Kawiarnia Przeznaczenie
Zaciskam mocno powieki, słysząc
nieznośny dzwonek komórki. Słońce jest już wysoko na niebie, widzę to mimo
zasuniętych zasłon na oknach i kotar łóżka. Łóżko jest zimne, całkowicie zajęte
przeze mnie. Draco musiał wyjść, gdy spałam, bo na jego miejscu unosi się tylko
nieznaczny jego zapach. Wzdycham. Telefon znów dzwoni, więc sięgam po niego
niechętnie.
— No? — mruczę do komórki.
— Chodź — słyszę głos Pansy.
Rozłącza się. Wie, że znajdę miejsce
spotkania. Patrzę na wyświetlacz, szukając godziny. Dochodzi południe. Powoli
wstaję z łóżka. Po wczorajszej nocy mam tylko nieznacznego kaca. Wlałam w
siebie więcej alkoholu niż przeciętny człowiek może wytrzymać, a mam tylko
nieznacznego kaca. Zapewne miałabym niedużo promili we krwi. Mój organizm
szybciej rozkłada alkohol.
Idę do łazienki i biorę szybki
prysznic. Łazienka szybko zaparowuje. Czuję nieznaczne łaskotanie gorącej wody.
Odkręcam zimną, ale szybko ją zakręcam. Zimna woda jest dla mnie nie do
wytrzymania. Wychodzę z pod prysznica i szukam czystego ręcznika. Należałoby
zrobić pranie. Widzę w koszu stertę koszul moich i Draco, moje są czarne,
niektóre czerwone, a jego białe. Wzdycham ciężko. Jesteśmy swoimi
przeciwieństwami, kompletnymi przeciwieństwami. Jeszcze raz spoglądam na kosz,
potem rozglądam się po łazience.
Mieszkamy aktualnie w niewielkim
mieszkanku na przedmieściach. Sypialnia, salon, kuchnia i łazienka. Dla mnie
nie są to trudne warunki, ale wiem, że Draco czuje się tu źle. Inaczej go wychowano,
w innych warunkach. W tym też się różnimy. Czasem nie wiem, czy jest choć jedna
rzecz, w której jesteśmy podobni. Nie, jest. W każdym razie i tak trzeba
pomyśleć o przeprowadzce.
Ubieram się bez pośpiechu, choć nie
patrząc w co. Moja garderoba i tak nie jest zbyt zróżnicowana. Same czarne
rzeczy, gdzie niegdzie przetykane czerwienią. Lubię czarny kolor i moje
ubrania, ale nie przywiązuję do ubioru zbytniej wagi. Rzadko kto patrzy na moje
ciuchy.
Nim kończę się ubierać wysychają mi
włosy. Nawet po tylu latach trudno mi się do tego przyzwyczaić. To nie jest
normalne. Włosy mam do bioder, a od lat nie używam suszarki. Rozczesuję je, a
one same idealnie się układają. Staram się nie patrzeć w lustro, ale jak zwykle
mi się nie udaje. Widzę w nim kogoś, kim nie chcę być, jakąś parodię mnie.
Pieprzony ideał człowieka. Ale ja nie jestem człowiekiem, w każdym razie nie do
końca. Nie maluję się, tego też od lat nie robiłam. Zresztą nie wiele byłoby do
poprawiania. Pardon, nic. Od lat nic w sobie nie poprawiałam. Nawet nie
układałam fryzury. Może dlatego tak drażni mnie moja idealność. Tylko nie oczy,
tylko oczy mi pozostały z dawnego życia. Kocham te moje czarne oczy właśnie za
to. Bo czasem psują moją idealność.
W lustrze widzę nie za wysoką
siedemnastoletnią dziewczynę o czarnych jak wszyscy diabli oczach. Nawet
Draconowi, z tym jego super wzrokiem, trudno jest wypatrzyć moje źrenice. Tafla
lustra odbija moją niebywale idealną twarz, ciemną jak u Cyganki skórę i proste
czarne włosy. Mam wyraźne rysy, czyste i delikatne, ale zdradzające ukrytą
drapieżność. Czasem, jeśli się postaram, ludzie się mnie boją. Widzę pełne
usta, długą smukłą szyję, szczupłe ramiona, duże piersi, szczupłą talię z tym
upragnionym przez wszystkie kobiety wcięciem. Im dłużej patrzę, tym gorzej się
czuję. Jestem kobietą o której śnią mężczyźni, kobietą jaką chciałyby być inne
kobiety. Ale ja oddałabym duszę diabłu za powrót do normalności. Tylko że to
się nie uda, ja nie mam już duszy.
