sobota, 5 maja 2012

Bonus drugi

Co się stało z Narcyzą Malfoy

Czy tam, skąd pochodzisz, drogi Czytelniku, istnieje jeszcze arystokracja? Ta wielka i dumna klasa społeczna, która szczyciła się nazwiskiem, bogactwem i wielkimi koligacjami rodowymi? Może i nie. Czy masz więc ochotę przenieść się wraz ze mną w pewne miejsce, w którym wciąż istnieją takie dumne rody?
To miejsce to Anglia XX wieku. Zapewne wiesz, że angielska królowa nazywa się Elżbieta II i jest starszawą kobietą, która przeżyła wielu angielskich premierów i amerykańskich prezydentów. Pamiętasz księżnę Dianę, Czytelniku? Tę królową ludzkich serc, która zginęła w wypadku samochodowym? Przenieśmy się razem do Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, do miejsca gdzie nadal żyją książęta, hrabiowie i baronowie. Ale to nie o nich chciałam Ci opowiedzieć, mój drogi. Spójrzmy raczej na tę magiczną część tego społeczeństwa. Zapewne słyszałeś o tak zwanych rodach czystej krwi. Jest ich już naprawdę niewiele, są rzadkością wśród czarodziejów, bo to niemożliwe, aby zawierać małżeństwa jedynie wśród prawdziwych czarodziejów, jak to nazywają sami siebie. Wiele z tych rodów dawno już wymarło, bo nie chciało zaakceptować rzeczywistości i wiązać się z czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Ich nazwiska są bardzo znane wśród czarodziejskiej społeczności. Blackowie, Crauchowie, Weasleyowie, Peverellowie, Malfoyowie. No właśnie, Malfoyowie. Pragnę Ci teraz opowiedzieć o rodzie Malfoyów, a dokładnie o kobiecie, która przez małżeństwo weszła do tej szacownej rodziny. Usiądź wygodnie i słuchaj. To będzie krótka historia.
Tego dnia Narcyza Malfoy obudziła się bardzo wcześnie. Gdy otworzyła oczy, słońce właśnie pokazywało się na horyzoncie, a za oknem wesoło ćwierkały wróble i śpiewały skowronki. Kobieta uśmiechała się do własnych myśli. Spędziła w łazience mniej czasu niż zwykle, ubrała się szybko, nie zwracając uwagi na to, co wkłada na siebie, a potem samotnie zjadła śniadanie, ale wydawało się jej to nie przeszkadzać. Codzienne obowiązki wykonała dokładniej niż zazwyczaj.
Najpierw rozsunęła ciężkie zasłony i otworzyła na oścież okna, wpuszczając do sypialni ciepłe, letnie powietrze. Zmieniła pościel i bardzo starannie pościeliła wielkie łóżko z baldachimem – które dawno przestało być łożem małżeńskim – wygładzając dłonią każdą zmarszczkę. Następnie poukładała swoje kosmetyki w łazience, wyrzuciła mokre ręczniki do prania i oddała pełny kosz na brudne ubrania skrzatom domowym, przykazując im, żeby nie prały tego wszystkiego razem i nie zapomniały potem uprasować. Pościerała kurze ze wszystkich mebli w swoich pokojach, poodkurzała zdjęcia w metalowych oprawkach i poukładała książki prawie tak pedantycznie jak jej syn. Bardzo dokładnie ułożyła ubrania w szafach w garderobie, wyrzuciła zniszczone suknie i przetarte pończoszki oraz niemodne tiary. Posegregowała wszystkie karteczki i pergaminy w swoim biurku, a także wyrzuciła z niego niepotrzebne śmieci. Ułożyła pióra według wielkości i posprawdzała, czy wszystkie kałamarze są zamknięte. Przyniosła z ogrodu świeże kwiaty i wstawiła je do wazonów w swoich apartamentach, pokojach gościnnych w salonie oraz jadalni. Wygładziła każdą serwetkę i każdy obrus w całym domu, wyrównała każdy dywan i wyprostowała każdy obraz. Na koniec pozwoliła sobie sprzątnąć brudne ubrania w pokoju Dracona i pozbierać skrawki pergaminu oraz porozrzucane po całej sypialni zgniecione w kulkę kartki papieru.
