Żyj i pozwól umrzeć
Stojąc przy oknie, Mroczny z nieprzeniknioną miną przyglądał się pod
światło niewielkiej fiolce. Srebrzysty eliksir skrzył się w promieniach rannego
słońca, gdy mężczyzna lekko poruszał małym naczynkiem i delikatnie przelewał
płyn po jego cienkich ściankach. Draco stał kilka kroków za swoim panem i z
rękoma potulnie założonymi w tył, starał się nie wpatrywać zbyt intensywnie w
plecy Czarnego Pana ani nie sprawiać wrażenia znudzonego, zniechęconego, czy
zdenerwowanego, co było w tym przypadku najgorszym rozwiązaniem. Czuł się mocno
nieswojo, to raz, a dwa, to na pewno źle by się skończyło, a on w tej chwili
pragnął jedynie wrócić wreszcie do domu i położyć się spać. Szczerze wątpił,
czy stanie się to szybko, bo przed nim była jeszcze największa próba tego
poranka. Kłamanie Czarnemu Panu było niemożliwe, a zatajanie przed nim
niektórych rzeczy w odmętach własnego umysłu – bardzo męczące. Draco był przez
to całkowicie wyczerpany.
— Moich sług tam nie było? — zapytał Voldemort po raz setny, odwracając
twarz w stronę ledwo stojącego na nogach chłopaka. Czerwone tęczówki z
pionowymi źrenicami przeszywały Malfoya uważnym spojrzeniem, szukając choćby
odrobiny fałszu, co zostałoby srogo ukarane.
— Nie, panie.
— A to leżało na ziemi?
— Tak, panie.
Draco od dawna wiedział, że zwięzłe odpowiedzi były kluczem do sukcesu. Z
ojcem to zawsze się sprawdzało i nie istniał powód, dla którego nie miałoby się
też sprawdzić z Voldemortem.
— Bez niczego, co wzbudziłoby podejrzenia?
— Nie, panie. Była tam tylko ta fiolka.
— I nie zauważyłeś nic dziwnego?
— Nie, panie.
— Interesssujące.
Draco powstrzymywał napływ myśli. Skupiał się na obrazie ulicy nocą, śmierciożercach
atakujących ministerialnego urzędnika, na handlarzu zakazanymi substancjami i
dziwkach na progu burdelu. Ostrożnie odtworzył w myślach obraz zaułka, w którym
znalazł fiolkę, starannie omijając miejsca z Corny dyszącą mu w kark. Gdyby je
przywołał, musiałby zatuszować jej obecność, przykryć pod własną projekcją,
iluzją, fałszem. Mroczny bez trudu
odkryłby jego ingerencję. Draco miał za mało praktyki na tak ryzykowny krok. To
były jego koniec. Już sama myśl, że mógł oszukać czarnoksiężnika bardzo
niebezpieczna i ryzykowana. Nie mógł też zablokować wspomnień za ścianą, bo to
natychmiast wzbudziłoby podejrzenia. A podejrzenia były najgorszą rzeczą, która
mogła spotkać człowieka.
Kropla potu spłynęła mu po karku.
Mroczny wreszcie odwrócił wzrok, nie znajdując nic niewłaściwego w umyśle
swojego sługi. Odszedł kilka kroków i zamyślony spojrzał w okno. Malfoy
widział, jak fiolka zniknęła w szerokim rękawie szaty Czarnego Pana, ale nie
spoglądał długo w to miejsce. Co w niej było? To pytanie było bezpieczne.
Ciekawość wciąż jeszcze była bezpieczna. Jeszcze.
— Za kilka dni mam zamiar oficjalnie przejąć Ministerstwo Magii i
posadzić na stanowisku ministra Piusa Thicknesse — poinformował go Mroczny
beznamiętnym tonem. Draco znał tego człowieka za sprawą ojca i domyślał się, że
nowy minister nie był tak do końca w pełni władz umysłowych. — Sądzę, że jednak
niekoniecznie będziesz tam potrzebny. Yaxley poprowadzi całą akcję. Przejęcie
ministerstwa nie jest zadaniem ponad siły moich wiernych sług.
— Nie wątpię — powiedział białowłosy, skłoniwszy lekko głowę.
Zastanawiał się, dlaczego nagle został odsunięty. To miało drugie dno.
Trwała wojna, a Voldemort był strategiem. Może nie jakimś geniuszem taktycznym,
ale na pewno sprawnym dowódcą i każdy jego ruch miał cel. Od przypadkowych
działań byli śmierciożercy pokroju Lestrange’ów. Czarny Pan był generałem,
opracowywał manewry, planował, przewidywał, szarżował, tworzył strategie
działań, lepsze czy gorsze, ale przemyślane. Ostatnio stawał się coraz bardziej
roztargniony, omylny, popełniał błędy i ponosił drobne klęski, ale wciąż był przywódcą.
A Draco raz był bliżej, a raz dalej jego względów. Teraz znów spadał. Coś się
zmieniło.
— Możesz odejść.
Malfoy skłonił się kolejny raz i sztywnym krokiem wyszedł z
pomieszczenia, starając się, żeby nie wyglądało to na ucieczkę. Nim odetchnął
głębiej, upewnił się, że w pobliżu nie było cudownej cioteczki Belli, która
zawsze była gotowa wesprzeć go w trudnej chwili. Chłopak oparł czoło o zimną,
kamienną ścianę i zamykając oczy, ciężko wypuścił powietrze z płuc. Było
ciężko, ale się udało. I tym razem mu się udało. Miał więcej szczęścia niż
rozumu. Doprawdy, ile jeszcze razy będzie musiał naginać prawo, które go
obowiązywało od ponad roku, żeby ocalić głowę swoją i Corny?
Po kilku minutach oderwał się od przyjemnie chłodnego kamienia i odrobinę
chwiejnym krokiem ruszył korytarzem. Ledwo mógł ustać na nogach, a przecież
musiał jeszcze stąd wyjść i dotrzeć do Malfoy Manor. Oczywiście nigdzie nie
było wind, jakże inaczej. Prawdę mówiąc, cały Mroczny Dwór pełen był pustych
pokoi, w których każdy mógł się zakwaterować, jeśli miał takie życzenie, ale
sama myśl, że miałby spać w TYM miejscu, napełniała Dracona obrzydzeniem. Nikt
go nigdy do tego nie zmusi, a jeśli nawet prawdopodobnie nie zmrużyłby oka albo
spałby z różdżką w ręką jak… Snape! Nie, nie, nie. Nie ma mowy. Musiał stąd
wynieść. Nikt nie będzie porównywał go do Snape’a.
Na szczęście tym razem nie czekał na niego w salonie komitet powitalny w
osobie ojca i kieliszka wina w jego dłoni. Draco z ulgą przeszedł przez dolny
hall, z trudem wdrapał się na schody i jakoś doczłapał do swojej sypialni,
gdzie od razu padł w ubraniach na łóżko.
Obudziło go szarpanie za rękaw.
— Paniczu. Paniczu! — zawołał Paskuda, nie przestając nim potrząsać. —
Proszę, niech się panicz wreszcie obudzi!
— Och, daj mi umrzeć w spokoju — wymamrotał chłopak w pościel, odtrącając
skrzata i nakrywając głowę poduszką.
