sobota, 5 maja 2012

Rozdział dwunasty

Napięte relacje

Przyjaźń – gdy słowne docinki drugiej osoby traktujesz jak żart, a nie jak obrażę.
autor nieznany

Ciemność i pustka. Kurz, od którego kręciło w nosie. I ta cisza – przerażająca cisza. W duszy wzmagająca się chęć ucieczki. Póki nikt nie widział. Póki nie było za późno. A potem szept zza ściany. Ledwie słyszalny, obcy i jednocześnie dobrze znany. Kobiecy szept.
— Draco?… Draco, gdzie jesteś?… Wróć do mnie, Draco… Potrzebuję cię… Wróć do mnie… Draco… Chodź do mnie…
Ciemny korytarz, obrazy na ścianach, dywan nadgryziony zębem czasu i drzwi. Zamknięte drzwi. Bez klucza. Za nimi pokój pełen mroku. Pełen zła. I nagle krzyk. Krzyk pełen bólu gdzieś z niższych pięter – głośny i przyprawiający o dreszcze. Wołanie o pomoc.
— Mamo!
Szept ustał. Cisza i pustka w korytarzu, a w uszach nadal wyraźny krzyk matki. Dźwięk, którego miał nie zapomnieć do końca życia.

Następnego ranka Draco obudził się dość wcześnie. Z trudem odegnał resztki koszmaru i otworzył oczy. Ujrzał Corny leżącą w poprzek jego piersi. Jej prawa dłoń została umieszczona w miejscu, w którym normalny człowiek miał serce – Draco Malfoy był zimnym draniem i serca nie posiadał – a lewa wystawała poza krawędź łóżka. Chłopak z przerażeniem odkrył również, że naga noga dziewczyny oplatała jego nogę, a jego własna ręka znajdowała się dokładnie na jej talii, ale, chwała Merlinowi, na (a nie pod, za co zostałby niechybnie zabity) jej koszulce. Przykrycie leżało jakoś na ukos i wydawało się, że bardziej odkrywało niż ukrywało nagie części ciała dziewczyny. Draco przypuszczał, że obrazek ten musiał przedstawiać się całkiem ciekawie dla osoby postronnej. Na szczęście on był całkowicie ubrany.
Oswobodził swoją drugą rękę i bardzo wolno wydostał się spod Corny, delikatnie zsuwając ją z siebie. Gdy stanął obiema nogami na zimnej posadzce i popatrzył na śpiącą dziewczynę, nagle przypomniało mu się, jak tłumaczyła, dlaczego to ona zawsze przewracała się na niego, a nie on na nią. Bo ty jesteś dużo cięższy i jakbyś wylądował na mnie, to niechybnie byś mi coś złamał. Nadal brzmiało to śmiesznie w jego uszach. Poza tym to był jedyny przypadek, kiedy to on był na dole. Troskliwie okrył Corny kołdrą. Wymamrotała coś cicho, a potem podciągnęła nogi pod brodę i, zwinięta w kłębek jak mały kociak, zasnęła jeszcze mocniej.
Malfoyowski zegarek wskazywał siódmą trzydzieści siedem.
Diabeł chrapał na swoim legowisku przypominającym jamę wilka – było to ogromne kłębowisko pościeli i wszystkiego, co w nocy spadło ze stolika nocnego na materac. Zatem walała się tam diabłowa różdżka, nieco pergaminu, suche już pióro, srebrny zegarek oraz nieco ubrań, które Zabini sprzątnął z ziemi razem z prześcieradłem. Draco ze zdziwieniem zauważył tam także swoją białą koszulę, wyglądającą, jakby przed sekundą została wyjęta psu z gardła. Obie ręce bruneta zwisały bezwładnie po tej samej stronie łóżka, prawie dotykając podłogi, a głowa oczywiście nie leżała na poduszce, której – swoją drogą – też nie było tam, gdzie być powinna. Całość wyglądała nieco komicznie. Dracona przestało to śmieszyć poprzedniego popołudnia, gdy diabłowe prześcieradło urządziło sobie zamach na jego życie. Teraz miał raczej ochotę warknąć na kumpla za ten burdel i ominął jego łóżko bardzo szerokim łukiem. Łokieć wciąż miał zabandażowany troskliwą ręką Corny Morgenstern.