Gdy to wszystko uczyniła, okazało się, że był już wczesny wieczór. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na różowo i złoto. Narcyza znów zmuszona była zjeść samotny posiłek – Lucjusza nie było od kilku dni, ponieważ wyjechał, nie mówiąc nikomu gdzie i na jak długo. Natomiast jej ukochany Draco, jedyny syn, wyszedł poprzedniego wieczora z tym sympatycznym chłopcem, jego przyjacielem, Blaise’em Zabini, i jeszcze nie wrócił. Może to i lepiej. Musisz ją zrozumieć, drogi Czytelniku. To, co chciała zrobić, było dla niej naprawdę trudne i wolałaby, żeby jej syn tego nie widział.
Jej syn – jedyne światło, które przez wiele lat podtrzymywało ją przy życiu i więziło w Malfoy Manor. Słodki, kochany Draco, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej podobny do ojca, ku przerażeniu matki.
Narcyza wyjęła spod łóżka sporej wielkości walizkę. Prawie dwadzieścia lat temu przyszła do tego domu jako młoda żona Lucjusza Malfoya, mając tylko tę jedną walizkę. Jej matka uznała, że nie musiała zbyt wiele wynosić z domu, skoro miała tak bogatego męża, który mógł kupić jej całą nową garderobę i sprzęty do urządzenia własnych pokoi. To była prawda, bo przez te wszystkie lata Narcyzie nie brakowało niczego – ani pieniędzy na drobne wydatki, ani drogich ubrań, ani kosztownych mebli, ani też wspaniałej biżuterii, którą Lucjusz wynagradzał wszystko inne. Problem w tym, że w Malfoy Manor nigdy nie było jednej rzeczy – miłości. Narcyza nigdy nie otrzymała od swojego męża ani krztyny czułości czy zainteresowania. Nie mogła też tego mu dać, bo bronił się przed tym, jak diabeł przed święconą wodą. Malfoyowie zawsze byli bardzo oporni na dobro i miłość, mój drogi Czytelniku. Dlatego kobieta przez te wszystkie lata całą swoją miłość przelewała na jedynego syna i – jeśli miała być całkiem szczera – nieco go przez to zepsuła. Nic nie mogła na to poradzić.
Tak, zawsze kochała Dracona, choć mogłoby mu wydawać się inaczej. Czasem bolało ją, że on nie mógł znieść jej widoku. Urodziła go, wychowała. Był jej najbliższą osobą i wiedziała, że on jeden nigdy by jej nie opuścił i nie opuści, nawet jeśli zrobi to, co zamierzała. Zdenerwuje się, znienawidzi ją na krótką chwilę – była tego świadoma. Ale nigdy jej nie opuści. Wiem, mój drogi, to nieco trudne do zrozumienia, ale spróbuj choć nieco to pojąć.
Narcyza nie umiała powiedzieć swojemu synowi, jak bardzo go kochała i jak wiele dla niej znaczył. Pokazywała mu tę miłość na swój sposób, tak jak nauczono ją w domu. Miłość to nie okazywanie uczuć, mój Czytelniku, nie czyny, słowa, lecz myśli i chłodna rezerwa. Tak właśnie pojmowały miłość wielkie rody czarodziejów. Dopiero po wielu latach Narcyza zrozumiała, że popełniła wielki błąd, postępując zgodnie z tradycją i własnym wychowaniem. Wtedy zauważyła też, że Draco nienawidził ją nie za to, że była słaba i nie umiała się przeciwstawić ojcu, żeby go obronić, ale za to, że nie przychodziła do niego podczas bezsennych nocy, gdy cienie krążyły po suficie, a w snach zjawiały się koszmary. Jednak to ona czuwała przy małym, słabym chłopcu, gdy znów męczyła go gorączka, to ona woziła go po kurortach w całej Europie, to ona ukrywała przed nim prawdę, gdy kolejni uzdrowiciele mówili, że nie było ratunku. To wreszcie ona pochowała wszystkie zdjęcia chorego Dracona, pragnąć zostawić mu jedynie przyjemne wspomnienia z tamtych lat. I to ona zatajała przed Lucjuszem fakt, że ich dziecko nie było najnormalniejszym chłopcem na świecie. Wiedziała, po prostu wiedziała, że Draco był inny. Lepszy. Lucjusz nie zrozumiałby tego, chciałby tylko wykorzystać syna do własnych celów – mieć większą władzę, większe możliwości. A ona tylko go kochała.
Ale teraz Draco był już dużym chłopcem. Narcyza wmawiała sobie, że jej syn poradzi sobie bez niej i że najwyższy czas zrobić coś dla siebie. Przecież zawsze jej powtarzał, że nie musiała już go niańczyć, że był już dorosły. Ona chciała zażyć trochę życia, złapać choć kilka chwil i nie żałować. Nigdy więcej niczego nie żałować. Pragnęła uwolnić się od męża, stereotypów, konwenansów, etykiety, rodu i statusu. Być wolną i szczęśliwą. Jak nigdy wcześniej.
