Bez ciemności nie ma snów
To była jedna z tych strasznych
nocy, gdy ludzie szczelnie zamykali drzwi i okna, owładnięci irracjonalnymi
przeczuciami. Nie potrafili wytłumaczyć, czego się bali i co sprawiało, że
nasłuchwali z niepokojem w mroku. Nawet zwierzęta kuliły się w swoich norach,
czekając, aż ta noc minie. Strach, niepokój, bezbronność.
Stary gotycki dwór spowity był mgłą
i pogrążony we śnie. Spokój i cisza nie opuszczały tego miejsca ani za dnia,
ani tym bardziej w nocy. Otaczający go park także spał, otulony mrokiem, choć
księżyc w pełni świecił niezwykle jasno.
Mocny był sen, który ogarnął
okolicę. Głęboki, cichy. Tylko sowa pohukiwała w koronie jednego z drzew, młody
nietoperz samotnie wyleciał na polowanie, a wielki, stary kruk wolno okrążał
kamienny budynek. Łomot czarnych skrzydeł uderzających powietrze przerywał
zalegającą ciszę. Jednak panowała tu pustka, głucha i przerażająca. Mgła
gęstniała z każdą chwilą, okrywając rezydencję białym dymem i broniąc jej tajemnic.
Gdyby koło północy ktoś stanął w bramie z kutego żelaza, widziałby jedynie
zarys mrocznego zamku.
Ale nikt nie miał odwagi zapuścić
się nocą w te okolice. Napełniającej strachem i niepokojem serca scenerii
dopełniał drugi kruk, który przysiadł na murze tuż obok ogromnej bramy.
Kruki zwiastowały śmierć i zło.
Piętnastowieczny dwór przez stulecia
stał hardo na końcu cisowej alei w prawie niezmienionej postaci. Nie był
przebudowywany od czasów wiktoriańskich, ale i wtedy dostawiono tylko oszkloną
werandę przy tylnej ścianie. Od wieków budynek był w posiadaniu jednego rodu,
który cechowała niechęć do zmian.
Południowa Anglia (w mniejszym
stopniu również północno-wschodnia Szkocja i północna Walia) pełna była takich
starych zamczysk w gotyckim stylu*, ukrytych na obrzeżach małych miasteczek,
otoczonych rozległymi parkami i niedostępnych dla nieproszonych gości.
Okoliczni mieszkańcy omijali je szerokim łukiem, wierząc, że były one przeklęte
i stanowiły siedlisko diabła i jego biesów. Czarownic, szatanów, magów,
wampirów czy innych poczwar. Choć był to jakby nie patrzył koniec XX wieku,
małomiasteczkowa ludność niewiele zmieniła się od czasów Wielkiej Inkwizycji**
i polowań na czarownice. I teraz chętnie spaliłaby kogoś na stosie, niezależnie
czy był, czy nie był winny. Inność nadal uważana była za zło, brak normalności
i wpływ szatana. Ludzie mieli już taką tendencję, że we wszystkim widzieli
wpływ złego ducha.
Lecz zdarzały się sytuacje, gdy
niewiele mijali się z prawdą.
Z tej racji oraz wielu innych,
odgrodzony od świata rozległym parkiem dwór spał. Spał mocno i zasłużenie, snem
niczym niezmąconym, a razem z nim jego domownicy i służba. Morfeusz trzymał
mocno w swoich objęciach spowity w mroku kamienny budynek i wszytko, co żyło w
nim, czy też wokół niego. Bóg snu i marzeń sennych czuwał nad spokojem tego
miejsca tak bardzo rzadko.
W jednej z sypialni na piętrze o
kamiennych ścianach i marmurowych podłogach, na wielkim łożu z baldachimem śnił
piętnastoletni chłopiec ubrany w biały podkoszulek i ciemne spodnie od piżamy.
