Śmierć nadejdzie jutro
— Czy ty jesteś normalny? — syknęła Corny, brutalnie wypychając Dracona
za próg kuchni i nie omieszkując przy tym trzepnąć go dłonią w głowę.
Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią zdezorientowany. Trzasnęła
drzwiami z wściekłością, po czym zamachnęła się, żeby znów mu przyłożyć, ale
tym razem był przygotowany. Chwycił ją za nadgarstki.
— Przestań mnie bić — zażądał. — O co ci znowu chodzi, kobieto?
Zapowietrzyła się na chwilę.
— O co mi chodzi? — fuknęła ze złością, bezskutecznie próbując uwolnić
dłonie z uścisku. — O co mi znowu chodzi? — piekliła się. — O ciebie mi chodzi,
kretynie! Nie mogłeś sobie odmówić przyjemności, co? — syknęła z wściekłością,
nie podnosząc jednak głosu. Snape pewnie i tak wszystko słyszał, ściany były
cienkie, a on miał słuch jak nietoperz. — Musiałeś zrobić przedstawienie! Jakże
by inaczej! I puść mnie w tej chwili! — rozkazała.
Draco zmarszczył brwi. Mimo wszystko po części miała rację – świetnie się
bawił, widząc podejrzliwe i jednocześnie ciekawskie spojrzenie Snape’a, które
ten rzucał mu nieustannie znad swojej kawy. Białowłosy nie musiał nawet czytać
w myślach, żeby od razu zgadnąć, o czym mężczyzna przez cały czas myślał.
Belfer przez cały posiłek dokładnie analizował każdy ruch Malfoya, próbował
rozgryźć go i zastanawiał się, jak go podejść. No i zastanawiał się nad jego
związkiem z Corny, który nigdy nie był czymś typowym i normalnym. Draco to
wiedział i głównie o to mu chodziło. W pewnym sensie cała ta scena była
szalenie zabawna – podwójny super-agent, młody morderca i zdrowo rąbnięta
wróżbitka siedzący w ciszy przy jednym stole i jak gdyby nigdy nic konsumujący
kanapki z serem i pomidorem. Na pewno stwierdziłby tak każdy, kto by to ujrzał
i przy tym był rozeznany w sytuacji. Ale tak naprawdę ostatnie wtrącenie nie
miało na celu podsycić sytuację i jeszcze bardziej poprawić draconowski humor.
Draco widział, jak Snape PATRZYŁ na Corny. I nie podobało mu się to. Była
w tym jakaś fascynacja, najwyraźniej od dłuższego czasu balansująca na granicy
zwykłego zaciekawienia całą tą otoczką dziwności i nietypowości. Morgenstern od
zawsze przyciągała spojrzenia, Draco już się do tego przyzwyczaił, ale tym
razem było to coś innego. Niebezpiecznego. Corny coraz bardziej interesowała
Snape’a, nawet jeśli nie przyznawał się do tego sam przed sobą. Draco nie mógł
powiedzieć otwarcie, że zaczynała wzbierać w nim zazdrość, bo to źle by
wyglądało. No i nikt nie zrobił jeszcze nic niestosownego.
— Cors, czy ty aby nie przesadzasz? — rzucił spokojnie, tłumiąc kotłujące
się w nim myśli i uczucia.
Dziewczyna prychnęła.
— To nie ty będziesz musiał znosić profesora jeszcze do końca wakacji.
Ona też jeszcze nic nie widziała albo próbowała nie dostrzegać. Była świetna
w ukrywaniu przed sobą niewygodnych rzeczy i udawaniu, że nic się nie działo. I
na pewno nie spodobałby jej się tok myślenia Dracona. Postanowił zachować go
dla siebie najdłużej, jak się dało.
— Przestań — rzucił, przewracając oczami. — Nic ci nie będzie. Snape może
jest mściwy, ale w końcu robisz tutaj za skrzata domowego, no nie? Nietoperz
powinien mieć nieco wdzięczności.
Wymamrotała pod nosem, co też on mógł zrobić z tą wdzięcznością i gdzie
ją sobie wsadzić. Nie skomentował tego. Corny wciąż była obrażona, ale zaczynały
opuszczać ją obawy. Gdy w końcu przestała spoglądać na niego z mordem, Draco
ostrożnie puścił jej ręce, wciąż będąc gotowym do chwycenia ich, gdyby jednak
zmieniła zdanie. Z nią nigdy nic nie wiadomo. Corny jednak zaraz schowała
dłonie do kieszeni wytartych jeansów. Znów sprawiała wrażenie dziecinnej oraz
zupełnie niegroźnej, a krwistoczerwony napis w języku niemieckim (Gott ist tot) wyglądał na jej koszulce
jakoś tak nie na miejscu, zupełnie nie pasując do dwóch warkoczy i kompletnego
braku dekoltu.
Może Snape lubi właśnie takie cnotki?
Weź się zamknij, idioto, skarcił siebie w duchu. Już sama myśl o tym była
dla niego obrzydliwa. Draco powoli zaczynał żałować, że wybrał Snape’a. Z
tajnymi agentami nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza gdy nie pracowali dla ciebie,
tylko dla wroga. A w tym przypadku – wrogów. Cholera, dlaczego wybrałem właśnie
jego?, zastanowił się białowłosy. Tyle było przecież martwych śmierciożerców,
którym kolejne nieślubne dziecko nie zrobiłoby już żadnej różnicy. A on nie
musiałby teraz gryźć się w tyłek nad własną głupotą.
— O czym myślisz? — zapytała cicho Corny, przekrzywiając lekko głowę na
prawą stronę i przyglądając mu się z ciekawością.
Otrząsnął się.
— O niczym — odparł beznamiętnie, starając się nie brzmieć na
poirytowanego.
Uniosła brwi. Cholera, pomyślał. Za dużo przebywa w moim towarzystwie. I
w towarzystwie Snape’a, dodał cichy głosik gdzieś z tyłu głowy, któremu kazał
się natychmiast zamknąć. Jeszcze tylko brakowało mu początków schizofrenii.
— Nie można myśleć o niczym — zauważyła dziewczyna.
— Nie myślę o niczym szczególnym — poprawił się niezbyt przyjemnym tonem,
wycedzonym przez zaciśnięte zęby. — Może być?
Wzruszyła ramionami.
— Jak tam sobie chcesz.
Nie była zdenerwowana, obrażona czy nawet poirytowana. Draco nie łapał
się w jej zmianach nastrojów. Dziewczyna wydawała się być całkowicie obojętna,
tak stojąc tak przed nim z rękoma w kieszeniach i z beznamiętnym spojrzeniem
wbitym w Dracona. Jej humorki były dla Malfoya wciąż trudne do ogarnięcia, nawet
po tylu latach znajomości.
Draco wbrew sobie znów przyjrzał się dziewczynie, także wkładając ręce do
kieszeni. Popatrzył w milczeniu na jej grzecznie zaplecione w dwa warkocze
włosy, na ubranie, wprawdzie skromne i czarne, ale jakieś takie zupełnie nie-cornowate
i na nietypową urodę, zawsze starannie ukrywaną pod demonicznym makijażem,
który sprawiał, że Corny wyglądała jeszcze bardziej wariacko. Choć wydawałoby
się może osobie postronnej, że panna Morgenstern była najmniej zakompleksioną
dziewczyną na świecie, Draco nie raz musiał słuchać zrzędzenia, że była za
niska, za chuda i za mało zaokrąglona, co równało się z tym, że była niezbyt
kobieca, a przez to – o ironio – chciała wyglądać jeszcze mniej dziewczęco. „A
po cholerę mi ładna buźka, skoro reszta jest do chrzanu?”, stwierdziła dawno
temu, ucinając tym samym ostatnią dyskusję na ten temat oraz w ten sposób
stanowczo odmawiając założenia krótkiej spódniczki w kolorze zielonym.
