Mniejsze zło
Czasem
dopiero na skrzyżowaniu człowiek zaczyna zastanawiać się – dokąd idzie.
Władysław
Grzeszczyk
Diabeł wpadł do dormitorium, trzasnął drzwiami z taką siłą, że o mało nie
wyleciały one z zawiasów, bez słowa padł na swoje łóżko i rozpaczliwie przykrył
głowę poduszką. Jak dziecko, które sądziło, że gdy tak zrobi, doskonale ukryje
się przed gniewem ojca. Jednak nadal było go widać. Corny posłała w jego
kierunku przerażone spojrzenie i zaczęła różdżką czyścić pościel Dracona z
atramentu, który niechcący rozlała. Owe zabrudzenie prześcieradeł ich
właściciel zobaczył jedynie kątem oka i zarejestrował rąbkiem świadomości, bo w
tej chwili było to bardzo mało istotne. Nawet jeśli kiedykolwiek wcześniej
wydawało się mu czymś ogromnie ważnym i stanowczo koniecznym do głośnego
przedyskutowania ze sprawczynią tego stanu rzeczy.
Diabeł już wiedział.
W ten ciepły, poniedziałkowy poranek Zabini w końcu opuścił swoje łóżko,
ich wspólne dormitorium, mroczne lochy Ślizgonów i ze swej łaskawości pojawił
się wreszcie na zajęciach lekcyjnych. Zarówno Draco jak i Corny bali się
chwili, w której jego dziewczyna poprosi go na prywatną rozmowę w ustronnym
miejscu. Bardzo dobrze wiedzieli, czym się to mogło, lecz nie musiało skończyć.
Ale jedno było pewne – zły Diabeł to niebezpieczny Diabeł.
Dopiero po kilku minutach całkowitej ciszy Malfoy nareszcie ocknął się z
szoku i spojrzał na Corny, która jeszcze molestowała różdżką czystą już
pościel, jakby chciała wyssać z niej cały kolor. Bez słowa zabrał jej magiczny
patyk, a ona popatrzyła na niego w zdumieniu. Wskazał głową za siebie, na
kumpla, dając jej do zrozumienia, że powinna już zostawić to cholernie ważne
zadanie domowe z runów i ratować Zabiniego. Draco doskonale zdawał sobie
sprawę, że nie był zbyt delikatny i taktowny jako pocieszyciel. Zwykle kończyło
się to źle albo jeszcze gorzej. Dlatego wolał teraz nie ryzykować. Dziewczyna
natychmiast podniosła się z draconowskiego łóżka, na którym od pół godziny
siedziała ze skrzyżowanymi nogami w kostkach i podeszła do Diabła.
— Blaise? Wszystko w porządku? — zapytała cicho, a Draco wywrócił oczami.
Oczywiście, że nic nie jest w porządku!, miał zamiar krzyknąć do niej. Przecież
rzuciła go dziewczyna! Zamiast tego nic nie powiedział. — Blaise?
— Daj mi spokój — wymamrotał brunet, a poduszka tłumiła jego głos. — Nic
mi nie jest. Idź sobie.
Dąsał się jak czterolatek, który za wszelką cenę starał się pokazać
światu jaki to był silny. Malfoy też zwykle obierał taką taktykę i kończyło się
na tym, że zostawał sam ze swoimi problemami. To nie był zbyt dobry sposób na
życie.
— Blaise, wiesz przecież, że nam możesz powiedzieć wszystko — nalegała
nadal cicho i spokojnie Corny, swoim miłym głosem przepełnionym delikatnością i
troskliwością. Jeszcze trochę i go pogłaszcze, pomyślał ironicznie białowłosy,
przyglądając się temu chłodno. — Blaise, powiesz mi, o co chodzi?
— O nic. Daj mi spokój.
Draco miał ochotę trzasnąć się dłonią w czoło. Nie mogą od razu przejść
do pocieszania? Przecież dobrze wiedzieli, o co chodziło. Sami byli temu winni.
Ale nie istniało inne, mniej bolesne wyjście. Gdyby jego malfoyowskie problemy
można było rozwiązać na drodze pokojowych rozmów i delikatnej perswazji…
— Przecież widzę, że coś cię trapi, Blaise. — Corny była uparta i odważna
w swojej głupocie. — Bardzo trudno tego nie zauważyć, jeśli chcesz wiedzieć.
— Nie możesz zostawić mnie po prostu w spokoju? — zapytał boleśnie
Diabeł.
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo jestem twoją przyjaciółką — wyjaśniła bez ogródek i uśmiechnęła się
na dodatek do niego. Nie mógł jednak tego zobaczyć. — Przestałabym nią być,
gdybym zostawiła cię samego z problemami. Dlatego wyduś to wreszcie z siebie i
razem spróbujemy temu jakoś zaradzić.
No i w końcu go pogłaskała, Draco prychnął w myślach. A mnie to tak nie
głaszcze, gdy mam doła, dodał z urazą. Na koniec doszedł do wniosku, że takie
myśli były reakcją na ogromne poczucie winy i sumienie, które gryzło go niczym
wściekłe trójgłowe psy. Musieli wybrać mniejsze zło. Ale czy nie kierowali się
przy tym wyłącznie dobrem własnym i ślizogńskim honorem? Przecież bali się
kompromitacji, ośmieszenia. Mniejsze zło – dobre sobie. Nigdy nie istniało nic
takiego. To była jedynie lukrowa bajeczka, kiepskie wytłumaczenie, które miało
udobruchać sumienie, żeby przestało w końcu ujadać niczym wściekły pies. Nie był
czegoś takiego jak mniejsze zło. Zło było złem. A oni i tym razem nie mogli
pokonać swojej ślizgońskiej natury, która domagała się działania. Diabeł stał
się ofiarą, która ucierpiałaby, niezależnie od wyboru. Niezależnie od ich
wyboru, ale przecież nie dotyczyło to Weasley.
— Blaise?
Głos Corny był pełen subtelnej perswazji. Draco wreszcie spiął się w
sobie i ruszył się ze swojego miejsca pod szafą. Stanął koło diabłowego łóżka,
opierając się niedbale o jedną z kolumienek. Wtedy z pod poduszki zaczęły
wydostawać się niewyraźne dźwięki, które chyba w założeniu miały być słowami.
