sobota, 12 kwietnia 2014

Bonus siódmy

Porcelanowe dzieci

Harry zawsze czuł się niczym nieproszony gość, cholerna persona non grata, przyjeżdżając odwiedzić Ginny. Po pierwsze, była jego ex. Widział te wszystkie ostrożne spojrzenia, które rzucały sobie nawzajem z Clarą, gdy myślały, że on nie patrzył. Czuł się wtedy podwójnie głupio, że stawiał je obie w takiej sytuacji.
Po drugie, wszystko tu było tak okropnie wielkie, piękne i drogie, włączając w to samego pana domu, emanującego tą cholerną klasą i nonszalancją, których Harry’emu zawsze brakowało. Ginny chyba nie mogłaby znaleźć nikogo bardziej różniącego się od Harry’ego pod względem tak wyglądu, jak charakteru. Chociaż nie, zawsze zostawał jeszcze Malfoy, ale nawet ona nie była na tyle szalona, żeby wyjść za Malfoya. Właściwie to żadna normalna kobieta nie była tak szalona.
I po trzecie, chyba najważniejsze – w tym miejscu zawsze było stanowczo za dużo ex-Ślizgonów, a to powodowało natychmiastowy bunt tej strony Harry’ego, która pamiętała jeszcze czasy szkolne. Nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl, że kogoś tak do szpiku gryfoński jak Ginny Weasley – jego słodka i prostoduszna Ginny Weasley – mógłby wyjść za mąż kogoś tak ślizgońskiego jak Blaise Zabini.
Blaise Zabini, który właśnie zmierzał w ich stronę.
Harry spiął się odruchowo na widok mężczyzny. Zabini był najdziwniejszym kiedyś-Ślizgonem jakiego Harry’emu przyszło w życiu spotkać – zbyt przystojny, żeby można było przejść obok niego obojętnie, trochę nazbyt wyniosły i sztywny niczym rasowy arystokrata, a jednak nieustannie uśmiechnięty, co było zupełnie niepoprawne oraz o tyle przerażające, że facet miał wzrost i posturę niedźwiedzia grizzly. Clara mówiła, że Zabini był uroczy. Możliwe. Harry nie mógł zaprzeczyć, że mężczyzna był w porządku, pracowali razem i dawało się z nim całkiem nieźle dogadać, jednak miał w sobie coś dziwnego. Ta jego nonszalancja i wieczny luz, zupełne nieprzejmowanie się otoczeniem wprawiały człowieka w konsternację. No i za dużo się uśmiechał. To było prawie nienormalne.
A poza tym, nie oszukujmy się, zastąpił Harry’ego i ożenił się z Ginny. To skreślało go automatycznie, pomijając nawet ślizgońską przeszłość, wilkołactwo i przyjaźń z Malfoyem.
Ano właśnie, Harry’emu zawsze zajmowało trochę czasu, żeby przypomnieć sobie, że prócz tego wszystkiego, Zabini był na dodatek wilkołakiem. Cholernym, urodzonym i zupełnie się niekryjącym z tym faktem wilkołakiem, który miał w głębokim poważaniu, że ludzi może to przerażać. I bądź tu mądry.
— W końcu jesteście! — zawołał teraz swoim niskim, tubalnym i niezwykle przyjacielskim głosem, który nadawał mu wyglądu ogromnego pluszowego misia z napisem „Przytul mnie”. — Zaczynaliśmy się już o was martwić.
– Akurat ty się o nas martwiłeś – mruknął Ron, a potem syknął, bo Hermiona kopnęła go w kostkę.
– Korki były – rzucił równocześnie Harry pierwsze, co przyszło mu na myśl, ucinając przyjacielowi możliwość wzniecenia konfliktu.
