Napięte relacje
Przyjaźń –
gdy słowne docinki drugiej osoby traktujesz jak żart, a nie jak obrażę.
autor
nieznany
Ciemność i pustka. Kurz, od którego kręciło w nosie. I ta cisza –
przerażająca cisza. W duszy wzmagająca się chęć ucieczki. Póki nikt nie widział.
Póki nie było za późno. A potem szept zza ściany. Ledwie słyszalny, obcy i
jednocześnie dobrze znany. Kobiecy szept.
— Draco?… Draco, gdzie jesteś?… Wróć do mnie, Draco… Potrzebuję cię… Wróć
do mnie… Draco… Chodź do mnie…
Ciemny korytarz, obrazy na ścianach, dywan nadgryziony zębem czasu i
drzwi. Zamknięte drzwi. Bez klucza. Za nimi pokój pełen mroku. Pełen zła. I nagle
krzyk. Krzyk pełen bólu gdzieś z niższych pięter – głośny i przyprawiający o
dreszcze. Wołanie o pomoc.
— Mamo!
Szept ustał. Cisza i pustka w korytarzu, a w uszach nadal wyraźny krzyk
matki. Dźwięk, którego miał nie zapomnieć do końca życia.
Następnego ranka Draco obudził się dość wcześnie. Z trudem odegnał
resztki koszmaru i otworzył oczy. Ujrzał Corny leżącą w poprzek jego piersi.
Jej prawa dłoń została umieszczona w miejscu, w którym normalny człowiek miał
serce – Draco Malfoy był zimnym draniem i serca nie posiadał – a lewa wystawała
poza krawędź łóżka. Chłopak z przerażeniem odkrył również, że naga noga
dziewczyny oplatała jego nogę, a jego własna ręka znajdowała się dokładnie na
jej talii, ale, chwała Merlinowi, na (a nie pod, za co zostałby niechybnie
zabity) jej koszulce. Przykrycie leżało jakoś na ukos i wydawało się, że
bardziej odkrywało niż ukrywało nagie części ciała dziewczyny. Draco
przypuszczał, że obrazek ten musiał przedstawiać się całkiem ciekawie dla osoby
postronnej. Na szczęście on był całkowicie ubrany.
Oswobodził swoją drugą rękę i bardzo wolno wydostał się spod Corny,
delikatnie zsuwając ją z siebie. Gdy stanął obiema nogami na zimnej posadzce i
popatrzył na śpiącą dziewczynę, nagle przypomniało mu się, jak tłumaczyła,
dlaczego to ona zawsze przewracała się na niego, a nie on na nią. Bo ty
jesteś dużo cięższy i jakbyś wylądował na mnie, to niechybnie byś mi coś
złamał. Nadal brzmiało to śmiesznie w jego uszach. Poza tym to był jedyny
przypadek, kiedy to on był na dole. Troskliwie okrył Corny kołdrą. Wymamrotała
coś cicho, a potem podciągnęła nogi pod brodę i, zwinięta w kłębek jak mały
kociak, zasnęła jeszcze mocniej.
Malfoyowski zegarek wskazywał siódmą trzydzieści siedem.
Diabeł chrapał na swoim legowisku przypominającym jamę wilka – było to
ogromne kłębowisko pościeli i wszystkiego, co w nocy spadło ze stolika nocnego
na materac. Zatem walała się tam diabłowa różdżka, nieco pergaminu, suche już
pióro, srebrny zegarek oraz nieco ubrań, które Zabini sprzątnął z ziemi razem z
prześcieradłem. Draco ze zdziwieniem zauważył tam także swoją białą koszulę,
wyglądającą, jakby przed sekundą została wyjęta psu z gardła. Obie ręce bruneta
zwisały bezwładnie po tej samej stronie łóżka, prawie dotykając podłogi, a
głowa oczywiście nie leżała na poduszce, której – swoją drogą – też nie było
tam, gdzie być powinna. Całość wyglądała nieco komicznie. Dracona przestało to
śmieszyć poprzedniego popołudnia, gdy diabłowe prześcieradło urządziło sobie
zamach na jego życie. Teraz miał raczej ochotę warknąć na kumpla za ten burdel
i ominął jego łóżko bardzo szerokim łukiem. Łokieć wciąż miał zabandażowany
troskliwą ręką Corny Morgenstern.
Piętnaście minut później wyszedł spod prysznica, owinięty tylko w
ręcznik. Jednym ruchem przetarł dłonią zaparowane lustro. Odbijała się w nim
jego blada twarz, o dziwo, wyglądająca na wypoczętą mimo kolejnego koszmaru.