Odchodzę od lustra, dusząc w sobie
chęć rozbicia go. Dopiero teraz rozsuwam zasłony. Do pokoju wpadają leniwe
promienie słoneczne. Jest środek lata, ale Anglia to Anglia. Spoglądam na ulicę
i widzę dwójkę dzieci. Szybko odwracam wzrok. Nie chcę nawet o tym myśleć. Idę
do ciasnego przedpokoju. W magicznie powiększonej szafce na buty szukam jakiś
szpilek. Przez krótką chwilę kołacze mi w głowie myśl, czy wysokie szpilki
pasują do krótkiej dziewczęcej spódniczki i obcisłej koszuli. A kogo to
obchodzi?
Łapię torebkę i wychodzę z mieszkania
nie trzaskając drzwiami. Tylko ja tak robię w całej kamienicy. No i Draco. W
odpowiedzi piętro wyżej trzaskają drzwi u Fordów. Złorzecząc i głośno szurając
schodzi po schodach teściowa młodej Diany Ford. Stary babsztyl, którego
strasznie interesuje życie moje i Dracona.
— Ach, panna Malfoy — woła z
radością stara Ford.
Bezwstydnica,
myśli.
— Pani Malfoy — poprawiam ją
automatycznie, choć wiem, że to była celowa pomyłka. — Dzień dobry, pani Ford —
dodaję.
Mruczy
pozdrowienie pod nosem, cały czas stojąc w połowie schodów. Taka młoda,
słyszę jej myśli, a już mieszka z chłopakiem. I jeszcze twierdzą, że są
małżeństwem. Ile oni mogą mieć lat? Szesnaście? Siedemnaście? A co na to
rodzice? Pewnie uciekli z domów…
Schodzę ze schodów, żeby już jej nie
słuchać. Czasem udaje mi się tego nie robić, ale jej myśli są zawsze zbyt
wyraźne. Jakby krzyczała bezgłośnie. Można oszaleć, nienawidzę tej zdolności,
tak jak wielu innych. Cieszę się, że moi przyjaciele mają tarcze, słabe, ale
mają. Oni przynajmniej nie podają mi swoich myśli jak na talerzu. Chociaż,
wdarcie się w ich umysły nie jest wcale trudne.
Na zagraconym podwórku czeka mój
czarny nissan. Nie ma kabrioletu Dracona. Stara Ford depcze mi po piętach. Zapewne
ćpają i kradną. Bo skąd te auta? Z tymi oskarżeniami to spóźniła się o
kilka lat, teraz jesteśmy grzecznymi dziećmi. Kręcę głową, bo nie chcę
zaprzątać jej teraz wspomnieniami. Wsiadam do auta i ruszam z piskiem. Mój
wyczulony słuch rejestruje, jak babsztyl złorzeczy na mnie. Jadę prosto do
kawiarni Destiny. Kierunek wskazuje mój niezawodny instynkt łowcy. Na
myśl o łowieniu burczy mi w brzuchu. Nie jadłam śniadania, a na kolację nie
mieliśmy z Draconem za dużo czasu. Wzdycham. Planuję zamówić dwie porcje lodów.
I tak nie utyję ani się nie rozchoruję.
Gdy dojeżdżam do kawiarni, wiem już,
że moje zmysły znów mnie nie zawiodły. Parkuję obok auta Pansy. Nowiuśkie żółte
porsche. Pansy szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Dalej stoi ciemnozielony
Chevrolet Blaise’a, taki nijaki w porównaniu z autem Pansy. Znów nie ma auta
Dracona. Spoglądam na licznik porsche i krzywię się, gdy zauważam, że spokojnie
wyciąga dwieście dwadzieścia mil na godzinę. Pansy za bardzo lubi szybkie
samochody. Wszyscy za bardzo je lubimy.
Wchodzę na teren kawiarni. Znajduję
Blaise’a i Pansy w rogu tarasu przy stoliku pod parasolem, oddalonym nieco od
reszty. Pansy podskakuje na mój widok i ściska mnie, jakbyśmy się sto lat nie
widziały, a nie zaledwie kilkanaście godzin. Blaise powoli wstaje, a ja całuję
go w policzek. Siadamy i od razu sięgam po kartę. Podchodzi do nas urodziwy
kelner, który wlepia we mnie wzrok. Boże, jaka ona piękna, myśli. Ta
druga też jest niesamowita, ale ta jest nieludzko piękna. Trafia w sedno.
Chowam się za menu, za to Pansy trzepocze rzęsami. Słyszę jak mężczyźnie
niebezpiecznie przyspiesza puls, a jego myśli stają się chaotyczne. Kręcę
głową, a Blaise uśmiecha się ironicznie. Zamawiam dwie porcje szarlotki i kawę,
pozostali proszą o jedną porcję ciasta i kawę. Kelner znów spogląda na mnie,
ale ja nie patrzę na niego. Tylko Pansy znów trzepocze rzęsami, więc mężczyzna
potyka się, odchodząc. Nie dziwię mu się.