— Ależ paniczu! Pan kazał paniczowi natychmiast zejść na dół!
— Powiedz mu, że mnie nie ma — mruknął.
— Już powiedziałem, że panicz wrócił — pisnął Paskuda, szarpiąc tym razem
za poduszkę i próbując ją ściągnąć z draconowskiej głowy. — Niech już panicz
wstanie, błagam panicza. Pan na pewno ukarze Paskudę, jeśli Paskuda nie
sprowadzi panicza zaraz na dół. Paniczu!
Draco zaklął głośno i gwałtownie przewrócił się na plecy, ze złością
ciskając poduszkę na środek pokoju. Strzelił po łapach skrzata, który chyba
znów zamierzał nim potrząsać. Paskuda zmieszał się i cofnął dwa kroki.
— Dobrze, już dobrze — warknął chłopak. — Idę. Nie musisz mną szarpać.
Wściekły i nadal wyczerpany, zwlekł się z łóżka i opuścił swoje pokoje,
nie zaprzątając sobie głowy przebieraniem się ani też jękami skrzata, który
truchtał tuż za nim i biadolił, że aż puchły uszy. Draco wiedział, że pewnie
wyglądał jak siedem nieszczęść, ale w tej chwili miał to w głębokim poważaniu.
Gdy stanął w drzwiach salonu, był jednak już jedynie zrezygnowany. I trochę
znerwicowany, bo nie miał zielonego pojęcia, co też ostatnio zrobił.
Lucius zmierzył go zdegustowanym spojrzeniem i ściągnął usta w sposób,
który chłopakowi zawsze przypominał McGonagall. Mężczyzna ubrany był bardzo
elegancko w ciemnozieloną szatę, spod której oczywiście wystawał biały, sztywny
kołnierzyk, na ramionach miał czarny płaszcz za kolana, zaś w dłoniach trzymał
skórzane rękawiczki i wysoki cylinder.
— Jak ty wyglądasz, chłopcze? — rzekł pan domu ze świętym oburzeniem.
Draco przejechał dłonią po włosach, czyniąc w nich większe spustoszenie.
Był wymięty i potargany, o czym doskonale wiedział. Wyglądał dokładnie tak, jak
powinien wyglądać człowiek, który całą noc włóczył się za mrzonką po
podejrzanej okolicy, potem bardzo skrupulatnie sprawdzał ze swoją dziewczyną
nowe łóżko w londyńskiej rezydencji, a na koniec, nad ranem, zapukał do drzwi
samego diabła i wręczył mu tajną przesyłkę, która przez ostatnie kilka nocy
skutecznie spędzała mu sen z powiek. Ale nie miał siły tego tłumaczyć.
— Chciałeś mnie widzieć, ojcze?
Mężczyzna przeniósł na jego twarz spojrzenie, które do tej pory skupione
było na żałośnie pomiętej koszuli smętnie wystającej z czarnych spodni. Gdyby
jego syn miał siłę, pewnie poczułby się głupio. Ale w tej chwili potrafił
jedynie stać w miarę prosto w jednym miejscu i czekać na rozkazy. W między
czasie marzył, żeby znów położyć się do łóżka. Na wieki.
— Wyjeżdżam na kilka dni — oznajmił starszy Malfoy.
Hurra! Gdyby Draco nie był taki zmęczony, może odtańczyłby dziki taniec
radości, jednak w tej chwili ograniczył się do westchnięcia, znaczącego: Chcesz mi powiedzieć, że ściągnąłeś mnie tu
wyłącznie dlatego? Chcę umrzeć. Sam nigdy nie wpadłby na bardziej
idiotyczny i równocześnie bardziej sadystyczny pomysł. Bo wyciągnięcie ledwie
żywego człowieka z łóżka tylko po to, żeby oznajmić mu, że się wyjeżdżało, było
sadystyczne.
— Nie krzyw się, Draconie — warknął Lucius, marszcząc brwi. — Pan
wyznaczył mi zadanie i muszę pilnie wyjechać. Wrócę tuż przed Bardzo Ważnym
Dniem, o którym pewnie już wiesz. — W tym miejscu nastąpiło znaczące
spojrzenie. Niestety, pomyślał Draco. Wielka szkoda, że nie biorę w nim
udziału. Umrę z rozpaczy. — Nie zrób nic głupiego przez te kilka dni.
— Oczywiście, ojcze. Czy mogę już odejść?
Lucius wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się przed przewróceniem
oczami. Draco nieco otrzeźwiał. Doprowadzanie ojca do irytacji absolutnie nie
było dobrym pomysłem ani teraz, ani nigdy. Natychmiast czujność chłopaka
wzrosła o trzysta procent.
Starszy mężczyzna prychnął głośno, cmoknął z niesmakiem i pokręcił głową
nad swoim nieszczęściem. Draco skurczył się nieco w sobie. Doskonale wiedział,
co chodziło po głowie nestora rodu – za co Merlin pokarał go takim synem.
Milion razy słyszał to z ust ojca.
— Idź. I doprowadź się do porządku!
— Oczywiście, ojcze.
Mężczyzna znów prychnął z rozdrażnieniem, patrząc spod zmarszczonych
brwi, jak jedyny syn wychodził. Draco zastanawiał się, czy nie życzyć przyjemnej
podróży, ale stwierdził, że to głupi pomysł. Ostatnim razem usłyszał, żeby
przestał się wydurniać. Po raz kolejny tego cholernego dnia wspiął się na
cholernie długie schody, doczłapał do swojego pokoju i padł jak długi na łóżko.
Umrzeć, pomyślał.
— Wiesz, Smoczydło, jak śpisz, to nawet wyglądasz całkiem uroczo.
— Odwal się — wymamrotał w poduszkę. Zabrzmiało trochę słabo. — Poza tym
obawiam się, że musisz zadowolić się nieodwzajemnioną miłością. Posiadam już
swoją długą połówkę. Niestety.
— Zdążyłem zauważyć.
Coś wylądowało na jego twarzy. Miękki, niewielki skrawek materiału. Draco
warknął cicho z irytacji i natychmiast go ściągnął, po czym otworzył jedno oko,
żeby spopielić znalezisko wzrokiem. Ujrzawszy je, zamiast rozerwać materiał na
drobne kawałeczki, uniósł brwi i popatrzył na przyjaciela z rozbawieniem.
— No wiesz co, Diable…? — mruknął z paskudnym uśmiechem. — Nigdy cię nie
podejrzewałem o noszenie koronkowej bielizny. Tyle lat w jednym dormitorium, a
ja tu nagle dowiaduję się takich rzeczy.
Zabini przewrócił oczami.
— Ha ha ha, bardzo śmieszne — prychnął. Natychmiast jednak wrócił mu
dobry humor i wyszczerzył się bezczelnie do białowłosego. — Znalazłem to
poniewierające się po podłodze na pierwszym piętrze. W twoim świeżo urządzonym
londyńskim mieszkaniu. Możesz mi wyjaśnić, co tam robiło? — Jego uśmiech
poszerzył się. — Na moje oko, to twój rozmiar to też nie jest.
Szlag, zaklął Draco w myślach. A pytałem, czy wszystko zabrała. Tylko ona
mogła nie zauważyć braku tak znaczącej części garderoby.