Corny posłała Draconowi bezradne spojrzenie, nadal głaszcząc bruneta po
plecach.
— Proszę? — zapytała. — Blaise, niestety cię nie rozumiem.
Chłopak w końcu ukazał światu swoją zbolałą twarz i popatrzył na nich z
przeraźliwą obojętnością, za którą czaiła się rozpacz. Był przeraźliwie blady i
na granicy załamania. Jesteśmy potworami, mówiła mina Corny, a Malfoy nie mógł
się z nią nie zgodzić. Byli. Czuł jak wolno topniała lodowa maska, za którą się
skrył, żeby kumpel przypadkiem nie poznał, co tak naprawdę się z nim działo.
Uśmiech Morgenstern wyglądał raczej jak bolesny grymas, ale Diabeł chyba nawet
tego nie zauważył. Patrzył bezmyślnie przed siebie.
— Ginn mnie rzuciła — powiedział grobowym głosem.
Oddychaj, Malfoy.
— Dlaczego? — zapytał Draco z zaskoczeniem. Przynajmniej miał nadzieję,
że wyszło mu zaskoczenie, bo w tej chwili miał niejaki problem z panowaniem nad
sobą. — Przecież mówiłeś jeszcze niedawno, że jest świetnie.
— Było. Powiedziała, że nie możemy być razem, bo za dużo nas dzieli i
takie tam idiotyzmy. W tych czasach nas związek jest niebezpieczny dla nas
oboje. Ty jesteś czarodziejem czystej krwi, arystokratą, a moją rodzinę uważają
za zdrajców krwi. — Blaise z teatralną przesadą zaczął naśladować
przemądrzały ton, który bardziej pasował do panny Ja-To-Wszystko-Wiem Granger
niż do rudej Weasleyówny. — Jeśli to się wyda, wywołamy skandal. Poleje się
krew. Blaise, wolę, żebyśmy mieli złamane serca, niż byś miał skończyć z
przetrąconym karkiem. Rozumiesz?
Aż za dobrze, pomyślał białowłosy kąśliwie. Wstrętna Gryfonka po prostu
splagiatowała sobie słowa Corny, żeby ułatwić sobie zadanie. Ale czarnowłosa
nie wydawała się być tym faktem oburzona.
— Hm, ma trochę racji — mruknęła bardzo cicho.
— Myślałem, że jesteś ze mną! — Wściekły Zabini zerwał się z łóżka. —
Smoku zawsze był temu przeciwny, ale myślałem, że choć ty!…
— Ale, Blaise, ja zawsze jestem z tobą. — Corny wyglądała, jakby zaraz
miała się rozpłakać. — Przecież wiesz, że zawsze tego chciałam, nigdy nie
miałam nic przeciwko. Przecież wiesz!
Ale on jej nie słuchał, tylko zaczął chodzić po dormitorium. Z
wściekłością stawiał kolejny krok, ręce trzymał w kieszeni, głowę miał wysoko
uniesioną. Był bardzo zły i należało nie wchodzić mu w drogę. Draco obserwował
go z chłodną obojętnością, nadal opierając się o kolumienkę jego łóżka.
— Przyłożyć mu? — syknął do dziewczyny, która tylko pokręciła głową.
Zgodnie z ich oczekiwaniami, wystarczyło przeczekać, aż Diabeł wyrzuci z
siebie nadmiar energii, chodząc w kółko i przeklinając na wszystko i
wszystkich. W końcu, zmęczony i zniechęcony, ponownie opadł na łóżko i przykrył
głowę poduszką. Morgenstern znów zaczęła głaskać go po plecach.
— Wiedziałem, że tak to się skończy — wymamrotał płaczliwie.
Od złości do rozpaczy w dziesięć sekund, nowy rekord, zaśmiał się z niego
Draco. Odzywa się kompleks matki-despotki, przemknęło mu jeszcze przez myśl.
— Nie mów tak, Blaise — powiedziała spokojnie Corny. — Wojna się skończy
i będzie jak dawniej — zapewniła go fałszywie.
— Dobrze wiesz, że to nieprawda.
Draco powstrzymał się przed uderzeniem się dłonią w czoło.
— Sugerujesz, że ona kłamie? — zapytał z groźbą w głosie, jakby miało to
dodać wiarygodności słowom dziewczyny.
Brunet nic nie odpowiedział, a Malfoy miał tylko nadzieję, że nie
pogrążył się w ostatecznej rozpaczy i nie zaczął płakać. Ryczący Diabeł mógł
stanowić jeszcze większy problem niż wściekły.
Za jakie grzechy?, pomyślał z goryczą Draco, patrząc w sufit.
Złamane serce krwawiło gorzej niż rozszarpana tętnica. Złamane serce
bardzo trudno skleić. Ale gdyby nie miłość, nikt nigdy nie miałby złamanego
serca, nie cierpiałby, usychał z tęsknoty, szalał, zmieniał się, krwawił,
rozpadał na drobne kawałeczki. Wszystkiemu winna była ta mała, głupia, nierozważna,
nierozsądna i nielogiczna – jak bardzo nielogiczna! – miłość. Kim trzeba być,
żeby skazywać się dobrowolnie na coś takiego? Na coś, nad czym nie miało się
władzy, co kierowało same sobą bez steru, co powodowało ból i głębokie rany,
które zasklepiały się wprawdzie, ale zawsze pozostawały po nich paskudne
blizny? Kim trzeba być, żeby pozwolić, aby ktoś inny, ktoś całkiem obcy, stał
się dla ciebie ważniejszym niż ty sam dla siebie? Żeby nagle stał się dla
ciebie jedynym wzorcem, jedynym sensem, jedyną nadzieją, słońcem, powietrzem,
jedzeniem. Abyś mógł w nim oddychać, śmiać się i płakać, cieszyć się, tańczyć,
żyć. Abyś mógł w nim żyć. W nim, z nim, obok niego, dla niego, dzięki niemu.
Tylko w świecie, w którym był on.
