Intrygi i intryganci
Życie jest
jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co dostaniesz.
Winston
Groom, Forrest Gump
Następnego dnia Daphne nieszczególnie ukrywała przed całym światem, że
była na niego głęboko obrażona. Wyraźnie pokazywała swoją postawą, że miała go
tam, gdzie słońce nie dochodziło. Przy okazji musiał obejść się smakiem
najnowszych informacji i ploteczek, które dla niego zdobyła, wcale nie bez
przeszkód. Wiedział, że oczekiwała nagrody za swoje zasługi, a on zagrał jej na
nerwach, nie spełniając jej oczekiwań. Wszyscy wiedzieli, że Ślizgonki nie
lubiły być lekceważone, dlatego dla swojego własnego dobra postanowił spokojnie
poczekać, aż blondynka pogodzi się ze swoim chłopakiem i sama do niego
przyjdzie z nową porcją wiadomości. Wiedział, że tak właśnie się stanie, bo
Daph po prostu za bardzo na nim zależało i był jej za bardzo potrzebny, żeby po
prostu odpuściła i zostawiła to tak jak było. Indywidualność indywidualnością,
ale o swoje należało walczyć i ona właśnie to robiła. Straciłaby pozycję
faworytki i pierwszej damy, które, bądź co bądź, wiele znaczyła w ślizgońskim
świecie. A on zrozumiał, że za bardzo cenił sobie swoich przyjaciół, żeby
podążać za własnymi przyjemnościami, nie licząc się z innymi i tak od razu
lecieć do łóżka ze swoją kochanką. Corny może by to przełknęła, ale Blaise nie
bardzo, a Draco nie mógł sobie pozwolić na rozpętanie kolejnej burzy. Nie
teraz, gdy wszystko wróciło do normy, a życie wydawało się być na nowo pełne
barw.
Na szczęście ratowało go to, że Diabeł odzywał się już do niego, nawet
jeśli dniami i nocami gadał jak najęty o swojej rudowłosej miłości. Draco
cierpliwie słuchał każdego monologu, do których brunet ostatnio nabrał wprawy.
Wydawało się, że odrabiał za całe swoje życie. Gadał i gadał, i gadał – bez
przerwy. Ginny to, Ginny tamto, Ginny powiedziała, że… Malfoyowi już nosem i
uszami wyłaziła ta cała jego Ginny, ale milczał. Poza tym, nie wiedział, na ile
te uczucia były odwzajemnione przez gryfońską stronę, więc nie mógł ryzykować,
że dziewczyna w jakiś sposób się odsunie i będzie miał mniejszą kontrolę nad
sytuacją. Obiecali sobie z Corny, że jeśli Weasley grała na uczuciach Zabiniego
z rozkazu Pottera, z rozkazu kogokolwiek innego czy po prostu z powodu własnego
widzimisie, to oboje dobiorą się jej do skóry przy najbliższej okazji, czy
Diabeł będzie tego chciał czy nie. Zresztą, zakochany kretyn nawet nie musiał o
tym wiedzieć. Potter i spółka prędzej czy później musieli się w końcu
dowiedzieć, co to znaczyło zadrzeć z Malfoyem, Zabinim i Morgenstern. Zasada
numer któryś tam brzmiała: Nigdy nie wchodź Ślizgom w drogę, jeśli życie ci
miłe. Ale Gryfoni oczywiście jej nie znali. Ignorancja była ich drugą
naturą. Dlatego Draco przez cały czas uważnie obserwował rudowłosą, czasem
nieelegancko zza rogu, a każdy najmniejszy problem konsultował z Morgenstern.
Nie było mowy o żadnej pomyłce z ich strony. I teraz Draco już nawet nie mógł
zaprzeczyć, że martwił się o przyjaciela. Cholerna malfoyowska duma malfoyowską
dumą, honor honorem, ale przyjaciel zawsze był ważniejszy.
Diabeł żył miłością, Corny swoim szaleństwem, a Draconowi pozostawało
udawać, że cieszył się ich szczęściem. Był w tym nawet dobry. I jakoś wcale mu
nie przeszkadzało, że od zdarzenia z Morgenstern nie miał żadnej dziewczyny.
