Dzień sądu
Gdy już stanął w miarę stabilnie na kamiennej posadzce, Draco zaraz
odesłał niedbałym ruchem ręki czającego się w pobliżu kominka wiecznie
wystraszonego skrzata, po czym założył od nowa osłony na kominek. Otrzepał się
z popiołu.
Kominek w sali fechtunkowej był jedynym kominkiem we dworze otwartym
prawie codziennie. Można było sobie tutaj na to pozwolić, bo popiół nie sypał
się na dywan i nie brudził posadzki. Nosek, jeszcze młody skrzat o zadartym
nosie, skłonił się nisko i zniknął. To Abraxas Malfoy, dziadek Dracona,
wprowadził w Malfoy Manor zwyczaj, żeby pod nieobecność któregoś z domowników,
każdego jego dnia absencji służba na dwie godziny zdejmowała osłony z kominka w
sali treningowej i od jedenastej rano do pierwszej po południu czekała pod nim.
Jeśli żaden czarodziej się nie pojawił, skrzat po prostu zakładał blokady i
traciło się swoją szansę. Draco korzystał z tej furtki za każdym razem, gdy
spędzał noc poza domem, a rano jakoś udało mu się wyrobić w czasie tych dwóch
godzin. Najbliższy punkt świstoklikowy w pobliżu Malfoy Manor znajdował się
półtorej mili od dworu i aż do ukończenia siedemnastu lat chłopak musiał
pokonać ten dystans pieszo, nie mogąc korzystać z różdżki. Bardzo uciążliwa
sprawa.
Sala treningowa zajmowała całe wschodnie skrzydło na trzecim piętrze,
poza tym, połączono ją ze strychem, przez co była też najwyższym pomieszczeniem
we dworze. Na suficie widoczne były nagie belki stropowe, ściany były
niebielone i od wieków nie odświeżane, wisiały na nich uchwyty i gabloty z
różnego rodzaju bronią – od ręcznej, mieczy, rapierów, szpad, toporów i
sztyletów, przez kusze oraz motane shurikeny, kończąc na przedpotopowej
mugolskiej broni palnej, która w XX wieku mogła posłużyć już jedynie jako
eksponat muzealny. W ścianie na prawo od drzwi od jakichś pięćdziesięciu lat z
hakiem widniała sporej wielkości dziura, po tym jak pradziadek Dracona, Pugsley
Malfoy, dowiedziawszy się o zdradzie żony, strzelił w napadzie furii ze
sztucera do domowego skrzata. Dzięki Merlinowi, nie trafił, choć podobno skrzat
stał zupełnie nieruchomo. Malfoyowie mieli porywcze charaktery.
Od dłuższego czasu broń w pomieszczeniu jedynie się kurzyła. Odkąd Draco
skończył piętnaście lat, Lucius zrezygnował ze wspólnych treningów (które dla
chłopaka były morderczą harówką) i sam też przestał tu zaglądać. Białowłosemu
mimo wszystko było trochę szkoda, bo były to jedyne lubiane przez niego zajęcia
z ojcem, który wciąż wymyślał nowe sposoby na uprzykrzenie mu życia. Ale Zabini
nie podzielał tego zdania, pukał się w czoło na każdą propozycję szermierki,
zaś samotne wymachiwanie mieczem było lekko bezsensowne.
Dwór był ciemny i pusty jeszcze bardziej niż zwykle. A może to Draconowi
tylko się tak wydawało. Nie rozglądając się zbytnio na boki, szybko przeszedł
do swojej sypialni i zamknął się w niej.
Musiał się przygotować.
To miała być krótka i szybka akcja. Corny bez szemrania dała mu silny
eliksir usypiający i kazała się nie wygłupiać, tylko polać nim obficie spory
kawałek steku i rzucić psu, jak zwykle robili gangsterzy na filmach. Draco nie
skomentował, że skąd mógł mieć pojęcie, jak gangsterzy radzili sobie z psami
wielkości hipogryfów, skoro w życiu obejrzał niewiele filmów o tej tematyce. W
ogóle w życiu obejrzał niewiele mugolskich filmów – kilka razy Corny udało się
zaciągnąć go do kina i były to jedne z jego najdziwniejszych doświadczeń. Zaraz
za podróżą metrem i taksówką oraz wycieczką do mugolskiego centrum handlowego z
ruchomymi schodami. Lucius Malfoy na pewno dostałby zawału, gdyby dowiedział
się, gdzie jego syn chodził i co robił w wolnych chwilach.
