wtorek, 22 maja 2012

Rozdział dwudziesty trzeci

Wstydliwe tajemnice

Seks rozładowuje napięcie, miłość je potęguje.
Woody Allen

Zgodnie z hogwarcką tradycją, w ostatnią sobotę maja odbył się finałowy mecz quidditcha – Gryfoni kontra Krukoni. Większość Ślizgonów zbojkotowała to wydarzenie, po części z powodu ostatniego wybryku Pottera, który nie dalej jak przed dwoma tygodniami podjął próbę zamordowania nieformalnego przywódcy ślizgońskiej braci, Dracona Malfoy. Woleli spędzić ten czas w pokoju wspólnym przy kremowym piwie czy szachach czarodziejów, zamiast siedzieć i kwitnąć na trybunach stadionu. Zresztą, podobno nawet nie było co oglądać – mieszkańcy Domu Lwa rozgromili wychowanków Roveny Ravenclaw, o czym poinformowali nieliczni pierwszoroczniacy, którzy odważyli się sprzeciwić tej niemej umowie i zajrzeli na stadion. Dracona pocieszał fakt, że mimo wszystko Potter nadal miał szlaban u Snape’a – w każdą sobotę do końca roku. Ślizgoni patrzyli krzywo na to, że kolejny rok Puchar Quidditcha spędzi w gabinecie McGonagall, jednak nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Gloria victis, chwała zwyciężonym. Im zawsze należała się chwała jedynie za to, że byli Ślizgonami. Tak więc Gryfoni świętowali, Krukoni lizali rany, a wychowankowie Salazara Slytherina wzruszali ramionami i jak najszybciej chcieli przejść nad tym do porządku dziennego. Nie należeli przecież do osób ze skłonnościami do roztrząsania własnych porażek.
Późnym wieczorem w dormitorium Dracona zrobiło się dosyć tłoczno i, co najważniejsze, bardzo głośno. Raz nawet zajrzał do pokoju Rick Nott, prefekt naczelny Slytherinu – zajrzał, popatrzył, pokręcił głową i sobie poszedł. Przecież nie będzie uciszał Dracona Malfoy.
— …rwa!… Co robisz, idioto?
— Ha! Zatkało, co?
— Jassne… Masz. I co teraz? Coo, już nie jest ci tak wesoło?
— Szlag… Nie miałeś nic innego?
— Ha ha, nie ma tak dobrze.
— No to ja… Hm… A co tam. Patrz na to.
Tego ciepłego, majowego dnia, po prawie tygodniu bezmyślnego snucia się z kąta w kąt, rozpaczliwego chlipania w poduszkę, ogólnego otępienia i stanowczej odmowy kontaktowania się w sposób werbalny z otoczeniem, Diabeł wreszcie przemówił. Tuż po obudzeniu, gdy jego zmęczony sytuacją przyjaciel próbował siłą zaciągnąć go na śniadanie, okazało się, że Blaise Zabini stawiał opór przed traktowaniem go jak niedorozwiniętego umysłowo i żądał decydowania samemu o swoim losie, a już na pewno o tym, czy chciał zejść na posiłek, czy też nie. Draco z wrażenia przysiadł na swoim kufrze i tak zastała go Morgenstern, która zajrzała do dormitorium zaniepokojona tym, że jeszcze nie schodzili do pokoju wspólnego. Wobec nich Zabini wygłosił trzeci najdłuższy monolog w swoim życiu. Oznajmił zdumionemu Malfoyowi i równie zszokowanej Corny, że przemyślał wszystko – Draco nie mógł się powstrzymać od rzuconej cicho kąśliwej uwagi, że długo mu to zajęło – i stwierdził, że skoro jego ukochana miała go gdzieś, to on ją też tam miał i nawet się już z tym pogodził. Znaczy, niedokładnie w ten sposób to ujął, ale do takich wniosków doszedł Draco i trzeba przyznać, że przyjął to z pewną ulgą. Uściślając, Diabeł zakomunikował swoim przyjaciołom – patrzącym na niego jak na przybysza z kosmosu i z wrażenia milczącym, jakby zapomnieli, jak się mówiło – że nadal będzie kochał tę wredną, rudowłosą Gryfonkę, darzył miłością wielką i niepojętą, lecz skoro ona go nie chciała, to tylko i jedynie jej strata. Białowłosy mruknął tylko do siebie, że to jego szkoła. I chyba powinien być z tego dumny, ale nie był. Nadal było mu wstyd przez to, co zrobili wspólnie z Corny, bo brał za ten czyn pełną odpowiedzialność, choć nie był to jego pomysł i, między Bogiem a prawdą, nie kiwnął w tym kierunku nawet palcem. Ale planował i się zgodził, więc coś w tym było. Wciąż nie potrafił zrozumieć, co jego kumpel widział w tej rudej cholernicy i chyba nie chciał tego pojąć. Ale nie dało się ukryć, że odzyskał najlepszego przyjaciela i był z tego faktu bardzo zadowolony. Ulga mieszała się z poczuciem winy i były to uczucia bardzo nie-ślizgońskie, a już na pewno nie malfoyowskie czy draconowskie.
Gdy zaraz po kolacji zebrali się w dormitorium zabiniasto-malfoyowskim, Corny natychmiast zajęła łóżko Dracona, bezpardonowo wywalając z niego jego prawowitego właściciela oraz obrażoną Czarną, która pragnęła mieć je dla siebie z powodów znanych tylko jej. Morgenstern zostawiła swoje szpilki ze srebrnymi klamrami pod łóżkiem i szybko ukryła się za opasłym tomiszczem Astrologii w życiu codziennym. Oparta wygodnie na poduszkach, z nogą założoną na nogę i machając wesoło szczupłą stópką w czarnej pończoszce, ukradkiem obserwowała trzech chłopaków siedzących przy stoliku i zapamiętale grających w karty. Pansy usadowiła się na kufrze Diabła, zgarnąwszy uprzednio z niego wymięte ubrania i jakieś śmieci nieznanego pochodzenia, i malowała paznokcie u nóg rubinowym lakierem, który pasował jej do sukienki, którą miała na sobie.
Merde — zaklął cicho Draco po francusku. Zmarszczył brwi, spoglądając na stosik leżący na środku małego okrągłego stolika. Przeniósł wzrok na wachlarz ułożony z kilku kart, który trzymał w prawej dłoni wraz z zapalonym papierosem, zaś w drugiej miał szklaneczkę z Ognistą, o której wyraźnie zapomniał. — Diabeł, nie miałeś innych kart? — prychnął skonsternowany.
— Sorry, Smoku. — Brunet wzruszył ramionami, wcale niezrażony. — Nie mam zamiaru ułatwiać ci życia. Anioł, twoja kolej.
Theo wychylił do dna bursztynowy płyn z własnej szklanki i niedelikatnie odstawił ją na blat. Wyjął z własnej kolekcji kartę i z namaszczeniem położył ją na kupkę, uśmiechając się do swoich myśli.
