sobota, 5 maja 2012

Rozdział dziewiętnasty

Nowy sprzymierzeniec

Najwięcej nieporządku robą ci, co robią porządek.
George Bernard Shaw

W pewien wczesnomajowy niedzielny poranek Draco obudził się jakoś tak około południa i czuł się źle, bardzo źle. Miał wrażenie, że czaszka zaraz pęknie mu na kilka kawałków, a do tego wszystkie wnętrzności najwyraźniej zbuntowały się i podchodziły mu do gardła. Powinien wstać, powinien pójść do łazienki, powinien napić się wody, powinien, powinien… Coś tam. Jęknął. Wciąż jeszcze półprzytomny jakoś przewrócił się na plecy i próbował rozeznać się w sytuacji. Zastanawiał się, gdzie był, kiedy był, co tam robił i, co najważniejsze, dlaczego czuł się tak, jakby ktoś go przeżuł i wypluł. Starał się przypomnieć sobie, jaki to w ogóle był dzień, miesiąc, rok, domyślić się, która to była godzina. No i czy jeszcze żył, czy może był już po drugiej stronie. Raczej w piekle niż na górze. I dopiero po dłuższej chwili zdołał określić, że jednak znajdował się we własnym dormitorium, we własnym łóżku, a Diabeł pochrapywał całkiem niedaleko w swoim wyrku. Draco miał kaca, a na sobie wczorajsze ubrania, brudne i cuchnące dyskoteką na kilka mil. Bolała go głowa, gardło paliło żywym ogniem, a każdy najmniejszy ruch sprawiał mu niewyobrażalny ból. I była to wyłącznie jego wina. Wiedział o tym, lecz cóż mógł na to poradzić? Na nic były wszystkie obietnice poprawy, przyrzeczenia, przeklinanie losu i własnej głupoty. Przecież kochał takie życie. Jęknąwszy ponownie, z wysiłkiem zwlókł się z pościeli. Potykając się i walcząc z ubraniami, próbował dotrzeć do łazienki. Gdy wreszcie stanął pod prysznicem, poczucie ulgi prawie zwaliło go z nóg. Po piętnastu minutach był już innym człowiekiem. A przynajmniej miał takie wrażenie, bo odbicie w lustrze mówiło coś innego.
— Wyglądasz jak zombie — wychrypiał, z powagą kontemplując przekrwione oczy, ciemne sińce pod nimi, wyschnięte, popękane usta i ledwie widoczne ślady dwudniowego zarostu. Niby nic niezwykłego, ale teraz jakoś niewiele było w tej twarzy tego typowego, zwykle przystojnego Dracona Malfoy.
— Jestem tego samego zdania — powiedział beztroski głos od strony drzwi. — Ale ty przynajmniej już nie cuchniesz jak zombie, czego nie można powiedzieć o naszym kochanym Blaisie.
Białowłosy spojrzał na wesołą i jak zawsze uśmiechniętą Corny, która mimo czarnego stroju wyglądała lekko i do tego bardzo świeżo. Spod ciężkich powiek okrytych gęstą zasłoną ciemnych rzęs spoglądały na niego kpiarsko jej ogromne oczy wiecznego dziecka. Oparła się ramieniem o futrynę łazienkowych drzwi i ogryzła spory kawałek od wielkiej tabliczki mlecznej czekolady, przyglądając się chłopakowi z ciekawością i pobłażliwością w czarnych oczętach. Wiedział, że zmyła się z imprezy dość wcześnie, choć powodów nie znał. I nie zajmował się tym, bo jego głowę akurat zaprzątało coś innego. Ale… jak ona w ogóle miała na imię? Elena? Eliza? Esme? Emma? Kto by spamiętał imiona tych wszystkich dziewczyn? Ważne, że była ładna, no i oczywiście chętna. Draco lubił takie laski. Bezproblemowe. Zwykłe, proste blondynki, niekoniecznie zbyt inteligentne, które nakręcała sama myśl, że rozmawiał z nimi ten wyniosły i nieziemsko przystojny Ślizgon. Corny za to nimi gardziła. Królowa Śniegu nigdy nie była ani prosta, ani zwykła, ani tym bardziej bezproblemowa. I nigdy nie miała zamiaru być słodką Barbie, którą bez większych kłopotów można zaraz zaciągnąć do łóżka. Corny była… no cóż, Corny.