Draco nie wierzył w miłość. Nie wierzył w rzeczy, które nie miały sensu
ni logiki, które zamieniały ludzi w wariatów, szaleńców, a potem w konsekwencji
w żywe trupy. Nie wierzył w rzeczy pozbawione logiki, powodujące nieodwracalne
zmiany w ludzkich umysłach tylko dla własnego widzimisię, nie pozwalające, aby
człowiek kierował własnym życiem. Draco lubił panować nad swoim życiem i swoimi
wyborami. Tylko nad tym mógł w pełni panować, decydować, co było dla niego
najlepsze, którą drogę pragnął wybrać, jaki cel osiągnąć. Kogo darzyć
szacunkiem, a kogo pogardą. Miłość zacierała granice wartości, powodowała, że
wróg stawał się przyjacielem, a przyjaciel wrogiem. Dlatego Draco miał zamiar
nigdy się nie zakochać.
Diabła dało się doprowadzić do porządku dopiero następnego dnia rano, ale
jego stan nadal pozostawał krytyczny. W Corny wyzwalały się matczyne odruchy, a
w Malfoyu chęć mordu. Nie bez trudu odstawili przyjaciela na śniadanie, a potem
Draco przetransportował go jakoś pod klasę obrony. Snape taktownie nic nie
powiedział na brak eseju od jego diabłowej osoby. Od razu było widać, że z
Zabinim było coś nie tak. Na nieme pytania Anioła i Czarnej rzucane oczami nad
ławką, Draco odpowiedział tylko nieznacznym pokręceniem głowy. Nie chciał im
niczego tłumaczyć, a już na pewno nie publicznie. Czuł wstręt do samego słowa publicznie.
I tak minął im cały wtorek, a potem w ten sam sposób również środa.
Draco postanowił, że kategorycznie nie pozwoli sobie się zakochać.
— Mam tego dość — powiedział w środę wieczorem w pokoju wspólnym,
trzaskając podręcznikiem od transmutacji i rzucając go na ziemię.
Trzy pary oczu podniosły się na niego znad swoich prac. Corny odgarnęła
włosy z twarzy, Czarna zmarszczyła brwi, a Anioł przechylił lekko głowę na lewą
stronę. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa.
— Nie gapcie się tak na mnie — zdenerwował się Malfoy. — Lepiej
powiedźcie mi, dlaczego mam do końca życia niańczyć zidiocianego Diabła.
— Bo jesteś jego przyjacielem? — Corny uniosła prześmiewczo brwi, patrząc
na niego jak na ostatniego kretyna, który urwał się z choinki lub ewentualnie –
z braku laku – spadł z księżyca.
— Jakoś nie przypominam sobie, żebym podpisywał jakiś cyrograf.
— A kopnął cię ktoś kiedyś w ten arystokratyczny tyłek? — zapytała
słodko.
Spojrzał na nią z mordem w oczach. Gdy chciała, potrafiła być naprawdę
denerwująca na swój uroczy sposób. W końcu poddała się i westchnęła.
— Daj mu trochę czasu — powiedziała, a Anioł i Czarna skwapliwie pokiwali
głowami, jakby ktoś ich o to prosił. — Musi po prostu się pozbierać.
— Mugole mówią, że co cię nie zabije, to cię wzmocni — wtrącił Theo, choć
nikt go o to nie prosił. — Nic mu nie będzie, ale na razie jeszcze nie potrafi
tego przełknąć. To normalne.
Draco prychnął.
— Próbujesz mi przekazać, że czymś całkiem normalnym jest nieobecny i
wciąż smutny Diabeł, snujący się z kąta w kąt i płaczący w poduszkę? — warknął
ostro na chłopaka.
Ciemnowłosy skurczył się w sobie i nieco osunął w fotelu, wyraźnie
żałując wypowiedzianych słów, za to Czarna ożywiła się. Odłożyła pióro i
spojrzała na Malfoya z ciekawością.
— Diabeł płacze w poduszkę? — zapytała z niebezpiecznym błyskiem w oku.
— To była przenośnia — sprostowała szybko Corny, zapobiegając powstaniu
bardzo nieładnej plotki. — Draco miał na myśli, że Blaise jest po prostu
załamany, prawda, Draco?
Zapytany nie raczył udzielić odpowiedzi, a Parkinson wzruszyła ramionami
i wróciła do zadania z opcm. Draco stwierdził, że naprawdę miał dość i powinien
jak najszybciej stąd wyjść, nim zrobi komuś krzywdę. Albo zanim zrobi coś
głupiego i się ośmieszy. Bez wahania wrzucił swoje podręczniki do szkolnej
torby i wstał z fotela.
— Idę się przejść — oznajmił, przewieszając torbę przez ramię.
— Teraz? — zdumiała się Corny. — Draco, już po północy.
Wzruszył ramionami.
— Mniejsza o to. Muszę stąd wyjść, bo dostaję cholery.
Hogwart spał pogrążony w milczeniu. Srebrny księżyc w pełni wisiał nisko
nad Wieżą Astronomiczną, a ciężkie rozgwieżdżone niebo sprawiało wrażenie,
jakby zaraz miało runąć w dół i przygnieść zamek swoim ciężarem. Korytarze były
puste i ciche, mroczne, z czającą się po kątach groźbą. Noc była czarna, bez
życia, milczała, pachniała snem i zapomnieniem. Zamek spał i spali też jego
mieszkańcy – uczniowie, nauczyciele, pracownicy, zwierzęta. Jedynie sowy cicho
pohukiwały w sowiarni, gdzieś tam przemknął kot, a za nim drugi. Hogwart milczał.
Ta cisza była prawie martwa, jak gdyby nagle wszyscy jego mieszkańcy zniknęli z
powierzchni ziemi, a Hogwart tak naprawdę wcale nie spał. Zamek był niczym
umarły.
Draco przysiadł na parapecie jednego z witrażowych okien na pierwszym
piętrze i bez zainteresowania wyjrzał na błonia. Okna w chatce gajowego były
ciemne. Nagle nad Zakazanym Lasem wzbiło się stado ptaków, a potem znów opadło
na korony drzew i zniknęło w głębi lasu. Zegar na wieży wybił wpół do pierwszej
w nocy. Chłopak westchnął. Dziś zasiedzieli się trochę w pokoju wspólnym nad
pracami domowymi, ale wszystko przez to, że każde z nich miało po jednej
więcej. Musieli przecież napisać zadania dla Diabła, który był do tego
niezdolny. Diabeł naprawdę się załamał i do wszystkiego trzeba było go zmusić –
żeby spał, jadł, chodził na zajęcia. Do wszystkiego, a zwłaszcza do życia.