Piętnaście minut później wyszedł spod prysznica, owinięty tylko w ręcznik. Jednym ruchem przetarł dłonią zaparowane lustro. Odbijała się w nim jego blada twarz, o dziwo, wyglądająca na wypoczętą mimo kolejnego koszmaru. Mokre włosy sterczały na wszystkie kierunki, a na szczęce widoczny był cień zarostu. Szare oczy łypały groźnie na swoje własne odbicie.
Draco był raczej zadowolony ze swojego wyglądu. W tej chwili. Dawniej oglądał w lustrze małe, przeraźliwie chude stworzenie, podobne bardziej do skrzata domowego niż do dziedzica Malfoyów. No, może nieco przesadził. Ale zawsze wydawało mu się, że tak właśnie wyglądał w oczach ojca. Matka… Cóż, matka nic nie mówiła na temat jego wyglądu. Ale podobno każda matka kochała swoje dziecko, niezależnie jakie brzydkie by było. Jednak teraz Draco się zmienił – zmieniał się już od kilku lat, odkąd poszedł do Hogwartu. Szkoła jakby go zahartowała, a los oddał mu podwójnie za dawne udręki. Nie mógł narzekać. Po co przejmować się tym, co było kiedyś, skoro rzeczywistość była dużo ciekawsza?
Gdy wrócił do pokoju, ze zdziwieniem odkrył, że jego łóżko było puste. I idealnie zaścielone. Na poduszce leżała mała karteczka, a na niej zaledwie kilka wyrazów. Drobne, kanciaste pismo mogło należeć jedynie do Corny.

Poszłam do siebie, bo Pansy pewnie już wyszła, skoro ma zdążyć na pociąg. Dzięki za przechowanie. PS. Świetna z Ciebie poduszka.

Uśmiechnął się pod nosem. Dziewczyna narysowała na końcu wesołą buźkę z wywalonym językiem. Normalnie prawie jak Romeo i Julia, pomyślał kpiąco. Liściki i róże na poduszkach, skradzione pocałunki gdzieś w komórce na miotły, kwiaty nie wiadomo od kogo, znaczące wymiany spojrzeń. I tylko to, że on jakoś nie pasował do roli tragicznego kochanka. Mógłby być raczej Tybaltem i zamiast samemu zginąć w walce z Romeem, zamordować Montague’go – gdzieś skrycie, po cichu – za jego zbytnie mniemanie o sobie i uwiedzenie kuzynki – pięknej Julii.
Położył karteczkę na nocnym stoliku i podszedł do szafy. Zaczął się ubierać. Tymczasem Diabeł poruszył się na swoim łóżku, siejąc zniszczenie w okolicy. Z jego kufra natychmiast zleciała świeca – lichtarz uderzył w posadzkę z głośnym brzdękiem, a świeca potoczyła się po podłodze aż do drzwi łazienki. Na ziemi wylądowała również poduszka i pergamin, a Zabini przez sen przyciągnął sobie pod głowę koszulę Dracona. Jej właściciel przyglądał się temu z niesmakiem, siedząc na brzegu materaca własnego łóżka i wiążąc buty.
— Ubrałeś się już? — Corny uchyliła lekko drzwi i zajrzała przez szparę.
— Cors, czy nikt cię nie nauczył, że należy pukać przed wejściem do czyjegoś dormitorium? — rzucił niezbyt uprzejmie. — To zajmuje tylko kilka sekund więcej. A co by było, gdybym jednak nie zdążył się ubrać?
— Hm… Spłonęłabym rumieńcem, wyjąkała przeprosiny i zwiała? — zapytała słodkim głosikiem, uśmiechając się uroczo.
Na widok jej niewinnej minki nie pozostało mu nic innego jak z rezygnacją przewrócić oczami. Dziewczyna cicho zamknęła za sobą drzwi, przefrunęła przez pomieszczenie i usiadła obok niego. Zdjęła buty i schowała stopy pod swoją długą suknię. Przelotnie spojrzała na śpiącego Blaise‘a. Draconowi nie podobał się jej uśmiech – był stanowczo za szeroki i za bardzo szyderczy. Wcale nie obłąkany – szyderczy. Corny Morgenstern rzadko bywała szydercza.
— Eee… Coś się stało? — zapytał, zapinając guziki koszuli.
— Prócz tego, że Pansy pojechała na tydzień do domu? Nie, nic. Skądże znowu. Albo nie. — Zmieniła zdanie tak nagle, że Draconowi zapaliła się w głowie czerwona lampka. — Daph Greengrass o ciebie pytała.
— No i…?
Wzruszyła ramionami.