Mokre włosy sterczały na wszystkie kierunki, a na szczęce widoczny był cień
zarostu. Szare oczy łypały groźnie na swoje własne odbicie.
Draco był raczej zadowolony ze swojego wyglądu. W tej chwili. Dawniej
oglądał w lustrze małe, przeraźliwie chude stworzenie, podobne bardziej do
skrzata domowego niż do dziedzica Malfoyów. No, może nieco przesadził. Ale
zawsze wydawało mu się, że tak właśnie wyglądał w oczach ojca. Matka… Cóż,
matka nic nie mówiła na temat jego wyglądu. Ale podobno każda matka kochała
swoje dziecko, niezależnie jakie brzydkie by było. Jednak teraz Draco się
zmienił – zmieniał się już od kilku lat, odkąd poszedł do Hogwartu. Szkoła
jakby go zahartowała, a los oddał mu podwójnie za dawne udręki. Nie mógł
narzekać. Po co przejmować się tym, co było kiedyś, skoro rzeczywistość była
dużo ciekawsza?
Gdy wrócił do pokoju, ze zdziwieniem odkrył, że jego łóżko było puste. I
idealnie zaścielone. Na poduszce leżała mała karteczka, a na niej zaledwie
kilka wyrazów. Drobne, kanciaste pismo mogło należeć jedynie do Corny.
Poszłam do siebie, bo Pansy pewnie już
wyszła, skoro ma zdążyć
na
pociąg. Dzięki za przechowanie. PS. Świetna z Ciebie poduszka.
Uśmiechnął się pod nosem. Dziewczyna narysowała na końcu wesołą buźkę z
wywalonym językiem. Normalnie prawie jak Romeo i Julia, pomyślał kpiąco.
Liściki i róże na poduszkach, skradzione pocałunki gdzieś w komórce na miotły,
kwiaty nie wiadomo od kogo, znaczące wymiany spojrzeń. I tylko to, że on jakoś
nie pasował do roli tragicznego kochanka. Mógłby być raczej Tybaltem i zamiast
samemu zginąć w walce z Romeem, zamordować Montague’go – gdzieś skrycie, po
cichu – za jego zbytnie mniemanie o sobie i uwiedzenie kuzynki – pięknej Julii.
Położył karteczkę na nocnym stoliku i podszedł do szafy. Zaczął się
ubierać. Tymczasem Diabeł poruszył się na swoim łóżku, siejąc zniszczenie w
okolicy. Z jego kufra natychmiast zleciała świeca – lichtarz uderzył w posadzkę
z głośnym brzdękiem, a świeca potoczyła się po podłodze aż do drzwi łazienki.
Na ziemi wylądowała również poduszka i pergamin, a Zabini przez sen przyciągnął
sobie pod głowę koszulę Dracona. Jej właściciel przyglądał się temu z
niesmakiem, siedząc na brzegu materaca własnego łóżka i wiążąc buty.
— Ubrałeś się już? — Corny uchyliła lekko drzwi i zajrzała przez szparę.
— Cors, czy nikt cię nie nauczył, że należy pukać przed wejściem do
czyjegoś dormitorium? — rzucił niezbyt uprzejmie. — To zajmuje tylko kilka
sekund więcej. A co by było, gdybym jednak nie zdążył się ubrać?
— Hm… Spłonęłabym rumieńcem, wyjąkała przeprosiny i zwiała? — zapytała
słodkim głosikiem, uśmiechając się uroczo.
Na widok jej niewinnej minki nie pozostało mu nic innego jak z rezygnacją
przewrócić oczami. Dziewczyna cicho zamknęła za sobą drzwi, przefrunęła przez
pomieszczenie i usiadła obok niego. Zdjęła buty i schowała stopy pod swoją
długą suknię. Przelotnie spojrzała na śpiącego Blaise‘a. Draconowi nie podobał
się jej uśmiech – był stanowczo za szeroki i za bardzo szyderczy. Wcale nie
obłąkany – szyderczy. Corny Morgenstern rzadko bywała szydercza.
— Eee… Coś się stało? — zapytał, zapinając guziki koszuli.
— Prócz tego, że Pansy pojechała na tydzień do domu? Nie, nic. Skądże
znowu. Albo nie. — Zmieniła zdanie tak nagle, że Draconowi zapaliła się w
głowie czerwona lampka. — Daph Greengrass o ciebie pytała.
— No i…?
Wzruszyła ramionami.
— No i nic. Pytała czy nie wiem, czy masz jakieś plany na wieczór, bo ona
musi z tobą o czymś porozmawiać i ty wiesz o czym.
