sobota, 5 maja 2012

Rozdział dwudziesty pierwszy

Status quo

Kobieta nie zna pojęć: miłość, zazdrość, zemsta. Ona zna te uczucia.
Andrzej Klawitter

Tej nocy znów śniły mu się zamknięte drzwi na drugim piętrze. Za nimi jak zawsze była tylko cisza, pustka i ciemność. Wciąż nie wiedział, co za nimi było, nadal nie miał pojęcia, co oznaczały. Wyglądały normalnie, ciemne, drewniane, gładkie, z prostą mosiężną klamką, bez żadnych zdobień, upiększeń. Takie jakieś zbyt normalne, jakby ktoś tą normalnością chciał coś za nimi ukryć, schować przed światem i udawać, że wcale nic tam nie było. W tym aż ociekającym złotem i bogactwem domu, aż do znudzenia pięknym, urządzonym z takim przepychem, że człowiekowi czasem zbierało się na mdłości, w tym domu pełnym dekoracji, pełnym wielu wcale niedrobnych detali, złota i srebra kapiącego z każdej ściany i każdego mebla, w tym właśnie domu te proste, zwykłe drzwi wydawały się nie na miejscu. Dwór był wielki, bardzo cichy, bardzo zakurzony i bardzo zapuszczony, ale też pełen nieustannie otwartych pokoi, do których w każdej chwili można było wejść, można było zajrzeć, można było robić tam wszystko, czego tylko dusza zapragnęła, byle nie robić przy tym hałasu. Wszędzie można było zajrzeć, tylko nie tam i dlatego ten właśnie korytarz, te właśnie drzwi, ten właśnie pokój i ta właśnie ciemność, pustka i cisza w nim były tak intrygujące. Oznaczały, że było tam coś, o czym nie powinno się wiedzieć, coś tajemniczego, ukrytego, może nawet niebezpiecznego. Zakazanego. Ale czy zakazany owoc nie kusił ludzkości od zarania dziejów?
Draco uważał, że za tymi drzwiami musiało być coś naprawdę ważnego. Raz zapuścił się niechcący w pobliże tego zamkniętego pokoju, gdy miał pięć, może sześć lat i chciał wymknąć się ukradkiem z gabinetu ojca znajdującego się na tym samym piętrze. Miał ogromnego pecha, że akurat trafił na ojca, który chyba właśnie wyszedł z zakazanego pokoju. Draco nie potrafił wytłumaczyć, co robił obok zamkniętych drzwi, bo przecież nie mógł się przyznać, że przed chwilą szperał w ojcowskim gabinecie i że miał zamiar pożyczyć sobie ojcowski sygnet, który zwykle leżał w biurku, w drugiej szufladzie od góry. Sygnetu na szczęście nie znalazł, bo pewnie skończyłoby się na czymś więcej niż ostrym laniu, gdyby Lucjusz odkrył rodzinną pamiątkę w kieszeni syna. Ale choć chłopiec nie zdobył upragnionego przedmiotu, przypadkiem znalazł w tej samej szufladzie duży, stary i zardzewiały klucz, który potem widział też na biurku w bibliotece i odrzucił, nie zawracając sobie nim głowy i który, jak się później okazało, idealnie pasowałby do zamka tajemniczych drzwi. Nestor rodu nie był jednak tak głupi i choć Draco wiele razy przeszukiwał ojcowski gabinet i bibliotekę, choć wywracał je do góry nogami, nie zobaczył już po raz trzeci tego klucza. Mógł tylko kląć na własną głupotę i brak spostrzegawczości, ale cóż mógł na to poradzić, że był wtedy tylko dzieciakiem, którego bardziej obchodziły zabawy i bieganie po łąkach za stadami wrednych, czarnych ptaszysk, niż przedmioty, które w przyszłości MOGŁY, lecz NIE MUSIAŁY się przydać. Przecież dzieci zwykle nie zawracają sobie głowy przyszłością, skoro teraźniejszość była wystarczająco ciekawa, kolorowa i dawała dużo przyjemności.
Po długiej, koszmarnej i prawie bezsennej nocy, Draco obudził się jeszcze przed świtem, obolały i zły. Bardzo, bardzo zły. W szpitalnej sali było szaro, lecz szarość zmieniała się z każdą chwilą. Chłopak obserwował, jak ściany stopniowo się rozjaśniały i nabierały bieli, a potem różowiały, żeby na koniec zalało je ostre, majowe światło promieni słonecznych, które bez zaproszenia wdzierały się do wnętrza skrzydła szpitalnego przez ogromne, niczym nie zasłonięte okna. Draco w milczeniu przypatrywał się, jak złociste światło podchodziło do jego łóżka, wolno i nieśmiało, ażeby w końcu uderzyć go w oczy i oślepić. Warknął na nie z cicha, nie chcąc obudzić Diabła i natychmiast zacisnął mocno powieki, zakrywając przy tym twarz białym przykryciem. Mieszkanie w lochach odzwyczaiło go od takich widoków, a w swojej sypialni w Malfoy Manor okna miał po prawej stronie łóżka i nie musiał znosić drażniących promieni słonecznych uderzających co rano w oczy z nieprzejednaną złośliwością. Nie obchodziło go, że wiele ludzi zachwycało się takim widokiem, że takie ostre światło zwiastowało szybkie nadejście lata i że oznaczało ładny, ciepły i bezchmurny dzień. Najważniejsze, że było denerwujące, a on obudził się nie w humorze. Czyli jak zwykle.
Zgodnie z obietnicą Corny wpadła jeszcze przed śniadaniem. Uchyliła cicho drzwi i wemknęła się niepostrzeżenie, bezszelestnie, żeby przypadkiem nie wpaść lub ewentualnie nie wywabić madame Pomfrey z jej gabinetu. Wszyscy doskonale wiedzieli, że pielęgniarka nie była zwolenniczką rannych wizyt i wyganiała z szpitalnej sali wszystkich, którzy ośmielili się złamać jej nakazy, czyniąc przy tym wiele hałasu. Jej zdaniem chorzy powinni zażywać dużo snu i wypoczywać, jedynie i wyłącznie wypoczywać, i wcale jej nie obchodziło, że oni sami domagali się odwiedzin, że się nudzili, leżąc tak samotnie w ogromnej, pustej sali. Dużo snu, to dużo snu i nie było dyskusji. Dlatego Corny bez najmniejszego szelestu przemknęła do łóżka Dracona, a była naprawdę dobra w skradaniu się, bo oboje od kilku lat wkradali się tak do Diabła, gdy raz w miesiącu lądował w skrzydle szpitalnym. Dziewczyna przysiadła na brzegu malfoyowskiego materaca.
— Dzień dobry — powiedziała półgłosem, uśmiechając się. Była już w szkolnej szacie, a przy sobie miała starą torbę na książki, która mogła pomieścić cały dwór Malfoyów razem z rozległym parkiem i ogrodem. To była bardzo przydatna torba szkolna. — Nie wyspałeś się chyba — stwierdziła.