Dlatego spakowała walizkę.
Postanowiła, że zabierze niewiele rzeczy. Trochę ubrań, biżuterii, która nie należała do rodowych klejnotów, nieco pieniędzy, ukryte na dnie szafki pudełko ze zdjęciami Dracona z różnych okresów jego życia, parę pamiątek po rodzicach i innych niezbędnych przedmiotów. Nie chciała brać ze sobą nic, co przywodziłoby jej na myśl to miejsce albo jej męża. Ani też w jakiś sposób obciążałoby ją i robiło dłużną wobec Lucjusza. Nie chciała być dłużna wobec nikogo. Nigdy więcej.
Walizka była ciężka, ale nie przeszkadzało jej to. W końcu była czarownicą i bez problemu wylewitowała ją z pokoju za pomocą odpowiedniego zaklęcia. Po raz ostatni rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym spędziła znaczną część swojego życia. Czy będzie tęsknić? Raczej nie. Będzie brakowało jej Dracona, ale nigdy tego miejsca. Przecież właśnie dlatego je opuszczała. A może raczej z niego uciekała?
— Proszę pani, czy pani gdzieś wychodzi? — Przed kobietą zmaterializował się Paskuda, jeden ze skrzatów domowych. Naprawdę było to wyjątkowo brzydkie stworzenie, nawet jak na skrzata, które przecież nie grzeszyły urodą.
— Tak, muszę wyjść — odparła cicho, patrząc gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem. Była daleko myślami.
— Czy przygotować kominek, madame? — zaskrzeczał skrzat.
Kobieta obudziła się, otrząsnęła i wróciła do rzeczywistości. Kominek? A dokąd miała by się przez niego udać? Na pewno nie do miejsca, które wybrała sobie na nowy dom.
— Nie, dziękuję, Paskudo. — Spojrzała na niego i nawet uśmiechnęła się blado. Przecież był to osobisty skrzat Dracona. — Deportuję się z ogrodu.
Stworzenie spojrzało na nią wielkimi, czarnymi oczami, a potem przeniosło zaniepokojony wzrok na walizkę lewitującą tuż za kobietą. W przeciwieństwie do innych osobników swojego gatunku, Paskuda nigdy nie był służalczo przerażony rozmową z pracodawcami.
— Wyjeżdża pani? — zdumiał się, a zaraz potem najwyraźniej zreflektował i spuścił wzrok. Skrzatom nie przystoi zadawać takie pytania.
— Tak, Paskudo, wyjeżdżam na jakiś czas. — Narcyza wcale się tym nie przejęła, co prawdopodobnie doprowadziłoby jej matkę do zawału. Gdyby nie to, że zmarła kilka lat temu. — Przekaż to Draconowi, dobrze?
— Oczywiście, madame. A cóż mam powiedzieć panu, madame?
— Och — westchnęła, przypomniawszy sobie o Lucjuszu. Wiedziała, że nie oszczędzi posłańca złych nowin i trochę obawiała się, że może to być Draco. — Hm, powiedz mu, że wyjechałam do ciotki Nadine. — Bardzo daleko i na bardzo długo, dodała w myślach.
— Dobrze, madame.
Skrzat skłonił się nisko, prawie dotykając nosem podłogi. Kobieta wyminęła go, a tuż za nią podążał jej kufer. W hallu założyła płaszcz i po raz ostatni powiodła spojrzeniem po wielkich schodach. Nie, nie żałowała. Nigdy nie będzie tęsknić i nie zapragnie wrócić. Pragnęła odjeść. Wyszła z domu i tak jak mówiła, deportowała się z ogrodu. Zostawiła przeszłość za sobą.

— Narcyzo.
Dzielnica była niezmiernie ciasna i zaśmiecona. Po obu stronach ciemnej, wąskiej uliczki znajdowały się obskurne domy o brudnych oknach i obdrapanych drzwiach. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stał oparty niedbale o ścianę jednego z budynków. Miał na sobie szary, nieco podniszczony garnitur, a długie włosy związał tasiemką. Mimo mroku, kobieta wyraźnie widziała jego szare oczy. Tak bardzo różnił się od Lucjusza.