Jeszcze szerszy i bardziej kpiący uśmiech na pomalowanych na czerwono
ustach i ten zadziorny błysk w tym jej czarnym oku. Draconowi nie podobała się
taka Corny. Może dlatego że w takiej chwili bywała zdolna do wszystkiego. Za
często przebywa w moim towarzystwie, westchnął w duchu. Stanowczo mam na nią
zły wpływ.
— Aha.
— O czym ona musi z tobą porozmawiać? — zainteresowała się. Jej słowa aż
ociekały sarkazmem.
— Nie bądź taka ciekawska — odparł nieco za szybko.
— Jeśli oni tam będą ze sobą rozmawiać, to ja umówię się z Weasley —
odezwał się nagle Diabeł.
Prawie odskoczyli od siebie i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Nawet
nie zdawali sobie sprawy, że patrząc sobie w oczy tak intensywnie, przysunęli
się do siebie. Brunet nawet tego nie zauważył albo udawał, że nie zauważył.
Ziewnął potężnie i przeciągnął się, aż zatrzeszczały mu stawy. Po chwili Draco
odzyskał zdolność mowy.
— I tak się z nią umówisz — odgryzł się.
— Co? — zdziwiła się głośno Corny. Wydawało się, że całkiem już
zapomniała o poprzedniej rozmowie. Teraz spoglądała to na jednego, to na
drugiego. — Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem?
Zabini chyba rozbudził się całkowicie, bo otworzył szeroko oczy, patrząc
na dziewczynę z lekkim przerażeniem, po czym zarumienił jak nadobna dziewica,
ku złośliwej uciesze Dracona. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie
wydobył się z nich żaden głos. Kłapał tak przez chwilę nimi jak ryba wyjęta z
wody, aż w końcu wydusił:
— N-nie… N-no skądże.
— Taa, jasne — prychnął Draco, wstając z łóżka. — A ja nazywam się
Potter.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale w końcu Corny była ich wspólną
przyjaciółką i nie musieli robić przed nią takiej tajemnicy. Nawet jeśli
Blaise’a krępowało to tak, jakby matka przyłapała go w łóżku z dziewczyną. Albo
jakby miał jej powiedzieć, że zostanie babcią. Ta myśl przyszła nieoczekiwanie
i Draco, zapomniawszy o temacie rozmowy, spróbował wyobrazić sobie Simone
Zabini w takiej chwili. Przypuszczał, że najpierw by zbladła, a potem zrobiła
się czerwona, zapewne pootwierałaby sobie usta, nic nie mówiąc jak całkiem
niedawno jej syn, potem prawdopodobnie wysyczałaby z siebie jakieś przekleństwo
i runęłaby jak długa, a Diabeł rzuciłby się natychmiast, żeby ją ratować.
Niezależnie jak bardzo matka go denerwowała, on i tak niesamowicie ją kochał.
Draco nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał przyznać się przed samym sobą, że
przez to darzył swojego kumpla wielkim szacunkiem. On na to by się nie zdobył.
— Powiecie mi, o co chodzi? — Corny przerwała przedłużającą się ciszę. —
Już od kilku miesięcy widzę, że coś jest nie tak, gdy schodzimy na gryfońskie
tematy, więc łaskawie mi to w końcu wyjaśnijcie.
— Diabeł najnormalniej w świecie buja się w rudej Weasley — odpowiedział
Draco bez krzty litości dla przyjaciela.
Cisza, która zaległa w pokoju, była gęsta i przytłaczająca. Zabini już
się nie rumienił – on po prostu zrobił się cały czerwony, wytrzeszczył oczy i
patrzył na Malfoya z przerażeniem. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł
tego z siebie wydusić. Miał minę niesłusznie ukaranego dziecka. Albo może
zbitego psa – to akurat bardziej pasowało do jego osoby.
— W Ginny Weasley? — wydukała wreszcie Corny z niedowierzaniem.
— Nie, w Ronie — prychnął białowłosy sarkastycznie. — No oczywiście, że w
Ginny Weasley. Znasz jakąś inną Weasley?
— Noo niee…
— Więc co się głupio pytasz?
Dziewczyna zrobiła skonsternowaną minę. Przyjrzała się uważnie Diabłowi,
który nadal nic nie mówił. Wyraźnie był w szoku – zresztą ona też – jakby nie
wierzył, że jego najlepszy kumpel mógł wywinąć mu taki numer.