— Nie bardzo — mruknął, drapiąc się po brodzie. — Ostatnio koszmary stały się już dla mnie chlebem powszednim.
— Może ten Eliksir Słodkiego Snu to nie głupi pomysł?
— Corny, dzięki za troskę, ale wolę śnić koszmary niż spać jak kamień. Tak to przynajmniej nie zabiją we śnie — wyjaśnił gorzko. — Każda sytuacja ma jakieś pozytywne strony, czyż nie?
— Może, może… — mruknęła niemrawo.
Jej włosy wyglądały, jakby od bardzo dawna nie widziały grzebienia i było to całkiem prawdopodobne. Oczy miała obwiedzione grubą czarną linią, rzęsy tylko smagnięte tuszem i lekko wydłużone, a skórę pokrytą cienką warstwą podkładu, pudru, czy co tam dziewczyny kładły na twarz. Mimo tego Draco dostrzegł sine cienie pod jej oczami i zrozumiał, że nie tylko on miał bezsenną noc. Dziewczyna na szyi miała łańcuszek z misternie wykonanym wysokim krzyżem celtyckim, jedyną pamiątkę po rodzicach, których nawet nie pamiętała. To chyba właśnie ten krzyż, cały srebrny, wielkości dwóch cali, zaważył na celtyckim pochodzeniu jej imienia. A może opiekunka naprawdę po prostu miała głupi kaprys.
— Mam teraz trzy godziny wolnego, więc może pójdę na śniadanie, a potem do was wrócę, okay? — zaproponowała po chwili milczenia. — Wzięłam ze sobą notatki z wczorajszego dnia, ale pewnie i tak nie będziesz chciał skorzystać, jak cię znam. A trochę znam — dodała.
— Hm, kusząca propozycja, ale chyba naprawdę podziękuję.
Wzruszyła ramionami.
— Jak chcesz. Tylko potem nie narzekaj, że masz zaległości z transmutacji albo eliksirów. Coś wam przynieść? — zapytała jeszcze, podnosząc się z materaca.
Draco pokręcił głową i spojrzał na Zabiniego, ale brunet nadal spał. W nocy madame Pomfrey podała mu sporą dawkę wywaru tojadowego i Draco sugerował, że raczej nie prędko się obudzi. Zastanawiał się, czy na każdego wilkołaka wywar tak działał, czy była to osobista fanaberia Diabła, który i tak normalnie bardzo lubił spać, ale w czasie pełni zaczynało to być przesadą. Corny wyszła tak cicho jak weszła, zostawiając na krześle między ich łóżkami swoją torbę, a gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, ze swojego gabinetu wyłoniła się madame Pomfrey w biało-bordowej szacie i białym czepku na głowie. Od tego widoku Draconowi zawsze robiło się niedobrze, bo wracały do niego wspomnienia z dzieciństwa.
— Och, już pan nie śpi, panie Malfoy? — zdziwiła się, podchodząc do jego łóżka i przyglądając mu się uważnie. — Jak się dziś pan czuje?
— Świetnie — odparł bez wahania. — Madame, czy to naprawdę konieczne, żebym zostawał tu dziś cały dzień? Czuję się naprawdę dobrze i myślę, że nic by mi się nie stało, gdybym wyszedł nieco wcześniej — wyjaśnił bardzo uprzejmie i ze wszystkich sił starał się ją przekonać, znów używając na niej swojego uroku.
A ona znów nie dała się na to złapać.
— A ja uważam, panie Malfoy, tak samo zresztą jak wczoraj, że stracił pan zbyt dużo krwi i naprawdę powinien pan zostać na obserwacji.
Draco westchnął i zrezygnowany osunął się na poduszkach. Wyglądało na to, że z hogwardzką pielęgniarką nie można było wygrać, a on bardzo nie lubił przegrywać. Malfoyowie byli stworzeni do osiągania zwycięstw.
Trochę to potrwało, nim Diabeł w końcu się obudził. Draco zdążył już pójść do łazienki i doprowadzić się do porządku oraz wrócić do łóżka tylko po to, żeby nauczyć się na pamięć wzoru belek na suficie. Minęło więc koło godziny, nim Zabini dał oznaki życia. Najpierw otworzył oczy i przez chwilę zastanawiał się, gdzie był i co tam robił, potem przeciągnął się, a dopiero na koniec wygrzebał z dziwnie ułożonej pościeli i wreszcie spojrzał na Dracona, który przyglądał się temu rytuałowi z niesmakiem. Przypominało to raczej wygrzebywanie się smoka ze swojego legowiska w głębokiej jaskini.
— Diabeł, ty normalnie umrzesz we śnie — zakpił Malfoy. — Z powodu zbyt dużej jego ilości.
— Odwal się — warknął brunet. — To że ty nie sypiasz w ogóle nie znaczy, że innym też odpowiada taki styl życia. Ja potrzebuję dużo snu, żeby funkcjonować — wyjaśnił już spokojniej.
— Taaa… Odrabiasz za mnie, co?
— A może i nawet. Boli cię to?
— Skądże — odparł Draco z teatralnym oburzeniem. — Śpij na zdrowie. Tylko potem nie narzekaj, że omija cię cała zabawa.
Zabini spojrzał na niego spode łba i pewnie chętnie by mu przyłożył, jednak wróciła madame Pomfrey, przynosząc im śniadanie. Pielęgniarka kategorycznie odmówiła podania im kawy i musieli się zadowolić zwykłym sokiem dyniowym, ku wielkiemu nie zadowoleniu Dracona. Corny zastała go klnącego pod nosem na jakieś szurnięte zasady, które i tak nikogo nie obchodzą. Spojrzała na niego z pobłażliwym uśmiechem na ustach i pokręciła głową z politowaniem. Blaise w ogóle nie narzekał, tylko z wolna pochłaniał kolejne tosty z wilczym apetytem, którego można było mu pozazdrościć.
— Draco, czy ty dziś wstałeś lewą nogą, czy jak? — zapytała czarnowłosa nieco sarkastycznie.
— Nic na to nie poradzę. Po prawej stronie mam krzesło — odciął się w jednej chwili. — Sama je tam postawiłaś.
Dziewczyna przewróciła oczami, natomiast Diabeł parsknął śmiechem do swojej szklanki i zatknął się sokiem dyniowym, a potem opluł nim przestrzeń przed sobą. Biała pościel na jego łóżku natychmiast została ozdobiona przez niego pomarańczowymi wzorkami. Draco spojrzał na niego jak na idiotę, a Corny pokręciła głową i szybko usunęła plamy za pomocą różdżki. Brunet kaszlał przez dłuższą chwilę, jednocześnie dusząc się od śmiechu, choć trudno było stwierdzić, co go tak rozbawiło. Bo chyba nie wypowiedź o krześle. Malfoy i Morgenstern ukradkiem wymienili znaczące spojrzenia i jednomyślnie, bezgłośnie postanowili, że lepiej będzie sprawę przemilczeć. Dziewczyna szybko zmieniła temat i przez następne dwie godziny próbowała zmusić obu chłopaków do zainteresowania się notatkami z poprzedniego dnia, które dla nich przyniosła, ale nie na wiele to się zdało. Okazało się, że byli wyjątkowo oporni na wszelkie namowy i nawet nie chcieli jej słuchać. Skończyło się na tym, że oburzona ich ignorancją i lenistwem wymaszerowała ze skrzydła szpitalnego z wysoko uniesioną głową.