Białowłosy dawno przestał ją nawracać, bo to była przegrana walka. Zresztą
teraz to nawet podobało mu się, że tylko on wiedział, co naprawdę skrywało się
pod tym szczelnym pancerzem z gorsetu, koronek i masy kosmetyków.
A teraz był jeszcze Snape – nie będziemy wytykać palcami, kto wciągnął w
to wszystko Mistrza Eliksirów – i Draco nagle zaczął czuć się zazdrosny. Nie,
żeby do tej pory nigdy się nie czuł, ale emocje te raczej nie bywały skierowane
w opiekuna domu, z którym jakoś nie wzdychały tłumy uczennic. Chyba że rządzą
mordu albo z bezsilności i irytacji. Snape sympatycznym facetem nie był.
Ale Corny normalna też nigdy nie była. Kto wiedział, co znów wpadnie jej
do tej niemądrej główki? Draco był realistą – wiedział, że sam też nie był
najmilszym facetem na świecie, w końcu geny i staranne wychowanie Luciusa
musiały gdzieś dać o sobie znać. No ale przynajmniej nie wyglądał jak postać z
horroru, a kobiety raczej do niego ciągnęły, zamiast uciekać z krzykiem. Czego
nie można powiedzieć o wychowawcy Domu Węża. Ale po raz kolejny należy
podkreślić, że Corny nigdy normalna nie była.
— Draco, dobrze się czujesz? — zapytała nagle dziewczyna, przerywając
jego wewnętrzne rozterki.
Otrząsnął się. Jakkolwiek nienormalna by nie była, mimo wszystko Draco
nie posądziłby nigdy jej jednak o zdradę. To nie w stylu Corny. Na niej zawsze
można było polegać, nie miałaby serca skrzywdzić kogokolwiek, nawet jeśli przez
to sama miałaby ucierpieć. Taka była Corny.
A on miał paranoję.
— Tak, oczywiście — odparł sucho, nie patrząc jej w oczy. — Muszę już
iść. Chcę coś jeszcze załatwić przed powrotem do Malfoy Manor — dodał
wymijająco.
Przyjrzała mu się podejrzliwie. Z Corny tak już było, że nie dała zbyć
się byle kłamstewkiem, ale w przeciwieństwie do tysiąca innych dziewczyn jej
pokroju, nie drążyła sprawy.
— Dobrze.
W milczeniu przeprowadziła go najpierw na górę, po zostawioną w jej
pokoju marynarkę i śmierciożerski płaszcz, a potem znów schodami w dół i przez
trochę mroczny korytarz wejściowy. Otworzyła mu drzwi i stanęła w nich z
nieszczęśliwą miną. Draco miał wrażenie, że myśleli o tym samym. Najbliższe
dwadzieścia cztery godziny mieli spędzić oddzielnie. O ile jemu ten czas pewnie
zleci szybko, biorąc pod uwagę, ile rzeczy miał jeszcze do zrobienia, Corny
najprawdopodobniej będzie nudzić się śmiertelnie w pustym domu, gdzie nawet nie
miała już nic do sprzątania, bo dawno wypucowała wszystko na błysk. Draconowi
zrobiło się jej trochę szkoda, ale jednocześnie było mu jakoś tak przyjemnie,
że ktoś za nim tęsknił. Jego skute lodem serce podskoczyło lekko i nawet przez
chwilę odnosił wrażenie, że miał duszę. A potem obudziła się w nim ślizgońska
część natury.
Czuł pod skórą, że Snape przyglądał się im przez dziurkę od klucza (albo
w jakiś inny sposób, cholera go tam wiedziała) i to był jeden z powodów, dla
których Malfoy gwałtownie przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował ją
namiętnie w usta, równocześnie przyciskając ją do framugi drzwi. Nie musiał się
nawet wysilać, żeby wyglądało to naturalnie – jego organizm zareagował
automatycznie, tak samo jak ciało Corny, która przysunęła się do niego, żądając
o więcej. Musiał przyznać, że była to jedna z wielu rzeczy, które w niej
uwielbiał.
Gdy w końcu się od siebie odsunęli, oboje ciężko oddychali. Draco miał
niezły mętlik w głowie i bardzo nie chciał wychodzić, skoro robiło się tak
interesująco. Miał jednak jeszcze pewną ważną sprawę do załatwienia na dziś. A
raczej dwie piekielnie ważne sprawy, które powinny być zrobione do następnego
poranka.
— Muszę iść — westchnął we włosy dziewczyny.
— Mhm.
Chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie, całując zachłannie.
Draco na chwilę zapomniał, dlaczego właściwie tak się śpieszył. Cholera, czasem
dobrze było być nastolatkiem, przemknęło mu przez myśl. Można było bezkarnie
robić wiele rzeczy i zwalać to potem na hormony.
Nagle od strony kuchennych drzwi dobiegło ich chrząknięcie.
— Nastolatki… — sarknął Snape, jakby czytając białowłosemu w myślach. —
Co wy widzicie w tych drzwiach? — prychnął, gdy odsunęli się od siebie i
spojrzeli na niego. — Próg to chyba nienajlepsze miejsce na całowanie się, nie
uważacie? Malfoy, czy ty aby nie miałeś gdzieś iść? — Uniósł brwi.
Wszystko wypowiedziane maksymalnie zniesmaczonym tonem połączonym z
wykrzywieniem ust i chłodnym spojrzeniem. Cel osiągnięty, pomyślał Draco i miał
wielką ochotę uśmiechnąć się paskudnie. Opanował się jednak, wiedząc, że nie
był to zbyt mądry pomysł.
— Już wychodzę, panie profesorze — powiedział uprzejmie.
Snape zaszeleścił szatami, odwrócił się na pięcie i zaczął wspinać po
schodach na piętro. Corny odetchnęła głębiej, dopiero gdy jego sylwetka
zniknęła na górze i ucichł odgłos jego kroków.
— Naprawdę musisz iść? — wymruczała, wtulając się w koszulę Dracona.
Westchnął.
— Muszę.
Cmoknęła go lekko w usta na pożegnanie.
— Uważaj na siebie.
— Jasne — mruknął.
Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, dlatego chłopak pozostał w samej
koszuli, płaszcz i marynarkę przewieszając przez ramię. Gdyby był romantykiem,
zapewnie szedłby w podskokach i gwizdał ulubioną melodię. Ale romantykiem nie
był nigdy. Kilka kroków od domu Snape’a minęła go nędznie ubrana kobieta, która
przyjrzała mu się ze zdumieniem oraz sporą dawką podejrzliwości. Zapewne w tych
okolicach rzadko widywało się facetów paradujących w białej koszuli i
pantoflach. Draco wciąż nie potrafił pojąć, jak Snape w ogóle mógł tu mieszkać.
Cokeworth w sumie nie było takie złe, w gruncie rzeczy to nawet całkiem
przyjemne miasteczko, ale Spinner’s End nie należało do przyjemnych okolic. Coś
jak londyńskie slumsy, w których wychowała się Corny. I pewnie tylko wyłącznie
dlatego nie narzekała na sąsiedztwo. Jak to mówili, kwestia przyzwyczajenia.
Draco miał dwa niecierpiące zwłoki zadania do wykonania, dlatego też
długo się nie rozczulał nad losem biedoty i poszukał sobie kątka do deportacji.
Musiał się śpieszyć, jeśli chciał uporać się z tym do następnego wschodu słońca
i nie stracić przez to głowy czy też innej części ciała. Najpierw praca, potem
nieprzyjemności, pomyślał kwaśno i aportował się w cieniu ładnego domku
stojącej przy jednej z ulic na obrzeżach pewnej podlondyńskiej mieściny.