— No i nic. Pytała czy nie wiem, czy masz jakieś plany na wieczór, bo ona musi z tobą o czymś porozmawiać i ty wiesz o czym.
Jeszcze szerszy i bardziej kpiący uśmiech na pomalowanych na czerwono ustach i ten zadziorny błysk w tym jej czarnym oku. Draconowi nie podobała się taka Corny. Może dlatego że w takiej chwili bywała zdolna do wszystkiego. Za często przebywa w moim towarzystwie, westchnął w duchu. Stanowczo mam na nią zły wpływ.
— Aha.
— O czym ona musi z tobą porozmawiać? — zainteresowała się. Jej słowa aż ociekały sarkazmem.
— Nie bądź taka ciekawska — odparł nieco za szybko.
— Jeśli oni tam będą ze sobą rozmawiać, to ja umówię się z Weasley — odezwał się nagle Diabeł.
Prawie odskoczyli od siebie i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że patrząc sobie w oczy tak intensywnie, przysunęli się do siebie. Brunet nawet tego nie zauważył albo udawał, że nie zauważył. Ziewnął potężnie i przeciągnął się, aż zatrzeszczały mu stawy. Po chwili Draco odzyskał zdolność mowy.
— I tak się z nią umówisz — odgryzł się.
— Co? — zdziwiła się głośno Corny. Wydawało się, że całkiem już zapomniała o poprzedniej rozmowie. Teraz spoglądała to na jednego, to na drugiego. — Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem?
Zabini chyba rozbudził się całkowicie, bo otworzył szeroko oczy, patrząc na dziewczynę z lekkim przerażeniem, po czym zarumienił jak nadobna dziewica, ku złośliwej uciesze Dracona. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden głos. Kłapał tak przez chwilę nimi jak ryba wyjęta z wody, aż w końcu wydusił:
— N-nie… N-no skądże.
— Taa, jasne — prychnął Draco, wstając z łóżka. — A ja nazywam się Potter.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale w końcu Corny była ich wspólną przyjaciółką i nie musieli robić przed nią takiej tajemnicy. Nawet jeśli Blaise’a krępowało to tak, jakby matka przyłapała go w łóżku z dziewczyną. Albo jakby miał jej powiedzieć, że zostanie babcią. Ta myśl przyszła nieoczekiwanie i Draco, zapomniawszy o temacie rozmowy, spróbował wyobrazić sobie Simone Zabini w takiej chwili. Przypuszczał, że najpierw by zbladła, a potem zrobiła się czerwona, zapewne pootwierałaby sobie usta, nic nie mówiąc jak całkiem niedawno jej syn, potem prawdopodobnie wysyczałaby z siebie jakieś przekleństwo i runęłaby jak długa, a Diabeł rzuciłby się natychmiast, żeby ją ratować. Niezależnie jak bardzo matka go denerwowała, on i tak niesamowicie ją kochał. Draco nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał przyznać się przed samym sobą, że przez to darzył swojego kumpla wielkim szacunkiem. On na to by się nie zdobył.
— Powiecie mi, o co chodzi? — Corny przerwała przedłużającą się ciszę. — Już od kilku miesięcy widzę, że coś jest nie tak, gdy schodzimy na gryfońskie tematy, więc łaskawie mi to w końcu wyjaśnijcie.
— Diabeł najnormalniej w świecie buja się w rudej Weasley — odpowiedział Draco bez krzty litości dla przyjaciela.
Cisza, która zaległa w pokoju, była gęsta i przytłaczająca. Zabini już się nie rumienił – on po prostu zrobił się cały czerwony, wytrzeszczył oczy i patrzył na Malfoya z przerażeniem. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł tego z siebie wydusić. Miał minę niesłusznie ukaranego dziecka. Albo może zbitego psa – to akurat bardziej pasowało do jego osoby.
— W Ginny Weasley? — wydukała wreszcie Corny z niedowierzaniem.
— Nie, w Ronie — prychnął białowłosy sarkastycznie. — No oczywiście, że w Ginny Weasley. Znasz jakąś inną Weasley?
— Noo niee…
— Więc co się głupio pytasz?
Dziewczyna zrobiła skonsternowaną minę. Przyjrzała się uważnie Diabłowi, który nadal nic nie mówił. Wyraźnie był w szoku – zresztą ona też – jakby nie wierzył, że jego najlepszy kumpel mógł wywinąć mu taki numer.
