sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział jedenasty

Śmierć nadejdzie jutro

— Czy ty jesteś normalny? — syknęła Corny, brutalnie wypychając Dracona za próg kuchni i nie omieszkując przy tym trzepnąć go dłonią w głowę.
Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią zdezorientowany. Trzasnęła drzwiami z wściekłością, po czym zamachnęła się, żeby znów mu przyłożyć, ale tym razem był przygotowany. Chwycił ją za nadgarstki.
— Przestań mnie bić — zażądał. — O co ci znowu chodzi, kobieto?
Zapowietrzyła się na chwilę.
— O co mi chodzi? — fuknęła ze złością, bezskutecznie próbując uwolnić dłonie z uścisku. — O co mi znowu chodzi? — piekliła się. — O ciebie mi chodzi, kretynie! Nie mogłeś sobie odmówić przyjemności, co? — syknęła z wściekłością, nie podnosząc jednak głosu. Snape pewnie i tak wszystko słyszał, ściany były cienkie, a on miał słuch jak nietoperz. — Musiałeś zrobić przedstawienie! Jakże by inaczej! I puść mnie w tej chwili! — rozkazała.
Draco zmarszczył brwi. Mimo wszystko po części miała rację – świetnie się bawił, widząc podejrzliwe i jednocześnie ciekawskie spojrzenie Snape’a, które ten rzucał mu nieustannie znad swojej kawy. Białowłosy nie musiał nawet czytać w myślach, żeby od razu zgadnąć, o czym mężczyzna przez cały czas myślał. Belfer przez cały posiłek dokładnie analizował każdy ruch Malfoya, próbował rozgryźć go i zastanawiał się, jak go podejść. No i zastanawiał się nad jego związkiem z Corny, który nigdy nie był czymś typowym i normalnym. Draco to wiedział i głównie o to mu chodziło. W pewnym sensie cała ta scena była szalenie zabawna – podwójny super-agent, młody morderca i zdrowo rąbnięta wróżbitka siedzący w ciszy przy jednym stole i jak gdyby nigdy nic konsumujący kanapki z serem i pomidorem. Na pewno stwierdziłby tak każdy, kto by to ujrzał i przy tym był rozeznany w sytuacji. Ale tak naprawdę ostatnie wtrącenie nie miało na celu podsycić sytuację i jeszcze bardziej poprawić draconowski humor.
Draco widział, jak Snape PATRZYŁ na Corny. I nie podobało mu się to. Była w tym jakaś fascynacja, najwyraźniej od dłuższego czasu balansująca na granicy zwykłego zaciekawienia całą tą otoczką dziwności i nietypowości. Morgenstern od zawsze przyciągała spojrzenia, Draco już się do tego przyzwyczaił, ale tym razem było to coś innego. Niebezpiecznego. Corny coraz bardziej interesowała Snape’a, nawet jeśli nie przyznawał się do tego sam przed sobą. Draco nie mógł powiedzieć otwarcie, że zaczynała wzbierać w nim zazdrość, bo to źle by wyglądało. No i nikt nie zrobił jeszcze nic niestosownego.
— Cors, czy ty aby nie przesadzasz? — rzucił spokojnie, tłumiąc kotłujące się w nim myśli i uczucia.
Dziewczyna prychnęła.
— To nie ty będziesz musiał znosić profesora jeszcze do końca wakacji.
Ona też jeszcze nic nie widziała albo próbowała nie dostrzegać. Była świetna w ukrywaniu przed sobą niewygodnych rzeczy i udawaniu, że nic się nie działo. I na pewno nie spodobałby jej się tok myślenia Dracona. Postanowił zachować go dla siebie najdłużej, jak się dało.
— Przestań — rzucił, przewracając oczami. — Nic ci nie będzie. Snape może jest mściwy, ale w końcu robisz tutaj za skrzata domowego, no nie? Nietoperz powinien mieć nieco wdzięczności.
Wymamrotała pod nosem, co też on mógł zrobić z tą wdzięcznością i gdzie ją sobie wsadzić. Nie skomentował tego. Corny wciąż była obrażona, ale zaczynały opuszczać ją obawy. Gdy w końcu przestała spoglądać na niego z mordem, Draco ostrożnie puścił jej ręce, wciąż będąc gotowym do chwycenia ich, gdyby jednak zmieniła zdanie. Z nią nigdy nic nie wiadomo. Corny jednak zaraz schowała dłonie do kieszeni wytartych jeansów. Znów sprawiała wrażenie dziecinnej oraz zupełnie niegroźnej, a krwistoczerwony napis w języku niemieckim (Gott ist tot) wyglądał na jej koszulce jakoś tak nie na miejscu, zupełnie nie pasując do dwóch warkoczy i kompletnego braku dekoltu.
Może Snape lubi właśnie takie cnotki?
Weź się zamknij, idioto, skarcił siebie w duchu. Już sama myśl o tym była dla niego obrzydliwa. Draco powoli zaczynał żałować, że wybrał Snape’a. Z tajnymi agentami nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza gdy nie pracowali dla ciebie, tylko dla wroga. A w tym przypadku – wrogów. Cholera, dlaczego wybrałem właśnie jego?, zastanowił się białowłosy. Tyle było przecież martwych śmierciożerców, którym kolejne nieślubne dziecko nie zrobiłoby już żadnej różnicy. A on nie musiałby teraz gryźć się w tyłek nad własną głupotą.
— O czym myślisz? — zapytała cicho Corny, przekrzywiając lekko głowę na prawą stronę i przyglądając mu się z ciekawością.
Otrząsnął się.
— O niczym — odparł beznamiętnie, starając się nie brzmieć na poirytowanego.
Uniosła brwi. Cholera, pomyślał. Za dużo przebywa w moim towarzystwie. I w towarzystwie Snape’a, dodał cichy głosik gdzieś z tyłu głowy, któremu kazał się natychmiast zamknąć. Jeszcze tylko brakowało mu początków schizofrenii.
— Nie można myśleć o niczym — zauważyła dziewczyna.
— Nie myślę o niczym szczególnym — poprawił się niezbyt przyjemnym tonem, wycedzonym przez zaciśnięte zęby. — Może być?
Wzruszyła ramionami.
— Jak tam sobie chcesz.
Nie była zdenerwowana, obrażona czy nawet poirytowana. Draco nie łapał się w jej zmianach nastrojów. Dziewczyna wydawała się być całkowicie obojętna, tak stojąc tak przed nim z rękoma w kieszeniach i z beznamiętnym spojrzeniem wbitym w Dracona. Jej humorki były dla Malfoya wciąż trudne do ogarnięcia, nawet po tylu latach znajomości.
Draco wbrew sobie znów przyjrzał się dziewczynie, także wkładając ręce do kieszeni. Popatrzył w milczeniu na jej grzecznie zaplecione w dwa warkocze włosy, na ubranie, wprawdzie skromne i czarne, ale jakieś takie zupełnie nie-cornowate i na nietypową urodę, zawsze starannie ukrywaną pod demonicznym makijażem, który sprawiał, że Corny wyglądała jeszcze bardziej wariacko. Choć wydawałoby się może osobie postronnej, że panna Morgenstern była najmniej zakompleksioną dziewczyną na świecie, Draco nie raz musiał słuchać zrzędzenia, że była za niska, za chuda i za mało zaokrąglona, co równało się z tym, że była niezbyt kobieca, a przez to – o ironio – chciała wyglądać jeszcze mniej dziewczęco. „A po cholerę mi ładna buźka, skoro reszta jest do chrzanu?”, stwierdziła dawno temu, ucinając tym samym ostatnią dyskusję na ten temat oraz w ten sposób stanowczo odmawiając założenia krótkiej spódniczki w kolorze zielonym. Białowłosy dawno przestał ją nawracać, bo to była przegrana walka. Zresztą teraz to nawet podobało mu się, że tylko on wiedział, co naprawdę skrywało się pod tym szczelnym pancerzem z gorsetu, koronek i masy kosmetyków.