Okolica była zadbana, zupełnie inna od tej, którą Draco właśnie opuścił.
Przed dwoma rzędami identycznych domków jednorodzinnych znajdowały się
starannie wypielęgnowane trawniczki, na kilku podjazdach stały błyszczące
samochody, a we wszystkich oknach wisiały śnieżnobiałe firanki. Białowłosy
pojawił się zupełnie niezauważony w szparze pomiędzy pobielonymi ścianami dwóch
domów na końcu ulicy, przy czym w jednym z nich – jak głosił napis na
pozłacanej tabliczce tuż obok drzwi – mieściła się mugolska kancelaria
adwokacka. Żeby nie rzucać się zbytnio w oczy, chłopak zaklęciem odesłał swoją
marynarkę i czarny płaszcz do londyńskiej rezydencji, po czym wygładził
koszulę, przeczesał włosy palcami i dopiero wtedy wyszedł z zacienionego
zaułka.
Wyglądało na to, że w godzinach przedpołudniowych życie tutaj toczyło się
leniwie i spokojnie. Draco domyślał się, że średnia wieku przeciętnego
mieszkańca tej okolicy wynosiła coś koło czterdziestki i znaczna część osób
zamieszkujących te wypielęgnowane (lub raczej wyidealizowane) budynki była w
pracy. Swoje mające wakacje pociechy w wieku wczesnoszkolnym wysyłało się na
kolonie za granicę, a tymi, którzy zostali, zajmowały się opiekunki albo
dziadkowie i gromadka właśnie takich dzieciaków bawiła się wesoło na jednym z
wybetonowanych podjazdów po drugiej stronie ulicy. Jakieś trzy podjazdy dalej
facet w białym podkoszulku, spod którego wyglądał potężny brzuch, podlewał
trawnik, drąc się przy tym do tele-funu (pewnie był na urlopie), a wzdłuż tego
samego chodnika spacerowała z psem na oko trzydziestoletnia kobieta w niebieskiej
letniej sukience. Przed budynkiem kancelarii zaparkowano srebrne auto, a kilka
kroków od niego rozmawiało półgłosem dwóch mężczyzn w garniturach – z ciemnymi
aktówkami w dłoniach i szarymi teczkami pod pachami. Nie trudno było zgadnąć,
że byli oni pracownikami kancelarii. Z okna domu dokładnie naprzeciwko nich
wyglądała zza białej firanki starsza pani – każde osiedle miało swoje darmowe
źródło plotek i informacji w osobie znudzonych babć zamkniętych w kupionych im
przez dzieci domach. To miejsce było istną sielanką, aż się Draconowi niedobrze
zrobiło od tej całej idealności i doskonałości. Koszmar. Jak można tu mieszkać?
Wykrzywiając z obrzydzeniem usta, odwrócił się plecami do tego sielskiego
obrazka. Spojrzał na numery domów za sobą, określając, w którą stronę miał się
kierować, gdy nagle minęło go dwóch chłopaków w mniej więcej w jego wieku.
Poruszali się po chodniku na płaskich deskach na czterech kółkach, na głowach
mieli jakieś dziwne kolorowe pudełka, pewnie dla ochrony, a na łokciach i
kolanach ochraniacze jak do quidditcha. Nawet się nie zatrzymując, krzyknęli
tylko na Malfoya, żeby usunął się z drogi i pognali dalej przed siebie.
Białowłosy uniósł brwi, podążając za nimi wzrokiem. Nie miał pojęcia, czym było
i jak się nazywało to coś, na czym jechali, ale oczywiście natychmiast
zapragnął nauczyć się na tym jeździć, bądź co bądź, ciekawskie stworzenie z
niego było. Postanowił, że zapyta potem o to coś Corny, ona na pewno będzie
wiedzieć, co to dokładnie było, w końcu wychowała się wśród mugoli. Draco był
zaintrygowany. Srebrny samochód stojący tuż obok też bardzo przypadł mu do
gustu. Przyjrzał się mu zachłannie. Gdyby nie ojciec i ta jego nienawiść do
wszystkiego co mugolskie, Draco pewnie już dawno sprawiłby sobie auto.
Koniecznie srebrne. I niebezpiecznie szybkie. Corny mówiła, że samochody były
dużo szybsze niż miotły. No i wiatr nie uderzał ci w twarz ani też nie wyciskał
łez z oczu. Wyższość wyższością, ale środki transportu czarodzieje mieli do
dupy. Teleportacja wiązała się z uczuciem przeciskania przez cienką rurkę i
ryzykiem pozostawienia części ciała w innym miejscu niż zamierzone, świstokliki
nie lepsze, może człowieka od nich zemdlić, sieć Fiuu brudziła ubranie, a
miotły nie nadawały się na dłuższe podróże, bo człowiek wyglądał potem… hm, no
cóż, jakby dopiero co zsiadł z miotły. A mugole wymyślili samochody i samoloty,
napędzane podobną siłą jakiś mechanicznych koni, czego Draco wciąż nie potrafił
pojąć. Jakiej te konie były wielkości, skoro zmieściły się w tak małym pudełku?
Nie zmieniało to jednak faktu, że marzył o szybkim mugolskim pojeździe
mechanicznym. Najpierw rozebrałby go na części i sprawdził, jak on w ogóle
działało (jak ci mugole upchnęli w nim te konie), a potem nauczył się nim
kierować. To musiało być coś przyjemnego, może nawet fascynującego skoro mugole
tak to uwielbiali. Jak ta ich cała tele-wizja albo tele-funy. Młody Malfoy
bardzo chciał, nie, on pragnął to zrozumieć.
Otrząsnąwszy się z rozmyślań, ruszył chodnikiem w tym samym kierunku, co
dwóch chłopaków na deskach. Jego celem było Squires Way osiemnaście – zwyczajny
domek w kolorze beżowym, zielony trawnik i niski pobielony płotek. Podjazd był
pusty, co oznaczało, że prawdopodobnie nikogo nie było w środku budynku, ale
Draconowi nie robiło to specjalnej różnicy. W tej chwili chciał się tylko
rozejrzeć, zbadać teren, z zamiarem wrócenia tu w nocy, żeby wykonać swoje
zadanie. Mord w biały dzień nie był w jego stylu, choć mogłoby być w tym coś
ekscytującego. Większe ryzyko przyłapania. Ale też dłuższe oczekiwanie na cel,
który mógł wrócić dopiero w nocy, gdy człowieka trafiał już szlag. Irytacja nie
była dobrą rzeczą, gdy planowało się morderstwo. Chłopak uważnie przyjrzał się
domowi, mijając go wolnym krokiem i nie zatrzymując się przed nim na dłużej.
Wtedy na pewno ktoś zwróciłby na niego uwagę. Niewielkie okno na poddaszu
wyglądało na słaby punkt, najpewniej miało też bliźniaczy odpowiednik z drugiej
strony budynku. Ściana od frontu była gładka i jednolita, tylna zapewne
wyglądała tak samo – czyli brak podparcia dla rąk i nóg. Draco zanotował w
pamięci, że trzeba będzie użyć magii, żeby dostać się do środka bez hałasu.
Następnie rozejrzał się po pozostałych budynkach. Wszystkie zostały zbudowane w
tym samym stylu, cała ulica stanowiła szereg identycznych domków dla rodzin z
przedmieścia, więc można było sobie wybrać obojętnie który i na jego podstawie
planować akcję. Staruszka z okna już nie mogła zobaczyć chłopaka z tej
odległości, nie istniało zatem ryzyko, że uznałaby jego obecność za podejrzaną.