Zabini uśmiechnął się szerzej (Harry do tej pory sądził, że to niemożliwe, ale widać się mylił), jak zwykle nie traktując poważnie złośliwej uwagi Rona. Jeśli być jednak absolutnie szczerym, mężczyzna rzadko kiedy traktował cokolwiek tak zupełnie poważnie, co było raczej niezwykłą cechą u Ślizgonów, których znano z wysokiego mniemania o sobie i obrażania się o drobne docinki. Zabini elegancko musnął ustami grzbiety dłoni kobiet, równocześnie w niezwykle czarujący sposób komplementując suknie i fryzury. Clary zarumieniła się nagle i skromnie spuściła wzrok, a Hermiona zatrzepotała rzęsami w zupełnie niepodobny do siebie sposób. Pewnie chciała w ten sposób przekazać Ronowi, jak powinno postępować się z kobietami. Harry’emu przeszło przez myśl, że to było bardzo w jej stylu. Lily, wczepiona w spódnicę Clary, przyglądała się scenie z ciekawością, a stojąca krok za matką Rose – z jawnym zachwytem. Potem Zabini podał dłoń Harry’emu. Miał mocny, pewny uścisk, jednak nie łamał człowiekowi palców ani też nie potrząsał z rozemocjonowaniem całą ręką, jak to robili niektórzy. Jego dłoń była ogromna, jak wszystko inne u niego, a skóra bardzo ciepła, ale sucha i twarda, z wyraźnie wyczuwalnymi odciskami od różdżki oraz siateczką drobnych, ledwie rysujących się blizn.
— Spóźniliśmy się? — Harry zerknął niepewnie w kierunku kanap.
— Nie, nie, broń Merlinie — zaprzeczył szybko Zabini, odwracając się, żeby przywitać się z Ronem.
Ron spojrzał na wyciągniętą do niego rękę jak na coś wyjątkowo obślizgłego, ale przyjął ją, zanim Hermiona zdążyła interweniować. Miał przy tym taki wyraz, jakby połknął coś wybitnie niesmacznego, ale Zabini kompletnie to zignorował, zwracając się już do najmłodszych gości.
— Cześć, Lily, czemu tak kurczowo trzymasz się mamy? Al, zdaje mi się, czy urosłeś odkąd ostatnio się widzieliśmy? Cóż za niezwykła sukienka, Rose. Hugo, Jim, miło was widzieć. Mam nadzieję, że dzisiaj nie zamierzacie niczego u mnie wysadzać?
Po minie swojego najstarszego potomka Harry wnioskował, że nie należało wykluczać wybuchu. Ani podpaleń, potłuczonych szyb, dywanów zalanych trudną do usunięcia niezidentyfikowaną substancją, czy też innych obfitujących w straty moralne i materialne wypadków. Harry znał syna zbyt dobrze.
 — Nie, nie spóźniliście się. Na razie przybyli prawie wyłącznie Weasleyowie — kontynuował Zabini, zwracając się ponownie do Harry’ego, jakby w ogóle nie przerywał z nim rozmowy. — Czekamy jeszcze tylko na Charlie’ego. No i na resztę gości. Pewnie część przyjdzie po czasie. Wiecie, eleganckie pięć minut spóźnienia i takie tam. — Przewrócił oczami z rozbawioną miną.
Jak zwykle wydawał się zupełnie nie dostrzegać niespokojnego spojrzenia czującego się bardzo nie na miejscu Harry’ego oraz niechętnego grymasu Rona, który Hermiona nieudolnie starała się zamaskować radosnym paplaniem o wspaniałym wystroju. Piskliwe tony w głosie zdradzały jej zdenerwowanie, jednak Zabini nie mrugnął nawet okiem. Harry był zawsze pełen podziwu sposobu, w jaki ten facet potrafił dla własnego użytku ignorować oczywistości, jawną złośliwość kwitując niezwykle przyjaznym uśmiechem. Teraz podziękował Hermionie, nie zwracając uwagi na Rona, ale dodając skromnie, że wszystko było zasługą wyłącznie Ginny, która osobiście nadzorowała wszystkie przygotowania do przyjęcia. Gdy wreszcie skończyli wymieniać uprzejmości, nim zapadło niezręczne milczenie, mężczyzna odwrócił się i zawołał:
— Alec! Amy! Chodźcie przywitać gości!
Z puchowego dywanu natychmiast poderwały się dwie osóbki i żywo ruszyły w ich stronę.
