Porcelanowe dzieci
Harry zawsze czuł się niczym
nieproszony gość, cholerna persona non grata, przyjeżdżając odwiedzić
Ginny. Po pierwsze, była jego ex. Widział te wszystkie ostrożne
spojrzenia, które rzucały sobie nawzajem z Clarą, gdy myślały, że on nie patrzył.
Czuł się wtedy podwójnie głupio, że stawiał je obie w takiej sytuacji.
Po drugie, wszystko tu było tak
okropnie wielkie, piękne i drogie, włączając w to samego pana domu, emanującego
tą cholerną klasą i nonszalancją, których Harry’emu zawsze brakowało. Ginny
chyba nie mogłaby znaleźć nikogo bardziej różniącego się od Harry’ego pod
względem tak wyglądu, jak charakteru. Chociaż nie, zawsze zostawał jeszcze
Malfoy, ale nawet ona nie była na tyle szalona, żeby wyjść za Malfoya. Właściwie
to żadna normalna kobieta nie była tak szalona.
I po trzecie, chyba najważniejsze –
w tym miejscu zawsze było stanowczo za dużo ex-Ślizgonów, a to powodowało
natychmiastowy bunt tej strony Harry’ego, która pamiętała jeszcze czasy
szkolne. Nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl, że kogoś tak do szpiku
gryfoński jak Ginny Weasley – jego słodka i prostoduszna Ginny Weasley – mógłby
wyjść za mąż kogoś tak ślizgońskiego jak Blaise Zabini.
Blaise Zabini, który właśnie
zmierzał w ich stronę.
Harry spiął się odruchowo na widok
mężczyzny. Zabini był najdziwniejszym kiedyś-Ślizgonem jakiego Harry’emu
przyszło w życiu spotkać – zbyt przystojny, żeby można było przejść obok niego
obojętnie, trochę nazbyt wyniosły i sztywny niczym rasowy arystokrata, a jednak
nieustannie uśmiechnięty, co było zupełnie niepoprawne oraz o tyle
przerażające, że facet miał wzrost i posturę niedźwiedzia grizzly. Clara
mówiła, że Zabini był uroczy. Możliwe. Harry nie mógł zaprzeczyć, że mężczyzna
był w porządku, pracowali razem i dawało się z nim całkiem nieźle dogadać,
jednak miał w sobie coś dziwnego. Ta jego nonszalancja i wieczny luz, zupełne
nieprzejmowanie się otoczeniem wprawiały człowieka w konsternację. No i za dużo
się uśmiechał. To było prawie nienormalne.
A poza tym, nie oszukujmy się,
zastąpił Harry’ego i ożenił się z Ginny. To skreślało go automatycznie,
pomijając nawet ślizgońską przeszłość, wilkołactwo i przyjaźń z Malfoyem.
Ano właśnie, Harry’emu zawsze
zajmowało trochę czasu, żeby przypomnieć sobie, że prócz tego wszystkiego,
Zabini był na dodatek wilkołakiem. Cholernym, urodzonym i zupełnie się
niekryjącym z tym faktem wilkołakiem, który miał w głębokim poważaniu, że ludzi
może to przerażać. I bądź tu mądry.
— W końcu jesteście! — zawołał teraz
swoim niskim, tubalnym i niezwykle przyjacielskim głosem, który nadawał mu
wyglądu ogromnego pluszowego misia z napisem „Przytul mnie”. — Zaczynaliśmy się
już o was martwić.
– Akurat ty się o nas martwiłeś –
mruknął Ron, a potem syknął, bo Hermiona kopnęła go w kostkę.
– Korki były – rzucił równocześnie
Harry pierwsze, co przyszło mu na myśl, ucinając przyjacielowi możliwość
wzniecenia konfliktu.