Blaise wciąż uśmiechał się niezmiernie szeroko, gdy jego przyjaciel
wrzucił czarne, absolutnie damskie majtki do szuflady szafki nocnej i trzasnął
nią, a potem opadł na materac i przykrył głowę poduszką. Cała ta scena mówiła
sama za siebie, ale Malfoy stwierdził, że w żadnym wypadku nie będzie jeszcze
wypowiadał się na ten temat ani tłumaczył z czegokolwiek. Bruneta nie powinno w
ogóle obchodzić, co on z kim i gdzie robił. A już zwłaszcza, co białowłosy
robił w swoim własnym mieszkaniu ze swoją własną dziewczyną.
— Rozumiem, że nie dowiem się żadnych pikantnych szczegółów?
Draco w kilku niewybrednych słowach kazał przyjacielowi, delikatnie rzecz
ujmując, spadać na drzewo. Brunet nie wyglądał na przejętego. Właściwie Zabini
był wyraźnie szczerze ubawiony reakcją kumpla, który zawsze był oazą spokoju, a
jeśli chodziło o Corny, wychodził z niego istny diabeł. Najwyraźniej miał nawet
zamiar zapytać dziewczynę, co ona takiego robiła, że Draco zachowywał się jak
wściekłe tornado w rejonie tropikalnym. Nie ma to jak wsparcie przyjaciela.
— Diabeł.
— Hę?
— Zamknij się — wycedził w pościel, zamykając oczy.
Umrzeć, pomyślał po raz kolejny.
— Przecież nic nie mówię.
— Zamknij się mentalnie, idioto.
— Aaa…
Zabini nabijał się z niego prawie do wieczora i pewnie robiłby to dłużej,
może nawet do pieprzonego końca świata (który, jak się zanosiło, miał nadejść
całkiem niedługo), gdyby Draco w końcu nie zagroził mu uszczerbkiem na ciele i
duszy. Choć białowłosy był drobniejszy i mniej muskularny od przyjaciela,
doprowadzony do ostateczności robił się niebezpieczny i bez trudu
przemeblowałby pół Londynu (czytaj: zrównał z ziemią). Tak twierdziła teoria, a
przynajmniej sam bezpośrednio zainteresowany i nawet Blaise nie chciał
ryzykować. Albo po prostu naigrywanie się z kumpla zwyczajnie mu się znudziło.
Kto go tam wiedział.
Draco wypełznął z łóżka chwilę po południu (nigdy nie potrzebował dużo
snu i nie rozumiał naglącej potrzeby wylegiwania się cały dzień w pościeli,
jaka to w wolnym czasie przyciskała jego kumpla) i rozkoszował się przerwą w
teoretycznie dobrowolnych obowiązkach nowego pieska salonowego Jego Mhrrrocznej
Mości Lorda Wszelkiego Zła. Był to jego pierwszy dzień wolny od bardzo dawna, a
już na pewno od momentu wypłynięcia sprawy z zaginioną fiolką i chłopak miał zamiar
zmarnować ten czas na kompletnym nic nie robieniu. W końcu miał wolne. Z błędu
wyprowadziła go jak zawsze pomocna Pansy. Wpadając do Malfoy Manor jak do
własnego domu i ściągnąwszy mocno rozleniwionego Dracona z kanapy, zmusiła go
siłą, żeby zatwierdził menu, listę gości, wzór zaproszeń i urodzinowego tortu,
projekt sukienki dla Corny, kwiaty, firanki, obrusy, talerze, serwetki,
kokardki, wstążki, pogodę, dekret emancypacji skrzatów domowych… Blaise
wytrzeszczył oczy, zmartwiał, skurczył się w sobie i w trybie ekspresowym
schował za fotelem, żeby Parkinson przypadkiem i jemu nie wynalazła jakiegoś
zajęcia. Malfoy przez niespełna godzinę bezskutecznie próbował przerwać potok
słów, który wypływał z ust Czarnej, ale ona reagowała jedynie na „tak” lub
„nie” i argumenty wyłącznie związane z tematem przyjęcia. Jakby dosłownie nie
docierało do niej zupełnie nic innego. Zabini wychylał się zza fotela jak
diabeł zza pieca, na wpół doskonale się bawiąc kosztem przyjaciela, a w połowie
wciąż obawiając ataku na swoją osobę. Ale Pansy zupełnie nie zwracała na niego
uwagi, zachwycając się nad lukrowanymi różami, gdzieś między firankami z
muślinu a bukietami frezji. Draco czuł, że coraz bardziej bolała go głowa. No
doprawdy, jakby w ogóle potrafił odróżnić śnieżną biel od mlecznej albo
rozumiał różnicę w robieniu bukietu z siedemnastu czerwonych czy niebieskich
frezji. Był facetem, do jasnej cholery, co go to w ogóle obchodziło?
Interesował go efekt, a nie środki.
— Czarna! — wrzasnął wreszcie wprost do ucha dziewczyny, tak że o mało
nie spadła z oparcia jego fotela, na którym przez cały czas siedziała.
Posłała mu przerażono-urażone spojrzenie.
— Czy to naprawdę konieczne? — zapytał już ciszej, swoim zwykłym
obojętnie zirytowanym tonem. — Nie możesz zająć się tym wszystkim sama? Ja się
na tym po prostu nie znam.
— Ale to ty urządzasz to przyjęcie! — oburzyła się Parkinson. — Musisz
więc to wszystko zatwierdzić!
— Właściwie — rzucił Draco, spoglądając z paskudnym uśmiechem na ukrytego
za fotelem przyjaciela — to przyjęcie urządza Diabeł, a ja jedynie wynajmuję
lokal.
Pansy odwróciła głowę w kierunku bruneta, a ten jęknął bezgłośne: O nie! i nim się obejrzeli, już go nie
było. Oboje popatrzyli za nim, nie mogąc uwierzyć, że powolny i leniwy Blaise
potrafił poruszać się tak szybko, ale zobaczyli trzaskające drzwi i koniec.
Czarna znów spojrzała na Dracona, unosząc wymownie brwi.
— Czy to nie oznacza, że wracamy do punktu wyjścia?
Prychnął i zrzucił z siebie górę broszurek, magazynów i katalogów,
którymi go obrzuciła, żądając dokonania wyboru.
— Daj mi spokój — warknął, wstając z fotela. — Ja się na tym nie znam,
kobieto, więc co to za różnica, czy zatwierdzę, czy nie? Zresztą, do
przemeblowania mojego domu jakoś nie potrzebowałaś zatwierdzenia — zauważył
kwaśno.
— Uch, w ogóle nie da się z tobą pracować — fuknęła dziewczyna.
Jednym ruchem różdżki pozbierała gazetki z dywanu, po czym opuściła pokój
z wysoko uniesioną głową i bardzo obrażoną miną. Draco odetchnął z ulgą.
— Poszła sobie? — zapytał Diabeł, wyglądając z łazienki.
— Owszem, cykorze.
— Zdrajca — odgryzł się brunet.
— Mizogini.
— Odezwał się pantoflarz.
Draco posłał mu mordercze spojrzenie, dochodząc do niechętnego wniosku,
że opuszczenie własnej sypialni byłoby poniżające. Zawsze mógł przecież wywalić
kundla za próg. Szczerząc radośnie kły, Blaise przeniósł się na kanapę, dając
mu do zrozumienia, że on absolutnie nigdzie się nie ruszał.