Nawet mu łatwiej się tak żyło. Obiecywał sobie, że znajdzie sobie jakąś
kochankę – i to koniecznie mniej zaangażowaną uczuciową od Daphne – w
odpowiednim czasie, ale za bardzo się do tego nie rwał. Sam nie wiedział, kiedy
miał nadejść ten odpowiedni czas. Zamiast tego wolał przesiadywać całymi
wieczorami z Corny w jej dormitorium i wspólnie knuć te małe oraz te całkiem
wielkie intrygi godne samej Pansy Parkinson, mistrzyni fałszu. Draco nigdy nie
przypuszczał, że przez te kilka lat Corny tak wiele nauczyła się od
eks-przyjaciółki. Zawsze miał wrażenie, że brzydziła się intrygowaniem, a tu
proszę. Ale on sam nie mógł uwierzyć, jak bardzo się zmienił pod niektórymi
względami. Jeszcze kiedyś polubię Pottera, kpił sobie z siebie.
W kolejne nudne, środowe popołudnie, przed obiadem, Draco niechcący –
tak, jasne – usłyszał rozmowę Weasley z Pomyluną Lovegood. Corny nie było na
posiłku z mało znanych dla niego powodów. A raczej po prostu się nie pojawiła,
nic mu przedtem nie mówiąc. Ale domyślał się, o co chodziło, zwłaszcza że
znikała tak co miesiąc. Na śniadaniu była, siedziała z miną człowieka, który pragnął,
aby ktoś go po prostu dobił, a przed południem znikała, zaszywała się w
dormitorium i wywieszała karteczkę: Dziś nieczynne. Odwal się ode mnie,
niezależnie, czego chcesz. Koniecznie z dopiskiem: Draco, do cholery,
ciebie też to dotyczy. Kobiety pod tym względem naprawdę miały ciężko. I
jak tu można zaprzeczyć, że ewolucyjnie faceci byli od początku na wyższym
poziomie? Nie było mowy o równouprawnieniu w tej kwestii – natura się nie
targowała, tylko kazała brać, co dawała.
Zjadłszy posiłek w ekspresowym tempie, niezmiernie przejęty – co zresztą
jego samego dziwiło – Draco wpadł jak burza do pokoju wspólnego, a z niego
wleciał prosto na schody i szybko wbiegł po nich przeskakując po dwa stopnie.
Dopadł drzwi dormitorium Corny i choć zapukał, nawet przez myśl nie przeszło,
żeby czekać na zaproszenie. Wpływ Morgenstern bywał destrukcyjny. A gdy wszedł do
środka, od razu przeszedł do rzeczy.
— Corny, wiem, że umierasz, ale mam sprawę wagi życia i śmierci. Nawet
nie domyślasz się, czego się… Ooo… — Zszokowany zatrzymał się w pół kroku.
Poczuł, jak oblał go zimny pot i popłynął wzdłuż kręgosłupa. Nie czuł się tak,
odkąd skończył osiem lat i do Malfoy Manor przestała przyjeżdżać ciotka Marie. —
Ekhem… — Odchrząknął. — Cześć, Czarna.
Jak zawsze olśniewająca urodą Pansy Parkinson siedziała przy toaletce i
dokładnie malowała rzęsy czarnym tuszem. Choć przerwała na chwilę to zajęcie,
to jednak nie odwróciła się do Dracona, tylko spojrzała na jego odbicie w
lustrze. Odpowiedziała na powitanie słodkim głosikiem i posłała mu zalotny
uśmiech. On sam nie wiedział, czy oczekiwał, że dziewczyna jakoś zmieni się
przez te kilka dni. Na pewno nie zaszły w niej żadne fizyczne zmiany. Wygląda
tak, jak przed wyjazdem, nadal w pewien sposób powalała urodą. Jej piękna twarz
okolona była burzą krótkich loczków starannie ułożonych w misterną fryzurę, w
której błyszczały srebrne spinki ze szmaragdami, jej łabędzią szyję zdobiły dwa
sznury pereł, a z uszu zwieszały się kolczyki, również perłowe. Miała na sobie
ładną, zieloną sukienkę z koronkowymi rękawami i bardzo głębokim dekoltem,
której kolor podkreślał jej kocie oczy, a prezentowała się w niej bardzo
kusząco. Mimo to Draco poczuł się bardziej zaszokowany niż oniemiały jej
widokiem.
— Ekhem… Myślałem, że wracasz w sobotę — rzucił obojętnie, rozglądając
się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Corny, której nigdzie nie było. Czuł się nieco
zakłopotany, że wparował bez zaproszenia i na dodatek o mało nie wygadał się
przed Czarną.
— Wczoraj zmieniłam plany — odparła dziewczyna lekkim tonem, wzruszając
przy tym ramionami z taką gracją, jakby była królową Elżbietą. — Nie ma jej tu —
dodała, powracając do powlekania swoich długich rzęs czarnym mazidłem.
— Proszę?