Zabini uśmiechnął się szerzej (Harry
do tej pory sądził, że to niemożliwe, ale widać się mylił), jak zwykle nie
traktując poważnie złośliwej uwagi Rona. Jeśli być jednak absolutnie szczerym,
mężczyzna rzadko kiedy traktował cokolwiek tak zupełnie poważnie, co było
raczej niezwykłą cechą u Ślizgonów, których znano z wysokiego mniemania o sobie
i obrażania się o drobne docinki. Zabini elegancko musnął ustami grzbiety dłoni
kobiet, równocześnie w niezwykle czarujący sposób komplementując suknie i
fryzury. Clary zarumieniła się nagle i skromnie spuściła wzrok, a Hermiona
zatrzepotała rzęsami w zupełnie niepodobny do siebie sposób. Pewnie chciała w
ten sposób przekazać Ronowi, jak powinno postępować się z kobietami. Harry’emu
przeszło przez myśl, że to było bardzo w jej stylu. Lily, wczepiona w spódnicę
Clary, przyglądała się scenie z ciekawością, a stojąca krok za matką Rose – z
jawnym zachwytem. Potem Zabini podał dłoń Harry’emu. Miał mocny, pewny uścisk,
jednak nie łamał człowiekowi palców ani też nie potrząsał z rozemocjonowaniem
całą ręką, jak to robili niektórzy. Jego dłoń była ogromna, jak wszystko inne u
niego, a skóra bardzo ciepła, ale sucha i twarda, z wyraźnie wyczuwalnymi
odciskami od różdżki oraz siateczką drobnych, ledwie rysujących się blizn.
— Spóźniliśmy się? — Harry zerknął
niepewnie w kierunku kanap.
— Nie, nie, broń Merlinie —
zaprzeczył szybko Zabini, odwracając się, żeby przywitać się z Ronem.
Ron spojrzał na wyciągniętą do niego
rękę jak na coś wyjątkowo obślizgłego, ale przyjął ją, zanim Hermiona zdążyła
interweniować. Miał przy tym taki wyraz, jakby połknął coś wybitnie
niesmacznego, ale Zabini kompletnie to zignorował, zwracając się już do
najmłodszych gości.
— Cześć, Lily, czemu tak kurczowo
trzymasz się mamy? Al, zdaje mi się, czy urosłeś odkąd ostatnio się
widzieliśmy? Cóż za niezwykła sukienka, Rose. Hugo, Jim, miło was widzieć. Mam
nadzieję, że dzisiaj nie zamierzacie niczego u mnie wysadzać?
Po minie swojego najstarszego
potomka Harry wnioskował, że nie należało wykluczać wybuchu. Ani podpaleń,
potłuczonych szyb, dywanów zalanych trudną do usunięcia niezidentyfikowaną
substancją, czy też innych obfitujących w straty moralne i materialne wypadków.
Harry znał syna zbyt dobrze.
— Nie, nie spóźniliście się.
Na razie przybyli prawie wyłącznie Weasleyowie — kontynuował Zabini, zwracając
się ponownie do Harry’ego, jakby w ogóle nie przerywał z nim rozmowy. — Czekamy
jeszcze tylko na Charlie’ego. No i na resztę gości. Pewnie część przyjdzie po
czasie. Wiecie, eleganckie pięć minut spóźnienia i takie tam. — Przewrócił
oczami z rozbawioną miną.
Jak zwykle wydawał się zupełnie nie
dostrzegać niespokojnego spojrzenia czującego się bardzo nie na miejscu
Harry’ego oraz niechętnego grymasu Rona, który Hermiona nieudolnie starała się
zamaskować radosnym paplaniem o wspaniałym wystroju. Piskliwe tony w głosie
zdradzały jej zdenerwowanie, jednak Zabini nie mrugnął nawet okiem. Harry był
zawsze pełen podziwu sposobu, w jaki ten facet potrafił dla własnego użytku
ignorować oczywistości, jawną złośliwość kwitując niezwykle przyjaznym
uśmiechem. Teraz podziękował Hermionie, nie zwracając uwagi na Rona, ale
dodając skromnie, że wszystko było zasługą wyłącznie Ginny, która osobiście
nadzorowała wszystkie przygotowania do przyjęcia. Gdy wreszcie skończyli
wymieniać uprzejmości, nim zapadło niezręczne milczenie, mężczyzna odwrócił się
i zawołał:
— Alec! Amy! Chodźcie przywitać
gości!
Z puchowego dywanu natychmiast
poderwały się dwie osóbki i żywo ruszyły w ich stronę.