Co za życie.
To doprawdy idiotyczne, pomyślał, stojąc pod oknem pokoju Corny i
ciskając w szybę kamykami. Nadal preferował odwiedzanie dziewczyny w ten
sposób, niż jak każdy normalny człowiek wchodzić drzwiami. Jeszcze by, nie daj
Merlinie, po drodze natknął się na Snape’a. Niebiosa, uchrońcie go od tego. Już
chyba wolałby natrafić tam na wściekłego hipogryfa…
Hm, chociaż nie – po pierwszym i zarazem ostatnim spotkaniu z osobnikiem
tego gatunku, białowłosy raczej nie zaryzykowałby bliższego kontaktu z żadnym
innym. Wprawdzie szkolna pielęgniarka wyleczyła ranę po szponach tak, że
zostały po niej jedynie ledwie widoczne blizny, to Draco mimo wszystko dostał
nauczkę i nie miał zamiaru zbliżać się do końca życia do żadnego hipogryfa.
Choćby mu za to zapłacili… Noo, zależy ile.
Wracając do tematu, odkąd na początku lipca podstępem wrobił Snape’a w
opiekę nad Corny, Malfoy ze wszystkich sił starał się go unikać. Cały czas
czekał na zemstę w wykonaniu Starego Nietoperza i stanowczo nie pocieszała go
myśl, że za miesiąc miał wrócić do Hogwartu, w którym królować miał teraz
Mistrz Eliksirów w swojej mrocznej aurze i chwale.
— Draco, oszalałeś? — syknęła Corny, wychylając się z okna.
— Nie bardziej niż zwykle — odparł chłopak półgłosem, unosząc przy tym
prawy kącik ust. — Odsuń się, wchodzę.
Jakiś czas temu znalazł zastosowanie dla wyników morderczych treningów i
miliardów godzin ćwiczeń, którym od wczesnego dzieciństwa poddawał go ojciec.
Wspięcie się na pierwsze piętro okazywało się być dla niego drobnostką, co
bardzo ułatwiło życie. Unikanie wchodzenia przez drzwi stawało się zadziwiająco
łatwe do wykonania i to nawet za dnia. Draco bez trudu wynajdywał nierówności w
murze, traktując ścianę domu jak skałkę wspinaczkową. Całkiem przyjemna zabawa,
tylko bez asekuracji, za to z Corny jęczącą nad głową, że sąsiedzi patrzyli, a
profesor był w swoim gabinecie i też mógł zobaczyć, a to będzie katastrofa…
— Zrzędzisz, kobieto — stwierdził Draco, zeskakując cicho z parapetu. —
Jestem już mistrzem w skradaniu się. Mógłbym zostać szpiegiem.
Prychnęła.
— Jasne.
— Wątpisz w to? — rzucił z błyskiem w oku i nim zdążyła zareagować,
chwycił ją w pasie, gwałtownie przyciągając do siebie.
Pisnęła cicho i próbowała się wyrwać, ale trzymał ją w mocnym uścisku.
Miał doskonały humor, nawet mimo porannej wizyty w Mrocznym Dworze, ledwie paru
godzin snu, nieprzyjemnej rozmowy z ojcem, złośliwych komentarzy Blaise’a oraz
wizyty Pansy. Chyba głównie dzięki temu miał świetny nastrój i dlatego
postanowił nieco się podroczyć z Corny. Uśmiechnął się złowieszczo.
— Śmiesz wątpić w moje zdolności? — powtórzył niskim głosem.
— Ależ skądże — odparła ze śmiechem, nie przestając z nim walczyć. —
Uważam, że byłbyś świetnym szpiegiem. Normalnie, drugi James Bond. A teraz mnie
puść.
Draco nie miał pojęcia, kim był James Bond i w ogóle czy powinien
kojarzyć jego nazwisko, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Zamiast
spełnić żądanie dziewczyny, przycisnął ją mocniej do siebie i zamknął jej usta
swoimi. Bez wahania oddała mu pocałunek, jednocześnie zarzucając ręce na szyję.
Draco miał wrażenie, jakby nie widzieli się długie miesiące, a nie zaledwie
kilka godzin. Gdy w końcu odsunęli się od siebie, miał wrażenie, że kręciło mu
się w głowie.
— Zdaje się, że miałem do ciebie jakąś sprawę — wymamrotał we włosy
Corny, gdy opadli na łóżko, które stęknęło żałośnie pod ich ciężarem. — Ale
teraz pojęcia nie mam jaką.
— Cóż, chyba w takim razie będziesz musiał zostać dłużej — westchnęła. —
Albo przyjść jeszcze raz.
— Na to wygląda.
Czuł się odrobinę głupio, jak w cukierkowej powieści dla nastolatek, w
ciszy leżąc na łóżku dziewczyny z nią prawie leżącą na nim, gdy za ścianą
siedział jej ojciec (co z tego, że oszukiwany), a za oknami zapadał zmierzch.
Brakowało tylko kogoś trzeciego do kompletu, najlepiej jakiegoś opalonego,
napakowanego bruneta, biegającego nieustannie bez koszulki oraz rywalizującego
o względy Corny z taką zaciętością, jakby co najmniej chodziło o jej życie.
Draco prawie uśmiechnął się do swoich myśli. Zupełnie jak w ckliwym romansie.
Wprawdzie bruneta mieli, i nawet był opalony, ale raczej nie zgodziłby się
biegać półnago po mieście, a już na pewno nie konkurowałby z Draconem o żadną
dziewczynę. Mieli całkiem inne gusta. Poza tym Malfoy dobrze wiedział (a prócz
tego cały świat), że jego kumplowi w życiu nie przyszłoby przez myśl spojrzeć
na Corny inaczej, niż jak na siostrę. I za to mu chwała na wieki.
Corny poruszyła się nagle. Podniosła się na łokciach i zawisła nad
Draconem, zaś jej długie włosy jak zwykle opadły kurtyną po obu stronach jego
twarzy. Tego dnia ich nie zaplotła. A może rozpuściła, wiedząc, że przyjdzie?
Popatrzyła mu w oczy, jednocześnie przeczesując palcami jego grzywkę.
— Zrobiłam test — oznajmiła nagle.
Draco zamarł. Miał wrażenie, że krew w jego żyłach zamarzła. Te dwa słowa
miały w sobie coś złowieszczego. Przynajmniej dla faceta. Zamrugał gwałtownie i
spojrzał na dziewczynę z dużą rezerwą.
— Proszę? — zapytał ostrożnie.
Zaśmiała się.
— Nie taki, głuptasie — odparła i pacnęła go lekko w pierś.
Zanim się obejrzał, zerwała się z łóżka i lekko podbiegła do biurka.