— No wiesz, Blaise… — zaczęła z wahaniem. Zamilkła nagle, a potem zebrała się w sobie. — To nic złego… Tylko ja… Do tej pory myślałam, że ty jej nie lubisz. No jakoś tak… Nie za dobrze o niej mówiłeś. Wiesz, o co mi chodzi?
— Ja…
I skończyło się na tym, że nic nie odpowiedział. Po prostu wstał i poczłapał do łazienki, ze spuszczoną głową, głośno szurając nogami, odprowadzany aż pod same drzwi zaniepokojonym spojrzeniem Corny i nieco złośliwym Dracona. Gdy tylko w niej zniknął, cała uwaga dziewczyny skupiła się na Malfoyu.
— I coś ty narobił? — naskoczyła na niego.
— Ja? A co ja znowu zrobiłem? — zdziwił się całkiem szczerze.
— Nic. No oczywiście, że nic — zakpiła. — Skoro nie chciał mówić, to trzeba było trzymać język za zębami. Teraz jeszcze nam tylko brakuje, żeby wpadł w depresję, czy coś.
Draco popatrzył na nią z obawą i podejrzliwością. Zastanawiał się, czy ona przypadkiem się z niego nie nabijała. Potem wbił zaniepokojony wzrok w drzwi do łazienki, a następnie znów wrócił do dziewczyny.
— Diabeł? W depresję? Co ty bredzisz, Cors?
— Zobaczysz. — Pomachała mu przed nosem palcem wskazującym. — Jeśli coś sobie zrobi, to wszystko będzie twoja wina. — Szturchnęła go w pierś.
— Coś sobie zrobi? — Wciąż był w takim szoku, że miał problem z normalnym myśleniem. — O czym ty mówisz?
Już nawet w to uwierzył i był gotów lecieć do łazienki, żeby sprawdzić, czy Diabeł jeszcze żył. Nawet jeśli trudno było mu sobie wyobrazić, że jego kumpel próbował popełnić samobójstwo w wannie. Musiał to mieć wypisane na twarzy, bo nagle oczy dziewczyny błysnęły tryumfująco, przez jej blade oblicze przebiegł złośliwy grymas, a kąciki pomalowanych na czerwono ust drgnęły nieco. Trwało to ułamek sekundy i mogło być równie dobrze złudzeniem, ale przecież Draco miał doskonały wzrok. Nie sądził, że mu się tak tylko wydawało i  to właśnie na chwilę zbiło go z tropu. A potem naszły go podejrzenia, mieszające się ze złością i oburzeniem.
— Nabijasz się ze mnie, tak? — warknął cicho. Jego wściekła mina mogła doprowadzić do zawału kogoś o słabych nerwach.
— Ja? Skądże — zreflektowała się Corny, natychmiast przybierając pełen obaw i troski wyraz twarzy. Trochę za późno. — Draco, czy ja kiedykolwiek mogłabym się z ciebie nabijać? — zapytała z powagą.
Prychnął. Patrzył na nią z mordem w oczach, ale nie wydawała się tym przejmować. Faktycznie – często natrafiała na takie spojrzenie, bo nigdy nie omieszkała wytknąć mu jego obcesowości, bezczelności czy chamstwa. Nawet jeśli on uważał inaczej.
— Nienawidzę cię — stwierdził w końcu, ostentacyjnie odwracając się plecami.
— Ja też cię kocham. — Choć nie widział jej twarzy, mógłby przysiąc, że się uśmiechała stanowczo zbyt szeroko.
Gdy po jakimś czasie Blaise wrócił wreszcie do dormitorium, zastał w nim uśmiechniętą od ucha do ucha Corny, która objęła w dyktatorskie władanie całe łóżko Dracona i leżała na nim z rozpostartymi ramionami, nucąc sobie pod nosem wesołe piosenki oraz niesamowicie obrażonego Malfoya, który siedział przy stoliku z nadąsaną miną i zawzięcie udawał, że wcale nie widział dziewczyny i było mu całkowicie obojętne, co ona robiła. Zabini podrapał się po głowie z miną pełną konsternacji, drugą ręką trzymając ręcznik na swoich biodrach. Wydawało się, że powstrzymywał się od skomentowania całej sprawy i tylko wyciągnął z szafy ubrania, po czym znów zniknął w łazience. Ale po kolejnym wkroczeniu do sypialni, absolutnie nic się w niej nie zmieniło. No może Corny śpiewała sobie inną piosenkę.
— Coś się stało? — zapytał w końcu, patrząc to na Corny, to na Dracona.
— Nie. Co miało się stać? — rzucił białowłosy, łypiąc groźnie na dziewczynę.