— Dlaczego ty zawsze wchodzisz bez pukania? — warknął, wyciskając trochę pasty na szczoteczkę do zębów.
— Pukałam — odparła z niedbałym wzruszeniem ramion.
— Jakoś nie słyszałem.
— To akurat nie moja wina.
Posłał jej w lustrze mordercze spojrzenie, ale ona właśnie w tej chwili zajęła się zdzieraniem papierka z słodkiej przyjemności i nawet na niego nie popatrzyła. Nagle i jemu stało się to obojętne. Umył zęby, ogolił się i nawet doprowadził do porządku włosy. Po krótkiej chwili wahania zebrał z podłogi śmierdzące ubrania i niejakim obrzydzeniem wrzucił je do kosza. Czasami nawet było mu szkoda tych pracujących w zamku skrzatów domowych, które musiały to wszystko prać. Ale tylko czasami. Corny zjadła już prawie połowę czekolady, gdy wreszcie się jakoś ogarnął i wyszedł z łazienki, wypychając ją przed sobą. Przy okazji umazała mu koszulę ciemną słodkością.
— Nie no, dzięki — mruknął, z niechęcią przyglądając się brązowej smudze na białym materiale.
— Ależ nie ma za co.
Popukał się w czoło i natychmiast ściągnął z siebie koszulę bez rozpinania, a potem rzucił ją bezmyślnie do łazienki. Trafiła pod umywalkę, ale się tym nie przejął. Poszukał świeżej, jeszcze bardziej świeżej niż była świeża ta poprzednia, w szafie, gdzie wszystkie jego ubrania wisiały na wieszakach lub leżały starannie poskładane na półkach – w nienagannym porządku. Stojąca tuż obok diabłowa szafa była, delikatnie mówiąc, wybebeszona, a wszystkie rzeczy walały się u jej podstawy, rzucone byle jak gdzieś na dno albo skotłowane na półkach. Czasami Draco sam się zastanawiał, dlaczego on to jeszcze tolerował. Powinien po prostu wywalić tego bałaganiarza za drzwi i rzucić mu to wszystko na łeb, a na koniec zachwycać się nieskazitelnym porządkiem jaki zapanowałby w dormitorium. Był on nieczęstym gościem w tym miejscu – tylko jeśli udało się wyeksmitować gdzieś Blaise’a na kilka dni. Ale to i tak było wiele.
— Diabeł, czym prędzej ruszaj dupsko z tego wyrka i natychmiast spieprzaj do łazienki. — Draco bezlitośnie szturchnął kumpla w nagi tors.
W odpowiedzi brunet zachrapał. Wyjątkowo leżał z głową na poduszce, która w jakiś sposób znalazła się w połowie materaca, a on obejmował ją obiema rękoma, jakby była jego największym skarbem. W tej chwili chłopak miał na sobie jedynie ciemne bokserki, a jego przykrycie spełniało taką samą funkcję co prześcieradło, natomiast części jego garderoby poniewierały się gdzieś pod łóżkiem i w jego okolicach. Malfoy szturchnął go po raz kolejny, z większą siłą.
— Diabeł, natychmiast zjeżdżaj do łazienki.
— Odpieprz się — wymamrotał Blaise.
— Odpieprzę się, gdy przeniesiesz te swoje szanowne cztery litery do łazienki i to w najbliższym czasie — odparł ostro Draco. — Diabeł, ja nie żartuję. Masz w tej chwili się podnieść. A ty czego chichoczesz? — warknął na Corny.
Dziewczyna natychmiast zrobiła minę niewiniątka.
— Ja? Ja wcale się nie śmiałam — zaprzeczyła.
—Tak, jasne. To pewnie ja rechotałem jak wariat.
— A wiesz, to bardzo możliwe.
