sobota, 5 maja 2012

Rozdział dwudziesty

Nieprzewidziane wakacje

Im bliżej nadziei, tym większy niepokój z braku jej ziszczenia.
Pliniusz Młodszy

Następnego dnia naprawdę się ociepliło. Wydawało się, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę temperatura skakała w górę o kilka stopni. Wkrótce było już tak gorąco, że trudno było uwierzyć, że to jeszcze maj, nie zaś już czerwiec. A do końca roku zostało tylko półtora miesiąca. No i były jeszcze egzaminy końcowe.
Draco ocknął się z męczącego półsnu w poniedziałkowy poranek w połowie maja i ogarnęło go przerażenie. Koniec zbliżał się nieuchronnie, a on był wciąż tak daleko rozwiązania i nie potrafił nic z tym zrobić. Słyszał jak Diabeł chrapał na łóżku obok, czuł ciężar Lucyfera na swoich nogach, który od jakiegoś czasu lubił go bardziej od swojego właściciela, a w środku coś go aż kuło z niepokoju. Niepokój – to było chyba lekkie niedopowiedzenie. Zaczynał się przeraźliwie bać, każda wizyta w Pokoju Życzeń kończyła się prawie zawałem serca, każdy widok Dumbledore’a powodował nagłe palpitacje serca, a sama myśl o niewykonaniu zadania doprowadzała go prawie do mdłości. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Nawet nie wyobrażał sobie, że mogło dojść do takiej sytuacji bez wyjścia, w której zostanie przystawiony do muru, bez możliwości ucieczki. Bał się, naprawdę się bał, jak nigdy przedtem. A do tego jeszcze te koszmary, które nie opuszczały go ani na jedną noc. Nie wiedział, co robić, nie wiedział, jak robić i nikt, absolutnie nikt nie mógł mu pomóc. Musiał to rozwiązać sam i bał się wyniku końcowego.
Teraz coraz częściej zamykał się w Pokoju Życzeń. Nie spędzał tam tylko nocy, lecz także znaczną część dni i, prawdę mówiąc, był gościem we własnym dormitorium. Stawiał na straży Crabbe’a i Goyle’a, których przemieniał w różne osoby za pomocą Eliksiru Wielosokowego, którego zabrał trochę z Malfoy Manor z czystej przezorności. Dawno już zapomniał o tych dwóch gorylach, którzy kiedyś nieustannie znajdowali się blisko niego, a teraz byli mu niepotrzebni. Lecz do pilnowania Pokoju Życzeń nadawali się idealnie – nie zadawali pytań, bo byli na to zbyt głupi. Draco mógł w spokoju pracować nad Znikającą Szafą z krótkimi przerwami na sen, jedzenie i lekcje. Szlabany u McGonagall za nie odrobienie pracy domowej były dla niego już normą, a inni nauczyciele też nie odpuszczali – kilka razy Flitwick kazał mu zostać po zajęciach, żeby się wytłumaczył, a ostatnio nawet Slughorn poinformował go, że opuścił się w nauce i jest z tego powodu bardzo zawiedziony, choć Draco doskonale wiedział, że stary nauczyciel Ślimak nie darzył go sympatią z powodu jego ojca-śmierciożercy. I wcale mu się nie dziwił, bo sam też nie był zadowolony z tego faktu. Corny nie komentowała jego zachowania, udając, że nic nie dostrzegała, że nic ją to nie obchodziło i że nic nie zrobi, póki się do niej sam nie zwróci o pomoc. Był świadomy, że aż paliła się do udzielenia mu jej, ale on o nią nie prosił. Nienawidził o cokolwiek prosić. Być uzależnionym od kogoś lub czegoś w ten czy inny sposób… Nie, nie, nie. Już sama myśl go odstręczała. Nie mógł się na to zdobyć. Był już tak blisko… tak blisko, że wystarczyło tylko… Wystarczyło tylko naprawić tę cholerną Znikającą Szafę stojącą w Pokoju Życzeń na siódmym piętrze. Tylko i jednocześnie aż. A mimo jego ogromnego wysiłku, podjęcia wielu prób i wszelkich dotychczasowych osiągnięć, nadal był zbyt daleko końca, żeby można było uznać to za sukces. Znikająca Szafa wciąż nie działała, Czarny Pan wciąż był niezadowolony, a Draco wciąż denerwował się o swój dość marny i niepewny los. Nie wróżył sobie zbyt świetlanej przyszłości i miał tylko nadzieję, że Czarny Pan zabije go szybko i bezboleśnie. Jednak na to też zbytnio nie mógł liczyć.