— Aha.
Diabeł najwyraźniej postanowił skapitulować. Zebrał z podłogi swoją pościel i rzucił ją na łóżko, nie bawiąc się w jego ścielenie. Podniósł z podłogi lichtarz, potarł brodę i zaczął rozglądać się za świecą, którą znalazł pod łazienką, po czym usadowił ją w świeczniku, który postawił na swoim kufrze. Wyciągnął różdżkę spod nocnej szafki i wreszcie przegrzebał skłębioną pościel. Rzucił w Dracona jego zmiętą koszulę, wyniósł do łazienki swoje brudne ubrania, pióro włożył do szuflady szafki, a pergaminy wywalił do kosza, nie sprawdzając nawet, co na nich było. Na koniec nalał głośno miauczącemu Lucyferowi mleka i, położywszy ręce na biodrach niczym pani domu, rozejrzał się wokoło, jakby chciał sprawdzić, co jeszcze należało zrobić. Ale nagle w dormitorium zapanował porządek, jakiego jeszcze to pomieszczenie nie widziało i to za sprawą największego bałaganiarza, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. A przez ten cały czas nikt nie odezwał się słowem. Corny wpatrywała się w baldachim łóżka, Draco w ścianę przed sobą i robili to z taką zawziętością, że Blaise nie wytrzymał i ostatecznie spojrzał w sufit w geście rezygnacji.
— Oszaleję — mruknął do siebie pod nosem. — Jak nic oszaleję. Macie zamiar tak dąsać się na siebie do jutra? — zapytał, patrząc wyczekująco na białowłosego. — Czy może powiecie mi, o co wam, do jasnej cholery, chodzi?
— To ona — odpowiedział Draco tonem obrażonego czterolatka, wydymając usta. — Znów się ze mnie nabijała.
— Nic nowego. Corny, przeproś go — natychmiast rozkazał Blaise.
Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, choć nagle zastygła w bezruchu i z napięcia jej mięśni można było wywnioskować, że czuła się urażona. Jednak już po chwili zawzięcie oglądała swoje przypiłowane na idealne migdałki paznokcie starannie pomalowane na czarno. Prawa ręka, potem lewa i znów prawa. Była tym bardzo zaabsorbowana.
— Na Merlina, Corny, przeproś go — powtórzył z groźną miną, ale w jego oczach błyskały wesołe ogniki rozbawienia.
— Niech sam siebie przeprosi — odparła bez emocji. — A co cię to w ogóle obchodzi, co? Sprawiedliwa mamuśka jesteś, czy jak?
— Nie. — Blaise musiał przyznać, że coraz bardziej podobała mu się ta cała sytuacja. Można było bezceremonialnie ponabijać się z kumpla, a on nic nie mógł na to poradzić. — Corny, dobrze wiesz, że robienie sobie żartów z Dracona kończy się tym, że on momentalnie się obraża jak jakaś piętnastolatka, w której buzują hormony.
— Hej! — natychmiast wtrącił się Malfoy, oburzony faktem, że jego osoba właśnie była bezczelnie znieważana. — Wypraszam sobie.
— Proszę bardzo, wypraszaj sobie do woli — rzuciła Corny. — Ja uważam, że to ty powinieneś przeprosić Blaise’a.
— Co proszę? Ja? Niby za co?
Zdziwiony Draco patrzył na dziewczynę, jakby była przybyszem z obcej planety. Albo powiedziała mu, że jest z nim w ciąży. Zabini też wyglądał na zdezorientowanego, że nagle temat znów wszedł na niego. Natomiast Corny położyła się na brzuchu, wbiła spojrzenie w białowłosego i machała w powietrzu nogami. Długa spódnica opadła, odsłaniając małe stopki i zgrabne łydki odziane w czarne, jedwabne rajstopki.
— No co? Ty to wszystko zacząłeś — powiedziała w końcu, opierając brodę na dłoniach. — Trzeba było nie najeżdżać na Blaise’a.
— A ty co? Adwokat diabła?
— Żebyś wiedział — uśmiechnęła się paskudnie.
— Przepraszam, a co ja mam z tym wspólnego? — wtrącił Zabini, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Wbijali w siebie spojrzenia, jakby chcieli nimi zabić przeciwnika. Żadne nie spuściło wzroku – to równało się poddaniu. Draco Malfoy nigdy się nie poddawał – w końcu był arystokratą. Corny Morgenstern nigdy nie poddawała się w walce z Draconem – z nim jakoś zawsze potrafiła wygrać. Młody Malfoy nie potrafił bić dziewczyn. Ona to wiedziała.