Wyglądało na to, że białowłosy powstrzymywał w sobie żądzę mordu i tak też właśnie było. Jego szare oczy ściemniały, rysy wyostrzyły się, a wszystkie mięśnie jednocześnie napięły. Draco sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Może to wina dręczących go ostatnio snów, w których jego własne odbicie wprawiało go w przerażenie – to nie był on, nie Draco Malfoy jakiego znał, lecz jakiś bezlitosny potwór z czerwonymi oczami podobnymi do oczu Czarnego Pana i kamienną maską bez uczuć zamiast twarzy. A jednak to był on. On, który potrafił zabijać bez mrugnięcia okiem, bez wyrzutów sumienia, bez emocji, bez oporów. Bał się samego siebie i tego, że naprawdę zaczął wariować. A potem wmawiał sobie, że to przecież tylko sny, to tylko sny…
— Draco?
Corny popatrzyła na niego z niepokojem i kiepsko ukrywanym strachem w swoich ciemnych oczach. Nie spodobało mu się to jeszcze bardziej. Nie chciał, żeby się go bała – żeby ktokolwiek się go bał. Merlinie, co się z nim działo?
— Draco, co z tobą? Odpowiedz!
Nawet nie zauważył, kiedy znalazła się tuż obok i potrząsnęła nim, ale to pomogło. Natychmiast obudził się z transu. Rozluźnił i opanował. Jego oczy nabrały dawnej, srebrzystej barwy. Wrócił dawny on.
— Nic — skłamał gładko i bez zmrużenia oka.
— Jeśli tak mówisz. — Wzruszyła ramionami. — Ale… Jesteś pewien?
Skwapliwie pokiwał głową, a Corny odpuściła. I mimo to wiedział, że mu nie uwierzyła. Czuł to przez skórę, słyszał w jej myślach i nie mógł zrozumieć dlaczego. Zawsze był uzdolnionym kłamcą.
Jednak nie widział cienia, który został w jego oczach i który dostrzegła ona.

W końcu udało się obudzić Zabiniego i zmusić go do kąpieli. Corny, jak chyba każda dziewczyna, potrafiła sprawić cuda, jeśli chodziło o doprowadzenie do porządku dormitorium i odświeżenie zatęchłego powietrza. Draco pomyślał, że powinni za to rozdawać jakieś medale albo coś w tym stylu. Po kilku minutach nawet ubrania Diabła spoczywały schludnie w jego szafie, nie mówiąc już nic o jego idealnie pościelonym łóżku. Sam brunet opuścił łazienkę dopiero po jakiejś godzinie – Draco z Corny jednogłośnie stwierdzili, że to wszystko dla jego rudej miłości. Która możliwe że właśnie układała plan zagłady rodu Zabinich. A po moim trupie, pomyślał Draco ze złością. Już ja się postaram, żeby ona się w nim nieodwołalnie zakochała. Już moja w tym głowa.
— Nie zmusisz nikogo do miłości — szepnęła Corny, lękliwie spoglądając na Blaise’a, który czynił spustoszenie wśród swoich ładnie poskładanych ubrań.
— Przecież nie umiesz czytać w myślach.
Uśmiechnęła się szeroko.
— Ale mam wiele innych talentów.
Chciał właśnie zapytać, jakich to talentów i już otwierał usta, ale wtedy to jedna ze skarpetek Diabła wylądowała mu na twarzy. Zaklął, zwinął ją w kulkę i cisnął nią we właściciela, który nawet tego nie zauważył, mrucząc coś do siebie o idiotach grzebiących w nie swoich sprawach, o rzeczach, które on miał zawsze na wierzchu, dlatego mu nie ginęły, o kretyńskim pomyśle, że wszystko musiał być idealnie sprzątnięte i takie tam. Można było z tego wywnioskować, że nie był zbytnio zadowolony, że ktoś posprzątał jego bałagan. Corny założyła ręce na piesi, wyraźnie urażona takim spojrzeniem na sprawę, natomiast Lucyfer-kot wydawał się być całkiem zadowolony, że jego pan rozrzucał miękkie kawałki materiału i tworzył dla niego legowisko w każdym miejscu w pokoju. Obraził się dopiero, gdy poleciała na niego para jeansów i z głośnym wrzaskiem wskoczył na kolana Corny. Popatrzył na nią takim spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: Zrób coś. Zobacz, on zwariował. Rzuca we mnie dziwnymi rzeczami. Jak można rzucać we MNIE rzeczami? Dziewczyna bez wahania pogłaskała go uspokajająco po grzbiecie i Lucyfer zmienił nastawienie, zaczynając mruczeć. Szybko zwinął się w kłębek i najwyraźniej zasnął.