Pansy, w przeciwieństwie do mnie,
zdaje się lubić bycie chodzącym ideałem. Wiem, że po prostu stara się
przystosować, ale jej też czasem jest ciężko. Przywiązuje wagę do ubioru. Teraz
ma na sobie zwiewną jasno zieloną sukienkę i czarne sandałki, niebywale długie
kolczyki, wielki wisior i bransoletki na obu rękach. Wygląda trochę jak
Cyganka, gdyby nie mlecznobiała skóra. Ma ciemnoczekoladowe oczy i włosy koloru
kawy, ni to czarne, ni to brązowe. Pansy też od dawna nie nosi makijażu.
Podobno niektórzy mężczyźni cenią sobie naturalność, ale my wyglądamy jak po
wielu operacjach plastycznych.
Pansy wzdycha tęsknie, gdy widzi
kolejnego przystojniaka po drugiej stronie ulicy. Krzywię się. Pansy ma słabość
do mężczyzn. Jest żywiołowa, nieco rozgadana, ale też zaufana, pomocna i
wierna. Ale ma słabość do mężczyzn, tak jak Blaise do kobiet.
Blaise siedzi w naszym towarzystwie,
swoich dwóch przyjaciółek, i wygląda na człowieka, który nie za bardzo wie, co
się wokół niego dzieje. Zaglądam w jego umysł tak, by tego nie zauważył i widzę
jakąś ognistorudą dziewczynę o zielonych oczach. To nie jest Ginny Weasley, bo
ona ma orzechowe oczy. Wiem, że wolałby, żeby nią była, ale za wszelką cenę
stara się nawet o niej nie fantazjować. Wie równie dobrze jak ja, że to chora
miłość. I milczy. Blaise jest niebywale milczący, prawie dorównuje w tym Draconowi.
Patrzę na jego opaloną twarz i widzę zmarszczkę na czole. Zielone oczy są
nieobecne. W kawiarni dwie dziewczyny wzdychają i dyskutują o nim przyciszonymi
głosami. Spoglądam na nie widzę, że jedna jest tą, o której myśli Blaise.
Blaise zdecydowanie woli rude.
Podnosi głowę i widzi, że go
obserwuję. Pansy znów wzdycha z tęsknotą. Jej myśli krzyczą: Chcę faceta!
Potrzebuję faceta! Blaise przejeżdża ręką po swoich czarnych włosach, chyba
też to słyszy. Ma na głowie artystyczny nieład, co z westchnieniem zauważa
blondynka siedząca dwa stoliki dalej. Czy wszyscy dziś muszą wzdychać? Blaise
uśmiecha się, gdy widzi moją konsternowaną minę. Chcę znów wniknąć w jego
głowę, ale rozprasza mnie znajome warczenie samochodu. Draco. Odrywam wzrok od
Blaise’a. Słyszę jak oboje z Pansy chichoczą, ale już ich nie widzę. Wiem, że
mają rację. Nic nie poradzę, że nawet po tylu latach reaguję na Dracona jak
głupia nastolatka.
Patrzę ponad głową Pansy, jak moje
kochanie wchodzi przez bramkę na teren kawiarni. Uśmiecha się do mnie, a ja
odpowiadam tym samym. Podchodzi do nas. Pansy zrywa się z miejsca, tak samo jak
na mój widok. Całuje Dracona w policzek. Potem Blaise i Draco wymieniają uścisk
dłoni nad stołem. Moje kochanie siada obok mnie i całuje mnie w usta.
— Możecie przestać? — jęczy Pansy.
Udajemy, że nie słyszymy. Po chwili
odsuwamy się od siebie. Złączamy dłonie. Doskonale wiemy, że zachowujemy się
okropnie, ale nie próbujemy tego zmieniać.
— Gdzie cię dziś rano wymyło? —
pytam.
Śmieje się z mojej trafnej metafory.
— Pojechałem na chwilę do rodziców.
Kiwam głową i pozostawiam ten fakt
bez komentarza. Nigdy nie rozmawiamy na temat rodziny. To zawsze będzie
niebezpieczny temat.
Draco ma długie białe włosy i
szaro-niebieskie oczy. Nawet w wyglądzie jesteśmy przeciwieństwami. Ma bardzo
jasną skórę i ciało herosa. Młody bóg powiedziała kiedyś o nim pewna
kobieta. Idealny młody bóg i na dodatek mój.
Kelner przynosi nasze zamówienia.