A teraz był jeszcze Snape – nie będziemy wytykać palcami, kto wciągnął w to wszystko Mistrza Eliksirów – i Draco nagle zaczął czuć się zazdrosny. Nie, żeby do tej pory nigdy się nie czuł, ale emocje te raczej nie bywały skierowane w opiekuna domu, z którym jakoś nie wzdychały tłumy uczennic. Chyba że rządzą mordu albo z bezsilności i irytacji. Snape sympatycznym facetem nie był.
Ale Corny normalna też nigdy nie była. Kto wiedział, co znów wpadnie jej do tej niemądrej główki? Draco był realistą – wiedział, że sam też nie był najmilszym facetem na świecie, w końcu geny i staranne wychowanie Luciusa musiały gdzieś dać o sobie znać. No ale przynajmniej nie wyglądał jak postać z horroru, a kobiety raczej do niego ciągnęły, zamiast uciekać z krzykiem. Czego nie można powiedzieć o wychowawcy Domu Węża. Ale po raz kolejny należy podkreślić, że Corny nigdy normalna nie była.
— Draco, dobrze się czujesz? — zapytała nagle dziewczyna, przerywając jego wewnętrzne rozterki.
Otrząsnął się. Jakkolwiek nienormalna by nie była, mimo wszystko Draco nie posądziłby nigdy jej jednak o zdradę. To nie w stylu Corny. Na niej zawsze można było polegać, nie miałaby serca skrzywdzić kogokolwiek, nawet jeśli przez to sama miałaby ucierpieć. Taka była Corny.
A on miał paranoję.
— Tak, oczywiście — odparł sucho, nie patrząc jej w oczy. — Muszę już iść. Chcę coś jeszcze załatwić przed powrotem do Malfoy Manor — dodał wymijająco.
Przyjrzała mu się podejrzliwie. Z Corny tak już było, że nie dała zbyć się byle kłamstewkiem, ale w przeciwieństwie do tysiąca innych dziewczyn jej pokroju, nie drążyła sprawy.
— Dobrze.
W milczeniu przeprowadziła go najpierw na górę, po zostawioną w jej pokoju marynarkę i śmierciożerski płaszcz, a potem znów schodami w dół i przez trochę mroczny korytarz wejściowy. Otworzyła mu drzwi i stanęła w nich z nieszczęśliwą miną. Draco miał wrażenie, że myśleli o tym samym. Najbliższe dwadzieścia cztery godziny mieli spędzić oddzielnie. O ile jemu ten czas pewnie zleci szybko, biorąc pod uwagę, ile rzeczy miał jeszcze do zrobienia, Corny najprawdopodobniej będzie nudzić się śmiertelnie w pustym domu, gdzie nawet nie miała już nic do sprzątania, bo dawno wypucowała wszystko na błysk. Draconowi zrobiło się jej trochę szkoda, ale jednocześnie było mu jakoś tak przyjemnie, że ktoś za nim tęsknił. Jego skute lodem serce podskoczyło lekko i nawet przez chwilę odnosił wrażenie, że miał duszę. A potem obudziła się w nim ślizgońska część natury.
Czuł pod skórą, że Snape przyglądał się im przez dziurkę od klucza (albo w jakiś inny sposób, cholera go tam wiedziała) i to był jeden z powodów, dla których Malfoy gwałtownie przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował ją namiętnie w usta, równocześnie przyciskając ją do framugi drzwi. Nie musiał się nawet wysilać, żeby wyglądało to naturalnie – jego organizm zareagował automatycznie, tak samo jak ciało Corny, która przysunęła się do niego, żądając o więcej. Musiał przyznać, że była to jedna z wielu rzeczy, które w niej uwielbiał.
Gdy w końcu się od siebie odsunęli, oboje ciężko oddychali. Draco miał niezły mętlik w głowie i bardzo nie chciał wychodzić, skoro robiło się tak interesująco. Miał jednak jeszcze pewną ważną sprawę do załatwienia na dziś. A raczej dwie piekielnie ważne sprawy, które powinny być zrobione do następnego poranka.
— Muszę iść — westchnął we włosy dziewczyny.
— Mhm.
Chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie, całując zachłannie. Draco na chwilę zapomniał, dlaczego właściwie tak się śpieszył. Cholera, czasem dobrze było być nastolatkiem, przemknęło mu przez myśl. Można było bezkarnie robić wiele rzeczy i zwalać to potem na hormony.
Nagle od strony kuchennych drzwi dobiegło ich chrząknięcie.
— Nastolatki… — sarknął Snape, jakby czytając białowłosemu w myślach. — Co wy widzicie w tych drzwiach? — prychnął, gdy odsunęli się od siebie i spojrzeli na niego. — Próg to chyba nienajlepsze miejsce na całowanie się, nie uważacie? Malfoy, czy ty aby nie miałeś gdzieś iść? — Uniósł brwi.
Wszystko wypowiedziane maksymalnie zniesmaczonym tonem połączonym z wykrzywieniem ust i chłodnym spojrzeniem. Cel osiągnięty, pomyślał Draco i miał wielką ochotę uśmiechnąć się paskudnie. Opanował się jednak, wiedząc, że nie był to zbyt mądry pomysł.
— Już wychodzę, panie profesorze — powiedział uprzejmie.
Snape zaszeleścił szatami, odwrócił się na pięcie i zaczął wspinać po schodach na piętro. Corny odetchnęła głębiej, dopiero gdy jego sylwetka zniknęła na górze i ucichł odgłos jego kroków.
— Naprawdę musisz iść? — wymruczała, wtulając się w koszulę Dracona.
Westchnął.
— Muszę.
Cmoknęła go lekko w usta na pożegnanie.
— Uważaj na siebie.
— Jasne — mruknął.
Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, dlatego chłopak pozostał w samej koszuli, płaszcz i marynarkę przewieszając przez ramię. Gdyby był romantykiem, zapewnie szedłby w podskokach i gwizdał ulubioną melodię. Ale romantykiem nie był nigdy. Kilka kroków od domu Snape’a minęła go nędznie ubrana kobieta, która przyjrzała mu się ze zdumieniem oraz sporą dawką podejrzliwości. Zapewne w tych okolicach rzadko widywało się facetów paradujących w białej koszuli i pantoflach. Draco wciąż nie potrafił pojąć, jak Snape w ogóle mógł tu mieszkać. Cokeworth w sumie nie było takie złe, w gruncie rzeczy to nawet całkiem przyjemne miasteczko, ale Spinner’s End nie należało do przyjemnych okolic. Coś jak londyńskie slumsy, w których wychowała się Corny. I pewnie tylko wyłącznie dlatego nie narzekała na sąsiedztwo. Jak to mówili, kwestia przyzwyczajenia.