— Diablisko, powiesz nam, czego ty tak szukasz?
Mmmymymm, asz, aszszsz, maczy, faczy… Draco podrapał się w głowę i zerknął na Corny, która wzruszyła ramionami, nie przestając głaskać kota. A jego kto pogłaszcze?
— Eee… Diabeł?
— Czego? — warknął Zabini, niezbyt zresztą uprzejmie.
— Nauczyłeś się nowego języka, do jasnej cholery? — Białowłosy wręcz nie mógł się powstrzymać przed wypowiedzeniem jakiejś kąśliwej uwagi. — Mógłbyś po angielsku, z łaski swojej, prośby mojej?
— Spieprzaj, zdrajco jeden. Jak mogłeś pozwolić na zrobienie mi czegoś takiego?! — zawołał Zabini z rozpaczą. — Nie mogę nic znaleźć! Nic! Od zawsze to planowałeś, przyznaj — dodał, wskazując na Malfoya palcem.
Corny prychnęła, zwracając na siebie uwagę.
— Czuję się głęboko urażona i żądam zadośćuczynienia — powiedziała sucho.
Brunet tylko wzruszył ramionami, najwyraźniej nie mając zamiaru z nią rozmawiać. Dziewczyna brutalnie zrzuciła na podłogę Lucyfera, który z głośnym piskiem wskoczył pod łóżko Dracona. Corny podniosła się z materaca i przeszła przez dormitorium, ostentacyjnie unosząc wysoko głowę. Bez pożegnania wyszła z pokoju i Draco nie zdziwiłby się, gdyby trzasnęła drzwiami, ale tego nie zrobiła. Ona nie trzaskała drzwiami – to nie było w dobrym tonie.
— No to sobie nagrabiłeś, chłopie — mruknął do Zabiniego, zakładając ręce za głowę i padając na poduszki. — No to sobie nagrabiłeś…
Diabeł znów wzruszył ramionami, udając obojętność, ale tym razem miał strach w oczach. Ukradkiem powiódł za dziewczyną spojrzeniem, które zatrzymał na zamkniętych drzwiach. Zmarszczył śmiesznie nos, mocno zastanawiając się nad czymś. Malfoy patrzył za to na niego i z całych sił powstrzymał się, żeby nie zachichotać. Corny straszna – to dopiero historia!
— Naprawdę nie chciałem jej urazić — powiedział wreszcie Blaise.
— Ja ci wierzę, ale nie wiem, jak ona.
Brunet wydawał się zmartwiony i bardzo zakłopotany. Podrapał się w głowę, nie odrywając wzroku od drzwi, jakby Corny miała nagle wrócić i stanąć w nich, a on musiał być przygotowany do ewentualnej obrony.
— Myślisz, że się obraziła?
— Nie mam pojęcia. — Draco wzruszył ramionami. — Chyba nie. Corny rzadko się obraża na kogoś.
— A jeśli? — Diabeł nie dawał za wygraną.
— To ją przeprosisz. Wielkie mi rzeczy — prychnął Malfoy, przewracając oczami. — Pierwszy raz się na ciebie obraziła.
— Nooo niee, ale…
— Nie ma ale — Draco uciął temat. — Przeprosisz ją i już.
Choć Zabini nie wydawał się być przekonany, to jednak skwapliwie pokiwał głową i po chwili powrócił do przerzucania zawartości swojej szafy. Lucyfer nieufnie wyjrzał spod malfoyowskiego łóżka i natychmiast na nowo się pod nie schował, gdy poleciała w jego stronę biała koszula, a w ślad za nią czarna marynarka i pasek do spodni. Draco ułożył się wygodnie na materacu, założył ręce za głowę i zamknął oczy. Powinien iść do Corny. Może niech lepiej dziewczyna ochłonie, bo wyładuje swoją złość na nim – Bogu ducha winnym w tej chwili.