— Co za uparte stworzenie — mruknął Draco, gdy zamknęły się za nią drzwi. — Diabeł, tylko mi nie mów, że znów będziesz spać — rzucił z niechęcią, patrząc, jak brunet przykrywał się po uszy białym prześcieradłem.
— Nie powiem — odparł tamten. — Po prostu pójdę spać.
Malfoy przewrócił oczami, a potem zacisnął zęby. Zabini od zawsze był mistrzem szybkiego zasypiania i już po chwili chrapał w najlepsze, a Draco znów nie miał z kim pogadać. Dlaczego nikt go nie kochał?

ŚRODA, 21 MAJ
Ignorancja, ignorancja i jeszcze raz ignorancja. Jeszcze takiego ignoranta to ja nie widziałam. I on się potem dziwi, że mu nie bardzo idzie ta jego misja, skoro sobie wszystko zostawia na ostatnią chwilę? Ughr!… Czasem mam ochotę zrobić mu krzywdę. Zostało nam już tak mało czasu, a my nadal nie wiemy, co robić. Chyba muszę wprowadzić w życie plan B i wziąć sprawy w swoje ręce, bo najwidoczniej same moje podpowiedzi mu nie pomagają. Nie wiem, czy on jest tak ograniczony, czy po prostu mu się nie chce. Co to za uparte stworzenie!
Od jutra zaczynam misję: pogodzenie się z Pansy Parkinson i Theo Nottem oraz całkowita reorganizacja grupy powołanej przez tego cholernego ignoranta, Dracona Malfoya. On chyba myśli, że wszystko samo się za niego zrobić.
Ignorancja! Co za ignorancja!

Madame Pomfrey okazała się być jeszcze bardziej uparta niż się wydawało, ale Draco nie byłby sobą, gdyby nie postawił na swoim. Nie miał zamiaru spędzić kolejnej nocy w skrzydle szpitalnym i wręcz zmusił pielęgniarkę, żeby go z niego wypuściła, zabierając ze sobą Diabła. Blaise’owi było wszystko jedno, czy będzie spać w białej sali szpitalnej, czy u siebie w pokoju, więc nawet nie protestował, tylko grzecznie przeniósł się do lochów, gdzie natychmiast położył się do łóżka i zasnął. Draco nie był taki szczęśliwy i zgrzytając zębami, zaczął pisać zadane na czwartek eseje z transmutacji i zielarstwa, a na głowie miał jeszcze ćwiczenie zaklęcia zmieniającego wodę w wino. Diabłowi tam dobrze, pomyślał z goryczą, pochylając się nad wciąż czystym pergaminem i maczając pióro w atramencie. Jutro jeszcze nie idzie na lekcje, a ja pewnie będę siedział do północy nad tymi cholernymi pracami. Wiedział, że to w głównej mierze wyłącznie jego wina, bo mógł zająć się tym wszystkim dużo wcześniej. A on tylko wyśmiał Corny, która zrzędziła mu nad uchem o zaległościach, lenistwie i ignorancji.
Z cichym westchnieniem bólu oparł czoło na dłoni, a białe, szczupłe palce wplótł w opadającą na oczy grzywkę i zaczął pisać, nim jeszcze atrament wysechł na piórze. Corny nie pojawiła się, żeby zobaczyć, co się z nim działo, nie zajrzała nawet na chwilę, choć normalnie wpadłaby do dormitorium setki razy z całkiem nieistotnych powodów. Draco nie widział jej od porannej sprzeczki, nie przyszła do niego po skończeniu zajęć, nie zjawiła się, gdy wraz z Diabłem zainstalowali się na nowo we własnej sypialni, a białowłosy coraz bardziej żałował, że nie przystał rankiem na jej propozycję. Zawsze istniała możliwość, że pomogłaby mu w tej przeklętej transmutacji, z którą ona jakoś nigdy nie miała problemu. W przeciwieństwie do niego. Westchnął i ponownie zanurzył pióro w granatowym atramencie. Czekała go naprawdę długa noc.

Zmęczony i wymięty, położył się około pierwszej, gdy Diabeł po raz drugi zdążył zrzucić na podłogę całą pościel i wgarnąć ją z powrotem na łóżko. W nocy znów dopadły go koszmary i prawie przydusiły do poduszki, ale nie były one takie same jak zawsze. Żadnej krwi, żadnego Czarnego Pana, śmierciożerców, kruków, jego samego o przerażających, czerwonych oczach. Była za to Corny, ta mała, delikatna Corny w czarnej, gotyckiej sukni, w upiornym, ostrym makijażu na twarzy o skórze jeszcze bledszej niż zwykle, z rozpuszczonymi, poplątanymi włosami, z czarnymi, połamanymi paznokciami, z różdżką w ręku i szaleństwem w oczach. Ta różdżka skierowana była w jego stronę i gdy na usta Corny wolno wpełzł przerażający uśmiech, Draco poczuł jak w jego ciało wbijają się tysiące sztyletów. Upadł na ziemię. Zaczął krzyczeć, wić, wołać o pomoc, ale Corny tylko się śmiała – coraz głośniej i głośniej, coraz bardziej szyderczo. Rzucała klątwę za klątwą i wciąż się śmiała, jakby nie było nic bardziej zabawnego na świecie. Jak dziecko w wesołym miasteczku. Draco zaczął się bać. Bał się jej – tej drobnej i kruchej istotki, która wiecznie się o niego martwiła. A potem Corny przemieniła się w Czarnego Pana, który wył upiornym śmiechem, a on, Draco, stał obok niego i z przerażeniem uświadomił sobie, że trzymał w dłoni różdżkę, którą kierował w skuloną na kamiennej posadzce postać. To nie Corny torturowała jego, tylko on Corny. On. Straszny krzyk dziewczyny drażnił jego uszy.
— NIEE!!!
Gwałtownie usiadł na łóżku, a w dormitorium wybrzmiewało jeszcze echo jego krzyku. Wystraszony Diabeł naraz zerwał się ze swojego posłania, chyba chciał wyskoczyć z łóżka i bronić się przed atakiem nieznanego wroga, ale tylko zaplątał się w prześcieradło i spadł na podłogę z głuchym jękiem. Przez dłuższą chwilę leżał tam całkiem nieruchomo i w końcu Draco zmusił się do zwleczenia się z łóżka, żeby sprawdzić, czy z kumplem wszystko było w porządku. Chłopak nie ruszał się, jedynie jęczał cicho i oddychał chrapliwie. Podchodząc do niego, Malfoy pomyślał, że chyba musiał być jakiś przeklęty.