Draco miał dwa niecierpiące zwłoki zadania do wykonania, dlatego też długo się nie rozczulał nad losem biedoty i poszukał sobie kątka do deportacji. Musiał się śpieszyć, jeśli chciał uporać się z tym do następnego wschodu słońca i nie stracić przez to głowy czy też innej części ciała. Najpierw praca, potem nieprzyjemności, pomyślał kwaśno i aportował się w cieniu ładnego domku stojącej przy jednej z ulic na obrzeżach pewnej podlondyńskiej mieściny.
Okolica była zadbana, zupełnie inna od tej, którą Draco właśnie opuścił. Przed dwoma rzędami identycznych domków jednorodzinnych znajdowały się starannie wypielęgnowane trawniczki, na kilku podjazdach stały błyszczące samochody, a we wszystkich oknach wisiały śnieżnobiałe firanki. Białowłosy pojawił się zupełnie niezauważony w szparze pomiędzy pobielonymi ścianami dwóch domów na końcu ulicy, przy czym w jednym z nich – jak głosił napis na pozłacanej tabliczce tuż obok drzwi – mieściła się mugolska kancelaria adwokacka. Żeby nie rzucać się zbytnio w oczy, chłopak zaklęciem odesłał swoją marynarkę i czarny płaszcz do londyńskiej rezydencji, po czym wygładził koszulę, przeczesał włosy palcami i dopiero wtedy wyszedł z zacienionego zaułka.
Wyglądało na to, że w godzinach przedpołudniowych życie tutaj toczyło się leniwie i spokojnie. Draco domyślał się, że średnia wieku przeciętnego mieszkańca tej okolicy wynosiła coś koło czterdziestki i znaczna część osób zamieszkujących te wypielęgnowane (lub raczej wyidealizowane) budynki była w pracy. Swoje mające wakacje pociechy w wieku wczesnoszkolnym wysyłało się na kolonie za granicę, a tymi, którzy zostali, zajmowały się opiekunki albo dziadkowie i gromadka właśnie takich dzieciaków bawiła się wesoło na jednym z wybetonowanych podjazdów po drugiej stronie ulicy. Jakieś trzy podjazdy dalej facet w białym podkoszulku, spod którego wyglądał potężny brzuch, podlewał trawnik, drąc się przy tym do tele-funu (pewnie był na urlopie), a wzdłuż tego samego chodnika spacerowała z psem na oko trzydziestoletnia kobieta w niebieskiej letniej sukience. Przed budynkiem kancelarii zaparkowano srebrne auto, a kilka kroków od niego rozmawiało półgłosem dwóch mężczyzn w garniturach – z ciemnymi aktówkami w dłoniach i szarymi teczkami pod pachami. Nie trudno było zgadnąć, że byli oni pracownikami kancelarii. Z okna domu dokładnie naprzeciwko nich wyglądała zza białej firanki starsza pani – każde osiedle miało swoje darmowe źródło plotek i informacji w osobie znudzonych babć zamkniętych w kupionych im przez dzieci domach. To miejsce było istną sielanką, aż się Draconowi niedobrze zrobiło od tej całej idealności i doskonałości. Koszmar. Jak można tu mieszkać? Wykrzywiając z obrzydzeniem usta, odwrócił się plecami do tego sielskiego obrazka. Spojrzał na numery domów za sobą, określając, w którą stronę miał się kierować, gdy nagle minęło go dwóch chłopaków w mniej więcej w jego wieku. Poruszali się po chodniku na płaskich deskach na czterech kółkach, na głowach mieli jakieś dziwne kolorowe pudełka, pewnie dla ochrony, a na łokciach i kolanach ochraniacze jak do quidditcha. Nawet się nie zatrzymując, krzyknęli tylko na Malfoya, żeby usunął się z drogi i pognali dalej przed siebie. Białowłosy uniósł brwi, podążając za nimi wzrokiem. Nie miał pojęcia, czym było i jak się nazywało to coś, na czym jechali, ale oczywiście natychmiast zapragnął nauczyć się na tym jeździć, bądź co bądź, ciekawskie stworzenie z niego było. Postanowił, że zapyta potem o to coś Corny, ona na pewno będzie wiedzieć, co to dokładnie było, w końcu wychowała się wśród mugoli. Draco był zaintrygowany. Srebrny samochód stojący tuż obok też bardzo przypadł mu do gustu. Przyjrzał się mu zachłannie. Gdyby nie ojciec i ta jego nienawiść do wszystkiego co mugolskie, Draco pewnie już dawno sprawiłby sobie auto. Koniecznie srebrne. I niebezpiecznie szybkie. Corny mówiła, że samochody były dużo szybsze niż miotły. No i wiatr nie uderzał ci w twarz ani też nie wyciskał łez z oczu. Wyższość wyższością, ale środki transportu czarodzieje mieli do dupy. Teleportacja wiązała się z uczuciem przeciskania przez cienką rurkę i ryzykiem pozostawienia części ciała w innym miejscu niż zamierzone, świstokliki nie lepsze, może człowieka od nich zemdlić, sieć Fiuu brudziła ubranie, a miotły nie nadawały się na dłuższe podróże, bo człowiek wyglądał potem… hm, no cóż, jakby dopiero co zsiadł z miotły. A mugole wymyślili samochody i samoloty, napędzane podobną siłą jakiś mechanicznych koni, czego Draco wciąż nie potrafił pojąć. Jakiej te konie były wielkości, skoro zmieściły się w tak małym pudełku? Nie zmieniało to jednak faktu, że marzył o szybkim mugolskim pojeździe mechanicznym. Najpierw rozebrałby go na części i sprawdził, jak on w ogóle działało (jak ci mugole upchnęli w nim te konie), a potem nauczył się nim kierować. To musiało być coś przyjemnego, może nawet fascynującego skoro mugole tak to uwielbiali. Jak ta ich cała tele-wizja albo tele-funy. Młody Malfoy bardzo chciał, nie, on pragnął to zrozumieć.
Otrząsnąwszy się z rozmyślań, ruszył chodnikiem w tym samym kierunku, co dwóch chłopaków na deskach. Jego celem było Squires Way osiemnaście – zwyczajny domek w kolorze beżowym, zielony trawnik i niski pobielony płotek. Podjazd był pusty, co oznaczało, że prawdopodobnie nikogo nie było w środku budynku, ale Draconowi nie robiło to specjalnej różnicy. W tej chwili chciał się tylko rozejrzeć, zbadać teren, z zamiarem wrócenia tu w nocy, żeby wykonać swoje zadanie. Mord w biały dzień nie był w jego stylu, choć mogłoby być w tym coś ekscytującego. Większe ryzyko przyłapania. Ale też dłuższe oczekiwanie na cel, który mógł wrócić dopiero w nocy, gdy człowieka trafiał już szlag. Irytacja nie była dobrą rzeczą, gdy planowało się morderstwo. Chłopak uważnie przyjrzał się domowi, mijając go wolnym krokiem i nie zatrzymując się przed nim na dłużej. Wtedy na pewno ktoś zwróciłby na niego uwagę. Niewielkie okno na poddaszu wyglądało na słaby punkt, najpewniej miało też bliźniaczy odpowiednik z drugiej strony budynku. Ściana od frontu była gładka i jednolita, tylna zapewne wyglądała tak samo – czyli brak podparcia dla rąk i nóg. Draco zanotował w pamięci, że trzeba będzie użyć magii, żeby dostać się do środka bez hałasu. Następnie rozejrzał się po pozostałych budynkach. Wszystkie zostały zbudowane w tym samym stylu, cała ulica stanowiła szereg identycznych domków dla rodzin z przedmieścia, więc można było sobie wybrać obojętnie który i na jego podstawie planować akcję. Staruszka z okna już nie mogła zobaczyć chłopaka z tej odległości, nie istniało zatem ryzyko, że uznałaby jego obecność za podejrzaną.