Gdy Draco po raz kolejny pojawił się na Squires Way, było już po
pierwszej w nocy i w żadnym z identycznych domków nie paliło się światło.
Chłopak na wszelki wypadek zrezygnował z obszernej czarodziejskiej szaty,
zakładając przylegający do ciała i niekrępujący ruchów czarny strój ze skóry
(wyglądał w nim jak mugolski włamywacz, ale o tym nie wiedział). Ostrożnie
przemieścił się ogrodami, uważając, żeby nie zbudzić domowych pupili, śpiących
w budach lub w koszach na gankach. Nawet niewielki york z różową kokardką
mógłby narobić niepotrzebnego hałasu i zaalarmować całe osiedle. Gdy Draco
dotarł pod numer osiemnasty, był zasapany od ciągłego wspinania się po
ogrodzeniach i miał lekko obtartą skórę na dłoniach, ale w żyłach buzowała mu
adrenalina. Planowanie i skradanie się było o wiele bardziej emocjonujące niż
morderstwo w iście śmierciożerskim stylu – aportowanie się pod sam dom,
wymordowanie całej rodziny, łącznie z psem i złotymi rybkami, a potem
zostawienie nad budynkiem Mrocznego Znaku. Draco wolał skrytobójstwo, ciche i
niezostawiające śladów, bez przypadkowych ofiar, zdemolowanych budynków czy
nawet całej okolicy oraz bez możliwości szybkiego wskazania winnego.
Podwórko nie zostało otoczone żadnym czarem, najwyraźniej żeby nie wysłać
przypadkiem na drugą stronę tęczy jakiegoś zbłąkanego mugola lub kota sąsiadów.
Idioci, pomyślał Draco, wyciągając z kurtki zawiniątko w białej,
nieprzezroczystej folii (Papier za bardzo
naciąga wilgoć i eliksir w niego wsiąknie, wyjaśniła Corny w czasie
pakowania, zauważając uniesione brwi chłopaka), a potem zagwizdał cicho przez
zęby. Natychmiast z budy wysunął się wielki, kudłaty łeb jeszcze większego i
bardziej kudłatego psa, który zaraz zaczął węszyć i nasłuchiwać. Draco celnie
rzucił zwierzęciu kawał mięsa pod sam nos, starając się dotykać stek na jak
najmniejszej powierzchni. Wytarł dłoń w spodnie. Pies pochłonął prezent dwoma
kłapnięciami zębów i po minucie zwalił się na ziemię w głębokim śnie. Chłopak
uśmiechnął się paskudnie do siebie, bezszelestnie zeskakując z drzewa. A mama
mówiła, żeby nie brać nic od nieznajomych.
Teraz czekała go najgorsza część zadania – zaklęcia obronne. Nie było
miejsca na najmniejszą pomyłkę, jeden zły ruch i całe przedsięwzięcie trafi
jasny szlag. Rozbrajanie mugolskich zabezpieczeń jest łatwiejsze, pomyślał
Malfoy, ocierając pot z czoła i wypuszczając ze świstem powietrze z płuc.
Przetniesz kilka kabelków albo podłączysz takie małe, śmieszne pudełeczko,
które zgadnie hasło, a jeśli jesteś czarodziejem, po prostu skonfundujesz alarm
czarem i dowidzenia. Z zaklęciami nie było tak prosto – nakładały się na
budynek warstwami i trzeba było najpierw je odkryć, a potem jeszcze zdejmować w
konkretnej kolejności, żeby nie uruchomić wyjca. Już po kilku minutach Draco
poczuł zimną stróżkę potu płynącą mu wzdłuż kręgosłupa. Dobra aurorska robota,
niech ich szlag i wszyscy święci. Z daleka cała bariera pachniała
ministerialnymi czarami. Po zdjęciu dwóch wierzchnich warstw, białowłosy
stwierdził, że jeśli przeżyje wojnę i jakimś cudem uniknie wieczystych wakacji
w Azkabanie, koniecznie musi dostać się do aurorów. Niby niekaralność była
podstawą przyjęcia, ale ktoś taki jak Draco byłby dla ministerstwa prezentem od
losu. Moody był w końcu doskonałym przykładem, że nie było lepszego aurora od
nawróconego mordercy.