Mimo młodego wieku jego twarz i postawa dawno zgubiły dziecięce rysy. Wystrój i
umeblowanie pokoju także zdradzały, że nie należały on już do dziecka, ale do
młodzieńca. Panowały w nim minimalizm, spokój oraz porządek, ale też jakieś
chłodne wyrachowanie typowe dla tak starego dworu, ale niespotykane w tych
czasach. To wszystko sprawiało, że człowiek miał wrażenie, że cały dwór
zatrzymał się w czasach wiktoriańskich, a on sam cofał się do tego pięknego okresu.
Pod jednym z okien stało proste,
masywne krzesło obite czarnym aksamitem obok rzeźbionego, mahoniowego biurka.
Na nim panował pedantyczny porządek, a wszystkie rzeczy znajdowały się na swoim
miejscu; niezamknięty kałamarz z atramentem, nieco podniszczone gęsie pióro,
rząd równiuśko ułożonych ołówków, mocno zużyty kawałek węgla i trochę pergaminu
z niedokończonymi rysunkami. Na komodzie obok drzwi umieszczono kilka zdjęć w
prostych, drewnianych ramkach. Książki na regale zostały równo ułożone tematycznie
i według wielkości – żadna nie wysuwała się choćby o milimetr. Drzwi do
garderoby były lekko uchylone, a w jej wnętrzu panowała ciemność. Wielkie
witrażowe okna wychodziły na park z trzech stron otaczający budynek, ale
zaciągnięto zasłony z ciężkiego materiału – nieco niedokładnie, widocznie w
pośpiechu. Przez cienką szparę do sypialni wpadała srebrna księżycowa poświata,
oświetlając łóżko.
Białowłosy piętnastolatek poruszył
się niespokojnie przez sen i obrócił na plecy. W świetle księżyca wyraźnie
widoczna była zmarszczka między brwiami chłopca. Brał płytkie, nierówne
oddechy, mocno zaciskał powieki. Na jego skroni widać było kilka kropel potu.
Cienka kołdra okrywała go od pasa w dół, a jej część zsunęła się podłogę.
Najwyraźniej sny młodzieńca nie były zbyt przyjemne.
Nagle wielkie drzwi wiodące na
korytarz otworzyły się wolno i bezszelestnie, nie budząc śpiącej postaci. Do
sypialni lunatycznym krokiem weszła kobieta w cienkiej, białej koszuli
ciągnącej się po ziemi. Bardziej przypominała ducha, widmo czy nocną marę niż
żywą osobę. Twarz miała bladą, oczy zamglone. Długie, białe włosy puściła wolno
na plecy, a w ręku trzymała lichtarz z jedną zapaloną świecą, której płomień
migotał w rytm oddechu. Była boso.
To była pani domu.
Często przychodziła nocą do sypialni
syna. Lubiła patrzeć na twarz śpiącego chłopca i zastanawiać się, jakie miał
sny. Niekiedy ocierała pot z jego czoła, a gdy był młodszy, także i łzy. Nigdy
nie miał on dobrych snów. Ona też ich nie miała. Męczyła ją obawa, że to
wszystko mogło być tylko jej wymysłem, a jej dziecko tak naprawdę nie istniało.
Umarło dawno, dawno temu. Dawniej nieustannie drżała o życie synka, który
często chorował. Wiele nieprzespanych nocy spędziła w tym pokoju, modląc się i
błagając Boga, aby jeśli istniał, nie odbierał jej jedynego dziecka. Wysłuchał
ją. Nie zabrał matce jedynej radości.
Kobieta kochała chłopca bardziej niż
kogokolwiek czy cokolwiek innego. Bardziej od męża i jego pieniędzy, którymi
leczył on jej serce po swojej kolejnej zdradzie. Bardziej niż utraconego
kochanka i odebraną jej miłość. Bardziej niż siebie samą. Chciała tylko jego
szczęścia, nawet jeśli on tego nie doceniał.