 Draco na chybił trafił wybrał jeden z domów, wyglądający na równie pusty, gdy z budynku po drugiej stronie ulicy wyszły naraz trzy rozgadane nastolatki w kolorowych topach i krótkich spódniczkach. Zachichotały na widok białowłosego i posłały mu zalotne spojrzenia, trzepocząc rzęsami. Malfoy uśmiechnął się do nich, chcąc wyglądać jak najbardziej niewinnie, na co one znów zachichotały, po czym odeszły, trącając się nawzajem i szepcząc podnieconymi głosami. Najwyraźniej na jego temat, bo odwracały się co kilka kroków, żeby rzucić mu ostatnie spojrzenie. Draco włożył ręce do kieszeni i cierpliwie czekał, aż dziewczyny znikną za rogiem, zaś on zniknie z zasięgu ich wzroku. Przy okazji zauważył mimowolnie, że nawet ładne były, choć dwie z nich miały jasne włosy (jakoś nigdy nie lubił blondynek), a trzecia, mimo że brunetka, była w różu – od stóp do głów. Całkiem inaczej niż jego Corny. Ta myśl otrzeźwiła go na tyle, żeby pokręcił głową i przestał oceniać długie, zgrabne i całkowicie odsłonięte nogi dziewczyn. Nie, zupełnie nie miał teraz na to czasu, a poza tym, monogamia jak do tej pory mu służyła i nie planował tego w najbliższym czasie zmieniać. I nie chodziło wcale o to, że Corny zrobiłaby z niego puzzle. Wkrótce mugolki skręciły wreszcie na skrzyżowaniu na inną ulicę i Draco w końcu mógł w spokoju przystąpić do działania.
Za bladozielonym domem znajdował się równie wypielęgnowany ogródek, co trawnik od frontu, odgrodzony od przylegających do niego terenów sąsiadów tak na oko siedmiostopowym żywopłotem. Draco uznał to za dobrą monetę, choć nie mógł zakładać, że pod numerem osiemnastym wyglądało to tak samo. Wątpliwe było też istnienie tam drewnianej acz całkiem solidnej altanki, którą białowłosy zastał w tym miejscu. A jej obecność bardzo ułatwiłaby sprawę. Chłopak bez trudu wspiął się po niej do okna na pierwszym piętrze, skąd zaledwie pięć stóp dzieliło go od poddasza. Wystarczyło już tylko stanąć na parapecie, po czym sięgnąć ręką wyżej i otworzyć niewielkie okno zaklęciem, a potem podciągnąć się do góry. Przedtem oczywiście należałoby jeszcze wyłączyć alarm, mówiąc kolokwialnie po mugolsku. Urzędnik ministerialny na pewno miał nałożone na dom zaklęcia ochronne, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach. Draco musiał zatem mimo wszystko podejść bliżej, żeby ocenić złożoność tych czarów i móc potem w spokoju opracować ich rozbrojenie – ostatnio jakoś trzymały się go te mugolskie powiedzonka – w zaciszu swojego domu. Westchnął. Miał nadzieję, że tego uniknie, ale cóż.
Przemknął niezauważony identycznymi ogródkami za identycznymi domami i już po chwili znalazł się na tyłach swojego celu. Jak od początku przypuszczał, nie było żywopłotu ani tym bardziej altanki, ale za to przed tylnymi drzwiami stał biały plastikowy stół ogrodowy, sześć krzeseł do kompletu oraz kolorowy, w tej chwili złożony, parasol. A prócz tego po trawniku biegał pies rasy bernardyn wielkości – nie przesadzając – hipogryfa. No to umarł w butach, stwierdził Draco w myślach, z mordem w oczach spoglądając na bydle z gałęzi pobliskiego drzewa. I co teraz, Panie Doskonały? Cały misterny plan trafił jasny szlag. Białowłosy lubił psy tak samo jak mugoli – gdy nie musiał wchodzić z nimi w bliski kontakt. A spotkanie z bestią było jednak w tym przypadku nieuniknione i Malfoy dobrze wiedział, że nie pójdzie tak łatwo. Zwłaszcza, że bernardyny mogły osiągać masę nawet do dwóch cetnarów [1], co zupełnie nie było pocieszające. Przed akcją należało zatem jakoś dyskretnie unieruchomić potwora – tak żeby nawet nie pisnął. No i żeby nie było tego widać, czyli zaklęcia z miejsca odpadały. Jaskrawoczerwona smuga światła w środku nocy wzbudziłaby podejrzenia w pobliskich mugolach, a mowa wśród czarodziei ostatnio wręcz przewrażliwionych na każdą anomalię. Gdyby Draco zaczął unieruchamianie od zaraz, nieprzytomny pupil niechybnie zaniepokoiłby mogących wrócić w każdej chwili domowników. Tak źle i tak niedobrze. Jego jedyna deska ratunku brzmiała zatem: Corny i jej cudowne eliksiry na każdą okazję. Draco westchnął. No to sobie oceniłem system ochronny, pomyślał gorzko, wycofując się szybko, bo pies zaczął niuchać w powietrzu. Chłopak zeskoczył z drzewa po drugiej – bezpiecznej – stronie siatki i natychmiast się deportował.
Gdy jego nogi uderzyły w trawiaste podłoże, odetchnął głęboko. Nie cierpiał teleportacji, ale był to najszybszy środek transportu. Na wszelki wypadek pomacał się, czy wszystkie części ciała miał na miejscu i dopiero teraz wyszedł zza drzewa na piaskową alejkę, a z niej prawie bezpośrednio na Oxford Street. Musiał przyznać, że ktoś mądrze pomyślał, rozmieszczając po całym Londynie niewielkie palce zieleni z drzewami, które pozwalały na swobodą teleportację po mieście. To byłoby bardzo uciążliwe, gdyby musiał przemieszczać się pieszo aż od Hyde Parku lub, co gorsza, korzystać z mugolskich środków transportu.
Oxford Street, położona w dzielnicy Westminster, tuż za rogiem londyńskiej rezydencji Malfoyów, była jakby mugolską ulicą Pokątną – wzdłuż niej znajdowały się prawie wyłącznie markowe sklepy. Corny mówiła, że była to także najbardziej ruchliwa ulica handlowa w Europie, zaś razem z Chelsea i Kensington – dzielnicami leżącymi dokładnie po drugiej stronie Hyde Parku – stanowiła prestiżowe centrum angielskiej stolicy. W mugolskim znaczeniu, oczywiście. Morgenstern ciągnęła tu Dracona za każdym razem, gdy trafiła im się chwila wolności i mogli pokręcić się bez celu po Londynie. Białowłosy uśmiechał się na wspomnienie, jak z wypiekami na twarzy opowiadała mu o mugolskich aspektach życia towarzyskiego. Wiedział zatem, że Chelsea znana była jako dzielnica mugolskich artystów i polityków, jak również wielkich rezydencji oraz skandali, natomiast jej główna ulica, Kings Road, składała się, tak jak Oxford Street, prawie z samych sklepów znanych projektantów mody, z antykami, biżuterią czy najlepszymi tkaninami z różnych kranców świata oraz z przytulnych kawiarenek. Kensington natomiast kojarzono przede wszystkim ze znanymi muzeami oraz pięknymi parkami i ogrodami, zaś jej serce, Kensington High Street, uznawano za drugą najlepszą ulicę handlową Londynu.