Harry zawsze był przekonany, że niezwykle silne geny Weasleyów po prostu musiały ujawnić się u przynajmniej jednego potomka w rodzinie, ale Alec i Amy temu przeczyli. Oboje byli niezwykle podobni do ojca – mieli te same ciemne, gęste włosy, czekoladowe oczy oraz lekko śniadą skórę, a poza tym Alec już w tej chwili górował nad rówieśnikami przynajmniej o pół głowy. Amy na szczęście nie wydawała się „ogromna” obok kuzynek, choć raczej nie należała do osób niskich. Lecz tuż po urodzinach dzieciaków Harry słyszał z ust samego Zabiniego, że w jego rodzinie do tej pory się to nie zdarzały się bliźnięta, więc najwyraźniej Ginny udało się jednak przemycić coś od siebie.
Harry szybko podał Alowi i Lily prezenty, zanim Alec i Amy zdążyli do nich podbiec. Lily spojrzała na ojca prawie z wyrzutem i ze sporym oporem odczepiła się od sukni matki. Poza domem tylko Jim nie bywał nieśmiały.
— Dzień dobry! Cześć! — zawołały bliźnięta zgodnym chórem, a Harry’emu prawie natychmiast przypomnieli się ich wujkowie, Fred i George Weasley, którzy też często mówili równocześnie.
Jak na dzieci Blaise’a Zabiniego przystało, Amy i Alec nigdy nie przestawali się uśmiechać. Harry odruchowo odpowiedział im tym samym. To była naprawdę pocieszna parka, radosna, przyjacielska i zupełnie nieślizgońska. Bez trudu można było wyobrazić ich sobie w złoto-szkarłatnych szalikach Gryffindoru, wespół z innymi potomkami Weasleyów oraz z Potterami.
Clara delikatnie popchnęła Lily, która najwyraźniej nie zamierzała ruszyć się z miejsca. Dziewczynka zrobiła niepewny krok w przód.
— Em… no więc, wszystkiego najlepszego — wymamrotała bardzo cicho, po czym nieśmiało wręczyła Amy złote pudło z ogromną kokardą.
Ta ukazała wszystkie zęby w uśmiechu, a potem przytuliła ją mocno, nie zważając na trzymany pakunek. Lily sprawiała wrażenie mocno przytłoczonej nadmiarem radości solenizantki, ale nie oponowała. Rose podała prezent od siebie z cierpkim uśmiechem kogoś, kto został zmuszony do rzeczy, której nie lubił i nie chciał robić, ale mimo wszystko także pozwoliła się przytulić. Zaledwie ośmioletnia Amy, podobnie jak ojciec, zupełnie nie zwracała uwagi na brak serdeczności ze strony otoczenia. Widocznie sama miała jej w sobie wystarczająco dużo. Tuż obok spokojniejszy od siostry Alec łagodnie dziękował Alowi, Jimowi i Hugonowi za prezenty dla siebie, powstrzymując się jednak od uścisków i wybuchów radości. Chwilę później Amy prawie siłą zaciągnęła ich wszystkich na dywan do reszty dzieci, podskakując przy każdym kroku jak mała piłeczka. Zabini zaprosił ich rodziców na kawę, szarmancko podając Clarze ramię. Harry przewrócił oczami na widok niezadowolonej miny Rona.