Harry zawsze był przekonany, że
niezwykle silne geny Weasleyów po prostu musiały ujawnić się u przynajmniej
jednego potomka w rodzinie, ale Alec i Amy temu przeczyli. Oboje byli niezwykle
podobni do ojca – mieli te same ciemne, gęste włosy, czekoladowe oczy oraz
lekko śniadą skórę, a poza tym Alec już w tej chwili górował nad rówieśnikami
przynajmniej o pół głowy. Amy na szczęście nie wydawała się „ogromna” obok
kuzynek, choć raczej nie należała do osób niskich. Lecz tuż po urodzinach
dzieciaków Harry słyszał z ust samego Zabiniego, że w jego rodzinie do tej pory
się to nie zdarzały się bliźnięta, więc najwyraźniej Ginny udało się jednak
przemycić coś od siebie.
Harry szybko podał Alowi i Lily
prezenty, zanim Alec i Amy zdążyli do nich podbiec. Lily spojrzała na ojca
prawie z wyrzutem i ze sporym oporem odczepiła się od sukni matki. Poza domem
tylko Jim nie bywał nieśmiały.
— Dzień dobry! Cześć! — zawołały
bliźnięta zgodnym chórem, a Harry’emu prawie natychmiast przypomnieli się ich
wujkowie, Fred i George Weasley, którzy też często mówili równocześnie.
Jak na dzieci Blaise’a Zabiniego
przystało, Amy i Alec nigdy nie przestawali się uśmiechać. Harry odruchowo
odpowiedział im tym samym. To była naprawdę pocieszna parka, radosna,
przyjacielska i zupełnie nieślizgońska. Bez trudu można było wyobrazić ich sobie
w złoto-szkarłatnych szalikach Gryffindoru, wespół z innymi potomkami Weasleyów
oraz z Potterami.
Clara delikatnie popchnęła Lily,
która najwyraźniej nie zamierzała ruszyć się z miejsca. Dziewczynka zrobiła
niepewny krok w przód.
— Em… no więc, wszystkiego
najlepszego — wymamrotała bardzo cicho, po czym nieśmiało wręczyła Amy złote
pudło z ogromną kokardą.
Ta ukazała wszystkie zęby w
uśmiechu, a potem przytuliła ją mocno, nie zważając na trzymany pakunek. Lily
sprawiała wrażenie mocno przytłoczonej nadmiarem radości solenizantki, ale nie
oponowała. Rose podała prezent od siebie z cierpkim uśmiechem kogoś, kto został
zmuszony do rzeczy, której nie lubił i nie chciał robić, ale mimo wszystko
także pozwoliła się przytulić. Zaledwie ośmioletnia Amy, podobnie jak ojciec,
zupełnie nie zwracała uwagi na brak serdeczności ze strony otoczenia. Widocznie
sama miała jej w sobie wystarczająco dużo. Tuż obok spokojniejszy od siostry
Alec łagodnie dziękował Alowi, Jimowi i Hugonowi za prezenty dla siebie,
powstrzymując się jednak od uścisków i wybuchów radości. Chwilę później Amy
prawie siłą zaciągnęła ich wszystkich na dywan do reszty dzieci, podskakując
przy każdym kroku jak mała piłeczka. Zabini zaprosił ich rodziców na kawę,
szarmancko podając Clarze ramię. Harry przewrócił oczami na widok
niezadowolonej miny Rona.