— Żyjesz, Diabeł? — zapytał, próbując zlokalizować bruneta w ciemnościach i pod stertą pościeli.
— Wydaje mi się, że jeszcze tak.
Draco ostrożnie osunął się nieco, usiadł obok na zimnej posadzce i starał się obserwować, jak z ciemności wyłania się większa ciemność, która podniosła się i oparła o łóżko. Wyraźnie słyszał pełen bólu oddech Diabła, ale trudno było mu dostrzec kontury jego postaci. Że też nie wziął różdżki. Zaszeleściło, zaszemrało i nagle rozbłysło dość ostre światło, gdy Zabini znalazł pod stertą pościeli swój magiczny patyk. Draco syknął i zasłonił oczy przedramieniem.
— Diabeł, uważaj, co robisz — warknął gniewnie.
— Sorry, stary — mruknął brunet, wolno opuszczając różdżkę. — Dlaczego tak krzyczałeś? — Wbił w Malfoya uważne spojrzenie.
— Miałem zły sen. — Draco wzruszył ramionami. — To nic wielkiego.
— Dopóki nie wrzeszczysz jak torturowany.
Żebyś wiedział, stary, pomyślał białowłosy z goryczą. Jednak nie powiedział tego głośno, tylko zapytał:
— Masz tu gdzieś zegarek?
Blaise zaczął grzebać w swoich prześcieradłach i w końcu wyciągnął z niej srebrny zegarek. Draco zawsze zadziwiał u kumpla jego brak szacunku dla tych drogich cacek. Jak można było pozwolić, żeby srebrny rollex poniewierał się po podłodze?
— Za pięć siódma — oznajmił brunet. — Skąd my niby mamy to wiedzieć, skoro tu nie ma okien? — prychnął ze złością.
— Mnie się pytasz? Idę się myć, a ty pakuj się na łóżko, bo madame Pomfrey zabije mnie za brak odpowiedzialności i pozwalanie ci na zbyt duże przerwy między kolejnymi drzemkami.
Zabini prychnął i odpyskował mu coś niewyraźnie, ale posłusznie przeniósł się nieco wyżej i natychmiast zasnął. Oczywiście zgasił różdżkę, gdy Draco był w połowie drogi po swoją i białowłosego otoczyły nieprzeniknione ciemności. Gdzie ja w tej chwili jestem?, zastanowił się, zatrzymując się nagle. Przeklął się w myślach za roztargnienie, bo znów nie patrzył na boki, tylko szedł przed siebie, całkowicie bez myślenia nad tym, co robił. W końcu postanowił iść prosto i tylko wyciągnął przed siebie obie dłonie, żeby nie wpaść na ścianę albo kolumienkę łóżka. Nie przewidział jednak, że gdzieś po drodze stoi kufer i wyrżnął w niego prawą stopą, lądując przez to na ziemi. Zaklął. Czy te cholerne skrzaty domowe zaspały tego dnia? Przypomniał sobie jednak, że świece były zapalane o równej siódmej i znów zaklął ze złością. Podniósł się i jakimś cudem po omacku dotarł do swojej różdżki, a gdy ją chwycił ją w dłoń i z radością zacisnął na niej palce, pokój rozjaśnił się blaskiem kilkunastu świec.
— Świetnie — mruknął Draco, rzucając w tej chwili całkiem bezużyteczny patyk na łóżko. — Po prostu świetnie — warczał przez zaciśnięte zęby, kierując się do łazienki.
Gdy wyszedł z niej po pół godziny, był gotów nawet patrzeć na świat jak na coś znośnego. Zmył z siebie resztki koszmaru za pomocą zimnej wody, choć jego wspomnienie nadal tłukło się gdzieś w zakamarkach umysłu. Zła Corny – trudno było dopuścić coś takiego do siebie. We śnie przypominała mu ciotkę Bellatrix Lestrange, którą na szczęście w akcji widział tylko raz i to tylko przez chwilę, gdy wraz z ojcem opuszczali kwaterę Czarnego Pana. Ciotka Bella podobno była nieco chora psychicznie, ale Czarny Pan raczej się z tego cieszył. Wariaci byli najlepszymi sługami. Ale od sennego obrazu bezlitosnej Morgenstern Draconowi było jeszcze trudniej przyswoić myśl, że sam mógł ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Ją, Diabła, nawet Anioła i tę głupią Czarną, która za punkt honoru uznała działanie mu na nerwy. Nie, nie, to było niedorzeczne.
Wpakował do torby podręczniki od eliksirów i transmutacji, które miał zaraz po śniadaniu oraz wypracowanie dla McGonagall, które powinien oddać poprzedniego dnia, ale na szczęście leżał w tym czasie w skrzydle szpitalnym. To stanowczo była jedyna pozytywna rzecz całego tego zajścia z tym przebrzydłym Potterem. Inaczej Draco na pewno dostałby kolejny szlaban. Przypadkiem zerknął na kumpla, który pochrapywał niespokojnie i w dziwnym odruchu opiekuńczości, o który nie posądziłby sam siebie, okrył go leżącym na podłodze kocem. Corny powinna być z niego dumna. Zerknął w lustro, poprawił krawat przy mundurku, odgarnął z oczu grzywkę i skrzywił się na widok cieni pod oczami, aż w końcu zabrał torbę i wyszedł. Po śniadaniu czekały go dwie godziny eliksirów i jedna transmutacji. Życie było bardzo brutalne.

Corny przestała się dąsać, gdy obiecał, że zadany na następny czwartek referat z zielarstwa odrobi tego wieczoru w bibliotece. Łaskawie pozwoliła nawet nalać sobie kawy i przysunęła Draconowi koszyczek z pieczywem, a potem zaczęła go profesjonalnie pouczać, jak poprawnie rzucić zaklęcie z transmutacji, które mieli zaliczać na lekcji tego dnia. Chłopak oczywiście wiedział, że dostanie z tego O lub co najwyżej N i na pewno nie zaliczy, ale nie psuł jej frajdy i kiwał głową na znak, że wszystko zrozumiał. Kubek porządnej kawy od razu poprawił mu humor i nawet skinął głową na powitanie przechodzącego właśnie obok Theo Notta, który zaszokowany powiedział mu zdziwione cześć i usiadł po jego lewej stronie. Czarna natychmiast klapnęła naprzeciwko Corny, zajmując swoje dawne miejsce i Draco ze zdziwieniem zauważył, że wcale mu to nie przeszkadzało. Ani też nie przeszkadzało to Corny, która uśmiechnęła się przyjaźnie do eks-nowej przyjaciółki. Brakowało tylko Diabła, żeby powstał dawny, sielski obrazek.
— Nie wiedziałem, że się pogodziliśmy — zauważył Malfoy wypranym z uczuć głosem, smarując kromkę chleba masłem.