— Corny. Nie ma jej tu — powtórzyła pozornie bez emocji, lecz lewa
powieka zadrżała jej nieco. — Wyszła, gdy tylko przyjechałam, więc jakąś
godzinę temu — wyjaśniła bez pośpiechu.
— Aha — powiedział niezbyt inteligentnie, czując się jak skończony
kretyn. Może nim był. — A nie mówiła ci może, gdzie idzie?
Pokręciła głową, odkładając tusz do kuferka z przyborami i szukając w nim
cienia do powiek. Nie, wewnętrzne też nic się nie zmieniła, stwierdził w końcu,
przyglądając się jej ruchom. W żaden sposób nie można było zaprzeczyć, że była
urodzoną arystokratką – każdy jej gest mówił o jej wysokim pochodzeniu, każde
niedbały ruch, mimika twarzy. Ale nawet tacy jak ona spadali z nieba, a osoby o
pochodzeniu Corny wznosiły się wysoko, na same szczyty.
— Nie spowiada mi się ze swoich czynów — odrzekła po dłuższej chwili.
Znów spojrzała na niego w lustrze, a on, choć starał się na nią nie
patrzeć, zauważył niebezpieczny błysk w jej zmrużonych, zielonych oczach. Nie
spodobał mu się. Było w nim coś złowieszczego.
— Rozumiem. Dzięki — mruknął cicho, jak zwykle kryjąc swoje uczucia pod
maską obojętności. Cofnął się na korytarz. Wolał się ewakuować, nim Czarna go
dorwie. Kto tam wiedział, co tam mogło strzelić jej do tej ślicznej główki.
— Polecam się na przyszłość — usłyszał jeszcze jej szyderczy głos, zanim
zamknął drzwi.
Wolałbym nie skorzystać, pomyślał z goryczą. Ani w tym, ani w przyszłym
życiu. Nikt nie wiedział, czego zażądałaby w zamian za swoją pomoc. Może on już
od dawna nie miał duszy, ale nie oznaczało to, że nie posiadał nic, co mógłby
stracić. A istniały rzeczy, których nie chciał poświęcać.
Gdzie ty się podziałaś, Corny?
Choć przeszukał cały zamek od góry go dołu, każde piętro, każdy korytarz
i każdą pustą, zakurzoną salę, nie mógł nigdzie znaleźć panny Morgenstern.
Jakby zapadła się pod ziemię. Jednak w lochach też jej nie było, więc to też
odpadało. W pewnej chwili zaczął podejrzewać, że to sprawka Czarnej, która na
widok swojej – ha! dobre sobie –
największej rywalki, wpadła w wściekłość i po prostu ją unicestwiła. Ale
wątpił, żeby Parkinson umiała zabijać. Knucie intryg to całkiem co innego niż
odbieranie życia. W końcu, zrezygnowany i zmęczony, wrócił do swojego
dormitorium, gdzie z miejsca padł w ubraniach na łóżko. Diabeł spojrzał na
niego, unosząc brwi, znad pomiętego skrawka pergaminu, na którym od rana
zawzięcie skrobał wiersz miłosny dla swojej wybranki. A może to była sztuka o
tragicznych kochankach? Kto go tam wiedział. Faktem było, że na samą myśl
Draconowi robiło się niedobrze. Miłość miłością, ale, do jasnej cholery,
istniały chyba przecież jakieś granice ślizgońskiej przyzwoitości. Listy
miłosne? Wielki Merlinie, kto w tych czasach pisał listy miłosne? To już dawno
wyszło z mody, a raczej obecnie było raczej obciachem.
— Coś się stało? — zapytał brunet, w zamyśleniu łaskocząc się końcem
pióra po nosie. Wyglądał na kogoś, kto szuka wielkiego natchnienia.
— Czarna wróciła — wymamrotał Draco w poduszkę, która stłumiła jego głos.
— A Corny zniknęła. Szukam jej od obiadu.
Zabini ponownie oderwał się od pisania i posłał Malfoyowi zaniepokojone
spojrzenie, którego on nie mógł zauważyć, mając twarz ukrytą w poduszce. Mimo to
poczuł je na swoich plecach.
— Była tu kilka godzin temu.
— Co?! — Draco podniósł się z pościeli tak gwałtownie, że o mało nie
spadł z łóżka. Brunet odchylił się mocno, jakby w obawie, że przyjaciel nagle
rzucić się na niego. Jego spojrzenie ze zmartwionego zmieniło się w delikatnie
przerażone. — I ty nic mi nie mówisz?! — wrzasnął Malfoy.