W salonie roiło się od wściekle
rudych czupryn, przetykanych gdzieniegdzie innymi kolorami. Albo siwizną, jak w
przypadku pana Weasleya, któremu Percy namiętnie coś tłumaczył, mocno przy tym
gestykulując. Audrey, drobna i bardzo cicha żona Percy’ego, przycupnęła
nieśmiało na brzegu kanapy z filiżanką herbaty w dłoni i uśmiechała się blado
do Angeliny Johnson-Weasley, która z ożywieniem opowiadała o czymś jej oraz
Fleur. Ta ostatnia jak zawsze rozlewała wokół siebie piękno i wdzięk, ale mimo
wszystko wydawała się słuchać z uwagą. George i Bill pochylali się nad
szwedzkim stołem i z ich postaw Harry mógł śmiało wyczytać, że chodziło o nowy
interes w sklepie z magicznymi dowcipami. Pani Weasley patrzyła w kierunku
nowoprzybyłych, trzymając się pod boki. Wyraźnie czekała jedynie, żeby móc
wszystkich wyściskać i wycałować. Harry nie zdążył nic zrobić ani powiedzieć,
gdy utonął w jej objęciach, czując się, jakby znów miał jedenaście lat. Czekał
tylko, aż usłyszy ciepłe: „Harry, kochaneczku”, a potem narzekania, że jest
taki biedny, chudy i niedokarmiony. Och, już Clara by się za to obraziła. Gdy
kobieta w końcu go puściła, pozwolił Billowi poklepać się po plecach i ucałować
Fleur, której francuski akcent stawał się już ledwie wyczuwalny. Potem przyjął
wyciągniętą dłoń pana Weasleya, który jak zawsze potrząsnął nią entuzjastycznie
i zupełnie niepodobnie do swojego dystyngowanego zięcia oraz zapytał cicho o
coś kompletnie mugolskiego i tak banalnego, że Harry nie miał pojęcia, co mu na
to odpowiedzieć. Percy pochwalił dowodzoną przez Pottera ostatnią akcję
aurorów. Ten podziękował skąpo i zaraz zmienił temat, witając się a Audrey i
Angeliną, zaś na końcu ze sztywnymi jak kije od miotły arystokratami. Caspian
Avery z daleka skinął mu skąpo głową, a jego żona, Daphne, uśmiechnęła się
lekko i trochę chłodno, ale nie wyglądało to sztucznie. Harry miał przynajmniej
taką nadzieję, bo wciąż nie był dobry w rozszyfrowywaniu tych ludzi. Uśmiech
Astorii Poisson, młodszej siostry Daphne, był o wiele serdeczniejszy, choć
jednocześnie nieśmiały. Harry przekonał się do kobiety jeszcze bardziej, gdy
wyciągnęła do niego dłoń, którą on elegancko ucałował, jak się należało. Mąż
Astorii, Guillaume, z pochodzenia Francuz, wydał się Potterowi na tyle przyjazny,
że ten zaryzykował podanie mu ręki.
Odwracając się do pana Weasleya,
który zapytał go o poniedziałkową sprawę napadu na aptekę na Pokątnej, Harry
zdał sobie sprawę, że przez przypadek kogoś pominął. Na fotelu stojącym
najbliżej kominka siedziała bardzo drobna siwowłosa kobieta o bardzo żywych,
czekoladowych oczach, wokół których nagromadzona była największa ilość
zmarszczek – od ciągłego uśmiechania się. Harry zawstydził się i zreflektował
szybko. Przeprosił pana Weasleya i podążył w stronę starowinki, która jak na
swoje osiemdziesiąt pięć lat wyglądała bardzo żwawo. Była to babcia Zabiniego,
na co wskazywały te wciąż młode, ciemne oczy. Pod innym względami wnuk zupełnie
jej nie przypominał – była dystyngowaną, elegancką starszą panią, może nie jakoś
szczególnie skwaszoną, ale też nie uśmiechającą się nieustannie oraz jak każda
osoba „z wyższych sfer” trochę nazbyt sztywną i chłodną. Harry przebywał w tym
towarzystwie wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że popełnił spory nietakt, nie
witając się z nią na samym początku, jako z najstarszą osobą w pomieszczeniu.
Ron wzruszył ramionami, gdy mu o tym powiedział.
— Daj spokój, kto by się tym
przejmował — stwierdził, przewracając oczami. — Zamieniłem z nią w życiu może
ze dwa słowa i dlatego mam teraz lecieć do niej pierwszej, jak lelek wróżebnik
na gniazdo elfów?
Hermiona posłała mu karcące
spojrzenie.
— Ronaldzie, to miła starsza pani,
która nic ci nie zrobiła. Mógłbyś okazać jej trochę szacunku.
Znów przewrócił oczami, cmokając z
lekceważeniem, jednak pod naciskiem jej wzroku poszedł przywitać się z panią
Zabini.
Przy drzwiach zrobiło się małe
zamieszanie, gdy pojawiła się w nich Ginny w towarzystwie Theo i Calleigh
Nottów oraz ich dwójki dzieci. Natychmiast podbiegli do nich solenizanci,
witając się głośno. Amy zawiesiła się matce na szyi i coś jej szepnęła do ucha,
na co Ginny zaprzeczyła i pogłaskała córkę po głowie pocieszającym gestem. Amy
posmutniała na chwilę, ale zaraz pobiegła na dywan za bratem i dwójką małych
Nottów.