W salonie roiło się od wściekle rudych czupryn, przetykanych gdzieniegdzie innymi kolorami. Albo siwizną, jak w przypadku pana Weasleya, któremu Percy namiętnie coś tłumaczył, mocno przy tym gestykulując. Audrey, drobna i bardzo cicha żona Percy’ego, przycupnęła nieśmiało na brzegu kanapy z filiżanką herbaty w dłoni i uśmiechała się blado do Angeliny Johnson-Weasley, która z ożywieniem opowiadała o czymś jej oraz Fleur. Ta ostatnia jak zawsze rozlewała wokół siebie piękno i wdzięk, ale mimo wszystko wydawała się słuchać z uwagą. George i Bill pochylali się nad szwedzkim stołem i z ich postaw Harry mógł śmiało wyczytać, że chodziło o nowy interes w sklepie z magicznymi dowcipami. Pani Weasley patrzyła w kierunku nowoprzybyłych, trzymając się pod boki. Wyraźnie czekała jedynie, żeby móc wszystkich wyściskać i wycałować. Harry nie zdążył nic zrobić ani powiedzieć, gdy utonął w jej objęciach, czując się, jakby znów miał jedenaście lat. Czekał tylko, aż usłyszy ciepłe: „Harry, kochaneczku”, a potem narzekania, że jest taki biedny, chudy i niedokarmiony. Och, już Clara by się za to obraziła. Gdy kobieta w końcu go puściła, pozwolił Billowi poklepać się po plecach i ucałować Fleur, której francuski akcent stawał się już ledwie wyczuwalny. Potem przyjął wyciągniętą dłoń pana Weasleya, który jak zawsze potrząsnął nią entuzjastycznie i zupełnie niepodobnie do swojego dystyngowanego zięcia oraz zapytał cicho o coś kompletnie mugolskiego i tak banalnego, że Harry nie miał pojęcia, co mu na to odpowiedzieć. Percy pochwalił dowodzoną przez Pottera ostatnią akcję aurorów. Ten podziękował skąpo i zaraz zmienił temat, witając się a Audrey i Angeliną, zaś na końcu ze sztywnymi jak kije od miotły arystokratami. Caspian Avery z daleka skinął mu skąpo głową, a jego żona, Daphne, uśmiechnęła się lekko i trochę chłodno, ale nie wyglądało to sztucznie. Harry miał przynajmniej taką nadzieję, bo wciąż nie był dobry w rozszyfrowywaniu tych ludzi. Uśmiech Astorii Poisson, młodszej siostry Daphne, był o wiele serdeczniejszy, choć jednocześnie nieśmiały. Harry przekonał się do kobiety jeszcze bardziej, gdy wyciągnęła do niego dłoń, którą on elegancko ucałował, jak się należało. Mąż Astorii, Guillaume, z pochodzenia Francuz, wydał się Potterowi na tyle przyjazny, że ten zaryzykował podanie mu ręki.
Odwracając się do pana Weasleya, który zapytał go o poniedziałkową sprawę napadu na aptekę na Pokątnej, Harry zdał sobie sprawę, że przez przypadek kogoś pominął. Na fotelu stojącym najbliżej kominka siedziała bardzo drobna siwowłosa kobieta o bardzo żywych, czekoladowych oczach, wokół których nagromadzona była największa ilość zmarszczek – od ciągłego uśmiechania się. Harry zawstydził się i zreflektował szybko. Przeprosił pana Weasleya i podążył w stronę starowinki, która jak na swoje osiemdziesiąt pięć lat wyglądała bardzo żwawo. Była to babcia Zabiniego, na co wskazywały te wciąż młode, ciemne oczy. Pod innym względami wnuk zupełnie jej nie przypominał – była dystyngowaną, elegancką starszą panią, może nie jakoś szczególnie skwaszoną, ale też nie uśmiechającą się nieustannie oraz jak każda osoba „z wyższych sfer” trochę nazbyt sztywną i chłodną. Harry przebywał w tym towarzystwie wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że popełnił spory nietakt, nie witając się z nią na samym początku, jako z najstarszą osobą w pomieszczeniu. Ron wzruszył ramionami, gdy mu o tym powiedział.
— Daj spokój, kto by się tym przejmował — stwierdził, przewracając oczami. — Zamieniłem z nią w życiu może ze dwa słowa i dlatego mam teraz lecieć do niej pierwszej, jak lelek wróżebnik na gniazdo elfów?
Hermiona posłała mu karcące spojrzenie.
— Ronaldzie, to miła starsza pani, która nic ci nie zrobiła. Mógłbyś okazać jej trochę szacunku.
Znów przewrócił oczami, cmokając z lekceważeniem, jednak pod naciskiem jej wzroku poszedł przywitać się z panią Zabini.
Przy drzwiach zrobiło się małe zamieszanie, gdy pojawiła się w nich Ginny w towarzystwie Theo i Calleigh Nottów oraz ich dwójki dzieci. Natychmiast podbiegli do nich solenizanci, witając się głośno. Amy zawiesiła się matce na szyi i coś jej szepnęła do ucha, na co Ginny zaprzeczyła i pogłaskała córkę po głowie pocieszającym gestem. Amy posmutniała na chwilę, ale zaraz pobiegła na dywan za bratem i dwójką małych Nottów.