Draco odpychał myśl, że to w pewnym sensie ich wina – jego i Corny. Tłumaczył
sobie, że przecież i tak prędzej czy później by to tego doszło, w ten czy w
inny sposób.
Wyjął z torby książkę o eliksirach, usiadł trochę wygodniej i zaczął
czytać, choć nie bardzo interesował go tekst. No i nie był to świetny sposób na
spędzenie środowej nocy poza dormitorium, ale za to idealny, żeby zarobić
szlaban za wałęsanie się po zamku po godzinie policyjnej. Jednak w pokoju wspólnym
czekała na niego zmartwiona Corny, a w dormitorium nieprzytomny Diabeł. Żyć nie
umierać.
— Draconie.
Chłopak gwałtownie podniósł głowę, słysząc wołanie. Zdumiony rozejrzał
się wokół siebie. Jego wzrok spoczął na stojącym na końcu korytarza dyrektorze
we własnej osobie – w długiej niebieskiej szacie, butach z wysokimi czubkami,
które były śmieszne nawet dla czarodziei i w płaszczu. Ten płaszcz nieco
zdziwił białowłosego. Siwa broda dyrektorska lśniła srebrzyście w świetle
księżyca, sprawiając, że starzec przypominał trochę szalonego czarodzieja z
książeczek dla mugoli. Stał bez ruchu, z rękoma założonymi do tyłu i spoglądał
na Malfoya znad okularów połówek, jak to zwykł czynić.
Dracona zmroziło.
— Profesor Dumbledore — powiedział cicho, prostując się.
Do tej pory było mu naprawdę wszystko jedno, kto go nakryje, ale teraz
nie był już tego taki pewny. Wolałby chyba spotkać McGonagall, która wlepiłaby
mu całkiem zgrabny szlaban, Filcha, który odesłałby go do Snape’a, samego
Snape’a, który wydarłby się na niego za brak odpowiedzialności. Wolałby spotkać
ich wszystkich razem, niż tę jedną osobę, którą miał przed sobą. Czuł, jak
przebiegł go dreszcz, lecz za wszelką cenę starał się ukryć zaskoczenie i
niepokój.
— Chodź tutaj, chłopcze. — Starzec przywołał go do siebie gestem i
białowłosy natychmiast zeskoczył z parapetu, żeby wykonać polecenie. Nawet do
głowy mu nie przyszło, żeby tego nie zrobić. — Co robisz tu o tak później
porze, Draconie?
Dobre pytanie.
— Potrzebowałem trochę ciszy i spokoju, panie profesorze — odrzekł, siląc
się na spokój, jednak czując się przy tym bardzo głupio. O tej porze to nawet w
jego dormitorium panowała cisza.
— Ciszy i spokoju, mówisz. — Dyrektor sondował go nad okularami, gładząc
swoją długą brodę. — Dobrze, niech tak będzie — stwierdził ostatecznie,
niedbale wzruszając ramionami. — Przejdźmy się kawałek. Masz coś przeciwko
temu?
— Nie, profesorze.
Poszli wzdłuż korytarza, a potem zeszli schodami na parter. Idąc,
przecinali padające przez ogromne okna srebrzyste snopy księżycowego światła.
Po zamku niosło się echo ich kroków. Szli tak dłuższą chwilę w całkowitym
milczeniu, gdy nagle dyrektor westchnął i przeczesał palcami swoją siwą brodę.
Chłopak nie pierwszy raz zauważył, że lewa ręka Dumbledore’a była czarna i
pomarszczona i sprawiała przerażające wrażenie nawet w słabym świetle nocy.
— Wiesz, Draconie, bardzo mi kogoś przypominasz — powiedział starzec,
patrząc przy tym gdzieś przed siebie.
Draco zdumiał się.
— Kogo, panie profesorze?
Odpowiedź jeszcze bardziej go zdumiała.
— Młodego Toma Riddle’a.
— Kto to jest, profesorze? — zapytał Draco, czując, że w końcu był już
blisko rozwiązania tej, nomen omen, zagadki. — Kim jest Tom Riddle, panie
profesorze? — powtórzył, gdy nie otrzymał odpowiedzi.
Jednak milczenie starca było tak bardzo wymowne i Malfoy pożałował, że w
ogóle zadawał to pytanie. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść?, wyrzucił sam
sobie w myślach. Przecież to było bardzo dziwne, że Potter mówił o Voldemorcie,
wspominając jednocześnie tego Riddle’a.
— Nie domyślasz się jeszcze, chłopcze? — Dumbledore uśmiechnął się na ten
swój sposób i popatrzył na niego nad okularami. Chłopak bardzo tego nie lubił,
bo czuł, jakby mężczyzna spoglądał w jego duszę, której przecież od dawna już
nie miał. — Jeszcze się nie domyśliłeś?
— To Voldemort, tak?
— Tak, Draconie. Zawsze byłeś bystrym chłopcem. — Westchnął ciężko, a
Draco zignorował tę pochwałę, wbijając w niego skupione spojrzenie. W jaki
sposób mógł przypominać JEGO? — I naprawdę cieszę się, że nazywasz rzeczy po
imieniu. Bardzo mi go przypominasz — mruknął mężczyzna chyba bardziej do siebie
niż do białowłosego. — I wiesz co, Draco?
— Nie, panie profesorze.
— Nie zdziwiłbym się gdybyś zaszedł tak daleko jak on. Wcale bym się nie
zdziwił. Wolałbym jednak, żebyś wybrał inną drogę.
— Już nie mogę się cofnąć, profesorze — oznajmił Draco z mocą.
Dyrektor uśmiechnął się dobrotliwie i ze zrozumieniem. W świetle księżyca
jego twarz wyglądała starzej, a on sam na bardziej zmęczonego. Ile miał lat?
Ile przeżył? Czy wystarczająco, żeby umrzeć? Czy można było decydować, kiedy miał
nadejść jego czas? Nie, nie można było. Ale obaj już zdecydowali.