Draco wiedział, że tutaj można było kupić wszystko, absolutnie wszystko, bo jeśli się dobrze przyjrzeć, człowiek znajdował także magiczne sklepy – z szatami, biżuterią, księgami. Wprawdzie magiczny asortyment nie był tutaj tak bogaty jak na Pokątnej, ale za to bardziej dostępny dla osób mugolskiego pochodzenia i ich rodzin – i właśnie dlatego czarodzieje czystej krwi unikali kupowania w tym miejscu.
Wspominając rano Snape’owi o planowanym przyjęciu urodzinowym, Draco zdał sobie nagle sprawę, że wciąż nie miał prezentu dla Corny. Jakoś tak całkiem wyleciało mu to z głowy, a choć dziewczyna nie wymagała wprawdzie od niego wielkich gestów ani tym bardziej romantyzmu, nie wypadało pojawić się z pustymi rękoma i głupkowatym uśmiechem. Byłaby to ujma na jego honorze, której nigdy by sobie nie wybaczył. Stąd wycieczka do mugolskiego Londynu.
Corny uwielbiała dwie rzeczy: buty i książki. O butach Draco nie miał bladego pojęcia, a o mugolskiej literaturze wiedział, no cóż, jeszcze mniej. Zresztą, to było takie przewidywalne i stereotypowe. Wszyscy kupowali Corny na wszelkie okazje buty i książki, a Draco potrzebował czegoś innego, czegoś… wyjątkowego. Tak, to było właściwe słowo. Przechadzając się wzdłuż Oxford Street, chłopak spoglądał na sklepowe witryny, poważnie się nad tym zastanawiając. Nigdy nie był dobry w kupowaniu prezentów, może miał z tym związek jego brak romantyczności, a może była to po prostu męska przypadłość. Bezradnie wsadził ręce do kieszeni. Słodycze to pójście po linii najmniejszego oporu, biżuterii Morgenstern raczej nie nosiła, na modzie i ciuchach oboje znali się tak samo kiepsko, a kupowanie fikuśnej bielizny było dużo poniżej jego draconowskiej godności. Poza tym na rozmiarach staników Draco też się nie znał. W przebiegach odpadały także wszelkie figurki, porcelanowe lalki, gipsowe aniołki i inne badziewie, które miało się potem kurzyć na szafach.
Może dywan?, zakpiła złośliwie podświadomość, gdy wzrok chłopaka padł na witrynę sklepu z wykładzinami podłogowymi. Zaraz potem obie ze świadomością doszły do wniosku, że o dywanach Draco też miał raczej mierne pojęcie. Kiepsko z tobą, stary, szepnęła na pożegnanie podświadomość i zamilkła. Westchnął ciężko i przegrany zawrócił w stronę Upper Brook Street.
W budynku szalała Pansy. To było najlepsze słowo na określenie tego, co się tam działo. Wszędzie walały się kaskady materiału, wstążki, kokardki, serpentyny, a mimo to pomieszczenia wyglądały całkiem normalnie. Nie licząc kwiatów. Draco zamrugał gwałtownie, zastanawiając się, dlaczego znalazł się w szklarni zamiast we własnym salonie. Nie przychodził mu do głowy żaden powód, dla którego Czarna zamieniła jego dom w ogród botaniczny. I dlaczego wstążki leżały na ziemi zamiast na ścianach czy suficie? Podrapał się w tył głowy, niezdecydowanie stojąc w progu i bojąc się ruszyć, żeby czegoś nie zawadzić.
— Draco! — pisnęła radośnie Pansy, wyłaniając się nagle z kwiatowego gąszczu z kryształowym wazonem pod pachą. — Jak dobrze, że jesteś!
Tuż za nią truchtał Paskuda w czystej powłoczce, a za to z miną męczennika lub skazańca prowadzonego na śmierć. Dziewczyna bezceremonialnie wcisnęła mu wazon, a sama rzuciła się Draconowi na szyję. Skrzat złapał kryształowe naczynie w ostatniej chwili i przycisnął je do piersi w obronnym geście. Tymczasem Malfoy próbował uwolnić się z uścisku Parkinson.
— Czarna… dusisz… mnie — wysapał, starając się rozplątać jej dłonie zaciśnięte na jego karku. — Puść… mnie! Natychmiast!
— Ojej — zapiszczała dziewczyna, odsuwając się wreszcie od niego, a on głośno wciągnął do płuc ogromny haust powietrza. — Przepraszam cię, Draco — zachichotała głupio, gdy próbował złapać oddech. — Nic ci nie jest?
Prychnął.
— Moja rada: jeśli chcesz mnie zamordować, to lepiej gdzieś się z tym zgłoś — rzucił cierpko. — Może przynajmniej ci za to zapłacą. Nawet jako trup czułbym się oburzony, że umarłem na darmo. I za darmo.
Pansy zaśmiała się głośno, jednak bez wesołości, przyglądając się chłopakowi ostrożnie, jak zawsze, gdy nie potrafiła jednoznacznie określić, czy on żartował, czy mówił prawdę. Sprawiała wrażenie, jakby na wszelki wypadek wolała przygotować się na każdą ewentualność. Draco ostatnio odzwyczaił się od takich reakcji na swoje słowa czy zachowanie, od początku wakacji przebywając prawie wyłącznie z Corny czy Blaise’em, którzy wiedzieli, o co chodziło, zanim jeszcze wypowiedział myśli na głos. Ot, zaleta posiadania długoletnich przyjaciół. Mimo wszystko postanowił nie drążyć tematu. Rozejrzał się za to po pomieszczeniu, marszcząc brwi.
— Czarna możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego to wszystko przewala się po podłodze? — zapytał, machnąwszy dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku, a tym samym wskazując kolorowe wstążeczki i kokardki leżące na posadzce. — Myślałem, że powinno znajdować się raczej na suficie, ścianach, etcetera.
Teraz to Parkinson machnęła ręką.
— Miało — wyjaśniła z nagłą złością w głosie. — A i owszem, miało. Nawet tam było, tylko, Draco! — Wykrzyknęła. — Nie masz pojęcia, jak to tandetnie wyglądało!
Kopnęła wściekle czerwoną kokardę leżącą najbliżej jej stopy obutej w lekki srebrny sandałek na szpileczce. Mimo gwałtownego ruchu, nawet się nie zachwiała, choć przez chwilę stała tylko na jednej nodze, a drugą machała zawzięcie. Draco nie mógł się powstrzymać i uniósł brwi.
— I będzie to teraz leżeć na podłodze? — drążył ostrożnie.
— Skądże znowu! Co też ci przyszło do głowy! — oburzyła się na to dziewczyna i posłała mu takie spojrzenie, że pod jego ciężarem nawet Snape zawstydziłby się własnej głupoty. — Zaraz się to wszystko posprząta. — Pansy popatrzyła sugestywnie na Paskudę, który przez cały czas stał za nią z kryształowym wazonem przytulonym do chudej piersi.
Skrzat spojrzał na chłopaka błagalnie, wzrokiem prosząc go, żeby uwolnił go od tyranii, ale nie pisnął ani słowa.