— Przecież mówię — odparł nieco urażony Diabeł. — Pytała o ciebie, a gdy
ją zapytałem, o co chodzi, odparła, że już nic i stwierdziła, że musi
przemyśleć kilka spraw w samotności na świeżym powietrzu. Ej, gdzie idziesz?! —
zawołał, bo białowłosy nagle zerwał się z miejsca i wybiegł z dormitorium.
Ale Draco nie raczył odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, to nawet nie usłyszał
jego pytania, bo zbiegał już po schodach, sam dokładnie nie wiedząc, gdzie się
mu tak śpieszyło. Nie znając powodu ani celu. Coś pchało go jednak do przodu,
szepcząc mu do ucha, że musiał iść, nawet jeśli sam nie wiedział gdzie. To był
instynkt, ale też wspomnienie, które naszło go, gdy Blaise wspomniał o
samotności w połączeniu ze świeżym powietrzem. To było wspomnienie tak wielu
wspólnych wieczorów spędzonych na Wieży Astronomicznej. Że też wcześniej na to
nie wpadł. Pewnie trzasnąłby się dłonią w czoło za swoją głupotę, gdyby nie
fakt, że nie miał na to czasu. Mógłbyś częściej używać mózgu, Malfoy, zakpił z
siebie, wspinając się na wieżę i przeskakując po kilka stopni. Mniej musiałbyś
się przez to nachodzić.
Corny oczywiście siedziała na szczycie wieży, między jedną blanką a
drugą, majtając wiszącymi w powietrzu nogami i spoglądając w niebo. Była
owinięta w długi płaszcz i czarny szal trochę nie pasujący do pory roku, ale
ona nigdy nie przejmowała się modą. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowała
gwiazdy. Orientacja na niebie zawsze sprawiała jej nieco kłopotów. Gdy tylko
otworzyły się drzwi, natychmiast spojrzała w ich kierunku. Uśmiechnęła się na
widok Dracona i od razy wróciła do oglądania rozgwieżdżonego nieboskłonu.
— Cześć — powiedziała takim tonem, jakby nie widzieli się przynajmniej
kilka lat, a nie ledwie parę godzin.
— Szukałem cię — powiedział chłopak i sam się zdziwił, słysząc oskarżenie
we własnym głosie.
Westchnęła ciężko.
— Pansy wróciła, więc się ulotniłam.
— Wiem — odparł, siadając obok niej. — Wpadłem do was do dormitorium i
nadziałem się na nią. Mogłaś przeczekać u nas — wytknął jej. — Diabeł mówił, że
tylko zajrzałaś i zaraz sobie poszłaś. Wiesz, że możesz spędzać w naszym pokoju
tyle czasu, ile ci się tylko podoba.
— Wiem, wiem — rzuciła lekceważąco.
Oparła głowę na jego ramieniu, a on objął ją, nagle zapominając, dlaczego
właściwie jej szukał. Najważniejsze było, że się wreszcie znalazła, cała i
zdrowa, niezakopana przez Czarną na grządce gajowego Hagrida. W milczeniu
wpatrzyli się w ciemną dal. Wiosną i jesienią melancholijny nastrój dziewczyny
tylko się nasilał, powodując napady depresji i jeszcze większy brak
zdecydowania. Draco i Blaise starali się nie wchodzić jej w drogę w tym czasie,
bo pocieszenie i wszelka pomoc przynosiły całkiem odwrotne skutki od
zamierzonych.
Ostatnia noc tegorocznego kwietnia była ciepła, a niebo czarne,
bezchmurne i pełne gwiazd. Do pełni było daleko. Wiosna zadomowiła się na dobre
i można było liczyć na wcześniejsze nadejście upragnionego lata. Może nawet
jeszcze w kwitnącym i pachnącym maju. Wszyscy uwielbiali maj, bo kojarzył się
ze świeżą trawą, kwitnącymi drzewami i miłością. Każda miłość zaczynała się w
maju. Draco łamał te stereotypy. On rozkochiwał w sobie dziewczyny o każdej
porze roku, każdego dnia i miesiąca – maj był dla niego miesiącem jak każdy
inny. Ale jemu też czasami udzielał się ten wiosenny nastrój. Zwłaszcza że w
maju Corny przechodziła już depresja. To był wystarczający powód, żeby polubić
coś, czego do końca się nie rozumiało.
Ich milczące kontemplowanie rozgwieżdżonego nieba bardzo szybko zostało
przerwane wtargnięciem na Wieżę Astronomiczną kolejnej osoby. Na szczęście był
to tylko Blaise, zasapany wędrówką po niezliczonej ilości schodów z tacą z
sześcioma parującymi kubkami oraz ogromną torbą z Miodowego Królestwa. Na
ustach miał ogromny, choć nieco zmęczony uśmiech.