— Wiem, Draconie, wiem. Ale pamiętaj, że zabijanie nie jest wcale takie
łatwe, jak sądzą ludzie niewinni. Naprawdę wolałbym, żeby to skończyło się
nieco inaczej — dodał z kolejnym westchnieniem.
— Ja też, panie profesorze — stwierdził nagle Draco i ze smutkiem patrzył
w tą mądrą, lecz tak często lekceważoną przez niego twarz.
W tej krótkiej chwili poczuł dziwną więź z tym starym człowiekiem,
którego nienawidził przez znaczną część swojego życia. Zaczął żałować, że
musiał zrobić to, co musiał. Jednak w tej rzeczywistości nie było innego
wyjścia.
— Naprawdę daleko zajdziesz, Draconie. — Uśmiech Dumbledore’a był równie
smutny i pełen powagi. — Naprawdę daleko. A teraz już idź i postaraj się,
proszę, żeby nikt cię nie złapał i nie wlepił ci szlabanu — dodał weselej.
— Dobrze, panie profesorze. Dobranoc.
— Dobranoc, Draconie.
Białowłosy poprawił torbę na ramieniu i posłusznie poszedł w kierunku
lochów. Dochodził już do schodów, gdy nagle naszła go pewna myśl, która, choć
błaha, nie dawała mu spokoju. Dlatego odwrócił się i zawołał za odchodzącym
dyrektorem.
— Profesorze!
Starzec zatrzymał się i także odwrócił. Popatrzył na niego wyczekująco, a
Ślizgon spróbował ubrać w słowa swoje rozbiegane myśli. To nie było takie
łatwe.
— Tak, Draconie?
— Profesorze, czy… Czy nie ma innej drogi?
Wiedział, że on go zrozumie. Musiał zrozumieć. Dumbledore posłał mu
bardzo słaby, zmęczony uśmiech, a w jego oczach błysnęło coś dziwnego.
— Obawiam się, Draconie, że nie ma — powiedział z bólem. — Obawiam się,
że nie, chłopcze. A teraz idź już, proszę. Dobranoc.
— Dobranoc, profesorze.
Obaj byli samotnymi wyspami na bezmiarze oceanu życia. Nic ich ze sobą
nie łączyło, prócz tego jednego feralnego zadania, wydawałoby się, że wieki
temu powierzonego Draconowi przez Czarnego Pana. Przez Voldemorta. Przez Toma
Riddle’a. Zagadka rozwiązana. Game over. Tak naprawdę życie będzie
toczyć się dalej, niezależnie od tego, ile osób po drodze zostanie
wyeliminowanych. Życie było jedynie grą.
Malfoy, ty powinieneś zostać jakimś pieprzonym filozofem.
— Draco? Draco! Draco, obudź się! Draco!
Ktoś mocno nim potrząsnął. Draco gwałtownie otworzył oczy i ujrzał nad
sobą szczupłą, bladą twarz Corny. Zmartwioną twarz. Zmarszczył brwi. Odsunął od
siebie ręce dziewczyny, chcąc wstać. Zdał sobie sprawę, że zasnął w ubraniach
na fotelu w pokoju wspólnym.
— Która godzina? — zapytał, przecierając oczy i rozciągając zastygłe
stawy.
— Po piątej. Draco, zasnąłeś tutaj? Może byłoby ci wygodniej, gdybyś
poszedł do dormitorium? — Popatrzyła na niego z troską.
Nie cierpiał tego spojrzenia.
— Oczywiście, mamusiu — wymamrotał złośliwie.
Padając na swoje własne łóżko we własnej sypialni, w której bardzo głośno
chrapał jego najlepszy kumpel i wolno podążając do krainy Morfeusza, Draco
zastanawiał się, czy ta rozmowa z Dumbledore’em wydarzyła się naprawdę, czy
była tylko zwykłym snem.
Dumbledore nie wyglądał inaczej niż zwykle. Nie patrzył też w inny sposób
na Dracona – ani częściej, ani rzadziej. Rozmawiał wesoło z McGonagall, która
wydawała się być zniesmaczona słowami, jakie do niej mówił. Wyglądało na to, że
to wszystko się tylko przyśniło Draconowi. W takim razie był to bardzo dziwny i
bardzo realny sen. Chłopak przestał bezsensownie wpatrywać się w nauczycieli i
nalał sobie kolejny kubek kawy. Był zmęczony i obolały z powodu tego zaśnięcia
w pokoju wspólnym. Pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego i stanowczo nie
chciał nigdy tego powtórzyć. Przed śniadaniem musiał wziąć przez to lodowaty
prysznic, aby się do końca rozbudzić. A potem wepchnął do zimnej wody Diabła,
ale na nic się to zdało. Zabini nadal był obecny jedynie ciałem. Corny o nic
nie pytała, choć Draco widział, jak wiele pytań cisnęło się jej na usta. Nie
należała jednak do osób, które męczyły ludzi znajdujących się na granicy
wyczerpania tak fizycznego, jak psychicznego. Białowłosy był jej za to
wdzięczny.
— I znów dwie godziny eliksirów na obudzenie — wymamrotał niewyraźnie
Anioł, opierając się czołem o stół tuż obok swojego talerza. — Czy ktoś może mi
powiedzieć, dlaczego w czwartki mamy pierwsze eliksiry?
— Bo nie w piątki — warknął Draco. — Anioł, przestań się wydurniać i
usiądź normalnie. Zachowujesz się jakbyś miał pięć lat.
Czarna prychnęła lekceważąco zza najnowszego egzemplarza Czarownicy i
spojrzała na chłopców znad niego.
— Ale on ma pięć lat, nie widzisz?
— Odwal się — odszczeknął jej Nott, ale podniósł się i tylko oparł
policzek na dłoni. — Ty nie masz pierwszych eliksirów.
— Theo, to nie koniec świata — wtrąciła Corny. — Każdy kiedyś ma pierwsze
eliksiry. Mogło być gorzej. Mogliśmy mieć zaraz po śniadaniu lekcję obrony z
Lockhartem.
— Fakt — mruknął chłopak. — Ale eliksiry! — zawołał znów.
Draco przewrócił oczami. Ludzie podobno się zmieniali, ale jakoś się nie
zapowiadało, żeby Anioł kiedykolwiek wyrósł z tego swojego dramatyzmu. Były
rzeczy, które nigdy się nie zmieniały.