Jej syn nie był ani próżnym, ni też
nieczułym dzieckiem. Był tylko za bardzo zamknięty w sobie. Kobieta powtarzała,
że to wina zbyt surowego wychowania od wieków propagowanego przez cały ród.
Przestarzale metody wychowawcze, niepasujące do epoki. Dawne czasy już minęły,
mówiła. Stoimy w miejscu. Ale ojciec chłopca pozostawał nieugięty na jej prośby.
Kobieta postawiła lichtarz na biurku
i odwróciwszy ciężkie krzesło w stronę łoża, usiadła na nim. Patrzyła ze
smutnym uśmiechem na pogrążonego we śnie piętnastolatka. Na jej policzkach
lśniły łzy. Często płakała. Była delikatną osobą o kruchym sercu, które łatwo
złamać. Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, ile to razy ranił matkę obojętnym
spojrzeniem czy odtrącającym gestem. A ona kochała go mimo wszystko.
Nadciągały mroczne czasy. Wydawało
się, że o tym krakał czarny kruk w czeluściach nocy. Kobieta drżała. Obawiała
się, że nadciągający mrok może zabrać jej syna. Pochwycić w swoje szpony i
omamić albo jeszcze gorzej – zabić. Tak naprawdę to miała tylko jego. Była
gotowa oddać za niego swoje życie. Jednak wiedziała, że on nie przyjmie jej
ofiary. Pod powłoką rodowej oziębłości kryły się emocje nieprzystojące
dziedzicowi.
Tak bardzo przypominał kogoś z jej
młodości.
Gdy Draco Malfoy otworzył oczy, w
jego sypialni pozostało jedynie wspomnienie po postaci w bieli. Delikatny
zapach jaśminu wypełniający pomieszczenie. Draco mocno zacisnął powieki i
pomasował skronie. Jego matka nie była świadoma, o ilu rzeczach on wiedział.
Nie zdawała sobie sprawy, jakim szacunkiem darzył ją Draco i jaką miłością,
nawet gdy tego nie ukazywał. Nawet gdy ją ranił. Kochał ją, bo ona kochała
jego. Ale niewiedza była dla niej bezpieczna.
Młody Malfoy westchnął ciężko. Myśli
wariowały mu w głowie, sprawiały ból, który pulsował tępo na skroniach. I sen
nie był wybawieniem ani też odpoczynkiem, nie odrywał od rzeczywistości ani na
chwilę. Chłopak przewrócił się na bok i wpatrzył w puste krzesło odwrócone
tyłem do niego – stało nieco za bardzo w prawo. Na blacie biurka zostało kilka
zaschniętych kropel wosku, których nie zauważyła matka. Długi, srebrny włos
leżał na ciemnym dywanie.
Sen nadszedł dopiero pod dobrej
godzinie, przepełniony mrokiem, złem, śmiercią i krwią. Ale to był znany mrok.
Jego wewnętrzny mrok. Lepszy swój wróg niż obcy. Jednak Draco wiedział, a
raczej chciał wierzyć, że gdzieś tam czaiła się wolność i nadzieja, nawet jeśli
on jeszcze jej nie widział.
_______________
* Oczywiście chodzi mi tu tylko o rezydencje
czarodziei i tak należy rozumieć ten fragment testu. Nie wiem, jak to jest z
mugolskimi budynkami z tej epoki oraz w której części Anglii, czy może nawet
całych Wysp Brytyjskich, jest ich największa ilość.
** W żadnym wypadku nie mam na myśli czasu, gdy po
Hogwarcie panoszyła Dolores Umbridge, nazywając się Wielkim Inkwizytorem
Hogwartu. Chodzi mi o średniowiecze, kiedy to popularną rozrywką było palenie
czarownic na stosie. Spłonęło wtedy wiele niewinnych osób, zarówno czarodziei,
jak i mugoli nie mających nic wspólnego z magią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.