Sprawa Diabła też się nie rozwiązała, a sam Zabini musiał zaszyć się w skrzydle szpitalnym z powodu swojej comiesięcznej księżycowej przypadłości. Oboje z Corny odwiedzali go całkiem regularnie, ale musieli przyznać, że w tej chwili było im bardzo na rękę, że brunet siedział zamknięty w sali szpitalnej. Nie mógł w ten sposób spotkać się z Weasley, co dawało kilka dodatkowych dni na dopracowanie planu powstrzymania rudej. Jednak Draconowi wydawało się, że jego przyjaciółka opracowała go już bardzo dawno.
Jeszcze w czasie lunchu Corny wyciągnęła do z wielkiej sali i zatrzymała w połowie drogi do klasy transmutacji, gdzie mieli następną lekcję. Nic więcej nie mówiąc, kazała mu ukryć się i czekać za wielką zbroją na czwartym piętrze, a sama jak gdyby nigdy nic usiadła na jednej z niskich ławeczek, które stały pod ścianą. Korytarzem przeszło kilka osób, jak zauważył głównie z drugiego roku, którzy, jak wynikało z ich głośnych rozmów, szli na lekcję wróżbiarstwa do Wieży Północnej. Inni kierowali się do biblioteki, łazienki dla chłopców na szóstym piętrze lub po prostu z albo do pokoju wspólnego, jak to było w przypadku Gryfonów i Krukonów. Po pewnym czasie zza zakrętu wyłoniły się dwie wychowanki Domu Lwa, które Draco zauważył jako pierwszy ze swojej kryjówki za zbroją. Dopiero potem dostrzegła je Corny i nagle wyprostowała się na ławce, wbijając w nie spojrzenie. Były to niska, lecz wcale ładna i zgrabna Ginny Weasley o ogniście rudych włosach i masie piegów na bladej twarzy oraz ciemnowłosa i ciemnooka Demelza Robbins, dużo wyższa od swojej towarzyszki, ale nie ustępująca jej urodą. I nagle Draco już wiedział, co Corny chciała zrobić i jednocześnie sam nie wiedział, czy całować ją za pomysłowość, czy może nawrzeszczeć na nią za niesamowitą głupotę. Gryfonki zbliżyły się nieco, natomiast Morgenstern wstała ze swojego miejsca i podeszła do nich, uśmiechając się uroczo.
— Cześć, dziewczyny. Ginny, czy mogę z tobą porozmawiać? — zapytała w tak niewinny i jednocześnie tak przekonujący sposób, że trudno było jej odmówić.
Podopieczne McGonagall zatrzymały się natychmiast i obie jednocześnie spojrzały na nią ze zdziwieniem malującym się w ich oczach, a Weasleyówna zmieszała się nieco, ale kiwnęła głową. Chyba przekonał ją ten ogromny i do tego bardzo hipnotyzujący uśmiech czarnowłosej Ślizgonki, która starała się być jak najbardziej sympatyczna. Dla Corny nie było to wcale trudne.
— Zaraz do ciebie dojdę, Demi — powiedziała do przyjaciółki, która wzruszyła ramionami i odeszła. — O co chodzi, Corny?
— Raczej o kogoś — odparła Morgenstern, prowadząc ją w stronę ławki, na której usiadły. — Chodzi mi o Blaise’a.
Ruda zmieszała się jeszcze bardziej.
— Nie wiem, o czym mówisz.
Corny roześmiała się głośno bardzo perlistym śmiechem, ale Draco wyczuł w nim nutę obłudy. Najwyraźniej wcale nie było jej do śmiechu i raczej się temu nie dziwił – chodziło przecież o Diabła. Nie miał tylko pojęcia, dlaczego musiał stać i męczyć się ukryty za zardzewiałym kawałem żelastwa, przysłuchując się tej rozmowie, na dodatek wyjątkowo wbrew własnym chęciom. Wiedział przecież, że Corny sama doskonale dawała sobie radę przy przeprowadzaniu tak delikatnych wymian zdań, do których on jakoś nigdy nie miał cierpliwości. Może miał stanowić zabezpieczenie, na wypadek gdyby ruda cholernica nagle postanowiła rzucić się na Ślizgonkę z różdżką?
— Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie bardzo wiesz, o co mi dokładnie chodzi — powiedziała Morgenstern lekkim tonem. — I właśnie mam zamiar ci to wyjaśnić, jeśli mi na to pozwolisz. Musisz rzucić Blaise’a.
— Co?
— Musisz rzucić Blaise’a — powtórzyła ze stoickim spokojem czarnowłosa. — Chyba wyraziłam się w miarę jasno.