Draco na chybił trafił wybrał
jeden z domów, wyglądający na równie pusty, gdy z budynku po drugiej stronie
ulicy wyszły naraz trzy rozgadane nastolatki w kolorowych topach i krótkich
spódniczkach. Zachichotały na widok białowłosego i posłały mu zalotne
spojrzenia, trzepocząc rzęsami. Malfoy uśmiechnął się do nich, chcąc wyglądać
jak najbardziej niewinnie, na co one znów zachichotały, po czym odeszły,
trącając się nawzajem i szepcząc podnieconymi głosami. Najwyraźniej na jego
temat, bo odwracały się co kilka kroków, żeby rzucić mu ostatnie spojrzenie.
Draco włożył ręce do kieszeni i cierpliwie czekał, aż dziewczyny znikną za
rogiem, zaś on zniknie z zasięgu ich wzroku. Przy okazji zauważył mimowolnie,
że nawet ładne były, choć dwie z nich miały jasne włosy (jakoś nigdy nie lubił
blondynek), a trzecia, mimo że brunetka, była w różu – od stóp do głów. Całkiem
inaczej niż jego Corny. Ta myśl otrzeźwiła go na tyle, żeby pokręcił głową i
przestał oceniać długie, zgrabne i całkowicie odsłonięte nogi dziewczyn. Nie,
zupełnie nie miał teraz na to czasu, a poza tym, monogamia jak do tej pory mu
służyła i nie planował tego w najbliższym czasie zmieniać. I nie chodziło wcale
o to, że Corny zrobiłaby z niego puzzle. Wkrótce mugolki skręciły wreszcie na
skrzyżowaniu na inną ulicę i Draco w końcu mógł w spokoju przystąpić do
działania.
Za bladozielonym domem znajdował się równie wypielęgnowany ogródek, co
trawnik od frontu, odgrodzony od przylegających do niego terenów sąsiadów tak
na oko siedmiostopowym żywopłotem. Draco uznał to za dobrą monetę, choć nie
mógł zakładać, że pod numerem osiemnastym wyglądało to tak samo. Wątpliwe było
też istnienie tam drewnianej acz całkiem solidnej altanki, którą białowłosy
zastał w tym miejscu. A jej obecność bardzo ułatwiłaby sprawę. Chłopak bez
trudu wspiął się po niej do okna na pierwszym piętrze, skąd zaledwie pięć stóp
dzieliło go od poddasza. Wystarczyło już tylko stanąć na parapecie, po czym
sięgnąć ręką wyżej i otworzyć niewielkie okno zaklęciem, a potem podciągnąć się
do góry. Przedtem oczywiście należałoby jeszcze wyłączyć alarm, mówiąc kolokwialnie po mugolsku. Urzędnik
ministerialny na pewno miał nałożone na dom zaklęcia ochronne, zwłaszcza w tak
niespokojnych czasach. Draco musiał zatem mimo wszystko podejść bliżej, żeby
ocenić złożoność tych czarów i móc potem w spokoju opracować ich rozbrojenie – ostatnio jakoś trzymały
się go te mugolskie powiedzonka – w zaciszu swojego domu. Westchnął. Miał
nadzieję, że tego uniknie, ale cóż.
Przemknął niezauważony identycznymi ogródkami za identycznymi domami i
już po chwili znalazł się na tyłach swojego celu.
Jak od początku przypuszczał, nie było żywopłotu ani tym bardziej altanki, ale
za to przed tylnymi drzwiami stał biały plastikowy stół ogrodowy, sześć krzeseł
do kompletu oraz kolorowy, w tej chwili złożony, parasol. A prócz tego po
trawniku biegał pies rasy bernardyn wielkości – nie przesadzając – hipogryfa.
No to umarł w butach, stwierdził Draco w myślach, z mordem w oczach spoglądając
na bydle z gałęzi pobliskiego drzewa. I co teraz, Panie Doskonały? Cały
misterny plan trafił jasny szlag. Białowłosy lubił psy tak samo jak mugoli –
gdy nie musiał wchodzić z nimi w bliski kontakt. A spotkanie z bestią było
jednak w tym przypadku nieuniknione i Malfoy dobrze wiedział, że nie pójdzie
tak łatwo. Zwłaszcza, że bernardyny mogły osiągać masę nawet do dwóch cetnarów
[1], co zupełnie nie było pocieszające. Przed akcją należało zatem jakoś
dyskretnie unieruchomić potwora – tak żeby nawet nie pisnął. No i żeby nie było
tego widać, czyli zaklęcia z miejsca odpadały. Jaskrawoczerwona smuga światła w
środku nocy wzbudziłaby podejrzenia w pobliskich mugolach, a mowa wśród
czarodziei ostatnio wręcz przewrażliwionych na każdą anomalię. Gdyby Draco
zaczął unieruchamianie od zaraz, nieprzytomny pupil niechybnie zaniepokoiłby
mogących wrócić w każdej chwili domowników. Tak źle i tak niedobrze. Jego
jedyna deska ratunku brzmiała zatem: Corny i jej cudowne eliksiry na każdą
okazję. Draco westchnął. No to sobie oceniłem system ochronny, pomyślał gorzko,
wycofując się szybko, bo pies zaczął niuchać w powietrzu. Chłopak zeskoczył z
drzewa po drugiej – bezpiecznej – stronie siatki i natychmiast się deportował.
Gdy jego nogi uderzyły w trawiaste podłoże, odetchnął głęboko. Nie
cierpiał teleportacji, ale był to najszybszy środek transportu. Na wszelki
wypadek pomacał się, czy wszystkie części ciała miał na miejscu i dopiero teraz
wyszedł zza drzewa na piaskową alejkę, a z niej prawie bezpośrednio na Oxford
Street. Musiał przyznać, że ktoś mądrze pomyślał, rozmieszczając po całym
Londynie niewielkie palce zieleni z drzewami, które pozwalały na swobodą
teleportację po mieście. To byłoby bardzo uciążliwe, gdyby musiał przemieszczać
się pieszo aż od Hyde Parku lub, co gorsza, korzystać z mugolskich środków
transportu.
Oxford Street, położona w dzielnicy Westminster, tuż za rogiem
londyńskiej rezydencji Malfoyów, była jakby mugolską ulicą Pokątną – wzdłuż
niej znajdowały się prawie wyłącznie markowe sklepy. Corny mówiła, że była to
także najbardziej ruchliwa ulica handlowa w Europie, zaś razem z Chelsea i
Kensington – dzielnicami leżącymi dokładnie po drugiej stronie Hyde Parku –
stanowiła prestiżowe centrum angielskiej stolicy. W mugolskim znaczeniu,
oczywiście. Morgenstern ciągnęła tu Dracona za każdym razem, gdy trafiła im się
chwila wolności i mogli pokręcić się bez celu po Londynie. Białowłosy uśmiechał
się na wspomnienie, jak z wypiekami na twarzy opowiadała mu o mugolskich
aspektach życia towarzyskiego. Wiedział zatem, że Chelsea znana była jako
dzielnica mugolskich artystów i polityków, jak również wielkich rezydencji oraz
skandali, natomiast jej główna ulica, Kings Road, składała się, tak jak Oxford
Street, prawie z samych sklepów znanych projektantów mody, z antykami,
biżuterią czy najlepszymi tkaninami z różnych kranców świata oraz z przytulnych
kawiarenek. Kensington natomiast kojarzono przede wszystkim ze znanymi muzeami
oraz pięknymi parkami i ogrodami, zaś jej serce, Kensington High Street,
uznawano za drugą najlepszą ulicę handlową Londynu.
Draco wiedział, że tutaj można było kupić wszystko, absolutnie wszystko,
bo jeśli się dobrze przyjrzeć, człowiek znajdował także magiczne sklepy – z
szatami, biżuterią, księgami. Wprawdzie magiczny asortyment nie był tutaj tak
bogaty jak na Pokątnej, ale za to bardziej dostępny dla osób mugolskiego
pochodzenia i ich rodzin – i właśnie dlatego czarodzieje czystej krwi unikali
kupowania w tym miejscu.