— Diabeł, wstawaj. Musimy już iść.
Zabini spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem i posłusznie podniósł się ze
swojego miejsca. Idąc, nisko opuszczał głowę i nie rozglądał się na boki. Może
i lepiej? Przy stole Domu Lwa ruda Weasleyówna bezczelnie flirtowała właśnie z
czarnoskórym chłopakiem z ich roku. Bodajże nazywał się on Dean Thomas i
chodził z nimi na obronę. Draco spojrzał przelotnie w tamtą stronę, potem na
kumpla i ostatecznie stwierdził, że jeśli stan Diabła nie poprawi się do
niedzieli, to on w poniedziałek rano osobiście wyprowadzi go z Hogwartu i
zaaplikuje mu elektrowstrząsy. I niech się dzieje, co chce.
CZWARTEK, 29 MAJ
Jakie to dziwne – czasem chcąc komuś pomóc, zadajemy
najgorsze rany. Ale gdybyśmy nie robili nic, co by się stało? Zastanawiam się,
czy było warto. Rozum mówi – warto, ale serce… Serce twierdzi, że nie wszystko
da się pojąć rozumem, a czasem trzeba po prostu pozwolić się sytuacji rozwinąć.
Poczekać. Czy Ginny zrezygnowałby, gdybyśmy jej nie powstrzymali? Nigdy nie
poznamy odpowiedzi na to pytanie. A może nigdy jej nie było?
Zdziwił się mocno, gdy Diabeł poinformował go, że Corny chciała się z nim
widzieć. Po pierwsze, na Merlina, Blaise Zabini wreszcie przemówił! W pięciu
słowach, ale zawsze to jakiś postęp. Malfoy powoli zapominał, jak brzmiał głos
przyjaciela. Secundo, co to była za piekielnie ważna i prywatna sprawa, że
Corny nie mogła na niego zaczekać, tylko aż wzywała go do siebie jak jakaś
pieprzona angielska królowa? Zmarszczył brwi, słuchając beznamiętnego głosu
kumpla. Co ona znów wymyśliła? Chciał zapytać, czy brunet przypadkiem nie
wiedział, ale Zabini już się odwrócił i zagrzebywał w pościeli, twierdząc, że
wcale go nie było i w ogóle proszę zostawić go w spokoju. Draco pokręcił
bezradnie głową. Jeden krok do przodu, dwa kroki w tył.
Corny oczywiście była w swoim dormitorium. Siedziała przy stoliku cała w
czerni, niczym demon śmierci. Co dziwne, była sama. Na pytanie o Czarną,
jedynie obojętnie wzruszyła ramionami, nawet nie podnosząc głowy. Zawzięcie
skrobała po pergaminie, jakby wcale nie wzywała go do siebie, lecz przyszedł on
sam, żeby jej się naprzykrzać. Co i raz między jej brwiami pojawiała się mała
zmarszczka. Draco zawahał się przez chwilę w drzwiach. Wydawało mu się, że
nawet go nie dostrzegała. W końcu podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię.
— Co to jest? — zapytał, gdy jego oczom ukazał się rząd nazwisk.
— Lista.
— To akurat widzę. — Przewrócił oczami, żeby zmienić tę dziwną atmosferę
panującą w pomieszczeniu, ale mu się nie udało. Pochylił się niżej i pobieżnie
przejrzał pergamin wzrokiem. — Frederick Nott — odczytał. — Daphne Greengrass,
Pansy Parkinson, Anne Marie Gibbon, Theodoric Nott… Cors, po co ci to?
Nie odpowiedziała od razu, tylko pokręciła głową i zbyła go niedbałym
machnięciem ręki. Dopisała na końcu kilka osób, który nawet nie kojarzył. Lista
nie była długa, raptem dziesięć, piętnaście nazwisk. Draco od razu stwierdził,
że mu się nie podobało. Przyglądał się jej z ciekawością, ale też trochę
nieufnie. Co tej dziewczynie znów strzeliło do głowy?
— Corny, co ty w ogóle robisz? — Zmarszczył brwi. — I dlaczego wpisałaś
tu profesora Snape’a?
— Dziwne, że nawet nie zauważyłeś kilku osób z Gryffindoru — powiedziała
pozornie ze śmiechem.
— Z Gryffindoru? Corny, czy możesz mi powiedzieć…
— Oczywiście — przerwała mu machnięciem ręki. — Powinieneś wiedzieć, że
sam nie pokonasz całego świata, Draco. Ale mając przy sobie kilka osób, które
są gotowe zrobić wszystko, co tylko im każesz… — Uśmiechnęła się szaleńczo i
Draco cofnął się o krok, przerażony. — Kilka osób, które nie mają nic do
stracenia, a wiele do zyskania.
Jeden krok w przód, dwa kroki w tył. Corny nie przypominała siebie. Nie
była już tą małą, delikatną istotą, która bała się własnego cienia. W jej
oczach widział niebezpieczne błyski. Szaleństwo. Widział już to u niej wiele
razy. Wtedy we śnie wyglądała podobnie. Co się z nią działo?
— Corny, co ty…
— Ja? Ja nic. — Znów się uśmiechnęła z niewinną miną. Tylko te oczy psuły
cały efekt. — Pytanie, co ty. Pytanie, co ty chcesz z tym zrobić — powiedziała,
wstając i podając mu pergamin. Machinalnie wyciągnął rękę i wziął go. — Już nie
można się cofnąć, Draconie Malfoyu.
Kim jesteś?, chciał zapytać. To nie była Corny, czuł, że to nie mogła być
ona. Ale w takim razie…
Drzwi zamknęły się cicho, a on nadal wpatrywał się w pergamin w niemym
zdumieniu. Nazwiska same dopisywały się na końcu magicznej listy. Gdy je
czytał, czuł przebiegające po jego ciele dreszcze. O co w tym wszystkim
chodziło. Co Corny próbowała mu powiedzieć? Co miał zrobić?
Już nie można się cofnąć. On nie mógł się cofnąć.
— Profesorze! — zawołał za idącym w przeciwnym kierunku
dyrektorem.