— Ktoś może ma ochotę na kawę lub gorącą czekoladę? — zapytał wesoło,
podchodząc do nich. Postawił tacę na podłodze i z ciekawością zajrzał do torby,
jakby to nie on ją pakował. Najwyraźniej udzielało mu się szaleństwo Corny. —
Mam jeszcze kilka tabliczek czekolady – mlecznej, gorzkiej, białej, do wyboru,
do koloru, a prócz tego coś, co wygląda jak musy-świstusy, ale ręki uciąć nie
dam — wyliczał lekkim tonem.—- Poza tym, czekoladowe żaby, jakieś cukierki oraz
kilka ogromnych lizaków.
— Ja skuszę się na czekoladę. — Draco sięgnął po parujący kubek.
— Ja też — powiedziała Corny, biorąc drugi i grzejąc sobie o niego
dłonie. — I domagam się największego lizaka — dodała, uśmiechając się szeroko.
Blaise z uśmiechem godnym samego Świętego Mikołaja w Boże Narodzenie
wyciągnął z torby największy cukierek i podał dziewczynie, a potem wziął sobie
kawę i usiadł obok Draco. Duża przerwa między blankami mieściła idealnie trzy
osoby. Brunet z lekkim niepokojem spojrzał w dół na rozpościerającą się pod ich
nogami przepaść i sapnął ciężko. Jak zawsze pokręcił głową nad wyborem miejsca
do przesiadywania. Wszyscy wiedzieli, że Blaise Zabini od wczesnego dzieciństwa
miał paniczny lęk wysokości, ale ani Draconowi, ani Corny nigdy nawet nie
przyszło go głowy, żeby oglądać gwiazdy nieco niżej. Siła większości. Mieli w
końcu demokrację.
— Diabeł?
— Hę?
— A nie masz może w tej swojej magicznej torbie butelki Ognistej? —
zapytał Draco z psotną miną.
Corny natychmiast trzepnęła go w ramię i cała trójka zaczęła się głośno
śmiać, nie wiadomo z czego. Zabini pokręcił głową z przepraszającą miną.
— Niestety nie. Innym razem — powiedział z udawaną skruchą.
— Taak, innym razem.
I znów się zaśmieli. Draco wiedział, że tego właśnie było mu trzeba.
Ciepłej nocy z przyjaciółmi, gorącej czekolady i torby pełnej słodyczy.
Wiosenny dołek mógł się schować, gdy miało się takie zabezpieczenie.
Noc była ciepła, niebo bezchmurne, a powietrze tak rześkie, że
człowiekowi wydawało się, że mógł wszystko. Malfoy wiedział, że życie potrafiło
dać niezłego kopa i w prosty acz bardzo bolesny sposób sprowadzić na ziemię.
Ale kto się tym przejmował, mając szesnaście lat, siedząc z najlepszymi
przyjaciółmi na szczycie wieży po godzinie policyjnej i zaśmiewając się do łez
z głupich kawałów o swoich największych wrogach? Młodość miała swoje prawa,
które niekoniecznie miały coś wspólnego z rozumem.
— Odprowadzę cię, Corny — oznajmił Draco, gdy Blaise otwierał drzwi do
ich wspólnego dormitorium.
Dziewczyna odgryzła ogromny kawał lizaka i spojrzała na białowłosego ze
zdziwieniem. Uniosła brwi w tak draconowski sposób, że jemu samemu zachciało
się z tego śmiać. Z trudem zachował powagę.
— To tylko kilka pokoi dalej — powiedziała ostrożnie. — Trafię sama.
— Wiem, ale i tak cię odprowadzę — upierał się jak dziecko.
Nie chciał nic mówić przy kumplu, a przecież szukał Corny, bo miał do
niej bardzo ważną sprawę w związku z Diabłem. Bał się, że chłopak mógł czegoś
się domyśleć, ale mina bruneta wskazywała, że po głowie chodziły mu zupełnie
inne przypuszczenia. I Draco miał problem, bo jednocześnie go to cieszyło i
wkurzało.
— Taa, Smok pewnie chce cię pocałować na dobranoc — zakpił Zabini z
paskudnym uśmiechem. — Na osobności.
— Dostaniesz w zęby — warknął nieco wkurzony Malfoy, siłą wpychając go do
dormitorium i zatrzaskując za nim drzwi. — Musimy pogadać o nim — szepnął do
Corny, wskazując głową na pomieszczenie za sobą.