— Znów zaczynasz — warknął chłopak. — O co ci chodzi?
— Mnie? — zdziwiła się teatralnie. — O nic. Przecież wszystko jest super!
— Jaaaasssne. Weź przestać stroić sobie żarty, okay? Nikogo to nie bawi.
— Mnie bawi — odparła, pokazując mu zęby w jadowitym uśmiechu.
Usiadła na łóżku, krzyżując nogi.
— Dziwne uczucie, nie? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę. — Gdy ktoś nabija się z ciebie, a nie ty z niego?
— Całkiem normalne. O co ci chodzi, do jasnej cholery? — warknął.
— Przeproś Blaise’a, że go wydałeś, to dam ci spokój.
Prychnął.
— I tak by się wydało.
— I co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Mimo wszystko powinieneś stać za nim murem. Jesteś jego przyjacielem.
Diabeł zdążył już kilka razy otworzyć usta, ale nie został dopuszczony do głosu. W końcu podniósł w górę rękę – wolno, z wahaniem – jakby był uczniem, czekającym, aż nauczyciel pozwoli mu mówić. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Westchnął. Rozejrzał się wokoło i w końcu przysiadł na swoim łóżku.
— Och, przepraszam, obrończyni uciśnionych — zakpił Draco. — Ale jeśli nie zauważyłaś, Diabeł nie domaga się przeprosin.
— Nic mnie to nie obchodzi — odparła. — Ja żądam, żebyś to zrobił.
— Wiesz, gdzie ja mam twoje żądanie?
— Powiedz. Będę miała powód, żeby ci przyłożyć — syknęła i nagle stało się jasne, że na pewno by to zrobiła.
Zazgrzytał zębami.
— Jesteś okropna — rzucił.
— Nawzajem. Przeprosisz go, czy mam dać ci w zęby?
— Czy ja mogę się wtrącić? — nieoczekiwanie zapytał Zabini z wyczuwalnym w głosie wahaniem.
— Nie! — warknęli na niego jednocześnie.
Blaise uniósł ręce w obronnym geście i wycofał się. Podrapał się w czoło, ale chyba nic nie wymyślił.
— Nie cierpię cię — burknęła w końcu Corny.
Zebrała z podłogi swoje buty i wyszła z dormitorium z wysoko uniesioną głową. Drzwi cicho zamknęły się za nią.
— Nawzajem — mruknął Draco w ich kierunku.
Odwrócił się i jego wzrok padł na kumpla, który z pokerową miną siedział na swoim łóżku. Właśnie oglądał swoje paznokcie i cicho gwizdał. Draco posłał mu lodowate spojrzenie, ale ten zdawał się go nie zauważać. W końcu białowłosy skapitulował.
— Mam cię przeprosić? — zapytał nieuprzejmym tonem.
— Nie oczekuję tego — odparł Zabini, wbijając w niego spojrzenie.
— Aha.
Draco przybrał najbardziej obojętny wyraz twarzy na, jaki było go stać w tamtej chwili, przeszedł kilka kroków i padł na swoje łóżko, twarzą w pościel. Ze zdziwieniem odkrył, że wciąż pachniała konwaliami i skórką od pomarańczy. Odetchnął głęboko, wciągając ten zapach w nozdrza. Lubił go. Kojarzył mu się ze śmiechem, wspólnymi szaleństwami i nocnymi rozmowami pod gołym niebem. A teraz… Teraz był wściekły na ten zapach tak samo mocno, jak na osobę, która zostawiła go na malfoyowskiej pościeli.
A tak poza tym, był jeszcze gorzej wściekły na samego siebie. O co oni w ogóle się pokłócili? Czy to w ogóle była kłótnia? To kpina!

SOBOTA, 19 KWIECIEŃ
Nienawidzę go. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Czasem mam ochotę zrobić mu krzywdę. Zadać ból i napawać się jego cierpieniem. Albo zrobić coś naprawdę paskudnego, coś co pokaże mu, jak czują się te wszystkie osoby, które on poniża. Zobaczyć w jego oczach, jak bardzo czuje się upokorzony. Wiem, że to chore, ale… Na wielką Morganę, jak ja go nienawidzę!