— Ty to ogólnie mało rzeczy wiesz — zauważyła łaskawie Czarna. — Miałam ci wysłać przeprosiny pocztą? — zapytała złośliwie.
— Nie mnie, tylko Corny.
Panna Morgenstern uśmiechnęła się przepraszająco znad swoich płatek i zarumieniła nieco, co prawie spowodowało zawał u siedzącego niedaleko Lucasa Flacka z czwartego roku, który od kilku miesięcy podkochiwał się w niej.
— Ekhem… Eee… — wyjąkała dziewczyna. — No więc… Znaczy my… No ja  zapomniałam ci powiedzieć, Draco, że po twojej ostatniej rozmowie z Pansy, wyjaśniłyśmy sobie kilka spraw i… hm… I stwierdziłyśmy jednomyślnie, że to wszystko było głupie.
— Właśnie — poparła ją Parkinson znad swojego kubka z kawą. Nigdy nie to było trudne do zauważenia, że Ślizgoni pili kilka razy więcej tego napoju niż wychowankowie pozostałych domów i grono pedagogiczne razem wzięte. — Tak naprawdę to nie powinnam się tak wściekać, bo przecież nic się miedzy wami nie wydarzyło, no nie? No oprócz tego, że całowaliście się niedawno, oczywiście, ale to chyba nie powinno mnie obchodzić, bo nic mi do tego.
Draco spojrzał z wyrzutem na Corny, której policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej. Jego spojrzenie mówiło: Jak mogłaś jej to powiedzieć? Natomiast Anioł nieelegancko zachłysnął się kawą i opluł nią stół.
— C-co?! — wydyszał, straszliwie kaszląc. — Całowaliście się?!
— Głośniej, Anioł — warknął Malfoy. — Jeszcze nie wszyscy cię słyszeli.
Faktycznie, uczestniczący w śniadaniu uczniowie z wszystkich domów, a także kilkoro z nauczycieli, przyglądali się im ciekawie, niekiedy wymieniając szeptem uwagi. Draco zdał sobie sprawę, że wystarczyło pogodzić się z młodszym Nottem, a człowiek automatycznie zaczynał znajdować się w centrum uwagi i to niekoniecznie z własnej woli. Corny wychyliła się za plecami białowłosego i litościwie grzmotnęła Theo kilka razy w plecy. Gdyby był z nimi Diabeł, takie działanie na pewno poskutkowałoby dużo bardziej w jego wykonaniu. Nott otarł łzy, które stanęły mu w oczach.
— Sorry — mruknął przepraszająco do Dracona. — Po prostu jestem w szoku. Jakoś nigdy nie wpadłbym na pomyśl, że… eee… ten, no, żemożeciebyćrazem — dokończył szybko i bez przystanków.
— Nie jesteśmy razem — odparła cicho Corny, której kolor skóry na twarzy przypominał już dorodną różyczkę z ogrodu Narcyzy Malfoy.
— Nie? — zdumiał się Anioł jeszcze bardziej, ale pod ostrym spojrzeniem Malfoya przycichł. — Naprawdę? Ale dlaczego?
Draco przewrócił oczami.
— Anioł, przestań zadawać głupie pytania — prychnął. — Corny zaraz dostanie przez ciebie palpitacji serca z zażenowania.
— Sorry.
Białowłosy zgromił wzrokiem kilkoro pierwszoroczniaków, którzy ciekawie zerkali w ich stronę, posłał lodowate spojrzenie do dwóch Ślizgonów z piątego roku, którzy natychmiast odwrócili głowy, a potem postanowił popatrzeć na Theo z mordem w oczach. Ale Nott się wcale nie przejął, tylko wzruszył ramionami. A raczej pozornie się nie przejął, bo przestraszenie się Dracona Malfoya było takie pospolite! A on zawsze gardził wszystkim, co pospolite, normalne, zaściankowe, nieoryginalne i niepozwalające mu zabłysnąć. Draco musiał przyznać, że tych jego aniołowatych fochów to mu wcale a wcale nie brakowało. Życie było o wiele przyjemniejsze, gdy w pobliżu nie było nieustannie obrażającego się na wszystko Anioła, jego teatralnych zachowań, wielkiego szumu, który robił wokół siebie, szopek, dramatów w kilku aktach i innego cholerstwa, które zawsze sprawiało, że za sprawą Theodorica Notta Draco czuł się śmiesznie. Bo przecież był Malfoyem, a wiadome było, że Malfoy w żadnym wypadku nie mógł być śmieszny.
Trochę za mocno postawił swój kubek na stole i kilka kropel kawy chlapnęło na zielony obrus. Corny wpatrywała się uparcie w swoje płatki, które przybrały już konsystencję papki od ciągłego mieszania łyżką. Nadal była zarumieniona z zakłopotania, jednak jej skóra wolno powracała do dawnej bladości, a uroczy róż na policzkach wciąż jeszcze przyciągał bladoniebieskie tęczówki ciemnowłosego czwartoroczniaka zajmującego miejsce zaledwie kilka krzeseł dalej. Flack nie mógł oderwać od niej wzroku i jego rudy, piegowaty kumpel musiał przyłożyć mu dość mocno w ciemną czuprynę, żeby się opamiętał i zaczął go w końcu słuchać. Draco obserwował kątem oka, jak opiekły rudzielec, Carol Cattermole, wykładał przyjacielowi swoje racje, energicznie gestykulując. Flack patrzył na niego dość obojętnie i choć jego szczupła twarz o oliwkowej skórze była skierowana w stronę Cattermole’a, to Draco był pewny, że chłopak nie słyszał ani słowa z wypowiedzi kumpla. Malfoy miał ogromną ochotę zmrozić dzieciaka spojrzeniem, jednak ten nie patrzył na niego, tylko wciąż zerkał ukradkiem na Corny. Morgenstern chyba nawet tego nie zauważyła.
— Diabeł będzie na transmutacji? — zapytał Anioł półgłosem, gdy wstawali od stołu, żeby nie spóźnić się na pierwszą lekcję.
— Nie.
Skierowali się na szóste piętro, natomiast Czarna szybko zwinęła się do lochów. Draco odprowadził ją wzrokiem. Niepokoił go fakt, że była zbyt cicha i małomówna. To nie było niej normalne – to było podejrzane. Gdy napotkał jednak spojrzenie Corny, dziewczyna ledwie zauważalnie pokręciła głową, jakby czytając mu w myślach. Była już naturalnie blada, wesoła i głośno rozprawiała z Theo o jakimś koncercie francuskiego zespołu, który miał się odbyć w najbliższym czasie w Paryżu i na który – z tego, co zrozumiał Draco – Nott się wybierał. Corny nie wydawała się zawiedziona, że ją ominie to wydarzenie. Białowłosy też by się tym nie martwił – od dawna było wiadome, że czarodzieje tworzyli beznadziejną muzykę popularną, bardziej przypominającą jazgot kotów bijących się na dachu w marcową noc niż prawdziwą muzykę. Fatalne Jędze były tak fatalne, że nie dało się tego słuchać. Ale mimo to niektórzy je lubili. Na przykład Anioł.