Wszyscy ci wielcy i święci stróże prawa zawsze grali fair, wzdrygali się
przed brudną robotą, babraniem się w błocie i krwi oraz dorobieniem się kilku
brzydkich blizn. Choć Draco dawno już nasiąknął czarną magią i
przeświadczeniem, że dobry auror, to martwy auror, w gruncie rzeczy nie miał
zbyt wiele przeciwko pracy dla ministerstwa. Mógłby nawet to polubić, gdyby się
postarał. Aurorom przynajmniej płacili za rozbrajanie wyczerpujących
zabezpieczeń, wyciąganie ludzi z łóżek o dziwnych porach i grzebanie w
zwłokach, a chłopak teraz robił dokładnie to samo kompletnie za darmo. Nie
zwracali mu nawet za szkody materialne, o uszczerbku na duszy i cele nie było
co wspominać.
— Alleluja — wymamrotał do siebie z uśmiechem, gdy padła ostatnia osłona.
Dalej było już tylko dziecinnie prosto, w końcu Draco od początku wakacji
wkradał się przez okno do pokoju Corny. Właściwie nie musiał nawet przysuwać
sobie ogrodowego stołu, bo bez trudu wspiął się na parapet okna na parterze,
potem zaś uczepiwszy się rynny i pomagając sobie nieco zaklęciem, dostał się na
pierwsze piętro. Okno na poddaszu było nieco niżej niż pozostałe, więc chłopak
wspiął się do nie nawet bez zaklęcia stabilizującego, otwierając je czarem.
Dopiero w środku odetchnął głębiej i jednoczenie powstrzymał kichnięcie.
Poddasze pokrywała gruba warstwa kurzu, poruszona teraz delikatnym powiewem z
otwartego okienka. Draco zapalił słabe światełko na końcu różdżki i rozejrzał
się, by powoli ruszyć między pudłami oraz przykrytymi folią starymi meblami,
starając się o nic nie zawadzić. Na wszelki wypadek rzucił na siebie jeszcze
zaklęcie wyciszające, które tłumiło odgłos jego kroków. Niby ojciec uczył go,
jak poruszać się zwinnie i bezszelestnie, jednak ostrożności nigdy za wiele.
Nawet w słabym świetle różdżki można było zauważyć, że dom urządzony był
elegancko, choć swobodnie i odrobinę promugolsko. Draco rozejrzał się po wąskim
korytarzu, marszcząc nos. Musiał znaleźć sypialnię ministerialnego urzędnika i
to najlepiej bezbłędnie, nie wpadając po drodze do dzieci albo teściową.
Zwłaszcza do teściową. Chłopak zamarł w bezruchu i wytężył słuch, a już po
chwili dotarł do niego odrobinę przytłumiony odgłos chrapania. Bingo, pomyślał.
Zaczął ostrożnie przesuwać się wzdłuż ściany, patrząc pod nogi i dokładnie
stawiając każdy krok. Na podłodze leżał jasny, puchaty dywan, którym przykryto
ciemne panele, mogące w każdej chwili zdradzić jego obecność w domu.
Drzwi nie zaskrzypiały, gdy Draco popchnął je lekko. Dobrze. Chłopak
zgasił różdżkę i niczym cień wsunął się do dużej sypialni. W pomieszczeniu było
jaśniej niż na korytarzu, bo okno było odsłonięte i wpadało przez nie światło
księżyca na tydzień przez pełnią. Draco doskonale widział kontury mebli oraz
postaci śpiących w sporej wielkości małżeńskim łożu. Uroczy obrazek. Chłopak
podszedł do nich, a wtedy jedna z nich nagle się poruszyła z sennym pomrukiem i
spojrzała wprost na niego, nieco nieprzytomnie. To była kobieta.
— Bobby? Bobby, to ty? Coś się stało? — zapytała śpiąco, mrużąc oczy i
starając się zobaczyć coś więcej w ciemności.
Serce Dracona na chwilę zamarło, a potem zaczęło bić dwa razy szybciej.
Nie panikuj, rozkazał sobie i popatrzył intensywnie prosto w oczy kobiety.