Kiwnęła głową. Z wnętrza pokoju dochodziły do nich przekleństwa Blaise’a
pomieszane z jego kąśliwymi uwagami pod ich wspólnym adresem. Draco obiecał
sobie, że po powrocie zdrowo przyłoży przyjacielowi. Nawet jeśli oznaczało to
lizanie ran przez następne kilka dni. Diabeł miał niezły prawy sierpowy, o czym
białowłosy nie raz się przekonał. I wcale go to nie zrażało.
— Dobra, o co dokładnie chodzi? — zapytała dziewczyna i zamiast iść
dalej, zaczęła schodzić do pokoju wspólnego. — Znów o Ginny?
Draco westchnął i kiwnął twierdząco głową. Corny zrobiła bolesną minę i
ciężko opadła na ich ulubioną kanapę. Spojrzała na nadgryzionego cukierka i bez
wahania wrzuciła go do kominka, chyba tracąc ochotę na słodkości. Draco nagle
zauważył, że – o ironio – była to kanapa, na której kilka nocy wcześniej
pokłócił się z Daphne. Miał nadzieję, że tym razem nie przyniesie mu okropnego
pecha.
— Natknąłem się przed obiadem na nią i na Lovegood — wyjaśnił.
— I…?
Ponownie westchnął.
— I wydaje mi się, że ona nie ma zbyt szczerych zamiarów co do Diabła —
powiedział grobowym głosem, na co dziewczyna uniosła brwi. — Nie patrz tak na
mnie — zażądał ostro. — Ja tylko mówię, co usłyszałem.
— Podsłuchałeś.
— Jeden pies. — Machnął ręką.
— W starożytności zabijano posłańców przynoszących złe wieści — mruknęła.
Prychnął.
— Cicho bądź, bo ci nic już nie powiem — zagroził, a ona natychmiast
zrobiła minę niewiniątka, która wcale do niej nie pasowała. — Z tego, co
zrozumiałem Weasley wcale go nie kocha, tylko po prostu chce go upokorzyć,
najlepiej jak najbardziej publicznie. To znaczy nie — zmienił zdanie tak
szybko, że Corny znów dziwnie na niego popatrzyła. — Chyba go kocha, ale myśli,
że on ją wykorzystuje. I dlatego wymyśliła sobie intrygę godną Czarnej albo
ciebie. Ona powinna być Ślizgonką — skwitował kąśliwie. — Przyjaźniłaby się z
Czarną.
Corny taktownie zignorowała jego ostatnią uwagę. Przez chwilę milczała,
ale gdy on już otwierał usta, żeby coś dodać zamachała rękoma, niewerbalnie każąc
mu być przez chwilę cicho.
— Czekaj, zgubiłam się — powiedziała bezradnie. — On jej się podoba, ale
i tak chce go upokorzyć? To nie ma sensu! — stwierdziła.
— Publicznie — przypomniał. — Nie zapominaj, że chce go upokorzyć tak, by
był spalony w najlepszym towarzystwie. A to nie jest trudne, bo Ślizgoni nie
lubią Gryfonów. Sama jeszcze nie wie dokładnie, jak to rozegra i kiedy, ale
planuje coś dużego. Coś takiego, po czym Diabeł się nie pozbiera.
— No na pewno — mruknęła. — Wystarczy, że go zostawi, a on już się
załamie. To Blaise — powiedziała to tak, jakby sam fakt, że Blaise Zabini był
Blaise’em Zabinim musiał wszystko tłumaczyć. — Musimy coś zrobić —
zawyrokowała.
— To akurat wiem — odparł z nieukrywanym sarkazmem. — Ale co?
— Powstrzymać ją.
Przewrócił oczami. Do tego sam dawno już doszedł. Dziewczyna wstała
szybko i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu. Świece dawno się nie paliły,
ogień w kominkach już dogasał i pokój wspólny zaczynał niknąć w mroku, który
czaił się po kątach. Draco w milczeniu przyglądał się szczupłej sylwetce
odzianej w czarne ubrania, która zlewała się z ciemnością. Uważnie śledził
każdy jej ruch, po raz kolejny całkiem zapominając o Diable i głównej
przyczynie tego nocnego spotkania. Zaczęły nachodzić go nieprzyzwoite myśli.
— Nie mogę uwierzyć, że Ginny jest taka… taka… — zająknęła się.
— Taka ślizgońska? — podsunął. — Mówię ci, byłaby odpowiednią towarzyszką
dla naszej ukochanej Czarnej. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy tak
szybko zgodziła się na randkę — mruknął, mrużąc oczy, bo kontury figury Corny
zaczęły wchłaniać się w mrok. — To było dość podejrzane.