Uniósł się na łokciach, patrząc na nią z ciekawością. Corny pomacała dłonią pod
blatem, żeby wyciągnąć stamtąd mały kluczyk i otworzyła nim najwyższą szufladę
komody. Dla Snape’a to pewnie żadna przeszkoda, stwierdził Draco w myślach, ani
na chwilę nie odrywając wzroku od dziewczyny namiętnie grzebiącej w szufladzie
i mamroczącej przy tym coś pod nosem. Chłopak mógł założyć się, że klęła. W
pewnym momencie z szuflady wypadła para czarnych, koronkowych majtek, bardzo
podobnych do tych, które Blaise przyniósł rano do Malfoy Manor. Białowłosy
uśmiechnął się do siebie. A to szczwana bestyjka, pomyślał z podziwem, patrząc
na skrawek materiału poniewierający się po ziemi. Jeśli Snape bał się kobiet
tak bardzo, jak Draco myślał, za nic w świecie nie wsadziłby ręki do szuflady
pełnej damskiej bielizny. Corny nie można było odmówić sprytu. Ani zdolności do
gubienia potrzebnych rzeczy, dodał zaraz w myślach, gdy cała zawartość szuflady
wylądowała na podłodze. Prócz góry czarnych majtek na ziemi wylądowało jeszcze
kilka cienkich, szarych teczek, małe kolorowe pudełko oraz dwa notesy.
Dziewczyna przejrzała zawartość papierologii, odłożyła na bok gruby notatnik w
ciemnej skórze, a potem wrzuciła resztę byle jak z powrotem. Zamknęła szufladę
na klucz, schowała go ponownie pod blat biurka i dopiero wtedy podeszła do
Dracona z bardzo zadowoloną miną.
— Wiem, muszę tam posprzątać — rzuciła na widok jego uniesionych brwi. —
Ale to może poczekać. Mamy ważniejsze sprawy — dodała, podając mu notes i
siadając obok niego ze skrzyżowanymi nogami.
— Co to jest? — zapytał z ciekawością, przekręcając się na bok i
opierając na lewym łokciu, otworzył zeszyt.
— Sprawdziłam tę próbkę eliksiru, jak chciałeś. Przyznam, że łatwe to nie
było, bo za dużo tego nie mieliśmy do badania. Poza tym, że zajęło mi to cały
dzisiejszy dzień, kosztowało sporo nerwów, bo musiałam wybłagać u profesora
pozwolenie na pobyt w jego pracowni. No ale czego się nie robi z miłości?
Dowiedziałam się więc kilku ciekawych rzeczy o tym cholerstwie.
Draco z ciekawością zaczął wertować wyniki jej kilkugodzinnej pracy. Nie
od dziś było wiadomo, że Corny uwielbiała eliksiry i trudno było ją od tego
oderwać, ale białowłosemu nie przeszłoby przez myśl, że mogłaby siedzieć nad
czymś przez cały dzień. Jednak na jej upór nie było siły.
— Nigdy czegoś takiego nie widziałam — ciągnęła dziewczyna, podczas gdy
on zagłębiał się w lekturze pełnej nie do końca zrozumiałych dla niego nazw. —
Ten eliksir nie jest podobny do żadnego mi znanego, poza tym dałam radę
wyodrębnić jedynie kilka jego składników, zanim próbka dosłownie rozpadła mi
się w rękach. Wyjątkowo delikatne cholerstwo. Nadal nie potrafię też
powiedzieć, do czego służy i czemu Mrocznemu tak na nim zależy. Choć przyznam
się, że mam kilka teorii — dodała po chwili. — Popatrz tylko na to.
Przewróciła kilka stron, a potem postukała palcem w jedną z nich. Draco
nie mógł wyjść z podziwu, że w ciągu kilku godzin odwaliła taki kawał roboty.
Notes był gruby i do połowy zapełniony zwięzłym, nieco kanciastym pismem,
linijka pod linijką i na dodatek z przypisami. Niewiarygodne. Na kilku stronach
mignęły mu też jakieś schematy, a do tego każda strona zawierała opis czegoś
innego i odsyłała do innej, jak w książce do eliksirów. I to podobno on był
pedantem.
W miejscu, które Corny wskazała mu palcem, jedno słowo wyraźnie różniło
się od innych – napisane było starannie dużymi drukowanymi literami, a dodatkowo
kilkukrotnie podkreślone.
— Hemoglobina — przeczytał chłopak na głos.
Zmarszczył brwi. Zastanawiał się, co to może znaczyć. Wydawało mu się, że
gdzieś już słyszał tę nazwę, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Może od
Corny? Często opowiadała mu o różnych dziwnych rzeczach, nierzadko mugolskich,
ale on rzadko brał jej historie do siebie. Dziewczyna zalewała go informacjami,
których jego czarodziejski mózg po prostu nie przyjmował. Teraz białowłosy
podniósł na nią nierozumiejący wzrok, a ona westchnęła z rezygnacją. Obiecał
sobie, że od dziś będzie jej uważniej słuchał.
— Hemoglobina znajduje się w krwi — wyjaśniła, kręcąc głową z
politowaniem. — Doprawdy, wy, czystokrwiści czarodzieje, jesteście strasznymi
ignorantami, jeśli chodzi o tak podstawowe rzeczy jak budowa człowieka czy
fizyka — prychnęła. — W mugolskich szkołach uczą o czymś takim na poziomie
podstawówki. Hemoglobina to białko, wchodzące w skład czerwonych krwinek —
wyjaśniła takim tonem, jakby była to najbardziej oczywista oczywistość. —
Pozwala rozprowadzać tlen w naszym organizmie, a jej obecność nadaje krwinkom,
a tym samym i krwi, czerwony kolor.
— Okay — odparł Draco ostrożnie, nadal nie mając pojęcia, czemu było to
takie ważne. Przeszukiwał swój umysł w kierunku połączenia eliksirów i krwi. —
I co w tym niezwykłego? W zeszłym roku na eliksirach stosowaliśmy smoczą krew.
Może i jest ona bardzo droga, ale nic w niej niezwykłego.
Corny machnęła na niego ręką, dając mu tym samym do zrozumienia, że jest
to mało istotne. Sposób, w jaki się wypowiadała, najczęściej był równie
pokręcony, co jej sposób na życie i przede wszystkim sposób myślenia. Draco
domyślał się, że zapominała, że rozmawiała z osobą dużo mniej zaawansowaną w
temacie od niej, co akurat nie było znowu aż takie dziwne. Corny lubiła
zapominać o niektórych, jej zdaniem mało przydatnych, rzeczach, żeby mieć
więcej miejsca w pamięci na coś bardziej potrzebnego. A przez to zrozumienie
jej myślenia przysparzało Draconowi sporo kłopotów. Jak zawsze, zresztą.
— Och, owszem, w tym eliksirze znajduje się smocza krew. Ale to, na co w
tej chwili patrzysz, to ludzka hemoglobina. Nie mogę powiedzieć nic poza tym,
bo wszystkie inne składniki się rozleciały, a fragment DNA, który znalazłam,
jest zbyt mały, żebym mogła cokolwiek z nim zrobić. Zresztą, nie mam tutaj do
tego sprzętu, profesor nie bawi się mugolskim wynalazkami. Mogę jednak z całą
pewnością stwierdzić, że w eliksirze znajdują się trzy rodzaje krwi.