Choć raz to nie on był powodem jej złości. Dziwne, jednak sprawiło mu to pewną przyjemność. Nie był winny – jak miło to brzmiało w jego uszach.

— Cześć, Czarna. Jest Corny?
— A ja ci nie wystarczę? — Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie i oblizała swoje pełne, różowe wargi.
Draco przełknął ślinę. Starał się za wszelką cenę nie patrzeć na wcale ładny dekolt dziewczyny, która tego założyła na siebie bardzo wyzywającą, niebieską sukienkę. Nienawidził, gdy go atakowała, gdy kusiła i próbowała uwieść. On był łowcą, nie ofiarą – czuł się nieprzyjemnie, gdy ktoś próbował go upolować. Tak… nietypowo. Ale czasem naprawdę trudno było się oprzeć Pansy. Malfoy, weź się do kupy. Masz jeszcze jakieś zasady, czyż nie?
— Niestety nie — mruknął cicho i sam nie wiedział, czy bardziej do niej, czy do siebie. — To jest Corny?
— Jasne. W łazience — rzuciła cierpko, a jej uroczy uśmiech momentalnie zgasł. Odrzuciła do tyłu włosy i rzuciła mu niechętne spojrzenie. — Jeśli chcesz, możesz na nią poczekać.
Bez zastanowienia pokiwał głową, a ona niezbyt chętnie otworzyła szerzej drzwi i niedbałym gestem zaprosiła go do środka. Nie po raz pierwszy musiał w duchu przyznać, że była bardzo ładną dziewczyną, która mogła, a nawet musiała podobać się wielu chłopakom. Jednak najgorsze było, że ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę i wykorzystywała to bez najmniejszych skrupułów. Draco bez skrępowania przyglądał się jej, jak z gracją przeszła przez dormitorium, usiadła przy toaletce i zaczęła dobierać biżuterię odpowiednią do jej kreacji. Jak zawsze pomyślał mimochodem, że pasowali do siebie aż za bardzo i to właśnie odpychało go od Parkinson – że byli tacy sami. Gdyby miał wymieniać cechy, które powinna posiadać jego przyszła żona, okazałoby się, że Pansy nie ma nawet połowy z nich – nie była ani ugodowa, ani uroczo delikatna, ani też cicha. Przeciwstawianie się Draconowi polegało na stawianiu na swoim z czystej przekory, nie zaś z powodu uargumentowanych racji, natomiast jej argumenty nie miały żadnej siły – miało tak być, bo tak chciała i koniec. Czarna najnormalniej w świecie doprowadzała młodego Malfoya do szału i powodowała u niego ból głowy. I nie ona jedna. Te wszystkie angielskie arystokratki były sztywne, puste i denerwujące. Parkinson przynajmniej miała trochę więcej inteligencji, co było u niej dużym plusem, który powodował powtórne rozpatrzenie jej kandydatury.
W dormitorium panował porządek. Było to nieco dziwne, bo z tego co Draco pamiętał, Pansy była taką samą bałaganiarą jak Diabeł. Białowłosy zaczął więc podejrzewać, że dziewczyna po prostu próbowała dorównać Corny w czymś więcej niż w urodzie, którą ją przebiła oraz inteligencji, z którą jednak nie miała szans. Morgenstern była niezaprzeczalnie królową wiedzy wśród Ślizgonek, zaś Czarna mogła tylko pomarzyć o prześcignięciu jej w nauce. Draco spekulował na ten temat w myślach, wymyślając coraz to nowe powody i nie odrywając wzroku od Parkinson. Usiadł na idealnie pościelonym łóżku Corny, mając dobry widok na plecy czarnowłosej oraz jej odbicie w lustrze. Nagle natrafił na jej spojrzenie i zobaczył, że jej usta się poruszyły, lecz w pierwszej chwili nie zarejestrował, co do niego powiedziała.
— Słyszałam, że planujesz coś dużego.
Popatrzył na nią z bezmyślnym wyrazem twarzy, a potem zmarszczył brwi, gdy dotarł do niego sens jej słów.