Dziewczyna machnęła ręką, przyśpieszając kroku.
— A ja po prostu myślałam, że on też od dawna jej się podoba — odparła. —
A to wiedźma jedna — prychnęła. — Nigdy bym nie przypuszczała, że na gryfońskim
łonie może wyrosnąć coś takiego. To Ślizgonki są znane z knucia intryg.
—Zwłaszcza Czarna.
— Weź skończ mi już z tą Czarną! — warknęła na niego. — Wystarczy, że od
dzisiaj na nowo będę musiała ją oglądać we własnym dormitorium, nie musisz mi
wciąż o niej przypominać.
Spojrzał na nią jak na idiotkę, unosząc brwi. Czar prysł i jej ciało
przestało go nagle interesować. Dziwna cornowata psychika była za bardzo
uciążliwa, żeby przysłoniły ją zewnętrzne uroki.
— Możesz nie wrzeszczeć? — zapytał chłodno. — Czy ja coś ci zrobiłem?
Westchnęła cicho i usiadła obok niego. Oparła głowę na jego ramieniu w
geście bezradności. Myśli wróciły do niego.
— Przepraszam — szepnęła. — Po prostu to wszystko mnie przerasta. A poza
tym, nie lubię, gdy ktoś próbuje dobrać się do naszej trójki.
— Wiem — odparł. — Ja też. Dlatego musimy znaleźć jakiś sposób na tę rudą
cholernicę. Taki, który nie zrani Diabła — dodał w zamyśleniu. — Istnieje w
ogóle coś takiego?
— Cholera wie — mruknęła.
Zamilkli na chwilę i wpatrzyli się w dogasający ogień. Żadne z nich nie
miało pomysłu na rozwiązanie sprawy, ale widzieli, że nie mogą odpuścić. Nie
mogli tak po prostu zostawić z tym wszystkim przyjaciela, który w tej chwili
cały w skowronkach kończył swój poemat do rudej miłości. Gdy go jej dostarczy,
ona będzie miała kolejną broń przeciwko niemu samemu. Musieli powstrzymać ją
dużo wcześniej, kiedy można było to wszystko jeszcze odwrócić. I w żadnym
wypadku nie mogli Blaise’owi o tym wszystkim powiedzieć.
Draco z niesmakiem zdał sobie sprawę, że po raz kolejny został przyparty
do muru. I to przez kogo? Przez siostrę rudego wiewióra, jego największego
wroga numer dwa! Sama myśl powodowała u niego napad mdłości. Nie od dziś było
wiadomo, że Ślizgonom nie można było ufać w żadnej sprawie, nawet jeśli samemu
należało się do Domu Węża. Ale jak widać nadchodziły czasy, w których zbytnia
ufność jakiejkolwiek istocie była zbytnią nieostrożnością. I nieważne, że
Gryfoni od wieków cieszyli się szacunkiem nauczycieli i dwóch niewalczących z
nimi domów, Ravenclawu i Hufflepuffu oraz od zawsze uważani byli za wzory cnót
i męstwa. Skończyły się czasy ich panowania. Oto właśnie nadchodziła era
wychowanków Domu Węża – era zła i intryg.
Pansy Parkinson byłaby cesarzową tych czasów, ale najwidoczniej koroną
musiałaby podzielić się ze swoją byłą przyjaciółką. Czy ktokolwiek kiedykolwiek
posądziłby miłą i ułożoną Corny Morgenstern o knucie paskudnych intryg? Czy nie
na tym właśnie polegały intrygi?
— Dowiedz się, o co chodzi, okay? — wymamrotała Corny, prawie zasypiając
już na ramieniu Dracona. — Nie możemy dopuścić, aby coś stało się Blaise’owi.
— Wiem o tym — odparł z lekkim rozdrażnieniem. Nie lubił, gdy nakazywano
mu robić coś całkiem oczywistego w jego mniemaniu. — Będziemy go bronić,
niezależnie czy on tego chce, czy nie.
— Draco?
W pokoju wspólnym było już całkowicie ciemno. Mrok zagościł na dobre we
wszystkich jego kątach, a dwie siedzące blisko siebie do siebie postaci były
niczym innym niż ciemniejszą plamą wśród wszechobecnej czerni.
— Tak?
— Sądzisz, że ona naprawdę go kocha? — zapytała cicho. Tylko z tonu, jaki
wypowiedziała te słowa można było wywnioskować, że znała odpowiedź, ale mimo
wszystko wolała się upewnić. Jak to Corny.
Czy ona go kocha? Czy ona go kocha? Czy ona go kocha?