— No wiesz, Blaise… — zaczęła z wahaniem. Zamilkła nagle, a potem zebrała
się w sobie. — To nic złego… Tylko ja… Do tej pory myślałam, że ty jej nie
lubisz. No jakoś tak… Nie za dobrze o niej mówiłeś. Wiesz, o co mi chodzi?
— Ja…
I skończyło się na tym, że nic nie odpowiedział. Po prostu wstał i
poczłapał do łazienki, ze spuszczoną głową, głośno szurając nogami,
odprowadzany aż pod same drzwi zaniepokojonym spojrzeniem Corny i nieco
złośliwym Dracona. Gdy tylko w niej zniknął, cała uwaga dziewczyny skupiła się
na Malfoyu.
— I coś ty narobił? — naskoczyła na niego.
— Ja? A co ja znowu zrobiłem? — zdziwił się całkiem szczerze.
— Nic. No oczywiście, że nic — zakpiła. — Skoro nie chciał mówić, to
trzeba było trzymać język za zębami. Teraz jeszcze nam tylko brakuje, żeby wpadł
w depresję, czy coś.
Draco popatrzył na nią z obawą i podejrzliwością. Zastanawiał się, czy
ona przypadkiem się z niego nie nabijała. Potem wbił zaniepokojony wzrok w
drzwi do łazienki, a następnie znów wrócił do dziewczyny.
— Diabeł? W depresję? Co ty bredzisz, Cors?
— Zobaczysz. — Pomachała mu przed nosem palcem wskazującym. — Jeśli coś
sobie zrobi, to wszystko będzie twoja wina. — Szturchnęła go w pierś.
— Coś sobie zrobi? — Wciąż był w takim szoku, że miał problem z normalnym
myśleniem. — O czym ty mówisz?
Już nawet w to uwierzył i był gotów lecieć do łazienki, żeby sprawdzić,
czy Diabeł jeszcze żył. Nawet jeśli trudno było mu sobie wyobrazić, że jego
kumpel próbował popełnić samobójstwo w wannie. Musiał to mieć wypisane na
twarzy, bo nagle oczy dziewczyny błysnęły tryumfująco, przez jej blade oblicze
przebiegł złośliwy grymas, a kąciki pomalowanych na czerwono ust drgnęły nieco.
Trwało to ułamek sekundy i mogło być równie dobrze złudzeniem, ale przecież
Draco miał doskonały wzrok. Nie sądził, że mu się tak tylko wydawało i to właśnie na chwilę zbiło go z tropu. A
potem naszły go podejrzenia, mieszające się ze złością i oburzeniem.
— Nabijasz się ze mnie, tak? — warknął cicho. Jego wściekła mina mogła
doprowadzić do zawału kogoś o słabych nerwach.
— Ja? Skądże — zreflektowała się Corny, natychmiast przybierając pełen
obaw i troski wyraz twarzy. Trochę za późno. — Draco, czy ja kiedykolwiek
mogłabym się z ciebie nabijać? — zapytała z powagą.
Prychnął. Patrzył na nią z mordem w oczach, ale nie wydawała się tym
przejmować. Faktycznie – często natrafiała na takie spojrzenie, bo nigdy nie
omieszkała wytknąć mu jego obcesowości, bezczelności czy chamstwa. Nawet jeśli
on uważał inaczej.
— Nienawidzę cię — stwierdził w końcu, ostentacyjnie odwracając się
plecami.
— Ja też cię kocham. — Choć nie widział jej twarzy, mógłby przysiąc, że
się uśmiechała stanowczo zbyt szeroko.
Gdy po jakimś czasie Blaise wrócił wreszcie do dormitorium, zastał w nim
uśmiechniętą od ucha do ucha Corny, która objęła w dyktatorskie władanie całe
łóżko Dracona i leżała na nim z rozpostartymi ramionami, nucąc sobie pod nosem
wesołe piosenki oraz niesamowicie obrażonego Malfoya, który siedział przy
stoliku z nadąsaną miną i zawzięcie udawał, że wcale nie widział dziewczyny i było
mu całkowicie obojętne, co ona robiła. Zabini podrapał się po głowie z miną
pełną konsternacji, drugą ręką trzymając ręcznik na swoich biodrach. Wydawało
się, że powstrzymywał się od skomentowania całej sprawy i tylko wyciągnął z
szafy ubrania, po czym znów zniknął w łazience. Ale po kolejnym wkroczeniu do
sypialni, absolutnie nic się w niej nie zmieniło. No może Corny śpiewała sobie
inną piosenkę.
— Coś się stało? — zapytał w końcu, patrząc to na Corny, to na Dracona.
— Nie. Co miało się stać? — rzucił białowłosy, łypiąc groźnie na
dziewczynę.