— Widzę, że dziś nawet pan Malfoy zaszczycił mnie swoją obecnością. — McGonagall popatrzyła chłodno na ostatnie ławki, które zajmowali Ślizgoni, zsuwając okulary na czubek nosa i przytrzymując je tam prawą ręką. — Ostatnio jakoś pan omija transmutację.
— Przez kilka ostatnich dni byłem w skrzydle szpitalnym, pani profesor — odparł Draco pewnym tonem, wytrzymując jej ostre spojrzenie. Pani wychowanek mnie tam posłał, chciał dodać, ale się powstrzymał i tylko spojrzał krótko, jednak sugestywnie, w kierunku Pottera.
— Nie mówię o tym, panie Malfoy. Profesor Snape już zdążył mi zdać obfitą relację z tamtych wydarzeń. — Belferka skrzywiła się nieznacznie. — Zauważyłam, że przez ostatnie tygodnie jakoś rzadko pojawia się pan na lekcjach. Czy może mi to pan wytłumaczyć, panie Malfoy?
Draco miał ochotę powiedzieć jej, że nie była opiekunką jego domu i że nie musiał się jej spowiadać, ale znów ugryzł się w język. Gorączkowo szukał w głowie jakiejś mądrej wymówki.
— Ostatnio dużo choruję, pani profesor.
McGonagall zmrużyła kocie oczy, a jej rysy twarzy wyostrzyły się jeszcze bardziej. Uczniowie wstrzymali oddech. Wszyscy wiedzieli, że nauczycielka nie tolerowała kłamstwa w żadnej postaci. Ani też leniwych i bardzo pewnych siebie Ślizgonów, których zawsze faworyzował Snape.
— Taaak?
— No to leżysz, stary — dotarł do niego ledwie słyszalny szept Anioła. — Lepiej od razu nam powiedz, gdzie mamy cię pochować. Zaoszczędzisz nam czasu.
— Tak. — Draco nie poddawał się i brnął dalej. — Mam…
— Alergię — syknęła Corny.
— …alergię — powiedział głośno.
— Alergię? — McGonagall spojrzała na niego jak na idiotę.
— Tak. No wie pani – wiosna, kwitną drzewa, wytwarzają kwiaty, a te takie mikroskopijne pyłki, które powodują, że nie czuję się zbyt dobrze. Ciągły katar, złe samopoczucie, łzawienie oczu, trudności z oddychaniem i te sprawy. To jest właśnie alergia.
— Wiem, co to alergia — zdenerwowała się kobieta. I ani trochę ci nie wierzę, gówniarzu, mówiła jej mina. — Powinieneś to zgłosić do szkolnej pielęgniarki — powiedziała chłodno.
— Oczywiście, pani profesor.
Poprawiła okulary i kontynuowała sprawdzanie listy. Jej głos zdradzał, że była wyraźnie rozdrażniona i wszyscy dobrze wiedzieli, że nie uwierzyła w ani jedno słowo Malfoya. Już ani jeden raz nie spojrzała w jego kierunku. Dzięki, naskrobał Draco na marginesie podręcznika i podsunął go do Corny. Nie ma sprawy, odpisała natychmiast i posłała mu uśmiech nad książką. A teraz bądź dobrym dzieckiem, grzecznie wyjmij z kieszeni chusteczkę i hałaśliwie wydmuchaj nos. Chłopak też się uśmiechnął i posłusznie wykonał polecenie.

Draco nie mógł uwierzyć, że czwartkowy wieczór spędzał w bibliotece nad pracą domową z zielarstwa, na którą miał jeszcze tydzień. W piątek miał zaraz z rana dwie lekcje w szklarni, potem obronę i dwie lekcje zaklęć, więc piątki były naprawdę znośne, luźne i bezproblemowe. I zamiast teraz odpoczywać sobie w swoim dormitorium lub grać w karty z Aniołem, siedział w bibliotece nad esejem z zielarstwa. Który miał zadany dopiero na następny czwartek. Jakby tego było mało, przy stoliku obok siedziała Wielka Trójca Gryffindoru i wciąż zerkała w jego stronę. Corny ukryła się za pokaźnym stosem ksiąg, które podobno potrzebne były jej do odrobienia zadań z runów czy tam numerologii i co raz pożyczała którąś z nich Granger, a potem cicho prosiła o pokazanie jej tej, którą Gryfonka miała u siebie na stoliku. Draco przyglądał się z temu gryfońsko-ślizgońskiemu pojednaniu z niemniejszym niepokojem niż Potter i Weasley.
Zdążył zapisać połowę nakazanej długości, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok, uparty i natarczywy. Stawiał na Pottera i grzecznie czekał, aż Złotemu Chłopcu znudzi się wpatrywanie się w niego i tylko obserwował go czasem kątem oka, ale nie zwracał większej uwagi. Jednak Potterowi wcale się to nie nudziło. Wręcz przeciwnie – przerwał pisanie i zaczął uważnie śledzić każdy ruch białowłosego. Draco zacisnął zęby. Nadal pamiętał zaklęcie, którym Gryfon go potraktował.
— Potter, czy tobie dawno nikt nie przyłożył? — wycedził, nie podnosząc głowy znad pergaminu. — Czego się gapisz?
— Jesteś leworęczny.
Draco oderwał się od pisania. Spojrzał zdezorientowany najpierw na swoją rękę, a potem na czarnowłosego chłopaka i uniósł brwi. Corny wyłoniła się zza wieży ksiąg i też na niego spojrzała z wyraźną ciekawością malującą się w jej czarnych oczach. Granger i Weasley popatrzyli po sobie, a potem jednocześnie wbili bardzo zaniepokojony wzrok w przyjaciela, który wydawał się być ogromnie zadowolony ze swojego odkrycia.
— Potter, czy z tobą jest aby na pewno wszystko w porządku? — niepewnie zapytał Malfoy. — Uderzyłeś się ostatnio w głowę? A może robi ci jakąś różnicę, czy rzucając na ciebie klątwę, będę trzymał różdżkę w prawej czy w lewej ręce? — dodał głosem ociekającym jadem.
Czarnowłosy lekko pokręcił głową, ale wciąż miał na twarzy ten uśmiech człowieka, którego nagle olśniło i jest on z siebie dumny z tego powodu.
— Voldemort jest leworęczny — oznajmił Gryfon.
— Potter, ty naprawdę jesteś szurnięty — westchnął Draco, zrezygnowany i udał, że nie słyszał, jak Wybraniec wypowiedział zakazane nazwisko. — Jaki to ma niby związek z moją osobą?
— Jeszcze tego nie wiem. — Potter oklapł i zmartwiał. Zmarszczył brwi.
Ślizgona zastanowiło, skąd chłopak miał wiadomości, którą ręką posługiwał się Czarny Pan, ale potem przyszło mu na myśl, że przecież był wielkim i wspaniałym Chłopcem, Któremu Wiele Razy Udało Się Przeżyć i walczył kilka razy z tym czarnoksiężnikiem. Mógł wtedy to zauważyć.