— Anioł, grzecznie proszę, zabieraj tę z dołu — warknął Malfoy, patrząc na niego jak na idiotę. — Oszusta nie oszukasz — zauważył złośliwie, gdy Nott z miną zbitego psa wyjmował nieregulaminową kartę spod drugiej.
— Mógłbyś nie grzebać w mojej głowie? — zażądał Anioł z obrazą.
— Ja wcale w niej nie grzebię. To ty tak głośno myślisz.
— Dobra, dobra — wtrącił Zabini pojednawczo. — Tylko mi się tu nie pobijcie, bo jeszcze będę musiał któregoś do skrzydła szpitalnego wlec. Smoku, teraz ty.
Białowłosy wyjął z ust papierosa i położył go na brzeg prawie już pełnej popielniczki, która stała obok jego lewego łokcia. Pociągnął whisky, a potem od niechcenia rzucił na stos kartę. Blaise jęknął cicho i długo się zastanawiał nad następnym posunięciem. Poleciała jeszcze jedna kolejka, później wybuchł kolejny głośny spór między po raz kolejny oszukującym Nottem i niepozwalającym robić się w bambuko Malfoyem, który to właśnie spór skończył się interwencją Corny. Dziewczyna została zmuszona do oderwania się od lektury, żeby nie trzeba było zbierać zwłok. Nawet Czarna na chwile przerwała ogromnie pasjonujące zajęcie, jakim było robienie sobie pedicure i zerknęła w kierunku stolika. Draco zażądał lodowatym tonem, aby Anioł natychmiast zaprzestał kantowania, bo to urażało jego malfoyowski honor, na co ten zareagował głośnym protestem przeciwko dyskryminacji.
— Przecież nic nie robię ­— obruszył się Draco.
— A właśnie, że tak! — wrzasnął Nott, zrywając się z krzesła i rzucając swoje karty na stół. — Wszyscy wiemy, że ciotka nauczyła cię legilimencji! Nie mam zamiaru więcej z tobą grać, skoro ty możesz, a ja nie!
— Nic nie poradzę na to, że jesteś impotentem, Anioł — odciął się spokojnym tonem Draco z kpiącym uśmiechem, nalewając sobie Ognistej. — To już nie moja sprawa i myślę, że naprawdę nie musisz obwieszczać tego całemu światu.
Diabeł parsknął śmiechem, który niezbyt udanie ukrył pod atakiem kaszlu, zasłaniając się swoimi kartami. Theo przybrał na twarzy kolor dojrzałej czereśni i zapowietrzył się na chwilę. Patrzył na białowłosego z mordem w oczach.
— Nie to miałem na myśli — wydusił Anioł.
— Nie wiem, co miałeś na myśli — odparł niezrażony Malfoy. — Zabroniłeś mi przecież grzebać w swojej głowie, czyż nie?
— Słuchaj no, ty… ty…
— Tak? — Jego brwi podjechały wysoko w górę, prawie znikając pod długą grzywką. — Jestem niezmiernie ciekaw, co masz mi do powiedzenia.
Blaise wyglądał na kogoś, kto wiedział, że powinien interweniować, ale wcale nie miał na to ochoty. Wyraźnie bawiła go ta sytuacja. Przyglądał się kłócącym bez jakiegokolwiek zażenowania tym, że nie próbował zażegnać sporu. Pansy zamarła i nadstawiła ucha, nie zważając na kapiący na podłogę lakier, a Corny westchnęła cicho. Ze zrezygnowaniem odłożyła otwartą książkę na materac, grzbietem do góry, zeszła z łóżka i wkroczyła do akcji.
— Pax, pax, panowie — rzuciła, łapiąc Notta za tył koszuli i próbując siłą posadzić go na krześle, co przerastało jej możliwości. — Dosyć tego. A ty, Blaise, nie chichocz jak nastolatka. Powinieneś ich uspokoić, a nie patrzeć na to jak na darmowy spektakl w tanim teatrze.
— Jeszcze się nie zabijali — odrzekł brunet bez cienia skruchy w głosie.
— Oczywiście. Jeszcze nie — prychnęła dziewczyna z niesmakiem. — Gdyby doszło do rękoczynów, nie byłoby co zbierać.
— Przestań, Cors. — Draco przewrócił oczami i uśmiechnął się szeroko, a był to bardzo złośliwy uśmiech. — Anioł może w końcu nauczyłby się latać, gdybym wywalił go na kopach z tego pokoju. Zawsze chciałem zobaczyć, czy to możliwe.
— Gdybyś był choć w połowie tak zabawny, za jakiego się uważasz, byłbyś trzy razy zabawniejszy niż rzeczywiście jesteś — odcięła mu Morgenstern.
Za jej plecami Czarna chrząknęła, dusząc w sobie śmiech, a Diabeł zawył z rozbawieniem, patrząc na niego ze śmiechem.
— Poległeś, bracie.
Malfoy zmarszczył brwi, skrzywił się i zrobił minę niesłusznie ukaranego dzieciaka. Spojrzał z konsternacją na dziewczynę, jakby przed chwilą usłyszał, że miał napisać kolejny esej z transmutacji.
— Jesteś niesprawiedliwa.
— Nie jestem waszą matką, że muszę być sprawiedliwa — odparła, wzruszając ramionami. — Mogę do woli faworyzować kogo chcę.
— Ale dlaczego właśnie jego? — jęknął.
— Bo ty gryziesz. On najwyżej może obślinić mi buty.
— No właśnie… Ej! — oburzył się Theo, gdy dotarło do niego, że on też został obrażony. — Dlaczego tak uważasz?
— Nie masz nawet pojęcia, jak się ślinisz, kiedy śpisz — wtrąciła Pansy, wzdrygając się z obrzydzeniem. — To ohydne. Powinieneś coś z tym zrobić, bo niedługo będzie bała się dotknąć czegokolwiek w twoim dormitorium, zwłaszcza na łóżku. Albo poduszek w pokoju wspólnym.
Draco w jednej chwili otrząsnął się z bycia głęboko urażonym i przestał mordować Corny wzrokiem. Uniósł brwi, gdy popatrzyli po sobie ze zdumieniem, a następnie jednocześnie przenieśli spojrzenia na pannę Parkinson. Za sekundę to samo zrobił Diabeł. Pansy wytrzeszczyła oczy, nie rozumiejąc, co się działo i dlaczego nagle stała się celem ataku. Nott też wyglądał na człowieka, który nie bardzo orientował się w sytuacji.
— Czarna, a co ty robisz na łóżku Anioła? — zapytał Malfoy ze zdumieniem mocno podszytym szyderstwem. Kąciki jego ust drgały lekko.
— Ja? Nic — odparła szybko dziewczyna i zrobiła przerażoną minę.
Za szybko, pomyślał Draco bez najmniejszego cienia litości, czując, jak na jego wargi wpływał bardzo paskudny uśmiech. Kątem oka zauważył, że Corny z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
— Na pewno nic? — W jego głosie była już tylko jawna kpina. — Jesteś tego absolutnie pewna? Więc może zapytamy Anioła? Co ty na to, Nott?