— Ronaldzie Weasley, jak zwykle
trzeba na ciebie czekać! — zawołała Ginny, podchodząc do zebranych na kanapach.
Ron obruszył się.
— Nie spóźniliśmy się.
— Nie, ale najwyraźniej stałaby się
krzywda, gdybyś przyjechał wcześniej — prychnęła, a potem uściskała go po
weasleyowsku, mocno i serdecznie. Cmoknęła Hermionę w policzek. — Wyglądasz
świetnie, Herm. Mówiłam, że będzie ci dobrze w tej fryzurze. Miło was widzieć,
Claro, Harry. — Ginny uśmiechnęła się, jednak w jej oczach jak zawsze czaiły
się rezerwa i niepewność. — Cieszę się, że znaleźliście dla nas chwilkę.
Harry wstał z kanapy, na której
ledwie co zdążył usiąść.
— Nie mogliśmy odmówić.
Znów powstała ta niezręczna
sytuacja, kiedy oboje nie bardzo wiedzieli, co mieli powiedzieć i jak mieli się
zachować. Czasem między nimi było w porządku, a niekiedy każde zdanie brzmiało
dwuznacznie. Zanim jednak zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie, Zabini z
typowym dla siebie wyczuciem czasu i z szerokim uśmiechem zaatakował Nottów.
Theo przewrócił oczami, przyjmując jego dłoń.
— Stary, weź się tak nie szczerz, bo
wyglądasz jak obłąkany — rzucił.
Wszyscy się roześmiali i atmosfera
zaraz się rozluźniła.
Skrzaty domowe przyniosły napoje dla
nowoprzybyłych gości, a Harry wdał się w dyskusję z Billem i panem Weasleyem na
temat nowych zabezpieczeń w banku Gringotta, które miały zostać wprowadzone od
stycznia. W tym czasie do Zabinich w końcu dotarł Charlie, który spędzał w
Anglii miesiąc urlopu, a zaraz za nim Demelza Robins-Clark z mężem Ianem i
bardzo odważnie wyglądającą córką. Po jakimś czasie pojawił się także
Zachariasz Smith, chyba jeden z niewielu ludzi na świecie, których nawet Zabini
nie trawił, a mało pamiętliwy Harry żywił urazę. Został niestety zaproszony, bo
ożenił się i miał syna z Lily Moon, która należała do grona szkolnych znajomych
Zabiniego. Potem przybyli Yaxleyowie – Capheus (bratanek śmierciożercy, o czym
wszyscy usilnie starali się nie pamiętać), Mandy i ich syn, a także Leo i
Evangeline Harper z uroczą córeczką. Na końcu na przyjęcie dotarła też Luna
Lovegood, a raczej obecnie Luna Scamander z mężem Rolfem i dwoma prawie
identycznymi chłopcami, bliźniakami oraz Rick Nott, starszy brat Theo. Sam.
Mówiło się, że od dobrych kilku starszy Nott lat był w stałym związku z Terrym
Bootem, a Harry naprawdę nie chciał o tym myśleć. Był staromodnym czarodziejem.
Po upływie godziny atmosfera zrobiła
się dużo bardziej przyjazna. Harry nie wiedział, czy wszyscy po prostu tak
świetnie się dogadywali, czy raczej wpływ na to miało wino, którego Zabini
nikomu nie żałował. Potter zupełnie przypadkiem wdał się w dyskusję z młodszym
Nottem, który tak jak on był aurorem, o odejściu Gawaina Robardsa. Obecny szef
Biura Aurorów zapowiedział swoją rezygnację od początku przyszłego roku, zaś do
końca grudnia Wizengamot miał przedstawić nowego kandydata na to stanowisko i
już od kilku tygodni w Kwaterze Aurorów panowało z tego powodu niemałe
poruszenie.
— Bez umniejszania jego zasług, z
Robardsa jest już staruszek, musiał odejść, zanim go wywalą na zbity pysk. Tak
czy owak, mnie raczej nie wybiorą — rzucił Nott bez cienia żalu w głosie,
nakładając sobie na talerzyk całkiem sporą porcję sałatki z kurczakiem. — Ba!,
pewnie nawet nade mną nie westchną. Ty za to jesteś absolutnym numerem jeden.