Weasley otworzyła usta ze zdziwienia, a jej czekoladowe oczy były wielkości galeonów. Patrzyła ze zdumieniem na całkiem spokojną Corny, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Cisza przedłużała się. Ukryty za zbroją Draco też poczuł się lekko, a może raczej bardzo, zdezorientowany. Corny namawiająca Ginny Weasley do rzucenia Diabła? Czy on śnił, czy po prostu ta dziewczyna uderzyła się w głowę? Miał ochotę wyskoczyć z kryjówki i wrzasnąć na tę wariatkę, ale zamiast tego stał dalej w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Ruda szybciej otrząsnęła się z szoku od niego.
— Słucham? Chcesz, żebym rozstała się z Zabi… z Blaise’em? — poprawiła się szybko, ale nikomu nie umknęła jej pomyłka.
Draco natychmiast wyszedł ze zdumienia i zmarszczył ze złości brwi, ale Corny udawała, że nic nie zauważyła. Uśmiechała się po matczynemu do Ginny i nawet nie drgnął jej jeden mięsień.
— Tak, tego właśnie chcę.
— Ale dlaczego? — Ruda nie dawała za wygraną, choć je mina mówiła, że chętnie uwolniłaby się od ciężaru, jakim był jej związek z Diabłem.
—Bo w obecnych czasach wasz związek jest niebezpieczny dla was obojga — wyjaśniła bez emocji Morgenstern. — Ginny, proszę cię, zastanów się. Zobacz, ty jesteś Gryfonką z rodziny uważanej za zdrajców krwi, zaś on Ślizgonem i na dodatek o arystokratycznym pochodzeniu. Pomyśl. Jeśli to się wyda, wywołacie głośny skandal, który może się skończyć jakąś tragedią, a tego nie chcemy obie, prawda? Jeśli ktoś się dowie o waszym związku, poleje się krew i wcale nie chcę cię straszyć, tylko po prostu mówię, jak jest.
— Ale… Ale dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Dlaczego nie pójdziesz z tym do Blaise’a? Przecież się przyjaźnicie.
— I właśnie na tym polega problem. — Corny westchnęła teatralnie, ale tylko Draco wyczuł w tym westchnięciu sztuczność. — On kocha cię bardziej, niż lubi mnie czy nawet Dracona i nie chce słuchać żadnego z nas. Gdybym powiedziała mu to, co mówię teraz tobie, prawdopodobnie uznałby, że chcę za wszelką cenę rozwalić wasz związek, bo uważam go za nieodpowiedni. Ma w nosie to, że się o niego martwię. Dlatego proszę cię o pomoc, Ginny — powiedziała z błaganiem i ujęła dłoń rudej, która w dalszym ciągu wpatrywała się w nią z szeroko otwartymi oczami. — Ginny, proszę cię. Zerwij z nim.
— Ale… ale…
Corny delikatnie pokręciła głową.
— Nie, Ginny, nie ma żadnego ale. Wolę, żeby Blaise miał złamane serce niż przetrącony kark, musisz mnie zrozumieć. Dlatego zrobisz, o co proszę, prawda Ginny? — zapytała słodko z groźbą czającą się gdzieś na granicach jej uroczego tonu. — Dla ciebie to nic wielkiego, bo i tak nic do niego nie czujesz, ale on… No cóż — mruknęła bardziej do siebie niż do niej. — On jakoś to przeżyje.
Weasley wolno pokiwała głową i w tym momencie zabrzmiał dzwonek na lekcję. Rudowłosa Gryfonka natychmiast zerwała się z ławki i rzuciwszy krótkie cześć, pobiegła na zaklęcia. Draco na wszelki wypadek poczekał jeszcze chwilę w swojej kryjówce, dopóki nie zniknęła za rogiem. Na końcu korytarza obejrzała się jeszcze, ale pokręciła głową i pobiegła dalej. Malfoy wyszedł z wnęki za zbroją i poczekał, aż Corny do niego dołączy.
— Bardzo pomysłowe — powiedział, gdy szybkim krokiem ruszyli do klasy transmutacji. — Myślisz, że to się uda?
Wzruszyła ramionami.
— Mam taką nadzieję, bo nie mam ochoty po raz drugi jej nachodzić. Bardzo lubię Ginny i naprawdę życzę jej jak najlepiej, ale mojego Blaise’a proszę nie ruszać, bo wydrapię oczy.
— Myślałem, że to ja jestem twój — obruszył się Draco.