— Eee… — wydusił z siebie Theo niezbyt inteligentnie. — No więc… eee…
— Draco — szepnęła Corny kątem ust, trzęsąc się od hamowanego śmiechu. — Przestań. — Ale mimo wszystko wyglądało, że mówiła to jedynie dla zasady. — Masz natychmiast przestać.
— Nie mam zamiaru — odrzekł Malfoy.
Sytuacja robiła się coraz ciekawsza, zwłaszcza że tak Czarna, jak i Anioł, byli już cali czerwoni na twarzach i wyraźnie speszeni. Chłopak w końcu zamknął usta, z których nie mógł wydusić żadnego poprawnego gramatycznie i politycznie zdania. Kto by pomyślał, zaśmiał białowłosy w myślach, obserwując ich z coraz większym zainteresowaniem. Czego to można się dowiedzieć całkiem przypadkiem. Przypomniało mu się, jak młodszy Nott zareagował na wieść o tym, że on i Corny całowali się. To przynajmniej był jednorazowy wyskok.
W końcu Diabeł chrząknął, przerywając wymowne milczenie. W tym czasie zażenowany Theo zdążył już cztery razy zmienić kolor twarzy – z czerwonego na sinofioletowy, z tego na zielony, z zielonego na trupioblady, a potem znów na czerwony. Pansy chyba postanowiła nie bawić się w tęczę i nadal była jedynie w kolorze dojrzałej maliny. Wcale nie przypominała przy tym speszonej Corny, którą przyłapano na całowaniu się z własnym przyjacielem. Draco zdziwił się, że poczuł ulgę, gdy to sobie uświadomił.
— Coś mi się wydaje, że jednak nie jesteś impotentem, panie Anioł. — Malfoy nie mógł się powstrzymać przed tą uwagą. — Chyba muszę zwrócić ci honor.
— Eee… ja… ten no… hm. — Nott znów był zielony na twarzy i wydawało się, że było mu niedobrze. Wyglądał, jakby miał ochotę zwymiotować. Albo uciec. — Tonietakjakmyślicie — wydusił z siebie w końcu na jednym wydechu.
— Taaak? — Białowłosy był bezlitosny. — A co myślimy?
Tym razem Morgenstern już nie udało się powstrzymać i zachichotała cicho. Nawet nie starała się tego ukryć. Natomiast Zabini uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł.
— Zamknij się, Nott — warknęła gniewnie Czarna, przypominając sobie nagle, jak się mówiło. Wróciły jej już normalne kolory i teraz mroziła chłopaka wzrokiem.
— Och, Pansy, nie atakuj go. — Corny automatycznie stanęła w roli adwokata diabła i zaczęła bronić osobę, którą jeszcze przed chwilą sama atakowała. — Nie tak ostro.
— Może ona lubi ostro — mruknął szyderczo Draco, przez co Zabini zakrztusił się whisky i natychmiast wypluł ją z powrotem do szklaneczki, w której właśnie zanurzył usta.
Na zwykle blade policzki Corny wypłynęły delikatne rumieńce i białowłosy nie mógł powstrzymać się, żeby nie stwierdzić, że były one urocze. Dziewczyna nieco się zawstydziła, co nie uszło niczyjej uwadze. Zawsze miała najniższy próg wstydu z nich wszystkich, jeśli można to tak nazwać, i najszybciej zaczynała czuć się zażenowana, nawet jeśli sytuacja nie dotyczyła jej bezpośrednio.
— Nasze prywatne sprawy nie powinny cię obchodzić, Malfoy — odgryzła się natychmiast Czarna. — A to co robimy w łóżku Notta to nasza prywatna sprawa.
— Więc jednak coś robicie.
Parkinson nie pozostało nic innego jak zapowietrzyć się i znów zarumienić, a współwinny uczynił to samo. Nie, ona zrobiła się czerwona. Diabeł podrapał się po głowie, a Corny przygryzła dolną wargę. Kąciki jej ust drżały lekko.
— Malfoy!
Białowłosy uniósł brwi.
— Tak?
— Jesteś… jesteś… — Pansy długo szukała odpowiedniego określenia.
— Tak? Niezmiernie mnie ciekawi, co o mnie myślisz.
Dziewczyna nagle wydała z siebie dziwny, niezidentyfikowany, dźwięk, coś między warknięciem, prychnięciem, a okrzykiem niezadowolenia i złapawszy w dłonie swoje szpilki, wymaszerowała z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Za nią ze spuszczoną głową udał się Theo, który wyglądał na bardziej zmartwionego niż wściekłego.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Corny opadła na zwolnione krzesło i roześmiała się w głos. Draco i Blaise popatrzyli na nią ze zdumieniem. Obaj przygotowali się raczej na to, że trzeba będzie ją uspokajać, bo będzie zmartwiona tym, że uraziła nowo odzyskanych przyjaciół, a ona po prostu się śmiała.
Nigdy nie zrozumiem kobiet, pomyślał Malfoy, przypatrując się jej z lekką obawą i niepewnością.
— Jesteśmy okropni — wydyszała w końcu, ocierając łzy kantem dłoni.
— Nie, to oni są okropni — odparł natychmiast Diabeł. — My przynajmniej nie sypiamy ze sobą nawzajem.
Draco prychnął.
— Wybacz, Diable, ale jesteś bardzo nie w moim guście — rzucił natychmiast z rozbawieniem. Dolał sobie Ognistej i zapalił kolejnego papierosa. — Poza tym, dziwny byłby z nas trójkącik, nie uważasz?
Brunet bez wahania pacnął się dłonią w czoło i przejechał nią po twarzy z bardzo skonsternowaną miną. Wymienił z Morgenstern zrezygnowane spojrzenia i rzucił z westchnieniem:
— Wiesz, Smoczysko, twoje wyraźnie skrzywione myślenie pełne skojarzeń zawsze mnie dobija.
— Rodzice mnie nie kochali i to dlatego. — Malfoy wzruszył ramionami. — A tak poza tym, Czarna zapaskudziła nam podłogę swoim puszczalskim lakierem — dodał i wychylił całą szklaneczkę.
— Nie mów tak o niej — wtrąciła cicho Corny.
— Jeśli mi powiesz, że to nie jest jej wina, to chyba zaraz walnę się w czoło zupełnie jak Diabeł.
— Powiedz mu — zachęcił ją brunet. — Chcę to zobaczyć.
Draco zmroził go wzrokiem.
— Wygląda na to, że z naszej paczki Czarna nie spała jeszcze tylko z tobą, Diable — wrócił do tematu. Patrzył na kumpla szyderczo zza kotary szarego dymu papierosowego. — Chyba powinieneś się strzec, bo na ciebie zapoluje.
— Nie jest w moim guście.
— Tiaa, w twoim guście jest tylko jedna — mruknął cicho bardziej do siebie niż do kogokolwiek i starał się nie jęknąć, gdy Corny kopnęła go bardzo mocno w kostkę pod stolikiem.