— Trzy? — zdziwił się Malfoy, unosząc głowę. Naprawdę mogłaby mówić nieco
jaśniej i nie kazać ciągnąć się za język. — Mówiłaś o ludzkiej i smoczej, co
już samo w sobie jest dziwne, bo raczej nie robi się eliksirów na ludzkiej
krwi, chyba że…
— Chyba że jest to czarna magia — wpadła mu w słowo. — Cały czas właśnie
do tego zmierzam. Ten eliksir jest niezwykły pod każdym względem, a jego
podstawą są trzy główne składniki i nie należy do nich smocza krew. Pierwszym
jest ludzka krew i jestem na dziewięćdziesiąt procent pewna, że należy
czarodzieja, znalazłam bowiem mimo wszystko doskonały fragment DNA z mutacją
odpowiadającą…
— Corny, nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz.
Westchnęła.
— Totalna ignorancja — wymamrotała z irytacją, spoglądając na niego
niezbyt przychylnie. — Drugim składnikiem jest coś dużo dziwniejszego —
kontynuowała po chwili. — To jakiś metal, ale nie figurujący w żadnych
tablicach, nigdy przedtem też czegoś takiego nie widziałam. Jest krystaliczny i
trwały, ale łatwo daje się kruszyć i dzielić, więc gdybym miała zgadywać,
strzeliłabym, że jest to Kamień Filozofów.
Draco, który znów wertował notatki, poderwał gwałtownie głowę, otwierając
szeroko oczy ze zdumienia. Trochę to potrwało, zanim zebrał w końcu szczękę z
podłogi. Gwizdnął z podziwem przez zęby.
— Łał. Robi się coraz ciekawiej.
Wyciągnęła z kieszeni spodni niewielką blaszkę i podała mu ją jako dowód.
Draco obejrzał kawałek metalu z każdej strony, ale nie zobaczył w nim nic
niezwykłego. Uniósł brwi, spoglądając na Corny, po raz tysięczny tego wieczoru
kompletnie zbity z tropu.
— Spójrz tutaj — wyjaśniła, wskazując mu palcem dwie złote plamki na
srebrnej powierzchni blaszki.
— Widzę. I co w związku z tym?
— To złoto. Wniosłam do pracowni kawałek stopu żelaza z węglem, a obecnie
mam stop żelaza, węgla i w iluś milionowej złota.
— A masz tu złoto, bo…
— Bo skapnęło mi na blaszkę trochę podzielonego na rozcieńczone części
eliksiru — wyjaśniła. — Dałeś mi tego dosłownie kropelkę, a ja musiałam
podzielić to szajstwo na jeszcze mniejsze kropelki. Nie masz zielonego pojęcia,
ile z tym było babrania się.
— Domyślam się — wymamrotał, patrząc na ścisłe notatki. — A trzeci
składnik? — ponaglił ją. — Pewnie masz w związku z nim kolejną niespodziankę.
— Większą niż myślisz — uśmiechnęła się tajemniczo. — Trzeci składnik
nadaje eliksirowi tę niezwykłą złocisto-srebrzystą barwę i utwierdza mnie w
przekonaniu, że nie jest to eliksir na kaca. Znasz mugolskie podania o tym
lekarstwie na śmierć? — zapytała nagle, znów zbijając go z tropu.
— Co proszę?
Przewróciła z rozbawieniem oczami. Draco mógłby przysiąc, że doskonale
się bawiła, wciąż zaskakując go dziwnymi rewelacjami. Ale przynajmniej tamte
miały jakiś sens, którego nie widział w mugolskich opowiastkach o
nieśmiertelności.
— Alchemicy od starożytności poszukiwali Kamienia Filozofów, który mógł
zamienić metal w złoto i był składnikiem eliksiru nieśmiertelności. Elżbieta
Batory znalazła z kolei lekarstwo na starzenie się. Przez kilkanaście lat
kąpała się we krwi dziewic, która działała jak botoks i kremy na zmarszczki.
— No dobrze, ale jak się to niby ma do tego eliksiru? — zirytował się
Draco, kompletnie nie widząc związku.
— Kamień Filozofów i krew — podkreśliła wciąż z tą tajemniczą miną. —
Będąc czarodziejem, wiesz nieco więcej niż mugole. Pomyśl zatem, co jeszcze w
naszym świecie daje nieśmiertelność lub chociaż jej namiastkę? Nawet nie wiesz,
że to wiesz, od pierwszego roku w Hogwarcie, a dokładnie od szlabanu z
Hagridem.
Draco cofnął się pamięcią do dnia, a raczej nocy, w której musiał odrobić
ten głupi szlaban w Zakazanym Lesie. Fakt, podkablowywanie Pottera nie było
może zbyt szlachetne, ale należało mu się, a McGonagall mimo wszystko nie
powinna karać także i jego, w końcu nie łaził po zamku dla przyjemności i chciał dobrze. W nagrodę za poprawną
postawę społeczną uganiał się po lesie za jednorożcami z trzema Gryfiakami,
niezbyt odpowiedzialnym półolbrzymem i jego tchórzliwym psem, który ślinił się
na każdego, kto się do niego zbliżył.
Zaraz…
— Krew jednorożca! — zawołał w olśnieniu.
— Ciii!… — uciszyła go natychmiast Corny, rzucając nerwowe na drzwi,
jakby czaił się z nimi Snape. Spojrzała na Dracona z dezaprobatą. — Czy możesz
się tak nie wydzierać? Profesor jest w swojej sypialni.
Białowłosy zignorował to.
— Krew jednorożca jest składnikiem eliksiru?
— Dokładnie. — Kiwnęła głową. — Hemoglobina jednorożców jest nieco inna
niż nasza, zamiast jednego centralnego atomu żelaza posiada dwa atomy srebra,
atom złota i atom żelaza. Stąd srebrzysty kolor krwi jednorożców i złoty kolor
eliksiru.
Draco zignorował także fakt, że znów kompletnie nic nie zrozumiał. Budowa
hemoglobiny nie była tłumaczona na transmutacji czy eliksirach, nie widział też
nic na ten temat w żadnej mądrej książce z biblioteki ojca i nie miał zielonego
pojęcia, czym jest atom centralny i czemu żelazo miałoby nadawać hemoglobinie
czerwony kolor. Trochę to nielogiczne. Najwyraźniej najwyższa pora dokształcić
się nieco z mugolskich nauk ścisłych.
— Krwi jednorożców nie używa się w eliksirach — zauważył Draco,
wyrzucając z głowy te bezsensowne rozmyślania. — W ogóle się jej nie używa. To
zakazane.
— Owszem. Nie używa się jej w normalnych eliksirach, ale obecnie mamy do
czynienia z czarną magią w czystej postaci. Do tego nawet jakby ładnej.
— Jeśli każdy z tych składników oddzielnie daje nieśmiertelność lub
chociażby przedłuża życie — zastanowił się Malfoy na głos — to co dzieje się po
ich połączeniu? Cofasz się o kilka lat? I po cholerę Mrocznemu coś takiego?
Przecież mówi się, że już od dawna jest nieśmiertelny, a na dodatek trudno go
zniszczyć. W końcu wrócił z martwych i takie tam…
— Może to ma być zabezpieczenie? — podpowiedziała Corny.
To miało sens. Voldemort był paranoikiem, jeśli chodziło o śmierć. Trudno
było nie zauważyć, że przeraźliwie bał się umrzeć i zapierał się przed tym
rękoma i nogami. Gdyby istniał eliksir, który raz na zawsze zapewni mu
nieśmiertelność, bez strachu, że jego działanie kiedyś osłabnie, Mroczny nie
wahając się nawet chwilę, oddałby za niego wszystko. Prócz własnego życia,
oczywiście.