— Obaj jesteście — zaśmiała się dziewczyna. — I lepiej się pośpiesz, bo jak się spóźnimy, to McGonagall obojgu wręczy nam spory szlaban i do tego jeszcze odejmie punkty domowi. Przez ciebie Slytherin i tak wystarczająco dużo stracił ich w tym roku na transmutacji.
— Ta stara jędza się na mnie uwzięła.
— Tak, tak — przytaknęła Corny z ironią w głosie i pogłaskała go po głowie. — Cały świat się na ciebie uwziął, mój ty biedaku. Jednak teraz rusz ten swój arystokratyczny tyłek, bo McGonagall uziemi cię na kolejną sobotę, a przy okazji i mnie.
— Hmm… A może uziemi nas razem w sobotni wieczór? — powiedział z psotnym błyskiem w oku i natychmiast dostał porządnego kopniaka w piszczel.
Z uśmiechami na twarzy jako ostatni weszli do klasy, gdzie już czekała na nich jak zawsze sroga McGonagall, a wraz z nią kolejna porcja kompromitacji w czasie następnej godziny znienawidzonych przez Dracona zajęć.

Zaraz po lekcjach Malfoy zaszył się w Pokoju Życzeń, ale szło mu jeszcze gorzej niż zwykle, choć myślał, że to niemożliwe. W okolicach kolacji, wściekły na cały świat, wydostał się stamtąd i zaczął miotać się najpierw po korytarzu na siódmym piętrze, a następnie piętro niżej, gdzie trafił do zapuszczonej łazienki dla chłopców. Ze złości mało nie rozbił kilku luster i umywalek i tylko uderzał pięściami w wyłożone białymi płytkami ściany, klnąc przy tym niemiłosiernie. Jego głos zwabił do łazienki Jęczącą Martę, która musiała przesiadywać w rurach gdzieś w pobliżu. Duch Marty rezydował w Hogwarcie od pięćdziesięciu lat, czyli od czasu, gdy została zamordowana przez bazyliszka, kiedy to siedemnastoletni Voldemort, wtedy jeszcze noszący nazwisko Riddle, otworzył Komnatę Tajemnic jako potomek Salazara Slytherina. Draco, jak każdy inny uczeń, nie przepadał za wiecznie zawodzącą Martą, która nieustannie użalała się nad sobą, nad tym, że jest brzydka i nikt jej nie lubi, mimo że od połowy stulecia już nie żyła. Ale Marta chyba nie widziała w tym większej różnicy. Teraz jednak na chwilę przerwała swoje lamenty i zawisła nad nim opartym rękoma o brudną umywalkę, z twarzą mokrą od wody, którą ją ochlapał oraz łez wściekłości, które nawet jego samego przerażały. Draco Malfoy nigdy nie płakał. A raczej do tej chwili.
— Co ci się stało? — zapytała cicho Jęcząca Marta, gdy wyłoniła się z jednej z umywalek i zaczęła uważnie mu się przyglądać.
— Nic…
— Ale przecież widzę… Możesz mi powiedzieć — drążyła jękliwym głosem, który zawsze doprowadzał go do szału. Tak mówiła jego matka, gdy błagała ojca, żeby już nie pił. — Możesz mi wszystko powiedzieć… Dlaczego płaczesz?
— Nie płaczę — warknął na nią.
— Przecież widzę… Możesz mi powiedzieć… Mogę ci pomóc…
Draco ze złości rozchlapał dłonią wodę, która kapała wolno z cieknącego kranu i zebrała się w brudnej umywalce. Patrzył przez chwilę na swoje rozmyte odbicie w jej naruszonej tafli, a potem zamknął oczy.
— Jestem do niczego — wycedził przez zaciśnięte zęby. — On nie powinien mi tego kazać. Przecież od razu wiedział, że jestem do niczego.
— Przestań… Nie mów tak… Powiedz mi, co ci się stało…
— Odejdź! — wrzasnął na nią, a ona pisnęła i skryła się w jednej z kabin. — Nie możesz mi pomóc… Nikt nie może… Nikt! Rozumiesz?!… Nikt nie może mi pomóc… On mnie zabije… zabije… zabije!…
— Przestań — jęknęła Marta, powodując u niego kolejny przypływ dreszczy na wspomnienie głosu matki. Dlaczego przypomniało mu się to akurat w tej chwili? Dlaczego widział ją teraz w tej zmąconej tafli przez jego łzy i wodę kapiącą z nieszczelnego kranu? — Przestań… powiedz mi, co cię dręczy… mogę ci pomóc…
— Nikt nie może mi pomóc — odparł gorzko. —Nie mogę tego zrobić… Nie mogę!… to nie działa… a jeśli szybko tego nie zrobię… On powiedział, że mnie zabije… Rozumiesz? On mnie zabije!