Obrzuca Dracona szybkim spojrzeniem, potem zauważa nasze złączone dłonie. To
dlatego mnie spławiła, myśli. Pansy trzepocze rzęsami, a Draco próbuje
zamówić kawę. Kelner znów się potyka, odchodząc. Draco puszcza moją dłoń i
bierze drugą porcję mojej szarlotki.
— Hej! — protestuję.
Uśmiecha się promiennie. Wzdycham.
Milczymy do czasu, aż kelner przynosi kawę Dracona. Może powinienem prosić
tą o piwnych oczach o numer telefonu?, myśli kelner. Zaciskam zęby, ale
wiem, że Pansy nie pogardziłaby związkiem na jedną noc. Blaise dziobie swoje
ciasto. Głowę ma zaprzątaną pewnym rudzielcem, ale tym razem jest to już Ginny
Weasley. Draco też to zauważa i kopie Blaise’a pod stołem. Blaise krzywi się,
ale nie złości. Poddał się. Nie mogę mu pomóc, Ginny to moja szwagierka.
Pansy kończy swoje ciasto i wyciąga
się na krześle. Patrzy oskarżycielsko to na mnie to na Dracona. Ach, tak, już
wiem do czego pije.
— Cóż to za ważne sprawy wyciągnęły
was wczoraj tak wcześnie z imprezy? — pyta.
— Małżeńskie — odpowiada Draco bez
namysłu.
Pansy wydyma usta. Wiem, że
strasznie irytuje ją fakt, że nie może znaleźć sobie stałego partnera. To jeden
z tych powodów, przez które jest jej ciężko z naszą idealnością. Ja mam Dracona,
ale on też należy do ideałów, więc praktycznie się nie liczymy.
— Szkoda — mruczy.
Słyszę podtekst w jej głosie. Unoszę
brwi. Pansy uśmiecha się szelmowsko.
— Trochę po waszym wyjściu — mówi, z
wyraźną naganą akcentując nasze wyjście — gdy Blaise się ulotnił, dosiadł się
do mnie facet. Na oko miał ze trzydzieści lat i ze dwa promile we krwi. Ładny
niebieskooki brunet, tylko nieco dla mnie za stary.
Przerywa. Próbuję to sobie
wyobrazić, ale pomagam sobie wspomnieniami Pansy. Są niebywale wyraziste,
biorąc pod uwagę, ile wczoraj wypiliśmy. Kończymy ciasta i zamawiamy lody.
Pansy kontynuuje, gdy je otrzymujemy.
— No, więc dosiadł się i mówi: Kotku,
kocham cię. Ja na niego oczy, a on znów, że mnie kocha i że chce się ze mną
ożenić.
Parskamy śmiechem.
— A ja mu, że nawet nie wie, jak mam
na imię, a on, że nic nie szkodzi i tak mnie kocha. No to mu tłumaczę w miarę
delikatnie, że ja go nie kocham…
— W miarę delikatnie? — dopytuje się
Blaise.
— No, nie doszło do rękoczynów —
prostuje szybko Pansy, przez co zaczynam chichotać. — A on nic, nadal twierdzi,
że mnie kocha i że się ze mną ożeni. W końcu mówi: Poczekaj tu, kotku, zaraz
wracam — mówi Pansy dramatycznym tonem. — Tylko kupię pierścionek.
— Że co?
— Że mi kupi pierścionek
zaręczynowy.
Moja ręka wisi w połowie drogi z
pucharu z lodami do ust. Wszyscy czworo wybuchamy śmiechem. Nie raz, nie dwa
mężczyźni nam się oświadczali na imprezach, ale jeszcze nie było śmiałka z
pierścionkiem.
— No i…? — ponaglam, tłumiąc śmiech.
— No i wstał i poszedł chwiejnym
krokiem do wyjścia.
— I wrócił z pierścionkiem? —
dopytuję się.
— Nie wiem. Wyszłam — kwituje Pansy.
Znów się śmiejemy. Pansy przybliża
nam teksty niedoszłego narzeczonego. Blaise i Draco kpią z niej, ale wyczytuję
z ich myśli, że robi na nich wrażenie postawa tego faceta. Słyszę sygnał
nadejścia SMS-a. Wyjmuję komórkę z torebki wiszącej na oparciu krzesła.
Odczytuję wiadomość od ciotecznego brata, próbując się nie skrzywić. „Wpadniesz
jutro na obiad?” Patrzę chwilę na wyświetlacz i nie za bardzo wiem, co powinnam
zrobić. Nie lubię obiadów u Potterów. Zamykam telefon.
— Kto? — pyta Pansy dla odmiany.
— Harry.
