sobota, 5 maja 2012

Bonus trzeci

Bez ciemności nie ma snów
  
   
To była jedna z tych strasznych nocy, gdy ludzie szczelnie zamykali drzwi i okna, owładnięci irracjonalnymi przeczuciami. Nie potrafili wytłumaczyć, czego się bali i co sprawiało, że nasłuchwali z niepokojem w mroku. Nawet zwierzęta kuliły się w swoich norach, czekając, aż ta noc minie. Strach, niepokój, bezbronność.
To była pełnia.

Stary gotycki dwór spowity był mgłą i pogrążony we śnie. Spokój i cisza nie opuszczały tego miejsca ani za dnia, ani tym bardziej w nocy. Otaczający go park także spał, otulony mrokiem, choć księżyc w pełni świecił niezwykle jasno.
Mocny był sen, który ogarnął okolicę. Głęboki, cichy. Tylko sowa pohukiwała w koronie jednego z drzew, młody nietoperz samotnie wyleciał na polowanie, a wielki, stary kruk wolno okrążał kamienny budynek. Łomot czarnych skrzydeł uderzających powietrze przerywał zalegającą ciszę. Jednak panowała tu pustka, głucha i przerażająca. Mgła gęstniała z każdą chwilą, okrywając rezydencję białym dymem i broniąc jej tajemnic. Gdyby koło północy ktoś stanął w bramie z kutego żelaza, widziałby jedynie zarys mrocznego zamku. 
Ale nikt nie miał odwagi zapuścić się nocą w te okolice. Napełniającej strachem i niepokojem serca scenerii dopełniał drugi kruk, który przysiadł na murze tuż obok ogromnej bramy.
Kruki zwiastowały śmierć i zło.
Piętnastowieczny dwór przez stulecia stał hardo na końcu cisowej alei w prawie niezmienionej postaci. Nie był przebudowywany od czasów wiktoriańskich, ale i wtedy dostawiono tylko oszkloną werandę przy tylnej ścianie. Od wieków budynek był w posiadaniu jednego rodu, który cechowała niechęć do zmian.
Południowa Anglia (w mniejszym stopniu również północno-wschodnia Szkocja i północna Walia) pełna była takich starych zamczysk w gotyckim stylu*, ukrytych na obrzeżach małych miasteczek, otoczonych rozległymi parkami i niedostępnych dla nieproszonych gości. Okoliczni mieszkańcy omijali je szerokim łukiem, wierząc, że były one przeklęte i stanowiły siedlisko diabła i jego biesów. Czarownic, szatanów, magów, wampirów czy innych poczwar. Choć był to jakby nie patrzył koniec XX wieku, małomiasteczkowa ludność niewiele zmieniła się od czasów Wielkiej Inkwizycji** i polowań na czarownice. I teraz chętnie spaliłaby kogoś na stosie, niezależnie czy był, czy nie był winny. Inność nadal uważana była za zło, brak normalności i wpływ szatana. Ludzie mieli już taką tendencję, że we wszystkim widzieli wpływ złego ducha.
Lecz zdarzały się sytuacje, gdy niewiele mijali się z prawdą.
Z tej racji oraz wielu innych, odgrodzony od świata rozległym parkiem dwór spał. Spał mocno i zasłużenie, snem niczym niezmąconym, a razem z nim jego domownicy i służba. Morfeusz trzymał mocno w swoich objęciach spowity w mroku kamienny budynek i wszytko, co żyło w nim, czy też wokół niego. Bóg snu i marzeń sennych czuwał nad spokojem tego miejsca tak bardzo rzadko.
W jednej z sypialni na piętrze o kamiennych ścianach i marmurowych podłogach, na wielkim łożu z baldachimem śnił piętnastoletni chłopiec ubrany w biały podkoszulek i ciemne spodnie od piżamy. Mimo młodego wieku jego twarz i postawa dawno zgubiły dziecięce rysy. Wystrój i umeblowanie pokoju także zdradzały, że nie należały on już do dziecka, ale do młodzieńca. Panowały w nim minimalizm, spokój oraz porządek, ale też jakieś chłodne wyrachowanie typowe dla tak starego dworu, ale niespotykane w tych czasach. To wszystko sprawiało, że człowiek miał wrażenie, że cały dwór zatrzymał się w czasach wiktoriańskich, a on sam cofał się do tego pięknego okresu.
Pod jednym z okien stało proste, masywne krzesło obite czarnym aksamitem obok rzeźbionego, mahoniowego biurka. Na nim panował pedantyczny porządek, a wszystkie rzeczy znajdowały się na swoim miejscu; niezamknięty kałamarz z atramentem, nieco podniszczone gęsie pióro, rząd równiuśko ułożonych ołówków, mocno zużyty kawałek węgla i trochę pergaminu z niedokończonymi rysunkami. Na komodzie obok drzwi umieszczono kilka zdjęć w prostych, drewnianych ramkach. Książki na regale zostały równo ułożone tematycznie i według wielkości – żadna nie wysuwała się choćby o milimetr. Drzwi do garderoby były lekko uchylone, a w jej wnętrzu panowała ciemność. Wielkie witrażowe okna wychodziły na park z trzech stron otaczający budynek, ale zaciągnięto zasłony z ciężkiego materiału – nieco niedokładnie, widocznie w pośpiechu. Przez cienką szparę do sypialni wpadała srebrna księżycowa poświata, oświetlając łóżko.
Białowłosy piętnastolatek poruszył się niespokojnie przez sen i obrócił na plecy. W świetle księżyca wyraźnie widoczna była zmarszczka między brwiami chłopca. Brał płytkie, nierówne oddechy, mocno zaciskał powieki. Na jego skroni widać było kilka kropel potu. Cienka kołdra okrywała go od pasa w dół, a jej część zsunęła się podłogę. Najwyraźniej sny młodzieńca nie były zbyt przyjemne.
Nagle wielkie drzwi wiodące na korytarz otworzyły się wolno i bezszelestnie, nie budząc śpiącej postaci. Do sypialni lunatycznym krokiem weszła kobieta w cienkiej, białej koszuli ciągnącej się po ziemi. Bardziej przypominała ducha, widmo czy nocną marę niż żywą osobę. Twarz miała bladą, oczy zamglone. Długie, białe włosy puściła wolno na plecy, a w ręku trzymała lichtarz z jedną zapaloną świecą, której płomień migotał w rytm oddechu. Była boso.
To była pani domu.
Często przychodziła nocą do sypialni syna. Lubiła patrzeć na twarz śpiącego chłopca i zastanawiać się, jakie miał sny. Niekiedy ocierała pot z jego czoła, a gdy był młodszy, także i łzy. Nigdy nie miał on dobrych snów. Ona też ich nie miała. Męczyła ją obawa, że to wszystko mogło być tylko jej wymysłem, a jej dziecko tak naprawdę nie istniało. Umarło dawno, dawno temu. Dawniej nieustannie drżała o życie synka, który często chorował. Wiele nieprzespanych nocy spędziła w tym pokoju, modląc się i błagając Boga, aby jeśli istniał, nie odbierał jej jedynego dziecka. Wysłuchał ją. Nie zabrał matce jedynej radości.
Kobieta kochała chłopca bardziej niż kogokolwiek czy cokolwiek innego. Bardziej od męża i jego pieniędzy, którymi leczył on jej serce po swojej kolejnej zdradzie. Bardziej niż utraconego kochanka i odebraną jej miłość. Bardziej niż siebie samą. Chciała tylko jego szczęścia, nawet jeśli on tego nie doceniał.
Jej syn nie był ani próżnym, ni też nieczułym dzieckiem. Był tylko za bardzo zamknięty w sobie. Kobieta powtarzała, że to wina zbyt surowego wychowania od wieków propagowanego przez cały ród. Przestarzale metody wychowawcze, niepasujące do epoki. Dawne czasy już minęły, mówiła. Stoimy w miejscu. Ale ojciec chłopca pozostawał nieugięty na jej prośby.
Kobieta postawiła lichtarz na biurku i odwróciwszy ciężkie krzesło w stronę łoża, usiadła na nim. Patrzyła ze smutnym uśmiechem na pogrążonego we śnie piętnastolatka. Na jej policzkach lśniły łzy. Często płakała. Była delikatną osobą o kruchym sercu, które łatwo złamać. Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, ile to razy ranił matkę obojętnym spojrzeniem czy odtrącającym gestem. A ona kochała go mimo wszystko.
Nadciągały mroczne czasy. Wydawało się, że o tym krakał czarny kruk w czeluściach nocy. Kobieta drżała. Obawiała się, że nadciągający mrok może zabrać jej syna. Pochwycić w swoje szpony i omamić albo jeszcze gorzej – zabić. Tak naprawdę to miała tylko jego. Była gotowa oddać za niego swoje życie. Jednak wiedziała, że on nie przyjmie jej ofiary. Pod powłoką rodowej oziębłości kryły się emocje nieprzystojące dziedzicowi.
Tak bardzo przypominał kogoś z jej młodości.