Śpij, szepnął jego umysł. Nic się nie stało, idź spać. Przygryzł wargę tak
mocno, że popłynęła krew. Kobieta nagle zamrugała, westchnęła cicho, po czym
osunęła się i zapadła w głęboki sen. Draco ze świstem wypuścił powietrze z płuc
przez zaciśnięte zęby. Chwalić Merlina za wrodzony dar perswazji. Oraz za kilka
innych, dużo mniej chlubnych zdolności.
Draco nigdy nie używał swoich mocy
publicznie. Właściwie, niepublicznie też używał ich bardzo rzadko, sam za
dobrze nie wiedział dlaczego. Już we wczesnym dzieciństwie nauczył się, że
ludzie obawiali się tego, czego nie potrafili zrozumieć. Dowodem było to, jak
inni uczniowie bali się Pottera na drugim roku, gdy okazało się, że Gryfon był
wężousty. Draco też był, ale nigdy o tym nie mówił. U Malfoyów znajomość mowy
węży była normalna, w którymś tam pokoleniu byli spokrewnieni ze Slytheinem, w
równym stopniu co z założycielami Ravenclawu i Hufflepuffu, a nawet
Gryffindoru, którym od wieków wszyscy Ślizgoni tak jawnie gardzili. Nic
nadzwyczajnego, prawie wszyscy czarodzieje czystej krwi byli w większym bądź
mniejszym stopniu spokrewnieni ze sobą. Draco szybko jednak pojął, że większą
korzyść miał ktoś, o którego zdolnościach wiedział tylko on sam lub ewentualnie
jeszcze kilka równie uzdolnionych osobników. Dużo łatwiej było mu wtedy
funkcjonować w normalnym
społeczeństwie.
No chyba że chciało się zostać Voldemortem, rządzić i wzbudzać strach.
Wtedy rozgłos był nawet pożądany.
Draco pochylił się nad urzędnikiem, który był ostatnią przeszkodą na
drodze do przejęcia ministerstwa przez Mrocznego. Drobny, żylasty człowieczek o
dużym nosie i przerzedzonych włosach, z którym nie mogli sobie poradzić
śmierciożercy – ani prośbą, ani groźbą. Draco zawsze powtarzał, że Czarny Pan
otaczał się idiotami, których iloraz inteligencji wahał się w granicach zera.
Bezwzględnego [1].
Chłopak naciął sztyletem wnętrze prawej dłoni i szybko schował ją do
kieszeni, żeby na podłogę nie kapnęła nawet kropla krwi. Lewą ręką dotknął piersi
leżącego na wznak mężczyzny i skupił na nim całą swoją moc. Wiedział, że był w
tym dobry. Tak jak skromność nie należała do jego zalet, zwłaszcza ta fałszywa.
Zawsze potrafił zmusić ludzi do robienia tego, co im kazał, a odkąd poznał
Corny i dowiedział się od niej co-nieco o budowie oraz funkcjonowaniu ludzkiego
ciała, potrafił zrobić z nim prawie wszystko i to nie tylko ze swoim. To nawet
nie było trudne, wystarczyło tylko wiedzieć, czego się chciało i skupić moc w
konkretnym miejscu. Istniało tyle niezwykłych możliwości. Zawał serca, wylew
krwi do mózgu, nagłe problemy z przepływem powietrza przez płuca, pęknięty
wrzód żołądka lub nawet takie banalne zakażenie. Czarodzieje wierzyli, że byli
niezniszczalni, przecież nie zapadali na takie typowo mugolskie choroby jak
rak, astma czy choćby zwykła ospa. Polegali na magii do tego stopnia, że gdyby
jednego dnia jej zabrakło, nie potrafiliby zrobić sobie herbaty. A tak jak
mugole umierali na zawał, wrzody żołądka czy problemy z oddychaniem, nawet
częściej niż na smoczą ospę albo zatrucie źle wykonanym eliksirem.
Zbrodnia doskonała.
Kogo w czasie wojny zdziwiłby wcześnie posiwiały facecik po
sześćdziesiątce, który w nocy zmarł w swoim łóżku na zawał serca? Ministerialny
urzędnik, który od kilku tygodni żył w ciągłym stresie, nieustannie
przesiadywał w pracy, mało jadł i spał jedynie po zażyciu Eliksiru Słodkiego
Snu?