Wszyscy troje krzywią się na dźwięk
tego imienia. Wiem, że nadal nie przepadają za Harrym, czego nawet nie starają
się ukryć. Są pewne rzeczy, których nie żadne z nas nie potrafi wybaczyć
Harry’emu Potterowi.
— Nigdy nie przyzwyczaję się do tego,
że mówisz o nim po imieniu — żali się Blaise.
Wzruszam ramionami. Harry to mój
brat, czy tego chcę, czy nie. Rodziny się nie wybiera. Wrzucam telefon do
torebki. Draco unosi brwi. Zauważa, że nie odpisałam.
— Czego chciał? — interesuje się.
— Zaprasza mnie jutro na obiad.
— Idziesz? — pyta Pansy.
— Nie wiem.
Moje relacje z Harrym są
niesamowicie skomplikowane i trudne do zrozumienia. Jesteśmy kuzynami, wrogami
i sprzymierzeńcami jednocześnie, których łączy tylko jakiś odsetek DNA i ten
sam przyświecający cel. Oprócz tego od pewnego czasu go szczerze nie cierpię z
oczywistego powodu. Jako zadośćuczynienie otrzymywałam zaproszenia na niedzielne
obiady, które tylko pogarszały sprawę, z czego on oczywiście nie zdawał sobie
sprawy. Albo raczej wolał nie przyjmować tego do wiadomości, a ja biedna,
miłosierna i głupia nie chciałam niszczyć świata, który sobie zbudował.
— Dlaczego? — dopytuje się Pansy.
Wzdycham. Trudno mi to wytłumaczyć
nawet najlepszej przyjaciółce. Czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie zrozumie.
Mój umysł działa nieco inaczej niż innych.
— Będzie mnie przepraszał — mówię w
końcu — pytał co u mnie, przepraszał, opowiadał o pracy i dzieciach, znów
przepraszał, próbował wyciągnąć ze mnie, czy się gniewam i znów będzie mnie przepraszał.
Będzie miał cierpiętniczą minę i zrzucał wszystko na siebie — dodaję.
— Bo to jego wina — zauważa Pansy ze
złością. — Bo wszystko trzeba robić za niego, a on jeszcze się pakuje z
kopytami i wszystko psuje.
— Niezupełnie — protestuję. — On nie
chciał. Wiecie jaki on jest…
— Bronisz go — oskarża mnie Pansy.
Wypuszczam ciężko powietrze z płuc.
Ostatnio wyrobiłam w sobie nawyk bronienia wszystkich, a szczególnie tych,
których nie powinnam. Adwokat diabła albo inaczej – diabeł za adwokata.
— To jego wina — mówi stanowczo
Draco.
Znam ten ton. Oznacza, że rozmowa
jest uważana za zakończoną.
— Wiem — odpowiadam z westchnieniem.
— Wiem. Czuję się przy nich wszystkich niekomfortowo — dodaję.
Milczymy. Staram się jeść na wpół
rozpuszczone lody, ale nie chcą przejść mi przez gardło. Draco delikatnie
ściska moją dłoń. Pansy stuka łyżeczką o pusty puchar po lodach, a Blaise
grzebie w swoim deserze, jeszcze gorzej rozpuszczonym od mojego. Przygryzam
dolną wargę.
— Teoretycznie — zaczynam — jestem w
wieku Harry’ego. W praktyce wyglądam na co najmniej pięć lat młodszą.
— Przez niego — wtrąca Blaise.
— Taa, ale zauważ, że niedługo
stuknie nam dwadzieścia pięć lat, a my co?
— Przestań — przerywa Draco. —
Czasem zbyt dużo myślisz.
Wyjmuję komórkę z torby i odpisuję,
że przyjdę, choć wiem, że będę jutro tego żałować. Dojadam swoje lody.
Przypadkiem nadziewam się na myśli Blaise, który złorzeczy Harry’emu. Nie
dość, że uwięził mnie w tym ciele, to jeszcze zabrał sobie Ginny, denerwuje
się. Pukam go łyżeczką po dłoni. Spogląda na mnie i szybko się reflektuje.
— Zastanawialiście się kiedyś —
odzywa się nagle Pansy — czy my będziemy tacy cały czas, czy po prostu
starzejemy się wolniej?
— Nie — odpowiadamy równocześnie.
Każde z nas oczywiście kłamie. Pansy
krzywi się, bo o tym wie. Draco wzrusza ramionami. Mnie wydaje się, że będziemy
tacy w nieskończoność, ale to jest dla mnie nie do zniesienia.
Nie żegnamy się, bo najpewniej
jeszcze się dziś spotkamy. Każde wsiada do swojego auta. Blaise jedzie do
centrum, Pansy na południowy kraniec Londynu, a ja i Draco na północny.