— Nie rozumiem, o czym mówisz — odparł sucho.
I naprawdę nie bardzo wiedział, o co jej chodziło, ale znał dziewczynę na tyle, żeby wiedzieć, że sama wszystko z przyjemnością mu powie.
— Dobrze wiesz — prychnęła, odwracając się twarzą do niego. — Słyszałam, jak Daphne Greengrass rozmawiała z siostrą o tym, że zaproponowałeś jej pomoc z Drake’em. Próbowała namówić swoją siostrunię, tę głupią jak mój letni sandałek na koturnach Astorię, do przyłączenia się do was, cokolwiek to oznacza.
— Mhm. I co masz zamiar zrobić z tym fantem?
— Jeszcze tego nie wiem. Liczyłam, że mnie także zaproponujesz współpracę, a ja odpowiem, że muszę się namyślić i będę trzymała cię w niecierpliwości, czy się zgodzę, czy rozpowiem o tym w całym zamku.
— To musiałaś się rozczarować. — Uśmiechnął się paskudnie. — Nie miałem zamiaru tego zrobić w najbliższym czasie.
Spojrzała na niego z groźbą spod na wpół przymkniętych powiek pokrytych błękitnym cieniem i mimo usilnych starań, nie potrafiła ukryć przed nim swoich uczuć. A była zła. Była na niego straszliwie wściekła i miała ochotę zrobić mu coś złego – coś bardzo, bardzo złego, co bardzo, bardzo by go zabolało. A on wcale jej się nie bał. Nie uważał, żeby mogła mu coś zrobić – była tylko i wyłącznie Pansy Parkinson, jakąś tam arystokratką, a on był Draconem Malfoyem i tym samym kimś znacznie więcej niż zwykły rozpieszczony dzieciak z arystokratycznego domu. Nie mogła mu nic zrobić. Nic.
Dziewczyna rzuciła przelotne spojrzenie na drzwi od łazienki, zza których dochodził szum wody. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy Corny słyszała cokolwiek, ale nie można było tego wykluczać. Morgenstern wiedziała zawsze dużo więcej niż inni ludzie. Czarna oblizała wargi, tym samym ścierając z nich resztki różowej pomadki, po czym usiadła bokiem na krześle, bo do tej pory odwracała się jedynie tułowiem w stronę Dracona. Obie ręce ułożyła na wysokim, drewnianym oparciu, założyła nogę na nogę i nerwowo zaczęła machać stopą w czarnej szpilce. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, nie spuszczając uważnego spojrzenia z Dracona.
— A jeśli zagrożę, że to wszystko rozpowiem?
Wzruszył ramionami.
— Mało mnie to obchodzi — odparł ze spokojem. — Po prostu wyczyszczę ci pamięć i po kłopocie. Nawet nie zauważysz różnicy.
— Tylko spróbuj — warknęła ostrzegawczo, ale się tym nie przejął.
— Sama się o to prosisz.
— Wszystkim osobom, które się nie zgadzają wyczyszczasz pamięć?
— Jak do tej pory jesteś pierwszym przypadkiem i na nikim nie musiałem jeszcze tego stosować — wyjaśnił bez emocji. — Mam dobrego nosa do dobierania sobie ludzi do współpracy. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
— A jeśli powiem, że chcę do was dołączyć? — zapytała, ostrożnie dobierając słowa i unosząc brwi. — Co wtedy?
— Wtedy powiem, że się zgadzam i może nawet wyjaśnię ci warunki.
— Tak po prostu?
— Tak po prostu.
Widział, że nie za bardzo mu uwierzyła i wręcz czuł emanującą od niej nieufność. Prawdę mówiąc, wcale jej się nie dziwił. Od czasu sławetnej awantury z Corny nie byli w zbyt dobrych relacjach i on też nie bardzo jej ufał. Widział, jak się wahała, jak rozważa wszelkie możliwości, wszystkie za i przeciw oraz zastanawia się, czy spełniłby swoją groźbę i wyczyścił jej pamięć. Oboje dobrze wiedzieli, że zrobiłby to bez skrupułów – musiał się jakoś zabezpieczyć, bo za dużo ryzykował.