Dumbledore zatrzymał się i bardzo wolno odwrócił się w jego
stronę. Był przygarbiony, zmęczony, smutny. W niczym nie przypominał tego
tryskającego energią, żywego staruszka, który co roku witał uczniów jakąś
dziwną przemową i z zapałem śpiewał bzdurny hymn szkoły. Nie uśmiechał się. Był
tylko starym, styranym przez życie człowiekiem. Dlaczego on wcześniej tego nie
zauważył?
— Tak, Draconie?
Chłopak zawahał się. Próbował zebrać rozbiegane myśli, które
kłębiły się i wirowały w jego głowie. Czy on go zrozumie? Musiał. Był przecież
uważany za najmądrzejszego człowieka na świecie. To on, Albus Dumbledore,
najpotężniejszy czarodziej wszechczasów.
— Profesorze, czy… Czy nie ma innej drogi?
— Obawiam się, Draconie, że nie ma. Obawiam się, że nie…
Nie ma.
Nie ma…
Nie ma… nie ma… nie ma… nie… ma… nie… nie… Nie ma już dla ciebie ratunku,
Draconie Malfoy. Co więc rozkażesz?
— Draco? Ach, Draco, znów zasnąłeś w fotelu?
Cichy, zatroskany głos Corny wyrwał go ze snu. Uniósł ciężkie powieki.
Jej oczy były czarne, czyste, spokojne. Zmartwione, ale spokojne. W niczym nie
przypominała tamtego demona, którym była wieczorem. Znów zasnął w fotelu? Znów
mu się to wszystko tylko śniło? Dwa razy w ciągu jednego tygodnia? A może
zaczął wariować?
— Rano musisz jeszcze wstać na lekcje, Draco. Idź się położyć.
Pokiwał głową i posłusznie powlekł się schodami na górę, do dormitorium.
Diabeł spał jak zabity i strasznie chrapał, świece prawie wygasły. Rzucona
wieczorem torba nadal leżała obok kufra. Draco przeczesał włosy palcami i
westchnął. Zaczynał się bać o swoje zdrowie psychiczne. Nie potrafił już
odróżnić rzeczywistości od snu. Coś było nie tak. Bezmyślnie włożył ręce do
kieszeni spodni. Jego lewa dłoń natrafił na zmięty kawałek pergaminu. Draco
zamarł. Po chwili zdobył się na odwagę i wyjął go. Lista. To była ona. A
jednak, to wszystko była prawda.
Co więc rozkażesz, mój panie?
_______________
Pisane pod wpływem Kuroshitsuji, ale nie tylko. Kto oglądał, zapewne zauważy nawiązania w końcówce, pozostałym nie zrobi to większej różnicy. Ogólnie rozdział jest nieco inny niż poprzednie, taki bardziej, hm, sama nie potrafię tego nazwać. Przychodzi mi na myśl słowo metafizyczny, ale nie wiem, czy tu pasuje. Dużo przemyśleń, wynurzeń, mało konkretów i akcji. Rozplątałam nieco sprawę z Ginny, ale nie martwcie się, na tym się nie zakończy. Nie ma tak dobrze. Poza tym, ja też lubię Ginn.
Co do rozmów z Dumbledorem... Sami uznajcie, czy ma to być sen, czy rzeczywistość. To nie ma zbytnio znaczenia dla rozwoju dalszej akcji, więc możecie sobie pofantazjować do woli. Ja postanowiłam zakończyć to w ten sposób, bo chyba tak jest lepiej. A co do Dracona, to ja osobiście zawsze widziałam w nim coś z młodego Toma Riddle'a, możecie się z tym zgadzać lub nie. To też nie ma znaczenia.
Przepraszam, że tak późno. Mea culpa, całkowicie zapomniałam o blogu. Jak się ocknęłam, przyszedł już maj. Rozdział od tygodnia czekał niepoprawiony, a ja nie miałam do niego sił. Tym bardziej, że od kilku tygodni Onet wyczynia niesamowite rzeczy. Zauważyliście, że wiesza się dziesięć razy w przeciągu pięciu minut? To ostatni rozdział na razie, bo więcej nie mam już napisane, a nowe nie powstaje nic. Takie życie. Może po maturze. Po maturze to obecnie moje nowe kiedyś, czyli nigdy. Ale tej historii nie porzucę. Za bardzo ją kocham.
Jak zauważyliście, Beatrice zdenerwowała się na wiecznie pojawiający się napis: Przepraszamy. Twojemu blogowi zapewne nic nie jest i uczyniła to, co inni zrobili już dawno, a ona zamierzała się od ponad tygodnia - zwiała z Onetu. To było czyste, totalne szaleństwo, niezmordowana masakra, cyrk i burdel na kółkach razem wzięte. Coś nie do ogarnięcia. Nerwy mnie już brały, a nerwy Beatrice to poważna sprawa, zwłaszcza na krok przed maturą. Dlatego nie wrócę już do tego wariatkowa. Nigdy więcej. Dziś na przykład zastanawiałam się, kto jest bardziej uparty - Onet wmawiający mi, że mój blog nie istnieje, czy ja próbująca wmówić jemu, że chyba jednak powinien istnieć. Mam nadzieję, że blogger będzie dużo bardziej normalny. NORMALNY. Ogłaszam wszem i wobec, że Beatrice rozwiodła się z Onetem. Definitywnie.
Na razie powoli, muszę wszystko rozkminić i zrozumieć. To nie takie proste. Kiedyś miałam bloga, ale nie na bloggerze, tylko na czymś takim z zieloną ikonką. Porzuciłam ten projekt, bo było to dla mnie zbyt niezrozumiałe do ogarniecia. Opanowanie onetowego bloga zajęło mi sporo czasu, więc błagam o cierpliwość. Beatrice jest ignorantką informatyczno-elektroniczną i trochę jej to zajmie. Będzie dobrze. Na początek okazało się, że mój adres jest zajęty przez niefunkcjonalnego bloga, ale uznałam, że to nic. Nie może mi to przeszkodzić. Zrobiłam inwersję. Mam nadzieję, że to nie wygląda tak źle, jak ja to widzę. Ale nie wiem, jak to zmienić. Potem zaczęłam przenosić notki i Onet postanowił zaatakować po raz kolejny - dlatego rozdziały są przenoszone nie po kolei i klikanie na starszy/nowszy post może źle się skończyć. Nie dam sobie też ręki uciąć, że to, co zatutułowane jest rozdział piąty, jest rozdziałem piątym, a nie na przykład czwartym. Ostatni wybryk Onetu. Pewnie długo jeszcze będzie mi się to odbijać czkawką.