— Aha.
Diabeł najwyraźniej postanowił skapitulować. Zebrał z podłogi swoją
pościel i rzucił ją na łóżko, nie bawiąc się w jego ścielenie. Podniósł z
podłogi lichtarz, potarł brodę i zaczął rozglądać się za świecą, którą znalazł
pod łazienką, po czym usadowił ją w świeczniku, który postawił na swoim kufrze.
Wyciągnął różdżkę spod nocnej szafki i wreszcie przegrzebał skłębioną pościel.
Rzucił w Dracona jego zmiętą koszulę, wyniósł do łazienki swoje brudne ubrania,
pióro włożył do szuflady szafki, a pergaminy wywalił do kosza, nie sprawdzając
nawet, co na nich było. Na koniec nalał głośno miauczącemu Lucyferowi mleka i,
położywszy ręce na biodrach niczym pani domu, rozejrzał się wokoło, jakby
chciał sprawdzić, co jeszcze należało zrobić. Ale nagle w dormitorium zapanował
porządek, jakiego jeszcze to pomieszczenie nie widziało i to za sprawą
największego bałaganiarza, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. A przez ten cały
czas nikt nie odezwał się słowem. Corny wpatrywała się w baldachim łóżka, Draco
w ścianę przed sobą i robili to z taką zawziętością, że Blaise nie wytrzymał i
ostatecznie spojrzał w sufit w geście rezygnacji.
— Oszaleję — mruknął do siebie pod nosem. — Jak nic oszaleję. Macie
zamiar tak dąsać się na siebie do jutra? — zapytał, patrząc wyczekująco na
białowłosego. — Czy może powiecie mi, o co wam, do jasnej cholery, chodzi?
— To ona — odpowiedział Draco tonem obrażonego czterolatka, wydymając
usta. — Znów się ze mnie nabijała.
— Nic nowego. Corny, przeproś go — natychmiast rozkazał Blaise.
Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, choć nagle zastygła w bezruchu i
z napięcia jej mięśni można było wywnioskować, że czuła się urażona. Jednak już
po chwili zawzięcie oglądała swoje przypiłowane na idealne migdałki paznokcie
starannie pomalowane na czarno. Prawa ręka, potem lewa i znów prawa. Była tym
bardzo zaabsorbowana.
— Na Merlina, Corny, przeproś go — powtórzył z groźną miną, ale w jego
oczach błyskały wesołe ogniki rozbawienia.
— Niech sam siebie przeprosi — odparła bez emocji. — A co cię to w ogóle
obchodzi, co? Sprawiedliwa mamuśka jesteś, czy jak?
— Nie. — Blaise musiał przyznać, że coraz bardziej podobała mu się ta
cała sytuacja. Można było bezceremonialnie ponabijać się z kumpla, a on nic nie
mógł na to poradzić. — Corny, dobrze wiesz, że robienie sobie żartów z Dracona
kończy się tym, że on momentalnie się obraża jak jakaś piętnastolatka, w której
buzują hormony.
— Hej! — natychmiast wtrącił się Malfoy, oburzony faktem, że jego osoba
właśnie była bezczelnie znieważana. — Wypraszam sobie.
— Proszę bardzo, wypraszaj sobie do woli — rzuciła Corny. — Ja uważam, że
to ty powinieneś przeprosić Blaise’a.
— Co proszę? Ja? Niby za co?
Zdziwiony Draco patrzył na dziewczynę, jakby była przybyszem z obcej
planety. Albo powiedziała mu, że jest z nim w ciąży. Zabini też wyglądał na
zdezorientowanego, że nagle temat znów wszedł na niego. Natomiast Corny
położyła się na brzuchu, wbiła spojrzenie w białowłosego i machała w powietrzu
nogami. Długa spódnica opadła, odsłaniając małe stopki i zgrabne łydki odziane
w czarne, jedwabne rajstopki.
— No co? Ty to wszystko zacząłeś — powiedziała w końcu, opierając brodę
na dłoniach. — Trzeba było nie najeżdżać na Blaise’a.
— A ty co? Adwokat diabła?
— Żebyś wiedział — uśmiechnęła się paskudnie.
— Przepraszam, a co ja mam z tym wspólnego? — wtrącił Zabini, ale nikt
nie zwrócił na niego uwagi.
Wbijali w siebie spojrzenia, jakby chcieli nimi zabić przeciwnika. Żadne
nie spuściło wzroku – to równało się poddaniu. Draco Malfoy nigdy się nie
poddawał – w końcu był arystokratą. Corny Morgenstern nigdy nie poddawała się w
walce z Draconem – z nim jakoś zawsze potrafiła wygrać. Młody Malfoy nie
potrafił bić dziewczyn. Ona to wiedziała.