Przypomina mi się o praniu i przeprowadzce. A może wycieczka? Długa wycieczka,
najlepiej za granicę. Hiszpania albo Włochy, albo Francja, albo Stany
Zjednoczone. Albo najlepiej wszystko po kolei.
Tak, to powinno dobrze nam zrobić.
Zajeżdżamy pod naszą kamienicę, a
Draconowi momentalnie psuje się humor. Na pierwszym piętrze Hannah Morena znów
kłóci się z córką. Siedemnastoletnia Iv jest narkomanką, ale ma jeszcze szansę
z tego wyjść. Wchodzimy do budynku, trzymając się za ręce, gdy trzaskają drzwi
u Morenów. Iv mija nas w biegu, słyszę, jak klnie w myślach. Próbuję się do
niej uśmiechnąć.
— Suka — mruczy.
— Ćpunka — nie pozostaję jej dłużna.
Dziewczyna staje i przygląda się nam
mrużąc zielone kocie oczy. Corny, nie przesadzaj, posyła mi sygnał
Draco. Ignoruję go. Widzę rozszerzone źrenice Iv, mimo że w korytarzu panuje
półmrok. Znów jest nagrzana, więc mogłaby kłócić się ze mną do upadłego.
— Myślisz, że jesteś lepsza, Malfoy?
— syczy.
— Nie, to ty myślisz, że jesteś
gorsza.
Obrzuca mnie przekleństwami, ale ja
tylko kręcę głową i kontynuuję wspinaczkę po schodach. Tak kończy człowiek,
który uśmiecha się z grzeczności do ledwie znanych mu ludzi. Draco zgrzyta
zębami, jak zwykle jest na mnie zły. Nigdy się nie przyzwyczaję, myśli.
— Nie uważam się za gorszą! —
krzyczy za mną Iv.
— I dobrze! — odpowiadam.
Bo jesteś lepsza, dodaję w myślach.
Zerkam na Dracona, który teraz dla odmiany mocno zaciska zęby. Ściskam jego
dłoń. Spogląda na mnie z bólem w oczach. Wiem, że myśli o tym samym co ja. Żeby
nie popaść w obłęd, nie zaglądam w jego myśli, za to szukam kluczy w torebce.
Po paskudnej klatce schodowej i
zdewastowanym wejściu, nasze mieszkanie jest oazą piękna w środku burdelu.
Rzucam torebkę na szafkę w przedpokoju i od razu kieruję się do kuchni. Robię
dwie kawy, a Draco zamawia pizzę. Przez chwilę myślę, że może powinnam była
zrobić zakupy i przygotować w końcu normalny obiad. Nie robiłam tego od pół
roku, odkąd się tu przeprowadziliśmy. Draco odkłada słuchawkę i staje w progu,
opierając się o futrynę. Odwracam się do niego. Ciągle nie mogę się nadziwić,
że los mi go ofiarował.
— Zastanawiam się, czy nie
powinniśmy się przeprowadzić — sugeruję.
— Nie rób tego tylko ze względu na
mnie.
Uśmiecham się kpiąco i przechylam
głowę na bok. Mimo paskudnego charakteru Draco czasem potrafił czasem być
wspaniałomyślny. Ale teraz nie była na to pora.
— Mam dość tego miejsca. Mam dość
Londynu i w ogóle Anglii. Jedźmy do Hiszpanii, proszę.
Zastanawia się chwilę tylko po to,
by się ze mną podroczyć. W końcu się uśmiecha.
— Choćby zaraz.
Też się uśmiecham. Podchodzi do
mnie, wyjmuje mi z rąk kubek z kawą i całuje mnie, przygważdżając do kuchennego
kredensu. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Początkowo mu się poddaję, ale potem
odsuwam się lekko i wieję pod jego ramieniem. Wiem, że to go irytuje. Warczy
gniewnie. Śmiejąc się cicho, idę do łazienki zrobić pranie, zapewne ostatnie w
tym mieszkaniu. Mogłabym spokojnie wyrzucić wszystkie te ciuchy i kupić nowe,
ale nie chce mi się codziennie chodzić na zakupy. W sklepach ludzie jeszcze
bardziej się na mnie gapią. Wysypuję ciuchy z kosza na podłogę. Słyszę jak
Draco w kuchni zgrzyta zębami. Żeby się uspokoić wypija kawę, a potem staje w
progu łazienki.
— Bierzesz sobie za punkt honoru
działać mi na nerwy? — pyta ze złością.
— Nie wszystko musi iść po twojej
myśli, Malfoy.