Drażni mnie ta jego duma, ten egoizm, to zapatrzenie w siebie. Patrzy w lustro i myśli: Ach, jaki ja jestem wspaniały! Jego wzrok mówi: Jestem od ciebie dużo lepszy. Wynoś się stąd. Nie mam ochoty zawracać sobie tobą głowy. Jego uśmiech mówi: Jestem wredny i dobrze mi z tym, a ty zaraz się przekonasz, co to znaczy cierpieć psychicznie. Jego postawa mówi: Hej! Patrzcie na mnie! JA jestem najlepszy! A ten jego pretensjonalny ton… Myśli, że ma cały świat u stóp i może nie przejmować się innymi. Jak ja go nienawidzę!
Adwokat diabła. Nie lubię tej roli, ale, na Morganę, ktoś musi! Ten cholernik obraża wszystkich, gada bez sensu i oczekuje, że wszyscy będą śmiać się z jego żartów, ale gdy to ktoś śmieje się z niego… Jak to możliwe? Przecież on jest doskonały, najpiękniejszy, najmądrzejszy, najwspanialszy!… I najbardziej zapatrzony w siebie, ot co! Wcale się nie dziwię, że Potter za nim nie przepada. Ba! Nie dziwię się, że go nienawidzi. No bo ile można słuchać na swój temat? Ja nic nie mówię, ale Draco chyba ma kompleks potterowski. Tylko patrzy, co robi Potter i zastanawia się, czy byłby lepszy. Przecież jest lepszy! Dlaczego więc musi zawsze grać tego złego? Mógłby być przecież rycerzem na białym koniu, a głupi los dał mu inną rolę. Czarny charakter. A co tam! Należało mu się. Poza tym, niech się teraz zastanowi, jak się czuje Theo.
Mały, biedny Theo zapatrzony w Dracona jak w święty obrazek. Biedny chłopiec. Czy kiedykolwiek odkryje, że Draco jest raczej kiepskim wzorem do naśladowania? Że to po prostu do szpiku kości zepsuty chłopak, który ma za dużo pieniędzy i poprzewracane w głowie? Że ten wspaniały Draco Malfoy jest po prostu zły? Bo on taki jest! Zły! Moje próby naprostowania go są po prostu bezsensowne. On tego nie chce. Czasem mam wrażenie, że mi się udało, że już jest dobrze, że coś z niego będzie, a potem… Potem Draco wpada znów w wir imprez, zła, dostaje nieco władzy i zaczyna się na nowo znęcać nad innymi. I wcale go nie obchodzi, czy jest to Potter, biedny pierwszoroczniak, czy może jego najlepszy przyjaciel, z którym znają się od zawsze.
Dlaczego więc czuję się tak podle? Czego będzie mi brakować, gdy się na mnie obrazi? Że nie będzie mi robił drogich prezentów? Proszę bardzo, niech weźmie to wszystko! Wszystko! Cokolwiek od niego dostałam! Nie chcę tego! A może bycia jedną z najpopularniejszych osób w szkole? Z przyjemnością oddam to Daph Greengrass. Ach, przepraszam, ona tego nie chce. Jest lepsza ode mnie. Dlatego on tak ją lubi.
Daph Greengrass. Daph… Ciągle tylko słyszę: Idę z Daph. Byłem z Daph. Ach tak! Słyszałem od Daph. Rzygać mi się nią chce! Co ona ma, czego nie mam ja? Jest piękna, bogata, blondynka i wcale nie chce tego, co ma? Jasne, ona może nie chcieć. Bo w końcu ona MA wszystko. A ja nie mam. Poza tym, czy ktokolwiek pytał mnie o zdanie, czego ja chcę? Nie. Ja nie mam wyboru. Mogę sobie nie chcieć, ale to i tak nie ma znaczenia. A ona może sobie powiedzieć: Nie chcę tego! Weźcie to! Jestem wolną indywidualistką! Jasssne. Gdyby urodziła się tak jak ja w totalnej biedzie, to inaczej by na to patrzyła.
I proszę, jak to się skończyło. Jestem zazdrosna o jakąś Barbie. Tylko… Na Morganę, a może ona naprawdę jest lepsza?
Nienawidzę go.

— Diabeł? — wymamrotał Draco w swoją białą kołdrę.
Nie odwrócił głowy, aby spojrzeć na bruneta. Patrzył w swoją poduszkę, mając ochotę nakryć się nią, jakby miał sześć lat i udawać, że wcale go tam nie było. Słyszał, jak jego kumpel szeleścił kartkami książki. Czyżby to był Qudditch przez wieki? Zabini był wielkim pasjonatem tego sportu, ale tylko z trybun. Co nie zmieniało faktu, że jego egzemplarz tej książki był tak spracowany, że prawie się rozjeżdżał.