— Czarna, zamęczysz mi skrzata — rzucił Draco z nutą rozbawienia.
Obruszyła się.
— Od tego chyba są skrzaty, no nie?
— Trochę będzie mi ciężko wytłumaczyć ojcu, że nasz skrzat zdechł, po tym jak moja koleżanka kazała posprzątać mu całą londyńską rezydencję — zauważył, lekko unosząc brwi. Paskuda spoglądał na niego z nabożną czcią. — Nie chcemy przecież, żeby się tutaj pofatygował, no nie?
Chciała zaprzeczyć, ale zrezygnowała. Kilka razy otwierała i zamykała usta, a potem zmarszczyła brwi i zastanowiła się głęboko. Westchnęła.
— Czyli mam rozumieć, że każesz mi to wszystko samej posprzątać? — zapytała podejrzliwie, wykrzywiając usta, gotowa natychmiast zmieszać go z błotem za tę podłą zniewagę. Jako rasowa arystokratka nigdy nie splamiła się pracą.
Przewrócił oczami. Wyjął różdżkę zza paska spodni i machnął nią dwa razy w powietrzu. Za pierwszym razem u jego stóp pojawiło się duże tekturowe pudło, za drugim, wszystkie poniewierające się po podłodze wstążki, kokardki oraz kolorowe wodospady materiału grzecznie poszybowały do kartonu i poukładały się wewnątrz niego. Draco popatrzył na Parkinson bez słowa, unosząc brwi. Uśmiechnęła się do uroczo, robiąc minę kociaka, który coś zbroił, ale miał nadzieję, że mu się upiecze dzięki słodkim oczkom. Malfoy pokręcił głową. Takie spojrzenie działało na niego tylko i wyłącznie w wykonaniu Corny, która wykorzystywała je aż nazbyt często. Zawsze, gdy chciała coś na nim wymusić i wiedziała, że było to albo niebezpieczne, albo nielegalne, albo kompletnie idiotyczne i bezsensowne. Morgenstern uwielbiała najbardziej na świecie rzeczy niebezpieczne, nielegalne, idiotyczne i bezsensowne, niezależnie, czy można je było opisać tylko jednym wybranym przymiotnikiem z tej puli, czy też wszystkimi na raz.
Draco przeszedł przez salon, uważając, żeby nie zawadzić fikuśnych bukietów w długich, szklanych kloszach. Było tego pewnie ze dwa tuziny albo nawet więcej i chłopak zastanawiał się, czemu te wszystkie kwiaty stały razem w jednym miejscu i czemu miało to służyć. Nie było miejsca na nic innego. Corny może lubiła kwiaty, ale bez przesady. Krok w krok za Malfoyem truchtała Pansy, za nią zaś uparcie podążał Paskuda, najwyraźniej bojąc się zostawić dziewczynę samą choć na sekundę, żeby nie wymyśliła czegoś równie szalonego i niebezpiecznego, jak przemeblowanie domu na mugolską modłę. Gdy dotarli do kanapy, Draconowi znów przypomniało się, że wciąż nie miał prezentu dla Morgenstern.
— Będziesz się jeszcze dziś widział z Corny? — zapytała Pansy, jakby czytając białowłosemu w myślach.
— Raczej nie.
— Skończyłam jej sukienkę. Trzeba by było jakoś ją dostarczyć.
— Zostaw w pokoju na piętrze — zaproponował, wzruszając ramionami. — Corny będzie tutaj jutro od już rana. Paskudo, przynieś mi coś do jedzenia i picia.
— Oczywiście, sir. — Skrzat skłonił się nisko i zniknął z cichym pyknięciem.
— Chcesz zobaczyć tę sukienkę? — drążyła Parkinson, przysiadając na oparciu fotela, który zajął Draco.
Białowłosy posłał jej spojrzenie typu: oczywiście, że nie, nie bądź głupia. Nie widział najmniejszego powodu, dla którego miałby to oglądać. Na damskiej modzie znał się tylko tyle, że potrafił zauważyć, że coś do siebie ewidentnie nie pasowało i raziło w oczy. Poza tym, nie dostrzegłby różnic w odcieniach, nawet gdyby kopnęły go z rozpędu w tyłek.
— Myślałam, że cię to interesuje — broniła się Pansy. — W końcu to ty zlecałeś mi, jak ma ona wyglądać.
— Jest czarna, nie ma cekinów, kokardek, klamerek ani nic w różu? — zapytał, spoglądając na nią spod rzęs. Pokręciła głową. — No to mi pasuje — rzucił, zjeżdżając nieco niżej w fotelu i zamykając oczy. — Corny może mnie nie zabije.
Dziewczyna prychnęła.
— Typowy facet. Będziesz tak siedział tutaj do wieczora? — zainteresowała się jeszcze, wstając i odruchowo wygładzając niebieską sukienkę, którą miała na sobie. — Nie skończyłam jeszcze z tymi kwiatami.
— Zjem coś tylko i teleportuję się do Malfoy Manor.
— Tam nie ma kuchni?
— Tam nie ma Paskudy.
Wzruszyła ramionami.
— Nigdy nie potrafiłam cię zrozumieć — stwierdziła.
Zanim wrócił skrzat, zdążyła poprzesuwać różdżką bukiety w różne strony, bez celu i chyba tylko dla zabicia czasu. Paskuda postawił przed Draconem dzbanek z kawą i talerz lekkiego lunchu i dziewczyna natychmiast zaciągnęła go do pomocy, a raczej do niewolniczej pracy. Białowłosy znad posiłku obserwował, jak skrzat układał kwiaty w różne kombinacje według poleceń Parkinson, która stała kilka stóp dalej i obserwowała wyniki, mamrocząc pod nosem.
— Nie, nie, nie — rzuciła po raz setny, gwałtownie opuszczając ręce, że uderzyły o jej nagie uda z głośnym klap. — To zupełnie nie tak. Weź róże do środka, a frezje i lilie po bokach… Albo nie, lepiej lilie skomponować z białym bzem… Chociaż nie, też nie, wszystko się zleje… Może róże, lilie, potem frezje i na koniec bez…
— Zostały białe róże i orchidee — zauważył Paskuda, opierając się o najbliższy klosz i ocierając pot z czoła brzegiem poszewki, która służyła mu za fartuszek. — A na górze są jeszcze konwalie. Panienka Corny bardzo lubi konwalie.
— Tak, wiem — odparła dziewczyna nieco nieprzytomnie. — Konwalie zostają w jej pokoju, mają robić klimat. Może jednak białe róże wziąć w środek, a czerwone postawić za orchideami… Albo z liliami. Róże i lilie zawsze wyglądają elegancko i bardzo ładnie… Ale zostaje jeszcze biały bez… Cholera — zirytowała się nagle. — Za dużo białych kwiatów kupiłam. Trzeba było wziąć te tulipany. Draco, a co ty o tym myślisz? — rzuciła, wolno odwracając się na pięcie.
Malfoy w ostatniej chwili czmychnął między bukiety i za plecami dziewczyny przemieścił się do drzwi. Wypadł na korytarz, za plecami słysząc jej nawoływania, a potem przekleństwa i inwektywy skierowane w jego osobę. Był nawet gotów to ścierpieć, byle nie spędzić kilku następnych godzin na zastanawianiu się, jaki układ kwiatów będzie najlepszy. Nie miał pojęcia, czym były te frezje, a co dopiero, czy lepiej będą wyglądały z liliami czy orchideami.
— A niech cię smok kopnie, Draconie Malfoyu! — krzyknęła jeszcze Parkinson, zanim wbiegł na piętro i z miejsca wskoczył do kominka w pierwszym lepszym pomieszczeniu, by po chwili wypaść w sali fechtunkowej w Malfoy Manor.