Celowo zwracam się do niego po
nazwisku. Tak jak dawniej. Prycha. Oczywiście, że wszystko musi iść po jego
myśli. Spoglądam na niego, a on patrzy na mnie z kwaśną miną. Dziwnie się
czuję, klęcząc w łazience pośrodku porozrzucanych brudnych ubrań, gdy on, zły
na cały świat, dumnie stoi w drzwiach. Zdaję sobie sprawę, że do tej pory żadna
pani Malfoy nie robiła nigdy w swoim życiu prania. Teraz mam wrażenie, że
wyglądam na żonę, zmuszoną przez męża do uległości, czego wyrazem ma być
robienie prania.
Odzywa się dzwonek do drzwi. Draco
idzie odebrać naszą pizzę, a ja podnoszę się z podłogi i włączam pralkę. Potem
idę do kuchni. Draco zalewa dla nas drugą kawę i jemy nasz obiad.
— To kiedy przeprowadzka? — dopytuje.
Jego złość momentalnie się ulotniła.
— Nie wiem — wzruszam ramionami. —
Może najpierw wróćmy do Dark Castle i omówmy to z pozostałymi.
Kiwa głową. Dla niego Dark Castle na
pewno jest lepsze od tej rudery. Po prawdzie ja sto razy wolałabym małe
mieszkanie w rozpadającej się kamienicy od wielkiego i mrocznego Dark Castle.
Mam złe wspomnienia z tego paskudnego miejsca.
— Jak twoja mama? — zmieniam temat.
— Trudno określić — wzrusza
ramionami i znów staje się markotny. — Ostatnio jest nie do zniesienia. Ma
straszne wahania nastrojów.
— To normalne u kobiet w ciąży.
Krzywi się. Wiem, że nie może
przeboleć, że jego młodsze rodzeństwo będzie kiedyś wyglądało na starsze od
niego. Ale przynajmniej Narcyza przeboleje jakoś nasze odejście. Będzie miała
inne dziecko do opiekowania się, więc może zmniejszy to jej cierpienie i
cierpienie Dracona. Kładę swoją dłoń na jego. Podnosi głowę i spogląda mi w
oczy.
— Nie martw się — pocieszam go. —
Poradzą sobie.
Uśmiecha się krzywo.
— Trudno mi się nie martwić.
— Wszystko się ułoży — mówię z
niebywałą pewnością, której nie czuję.
Ściska moją dłoń. Wiem, że mi nie
wierzy, ale się stara. Ja też sobie nie wierzę, ale w przeciwieństwie do niego,
nie staram się uwierzyć. Za długo już żyję w tym kłamstwie, żebym mogła w nie
uwierzyć. Jest ze mną zupełnie inaczej niż z normalnym człowiekiem.
Draco unosi moją dłoń do ust. Wiem,
że jest to nieme zaproszenie i tym razem z niego korzystam.
_______________
Stare. Jeszcze z czasów, gdy Theo nie należał do składu, Blaise nie był wilkołakiem, a Corny była Cornelią, buntowniczką i kuzynką Pottera. Czyli bardzo stare. Czy ja wiem, trzecia gimnazjum? Publikowane już raz, na remember-me-please. Ogólnie to lubię to opowiadanie - ma w sobie to coś, choć dla kogoś, kto nie zna moich myśli, jest trudne do ogarnięcia. To chyba miał być prolog do czegoś, ale pomysł nie wypalił. Dlatego wypadałoby nieco wyjaśnić.
Podczas Wielkiej Bitwy z Voldemortem, Potter otworzył puszkę Pandory. Znaczy, niekoniecznie otworzył i nie całkiem chcący - miał ją chronić, a zamiast tego stłukł. I wszystko wysypało się na niesamowitą czwórkę Ślizgoniątek. Taki był plan opowiadania. Wiem, wiem, głupi pomysł. Ale człowiek był młody, miał ich wiele. W każdym razie nie wypaliło, ale to coś zostało i jestem z tego dumna. Jedno z lepszych opowiadań, choć bazujące na głupim pomyśle. Cóż zrobisz.
Tak poza tym, wen znów się fochnął, więc na nowy rozdział właściwy będziemy musieli poczekać. Niestety, czasu wiele, ale chęci i pomysłów już nie.
Całuję.
Wasza,
Tak poza tym, wen znów się fochnął, więc na nowy rozdział właściwy będziemy musieli poczekać. Niestety, czasu wiele, ale chęci i pomysłów już nie.
Całuję.
Wasza,
Jej świetny ten bonus. Jakby ci wena pozwoliła to byś mogła rozpisać o tej Puszcze Pandory w późniejszych rozdziałach. Byłoby ciekawie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Swoją wenę też muszę złapać i coś w końcu napisać ;d.