Cóż, gdyby Czarny Pan dowiedział się, że Draco wziął sobie kroplę tego
cudu w butelce do badania, pewnie nie byłby zbytnio zadowolony. Chłopak nawet
nie chciał myśleć, co by się z nim stało. Śmierć to najmniejsze zmartwienie,
jeśli miało się do czynienia z gniewem Lorda Voldemorta.
Jak gdyby w odpowiedzi na rozmyślania chłopaka, Mroczny Znak zapiekł go
nagle. Było to wrażenie skóry przypalanej rozgrzanym do białości prętem. Draco
syknął i odruchowo złapał się za lewe przedramię. Zawsze irytowało go, że nikt
nie brał pod uwagę leworęcznych, których w Anglii przecież nie brakowało. Corny
popatrzyła na niego ze współczuciem, ale on nie potrzebował litości, nie pod
tym względem. Nie było w końcu tak źle, to tylko chwilowa… niedogodność.
Skrzywił się, bo ból nie ustawał, jak to zwykle bywało, tylko narastał. Mroczny
był wściekły i nie zwiastowało to niczego dobrego. Draco miał tylko nadzieję,
że przedmiotem tej wściekłości nie był powód właśnie zakończonej rozmowy i
rozmyślań Malfoya.
— Muszę iść — rzucił przez zaciśnięte zęby, zbierając się z materaca.
Corny podniosła się razem z nim. Miała zatroskaną minę i pewnie
rozmyślała, jak mu pomóc. Jakby w ogóle było to możliwe.
— Uważaj na siebie — powiedziała.
Przewrócił oczami.
— Jasne — mruknął nieprzyjemnie.
Na zewnątrz było już całkowicie ciemno. Draco przełożył nogi przez
parapet i przez chwilę zamarł w tej pozycji. Piekące przedramię nie ułatwiało
mu zadania. Z tyłu Corny zaproponowała, że może jednak wyszedłby przez drzwi,
choć jeden raz jak normalny człowiek, ale Draco jej nie słuchał. Ześlizgnął się
po szorstkim murze i opadł miękko na ziemię, jak kot. Wolałbym być tygrysem,
przemknęło mu przez myśl, ale miał teraz gorsze zmartwienia niż kiepskie
porównania. Nad jego głową z cichym trzaskiem zamknęło się okno, ale był
pewien, że Corny nadal obserwowała go przez szybę. Nie potrafiła tak po prostu
zrezygnować z zamartwiania się, to nie leżało w jej naturze. Chłopak oddalił
się nieco od zabudowań i deportował z cichym trzaskiem do Mrocznego Dworu, po
drodze zawadzając o Malfoy Manor.
_______________
Opis do tytułu: Żyj i pozwól umrzeć (ang. Live and Let Die) – ósmy oficjalny film
o przygodach Jamesa Bonda z 1973 roku, na podstawie powieści o Jamesie Bondzie
z 1954 roku autorstwa Iana Fleminga. W rolę agenta 007 wcielił się Roger Moore.
Nie było mnie miesiąc, ale po prostu nie potrafiłam skończyć tego rozdziału. Zaczęłam go pisać jeszcze przed opublikowaniem poprzedniego, ale nie miałam w ogóle natchnienia na tworzenie. Jest on trochę inny niż zamierzałam, zakończenie też wyszło nie do końca tak, jak początkowo planowałam, ale w trakcie przyszły mi do głowy nowe pomysły i pomyślałam, że to może się udać.
Mam niesamowite zaległości na wielu blogach. Pocieszeniem jest fakt, że jeszcze tylko dwa dni i koniec, mam dwa miesiące wakacji, wyłączając oczywiście ostatnie tygodnie sierpnia, bo jestem pewna, że będę zakuwać do sesji poprawkowej. Nie jestem tak genialna jak większość bloggerek, które chwalą się, że zaliczyły sesję bez poprawek. Niestety, Bea jest trochę mniej idealna. Zresztą, nie jest to takie ważne.
Nie mam pojęcia, kiedy pojawi się nowy rozdział. Najpierw muszę zacząć go pisać, ale następne kilka dni będzie gorące, dosłownie i w przenośni. Nie liczyłabym więc na wiele.
A tak w ogóle to za dwa dni mija druga rocznica opowiadania. Jak ten czas leci...
EDIT. Poprawiłam błędy. Nie ręczę jednak, że nie znajdą się tam jakieś literówki.
Wasza,
Rozdział, jak zwykle, świetny. Widziałam kilka błędów, gdzieś zgubiłaś przecinek, gdzieś literkę, ale nie rzucało się to strasznie w oczy.
OdpowiedzUsuńCiekawe, co Mroczny znowu kombinuje z tym eliksirem i za co się tak wściekł.
Chęć śmierci Malfoy'a była powalająca. Dosłownie.
Swoją drogą, ładny szablon. Widać Dracona, Bellę i tylko Severusa mi do szczęścia tam brakuje.
Pozdrawiam, ja
Ach, tak, domyślam się, że błędy są. Moja beta właśnie wychodzi za mąż i znów nie mam serca dowalać jej rozdziały do sprawdzania. Poprawię to w wolnym czasie, choć przyznam się, że nie potrafię znaleźć błędów we własnym tekście.
UsuńCóż, mam kilka pomysłów związanych z Voldemortem, nie wiem, które wykorzystam, bo na razie są to tylko wstępne plany. Ale mogę obiecać, że będzie nieco mniej cukierkowo ;)
Szablon spodobał mi się właśnie ze względu na Bellatrix. Stwierdziłam, że jest świetny, zwłaszcza że Lestrange odegra w przyszłości większą rolę. Ale nie będę spojlerować, niedługo sami się dowiecie. Mnie z kolei brakuje na szablonie Corny. Ostatnio świat Dracona kręci się wokół niej.
Pozdrawiam również.
No może Corny też powinna tam być, ale ja jestem Snaperką, więc Severa mi trochę bardziej brakuje:)
UsuńPozdrawiam po raz drugi
Everybody loves Snape xD
UsuńNie twierdzę, że go tam nie brakuje. Zawsze lepiej mieć Severa, niż go nie mieć, ale jeśli o mnie chodzi, chętnie zamówiłabym gdzieś szablon ze wszystkimi ważnymi postaciami tego opowiadania, ale pewnie byłoby to "lekkie" przegięcie ;) Zresztą, nie masz nawet pojęcia, jak trudno jest znaleźć dobry szablon z Draconem, który nie jest Dramione. Mówię Ci, szukanie czegoś takiego to koszmar.
Wróciłaś.
OdpowiedzUsuńNie masz pojęcia jak bardzo się cieszę.
Ciągle korciło mnie aby się spytać Ciebie o nowy rozdział ale jakoś nie miałam okazji ciągle brała w górę moja skleroza.
Sam rozdział według mnie był rozbrajający.
Szczególnie ten kochany Malfoyowski Malfoy szukający śmierci i pocieszenia.
Zaintrygowałaś mnie też końcówką z Corny.
Przez moment naprawdę mi jej brakowało.
Przyzwyczaiłam się do Corny i z niecierpliwością oczekuje aż ona coś wymyśli.