Ponownie ciężko westchnął.
— Ja się wcale nie zdziwię, jeśli ktoś cię kiedyś zabije tak po prostu za twój kretynizm, Potter.
— Nie bądź taki cyniczny, Malfoy — warknęła Granger w obronie przyjaciela, nagle przypominając sobie, jak się mówiło.
Draco zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
— Ciebie nikt nie pytał o zdanie…
Miał powiedzieć: Ciebie nikt nie pytał o zdanie, brudna szlamo, ale Corny mocno kopnęła go pod stolikiem w piszczel, aż musiał zacisnąć szczękę i spiął się w sobie, żeby nie jęknąć z bólu.
— …Granger — dokończył po zawahaniu przez zęby. — Zajmij się najlepiej swoimi sprawami.
Gryfonka popatrzyła na niego buńczucznie. Wydawało się, że bardzo dobrze wiedziała, co miał zamiar powiedzieć i co się działo pod jego stolikiem, choć nogi jego i Corny były zasłonięte przez krzesło, na którym leżały sterty ksiąg i pergaminów. Morgenstern mocno wbijała Draconowi obcas w stopę i uśmiechała się przyjaźnie do wychowanków Domu Lwa, jak gdyby nigdy nic. Malfoy zaciskał zęby, aż go bolała szczęka.
— Idź lepiej popraw sobie fryzurę, Malfoy — syknęła cicho i wściekle Granger. — Harry, idziemy. — Chwyciła Pottera za ramię i postawiła na równe nogi, a potem zgarnęła pergaminy, których część wcisnęła czerwonemu na twarzy Weasleyowi i cała Wielka Trójca Gryffindoru opuściła bibliotekę.
— Tobie bardziej by się przydał grzebień — prychnął za nią Draco i wiedział, że usłyszała, bo drgnęła lekko, ale nie odwróciła się.
Dlaczego wszyscy czepiali się jego fryzury? Co on mógł poradzić na to, że jego włosy wystarczyło przejechać grzebieniem, a one same układały się w coś takiego? To była malfoyowska cecha.
— On jest leworęczny — wychwycił jeszcze Draco swoim nadmiernie wyczulonym słychem. — Jak Riddle!
— Przestań, Harry.
— Ale…
— Nie — ucięła Granger. — Idziemy stąd.
Trzasnęły drzwi biblioteki.
Głupek, pomyślał Draco.
— Corny możesz już przestać znęcać się nad moją stopą — wywarczał cicho, wpatrując się w dziewczynę z mordem w oczach.
Odsunęła się od niego i bez zbędnych ceregieli, nawet nie mówiąc głupiego przepraszam, wróciła po prostu do przeglądania księgi o numerologii ewentualnie starożytnych runach. Draco odetchnął z ulgą, która aż zabolała, gdy zbrodnicze narzędzie przestało wbijać się w jego but. Pomachał nogą pod stolikiem. Coś mu się nie zgadzało. Jak łączył się Riddle z Czarnym Panem? Musieli się jakoś ze sobą łączyć, bo w tonie Pottera pojawiała się taka sama nuta, gdy mówił o jednym i o drugim. Jakby… Jakby była jedna osoba. Nieee, to nie możliwe. Przecież Voldemort to… cóż, Voldemort. Nigdy nie był nikim innym, prawda? Może Riddle był śmierciożercą albo znajomym Pottera i spółki, ale, na Merlina, jaki miałoby to związek z Draconem?
To obłęd, Malfoy, pomyślał w końcu. Nigdy się tego nie domyślisz. Trzeba było po prostu sprawdzić, kim był ten cały Riddle i co się z nim stało po opuszczeniu Hogwartu. Bo chyba chodził go Hogwartu.
Chłopak spojrzał na zwój pergaminu z niedokończonym esejem. Przez tego cholernego Pottera stracił cały wątek i sam nie wiedział, co miał dopisać do urwanego w połowie zdania. Miał ochotę rzucić to i dokończyć innego dnia, ale natknął się na uważne spojrzenie Corny. Obiecał. Westchnął i umoczył pióro w atramencie. Cholerny Potter.

— Corny?
Cisza.
— Corny! Corny, mówię do ciebie.
— Przepraszam, zaczytałam się. To bardzo interesujące. Czy wiesz, że nadal niektórzy mugole wierzą, że pewne liczby…
— Tak, to zapewne bardzo interesujące, ale mam do ciebie inną sprawę.
— Tak?
— Znasz może… hm, Riddle’a?
— Riddle’a? Po co ci Riddle, Draco?
— Czyli go znasz?
— No raczej to byłoby nieco trudne.
— Dlaczego?
— Bo jeśli mówimy o Thomasie Riddle, to żył przeszło pięćdziesiąt lat temu. Dostał nagrodę za zasługi dla Hogwartu, choć trudno mi powiedzieć jakie. Nigdzie tego nie odnotowano.
— Pięćdziesiąt lat temu mówisz?
— Tak, tak właśnie powiedziałam. Chyba mniej więcej wtedy, kiedy po raz pierwszy otworzono Komnatę Tajemnic i kiedy zginęła ta dziewczyna. No wiesz, Jęcząca Marta. Znasz Jęczącą Martę, tak?
— No niestety… Ale co to ma do rzeczy?
— A nie wiem. A co ma mieć do rzeczy fakt, że zarówno ty, jak i Czarny Pan jesteście leworęczni?
— Zapytaj Pottera, on powinien wiedzieć.
— Nie bądź ironiczny, Draco.
— Nie da się nie być ironicznym, gdy mówi się o Potterze. Złoty Chłopiec. Wybraniec. Chłopiec, Który Przeżył… Kiedyś go zabiję.
— Nie zabijesz.
— Dlaczego tak sądzisz? Myślisz, że mam za mało odwagi? Zdziwiłabyś się.
— Nie. Wcale w ciebie nie wątpię, Draco. Po prostu uważam, że Potter może być użyteczny.
— Potter? Użyteczny? Te dwa słowa się nie łączą ze sobą, Cors.
— Och, Draco, Draco… Ty się nigdy nie zmienisz.
— Nie widzę takiej potrzeby.
— Dobrze, już dobrze, ty mój panie idealny. Pragnę ci jednak przypomnieć, że twój esej na zielarstwo sam się nie napisze, a McGonagall zadała jeszcze na następny tydzień pracę na transmutację. Trzy rolki pergaminu.
— Tak, pamiętam, pamiętam… A możemy zrobić sobie przerwę?
— A czy teraz jej sobie nie robimy?
— Nienawidzę cię, Corny…
— Ja też cię kocham, Draco. Ja też cię kocham…

A zza wielkiego regału pełnego ksiąg o zaklęciach i transmutacji wyglądała para ogromnych, zielonych oczu kryjąca się za złotą grzywką i śledziła każdy najmniejszy ruch tej dwójki Ślizgonów. Astoria Greengrass wbijała wzrok w Dracona i nawet nie zdawała sobie sprawy, że on doskonale wiedział o jej obecności. I absolutnie nic sobie z tego nie robił.