Jeśli Draco liczył na to, że panna Parkinson się obrazi, to się przeliczył. Nie wyglądała, jakby miała taki zamiar. Gdy następnego dnia z kacem powlókł się na obiad, a raczej został doholowany przez Corny, już tam siedziała i komentowała jego stan. Zabini za to chyba wziął sobie do serca jego ostrzeżenie, bo patrzył na dziewczynę z pewną rezerwą. Corny na szczęście nie miała się czego obawiać, bo nie słyszano, żeby Czarna przerzuciła się na swoją płeć i zaczęła podrywać inne dziewczyny. A może po prostu świetnie się z tym kryła.
— Nie mam co liczyć na przeprosiny, tak? — zapytała, wydymając różowe usta i uważnie śledząc każdy jego ruch, gdy nalewał sobie do szklanki zbawiennego napoju, zwanego popularnie kawą.
— Dlaczego ktokolwiek miałby cię przepraszać? — odparł na to pytaniem na pytanie, unosząc lekko brwi. Nawet to bolało.
Parkinson zerknęła szybko na Corny, która całkiem dobrze udawała, że była bardzo pochłonięta tłumaczeniem Daphne – ku jej uldze, blondynka dosiadła się na chwilę do nich – zaklęcia na transmutację. Tylko drgający mięsień na policzku świadczył o tym, że wszystko słyszała, choć wolała o tym nie informować, ale Czarna chyba tego nie zauważyła. Zwykła zauważać jedynie to, co chciała.
— Sądziłam, że to, z kim sypiamy, to nasze prywatne sprawy, które nie mają wpływu na nasze relacje.
— I tak jest nadal — potwierdził bez emocji Draco, próbując jakoś przełknąć kawałek pieczonego udka, które za cholerę nie chciało mu przejść przez gardło. Piekielny kac wciąż nie dawał mu spokoju. — Czy ja coś mówię? Jak dla mnie, to możecie robić z Aniołem, co wam się żywnie podoba. Nic mnie to nie obchodzi.
— Więc, o co chodzi? — zdenerwowała się dziewczyna.
Draco wolno odłożył widelec i spojrzał na nią spod uniesionych brwi, nie rozumiejąc. Daph podziękowała Morgenstern za pomoc niezwykle wylewnie i pożegnała się z nią szybko, a potem przesiadła do Selwyn i Gibbon i zaczęła coś do nich szeptać. Pewnie rozmowa Dracona i Parkinson była dla niej interesująca, tym bardziej, że wciąż była obrażona na chłopaka. Corny musiała znaleźć sobie inne zajęcie, byleby tylko udawać, że nie słuchała i wcale nie miała zamiaru włączać się do dyskusji. Nie bardzo jej to szło, więc zaczęła zagadywać Diabła siedzącego naprzeciwko niej z głową opartą na dłoni i za wszelką cenę próbowała zmusić go do rozmowy. Odpowiadał jej monosylabami. To był bardzo zdechły Diabeł, który czuł się niewiele lepiej niż Draco.
— O nic mi nie chodzi, Czarna — białowłosy wzruszył ramionami. Napił się łyka kawy i skrzywił, bo okazało się, że zdążyła już wystygnąć. — Naprawdę nie interesują mnie sprawy alkowy twojej i Anioła. I zapewne nigdy nie zaczną mnie ciekawić — dodał z prychnięciem. — Wczoraj… — urwał i zamyślił się. — Wczoraj po prostu to wszystko dziwnie wyszło i tyle.
— Mamy chyba jakieś inne pojęcie na temat dziwności — wtrącił Anioł, wcale nie udając, że nie słuchał.
Nagle zrobiła się z tego ogólna dyskusja i to na dodatek z publiką, bo kilka osób z ich domu nadstawiło ucha. Corny i Diabeł w końcu przerwali rozmowę, a raczej jałowy monolog dziewczyny i wyglądało na to, że też postanowili dorzucić do dyskusji swoje trzy grosze. Przynajmniej brunet, który otworzył oczy i spojrzał znudzony na Notta ponad dzbankiem soku dyniowego i półmiskiem z pieczonymi ziemniaczkami.
— A mnie się wydaje, że mamy jakieś inne pojęcie na temat większości spraw — odciął się natychmiast.
Theo prychnął ze zniecierpliwienia i rozdrażnienia.
— Przepraszam, ale pragnę przypomnieć, że Malfoy też spał z Czarną, i to nie raz, a jakoś nikt mu tego nie wypomina. Jemu nikt nigdy nic nie wypomina.
— Jakbyś miał tyle forsy, że mógłbyś za to kupić całą Anglię i to dwa razy, to też nikt by ci nie wypominał — mruknęła Pansy, nie patrząc na niego, tylko nadal wbijając mordercze spojrzenie w białowłosego.
— Trzeba było urodzić się Malfoyem. — Draco wzruszył ramionami. To nie moja wina, że nie dość, że jestem niezwykle przystojny, to jeszcze bogaty — dodał z szelmowskim uśmiechem.
— I na dodatek niespotykanie skromny — sarknęła Corny. — Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha?
— Świat należy do zarozumiałych, moja droga przyjaciółko.
— Czyli właśnie wyjaśniło się, dlaczego jest taki popieprzony — wymamrotał Diabeł zmęczonym głosem i ponownie zamknął oczy. Osunął się nieco na dłoni i wyglądało, że zaraz wyląduje twarzą w talerzu z rozmiękłymi płatkami, których nawet nie ruszył.
Corny zakryła oczy dłonią, wyraźnie porażona poziomem intelektualnym tej wymiany zdań. Popatrzyła z rezygnacją na siedzącego kilka centymetrów bardziej na lewo Dracona, potem na Blaise’a na przeciwko i pokręciła głową. Spojrzała wymownie w sufit, po którym płynęły białe, puchate obłoczki. Selwyn, Gibbon i Greengrass znów zaczęły szeptać między sobą, niechybnie na ich temat. Draco miał bardzo zadowoloną z siebie minę.
— Czyli wracamy do punktu wyjścia? — rzuciła Morgenstern z westchnieniem. — Ty jesteś doskonały, a cały świat to banda idiotów, która powinna wielbić cię na klęczkach i składać pokłon?
— Dokładnie.
— Czasem się zastanawiam, w którym momencie twoi rodzice popełnili błąd, że jesteś jaki jesteś. — Zabini wolno otworzył jedno oko i popatrzył na kumpla z rozbawieniem.
— Przy poczęciu — wymamrotała cicho Corny, przez co Anioł i Czarna mało nie udławili się kawą, a Diabeł parsknął głośno.
— Bardzo zabawne, moja sarkastyczna przyjaciółko. — Draco popatrzył na nią z mordem w oczach, na co ona uśmiechnęła się najbardziej niewinnie, jak tylko potrafiła i zatrzepotała rzęsami w teatralny sposób. — Dotąd myślałem, że jesteś adwokatem diabła, a nie jego oskarżycielem.
— Już ci mówiłam, że faworyzuję, kogo chcę. I że gryziesz.
— Wśród moich przodków było kilku wampirów — odparł ze wzruszeniem ramion. Bezmyślnie strzępił brzeg obrusa. — Na przykład prapradziadek ze strony ojca był wampirem. A przynajmniej tak twierdzą rodzinne legendy.
Zabini zachichotał cicho.
— To już wiadomo, jakie jest pochodzenie twoich morderczych zapędów. I dlaczego lubisz młode dziewice.
— Nie. Ja po prostu nie lubię zbierać resztek po innych — odrzekł Draco z nonszalancją.
— To ożeń się z Corny — mruknęła Pansy ledwie słyszalnie. — Ona na pewno jest nienaruszona.
Wszyscy spojrzeli na Czarną, a Morgenstern zbladła, a potem zarumieniła się mocno. Natychmiast opuściła głowę, a jej twarz ukryła się za zasłoną długich włosów. Draco z trudem powstrzymał zmarszczenie brwi. Znów coś przed nim ukrywała.
— Wolę być nienaruszona niż napoczęta przez połowę szkoły — wydusiła z siebie w końcu. — Dobrze wiesz, jaką masz opinię, Pansy i ci się dziwię. Ja bym spaliła się ze wstydu, gdyby tak o mnie gadali.
Brawa dla tej pani, pomyślał białowłosy. Ale Parkinson nie wydawała się być tym poruszona, bo wzruszyła ramionami z lekceważeniem. Odrzuciła do tyłu włosy i popatrzyła na Corny z wyzwaniem w oczach.
— Żyje się tylko raz — powiedziała.
— AIDS też wystarczy złapać tylko raz — prychnął cicho Draco. Uśmiechnął się paskudnie. — Albo jakąś inną równie nieznośną chorobę weneryczną.
Czarna fuknęła niczym rozjuszona kotka.
— Sam jesteś nieznośny.
Po czym stała od stołu i z wysoko uniesioną głową, wyprostowana niczym kij od miotły, wymaszerowała z wielkiej sali. Połowa znajdujący się w tej chwili w sali osób powiodła za nią wzrokiem, z czego męska część rozmarzonym, a płeć piękna szyderczym lub nienawistnym.
— No i się obraziła — stwierdził Nott bez zaangażowania. — Ktoś chce jeszcze kawy? — zapytał beztrosko.
Odpowiedziały mu trzy chętne głosy.