Puszka Pandory... Kurczę, teraz sama już nie wiem, co to było i jak działało. Za światy sobie tego nie przypomnę i będziesz musiał obejść się smakiem ;P
UsuńBardzo wybredne stworzenia te natchnienia, no nie? ;p I wredne. Nigdy nie wiadomo, kiedy dadzą nogę i zostawią Cię na lodzie xD Ale, dzięki Bogu, mój już wrócił i wzięłam się w końcu za siebie. Nowy rozdział napisany i tylko czeka na odpowiedni moment.
Pozdrawiam.
No proszę zaskoczyłaś mnie.
OdpowiedzUsuńwłaśnie wydawało mi się że już gdzieś to czytałam a tymczasem u Ciebie.
to miła niespodzianka.
i jestem pewna ze wena wróci.
do kogo jak do kogo ale do Ciebie musi.
niecierpliwie czekam na kolejną część.
no możliwe, że wpadłaś kiedyś na mojego bloga z luźnymi opowiadaniami. Odkopałam to i nie żałuję.
UsuńNo wen jest uparty, ale ja jeszcze bardziej i nie miał wyboru ;p
Ale to miłe, że wszyscy mi tego życzą. To jednak motywacja, nawet dla osoby, która w głównej mierze pisze dla siebie. Bo jednak zdanie czytelników jest bardzo ważne, pomaga w pisaniu. No bo gdyby się nie liczyło, to bym nie publikowała, no nie?
Pozdrawiam.
dokładnie kochana tak samo uważam;)
Usuńno nie mogę doczekać się dalszych rozdziałów i tego co utworzysz.
p.s.
uroczyście oświadczam że oficjalnie na blogspocie;p
poddałam się gdy wchodząc na bloga przeczytałam że go nie ma;d
oczywiście że masz mnie informować, no. a co do rozdziału przepraszam, że dopiero dzisiaj komentuję, ale trochę zmyliła mnie data. dlaczego tam jest 27 czerwca?
OdpowiedzUsuńogólnie bardzo fajnie, ale widać postępy jakie zrobiłaś. Najświeższe rozdziały są dużo lepsze niż to :)
"Wychodzę z pod prysznica" nie jestem pewna co do tej wersji... nie powinno być "spod"? ale poważnie, nie mam zielonego pojęcie, po prostu coś mi tu nie pasuje.
A! i akapity stawia się również przed dialogami a nie tylko przy opisach :) dziwnie to wygląda.
Pozdrawiam i bierz się za pisanie :P
trochę te samochody i telefony na początku mi zgrzytały.
A faktycznie, dopiero teraz zauważyłam tę datę. Rozdział czekał niepoprawiony na blogu tyle czasu, a dopiero teraz go opublikowałam i zapomniałam datę zmienić. Ale już poprawiłam.
UsuńHeh, no ja też widzę różnicę, ale ta historia moim zdaniem jest lekka i przyjemnie się ją czyta. Choć pomysł denny.
Faktycznie, literówka. Tyle osób to sprawdzało, ja sama czytałam milion razy i nie zauważyłam. Dzięki ;p
Kurczę, wiem, że graficznie zapisy przedstawiają się niezbyt ciekawie, ale jakoś nie mogę się przestawić. Pisałam tak całe życie i już mi zostało. Tak jak te zgrzyty stylowe. Tak jakoś mam, że łącze świat czarodziejski z mugolskim i całkiem dobrze się w tym czuję xD Może dlatego że mam klaustrofobię małą i nie wyobrażam sobie teleportacji i tego słynnego przeciskania przez cienką rurkę. Brrr...
Och, już napisałam. Tylko jeszcze sprawdzić. Wen się w końcu odprosił i wrócił ;)
Pozdrawiam.
a że tak zapytam: gdzie będziesz studiować?
UsuńBydgoszcz. Zastanawiam się, czy spotkam tam kogoś z Was. A Ty, gdzie?
UsuńI jak Lady Spark zapowiedziała - tak też zrobiła! Jestem. Ten bonus bardzo mi się podobał... Był świetny... Kurczę lubię takiego Draco jak w tym bonusie. Wszyscy młodzi, piękni. Idealni, ale jednak nie zbyt szczęśliwi. Niestety... Dzielny Potter jak zwykle coś musiał popsuć. Nie wiem co pisać dalej, bo najzwyczajniej w świecie po prostu mam zastój nie tylko weny na rozdział ale i na komentarz. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCóż, ja uważam, że nieśmiertelność niekoniecznie jest czymś takim super wspaniałym.
UsuńCieszę się, że Ci się podobało. To naprawdę jeden z moich ulubionych tekstów.
Pozdrawiam i życzę weny.