— Hę?
— Sądzisz, że powinienem ją przeprosić?
— A jak myślisz? — Głos Blaise’a był ostry i nieco oburzony. Draco prawie widział, jak kumpel unosił brwi i patrzyl na niego z rozkazem, ale równocześnie z rozbawieniem. Tak po diabłowemu.
— Ale to ona zaczęła — mruknął obrażony.
— Smoku, czy ty masz siedem lat czy dziesięć więcej?
Malfoy nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, przyrzekając sobie, że nigdy więcej nie pokłóci się z Corny. Czuł się paskudnie. Tak samo winny, jak wtedy, gdy stłukł ulubiony wazon matki i nie przyznał się do tego. Był pewien, że matka wiedziała, że to on, ale nic nie powiedziała. Ojciec i tak by go ukarał – tak na wszelki wypadek, a matka milczała i tylko patrzyła na niego z takim niemym wyrzutem. Nie przez wazon – posklejała go zaklęciem. Nie przyznał się, nie przeprosił. Udawał, że to nie on. Teraz też nikt mu nic nie powie. Corny nie przyjdzie na lunch, bo śniadanie to już było wspomnieniem. A na obiedzie będzie udawać, że nic się nie stało. Że wszystko było okay. I tylko z jej oczu będzie można wyczytać, że wciąż ma do niego żal. Potem o wszystkim zapomną, a za jakiś czas znów się pokłócą i ona wyjdzie z pokoju. Albo i nie. Ostatnio wciąż się kłócili – o jakieś kompletne bzdety i błahostki. I to z jego winy. Wiedział dlaczego i sama myśl, że ktoś mógłby się o tym dowiedzieć była dla niego torturą. Tak jak łzy Corny. Gdyby chociaż trzasnęła drzwiami… Chlasnęła go w twarz i walnęła tymi cholernymi drzwiami tak, że huk rozszedłby się po całych lochach. Ale nie, nigdy tego nie robiła. A on wiedział, że płakała potem w swoim dormitorium
Jestem kompletnym kretynem.
Ta myśl sprawiła, że podjął decyzję. Można by rzec – bardzo męską decyzję. Z ogromnym ociąganiem zwlekł się z materaca i wolno podszedł do drzwi, szurając przy tym nogami. Diabeł odprowadzał go uważnym spojrzeniem, które czuł na swoich plecach, gdy bez energii w ruchach otwierał drzwi. Przystanął jeszcze w progu z ręką na klamce.
— Gdyby jednak mnie zabiła, pamiętaj, że chcę nagrobek z białego marmuru i napis: Zginął śmiercią tragiczną — rzucił z miną straceńca.
Zabini prychnął kpiąco znad lektury i zrobił kółko na czole, ale Draco już był na schodach. Chwilę później pukał do jednej z sypialni dziewczyn z szóstego roku, modląc się, żeby Corny naprawdę nie rozerwała go na strzępy. Początkowo odpowiadała mu tylko cisza, aż w końcu drzwi się uchyliły i w wąskiej szparze ukazała się twarz dziewczyny. Z rozmazanym tuszem i szklistymi oczami, w których czaiło się pytanie.
— Dobra, masz rację, powinienem był przeprosić Diabła, ale on naprawdę nie chce, żebym to robił — wyrzucił na jednym wydechu, czując się jak kretyn. Nie lubił przepraszać. Nawet nie umiał tego robić. — Przepraszam, że cię uraziłem i w ogóle. Mogę wejść?
Rzuciła mu długie, poważne spojrzenie, nie mówiąc ani słowa. W końcu odsunęła się nieco, wpuszczając go do środka.
- Gniewasz się? — zapytał.
Malfoyowska duma skomlała jak pies niesłusznie obity kijem. Słyszał jej szczeniackie piski gdzieś w tyle swojej głowy i miał ochotę wsadzić ją w worek, a potem wywalić do jeziora. To nie była odpowiednia chwila.
— Nie - odparła Corny, drżącym głosem. — Powinnam?
— Nie wiem.
Cholera, ja naprawdę nic nie wiem, westchnął w duchu, gdy pozwolił dziewczynie wtulić się w jego białą koszulę i rozmazać na niej czarny tusz. I ty też nie wiesz wielu rzeczy, dodał, głaszcząc ją po czarnych włosach i czując się jak kompletny idiota. Ale tak jest dla ciebie najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.