Mordowanie całej rodziny i robienie Mrocznego Znaku nad budynkiem było
już przereklamowane. Oto nadeszła nowa era, czas skrytobójców, cichych zbrodni
i niezauważalnych przestępstw. Era szarych eminencji. Malfoyowie byli doskonali
w rządzeniu z cienia.
Nim mężczyzna dokonał swojego żywota u boku śpiącej twardo żony, Draco
założył od nowa osłony na dom, wszystkie po kolei i przemknął nad wyciągniętym
na trawie psem, który nad ranem obudzi się bez skutków ubocznych i około
szóstej zacznie szczekać na siedzącego na drzewie kota sąsiadki. Chłopak na
wszelki wypadek przemieszczał się jeszcze przez jakiś czas podwórkami, żeby
dopiero gdzieś w połowie ulicy wyjść w końcu na chodnik. Głębokie rozcięcie na
dłoni nieco utrudniało mu wspinaczkę po ogrodzeniach, ale starał się ignorować
ból i tym bardziej nie zostawiać krwawych śladów. Po powrocie do Malfoy Manor
zaleje je dyptamem. Idąc wolno wzdłuż śpiącej uliczki, wygarnął wplątane we
włosy liście i zeschłe gałązki, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę
papierosów. Zapalił jednego z nich od różdżki, zaciągając się głęboko dymem. Ze
zranioną ręką obwiązaną prowizorycznym bandażem z chusteczki i ukrytą głęboko w
kieszeni spodni, wolno ruszył chodnikiem w kierunku skrzyżowania.
Nie, nie mógł powiedzieć, że lubił tę robotę. Lubił adrenalinę, którą
podnosiło skradanie się w ciemności, nasłuchiwanie i wspinanie po ścianach
budynków. Lubił ten stan podenerwowania, gdy dobierał się do zabezpieczeń i nie
miał pewności, czy tym razem też mu się uda, czy może obudzi całą ulicę. Lubił
oglądanie w mroku nocy wnętrz domów obcych ludzi, zastanawianie się, jak żyli,
co robili w wolnym czasie i czy byli szczęśliwi, czy może raczej nie znosili
swojego życia i najchętniej pozarzynaliby siebie nawzajem. Ale na pewno nie
lubił zabijania. Nie dawało mu to satysfakcji ani tym bardziej uczucia władzy,
o którym tak wszyscy mówili. To było jak z chodzeniem na zajęcia z przedmiotów,
których nie znosiłeś – wiedziałeś, że musisz, ale zrobiłbyś wszystko, żeby się
od tego wymigać. Albo jak z załatwianiem potrzeb fizjologicznych – w sumie nie
sprawiało ci to żadnej przyjemności, ale było niezbędne do życia. Stwierdzenie,
że zabijanie było złe, Draco zawsze zbywał lekceważącym przewróceniem oczami.
Draco w swoim życiu robił, nadal robi lub jeszcze kiedyś zrobi wiele złych
rzeczy, rzeczy niemoralnych, niedopuszczalnych i ogólnie nie do przyjęcia dla
osób z czystym sercem i wiarą w szeroko pojęte dobro. Fakt, ludzie na ogół nie
zabijali, ale na przykład byli też tacy, co czekali z seksem do ślubu.
Draco nie uważał, że był zły. Nie gwałcił, nie palił i nie grabił, w
dzieciństwie nie wyrywał skrzydełek muchom i nie podpalał skrzatom fartuszków.
Voldemort był zły. Ciotka Bella była zła. Jego ojciec był zły. Draco był tylko
niemoralny i miał po prostu nieco wypaczone spojrzenie na niektóre rzeczy, ale
na pewno nie był zły. Zło było obszernym pojęciem, a ludzie mieli tendencje do
naużywania go, przez co zatraciło swój sens. Draco miał swoją definicję zła.