— Syriusz — wyszeptała prawie z nabożną czcią, podnosząc się z kufra, na którym siedziała od kilku minut.
Syriusz Black oderwał się od ściany i w kilku szybkich krokach znalazł się tuż obok niej. Dwanaście długich lat w Azkabanie nadszarpnęło jego urodę, ale nadal odbijała się ona na wychudzonej twarzy oraz w pełnych blasku oczach, które teraz patrzyły na Narcyzę z żarem. Syriusz Black. Kuzyn i jednocześnie największa miłość kobiety. Zakazana miłość, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego. Nigdy nie powinna się pojawić.
— Bałem się, że nie przyjdziesz — powiedział mężczyzna cichym głosem, tuląc ją do siebie. To był piękny, dźwięczny głos, który zawsze koił obolałą duszę, szeptał czułe słowa, a nigdy nie wyrzucał z siebie obelg. Głos jej kochanka.
— Jak mogłam nie przyjść? — zapytała. Może jego, a może sama siebie. Jak mogłaby nie przyjść? Przecież zawsze tego pragnęła. — Syriuszu…
— Wiem — szepnął do jej ucha. — Wiem, Narcyzo. Ale teraz musimy już iść — dodał nagląco. — Chodź ze mną.
Kobieta zadrżała i mocniej wtuliła się w szary, szorstki materiał marynarki. Pachniał tak cudownie. Jak dawniej. Od razu widać było, że się bała. Jak mogła się nie bać? Przecież zostawiła za sobą wszystko, co znała, wszystko, co było jej do tej pory bliskie i uciekła do kogoś, kogo nie widziała przez wiele lat. Uciekła wprawdzie z więzienia, w którym gniła przez wiele lat, ale jak to mówili mugole – lepszy swój wróg niż obcy.
Miała zacząć nowe życie. Nowe życie! Ale cóż to znaczyło? Czy miało być lepsze czy gorsze? Czy powinna się bać? Była wprawdzie z osobą, którą kochała całym sercem przez całe swoje życie, ale… Ale przecież nie wiedziała, co ich czeka. Czy pozwolą im być razem.
— Gdzie chcesz mnie zabrać? — zapytała ze strachem.
— Nie bój się — uspokoił ją. Przycisnął mocniej do siebie i zaczął iść, a ona poddała mu się bez oporów. Kufer leciał za nimi, ale żadne z nich nie przejęło się, że mogli to widzieć mugole. W pobliżu nie było nikogo. — Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
— Gdzie?
— Do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
Narcyza pisnęła cicho, słysząc odpowiedź i miało brakowało, a upadłaby, gdyby nie silne ramię Syriusza, które trzymywało ją w tali. Zaczęła drżeć jeszcze bardziej. Zakon Feniksa! Mój Boże, pomyślała. Przecież oni nigdy nie pozwolą nam być razem! Wątpiła, czy uwierzą w jej przemianę i to, że z własnej woli zostawiła wszystko i naprawdę odeszła od męża. Raczej będą sądzić, że chciała ich szpiegować. Poza tym… Pamiętała jeszcze ze szkoły Molly i Artura Weasleyów, wiedziała, że nie pozwolą, aby ich dzieci oglądały przykład tak niestosownej miłości. Znała też Moody’ego, bo po zniknięciu Czarnego Pana często nawiedzał Malfoy Manor z powodu powiązania Lucjusza z śmierciożercami. Tak bardzo się bała! Dlaczego sądziła, że wszystko pójdzie jej tak łatwo?
— Syriuszu — wyjąkała. — Syriuszu, ja nie mogę tam iść.
— Oczywiście, że możesz — odparł z niesamowitą pewnością w głosie, która podziałała kojąco, lecz nie umniejszyła strachu. — Dlaczego miałoby być inaczej?
— Oni nigdy mi nie uwierzą, nie zaakceptują mnie.
— Nie martw się o to — powiedział. Nie wyglądało, jakby czymkolwiek się przejmował. — Dumbledore wszystkim się zajmie.
— Dumbledore? — zapytała piskliwym tonem.
Syriusz roześmiał się głośno, a jego śmiech przypominający szczekanie psa odbił się od zmurszałych murów i brudnych okien.
— Oczywiście, kochanie. Sądziłaś, że zabrałbym cię tam, nie omawiając tego z Dumbledore’em? Muszę mieć jakiegoś sojusznika — wyjaśnił. — O nic się nie martw, moja droga — powtórzył, a pewność siebie biła od niego niczym łuna. — On wszystko załatwi.
— Jesteś pewien? — Nie była przekonana.