______________

Wyjaśnienia do rozdziału:
Po napisaniu tego rozdziału tak jakoś pod koniec grudnia bądź na początku stycznia, przeprowadziłam dosyć długą rozmowę z moją betą, niezastąpioną Eos. Po tej właśnie rozmowie stwierdziłam, że dodanie tego rozdziału musi wiązać się z kilkoma wyjaśnieniami z mojej strony wyjaśnieniami odnośnie zawartych w nim treści, a zwłaszcza tej ostatniej, dotyczącej Voldemorta. Niestety będzie to dosyć długie i nudne, więc radzę zapatrzyć się w popcorn i usiąść wygodnie.
Po lekturze tego rozdziału wielu z Was zapewne zastanawia się, jak to w ogóle możliwe, że Draco nadal nie wie, że Lord Voldemort i Tom Riddle to jedna i ta sama osoba. No cóż, wyjaśnienie jest dość proste, ale chyba nie jest możliwe do odnalezienia, jeśli ktoś nie czytał w ogóle sagi HP.
Autorzy fanficków potterowskich z góry zakładają, że ich czytelnicy mają choć ogólną wiedzę na temat tła opowiadań, czyli potterowskiego świata. Wiedzę, którą zdobyli po jednokrotnym przeczytaniu siedmiotomu. Muszę przyznać, że też tak założyłam, bo niemożliwe do wykonania jest, aby od podstaw wyjaśniać cały rozległy świat stworzony przed panią Rowling. W końcu już raz postał on opisany przez nią w siedmiu tomach sagi. Otóż fanficki bardziej lub mniej trzymają się kanonu, lecz każdy z nich ma wspólny mianownik bazuje na wspomnianej sadze i każdy autor wykorzystuje wątki, postaci, miejsca oraz wszystko inne, co jest mu potrzebne. Jednak fanficki to z założenia swobodne wariacje na temat powstałych wcześniej historii książkowych, dlatego kurczowe trzymanie się kanonu, jak dla mnie, mija się z celem. To w gwoli ogólnego wyjaśnienia, a teraz przejdę do wątku podjętego w powyższym rozdziale.
Jak wszyscy dobrze wiemy, na drugim roku Komnatę Tajemnic otworzyło pięćdziesięcioletnie wspomnienie Riddle’a wysługujące się Ginny Weasley za pomocą starego dziennika, który w księgarni na Pokątnej podrzucił dziewczynce Lucjusz Malfoy. Wiemy też, że wspaniały i bohaterski Potter z narażeniem życia stanął wtedy do walki o Ginny i pokonał owe wspomnienie, dowiadując się przy tym, że Tom Riddle to młody Voldemort. Dumbledore poinformował odpowiednie władze o tym, co działo się w szkole i jak został zażegnany ten problem. Pozostaje zatem pytanie, dlaczego więc Draco nadal nie wie, kim jest ów Riddle? Przecież dyrektor musiał wspomnieć, kto atakował uczniów i zamieniał ich w kamień, a tak poza tym, Draco przecież czyta w myślach, więc nic trudnego odkryć taką rzecz. Otóż nic bardziej mylnego.
Sprawa pierwsza: Wyjaśnienia Dumbledore’a. Pamiętacie scenę z filmu, w której Lucjusz Malfoy przychodzi do gabinetu dyrektora ze Zgredkiem i zdziwiony widzi na fotelu Dumbledore’a? Padło wtedy pytanie, o sprawcę ataków. I? Kto to? Niestety nie mogę przytoczyć oryginalnych angielskich słów, bo nie posiadam tej wersji językowej ani też nie mam obecnie pod ręką książki. A Dumbledore powiedział tylko jedno słowo. Znacie je, prawda? Brzmi ono: Voldemort. Nie, Dumbledore nie powiedział: Tom Riddle, tylko: Voldemort. To właśnie przekazał też innym że Ginny Weasley została opętana przez wspomnienie Voldemorta, żyjące w jego starym dzienniku. Nie Toma Riddle’a. Voldemorta. Tylko Potter i jego przyjaciele znali dokładne nazwisko sprawcy i na tym właśnie polega problem.
Sprawa druga: Czy Lucjusz Malfoy mógł nie znać całej prawdy o dzienniku, który wrzucił do kociołka Ginny? To akurat zostało wyjaśnione w późniejszych tomach, a dokładnie to w Księciu Półkrwi. Lucjusz najprawdopodobniej nie wiedział, że ów dziennik był horkruksem Voldemorta i po prostu chciał się go pozbyć, bo stał się dla niego ciężarem. Mógł nawet nie wiedzieć, że kiedyś należał do Voldemorta, bo przecież podpisany był: Tom Marvolo Riddle. Pan dał mu go i kazał pilnować, to Malfoy go pilnował i reszta go nie obchodziła, póki nie zrobiła się z tego draka. Wątpię nawet, czy przeglądał ten stary dziennik, bo przecież nie wyglądał on zbyt estetycznie, a wnioskując z mojej wizji Dracona, Lucjusz też powinien mieć wstręt do takich rzeczy. Mógł też po prostu się bać i trzymać przedmiot w sejfie. A idąc tą drogą myślenia, ostatecznie mógł nawet nie dostrzec nazwiska wypisanego na tylnej okładce. Dlatego przejdźmy teraz do sprawy trzeciej.
Sprawa trzecia: Czy Lucjusz Malfoy znał prawdziwe nazwisko Voldemorta? To akurat bardzo trudno mi stwierdzić. Przytoczyłam trzy możliwe rozwiązania, w których Lucjusz nie zna tego nazwiska. Jeśli nawet, dlaczego nie poznał go z innych źródeł? Wiemy, że pokonując Voldemorta w 1981 roku, Potter zakończył jedenastoletni okres pierwszego panowania czarnoksiężnika. Przez ten czas przestał już on używać dawnego nazwiska, które przecież nienawidził. W scenie z myśloodsiewni Dumbledore z Księcia Półkrwi widzimy, jak dwudziestoparoletni Voldemort karci dyrektora za to, że ten nazywa go dawnym nazwiskiem, którego przecież już on nie używa. Było to albo przed urodzeniem, albo kilka lat po urodzeniu Lucjusza (Lucjusz urodził się w roku 1954, natomiast Riddle w 1926), to wyliczając wychodzi nam, że w Komnacie Tajemnic Malfoy nie miał jeszcze nawet czterdziestki. Czyli mógł nie wiedzieć, gdyż Voldemort dawno już przestał posługiwać się starym nazwiskiem, bo stworzył sobie nowe. A jeśli Lucjusz nawet wiedział w co osobiście naprawdę wątpię to raczej mało prawdopodobne, czy powiedziałby o tym Draconowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.