NIEDZIELA, 1 CZERWCA
Wszyscy jesteśmy bardzo nerwowi, ale najbardziej Draco. Niepokoi się, co widać na pierwszy rzut oka. Ale trudno mu się dziwić. Ja to chyba umarłabym na zawał, gdyby mnie postawiono w takiej sytuacji, a on udaje, że wszystko jest w porządku. Gdybym go tak dobrze nie znała, może bym w to uwierzyła. Poza tym, mówię prawdę – gryzie. Znerwicowany Draco Malfoy potrafi nieźle pokąsać.
Mimo wszystko trochę szkoda mi Pansy. Nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca i, co najważniejsze, drugiej osoby, która by ją w pełni zrozumiała. To wszystko przez to, że wmówiła sobie miłość do Dracona i robi wszystko, żeby go zdobyć. A on ciągle na to nie reaguje. Może gdyby coś zrobił, coś jej powiedział, wytłumaczył, uczynił choć jeden gest, że to widzi, ale tego nie chce, może Pansy zrozumiałaby, że to nie ma sensu. A on woli udawać, że nic nie widzi. Trudno jest nie widzieć, gdy Pansy cała emanuje tą swoją obsesją względem niego. Ale trzeba przyznać, ze dobry jest w tym udawaniu – całkiem zgrabnie mu to wychodzi, mimo wszystko.
Czy jestem zazdrosna? Chyba nie. Mam nadzieję, że nie. To trochę bardziej skomplikowane niż się wydaje. Zresztą, o co miałabym być zazdrosna? A raczej, o kogo? O Pansy? Fakt, jest ładna, ba!, nawet bardzo ładna, ma powodzenie i umie to wykorzystać, ale za cholerę nie potrafi postępować z Draconem. Draco jest inny niż ci wszyscy chłopacy, którzy się za nią oglądają, ale do niej chyba to nie dociera, bo próbuje go schwytać w swoje sidła w ten sam sposób, co tamtych. A ja dobrze wiem, że to się nie uda. Znam go. Byłam trochę zazdrosna o Daph, bo ona wydawała się go rozumieć. No i Draco bardzo ją lubił. Ale teraz widzę, że to tylko pozory. Daphne jest taka sama jak wszystkie inne dziewczyny, z którymi Draco sypia lub sypiał – wszystkie one lecą na niego bo jest przystojny, bogaty, popularny. I dziwić się, że ma zawyżone poczucie własnej wartości.
Już czerwiec. Dziwne, jak szybko minął ten czas. Już niedługo wszystko się wyjaśni. A może bardziej skomplikuje? Trudno określić, bo w przyszłości panuje taki zamęt… Teraz już nie tak łatwo ją odczytać. To nigdy nie było takie hop-siup, ale przynajmniej nie był to czarny kocioł.
Żeby to było takie proste…