Skierowali się na jedną z wolnych
kanap. Harry machinalnie podrapał się po bliźnie na czole, jak zawsze, gdy czuł
się zakłopotany. Paskudna szrama od lat mu nie dokuczała, choć nadal
przyciągała spojrzenia, zwłaszcza osób, które stykały się z nim po raz
pierwszy.
— Tak, tak, ale sam nie wiem…
— Myślałem, że ratowanie świata to
twoja życiowa misja i takie tam. — Nott uniósł brwi, jednocześnie wsadzając
sobie do ust kawałek kurczaka.
Harry westchnął.
— No tak, ale mam już tego dość. To
męczące.
Nott roześmiał się w głos.
— Kto by pomyślał, że kiedykolwiek
usłyszę takie wyznanie z ust wielkiego zbawcy nas wszystkich, szlachetnego
Harry’ego Pottera. — Popatrzył na Harry’ego z rozbawieniem. — Wracając do
tematu, zawsze możesz się przecież nie zgodzić, w końcu cię do tego nie zmuszą,
no nie? — dodał.
— No jasne, i niby kogo wzięliby
zamiast niego? — odpowiedział mu Avery, przysiadając się do nich razem z
Harperem i starszym Nottem.
Harry już jakiś czas temu zauważył,
że trzej mężczyźni z zaciekawieniem przysłuchiwali się tej rozmowie. Wiedział,
że wszyscy pracowali w ministerstwie magii – Avery chyba (Harry nie był pewien
na sto procent) w Biurze Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej
Konferencji Czarodziejów, zaś Harper i Nott w Departamencie Przestrzegania
Prawa Czarodziejów.
— Wybacz, Potter, możesz czuć się
zmęczony do woli, ale jakby nie patrzył, wciąż jesteś najlepszą opcją — dodał
Avery.
Był to wysoki, jasnowłosy mężczyzna
o wiecznie zaciętych ustach, których wyraz sprawiał, że wyglądał, jakby nic mu
nigdy nie odpowiadało. Ale nie można było mu przez to odmówić urody. Harry
zawsze czuł delikatne ukłucie zazdrości i mimo wszystko przychodziło mu na
myśl: pieprzeni Ślizgoni. Nie mógł nic na to poradzić.
— Ale nie jedyną — odparł, tłumiąc
głupie uczucia.
Theo Nott uśmiechnął się w sposób,
który bardzo mu się nie spodobał.
— Ach, no tak. Jest jeszcze Malfoy.
W jego głosie pojawiła się dziwna
nuta – ni to sarkazmu, ni podziwu. Harry skubnął trochę ciasta, które miał na
talerzu.
— Myślicie, że nie ma szans?
— Malfoy? W innej sytuacji, ogromne.
— Nott wzruszył ramionami. — Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie da Malfoyowi
żadnej ważnej posady w Ministerstwie, nawet jeśli jest to ceniony przez
wszystkich Malfoy-auror. Nie po gehennie, jaką przechodzili ze starym
Lucjuszem.
— Od powietrza, głodu, ognia i
Malfoya u władzy, chroń nas, o Merlinie — mruknął cicho jego starszy brat i
wszyscy parsknęli śmiechem.
Obaj Nottowie byli do siebie
niesamowicie podobni – wysocy, bardzo chudzi i z burzą nieokiełznanych ciemnych
włosów na głowie, które bardzo przypominały nieszczęsne włosy Harry’ego. Rick
miał jednak łagodniejsze rysy i zdawało się, że był odrobinę wyższy.
— Mają rację — odezwał się Harper,
po raz pierwszy odkąd Harry go poznał. — Malfoy przy władzy zawsze wydawał się
kiepskim pomysłem.
— Ma świetną pozycję w Biurze
Aurorów — zauważył Harry.
— Zdziwiłbym się, gdyby jej nie miał
— wtrącił Zabini, nagle dołączając do dyskusji z Ronem, Billem, Percym i panem
Weasley. — Bez urazy, Potter, ale jak na mój nos, a nos to ja mam dobry, Malfoy
odwala najwięcej roboty w Biurze.
Harry nie poczuł się wcale urażony.
— Ma prawie stuprocentową
skuteczność — poparł Zabiniego Percy, który był asystentem ministra magii i
zazwyczaj wiedział wszystko o wszystkich, ponieważ większość raportów
przechodziło przez jego ręce.