_______________

Opis do tytułu: Śmierć nadejdzie jutro (ang. Die Another Day) – dwudziesty film o przygodach Jamesa Bonda z 2002 roku, na podstawie powieści o Jamesie Bondzie autorstwa Iana Fleminga. W rolę agenta 007 wcielił się Pierce Brosnan.
[1] cetnar – pozaukładowa jednostka masy używana w Anglii. Wynosi: 1 cetnar angielski = 112 funtów angielskich = 50,80234544 kg. (Było to już wspominane w pierwszym rozdziale pierwszego tomu).


Znów nie było mnie miesiąc i kolejny raz po tak długim czasie dodaję rozdział o niczym. Trudno mi się go pisało, jakoś nie mogłam zebrać się do kupy, a gdy w końcu siadłam i nawet wpadłam na jakiś pomysł, ktoś znów coś ode mnie chciał i musiałam odejść od komputera. Dlatego tak dlugo to trwało. Przez dwa tygodnie rozdział kurzył się na dysku prawie skończony, brakowało mu tyko jednej strony, której za nic nie mogłam dopisać. A gdy dziś (a właściwie wczoraj, bo to już po północy) siadłam i ją dopisałam, nagle okazało się, że mi się ten rozdział niespodziewanie rozrósł i musiałam uciąć. Dlatego wrażenia z wyskoczenia z kominka w następnej części.
Co mogę o tym powiedzieć? Brakuję trochę akcji, choć mnie osobiście podobał się opis przygotowywania się do zbrodni i oglądania miejsca. Chciałam Wam pokazać trochę Dracona i z tej strony, która istnieje w moim umyśle od zawsze, a jakoś nie miałam nigdy okazji jej Wam przedstawić. Za bardzo skupiam się na Corny.
Zapraszam także do udziału w nowych sondach. Jak widzicie, nazwy podstron są już zmienione, choć prawdę mówiąc w sondzie wyszedł remis - o ile pamiętam, dziewiętnaście głosów było za zmianą nazw, czternaście za nie zmienianiem, a pięciu osobom było wszystko jedno, co podpięłam pod głosy na nie. Dlaczego więc wprowadziłam zmiany? Stwierdziłam, że skoro połowie to przeszkadza, to lepiej się tego pozbyć. To tak samo jak z playlistą na blogu - niby część lubi, ale kilku osobom by to przeszkadzało (sama osobiście za tym nie przepadam), więc wolę nie ryzykować.
Rozdział oczywiście niebetowany. Zwłaszcza końcówka może obfitować w błędy, pisana jest bowiem niedawno i nawet przeze mnie nie czytana w całości. Jak wszystko.

Całuję i ściskam.
Wasza,

18 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dzięki temu rozdziałowi, wiem co się mieści w najbardziej ekskluzywnej części Londynu. Zawsze jakaś wiedza ;d.
      Draco za zadanie kogoś zamordować. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pies. I do tego bernardyn, wielkości hipogryfa. Ale bydle ;d.
      Mógł pójść do najbliższego mięsnego i kupić trochę kiełbasy, a potem wstąpić do apteki po tabletki nasenne, którymi nafaszerowałby kiełbasę i rzucił pieskowi. Och, Draco, trochę pomyślunku ;p.
      Biedny Paskuda, tak wykorzystywany przez Pansy. Ona to chyba całą kwiaciarnie wykupiła, ale zostawiła tylko tulipany.
      Draco przy Corny się ustatkował. Nie myśli o innych kobietach. Normalnie dorósł do stałego związku.
      A właśnie. Usunąłem siebie z Kroniki Slytherinu, a potem dołączyłem z powrotem. I w wyświetlanych (czy jak to tam nazywam), pokazał mi się nowy rozdział. Bo jak wiesz nie pokazywało mi się. Ale z tego co czytałem, to nie tylko u mnie był ów problem.
      To ja czekam na kolejny rozdział.
      Pozdrawiam.
      PS. U mnie nowa notka :).

      Usuń
    2. Osobiście lubię, gdy książki czy opowiadania blogowe czegoś mnie uczą, a wiedzy nigdy za wiele ;) Przygotowując się do pisania sceny w mugolskim Londynie sama zdobyłam wiele nowych informacji ;)

      Cóż, Draco nie ma pojęcia, że w mugolskich aptekach sprzedają środki nasenne i że można je włożyć w kawałek mięsa i podać zwierzakowi. Nie miał jak nadobyć takiej wiedzy, skoro nie ogląda mugolskich filmów, w których ten motyw jest bardzo popularny. Ale możesz być pewien, że Corny go oświeci ;p

      Jeśli chodzi o "ustatkowanie się", nie ma rady, kiedyś i na Dracona przyjdzie pora ;)

      O tak, niewyświetlanie się nowych rozdziałów to bardzo częsty problem na moim blogu, ale wielu osobom naprawiło się to właśnie w taki sposób jak Tobie. Musiała być jakaś usterka w bloggerze, która została już usunięta i teraz wszystko działa, trzeba się tylko właśnie od nowa dodać do "obserwowanych".

      I tak, wiem, że u Ciebie nowy rozdział. Śledzę na bierząco Twojego bloga, po prostu nie miałam jeszcze okazji się do niego dobrać ;)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Na początek muszę napomknąć, że masz bardzo śliczny szablon ;) To zdjęcie Toma Feltona... ach, rozpływam się ^^

    Rozdział mi się bardzo podobał.
    Bardzo podobają mi się słodkie scenki Dracona i Corny - uważam, że Corny to idealna kandydatka na dziewczynę Dracona:)
    Podobała mi się ten fragment o dyskorolce. Już sobie w myślach wyobraziłam naszego Dracona na owym sprzęcie ^^ Ubaw po pachy:)
    Tak, psy na podwórkach zawsze stoją na przeszkodzie by trochę pomyszkować na czyimś podwórku :)
    A Pansy zdecydowanie zwariowała na punkcie tych kwiatków ^^ Nie dziwię się, że Draco postanowił udać się już do domu.

    Życzę wenki i czekam na kolejny rozdział ;)
    Ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się ten szablon podoba, choć ja z kolei zachwycam się zdjęciem Maite Perroni w roli Corny. Arowana, autorka szablonu, wybrała idealne ujęcie, ten szeroki, szczery uśmiech świetnie pasuje do Morgenstern.

      Hm, a ja myślę, że inna dziewczyna po prostu by z Draconem nie wytrzymała ;p Bądź co bądź, charakterek to on ma paskudny, nie można zaprzeczyć. Z drugiej strony, Corny też nie jest aniołem, więc się wyrównuje ;)

      Cóż, widok Dracona na deskorolce musiałby być co najmniej komiczny. On jest zawsze taki wyniosły i chłodny, a tu nagle jedzie na desce na czterech kołach w ochraniaczach na łokciach i kolorowym kasku na głowie ;) Fakt, ubaw po pachy. Obawiam się jednak, że jego duma uciszyłaby szybko ciekawość świata mugoli.

      Jeśli Pansy coś robi, to na całego. Chyba za to najbardziej ją lubię. Mimo wszystko ją lubię. Myślę, że w tej historii jest postacią pozytywną.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Uwielbiam Cię wiesz:*
    Mogłam sie spodziewać że kiedyś będzie jakiś motyw z Bonda, którego sama wręcz uwielbiam.
    Mam wrażenie, że jakimś dziwnym sposobem czytasz w moich myślach.
    To przerażające he he;)

    Podobały mi sie przemyślenia Dracona.
    On jest wręcz genialny.
    I widać wyraźnie, że jest zazdrosny.
    Ciekawe, co powiedziałaby Corny na to, gdyby o tym wiedziała.
    Po za tym z tą miłościa do książek przypomina trochę mnie.
    Mam wręcz niezdrową obsesje na ich punkcie.
    Coraz bardziej uwielbiam te dziewczynę.

    Błędów nie spostrzegłam, a jeśli są to pewnie takie na których się nie znam czyli stylistyczne.

    Ogółem rozdział mi się podobał.
    Mam nadzieję że pojawi się szybciej następny.
    Będę czekać na następny.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.s.
      Zapomniałam dodać że cudowny szablon.
      Ty zawsze wybierasz jakies cuda na Twoje blogi.
      Naprawdę mi się podoba,

      Usuń
    2. Hmm, to chyba drugi albo trzeci rozdział z tytułem z filmu z Bondem. Nie jestem jakąś wielką fanką agenta 007, obejrzałam tylko trzy ostanie części i jedną z Piercem Brosnanem, ale tytuły filmów są boskie i aż żal z nich nie skorzystać.