— Ronaldzie Weasley, jak zwykle trzeba na ciebie czekać! — zawołała Ginny, podchodząc do zebranych na kanapach.
Ron obruszył się.
— Nie spóźniliśmy się.
— Nie, ale najwyraźniej stałaby się krzywda, gdybyś przyjechał wcześniej — prychnęła, a potem uściskała go po weasleyowsku, mocno i serdecznie. Cmoknęła Hermionę w policzek. — Wyglądasz świetnie, Herm. Mówiłam, że będzie ci dobrze w tej fryzurze. Miło was widzieć, Claro, Harry. — Ginny uśmiechnęła się, jednak w jej oczach jak zawsze czaiły się rezerwa i niepewność. — Cieszę się, że znaleźliście dla nas chwilkę.
Harry wstał z kanapy, na której ledwie co zdążył usiąść.
— Nie mogliśmy odmówić.
Znów powstała ta niezręczna sytuacja, kiedy oboje nie bardzo wiedzieli, co mieli powiedzieć i jak mieli się zachować. Czasem między nimi było w porządku, a niekiedy każde zdanie brzmiało dwuznacznie. Zanim jednak zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie, Zabini z typowym dla siebie wyczuciem czasu i z szerokim uśmiechem zaatakował Nottów. Theo przewrócił oczami, przyjmując jego dłoń.
— Stary, weź się tak nie szczerz, bo wyglądasz jak obłąkany — rzucił.
Wszyscy się roześmiali i atmosfera zaraz się rozluźniła.
Skrzaty domowe przyniosły napoje dla nowoprzybyłych gości, a Harry wdał się w dyskusję z Billem i panem Weasleyem na temat nowych zabezpieczeń w banku Gringotta, które miały zostać wprowadzone od stycznia. W tym czasie do Zabinich w końcu dotarł Charlie, który spędzał w Anglii miesiąc urlopu, a zaraz za nim Demelza Robins-Clark z mężem Ianem i bardzo odważnie wyglądającą córką. Po jakimś czasie pojawił się także Zachariasz Smith, chyba jeden z niewielu ludzi na świecie, których nawet Zabini nie trawił, a mało pamiętliwy Harry żywił urazę. Został niestety zaproszony, bo ożenił się i miał syna z Lily Moon, która należała do grona szkolnych znajomych Zabiniego. Potem przybyli Yaxleyowie – Capheus (bratanek śmierciożercy, o czym wszyscy usilnie starali się nie pamiętać), Mandy i ich syn, a także Leo i Evangeline Harper z uroczą córeczką. Na końcu na przyjęcie dotarła też Luna Lovegood, a raczej obecnie Luna Scamander z mężem Rolfem i dwoma prawie identycznymi chłopcami, bliźniakami oraz Rick Nott, starszy brat Theo. Sam. Mówiło się, że od dobrych kilku starszy Nott lat był w stałym związku z Terrym Bootem, a Harry naprawdę nie chciał o tym myśleć. Był staromodnym czarodziejem.
Po upływie godziny atmosfera zrobiła się dużo bardziej przyjazna. Harry nie wiedział, czy wszyscy po prostu tak świetnie się dogadywali, czy raczej wpływ na to miało wino, którego Zabini nikomu nie żałował. Potter zupełnie przypadkiem wdał się w dyskusję z młodszym Nottem, który tak jak on był aurorem, o odejściu Gawaina Robardsa. Obecny szef Biura Aurorów zapowiedział swoją rezygnację od początku przyszłego roku, zaś do końca grudnia Wizengamot miał przedstawić nowego kandydata na to stanowisko i już od kilku tygodni w Kwaterze Aurorów panowało z tego powodu niemałe poruszenie.
— Bez umniejszania jego zasług, z Robardsa jest już staruszek, musiał odejść, zanim go wywalą na zbity pysk. Tak czy owak, mnie raczej nie wybiorą — rzucił Nott bez cienia żalu w głosie, nakładając sobie na talerzyk całkiem sporą porcję sałatki z kurczakiem. — Ba!, pewnie nawet nade mną nie westchną. Ty za to jesteś absolutnym numerem jeden.