— Znów zaczynasz — warknął chłopak. — O co ci chodzi?
— Mnie? — zdziwiła się teatralnie. — O nic. Przecież wszystko jest super!
— Jaaaasssne. Weź przestać stroić sobie żarty, okay? Nikogo to nie bawi.
— Mnie bawi — odparła, pokazując mu zęby w jadowitym uśmiechu.
Usiadła na łóżku, krzyżując nogi.
— Dziwne uczucie, nie? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę. — Gdy ktoś
nabija się z ciebie, a nie ty z niego?
— Całkiem normalne. O co ci chodzi, do jasnej cholery? — warknął.
— Przeproś Blaise’a, że go wydałeś, to dam ci spokój.
Prychnął.
— I tak by się wydało.
— I co z tego? — Wzruszyła ramionami. — Mimo wszystko powinieneś stać za
nim murem. Jesteś jego przyjacielem.
Diabeł zdążył już kilka razy otworzyć usta, ale nie został dopuszczony do
głosu. W końcu podniósł w górę rękę – wolno, z wahaniem – jakby był uczniem,
czekającym, aż nauczyciel pozwoli mu mówić. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Westchnął. Rozejrzał się wokoło i w końcu przysiadł na swoim łóżku.
— Och, przepraszam, obrończyni uciśnionych — zakpił Draco. — Ale jeśli
nie zauważyłaś, Diabeł nie domaga się przeprosin.
— Nic mnie to nie obchodzi — odparła. — Ja żądam, żebyś to zrobił.
— Wiesz, gdzie ja mam twoje żądanie?
— Powiedz. Będę miała powód, żeby ci przyłożyć — syknęła i nagle stało
się jasne, że na pewno by to zrobiła.
Zazgrzytał zębami.
— Jesteś okropna — rzucił.
— Nawzajem. Przeprosisz go, czy mam dać ci w zęby?
— Czy ja mogę się wtrącić? — nieoczekiwanie zapytał Zabini z wyczuwalnym
w głosie wahaniem.
— Nie! — warknęli na niego jednocześnie.
Blaise uniósł ręce w obronnym geście i wycofał się. Podrapał się w czoło,
ale chyba nic nie wymyślił.
— Nie cierpię cię — burknęła w końcu Corny.
Zebrała z podłogi swoje buty i wyszła z dormitorium z wysoko uniesioną
głową. Drzwi cicho zamknęły się za nią.
— Nawzajem — mruknął Draco w ich kierunku.
Odwrócił się i jego wzrok padł na kumpla, który z pokerową miną siedział
na swoim łóżku. Właśnie oglądał swoje paznokcie i cicho gwizdał. Draco posłał
mu lodowate spojrzenie, ale ten zdawał się go nie zauważać. W końcu białowłosy
skapitulował.
— Mam cię przeprosić? — zapytał nieuprzejmym tonem.
— Nie oczekuję tego — odparł Zabini, wbijając w niego spojrzenie.
— Aha.
Draco przybrał najbardziej obojętny wyraz twarzy na, jaki było go stać w
tamtej chwili, przeszedł kilka kroków i padł na swoje łóżko, twarzą w pościel.
Ze zdziwieniem odkrył, że wciąż pachniała konwaliami i skórką od pomarańczy.
Odetchnął głęboko, wciągając ten zapach w nozdrza. Lubił go. Kojarzył mu się ze
śmiechem, wspólnymi szaleństwami i nocnymi rozmowami pod gołym niebem. A teraz…
Teraz był wściekły na ten zapach tak samo mocno, jak na osobę, która zostawiła
go na malfoyowskiej pościeli.
A tak poza tym, był jeszcze gorzej wściekły na samego siebie. O co oni w
ogóle się pokłócili? Czy to w ogóle była kłótnia? To kpina!
SOBOTA, 19 KWIECIEŃ
Nienawidzę go. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Czasem mam
ochotę zrobić mu krzywdę. Zadać ból i napawać się jego cierpieniem. Albo zrobić
coś naprawdę paskudnego, coś co pokaże mu, jak czują się te wszystkie osoby,
które on poniża. Zobaczyć w jego oczach, jak bardzo czuje się upokorzony. Wiem,
że to chore, ale… Na wielką Morganę, jak ja go nienawidzę!