Nagle coś poczuł, podniósł głowę i spojrzał w wiszące nad umywalką lustro, w którym oprócz swojej bladej i wykrzywionej grymasem twarzy, dostrzegł też inną. Potter stał w drzwiach łazienki i patrzył na niego w zdumieniu, z szeroko otartymi oczami, tak jak Ginny Weasley patrzyła na Corny po lunchu. Draco zdał sobie sprawę, że Gryfon musiał słyszeć choć część rozmowy z Jęczącą Martą i że widział jego łzy. A on nawet nie wyczuł, gdy pojawił się w pobliżu, zajęty rozpaczaniem nad samym sobą. W jednej chwili odwrócił się, a w ręku już trzymał różdżkę.
Bez zastanowienia cisnął Drętwotą, ale zaklęcie minęło Pottera zaledwie o cal i rozwaliło wiszącą tuż za nim lampę. Czarnowłosy miał w dłoni swoją różdżkę i natychmiast rzucił się na bok, próbując użyć zaklęcia niewerbalnego, ale Draco był szybszy. Bez problemu odbił klątwę, której nawet nie znał i nad której działaniem się nie zastanawiał. Cisnął w niego kolejnym zaklęciem, które znów chybiło o kilka cali i rozsadziło metalowy kosz na śmieci stojący w rogu łazienki. Jęcząca Marta krzyczała i piszczała, ale żaden z nich nie zwracał na nią uwagi, wymieniając klątwy i robiąc uniki. W końcu strumień iskier ciśniętych przez Pottera trafił w kabinę Marty i sedes tuż pod nią, a ona z wrzasnęła jeszcze głośniej i przeniosła się do następnej, nie przestając krzyczeć i lamentować. Podłoga zalała się wodą, a Gryfon poślizgnął się i upadł, robiąc jednocześnie unik przed Cruciatusem Malfoya, którego białowłosy nawet nie zdążył skończyć.
SECTUMSEMPRA! — wrzasnął Potter z podłogi.
Draco nie miał czasu, aby to zablokować, nie skończył jeszcze poprzedniego zaklęcia i nie opuścił różdżki. Zamiast tego poczuł, jakby ktoś ciął go mieczem przez twarz i pierś, a z ran natychmiast buchnęła krew. Zachwiał się i przewrócił na plecy, wypuszczając z dłoni różdżkę. W niemym zdumieniu patrzył, jak jego biała koszula zalewa się szkarłatem, dotknął jej dłonią, która natychmiast zrobiła się czerwona od krwi. Potter natychmiast pojawił się nad nim i upadł obok niego na kolana, bełkocząc:
— Nie… ja nie… ja nie chciałem… nie… nie…
Draco nagle zaczął dygotać. Adrenalina opadła i poczuł niewyobrażalny ból, od którego chciało mu się krzyczeć, zawodzić, wołać o pomoc… Ale nie miał siły i tylko patrzył, jak woda wokół niego barwi się na czerwono. Na jego koszuli nie było już ani skrawka bieli, a przerażony Potter patrzył na niego, nie wiedząc, co robić, podczas gdy jego myśli gnały we wszystkich kierunkach.
— MORDERSTWO! — wrzasnęła nagle Jęcząca Marta. — MORDERSTWO W ŁAZIENCE! MORDERSTWO!
Wtedy nagle ktoś odepchnął Gryfona na bok i Draco ujrzał nad sobą szarą twarz Snape’a, na której malowała się wściekłość, czysta furia. Opiekun Domu Węża szybko wyciągnął różdżkę i zaczął szeptać lecznicze formuły, przesuwając ją wzdłuż ran zadanych przez czarnomagiczną klątwę Pottera. Draco natychmiast poczuł ulgę. Snape powtórzył zaklęcie kilka razy i rany całkowicie się zrosły, pozostawiając jedynie cienkie, lecz widoczne blizny. Jęcząca Marta nieustannie płakała i zawodziła nad ich głowami. Mistrz Eliksirów pomógł Malfoyowi usiąść, a chłopak czuł się, jakby spadł co najmniej z Wieży Astronomicznej. Domyślał się, że powodem tego była utrata dużej ilości krwi, a jednocześnie nie mógł normalnie myśleć. Był ociężały i rozkojarzony. Ledwie rozpoznawał słowa, jakie mówił do niego Snape.