Skierowali się na jedną z wolnych kanap. Harry machinalnie podrapał się po bliźnie na czole, jak zawsze, gdy czuł się zakłopotany. Paskudna szrama od lat mu nie dokuczała, choć nadal przyciągała spojrzenia, zwłaszcza osób, które stykały się z nim po raz pierwszy.
— Tak, tak, ale sam nie wiem…
— Myślałem, że ratowanie świata to twoja życiowa misja i takie tam. — Nott uniósł brwi, jednocześnie wsadzając sobie do ust kawałek kurczaka.
Harry westchnął.
— No tak, ale mam już tego dość. To męczące.
Nott roześmiał się w głos.
— Kto by pomyślał, że kiedykolwiek usłyszę takie wyznanie z ust wielkiego zbawcy nas wszystkich, szlachetnego Harry’ego Pottera. — Popatrzył na Harry’ego z rozbawieniem. — Wracając do tematu, zawsze możesz się przecież nie zgodzić, w końcu cię do tego nie zmuszą, no nie? — dodał.
— No jasne, i niby kogo wzięliby zamiast niego? — odpowiedział mu Avery, przysiadając się do nich razem z Harperem i starszym Nottem.
Harry już jakiś czas temu zauważył, że trzej mężczyźni z zaciekawieniem przysłuchiwali się tej rozmowie. Wiedział, że wszyscy pracowali w ministerstwie magii – Avery chyba (Harry nie był pewien na sto procent) w Biurze Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów, zaś Harper i Nott w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
— Wybacz, Potter, możesz czuć się zmęczony do woli, ale jakby nie patrzył, wciąż jesteś najlepszą opcją — dodał Avery.
Był to wysoki, jasnowłosy mężczyzna o wiecznie zaciętych ustach, których wyraz sprawiał, że wyglądał, jakby nic mu nigdy nie odpowiadało. Ale nie można było mu przez to odmówić urody. Harry zawsze czuł delikatne ukłucie zazdrości i mimo wszystko przychodziło mu na myśl: pieprzeni Ślizgoni. Nie mógł nic na to poradzić.
— Ale nie jedyną — odparł, tłumiąc głupie uczucia.
Theo Nott uśmiechnął się w sposób, który bardzo mu się nie spodobał.
— Ach, no tak. Jest jeszcze Malfoy.
W jego głosie pojawiła się dziwna nuta – ni to sarkazmu, ni podziwu. Harry skubnął trochę ciasta, które miał na talerzu.
— Myślicie, że nie ma szans?
— Malfoy? W innej sytuacji, ogromne. — Nott wzruszył ramionami. — Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie da Malfoyowi żadnej ważnej posady w Ministerstwie, nawet jeśli jest to ceniony przez wszystkich Malfoy-auror. Nie po gehennie, jaką przechodzili ze starym Lucjuszem.
— Od powietrza, głodu, ognia i Malfoya u władzy, chroń nas, o Merlinie — mruknął cicho jego starszy brat i wszyscy parsknęli śmiechem.
Obaj Nottowie byli do siebie niesamowicie podobni – wysocy, bardzo chudzi i z burzą nieokiełznanych ciemnych włosów na głowie, które bardzo przypominały nieszczęsne włosy Harry’ego. Rick miał jednak łagodniejsze rysy i zdawało się, że był odrobinę wyższy.
— Mają rację — odezwał się Harper, po raz pierwszy odkąd Harry go poznał. — Malfoy przy władzy zawsze wydawał się kiepskim pomysłem.
— Ma świetną pozycję w Biurze Aurorów — zauważył Harry.
— Zdziwiłbym się, gdyby jej nie miał — wtrącił Zabini, nagle dołączając do dyskusji z Ronem, Billem, Percym i panem Weasley. — Bez urazy, Potter, ale jak na mój nos, a nos to ja mam dobry, Malfoy odwala najwięcej roboty w Biurze.
Harry nie poczuł się wcale urażony.
— Ma prawie stuprocentową skuteczność — poparł Zabiniego Percy, który był asystentem ministra magii i zazwyczaj wiedział wszystko o wszystkich, ponieważ większość raportów przechodziło przez jego ręce.