Wspominając rano Snape’owi o planowanym przyjęciu urodzinowym, Draco zdał
sobie nagle sprawę, że wciąż nie miał prezentu dla Corny. Jakoś tak całkiem
wyleciało mu to z głowy, a choć dziewczyna nie wymagała wprawdzie od niego
wielkich gestów ani tym bardziej romantyzmu, nie wypadało pojawić się z pustymi
rękoma i głupkowatym uśmiechem. Byłaby to ujma na jego honorze, której nigdy by
sobie nie wybaczył. Stąd wycieczka do mugolskiego Londynu.
Corny uwielbiała dwie rzeczy: buty i książki. O butach Draco nie miał
bladego pojęcia, a o mugolskiej literaturze wiedział, no cóż, jeszcze mniej.
Zresztą, to było takie przewidywalne i stereotypowe. Wszyscy kupowali Corny na
wszelkie okazje buty i książki, a Draco potrzebował czegoś innego, czegoś…
wyjątkowego. Tak, to było właściwe słowo. Przechadzając się wzdłuż Oxford
Street, chłopak spoglądał na sklepowe witryny, poważnie się nad tym
zastanawiając. Nigdy nie był dobry w kupowaniu prezentów, może miał z tym
związek jego brak romantyczności, a
może była to po prostu męska przypadłość. Bezradnie wsadził ręce do kieszeni.
Słodycze to pójście po linii najmniejszego oporu, biżuterii Morgenstern raczej
nie nosiła, na modzie i ciuchach oboje znali się tak samo kiepsko, a kupowanie
fikuśnej bielizny było dużo poniżej jego draconowskiej godności. Poza tym na
rozmiarach staników Draco też się nie znał. W przebiegach odpadały także
wszelkie figurki, porcelanowe lalki, gipsowe aniołki i inne badziewie, które
miało się potem kurzyć na szafach.
Może dywan?, zakpiła złośliwie podświadomość, gdy wzrok chłopaka padł na
witrynę sklepu z wykładzinami podłogowymi. Zaraz potem obie ze świadomością
doszły do wniosku, że o dywanach Draco też miał raczej mierne pojęcie. Kiepsko
z tobą, stary, szepnęła na pożegnanie podświadomość i zamilkła. Westchnął
ciężko i przegrany zawrócił w stronę Upper Brook Street.
W budynku szalała Pansy. To było najlepsze słowo na określenie tego, co
się tam działo. Wszędzie walały się kaskady materiału, wstążki, kokardki,
serpentyny, a mimo to pomieszczenia wyglądały całkiem normalnie. Nie licząc
kwiatów. Draco zamrugał gwałtownie, zastanawiając się, dlaczego znalazł się w
szklarni zamiast we własnym salonie. Nie przychodził mu do głowy żaden powód,
dla którego Czarna zamieniła jego dom w ogród botaniczny. I dlaczego wstążki
leżały na ziemi zamiast na ścianach czy suficie? Podrapał się w tył głowy,
niezdecydowanie stojąc w progu i bojąc się ruszyć, żeby czegoś nie zawadzić.
— Draco! — pisnęła radośnie Pansy, wyłaniając się nagle z kwiatowego
gąszczu z kryształowym wazonem pod pachą. — Jak dobrze, że jesteś!
Tuż za nią truchtał Paskuda w czystej powłoczce, a za to z miną
męczennika lub skazańca prowadzonego na śmierć. Dziewczyna bezceremonialnie wcisnęła
mu wazon, a sama rzuciła się Draconowi na szyję. Skrzat złapał kryształowe
naczynie w ostatniej chwili i przycisnął je do piersi w obronnym geście.
Tymczasem Malfoy próbował uwolnić się z uścisku Parkinson.
— Czarna… dusisz… mnie — wysapał, starając się rozplątać jej dłonie
zaciśnięte na jego karku. — Puść… mnie! Natychmiast!
— Ojej — zapiszczała dziewczyna, odsuwając się wreszcie od niego, a on
głośno wciągnął do płuc ogromny haust powietrza. — Przepraszam cię, Draco —
zachichotała głupio, gdy próbował złapać oddech. — Nic ci nie jest?
Prychnął.
— Moja rada: jeśli chcesz mnie zamordować, to lepiej gdzieś się z tym
zgłoś — rzucił cierpko. — Może przynajmniej ci za to zapłacą. Nawet jako trup
czułbym się oburzony, że umarłem na darmo. I za darmo.
Pansy zaśmiała się głośno, jednak bez wesołości, przyglądając się
chłopakowi ostrożnie, jak zawsze, gdy nie potrafiła jednoznacznie określić, czy
on żartował, czy mówił prawdę. Sprawiała wrażenie, jakby na wszelki wypadek
wolała przygotować się na każdą ewentualność. Draco ostatnio odzwyczaił się od
takich reakcji na swoje słowa czy zachowanie, od początku wakacji przebywając
prawie wyłącznie z Corny czy Blaise’em, którzy wiedzieli, o co chodziło, zanim
jeszcze wypowiedział myśli na głos. Ot, zaleta posiadania długoletnich
przyjaciół. Mimo wszystko postanowił nie drążyć tematu. Rozejrzał się za to po
pomieszczeniu, marszcząc brwi.
— Czarna możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego to wszystko przewala się
po podłodze? — zapytał, machnąwszy dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku, a
tym samym wskazując kolorowe wstążeczki i kokardki leżące na posadzce. —
Myślałem, że powinno znajdować się raczej na suficie, ścianach, etcetera.
Teraz to Parkinson machnęła ręką.
— Miało — wyjaśniła z nagłą złością w głosie. — A i owszem, miało. Nawet
tam było, tylko, Draco! — Wykrzyknęła. — Nie masz pojęcia, jak to tandetnie
wyglądało!
Kopnęła wściekle czerwoną kokardę leżącą najbliżej jej stopy obutej w
lekki srebrny sandałek na szpileczce. Mimo gwałtownego ruchu, nawet się nie
zachwiała, choć przez chwilę stała tylko na jednej nodze, a drugą machała
zawzięcie. Draco nie mógł się powstrzymać i uniósł brwi.
— I będzie to teraz leżeć na podłodze? — drążył ostrożnie.
— Skądże znowu! Co też ci przyszło do głowy! — oburzyła się na to
dziewczyna i posłała mu takie spojrzenie, że pod jego ciężarem nawet Snape
zawstydziłby się własnej głupoty. — Zaraz się to wszystko posprząta. — Pansy
popatrzyła sugestywnie na Paskudę, który przez cały czas stał za nią z
kryształowym wazonem przytulonym do chudej piersi.
Skrzat spojrzał na chłopaka błagalnie, wzrokiem prosząc go, żeby uwolnił
go od tyranii, ale nie pisnął ani słowa.
— Czarna, zamęczysz mi skrzata — rzucił Draco z nutą rozbawienia.
Obruszyła się.
— Od tego chyba są skrzaty, no nie?
— Trochę będzie mi ciężko wytłumaczyć ojcu, że nasz skrzat zdechł, po tym
jak moja koleżanka kazała posprzątać mu całą londyńską rezydencję — zauważył,
lekko unosząc brwi. Paskuda spoglądał na niego z nabożną czcią. — Nie chcemy
przecież, żeby się tutaj pofatygował, no nie?
Chciała zaprzeczyć, ale zrezygnowała. Kilka razy otwierała i zamykała
usta, a potem zmarszczyła brwi i zastanowiła się głęboko. Westchnęła.
— Czyli mam rozumieć, że każesz mi to wszystko samej posprzątać? —
zapytała podejrzliwie, wykrzywiając usta, gotowa natychmiast zmieszać go z
błotem za tę podłą zniewagę. Jako rasowa arystokratka nigdy nie splamiła się
pracą.