— Muszę cię zabrać do skrzydła szpitalnego — wyjaśnił profesor. — Mogą być jakieś blizny, ale jeśli natychmiast zażyjesz dyptam, może da się tego uniknąć… Chodź…
Pomógł mu wstać i przeprowadził go przez zalaną wodą łazienkę. Jeszcze w drzwiach rzucił coś do Pottera, ale Draco nie potrafił zarejestrować znaczenia jego słów. Gdzieś w połowie drogi do skrzydła szpitalnego zemdlał i tylko dzięki interwencji Snape’a nie upadł na podłogę.

Gdy się obudził, przez ogromne okna skrzydła szpitalnego wlewały się ostre światło słoneczne, które sugerowało, że było już co najmniej południe następnego dnia. Draco poruszył się lekko i z radością stwierdził, że nic go nie bolało, co było dobrym znakiem. Nie miał już na sobie nasiąkniętych krwią ubrań tylko swoje piżamy, które rozchylił nieco. Nie zauważył żadnych blizn na piersi oraz na ramionach, więc stwierdził, że może bez obawy spojrzeć w lustro. Ale tego jak na złość nigdzie nie było.
— No, Smoczysko, myślałem, że jednak Potter załatwił cię na amen — usłyszał z sąsiedniego łóżka.
Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył wyglądającego zza białej zasłony Diabła z ogromnym uśmiechem na twarzy. Czyli Weasley jeszcze z nim nie zerwała. Dziwne, ale Draco właśnie w tej chwili pożałował kumpla.
— Ciebie też miło widzieć, Diabeł — powiedział z sarkazmem. — Który dziś mamy? — dodał po chwili.
— Nie martw się, przespałeś tylko jedną noc. Dziś jest wtorek.
Pokiwał głową. W ogóle nie podobało mu się, że musiał się tu znaleźć, bo to powodowało jeszcze większe opóźnienia. Jakby do tej pory miał mało kłopotów, Potter postanowił właśnie na nim użyć czarnomagiczną klątwę, której nauczył się niewiadomo kiedy, niewiadomo od kogo i niewiadomo po co. Pewnie tylko po to, żeby walnąć nią w Dracona, który teraz macał się po twarzy, szukając na niej zgrubień świadczących o obecności blizn. Diabeł przewrócił oczami.
— Nic tam nie ma — uspokoił Malfoya. — Madame Pomfrey o ciebie zadbała, a i Corny była tu nie raz, i użyła na tobie tych swoich leczniczych zdolności, których może jej pozazdrościć nawet nasza szkolna pielęgniarka.
Nic na to nie powiedział, tylko zapadł się głębiej w poduszki. Odechciało mu się nagle wychodzić z tego miejsca rażącego bielą i śmierdzącego środkami czystości, w którym nie było nikogo prócz niego i usypianego przez wywar tojadowy Zabiniego. Jeden dzień bałamucenia i tak nie zrobiłby mu większej różnicy, bo to wszystko nie zależało od ilości włożonej w to pracy, lecz jej jakości. Zaczynał poważnie rozważać propozycję pomocy ze strony Corny i Diabła. Leżał więc, bezmyślnie patrząc w sufit i przywołując przyjaciółkę myślami, ale widział, że nie mogła do niego przyjść. Jako jedyna z nich trojga była na lekcjach. Co oni dziś mieli? Tylko obronę, transmutację i zaklęcia. Hm, nie, Corny nie chodziła na obronę ani zaklęcia, ale miała zamiast nich runy i numerologię. Malfoy, nad czym ty się zastanawiasz?, zapytał sam siebie i miał ochotę pacnąć się w czoło nad swoją głupotą.
Corny wpadła, gdy tylko skończyła ostatnią lekcję, bo sala od starożytnych runów była tylko piętro wyżej niż skrzydło szpitalne. Przyniosła im notatki, dużą dawkę najnowszych plotek i wpakowała się w nogi łóżka Dracona.
— Podobno Potter dostał od Snape’a szlaban w każdą sobotę do końca roku i nawet nie będzie mógł zagrać w ostatnim meczu z Krukonami — poinformowała ich. — A Pansy lata po całej szkole i obraża go przed każdym, kto chce jej jeszcze słuchać. Rozpacza nad tobą gorzej niż ja.
— A czy ty w ogóle rozpaczasz? — prychnął Draco, unosząc brwi.
— Oczywiście. Nie widzisz, jak wylewam strumienie łez?
Zaśmieli się z tej jawnej kpiny w jej głosie i zaczęli zajadać słodyczami, które ze sobą przyniosła.