— A Corny? — rzuciła nagle Parkinson.
— Co z nią? — zdziwił się.
— Nie będzie miała nic przeciwko?
Zastanowił się. To było dobre pytanie, na które niestety nie znał odpowiedzi. Tak jakoś było, że Corny reagowała całkiem inaczej, niż człowiek oczekiwał i przewidywał. Na tym właśnie polegało jej szaleństwo.
— Nie wiem — odparł z wahaniem. — Trzeba ją o to zapytać, ale wątpię, czy by się sprzeciwiała. Z tego, co wiem, jesteś obecnie wrogiem numer dwa. Nieco niżej na liście od Daph Greengrass.
— Numer dwa? Czuję się niedoceniona — mruknęła Pansy, ale widać było, że myślami była w całkiem innym miejscu.
Odwróciła się z powrotem do lustra i znów zaczęła grzebać w swojej wcale nie małej szkatułce na biżuterię. Draco na nowo wbił wzrok w jej plecy, mocno zastanawiając się, czy dobrze zrobił. Pogrążony we własnych myślach nawet nie zauważył, kiedy Corny wyłoniła się z łazienki i podeszła do niego.
— Blaise już się odprosił? — zapytała go, siadając obok, żeby zawiązać czarne buty na koturnach i zerkając niepewnie na Czarną.
Wzruszył ramionami.
— Cholera wie. Wyszedł.
— Wyszedł? — zdziwiła się, ale nie zapytała gdzie. Znała odpowiedź.
— Tak, wyszedł. Mam do ciebie sprawę — powiedział, wstając. — A raczej teraz już nawet dwie — dodał, podchodząc do drzwi. — Weź płaszcz.
Wzruszyła ramionami i bez oporów wykonała polecenie, a potem poszła za nim. Nim zamknęły się za nią drzwi dormitorium, Draco widział, jeszcze jak Pansy obejrzała się za nimi i posłała mu naglące spojrzenie. Mówiło ono: Tylko o mnie nie zapomnij. Jakże by mógł?
Zawadzając po drodze o jego sypialnię, zeszli po schodach i przeszli przez zapełniony pokój wspólny, a potem opuścili lochy. Wyszli na otulone zielenią i pachnące świeżością błonia, a potem usiedli nad jeziorem pod ich ulubionym drzewem. Maj był chłodny, deszczowy, wietrzny i nie można było ruszyć się na zewnątrz zamku bez jakiegoś cieplejszego okrycia. Wiosna wprawdzie przyszła, ale przyszła mokra i trochę taka niemrawa, a słońce z trudem przebijało się przez gęste, ciężkie chmury pełne deszczu. Adepci magii nie opuszczali zamku, żeby wylegiwać się na błoniach, bo trawa była wciąż mokra od deszczu, a słońce nie grzało tak jak w poprzednich latach. Uczniowie z piątego i siódmego roku przygotowywali się do SUM-ów i OWTM-ów, zaś uczniowie pozostałych klas do egzaminów końcowych. Wyraźnie zbliżał się koniec roku szkolnego, który wręcz czuć było w lekkim, wiosennym powietrzu i wszystkich pobudzała ta atmosfera. Tylko Draco z dnia na dzień czuł się coraz gorzej i gorzej. Dla niego koniec roku nie kojarzył się z niczym przyjemnym. Było wręcz przeciwnie – każdego dnia odczuwał coraz większy niepokój, a mimo to wciąż nie zbliżał się ani na cal do rozwiązania. Zaczynał już panikować.
Zbliżał się ostatni w tym sezonie mecz quidditcha. W tym roku Draco nawet nie zawracał sobie nim głowy, choć był to mecz finałowy, Gryffinfor kontra Ravenclaw, a Ślizgoni byli ostatni w tabeli. I to nie bez jego winy, bo w tym roku zrezygnował z pozycji szukającego, żeby zająć się misją powierzoną mu przez Czarnego Pana. Nawet nie miał ochoty ani nawet planów iść na stadion, żeby obejrzeć ten pojedynek – zapewne tak jak w czasie poprzednich meczy zaszyje się w Pokoju Życzeń i zajmie tym, co najważniejsze. Cholerną Znikającą Szafą. Na razie jego postępy w tej sprawie były tak nikłe, że aż żadne.