Przewrócił oczami. Wyjął różdżkę zza paska spodni i machnął nią dwa razy
w powietrzu. Za pierwszym razem u jego stóp pojawiło się duże tekturowe pudło,
za drugim, wszystkie poniewierające się po podłodze wstążki, kokardki oraz
kolorowe wodospady materiału grzecznie poszybowały do kartonu i poukładały się
wewnątrz niego. Draco popatrzył na Parkinson bez słowa, unosząc brwi.
Uśmiechnęła się do uroczo, robiąc minę kociaka, który coś zbroił, ale miał
nadzieję, że mu się upiecze dzięki słodkim oczkom. Malfoy pokręcił głową. Takie
spojrzenie działało na niego tylko i wyłącznie w wykonaniu Corny, która
wykorzystywała je aż nazbyt często. Zawsze, gdy chciała coś na nim wymusić i
wiedziała, że było to albo niebezpieczne, albo nielegalne, albo kompletnie
idiotyczne i bezsensowne. Morgenstern uwielbiała najbardziej na świecie rzeczy
niebezpieczne, nielegalne, idiotyczne i bezsensowne, niezależnie, czy można je
było opisać tylko jednym wybranym przymiotnikiem z tej puli, czy też wszystkimi
na raz.
Draco przeszedł przez salon, uważając, żeby nie zawadzić fikuśnych
bukietów w długich, szklanych kloszach. Było tego pewnie ze dwa tuziny albo
nawet więcej i chłopak zastanawiał się, czemu te wszystkie kwiaty stały razem w
jednym miejscu i czemu miało to służyć. Nie było miejsca na nic innego. Corny
może lubiła kwiaty, ale bez przesady. Krok w krok za Malfoyem truchtała Pansy,
za nią zaś uparcie podążał Paskuda, najwyraźniej bojąc się zostawić dziewczynę
samą choć na sekundę, żeby nie wymyśliła czegoś równie szalonego i
niebezpiecznego, jak przemeblowanie domu na mugolską modłę. Gdy dotarli do
kanapy, Draconowi znów przypomniało się, że wciąż nie miał prezentu dla
Morgenstern.
— Będziesz się jeszcze dziś widział z Corny? — zapytała Pansy, jakby
czytając białowłosemu w myślach.
— Raczej nie.
— Skończyłam jej sukienkę. Trzeba by było jakoś ją dostarczyć.
— Zostaw w pokoju na piętrze — zaproponował, wzruszając ramionami. —
Corny będzie tutaj jutro od już rana. Paskudo, przynieś mi coś do jedzenia i
picia.
— Oczywiście, sir. — Skrzat skłonił się nisko i zniknął z cichym
pyknięciem.
— Chcesz zobaczyć tę sukienkę? — drążyła Parkinson, przysiadając na
oparciu fotela, który zajął Draco.
Białowłosy posłał jej spojrzenie typu: oczywiście, że nie, nie bądź głupia. Nie widział najmniejszego
powodu, dla którego miałby to oglądać. Na damskiej modzie znał się tylko tyle,
że potrafił zauważyć, że coś do siebie ewidentnie nie pasowało i raziło w oczy.
Poza tym, nie dostrzegłby różnic w odcieniach, nawet gdyby kopnęły go z rozpędu
w tyłek.
— Myślałam, że cię to interesuje — broniła się Pansy. — W końcu to ty
zlecałeś mi, jak ma ona wyglądać.
— Jest czarna, nie ma cekinów, kokardek, klamerek ani nic w różu? —
zapytał, spoglądając na nią spod rzęs. Pokręciła głową. — No to mi pasuje —
rzucił, zjeżdżając nieco niżej w fotelu i zamykając oczy. — Corny może mnie nie
zabije.
Dziewczyna prychnęła.
— Typowy facet. Będziesz tak siedział tutaj do wieczora? — zainteresowała
się jeszcze, wstając i odruchowo wygładzając niebieską sukienkę, którą miała na
sobie. — Nie skończyłam jeszcze z tymi kwiatami.
— Zjem coś tylko i teleportuję się do Malfoy Manor.
— Tam nie ma kuchni?
— Tam nie ma Paskudy.
Wzruszyła ramionami.
— Nigdy nie potrafiłam cię zrozumieć — stwierdziła.
Zanim wrócił skrzat, zdążyła poprzesuwać różdżką bukiety w różne strony,
bez celu i chyba tylko dla zabicia czasu. Paskuda postawił przed Draconem
dzbanek z kawą i talerz lekkiego lunchu i dziewczyna natychmiast zaciągnęła go
do pomocy, a raczej do niewolniczej pracy. Białowłosy znad posiłku obserwował,
jak skrzat układał kwiaty w różne kombinacje według poleceń Parkinson, która
stała kilka stóp dalej i obserwowała wyniki, mamrocząc pod nosem.
— Nie, nie, nie — rzuciła po raz setny, gwałtownie opuszczając ręce, że
uderzyły o jej nagie uda z głośnym klap.
— To zupełnie nie tak. Weź róże do środka, a frezje i lilie po bokach… Albo
nie, lepiej lilie skomponować z białym bzem… Chociaż nie, też nie, wszystko się
zleje… Może róże, lilie, potem frezje i na koniec bez…
— Zostały białe róże i orchidee — zauważył Paskuda, opierając się o
najbliższy klosz i ocierając pot z czoła brzegiem poszewki, która służyła mu za
fartuszek. — A na górze są jeszcze konwalie. Panienka Corny bardzo lubi
konwalie.
— Tak, wiem — odparła dziewczyna nieco nieprzytomnie. — Konwalie zostają
w jej pokoju, mają robić klimat. Może jednak białe róże wziąć w środek, a
czerwone postawić za orchideami… Albo z liliami. Róże i lilie zawsze wyglądają
elegancko i bardzo ładnie… Ale zostaje jeszcze biały bez… Cholera — zirytowała
się nagle. — Za dużo białych kwiatów kupiłam. Trzeba było wziąć te tulipany.
Draco, a co ty o tym myślisz? — rzuciła, wolno odwracając się na pięcie.
Malfoy w ostatniej chwili czmychnął między bukiety i za plecami
dziewczyny przemieścił się do drzwi. Wypadł na korytarz, za plecami słysząc jej
nawoływania, a potem przekleństwa i inwektywy skierowane w jego osobę. Był
nawet gotów to ścierpieć, byle nie spędzić kilku następnych godzin na
zastanawianiu się, jaki układ kwiatów będzie najlepszy. Nie miał pojęcia, czym
były te frezje, a co dopiero, czy lepiej będą wyglądały z liliami czy
orchideami.
— A niech cię smok kopnie, Draconie Malfoyu! — krzyknęła jeszcze
Parkinson, zanim wbiegł na piętro i z miejsca wskoczył do kominka w pierwszym
lepszym pomieszczeniu, by po chwili wypaść w sali fechtunkowej w Malfoy Manor.
_______________
Opis do tytułu: Śmierć nadejdzie jutro (ang. Die Another Day) – dwudziesty film o
przygodach Jamesa Bonda z 2002 roku, na podstawie powieści o Jamesie Bondzie
autorstwa Iana Fleminga. W rolę agenta 007 wcielił się Pierce Brosnan.
[1] cetnar –
pozaukładowa jednostka masy używana w Anglii. Wynosi: 1 cetnar angielski = 112
funtów angielskich = 50,80234544 kg. (Było to już wspominane w pierwszym
rozdziale pierwszego tomu).