Madame Pomfrey poinformowała Dracona, że do swojego dormitorium będzie mógł wrócić najwcześniej następnego dnia wieczorem, ponieważ stracił bardzo dużo krwi i przez to musiała go przetrzymać na obserwację. Chłopak próbował zmienić jej decyzję przez zastosowanie na niej jego malfoyowskiego wdzięku i uroku, które zawsze się sprawdzały, ale się na to nie nabrała – chyba po prostu była już na to za stara i takie rzeczy dawno przestały na nią działać. No cóż, musiał to jakoś znieść i popracować nad metodami postępowania z kobietami w zaawansowanym wieku. Jednak przynajmniej wiedział, że nie będzie się tak strasznie nudził, bo łóżko obok zajmował jego najlepszy kumpel, który też miał wyjść dopiero następnego dnia. Ale co to był za kumpel, który przesypiał trzy czwarte doby?
— Skąd w ogóle Potter zna takie zaklęcie? — zdziwił się po raz kolejny Zabini, zaglądając do pudełka Fasolek Wszystkich Smaków. — Sam mówiłeś, że pachniało czarną magią, a przecież święty Potter nie dotyka niczego takiego.
— Cholera wie — wymamrotał Draco, przełykając pasztecik dyniowy. — Chyba on sam do końca nie wiedział, jak to zaklęcie działa i użył go tak z głupia franc — po prostu, żeby zaatakować.
— Niech zgadnę, próbowałeś walnąć go Niewybaczalnym.
Białowłosy spojrzał na Corny z urazą.
— O co ty mnie podejrzewasz, dziewczyno? Czy ja wyglądam na kogoś, kto rzuca na wszystkich wokoło zaklęciami Niewybaczalnymi? — Zrobił najbardziej niewinną minę jaką potrafił.
Znów zaczęli się głośno śmiać i w końcu przyszła do nich madame Pomfrey, aby ich uspokoić, grożąc, że jeśli nie będą cicho, to wyrzuci Corny za drzwi, a im poda Eliksir Słodkiego Snu. Wszyscy troje obiecali poprawę i pielęgniarka znów zniknęła w swoim gabinecie.
— Draco, nie powinieneś rzucać na ludzi zaklęć Niewybaczalnych. — Corny nie dawała za wygraną. — Ktoś czegoś się domyśli. A tak poza tym, to nielegalne i niemoralne.
— Nielegalne i niemoralne… Potter i tak wie, że jestem śmierciożercą.
— Skąd wiesz? — zdumiał się Blaise. — I jak się dowiedział?
— A cholera go tam wie — mruknął cicho Draco, tym razem rozpakowując czekoladową żabę. — Raz mi się zdarzyło podsłuchać szeptaną rozmowę z jego półgłupimi przyjaciółmi. Podejrzewa mnie o podrzucenie naszyjnika tej Gryfonce i próbę otrucia Weasleya. I nie on jeden.
— To zaczyna wymykać nam się spod kontroli — westchnęła Corny.
— To już dawno wymknęło się nam spod kontroli — poprawił ją.
— I co teraz?
Wzruszył ramionami.
— Nic. Jeśli nie naprawię tej szafki, postarajcie się o godny pogrzeb, co? Nie chcę gnić gdzieś w przydrożnym rowie.
— Nawet tak nie mów! — oburzyła się dziewczyna. — Wymyślimy coś.
Uśmiechnął się do niej gorzko i wpakował sobie do ust całą czekoladową żabę, która smakowała tak samo gorzko jak jego sztuczny uśmiech. Nie mieli już czasu na myślenie – trzeba było działać, a on nadal nie posiadał szczegółowego planu, jedynie ogólny. Baaardzo ogólny. Wszyscy troje wiedzieli, że daleko na nim nie zajadą, ale z drugiej strony, był to jedyny plan, jaki mieli i nie powinni narzekać. Ale w końcu nie bez przyczyny byli Ślizgonami i nie mogło być tak, że wszystko im nagle pasowało. Tak dobrze to nie ma.
— No ale musisz przyznać, Smoku, że ta cała bójka z Potterem za wiele ci nie dała — rzucił Zabini sennym głosem, zakopując się w pościeli. — Powiedziałbym raczej, że podkopała pod tobą dołek. Zostało niewiele czasu.
— Dzięki, Diabeł, zawsze można na ciebie liczyć. Ty to wiesz, jak podnieść człowieka na duchu.
— Mhm — wymamrotał niewyraźnie brunet.
Już po chwili słychać było jego pochrapywanie. Do tej pory milcząca Corny spojrzała na niego z czułością i, ku zgrozie Dracona, wyciągnęła różdżkę, którą skierowała na Diabła.
— Corny, co ty… — syknął Malfoy.
Muffliato.