— Jakoś mnie to nieszczególnie dziwi – rzucił starszy Nott. — Trudno nie mieć stuprocentowej skuteczności, kiedy potrafi się dogonić wampira na piechotę.
Nikt nie potrafił zaprzeczyć.
— Słyszałem, że jednego dnia sam wyłapał całe gniazdo — dodał Bill, a Zabini spojrzał na niego z urazą.
— Nie sam, tylko ze mną. Ja też jestem aurorem, jakbyście zapomnieli i to ja zwykle biegam za Draconem na każdą akcję.
— Więc to prawda? — drążył Bill. — Całe gniazdo za jednym zamachem? Łał. — Zagwizdał cicho przez zęby, kiedy Zabini potwierdził kiwnięciem głową.
— Niesamowite — szepnął zachwycony pan Weasley.
Za to Ron wyglądał na przerażonego.
— Naprawdę mogą go wybrać? — zapytał.
Harry wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Nawet jeśli Wizengamot faktycznie boi się powtarzać swój stary błąd, to pewnie i tak dla formalności rozważają jego kandydaturę.
— Co jak co, ale Malfoy nigdy nie był człowiekiem, który ginie w tłumie — mruknął starszy Nott.
— Jak oni mogą w ogóle się nad tym zastanawiać? — niedowierzał Ron, jakby w ogóle nie słyszał ostatniego. — Przecież to Malfoy! TEN Malfoy. On jest…
— Jak zwykle spóźniony — wpadł mu w słowo Zabini, spoglądając na coś nad ramieniem Billa i pana Weasleya.
Pozostali przerwali rozmowę i też spojrzeli w tamtą stronę.
Nowi goście zdejmowali wierzchnie okrycia tuż za drzwiami salonu, a Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszyscy wyglądali jak z filmu kostiumowego. Kobieta przysiadła na zgiętych kolanach, żeby rozpiąć płaszczyk młodszemu synowi, który nawet nie patrzył w jej stronę, jedynie unosił ręce i przesuwał się, tak jak chciała. Jakby cały świat nie wart był nawet odrobiny jego uwagi. Starszy chłopiec samodzielnie zdjął swoje okrycie, oddając je pokojówce, czekającej na to w milczeniu. Harry przypatrywał się z zainteresowaniem, jak chłopiec przytrzymał lalkę, którą bezpardonowo wetknęła mu młodsza siostra. Dziewczynka wręczyła służącej błękitny płaszczyk oraz staroświecki kapelusik w tym samym kolorze, a potem odebrała swoją zabawkę i rozebrała ją z prawie identycznego stroju. Pokojówka nie wydawała się zaskoczona, przyjęła ubranko lalki, jakby była to całkiem naturalna rzecz. W przeciwieństwie do niej, Harry był zaszokowany.
Czas łaskawie obszedł się z Draconem Malfoyem. 

_______________


Jak widać, żyję. I nie, na razie nie odwieszam bloga. Wręcz przeciwnie. Ostatnio uświadomiłam sobie ze zgrozą, że Draco dorósł. Całkiem na poważnie. Trudno mi już jest patrzeć na świat oczami szesnastolatka o wybujałym ego i nieco naiwnej wizji świata. Poszłam na studia i okazało się, że oboje przekroczyliśmy już tę magiczną granicę nastu lat i widzimy już rzeczywistość nieco inaczej. Draco i ja. Nigdy bym nie pomyślała, że doczekam tego dnia. Być może za kilka lat będę chciała wrócić do tych cudownych czasów i Draco znów będzie miał naście lat. Ale jeszcze nie teraz.
Stąd też mój dzisiejszy wpis. Ostatnio pracuję nad kilkoma nowymi historiami, w tym nad dwoma ff potterowskimi o Draconie. Chciałabym się z Wami podzielić fragmentem jednego z nich. Nie jest to wersja ostateczna, pewnie wprowadzę do niej wiele poprawek, ale główny wątek raczej się nie zmieni. Jestem ciekawa, czy to się Wam spodoba. Jeśli tak, być może zacznę znów publikować moje ff potterowskie, choć pewnie pod innym adresem. Jeśli nie, znajdziecie mnie na "Kronikach".