Znów nie było mnie miesiąc i kolejny raz po tak długim czasie dodaję rozdział o niczym. Trudno mi się go pisało, jakoś nie mogłam zebrać się do kupy, a gdy w końcu siadłam i nawet wpadłam na jakiś pomysł, ktoś znów coś ode mnie chciał i musiałam odejść od komputera. Dlatego tak dlugo to trwało. Przez dwa tygodnie rozdział kurzył się na dysku prawie skończony, brakowało mu tyko jednej strony, której za nic nie mogłam dopisać. A gdy dziś (a właściwie wczoraj, bo to już po północy) siadłam i ją dopisałam, nagle okazało się, że mi się ten rozdział niespodziewanie rozrósł i musiałam uciąć. Dlatego wrażenia z wyskoczenia z kominka w następnej części.
Co mogę o tym powiedzieć? Brakuję trochę akcji, choć mnie osobiście podobał się opis przygotowywania się do zbrodni i oglądania miejsca. Chciałam Wam pokazać trochę Dracona i z tej strony, która istnieje w moim umyśle od zawsze, a jakoś nie miałam nigdy okazji jej Wam przedstawić. Za bardzo skupiam się na Corny.
Zapraszam także do udziału w nowych sondach. Jak widzicie, nazwy podstron są już zmienione, choć prawdę mówiąc w sondzie wyszedł remis - o ile pamiętam, dziewiętnaście głosów było za zmianą nazw, czternaście za nie zmienianiem, a pięciu osobom było wszystko jedno, co podpięłam pod głosy na nie. Dlaczego więc wprowadziłam zmiany? Stwierdziłam, że skoro połowie to przeszkadza, to lepiej się tego pozbyć. To tak samo jak z playlistą na blogu - niby część lubi, ale kilku osobom by to przeszkadzało (sama osobiście za tym nie przepadam), więc wolę nie ryzykować.
Rozdział oczywiście niebetowany. Zwłaszcza końcówka może obfitować w błędy, pisana jest bowiem niedawno i nawet przeze mnie nie czytana w całości. Jak wszystko.
Całuję i ściskam.
Wasza,
No to już czytam ;d
OdpowiedzUsuńDzięki temu rozdziałowi, wiem co się mieści w najbardziej ekskluzywnej części Londynu. Zawsze jakaś wiedza ;d.
UsuńDraco za zadanie kogoś zamordować. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pies. I do tego bernardyn, wielkości hipogryfa. Ale bydle ;d.
Mógł pójść do najbliższego mięsnego i kupić trochę kiełbasy, a potem wstąpić do apteki po tabletki nasenne, którymi nafaszerowałby kiełbasę i rzucił pieskowi. Och, Draco, trochę pomyślunku ;p.
Biedny Paskuda, tak wykorzystywany przez Pansy. Ona to chyba całą kwiaciarnie wykupiła, ale zostawiła tylko tulipany.
Draco przy Corny się ustatkował. Nie myśli o innych kobietach. Normalnie dorósł do stałego związku.
A właśnie. Usunąłem siebie z Kroniki Slytherinu, a potem dołączyłem z powrotem. I w wyświetlanych (czy jak to tam nazywam), pokazał mi się nowy rozdział. Bo jak wiesz nie pokazywało mi się. Ale z tego co czytałem, to nie tylko u mnie był ów problem.
To ja czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
PS. U mnie nowa notka :).
Osobiście lubię, gdy książki czy opowiadania blogowe czegoś mnie uczą, a wiedzy nigdy za wiele ;) Przygotowując się do pisania sceny w mugolskim Londynie sama zdobyłam wiele nowych informacji ;)
UsuńCóż, Draco nie ma pojęcia, że w mugolskich aptekach sprzedają środki nasenne i że można je włożyć w kawałek mięsa i podać zwierzakowi. Nie miał jak nadobyć takiej wiedzy, skoro nie ogląda mugolskich filmów, w których ten motyw jest bardzo popularny. Ale możesz być pewien, że Corny go oświeci ;p
Jeśli chodzi o "ustatkowanie się", nie ma rady, kiedyś i na Dracona przyjdzie pora ;)
O tak, niewyświetlanie się nowych rozdziałów to bardzo częsty problem na moim blogu, ale wielu osobom naprawiło się to właśnie w taki sposób jak Tobie. Musiała być jakaś usterka w bloggerze, która została już usunięta i teraz wszystko działa, trzeba się tylko właśnie od nowa dodać do "obserwowanych".
I tak, wiem, że u Ciebie nowy rozdział. Śledzę na bierząco Twojego bloga, po prostu nie miałam jeszcze okazji się do niego dobrać ;)
Pozdrawiam.
Na początek muszę napomknąć, że masz bardzo śliczny szablon ;) To zdjęcie Toma Feltona... ach, rozpływam się ^^
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo podobał.
Bardzo podobają mi się słodkie scenki Dracona i Corny - uważam, że Corny to idealna kandydatka na dziewczynę Dracona:)
Podobała mi się ten fragment o dyskorolce. Już sobie w myślach wyobraziłam naszego Dracona na owym sprzęcie ^^ Ubaw po pachy:)
Tak, psy na podwórkach zawsze stoją na przeszkodzie by trochę pomyszkować na czyimś podwórku :)
A Pansy zdecydowanie zwariowała na punkcie tych kwiatków ^^ Nie dziwię się, że Draco postanowił udać się już do domu.
Życzę wenki i czekam na kolejny rozdział ;)
Ściskam ;*
Też mi się ten szablon podoba, choć ja z kolei zachwycam się zdjęciem Maite Perroni w roli Corny. Arowana, autorka szablonu, wybrała idealne ujęcie, ten szeroki, szczery uśmiech świetnie pasuje do Morgenstern.
UsuńHm, a ja myślę, że inna dziewczyna po prostu by z Draconem nie wytrzymała ;p Bądź co bądź, charakterek to on ma paskudny, nie można zaprzeczyć. Z drugiej strony, Corny też nie jest aniołem, więc się wyrównuje ;)
Cóż, widok Dracona na deskorolce musiałby być co najmniej komiczny. On jest zawsze taki wyniosły i chłodny, a tu nagle jedzie na desce na czterech kołach w ochraniaczach na łokciach i kolorowym kasku na głowie ;) Fakt, ubaw po pachy. Obawiam się jednak, że jego duma uciszyłaby szybko ciekawość świata mugoli.
Jeśli Pansy coś robi, to na całego. Chyba za to najbardziej ją lubię. Mimo wszystko ją lubię. Myślę, że w tej historii jest postacią pozytywną.
Pozdrawiam.
Uwielbiam Cię wiesz:*
OdpowiedzUsuńMogłam sie spodziewać że kiedyś będzie jakiś motyw z Bonda, którego sama wręcz uwielbiam.
Mam wrażenie, że jakimś dziwnym sposobem czytasz w moich myślach.
To przerażające he he;)
Podobały mi sie przemyślenia Dracona.
On jest wręcz genialny.
I widać wyraźnie, że jest zazdrosny.
Ciekawe, co powiedziałaby Corny na to, gdyby o tym wiedziała.
Po za tym z tą miłościa do książek przypomina trochę mnie.
Mam wręcz niezdrową obsesje na ich punkcie.
Coraz bardziej uwielbiam te dziewczynę.
Błędów nie spostrzegłam, a jeśli są to pewnie takie na których się nie znam czyli stylistyczne.
Ogółem rozdział mi się podobał.
Mam nadzieję że pojawi się szybciej następny.
Będę czekać na następny.
Pozdrawiam serdecznie.
P.s.
UsuńZapomniałam dodać że cudowny szablon.
Ty zawsze wybierasz jakies cuda na Twoje blogi.
Naprawdę mi się podoba,
Hmm, to chyba drugi albo trzeci rozdział z tytułem z filmu z Bondem. Nie jestem jakąś wielką fanką agenta 007, obejrzałam tylko trzy ostanie części i jedną z Piercem Brosnanem, ale tytuły filmów są boskie i aż żal z nich nie skorzystać.