Odkąd został śmierciożercą, Draco nie rozstawał się z paczką papierosów, którą zawsze musiał mieć gdzieś pod ręką. Najczęściej przewracała się w jego torbie, między podręcznikiem od transmutacji i pudełkiem z węglem, który kupiła mu na święta Corny. Palił nałogowo i prawie automatycznie. Był to jakby odruch obronny na każdy stres – gdy się zdenerwował, od razu sięgał po papierosa i nieraz spalał kilka na raz, jednego za drugim. Doprowadzało to jego przyjaciółkę do nerwicy. Wiele razy powtarzała mu, że nabawi się raka płuc i nie dożyje nawet trzydziestki. Nie przejmował się tym. Tak naprawdę to bał się zestarzeć i chyba wolałby umrzeć młodo – nadal piękny i pociągający. Poza tym artyści zazwyczaj nie dożywali później starości, ginąc w wypadkach samochodowych, z powodu zawiści wrogów, przedawkowania lub popełniając samobójstwo. Jak to mówili mugole – kochankowie bogów umierają młodo.
Draco na co dzień grał osobę chłodną i wyrachowaną, pluł na wszystkich jadem i cynizmem, bez zbędnych ceregieli rzucał wokoło kąśliwe uwagi i prawie z lubością patrzył na reakcję innych. To było nawet zabawne, gdy okazywało się, że najbardziej wygadany przeciwnik zapominał nagle języka w gębie i patrzył na niego, Dracona Malfoya, z niedowierzaniem i strachem. Trzymanie się z Czarną miało swoje dobre strony, bowiem białowłosy zawsze znał najświeższe plotki o wszystkim, co działo się w Hogwarcie, które potem mógł niecnie wykorzystać dla własnych korzyści. Ślizgoni to uwielbiali. Jeśli ten zamek miałby mieć króla, niezaprzeczalnie byłby nim on. To prawda, jego własny majątek starczyłby mu na przeżycie swojego życia kilka razy w takim stanie jak teraz i może nawet jeszcze na obdarowywanie Corny wszystkim, czego by tylko zapragnęła. Tyle tylko, że Morgenstern zazwyczaj nie chciała zbyt wiele. Mimo wszystko nadal lubiła być samowystarczalna i nie pozwalała się do końca uniezależnić. Draco może chciał dla niej dobrze, ale nie mógł jej przecież do niczego zmusić, tym bardziej do przyjmowania jego pieniędzy. Poza tym może miała rację, że wyglądałaby wtedy na jego utrzymankę.
Corny i utrzymanka. Jakoś nie mógłby w to uwierzyć.
Ślizgoni naprawdę byli pokrzywdzeni tym, że ich dormitoria umieszczono w lochach. Noce latem były ciepłe i pachnące. Draco od zawsze lubił zasypiać przy otwartym oknie, a potem budzić się wcześnie rano przy wtórze ptaków. Malfoy Manor było położone w ładnej okolicy i tylko ten nieszczęsny park wokół dworu psuł cały efekt. Ale widać nie można było mieć wszystkiego.
Chłopak usiadł na parapecie na trzecim piętrze i uchylił okno. Zachichotał, gdy przyszło mu na myśl, że Diabeł pewnie dostałby zawału, wyglądając przez nie. Brunet od wczesnego dzieciństwa miał paniczny lęk wysokości, więc Draco zaczął nawet podejrzewać, że jego kochana matula musiała kiedyś wystawić go za okno głową w dół – tak za karę. Znając Simone Zabini, czy jak się teraz nazywała po dziesiątym czy trzynastym mężu, wszystko było u niej możliwe. Wyjął z torby duży notes z szarymi kartkami i małe pudełko z węglem. Lubił rysować węglem, mimo że straszliwie brudził palce i wszystko wokoło, zaburzając wrodzony zmysł estetyki Dracona. Ale był gotów cierpieć, bo efekty były niesamowite.
Rysował od zawsze, kiedyś za namową matki, która cieszyła się, że jej syn miał taką wrażliwą duszę artysty, potem skrycie przed ojcem, który uważał jego talent za coś wybitnie niemęskiego. Może miał rację, ale Draco nigdy nie mógł się powstrzymać. Obrazy nachodziły go same i prawie rozsadzały mu głowę, więc przelewał je na papier, żeby się ich pozbyć. To była jego myślodsiewnia. To nic fajnego śnić wciąż te same dziwne i przerażające sny i nawet nie móc tego nikomu powiedzieć, żeby nie uznali go za wariata. Całe szczęście Corny i Diabeł sami byli wystarczająco skrzywieni, żeby przejmować się czymś tak błahym. Stuknięta wieszczka i zakompleksiony wilkołak to wręcz idealne towarzystwo dla egoistycznego siedemnastoletniego arystokraty z zawyżonym ego. Nawet jeśli ten arystokrata wcale nie uważał się za egoistę lub samoluba. Draco wolał myśleć, że po prostu zna swoją wartość.
W zamyśleniu zapatrzył się w widok za oknem, wyraźnie widoczne błonia rozświetlone przez księżyc, który znów robił się coraz okrąglejszy i przyprawiał Zabiniego o mdłości. Gdy białowłosy wrócił wzrokiem do pergaminu, spoglądały na niego poważne, czarne oczy zawieszone w próżni. Natychmiast uśmiechnął się do siebie i bez wahania dorysował do nich szczupłą twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i spiczastym podbródkiem, wąskie usta, mały zadarty nosek i burzę nieujarzmionych włosów. Corny była bardzo fotogeniczna, zwłaszcza że często się uśmiechała, a nie krzywiła jak Czarna, jakby ktoś podstawił jej pod nos coś nieświeżego. Kiedy kilka lat temu Diabeł odkrył, że jego nową pasją stało się fotografowanie – całe szczęście, bo Malfoy dostawał już jasnej cholery, gdy brunet plątał mu się znudzony pod nogami – Corny stała się jego pierwszą ofiarą z racji, że Draco najczęściej wiał przed aparatem. Nie zawsze to mu się udawało, co było zwykle wielkim tryumfem Zabiniego, który z wyraźną lubością podstawiał mu potem efekty swoich zamachów stanu pod nos. Ale Draco zawsze wolał rysować, z pamięci, zamykając oczy i wyobrażając sobie to ze wszystkimi detalami. Pamięć fotograficzna, mówili mugole. Gdyby jeszcze miał taką pamięć do transmutacji…