— Czarna wprosiła się do drużyny — powiedział nagle, wciąż wpatrując się w połyskującą tafle jeziora. — Słyszała jak Daphne mówiła o mojej propozycji swojej siostrze i nie omieszkała mnie o tym poinformować.
— I co teraz?
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Albo ją przyjmę, albo usunę pamięć, ale to zależy od ciebie.
— Dlaczego ode mnie? — zdziwiła się Corny. — Co ja mam do tego?
— Bo jest na drugim miejscu twojej listy osób nielubianych.
Dziewczyna zachichotała cicho i krótko, ale jej oczy się nie śmiały. Jej oczy doskonale zdawały sobie sprawę, że Draco dobrze wiedział, kto zajmował pierwsze miejsce na tej liście.
— Ja nie mam nic przeciwko, jeśli o to chodzi — wyjaśniła. — Zresztą Pansy może się przydać. Jest świetna w zbieraniu i roznoszeniu plotek oraz zastraszaniu innych, zwłaszcza młodszych uczniów. Poza tym, może w łóżku wyciągnąć wiele informacji o twoich wrogach — dodała kąśliwie, ale Draco poczuł w jej głosie skrywaną pogardę.
— To dobrze. Jest nas coraz więcej.
— Mówiłam ci.
Tak, mówiła mu. On sam nigdy wcześniej nie wpadłby na pomysł, żeby namówić innych młodych arystokratów do sprzeciwienia się starszemu pokoleniu i takiej swawoli. To mogła wymyślić tylko mała, zbuntowana sierota z biednego przedmieścia Londynu.
W oddali zamajaczyła mu ruda czupryna Weasleya. Tuż za Wiewiórem szła Granger, a obok Potter. Nierozłączna Święta Trójca Gryffindoru. Tak jak oni byli nierozłączną Diabelską Trójcą Slytherinu. W przyrodzie musi być równowaga.
— Diabeł wyszedł do Weasley.
— Zrozumiałam już to z twojej wcześniejszej wypowiedzi w dormitorium, ale co w związku z tym?
— Musimy się śpieszyć — powiedział, patrząc jak gryfońskie trio wchodzi do zamku. — Zanim ruda zrobi coś Diabłowi. Mamy coraz mniej czasu, a ja nadal nie mogę wyłapać, co ona planuje.
— Będziemy improwizować. — Morgenstern beztrosko wzruszyła ramionami.
— Taa…
Uśmiechnęła się szeroko, ale on nie był zbytnio przekonany. Wprawdzie improwizowanie zawsze szło im całkiem nieźle, jednak tu chodziło o Diabła, nie zaś o jakąś bzdurną zabawę. Diabeł musiał wyjść z tego cało.
— Mam już nawet pomysł — rzuciła nagle Corny.
Draco zmarszczył brwi.
— Jaki?
— Dobry — odparła zdawkowo, wciąż się uśmiechając. — Dowiesz się w swoim czasie, bo nie chcę zapeszać. A teraz chodź, bo zrobiło się chłodno.
Jednocześnie podnieśli się z mokrej trawy i wolnym krokiem wrócili w mury Hogwartu. Gdzieś tam w oddali, w ciemnym i gęstym Zakazanym Lesie, głośno ćwierkały ptaki, obok chatki gajowego Hagrida wygrzewał się w słabym słońcu wielki hipogryf, na widok którego Draconowi zrobił się niedobrze, a mimo tej całej nieładnej pogody wiosna rozgościła się na dobre.
— Jutro będzie już ciepło — rzuciła radośnie Corny, zdejmując swój płaszcz w sali wejściowej.
— Skąd wiesz?
Uśmiechnęła się zaczepnie i nic nie powiedziała. Tego dnia kończyły się ferie świąteczne i następnego poranka mieli wrócić do ciemnych i dusznych sal lekcyjnych, aby znów zmusić swoje mózgi do myślenia albo przynajmniej dobrze udawać, że myśleli. Następnego dnia miało być ciepło i tylko Corny Morgenstern wiedziała dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.