Gdy Draco Malfoy otworzył oczy, w jego sypialni pozostało jedynie wspomnienie po postaci w bieli. Delikatny zapach jaśminu wypełniający pomieszczenie. Draco mocno zacisnął powieki i pomasował skronie. Jego matka nie była świadoma, o ilu rzeczach on wiedział. Nie zdawała sobie sprawy, jakim szacunkiem darzył ją Draco i jaką miłością, nawet gdy tego nie ukazywał. Nawet gdy ją ranił. Kochał ją, bo ona kochała jego. Ale niewiedza była dla niej bezpieczna.
Młody Malfoy westchnął ciężko. Myśli wariowały mu w głowie, sprawiały ból, który pulsował tępo na skroniach. I sen nie był wybawieniem ani też odpoczynkiem, nie odrywał od rzeczywistości ani na chwilę. Chłopak przewrócił się na bok i wpatrzył w puste krzesło odwrócone tyłem do niego – stało nieco za bardzo w prawo. Na blacie biurka zostało kilka zaschniętych kropel wosku, których nie zauważyła matka. Długi, srebrny włos leżał na ciemnym dywanie.
Sen nadszedł dopiero pod dobrej godzinie, przepełniony mrokiem, złem, śmiercią i krwią. Ale to był znany mrok. Jego wewnętrzny mrok. Lepszy swój wróg niż obcy. Jednak Draco wiedział, a raczej chciał wierzyć, że gdzieś tam czaiła się wolność i nadzieja, nawet jeśli on jeszcze jej nie widział.

_______________

* Oczywiście chodzi mi tu tylko o rezydencje czarodziei i tak należy rozumieć ten fragment testu. Nie wiem, jak to jest z mugolskimi budynkami z tej epoki oraz w której części Anglii, czy może nawet całych Wysp Brytyjskich, jest ich największa ilość.
** W żadnym wypadku nie mam na myśli czasu, gdy po Hogwarcie panoszyła Dolores Umbridge, nazywając się Wielkim Inkwizytorem Hogwartu. Chodzi mi o średniowiecze, kiedy to popularną rozrywką było palenie czarownic na stosie. Spłonęło wtedy wiele niewinnych osób, zarówno czarodziei, jak i mugoli nie mających nic wspólnego z magią. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.