— Jakoś mnie to nieszczególnie dziwi
– rzucił starszy Nott. — Trudno nie mieć stuprocentowej skuteczności, kiedy
potrafi się dogonić wampira na piechotę.
Nikt nie potrafił zaprzeczyć.
— Słyszałem, że jednego dnia sam
wyłapał całe gniazdo — dodał Bill, a Zabini spojrzał na niego z urazą.
— Nie sam, tylko ze mną. Ja też
jestem aurorem, jakbyście zapomnieli i to ja zwykle biegam za Draconem na każdą
akcję.
— Więc to prawda? — drążył Bill. —
Całe gniazdo za jednym zamachem? Łał. — Zagwizdał cicho przez zęby, kiedy
Zabini potwierdził kiwnięciem głową.
— Niesamowite — szepnął zachwycony
pan Weasley.
Za to Ron wyglądał na przerażonego.
— Naprawdę mogą go wybrać? —
zapytał.
Harry wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Nawet jeśli Wizengamot
faktycznie boi się powtarzać swój stary błąd, to pewnie i tak dla formalności
rozważają jego kandydaturę.
— Co jak co, ale Malfoy nigdy nie
był człowiekiem, który ginie w tłumie — mruknął starszy Nott.
— Jak oni mogą w ogóle się nad tym
zastanawiać? — niedowierzał Ron, jakby w ogóle nie słyszał ostatniego. —
Przecież to Malfoy! TEN Malfoy. On jest…
— Jak zwykle spóźniony — wpadł mu w
słowo Zabini, spoglądając na coś nad ramieniem Billa i pana Weasleya.
Pozostali przerwali rozmowę i też
spojrzeli w tamtą stronę.
Nowi goście zdejmowali wierzchnie
okrycia tuż za drzwiami salonu, a Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że
wszyscy wyglądali jak z filmu kostiumowego. Kobieta przysiadła na zgiętych
kolanach, żeby rozpiąć płaszczyk młodszemu synowi, który nawet nie patrzył w
jej stronę, jedynie unosił ręce i przesuwał się, tak jak chciała. Jakby cały
świat nie wart był nawet odrobiny jego uwagi. Starszy chłopiec samodzielnie
zdjął swoje okrycie, oddając je pokojówce, czekającej na to w milczeniu. Harry
przypatrywał się z zainteresowaniem, jak chłopiec przytrzymał lalkę, którą
bezpardonowo wetknęła mu młodsza siostra. Dziewczynka wręczyła służącej
błękitny płaszczyk oraz staroświecki kapelusik w tym samym kolorze, a potem
odebrała swoją zabawkę i rozebrała ją z prawie identycznego stroju. Pokojówka
nie wydawała się zaskoczona, przyjęła ubranko lalki, jakby była to całkiem
naturalna rzecz. W przeciwieństwie do niej, Harry był zaszokowany.
Czas
łaskawie obszedł się z Draconem Malfoyem.
_______________
Jak
widać, żyję. I nie, na razie nie odwieszam bloga. Wręcz przeciwnie.
Ostatnio uświadomiłam sobie ze zgrozą, że Draco dorósł. Całkiem na
poważnie. Trudno mi już jest patrzeć na świat oczami szesnastolatka o
wybujałym ego i nieco naiwnej wizji świata. Poszłam na studia i okazało
się, że oboje przekroczyliśmy już tę magiczną granicę nastu lat i
widzimy już rzeczywistość nieco inaczej. Draco i ja. Nigdy bym nie
pomyślała, że doczekam tego dnia. Być może za kilka lat będę chciała
wrócić do tych cudownych czasów i Draco znów będzie miał naście lat. Ale
jeszcze nie teraz.
Stąd
też mój dzisiejszy wpis. Ostatnio pracuję nad kilkoma nowymi
historiami, w tym nad dwoma ff potterowskimi o Draconie. Chciałabym się z
Wami podzielić fragmentem jednego z nich. Nie jest to wersja
ostateczna, pewnie wprowadzę do niej wiele poprawek, ale główny wątek
raczej się nie zmieni. Jestem ciekawa, czy to się Wam spodoba. Jeśli
tak, być może zacznę znów publikować moje ff potterowskie, choć pewnie
pod innym adresem. Jeśli nie, znajdziecie mnie na "Kronikach".