Draco spojrzał na dziewczynę, jakby spadła z księżyca, potem na swojego kumpla, który jak zawsze potrafił odpaść w połowie nawet najbardziej poważnej rozmowy i włączyć się do niej po kilku minutach głębokiego snu, z którego nie obudziłoby go nawet stado hipogryfów tańczących sambę, a na koniec znów na Corny, tym razem już w inny sposób. Zagwizdał cicho z uznaniem
— Fiu, fiu. Nigdy bym cię o coś takiego nie posądził, Corny — powiedział z podziwem. — Na mnie też byś rzuciła takie zaklęcie?
— Jeśli bym musiała. — Wzruszyła ramionami, chowając swoją różdżkę. — Nie chcę, żeby podsłuchał, jak rozmawiamy o nim. Oboje przecież wolimy, żeby nie wiedział, co przeciw niemu knujemy.
— A tam zaraz knujemy. To dla jego dobra.
— Wątpliwe, czy on to zrozumie.
Draco przewrócił oczami
— Wiem, wiem. Jest strasznie przewrażliwiony na tym punkcie. Normalnie jakby Weasley była najważniejszą osobą w całym wszechświecie.
— Kocha ją. A przynajmniej wydaje mu się, że ją kocha — poprawiła się po namyśle. — Miłość to największa magia na świecie, Draco.
— Mówisz jak stary Dumble—prychnął.
— Bo taka jest prawda.
Spojrzał na nią jak na idiotkę. Miłość największą magią na świecie? Wolne żarty. Gdyby to była prawda, Czarny Pan już dawno zostałby pokonany i na nie byłoby zła ani cierpienia na świecie. A przecież codziennie ktoś umierał, ktoś, kto kochał i był kochany i żadna miłość nie potrafiła go uratować. A co z Potterem?, szepnął głosik w jego umyśle. Wiesz, dlaczego Potter jeszcze żyje i wiesz też, co uratowało go tamtej nocy, gdy przyszedł po niego Lord Voldemort, największy czarnoksiężnik na świecie. Wiesz to Draconie Malfoyu. Ale dlaczego nie chcesz w to uwierzyć?
— Miłość to bajka, Cors — powiedział gorzko. — Bajeczka dla naiwnych dzieci. Nie istnieje coś takiego. Nie wierzę w miłość.
— Wiem o tym — odparła spokojnie, wzruszając ramionami. — Może dlatego, że nigdy tak naprawdę nie kochałeś i nikt cię nie kochał. No może prócz twojej matki.
— A ty znowu swoje — warknął. — Zostaw moją matkę w spokoju.
— Jak chcesz. Ale wierz mi, że i na ciebie przyjdzie pora. A wtedy dostaniesz takiego kopa, że się sto lat nie pozbierasz.
— Dziękuję za wróżbę z ciasteczka — sarknął z czystym jadem w głosie. — Na pewno wezmę to do siebie, żeby przypomnieć to sobie w odpowiednim momencie, kiedy przyjdzie ta twoja miłość.
Dziewczyna nie wydawała się być poruszona jego ostrą wypowiedzią, tylko oczy pociemniały jej jeszcze bardziej, choć wydawałoby się to niemożliwe. Z jej ust nie schodził pobłażliwy uśmiech.
— Draco, Draco, Draco… — zacmokała, kręcąc głową i chłopakowi siłą rzeczy przyszedł na myśl Dumbledore z tym swoim wyrozumiałym spojrzeniem. — Ty nie rozpoznasz miłości, nawet gdyby wyskoczyła z krzaków i kopnęła cię w tyłek.
— Dzięki — mruknął ze złością.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i pogłaskała go dobrotliwie po głowie. Nie podobało mu się wcale, co mówiła, co robiła i, chyba najbardziej, co myślała. Aż miał ochotę zapytać: Co ty tam skrywasz przede mną, Corny? Jednak nie zrobił tego. Pozwolił jej zdjąć zaklęcie z nadal pogrążonego w głębokim śnie Diabła i wyjść, oznajmiając, że miała wiele prac domowych i nauki. Pozwolił pocałować się w policzek i złożyć sobie obietnicę, że odwiedzi go po kolacji i jutro jeszcze przed lekcjami. Nie zapytał, choć słowa cisnęły mu się na usta, czy ona rozpoznałaby miłość, gdyby taka jej się przydarzyła. Bo i tak by mu nie odpowiedziała. Patrzył, jak zamykały się za nią drzwi i zjechał niżej na poduszkach.
— Ty zawsze wiesz swoje, prawda Corny? — rzucił w przestrzeń, wpatrując się w biały sufit, który szarzał pod wpływem zapadającego zmierzchu. — Tylko skąd ty to wszystko wiesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.