UsuńPrzemyślenia Dracona wychodzą mi jak nic. Nie wiem, co przeraża mnie bardziej - że tak świetnie pisze mi się z perspektywy chłopaka czy że jest po perspektywa wrednego egoisty ;p
Cóż, miłość do książek Corny ma po mnie, a do butów po mojej mamie ;p
Ja błędy stylistyczne widzę od razu, tylko nie u siebie ;) Jakoś trudno mi znaleźć potknięcia we własnym tekście, dużo łatwiej wytykać je u kogoś innego. Nie wiem, czemu tak się dzieje. Może chodzi o to, że swój tekst znam tak dobrze, że bardziej czytam go z pamięci, niż po słowach?
Szablon robiony był na zamówienie i faktycznie wyszedł udany. Nie wiem, czy to bardziej zasługa zdjęć, które są idealne, zwłaszcza to z Corny, czy chodzi raczej o kolorystykę, która świetnie mi pasuje.
Pozdrawiam.
Wiesz może po części jedno i drugie?
UsuńNie żebym chciała cię urazić ale ponoć mówią że pisząc tworzymy bohaterów na swoje podobieństwo;)
Tak jak w przypadku Twojej Corny;)
Aj ja rownież kocham książki.
Pochłaniam ich niepojętą ilość.
(max 3 w ciągu tygodnia)
Co do szablonu to wiesz może faktycznie.
Corny na tym zdjęciu wygląda wręcz rewelacyjnie.
Autorka naprawdę się postarała.
pozdrawiam.
Heh, czyli myślę jak egoistyczny facet z zawyżonym ego? xD Nie ma co, niezła charakterystyka ;p Ale jeśli o mnie chodzi, to każdy z bohaterów ma jakąś moją cechę, nawet Potter czy Dumbledore. Najbardziej Draco, Corny i Blaise, oczywiście, choć nie wiem, które jako pierwsze. Chyba Corny, bo to w końcu dziewczyna.
UsuńTrzy dni czytałam pięć rozdziałów, które zalegały mi w przeglądarce i to wcale nie dlatego, że były nudne i długie, co to to nie. Po prostu pogoda doprowadziła mnie do takie stanu (pewnie nie tylko mnie), że nawet czytanie tekstu powodowało męczenie. Poważnie. Dlatego dawkowałam sobie przyjemność jaka płynie z pochłaniania tekstu, który wyszedł spod Twojej ręki.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za to, że tak wspaniale pokazujesz spotkania z Lordem Naszym Najgroźniejszym oraz ta ironia Draco - kocham ją!
Severus jak to Severus zawsze będzie przeze mnie uwielbiany i chyba kiedyś mu pomnik pierdyknę jakiś.
Ze wszystkich rozdziałów podobał mi się ten, w którym Corny opowiadała Draco o eliksirze, którego tak bardzo potrzebował Lord. Poważnie to był moment, w którym nagle zaczęła się akcja i liczyłam, że w kolejnych rozdziałach również się ona pokaże, ale pozostaje mi dalej na to czekać i mam nadzieję, że w końcu się doczekam :).
A co do tego, że masz poprawkę we wrześniu to nie przejmuj się - ja również sama miała wątpliwą przyjemność widzenie prowadzących zajęcia we wrześniu. Tylko raz, bo potem spięłam się w sobie, bo miałam nagle cel do osiągnięcia i potem już udało mi się to ominąć :).
Kończę, bo plotę głupoty już totalne, ale to ze zmęczenia.
Pozdrawiam, Lady Spark
PS Trzymam kciuki ze kampanię wrześniową :*
Nic mi nie mów. Jestem zdechła po tych upałach, dobrze, że dziś jest trochę chłodniej, choć nadal czuję się źle. Nawet mój pies spojrzał na mnie z miną mówiącą: "No już dobrze, możesz mnie pogłaskać, ale nie za długo, bo jest mi za gorąco" xD Sama też mam wielkie zaległości.
UsuńIronia to moje drugie imię, a do pomnika chcętnie się dorzucę ;p Co do akcji, a raczej jej braku - kiepska w tym jestem. Lepiej mi idą takie lekko ironiczne i nieco obyczajowe opowiadanka o niczym, z mnóstwem kąśliwych dialogów i rozległych opisów. Uwielbiam opisywać przemyślenia, zwłaszcza takich wrednych typów jak Draco xD
Też się spiąć muszę. To męczące, ciągle myśleć, że masz poprawkę :/
Pozdrawiam.
Ja mam sama zaległości u siebie, a to już nie lada wyczyn :D
UsuńMój psiak mimo upałów i tak przychodził się miziać, ale to pewnie dlatego, że jego panicz wyjechał mu na tydzień i nie miał go kto wybawić i szukał zastępstwa.
Nie no każdy czuje się lepiej w czymś innym, a ironia Draco wcale mi nie przeszkadza. Napisałam tylko, który rozdział z tych pięciu najbardziej mi się podobał :).
Pozdrawiam :)
Hah, jak moje koty. Przyłażą tylko i żądają, żeby je głaskać, drapać za uchem i brać na ręce, a one sobie najlepiej poleżą i pomruczą ;) Takie niedopieszczone toto.
UsuńAleż ja nic nie mówię ;) Choć osobiście też lubię ten rozdział, bo z perspektywy Severa ciekawie wygląda.
Patrz jaki fajny szablon z Draco http://s6.ifotos.pl/img/gszdjpg_newhsrs.jpg :D
OdpowiedzUsuńFaktycznie, całkiem niezły. Bardzo ślizgoński. Zapisałam sobie, może kiedyś z niego skorzystam. Dzięki ;)
UsuńNo to tak: jakimś cudem trafiłam na Twojego bloga jakiś czas temu, przeczytałam kilka początkowych rozdziałów, dodałam do 'obserwowanych'. I, nie daruję sobie, zapomniałam o tej perełce. Blogger nicpoń nie wyświetlał mi tego, że dodałaś nowe rozdziały. Wrezzcie dzisiaj podczas sprzątania znalazłam adres na jakiejś karteczce. Dzięki Salazarze!
OdpowiedzUsuńTwoja historia jest wyjątkowa.
Najbardziej rozbawił mnie fragment, kiedy Pansy miała problem z dobraniem kwiatów :)
Od teraz zobowiązuję się do komentowania przyszłych rozdziałów, bonusów, etc. oraz do polecania tego bloga wszystkim moim znajomym, którzy lubią sagę HP. Fuck. Zabrzmiało jak przysięga. :D
pozdrawiam, emersonn
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
Znalazłam Twojego bloga dopiero wczoraj, ale bardzo się cieszę, że to zrobiłam. Pierwsze co, to moją uwagę przykuła szata graficzna - mam słabość do tego typu szablonów, więc masz już u mnie duży plus. Poza tym, opowiadanie wydawało mi się początkowo banalne - Draco i jego dziewczyna ( na szczęście nie Hermiona! ) i pomyślałam, że znów będzie to schematyczne opowiadanie, ale chyba się myliłam. Przeczytałam po łebkach z każdego rozdziału, by trochę przybliżyć sobie historię i powiem Ci, że mnie zaciekawiłaś! :) Dlatego będę czytać i komentować od następnego rozdziału, bo pomyślałam sobie, że jakbym zaczęła pisać wszystko o każdym w tym jednym, to chyba wieczność by mi to zajęło xD
OdpowiedzUsuńW każdym razie, jeśli informujesz swoich czytelników o nowych postach - bardzo bym chciała należeć do ich grona. Twojego bloga też dodałam na swojego, bo uważam, że warto po prostu czytać to opo. - jednocześnie zapraszam do siebie; www.spirala-milosci.blogspot.com - też piszę głównie o Draconie, ale mam dopiero początki xD
Pozdrawiam :*