Odpalił papierosa i przewrócił stronę notatnika. Rozpiął mankiety koszuli i górny guzik przy koszuli, a potem podciągnął nieco rękawy, ukazując światu paskudne blizny po szponach sięgające od łokcia do nadgarstka na każdej ręce i wytatuowany mroczny znak na lewym przedramieniu, którym raczej nie należało się chwalić. Pech chciał, że Draco był leworęczny i za każdym razem, gdy znak piekł, wszystko, co akurat trzymał w dłoni, wypadało mu z niej – pióro, różdżka, kubek z kawą. Swoją drogą, mugole mogli uznać to jak zwykły, death-metalowy tatuaż, ale żadnej angielski czarodziej nie nabrałby się na to – Voldemort odcisnął swoje piętno w tym kraju. Białowłosy zaciągnął się dymem i przyjrzał swojemu przedramieniu, jakby widział znak po raz pierwszy, a potem włożył papierosa do ust i przymierzył się do kolejnego rysunku.
— Dobry wieczór, panie Malfoy. Miły wieczór, prawda?
Draco drgnął, a wszystkie jego mięśnie spięły się boleśnie, gdy usłyszał za sobą zimny, niemiły głos opiekuna swojego domu. Spojrzał w tamtym kierunku. Severus Snape stał nie dalej niż dziesięć stóp od okna, które zajmował chłopak, z dłońmi ukrytymi w szerokich rękawach czarnej szaty, z ustami zaciśniętymi w cienką linię i ze zmarszczonymi brwiami. Czarne, tłuste, za długie włosy opadały mu na twarz. Odrzucił je do tyłu nerwowym ruchem głowy.
— Eee… Dobry wieczór, panie profesorze — powiedział Draco, natychmiast wyciągając szybkim ruchem papierosa z ust i gasząc go na parapecie. Leżącą tuż obok prawie pełną paczkę ukradkiem wsunął do kieszeni spodni. — Tak, trzeba przyznać, że… eee… bardzo miły wieczór.
— Malfoy, czy ty wiesz, która jest godzina?
Chłopak zeskoczył na ziemię i obciągnął rękawy koszuli. Automatycznie spojrzał na swój prawy nadgarstek, ale zegarek zostawił w dormitorium.
— Niestety nie, profesorze — odparł zgodnie z prawdą. — Jednak zapewne dość późno — dodał cicho.
Snape zgromił go wzrokiem.
— Oświecę cię więc, Malfoy. Jest po dwudziestej trzeciej — poinformował go grobowym głosem. — Możesz mi więc powiedzieć, dlaczego siedzisz tutaj, zamiast we własnym dormitorium?
— Hm, zasiedziałem się trochę?
Draco sam nie był pewien, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. Chciał jeszcze dodać, że przecież nic nie robi, ale powstrzymało go mrożące krew w żyłach spojrzenie nauczyciela.
— Już od ponad godziny powinieneś być we swojej sypialni lub ewentualnie w pokoju wspólnym, panie Malfoy. Możesz mi powiedzieć, czy jesteś tak tępy, żeby pakować się co chwilę w kłopoty, czy po prostu postanowiłeś sobie za punkt honoru łamanie wszystkich zasad? — zapytał belfer tonem ociekającym jadem. — Niepokornego to może grać sobie Potter, bo jemu wszystko uchodzi na sucho, ale od mojego wychowanka oczekuję nieco odpowiedzialności — dodał krzywiąc wargi z niesmakiem przy słowie Potter.
— Wolałbym, żeby pan mnie nie obrażał, profesorze — odrzekł Draco zimno, zakładając ręce na piersi. Wezbrała w nim złość.
— A ja wolałbym, żebyś zamknął usta, zabrał rzeczy i jak najszybciej ruszył w kierunku własnej sypialni — rzucił Snape, mrużąc czarne, mroczne oczy. — A jutro wieczorem widzę cię w moim gabinecie, Malfoy. Masz szlaban.
Białowłosy chciał głośno zaprotestować, bo przecież opiekun Domu Węża nigdy nie karał swoich wychowanków, ale coś w spojrzeniu belfra powiedziało mu, że kłótnia nie miała sensu. Zresztą, wolał odbyć jeden cholerny szlaban niż stać w ciemnym korytarzu i spierać się z nieugiętym, wyraźnie wrogo nastawionym wobec niego Mistrzem Eliksirów, który patrzył tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, chłopak byłby już dawno martwy. Zresztą Draco nie pozostał dłużny i odpłacił nauczycielowi tym samym. Zebrał więc swoje rzeczy do torby i skierował się do lochów Ślizgonów.
— Dobranoc, panie profesorze — rzucił sarkastycznie, gdy mijał Snape’a.
— Jutro o dwudziestej w moim gabinecie — wysyczał mężczyzna. — Nie waż się zapomnieć, Malfoy.
Jak ja pana uwielbiam, profesorze, pomyślał Draco, ale nic nie powiedział, tylko posłał opiekunowi spojrzenie pełne jadu i sztywno poszedł w swoją stronę, wysoko unosząc głowę. Urażona ślizgońska duma to najgorsze, co mogło spotkać człowieka. No chyba że było się Malfoyem – honor Malfoyów był delikatniejszy.
Gdy trzasnął drzwiami dormitorium, Diabeł posłał mu zdumione spojrzenie, gryząc końcówkę swojego pióra. Siedział przy stoliku i najwyraźniej próbował zrobić pracę domową z jakiegoś przedmiotu, w czym przeszkadzał mu ogromny kac. Draco bez słowa rzucił torbę na łóżko, zabrał swoje piżamy i od razu zamknął się w łazience. Rzucił wściekłe spojrzenie w kierunku lustra, a Malfoy z drugiej strony zrobił to samo.
A zapowiadał się taki przyjemny wieczór.