      Przemyślenia Dracona wychodzą mi jak nic. Nie wiem, co przeraża mnie bardziej - że tak świetnie pisze mi się z perspektywy chłopaka czy że jest po perspektywa wrednego egoisty ;p

      Cóż, miłość do książek Corny ma po mnie, a do butów po mojej mamie ;p

      Ja błędy stylistyczne widzę od razu, tylko nie u siebie ;) Jakoś trudno mi znaleźć potknięcia we własnym tekście, dużo łatwiej wytykać je u kogoś innego. Nie wiem, czemu tak się dzieje. Może chodzi o to, że swój tekst znam tak dobrze, że bardziej czytam go z pamięci, niż po słowach?

      Szablon robiony był na zamówienie i faktycznie wyszedł udany. Nie wiem, czy to bardziej zasługa zdjęć, które są idealne, zwłaszcza to z Corny, czy chodzi raczej o kolorystykę, która świetnie mi pasuje.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Wiesz może po części jedno i drugie?
      Nie żebym chciała cię urazić ale ponoć mówią że pisząc tworzymy bohaterów na swoje podobieństwo;)

      Tak jak w przypadku Twojej Corny;)
      Aj ja rownież kocham książki.
      Pochłaniam ich niepojętą ilość.
      (max 3 w ciągu tygodnia)

      Co do szablonu to wiesz może faktycznie.
      Corny na tym zdjęciu wygląda wręcz rewelacyjnie.
      Autorka naprawdę się postarała.

      pozdrawiam.

      Usuń
    4. Heh, czyli myślę jak egoistyczny facet z zawyżonym ego? xD Nie ma co, niezła charakterystyka ;p Ale jeśli o mnie chodzi, to każdy z bohaterów ma jakąś moją cechę, nawet Potter czy Dumbledore. Najbardziej Draco, Corny i Blaise, oczywiście, choć nie wiem, które jako pierwsze. Chyba Corny, bo to w końcu dziewczyna.

      Usuń
  4. Trzy dni czytałam pięć rozdziałów, które zalegały mi w przeglądarce i to wcale nie dlatego, że były nudne i długie, co to to nie. Po prostu pogoda doprowadziła mnie do takie stanu (pewnie nie tylko mnie), że nawet czytanie tekstu powodowało męczenie. Poważnie. Dlatego dawkowałam sobie przyjemność jaka płynie z pochłaniania tekstu, który wyszedł spod Twojej ręki.
    Uwielbiam Cię za to, że tak wspaniale pokazujesz spotkania z Lordem Naszym Najgroźniejszym oraz ta ironia Draco - kocham ją!
    Severus jak to Severus zawsze będzie przeze mnie uwielbiany i chyba kiedyś mu pomnik pierdyknę jakiś.
    Ze wszystkich rozdziałów podobał mi się ten, w którym Corny opowiadała Draco o eliksirze, którego tak bardzo potrzebował Lord. Poważnie to był moment, w którym nagle zaczęła się akcja i liczyłam, że w kolejnych rozdziałach również się ona pokaże, ale pozostaje mi dalej na to czekać i mam nadzieję, że w końcu się doczekam :).
    A co do tego, że masz poprawkę we wrześniu to nie przejmuj się - ja również sama miała wątpliwą przyjemność widzenie prowadzących zajęcia we wrześniu. Tylko raz, bo potem spięłam się w sobie, bo miałam nagle cel do osiągnięcia i potem już udało mi się to ominąć :).
    Kończę, bo plotę głupoty już totalne, ale to ze zmęczenia.
    Pozdrawiam, Lady Spark

    PS Trzymam kciuki ze kampanię wrześniową :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic mi nie mów. Jestem zdechła po tych upałach, dobrze, że dziś jest trochę chłodniej, choć nadal czuję się źle. Nawet mój pies spojrzał na mnie z miną mówiącą: "No już dobrze, możesz mnie pogłaskać, ale nie za długo, bo jest mi za gorąco" xD Sama też mam wielkie zaległości.

      Ironia to moje drugie imię, a do pomnika chcętnie się dorzucę ;p Co do akcji, a raczej jej braku - kiepska w tym jestem. Lepiej mi idą takie lekko ironiczne i nieco obyczajowe opowiadanka o niczym, z mnóstwem kąśliwych dialogów i rozległych opisów. Uwielbiam opisywać przemyślenia, zwłaszcza takich wrednych typów jak Draco xD

      Też się spiąć muszę. To męczące, ciągle myśleć, że masz poprawkę :/

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ja mam sama zaległości u siebie, a to już nie lada wyczyn :D

      Mój psiak mimo upałów i tak przychodził się miziać, ale to pewnie dlatego, że jego panicz wyjechał mu na tydzień i nie miał go kto wybawić i szukał zastępstwa.

      Nie no każdy czuje się lepiej w czymś innym, a ironia Draco wcale mi nie przeszkadza. Napisałam tylko, który rozdział z tych pięciu najbardziej mi się podobał :).

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Hah, jak moje koty. Przyłażą tylko i żądają, żeby je głaskać, drapać za uchem i brać na ręce, a one sobie najlepiej poleżą i pomruczą ;) Takie niedopieszczone toto.

      Ależ ja nic nie mówię ;) Choć osobiście też lubię ten rozdział, bo z perspektywy Severa ciekawie wygląda.

      Usuń
  5. Patrz jaki fajny szablon z Draco http://s6.ifotos.pl/img/gszdjpg_newhsrs.jpg :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, całkiem niezły. Bardzo ślizgoński. Zapisałam sobie, może kiedyś z niego skorzystam. Dzięki ;)

      Usuń
  6. No to tak: jakimś cudem trafiłam na Twojego bloga jakiś czas temu, przeczytałam kilka początkowych rozdziałów, dodałam do 'obserwowanych'. I, nie daruję sobie, zapomniałam o tej perełce. Blogger nicpoń nie wyświetlał mi tego, że dodałaś nowe rozdziały. Wrezzcie dzisiaj podczas sprzątania znalazłam adres na jakiejś karteczce. Dzięki Salazarze!
    Twoja historia jest wyjątkowa.
    Najbardziej rozbawił mnie fragment, kiedy Pansy miała problem z dobraniem kwiatów :)
    Od teraz zobowiązuję się do komentowania przyszłych rozdziałów, bonusów, etc. oraz do polecania tego bloga wszystkim moim znajomym, którzy lubią sagę HP. Fuck. Zabrzmiało jak przysięga. :D
    pozdrawiam, emersonn
    potterowskie-co-nieco.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Znalazłam Twojego bloga dopiero wczoraj, ale bardzo się cieszę, że to zrobiłam. Pierwsze co, to moją uwagę przykuła szata graficzna - mam słabość do tego typu szablonów, więc masz już u mnie duży plus. Poza tym, opowiadanie wydawało mi się początkowo banalne - Draco i jego dziewczyna ( na szczęście nie Hermiona! ) i pomyślałam, że znów będzie to schematyczne opowiadanie, ale chyba się myliłam. Przeczytałam po łebkach z każdego rozdziału, by trochę przybliżyć sobie historię i powiem Ci, że mnie zaciekawiłaś! :) Dlatego będę czytać i komentować od następnego rozdziału, bo pomyślałam sobie, że jakbym zaczęła pisać wszystko o każdym w tym jednym, to chyba wieczność by mi to zajęło xD
    W każdym razie, jeśli informujesz swoich czytelników o nowych postach - bardzo bym chciała należeć do ich grona. Twojego bloga też dodałam na swojego, bo uważam, że warto po prostu czytać to opo. - jednocześnie zapraszam do siebie; www.spirala-milosci.blogspot.com - też piszę głównie o Draconie, ale mam dopiero początki xD
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.