Kochać… Błeh, miłość. Co to jest? Co to znaczy? Czy w ogóle istnieje?
Paskudne uczucie dające siłę słabym i niszczące potęgę wielkich. Uczucie, które
dawało jedynie ból i cierpienie. Jedynie rozczarowanie. Kamienne, draconowskie
serce nigdy jej nie poznało, nigdy nie kochało, nigdy nie było kochane. Biedne
serce ostatniego srebrnego smoka. Biedne serce skute lodem. Nikt nigdy go nie
kochał, ono nigdy nikogo nie kochało. Serce smoka raz zranione nie kocha już
nigdy.
A ty Corny? Czy ty go kochasz?
— Skąd mam to wiedzieć? Może — odpowiedział niepewnie. — I dlatego do
końca nie jest pewna, czy chce to zrobić, przynajmniej odniosłem takie
wrażenie. Ale z drugiej strony, tłumaczyła Lovegood, że on jej na pewno nie
kocha i właśnie dlatego chce go upokorzyć. Żeby mu pokazać, że nie można igrać
z uczuciami Ginny Weasley.
— To kiepski sposób.
— Dlaczego tak uważasz? — zdziwił się.
Przez chwilę nic nie mówiła i pomyślał, że naprawdę zasnęła. Ogarnęła go
lekka panika, bo nie wiedział, co z nią zrobić. Zanieść ją do swojego, czy może
do jej dormitorium, a może lepiej do Pokoju Życzeń. Przecież nie mogli zostać w
pokoju wspólnym ani też spać razem. Nie chciał nadziać się na Czarną, ale
wyglądało na to, że nie było innego wyjścia. Jednak gdy tak bił się z myślami,
Corny w końcu westchnęła i znów się odezwała.
— Bo nigdy nie zadziera się z Corny Morgenstern i Draconem Malfoyem —
powiedziała żartobliwie.
Zachichotał.
— Masz rację — rzucił. — Ale teraz chodź, nim mi tu zaśniesz.
Wysunął się spod niej i wyciągnął do niej ręce. Przetarła zaspane oczy, a
potem, korzystając z jego pomocy, podniosła się i uwiesiła na nim. Tak czy siak
musiał ją nieść do jej pokoju. Ale ani myślał tam wchodzić. Kolejne spotkanie z
Pansy Parkinson wcale mu się nie uśmiechało. Wystarczyło, że już raz ją widział
tego dnia. To było aż o jeden raz za dużo. Odstawił Corny pod drzwi, poczekał,
aż za nimi zniknie, a potem wrócił do siebie. Diabeł już spał, spokojnie jak
dziecko i nic nie wskazywało na to, że choć trochę przewidywał, co może się
wydarzyć. Zbawienna niewiedza, pomyślał sarkastycznie Malfoy, wlokąc się do
łazienki i ściągając po drodze koszulę. Niewiedza, która mogła drogo kosztować
jego najlepszego przyjaciela.
Ale od tego był on. Od zapobiegania nieszczęściom i katastrofom. Od tego
był on, miłosierny samarytanin, Draco Malfoy. Cholerny Draco Malfoy.
ŚRODA, 30 KWIECIEŃ
Życie pisze dziwne scenariusze. Bardzo bolesne. Nigdy nie
wiesz, czym może cię jeszcze zaskoczyć. Musisz być przygotowany na wszystko.
Dziś kochasz, jutro jesteś kochany, a pojutrze umierasz jako tragiczny kochanek
– bez miłości, bez niczego. Życie jest piękne w swojej nieprzewidywalności.
Trzeba zapobiec katastrofie. Czy uda nam się powstrzymać
tragedię?
Juro pierwszy dzień maja. Lubię maj. Jest świeży i młody.
Jednak nie w tym roku. W tym roku zdarzy się jedna katastrofa więcej, niż
przewidziano. Widzę to. Nie zapobiegniesz temu, Draconie. Nie uratujesz całego
świata. Nie masz tyle siły. Masz tylko szesnaście lat. O drugie tyle za mało,
żeby coś zrobić. O połowę za dużo, żeby udawać, że cię to nie dotyczy. Czy uda
ci się ocalić choć siebie?
Jutro trzeba się obudzić i znów zacząć żyć. Ale jak, kiedy
nawet oddychanie staje się trudne?
Jutro obudzi się dla nas nowy dzień.
"Nie uratujesz całego świata. Nie masz tyle siły. Masz tylko szesnaście lat. O drugie tyle za mało, żeby coś zrobić. O połowę za dużo, żeby udawać, że cię to nie dotyczy." - genialne, ląduje w moich ulubionych myślach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)