_______________

To jeden z najdziwniejszych rozdziałów, jakie zdarzyło mi się napisać. Treść pełna tekstów gdzieś zasłyszanych - z książek, filmów, od znajomych. Zwłaszcza od dwóch kolegów z klasy, który prawie na każdym francuskim grali w karty i oszukiwali siebie nawzajem. Pozdrowienia dla P. i Ż., kolegów z ławki za mną. Zwłaszcza dla Ż., który przez trzy lata nie szczędził mi oraz wszystkim wokoło tych wszystkich niecenzuralnych tekstów, które były dla mnie natchnieniem. Jaka szkoda, że skończyliśmy już oboje liceum i może nigdy więcej się nie spotkamy. Rozdział ogólnie mi się podoba, nadal się uśmiecham na myśl o niektórych sytuacjach i jestem naprawdę z siebie dumna, choć rozdział powstał tylko w dwa dni. Zwykle zajmuje mi to przynajmniej tydzień.
Wena wróciła na chwilę, włączyła się tak jakoś półtorej tygodnia temu na moment, może dlatego że powinnam uczyć się do matury z biologii i chemii oraz ustnych z języków. Ale teraz to i tak już za późno. Biologia i chemia napisana, na ustne nic już nie opanuję - najwyżej mogę powtórzyć to, co już umiem. Co z tego, że umiem niewiele? *Bea uśmiecha się głupio* Szczerze powiedziawszy, teraz wolę robić wszystko, żeby tylko się nie uczyć. Ale, ale!... W piątek angielski i bye bye szkoło! Ogłaszam, że Bea od piątku definitywnie zaczyna wakacje.
A. Bardzo proszę, aby osoby, które chcą być powiadamiane, potwierdziły to pod tym postem lub na gg. To ważne, bo komentarzy mało, a ja niektóre osoby powiadamiam zupełnie bez sensu.
Wow, dziś stuknęło mi pierwsze pięćset wejść. Dzięki *posyła buziaka*

EDIT. Uwaga! Zaszła pomyłka. Opublikowałam pierwszą wersję rozdziału zamiast ostatecznej. Więc jeśli ktoś zaczął czytać bezpośrednio po moim powiadomieniu, powinien sprawdzić, czy przypadkiem nie przeczytał niepoprawionej wersji. Różnice są raczej drobne, dodałam kilka akapitów, ale nie da się ukryć, że jednak są. Bardzo Was przepraszam. Moja nieuwaga.

Całuję.
Wasza,

5 komentarzy:

  1. Nowy rozdział i mnie nie powiadomiłaś!
    Aj Bea dobrze że mam podgląd na Twojego bloga bo bym nie wiedziała nawet że jest nowy rozdział.
    Ja chyba też myślę żeby rozstać sie z onetem ale zwyczajnie nie znam się na innych stronach.
    rozdział niezły szczególnie podoba mi się coraz bardziej relacja Corny&Draco.
    i faktycznie rozpoznałam kilka znanych cytatów ale bardzo pasowało według mnie.
    aż chce się czytać dalej.
    p.s.
    na wypadek gdybyś miała problem z powiadomieniem mnie na onecie powiadamiaj mnie przez GG; 25182793

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej.
    Weszłam tutaj przez przypadek, ale jak zobaczyłam, że piszesz opowiadanie potterowskie, postanowiłam sobie poczytać.
    Uwielbiam opowiadania na podstawie HP i twoje przypadło mi do gustu, choć w tym rozdziale było może trochę za dużo współczesnych, młodzieżowych akcentów (jak palenie, picie czy używanie wulgaryzmów przez postacie) ale poza tym mi się podobało i wkrótce zamierzam nadrobić całość.
    Masz u mnie dużego plusa za postać o nazwisku Selwyn ^^. główna bohaterka mojego opowiadania też nosi to nazwisko.
    Ale rozdział był bardzo długi ;). Mimo wszystko dobrze się czytało.
    [marmurowe-serce.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś niesamowita jak zawsze:) Świetny rozdział:) Mogłabym nawet powiedzieć, że bardzo zabawny:) Podobała mi się ta scenka z kartami:) Mogę przyznać, że Draco trochę ma przewagę nad kolegami, mając tą możliwość czytania innym w myślach. Nie dziwię się Aniołowi, że trochę go to wkurzało. Zabawny był Blaise^^ Podobała mi się jego rola w tych rozgrywkach karcianych:) Chyba jednak doszedł do siebie po stracie Rudej. A sytuacja z Aniołem i Czarną była dość interesująca. Nigdy bym nie przepuszczała, że mogą ze sobą sypiać. A docinka Corny dla Pensy w trakcie obiadu mnie bardzo ucieszyła, jak Dracona^^ A mi to się zdaję, że Draco coraz bardziej myśli o Corny, skoro maluje ją z pamięci:) Szkoda, że Snape musiał mu przerwać taki piękny wieczór:)

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Matura z biologi i chemii? Na Merlina! Bardzo ambitnie, muszę przyznać. Moje rozdziały powstają przez dwa lub trzy tygodnie, a tak nie są najwyższych lotów.
    Co do rozdziału, znów się zapewne powtórzę, bardzo mi się podobał.
    Czarna i Anioł ze sobą sypiają, no kto by pomyślał.
    A jeśli chodzi palenie. Nie jest to trochę za mugolskie? Heh.
    No i tak o to, Draco dostał szlaban od Snape'a. Ciekawe co będzie na nim robił?
    Ja również przeniosłem się z onetu na blogspot, więc możesz mnie powiadamiać na http://pieczecie--magii.blogspot.com/.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlatego ja nadal pozostaje wierna onetowi choćby ze względu na szablony;d
    no właśnie ze wszystkich reakcji na zrobienie Malfoya synem Ridlla obawiałam się Twojej.
    Nie mam pojęcia czemu może przez to, że wiem jak kochasz Dracona;)
    wiesz małe wyjasnienie w jaki sposób jest w Prologu części drugiej.
    teraz o wiele łatwiej jest się domyślić jego sensu.
    a zrobiłam to by móc wprowadzić w życie dalsze wydarzenia za co większość osób mnie zabije.
    już się boje publikować przedostatnie rozdziały.

    OdpowiedzUsuń

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.