Drażni mnie ta jego duma, ten egoizm, to zapatrzenie w
siebie. Patrzy w lustro i myśli: Ach, jaki ja jestem wspaniały! Jego wzrok mówi: Jestem
od ciebie dużo lepszy. Wynoś się stąd. Nie mam ochoty zawracać sobie tobą
głowy. Jego uśmiech mówi: Jestem wredny i dobrze mi z tym, a ty
zaraz się przekonasz, co to znaczy cierpieć psychicznie. Jego postawa mówi: Hej!
Patrzcie na mnie! JA jestem najlepszy! A ten jego pretensjonalny ton… Myśli,
że ma cały świat u stóp i może nie przejmować się innymi. Jak ja go nienawidzę!
Adwokat diabła. Nie lubię tej roli, ale, na Morganę, ktoś
musi! Ten cholernik obraża wszystkich, gada bez sensu i oczekuje, że wszyscy
będą śmiać się z jego żartów, ale gdy to ktoś śmieje się z niego… Jak to
możliwe? Przecież on jest doskonały, najpiękniejszy, najmądrzejszy,
najwspanialszy!… I najbardziej zapatrzony w siebie, ot co! Wcale się nie
dziwię, że Potter za nim nie przepada. Ba! Nie dziwię się, że go nienawidzi. No
bo ile można słuchać na swój temat? Ja nic nie mówię, ale Draco chyba ma
kompleks potterowski. Tylko patrzy, co robi Potter i zastanawia się, czy byłby
lepszy. Przecież jest lepszy! Dlaczego więc musi zawsze grać tego złego? Mógłby
być przecież rycerzem na białym koniu, a głupi los dał mu inną rolę. Czarny
charakter. A co tam! Należało mu się. Poza tym, niech się teraz zastanowi, jak
się czuje Theo.
Mały, biedny Theo zapatrzony w Dracona jak w święty obrazek.
Biedny chłopiec. Czy kiedykolwiek odkryje, że Draco jest raczej kiepskim wzorem
do naśladowania? Że to po prostu do szpiku kości zepsuty chłopak, który ma za
dużo pieniędzy i poprzewracane w głowie? Że ten wspaniały Draco Malfoy jest po
prostu zły? Bo on taki jest! Zły! Moje próby naprostowania go są po prostu
bezsensowne. On tego nie chce. Czasem mam wrażenie, że mi się udało, że już
jest dobrze, że coś z niego będzie, a potem… Potem Draco wpada znów w wir
imprez, zła, dostaje nieco władzy i zaczyna się na nowo znęcać nad innymi. I
wcale go nie obchodzi, czy jest to Potter, biedny pierwszoroczniak, czy może
jego najlepszy przyjaciel, z którym znają się od zawsze.
Dlaczego więc czuję się tak podle? Czego będzie mi brakować,
gdy się na mnie obrazi? Że nie będzie mi robił drogich prezentów? Proszę
bardzo, niech weźmie to wszystko! Wszystko! Cokolwiek od niego dostałam! Nie
chcę tego! A może bycia jedną z najpopularniejszych osób w szkole? Z
przyjemnością oddam to Daph Greengrass. Ach, przepraszam, ona tego nie chce.
Jest lepsza ode mnie. Dlatego on tak ją lubi.
Daph Greengrass. Daph… Ciągle tylko słyszę: Idę z Daph. Byłem z Daph. Ach tak!
Słyszałem od Daph. Rzygać mi się nią chce! Co ona ma, czego nie mam ja? Jest
piękna, bogata, blondynka i wcale nie chce tego, co ma? Jasne, ona może nie
chcieć. Bo w końcu ona MA wszystko. A ja nie mam. Poza tym, czy ktokolwiek
pytał mnie o zdanie, czego ja chcę? Nie. Ja nie mam wyboru. Mogę sobie nie
chcieć, ale to i tak nie ma znaczenia. A ona może sobie powiedzieć: Nie
chcę tego! Weźcie to! Jestem wolną indywidualistką! Jasssne. Gdyby urodziła
się tak jak ja w totalnej biedzie, to inaczej by na to patrzyła.
I proszę, jak to się skończyło. Jestem zazdrosna o jakąś
Barbie. Tylko… Na Morganę, a może ona naprawdę jest lepsza?
Nienawidzę go.
— Diabeł? — wymamrotał Draco w swoją białą kołdrę.
Nie odwrócił głowy, aby spojrzeć na bruneta. Patrzył w swoją poduszkę,
mając ochotę nakryć się nią, jakby miał sześć lat i udawać, że wcale go tam nie
było. Słyszał, jak jego kumpel szeleścił kartkami książki. Czyżby to był Qudditch
przez wieki? Zabini był wielkim pasjonatem tego sportu, ale tylko z trybun.