— Tak, jestem pewien.
Poddała się, ale nie pozbyła obaw. Nie była przygotowana na spotkanie z całym Zakonem. Gdy rok wcześniej dostała pierwszy list od Syriusza, nie była przygotowana nawet na to, żeby opuścić męża i syna. Ba! Nie przypuszczała, że byłaby do tego zdolna. A jednak. Odeszła, żeby zacząć nowe życie z mężczyzną, którego kochała i który kochał ją. Czyż to nie piękna perspektywa?
Dumbledore, Weasleyowie, Moody, może nawet jej siostrzenica – wszyscy oni będą tam i zadecydują, co się z nią stanie. Czy będzie mogła zostać. A jeśli jej nie zechcą? Rodzina wyklęła zarówno Syriusza, jak i Andromedę, jej najstarszą siostrę, która wyszła za mugolaka wbrew woli rodziców. Teraz zapewne i ona zostanie wyklęta. Ale… Któż mógł to zrobić? Matka nie żyła od pięciu lat, ojciec umarł jeszcze podczas pierwszej wojny z Czarnym Panem. Bella siedziała w Azkabanie wraz ze swoim mężem, a Regulus, rodzony brat Syriusza, zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach dwadzieścia lat temu. Narcyza i Syriusz byli ostatnimi z rodu Blacków. Syriusz uciekał przed prawem, a ona… Ona uciekła od męża. Od rodu, statusu i konwenansów. Zostawiła to za sobą. Jeśli tylko uda się im przekonać Zakon…
— Oni mnie nie przyjmą, Syriuszu — wyszeptała. — Nie zaakceptują naszego uczucia. Wiesz o tym, prawda?
Nic nie odpowiedział i w pierwszej chwili pomyślała, że jej nie usłyszał. A potem do jej uszu doszło ciche westchnięcie. Pełne bólu i zrezygnowania. Tak, wiedział. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a mimo to podjął ryzyko. Ale dlaczego?
— Syriuszu…
— Oni o niczym nie muszą wiedzieć — powiedział szybko. W jego głosie pojawiła się nagła ostrość i upartość. — Nie muszą o nas wiedzieć, Narcyzo.
— Nie?
— Nie. Wystarczy, że uwierzą, że jesteś po naszej stronie — dodał.
— Ale to się wyda! — zawołała z paniką. W jej oczach pojawiły się łzy, które utrudniały jej widzenie.
Syriusz zatrzymał się, a ona razem z nim. Kufer z hałasem spadł na ziemię. Stali na środku chodnika, a okolica wyglądała nieco lepiej niż miejsce, w którym się spotkali. Domy były bardziej zadbane i nawet miały ogródki. Gdzieś dalej zaszczekał pies, koty harcowały na dachach niskich zabudowań, a z jednego z okien dochodziły ludzkie głosy. Mężczyzna złapał Narcyzę za ramiona i ścisnął je lekko. Patrzył jej uważnie w oczy.
— Narcyzo, oni o niczym nie muszą wiedzieć, rozumiesz mnie? — powiedział z mocą, delikatnie nią potrząsając. — Nie muszą nic wiedzieć. A gdy się w końcu domyślą — dodał z wahaniem — będzie już po wojnie, a my uciekniemy gdzieś razem. Gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie znajdzie.
— Och, Syriuszu — westchnęła i wtuliwszy się w niego, załkała cicho. — Tak bardzo się boję.
Pogłaskał ją po włosach, a potem pocałował w czubek głowy. Płakała bezgłośnie w jego marynarkę.
— Wiem, kochanie, wiem — szepnął jej do ucha. — O nic się nie martw się. Obronię cię przed wszystkim
Po krótkiej chwili znów ruszyli, a potem wchłonęła ich noc.
To właśnie stało się z Narcyzą Malfoy, mój drogi Czytelniku. Odeszła z człowiekiem wyjętym spod prawa, żeby móc spełnić swoją miłość, która również była potępiana i niedozwolona. Ale nie oceniaj jej źle, drogi Czytelniku, bo każdy ma prawo do miłości. Miłości, której ona nie zaznała w domu ani w małżeństwie. Dał ją jej dopiero mężczyzna, którego nie mogła kochać. I z którym spędziła najpiękniejsze chwile w życiu.

Tak właśnie wyobrażał sobie to Draco Malfoy, za każdym razem gdy myślał o matce i powodach, przez które odeszła. Nic więcej mu nie zostało.

1 komentarz:

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.