Co do szablonu... Wygląda, jak wygląda, ale na razie nie mam głowy do szukania czegoś ładniejszego. Będziecie musieli przemordować się z nim, dopóki czegoś nie znajdę.
Jak zauważyliście, Beatrice zdenerwowała się na wiecznie pojawiający się napis: Przepraszamy. Twojemu blogowi zapewne nic nie jest i uczyniła to, co inni zrobili już dawno, a ona zamierzała się od ponad tygodnia - zwiała z Onetu. To było czyste, totalne szaleństwo, niezmordowana masakra, cyrk i burdel na kółkach razem wzięte. Coś nie do ogarnięcia. Nerwy mnie już brały, a nerwy Beatrice to poważna sprawa, zwłaszcza na krok przed maturą. Dlatego nie wrócę już do tego wariatkowa. Nigdy więcej. Dziś na przykład zastanawiałam się, kto jest bardziej uparty - Onet wmawiający mi, że mój blog nie istnieje, czy ja próbująca wmówić jemu, że chyba jednak powinien istnieć. Mam nadzieję, że blogger będzie dużo bardziej normalny. NORMALNY. Ogłaszam wszem i wobec, że Beatrice rozwiodła się z Onetem. Definitywnie.
Na razie powoli, muszę wszystko rozkminić i zrozumieć. To nie takie proste. Kiedyś miałam bloga, ale nie na bloggerze, tylko na czymś takim z zieloną ikonką. Porzuciłam ten projekt, bo było to dla mnie zbyt niezrozumiałe do ogarniecia. Opanowanie onetowego bloga zajęło mi sporo czasu, więc błagam o cierpliwość. Beatrice jest ignorantką informatyczno-elektroniczną i trochę jej to zajmie. Będzie dobrze. Na początek okazało się, że mój adres jest zajęty przez niefunkcjonalnego bloga, ale uznałam, że to nic. Nie może mi to przeszkodzić. Zrobiłam inwersję. Mam nadzieję, że to nie wygląda tak źle, jak ja to widzę. Ale nie wiem, jak to zmienić. Potem zaczęłam przenosić notki i Onet postanowił zaatakować po raz kolejny - dlatego rozdziały są przenoszone nie po kolei i klikanie na starszy/nowszy post może źle się skończyć. Nie dam sobie też ręki uciąć, że to, co zatutułowane jest rozdział piąty, jest rozdziałem piątym, a nie na przykład czwartym. Ostatni wybryk Onetu. Pewnie długo jeszcze będzie mi się to odbijać czkawką.
Co do szablonu... Wygląda, jak wygląda, ale na razie nie mam głowy do szukania czegoś ładniejszego. Będziecie musieli przemordować się z nim, dopóki czegoś nie znajdę.
Całuję.
Wasza,
wiesz podziwiam naprawdę.
OdpowiedzUsuńja nie mogę sie odnaleźć na innych stronach.
głównie chodzi mi o szablony.
próbowałam próbowałam i nic mi z tego nie wyszło.
wściec się można na serio.
ale na razie nie tracę wiary w onet.
a co do rozdziału fenomenalny.
to się nazywa Bea wielki powrót w wielkim stylu.
podoba mi sie również wygląd bloga.
jestem pod szczerym i dosłownie szczerym wrażeniem.
szkoda mi tylko Bleisa ale przynajmniej jak powiedziała Corny.
będzie żył chociaż ze złamanym sercem.
czekam na ciąg dalszy oby nie za długo.
Czytałam Twojego bloga na Onecie i bardzo mi się spodobał. Ten rozdział także jest świetny. Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńMówiłam Ci, jak ja bardzo Ciebie kocham za Twoją twórczość? :* Jeśli tak, to niestety, ale musisz się już do tego przyzwyczaić;) Nie wyobrażam sobie, jeśli byś zawiesiła tego bloga. No po prostu chyba bym oszalała, gdybyś to uczyniła:) Kocham Twoje opisy, są takie zbudowane i jasne jak słoneczko, które teraz świeci^^ Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńOch biedy Blaise. Najchętniej bym się przyłączyła do Corny i pogłaskała go po pleckach:) Och, szkoda, że to tak wyszło. Ale moim zdaniem nie pasuje do Weasley. Nie to, że jestem bardzo za prawidłowym kanonem, tylko jakoś tak nie pasuje mi do niego. Takie moje odczucia:) No i ta rozmowa z Dumbledorem bardzo interesująca:) Zdziwiło mnie to, że Draco tak szybko się dowiedział, kim jest Tom Riddle, ale to chyba dobrze. Ta rozmowa mnie zaintrygowała także, bo jakby nie patrzeć, Draco ma zadanie zabicie dyrektora? Dlatego nie dziwię się, że Draco ma przeczucie, że to był tylko sen. Ach... I muszę wspomnieć, że bardzo podobał mi się opis o tym, jak przedstawiłaś Miłość z punktu widzenia Smoka. Chyba wiesz co, nie;)
Życzę dużo wenki i czekam na kolejny rozdział:) A jak Matura poszła?
Pozdrawiam cieplutko:**
Od kilku tygodni? Raczej od kilku miesięcy. Masakra. Największy portal blogowy w Polsce, a robi takie rzeczy. Ja się pytam, kto tam pracuje i za co biorą kasę? ;p
OdpowiedzUsuńAle wracając do rozdziału. Jak zwykle świetny. Myślę, że rozmowy z Dumbledorem były prawdziwe. Szkoda, że nie będziesz tego rozwijać. Bo takie rozmowy z dyrektorem by się przydały Draco. Ale to twój wybór i nam nic do rzeczy ;d.
Biedny Diabeł. Ta miłość jest okrutna i zła ;p.
To ja czekam na kolejny rozdział. U mnie coś też się niedługo pojawi. Trzeba będzie trochę powalczyć z onetem.
Pozdrawiam i powodzenia na maturze.