Co nie zmieniało faktu, że jego egzemplarz tej książki był tak spracowany, że
prawie się rozjeżdżał.
— Hę?
— Sądzisz, że powinienem ją przeprosić?
— A jak myślisz? — Głos Blaise’a był ostry i nieco oburzony. Draco prawie
widział, jak kumpel unosił brwi i patrzyl na niego z rozkazem, ale równocześnie
z rozbawieniem. Tak po diabłowemu.
— Ale to ona zaczęła — mruknął obrażony.
— Smoku, czy ty masz siedem lat czy dziesięć więcej?
Malfoy nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, przyrzekając sobie, że nigdy
więcej nie pokłóci się z Corny. Czuł się paskudnie. Tak samo winny, jak wtedy,
gdy stłukł ulubiony wazon matki i nie przyznał się do tego. Był pewien, że
matka wiedziała, że to on, ale nic nie powiedziała. Ojciec i tak by go ukarał –
tak na wszelki wypadek, a matka milczała i tylko patrzyła na niego z takim
niemym wyrzutem. Nie przez wazon – posklejała go zaklęciem. Nie przyznał się,
nie przeprosił. Udawał, że to nie on. Teraz też nikt mu nic nie powie. Corny
nie przyjdzie na lunch, bo śniadanie to już było wspomnieniem. A na obiedzie
będzie udawać, że nic się nie stało. Że wszystko było okay. I tylko z jej oczu
będzie można wyczytać, że wciąż ma do niego żal. Potem o wszystkim zapomną, a
za jakiś czas znów się pokłócą i ona wyjdzie z pokoju. Albo i nie. Ostatnio
wciąż się kłócili – o jakieś kompletne bzdety i błahostki. I to z jego winy.
Wiedział dlaczego i sama myśl, że ktoś mógłby się o tym dowiedzieć była dla
niego torturą. Tak jak łzy Corny. Gdyby chociaż trzasnęła drzwiami… Chlasnęła
go w twarz i walnęła tymi cholernymi drzwiami tak, że huk rozszedłby się po
całych lochach. Ale nie, nigdy tego nie robiła. A on wiedział, że płakała potem
w swoim dormitorium
Jestem kompletnym kretynem.
Ta myśl sprawiła, że podjął decyzję. Można by rzec – bardzo męską
decyzję. Z ogromnym ociąganiem zwlekł się z materaca i wolno podszedł do drzwi,
szurając przy tym nogami. Diabeł odprowadzał go uważnym spojrzeniem, które czuł
na swoich plecach, gdy bez energii w ruchach otwierał drzwi. Przystanął jeszcze
w progu z ręką na klamce.
— Gdyby jednak mnie zabiła, pamiętaj, że chcę nagrobek z białego marmuru
i napis: Zginął śmiercią tragiczną — rzucił z miną straceńca.
Zabini prychnął kpiąco znad lektury i zrobił kółko na czole, ale Draco
już był na schodach. Chwilę później pukał do jednej z sypialni dziewczyn z
szóstego roku, modląc się, żeby Corny naprawdę nie rozerwała go na strzępy.
Początkowo odpowiadała mu tylko cisza, aż w końcu drzwi się uchyliły i w
wąskiej szparze ukazała się twarz dziewczyny. Z rozmazanym tuszem i szklistymi
oczami, w których czaiło się pytanie.
— Dobra, masz rację, powinienem był przeprosić Diabła, ale on naprawdę
nie chce, żebym to robił — wyrzucił na jednym wydechu, czując się jak kretyn.
Nie lubił przepraszać. Nawet nie umiał tego robić. — Przepraszam, że cię
uraziłem i w ogóle. Mogę wejść?
Rzuciła mu długie, poważne spojrzenie, nie mówiąc ani słowa. W końcu
odsunęła się nieco, wpuszczając go do środka.
- Gniewasz się? — zapytał.
Malfoyowska duma skomlała jak pies niesłusznie obity kijem. Słyszał jej
szczeniackie piski gdzieś w tyle swojej głowy i miał ochotę wsadzić ją w worek,
a potem wywalić do jeziora. To nie była odpowiednia chwila.
— Nie - odparła Corny, drżącym głosem. — Powinnam?
— Nie wiem.
Cholera, ja naprawdę nic nie wiem, westchnął w duchu, gdy pozwolił
dziewczynie wtulić się w jego białą koszulę i rozmazać na niej czarny tusz. I
ty też nie wiesz wielu rzeczy, dodał, głaszcząc ją po czarnych włosach i czując
się jak kompletny idiota. Ale tak jest dla ciebie najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.