Będę trzymać za Ciebie kciuki i mam nadzieję że w wakacje odpoczniesz.
Podoba mi się równieś szablon na zdjęciu.
Jest taki mroczny i ma w sobie coś.
pozdrawiam.
Chyba w ostatnim czasie każdy jest taki zalatany, że skreloza go łapie. Ja też non stop zapominam o wielu rzeczach. Zwłaszcza na egzaminach xD
UsuńRaczej Draco od dłuższego czasu szuka guza, zawsze się w coś wpakuje. Albo Corny go w coś wpakuje, na jedno wychodzi ;)
Pozdrawiam.
Ja to jestem pod wrażeniem tego rozdziału, naprawdę. Ten opis eliksiru, na którym tak zależało Mrocznemu, był niebywały. Corny nieźle się napracowała (w tym także Ty, bez najmniejszych ceregieli ^^) Voldemort rzeczywiście ma bardzo chytry plan za zabezpieczenie. Oby mu się nie udało z tym, bo wtedy byłoby krucho. Może Draco coś zdziała w tym kierunku?
OdpowiedzUsuńMam to nadzieje, że Voldemort nie wezwał go z powodu tego eliksiru, bo miałby naprawdę wielkiem kłopotu. Już i tak musiał nakłamać Panu o tym, że kiedy znalazł ten wywar, nie było tam z nim Corny.
Robi się naprawdę ciekawie.
Pozdrawiam:*
Dzięki za uznanie ;) Trzeba przyznać, że nad tym fragmentem z eliksirem ślęczałam bardzo długo, próbując doprowadzić go do perfekcji. Albo chociaż do przyswajalnego stanu, który nie spotka się z ostrą krytyką ;) Ciężka sprawa, nie zaprzeczam.
UsuńVoldemort zawsze wymyśla miliony chytrych planów, z których większość i tak bierze w łeb, więc nie przejmowałabym się tym tak mocno ;) Draco chętnie pewnie by przeciwdziałał, tylko biedaczek za bardzo nie wie jak. Zwłaszcza, że Corny zawsze coś tam na broi i potem jest problem z wyłganiem się z tego. Ale to w końcu Draco, no nie? xD Zawsze coś tam wymyśli.
Pozdrawiam.
Mam dobrą wiadomość!
UsuńWidzę już Twoje Rozdziały na Pulpicie Nawigacyjnym :D
Wylogowałam się i zalogowałam się ponownie, no i zadziałało :)
Och, to fajnie :) Może w końcu naprawiło się to coś, co się wtedy zepsuło ;)
UsuńJesteś dziwna. Serio. Te twoje studia oparte na chemii i biologii doprowadziły do tego, że spokojnie możesz zacząć pisać podręczniki dla maturzystów, tak wszystko perfekcyjnie objaśniasz. Zacznę od środka, a raczej prawie końca, że całe stworzenie dialogu i opisu sytuacji, w której Corny tak szczegółowo wypisała wszystko co koniecznie, wyszło ci GENIALNIE. Rozumiesz? GENIALNE! Byłam pod ogromnym wrażeniem, a oczy to mi z orbit wyszły, zrobiły się jak 5 złotych i takie tam inne. Aż w sumie to nie wiem, co napisać, ale to chyba jeden z najlepszych fragmentów, jaki kiedykolwiek ci wyszedł. Jestem w totalnym szoku, z którego się po prostu nie mogę otrząsnąć. Nawet sobie nie wyobrażam, jak długo musiałaś nad tym ślęczeć.
OdpowiedzUsuńKiedy w ostatnim rozdziale poniekąd odetchnęłam, że fiolka dla Mrocznego w końcu się znalazła i Draco chociaż na chwilę odpocznie od tej całej trwogi, tak teraz chyba bym wolała, aby wciąż jej szukali, aniżeli główkowali się do czego służy hemoglobina jednorożca, smoka i czarodzieja. Nawet sobie nie wyobrażam, jak wielki mętlik w głowie musi mieć zarówno Malfoy jak i Morgenstern.
Zastanawiam się też, dlaczego Draco został pominięty w uczestnictwie przejmowania ministerstwa, ale może po prostu tak jest i nie ma w tym żadnego podtekstu. Chociaż z drugiej strony...
Pansy jest płytka, albo bardzo stara się sprawiać takie wrażenie. Niemniej jednak jej postać i perspektywa imprezy sprawia, że nad opowiadaniem nie wisi aura wiecznego strachu, tylko jest także i miły akcent oraz trochę śmiechu. No bo, naprawdę? Draco ma wiedzieć jakie wstążki są odpowiednie? Haha, bez żartów :DD.
Kocham Blaisea, ale to już wiesz. Niemniej jednak będę to powtarzać tak często, jak tylko się on tutaj będzie pojawiał, może nawet częściej, abyś o tym nie zapomniała ;dd
I bardzo się ciesze, że Lucjusz wyjechał.
I uwielbiam też miłość Draco i Corny, bo wychodzi ci ona cudownie - nie jest przesłodzona, ale nie jest też pozbawiona całej tej esencji zakochania:)
Pozdrawiam ciepło w nasze jakże upalne, pozbawione deszczów, lato... <3
Cóż to? Żadnych błędów? Święto jakieś, czy coś? xD
UsuńRozumiem, że stwierdzenie "Jesteś dziwna" mam uznać za komplement ;p No cóż, nie zaprzeczę, że genetyka i biologia molekularna bardzo mnie interesują, chemia może nieco mniej, ale jako że jest to główny przedmiot moich studiów, znam się trochę na tym. Napisanie tego tekstu zajęło mi kilka godzin i jestem z niego zadowolona jak nigdy. To, co miałam Wam przekazać, przekazałam.
Myślę, że Pansy lubi być postrzegana jako taka osoba. Każdy ma jakąś formę obrony przed światem - Draco jest wredny, Corny trochę szalona, a Pansy... No jaka Pansy jest, każdy widzi ;) I właśnie o to chodzi, żeby wprowadzała do historii komediowy akcent. Świat staje się nagle mniej mroczny.
Hm, Blaise to moim zdaniem taki idealny starszy brat. Trochę złośliwy, wiecznie uśmiechnięty, zawsze skory do dobrej zabawy, ale też gotowy kryć cię przed rodzicami, gdy zachodzi taka potrzeba. Osobiście lubię, gdy Czytelnicy zwracają uwagę na postaci drugoplanowe (choć nie mam pewności, czy Blaise taki właśnie jest, ale gdy stwierdzimy, że pierwszoplanowy jest Draco, to tak nam właśnie wychodzi), bo to znaczy, że potrafię stworzyć barwne charaktery, które przyciągają uwagę, a nie są tylko tłem do historii :)
Ja uwielbiam opisywać Dracona i Corny razem :) Miłość według Dracona to bardzo trudna i skomplikowana sprawa, więc naprawdę trudno opisać to bez przerysowania. Ale w końcu mowa o Draconie, dla niego patos i przesada to chleb powszedni ;) Niemniej, nie lubię cukrowych romansów a la "Zmierzch", więc sprawa wygląda tak, a nie inaczej.
Pfff... U Ciebie też pada? U mnie od piątku co najmniej paskudna pogoda, o opaleniu się na wesele mowy nie ma. Cóż za cholerny pech.
Pozdrawiam.