Złe było zabijanie niewinnych ludzi dla przejęcia władzy, a przede wszystkim
dla zemsty się na mugolach, którzy umieścili cię w zapchlonym sierocińcu. Tak
samo złe było też zmuszanie innych, żeby zabijali dla ciebie, nawet jeśli tego
nie chcieli i się tym brzydzili. Zła była wiara w bezsensowne idee o czystości
rasy, krwi i czego tam innego oraz torturowanie dla własnej satysfakcji i
upajanie się bólem swoich ofiar. Złe było zmuszanie własnego dziecka, żeby w
deszczu i śniegu robiło dwadzieścia okrążeń wokół parku, a także karanie batem
za niepoprawnie zawiązane sznurówki. No dobrze, znęcanie się nad szkolnym
kolegą przez ostatnie sześć lat nauki może też było złe, ale na pewno było ono
także w innej kategorii wagowej. Zresztą, Potterowi się należało.
Zatem według tej definicji, Draco nie mógł być zły. Tylko źle
ukierunkowany, namawiany do złego i otoczony złem, ale tak naprawdę sam nie był
zły. No dobrze, może troszeczkę. Ale Corny mawiała, że w każdym człowieku było
tyle samo dobra, co zła i że nikt nie rodził się zły.
No chyba że było się Voldemortem.
Na końcu ulicy Draco rzucił na ziemię spalonego papierosa i deportował
się prosto do Malfoy Manor. A raczej prosto pod bramę Malfoy Manor, bo teren
wokół dworu chroniony był zaklęciami podobnymi do tych, które otaczały Hogwart.
W progu przywitał go Paskuda. Draco zdziwił się, bo sądził, że skrzat
nadal biegał na posyłki u Pansy, ale stworzenie wyjaśniło, że panna Parkinson
skończyła już dekorować dom i odesłała je do Malfoy Manor. Chłopak wzruszył
ramionami i wysłał skrzata do kuchni, żeby zrobił mu spóźnioną kolację. Gdy już
opadła adrenalina, białowłosy poczuł się nagle głodny i zmęczony. Powlókł się
do swoich pokoi i zostawiwszy ubrania na środku sypialni, zamknął się w
łazience. Dymptam szczypał jak jasna cholera, ale gorąca kąpiel zmyła z Dracona
ostatnie krople podekscytowania i rozleniwiła go tak mocno, że kolację zjadł
prawie na śpiąco. W sumie, to nie była kolacja, ludziom o czwartej nad ranem
zdarzało się jeść śniadania, a nie kolacje.
Draco padł jak kłoda na swoje łóżko i od razu zasnął.
Obudziła go myśl, że czegoś nie zrobił. Była to bardzo irytująca myśl,
która nie dawała mu spokoju. Chciał jeszcze spać, jeszcze tylko chwilę, pięć
minut, może ze dwie przynajmniej, ale ta dziwna myśl brzęczała mu w głowie
niczym natrętna mucha. Wciąż nie otwierając oczu, zastanowił się na swoim
życiem, ale nic nie przychodziło mu do głowy. No przecież zorganizował nawet to
przeklęte przyjęcie urodzinowe dla Corny.
Gwałtownie siadł na łóżku, budząc się już całkowicie.
— Cholera — jęknął.
Leżący na nocnym stoliku zegarek twierdził, że była dopiero siódma, a
Draco spał zaledwie trzy godziny. Stwierdził, że musiało mu to wystarczyć.
Kiedyś to odeśpi, w końcu nie był Blaise’em, który potrzebował przynajmniej
dziesięciu godzin snu, żeby właściwie funkcjonować.
Draco wyskoczył z łóżka z taką energią, jakby nie zawalił kilku nocy z
rzędu, a dwie doby temu nie został potraktowany kilkoma Cruciatusami. Nie miał
czasu przejmować się takimi głupotami. W ogóle nie miał czasu. Powinien jak
najszybciej dotrzeć na Spinner’s End, odebrać stamtąd Corny, obiecał jej w
końcu cały dzień, zanim będzie musiała uśmiechać się i dziękować za życzenia.
I nadal nie miał dla niej prezentu.
Szlag.
Biorąc szybki prysznic myślał intensywnie, ale nic nie przychodziło mu do
głowy. Miał w niej kompletną pustkę. Poprzedniego dnia wykluczył książki, buty,
ubrania, biżuterię, porcelanę i jej podobne, słodycze, a nawet dywany. Dawało
mu to raczej niewielkie możliwości.
Malutkie.
Żadne.
Cholera, miał przerąbane.
Był pewien, że Corny wcale by się nie przejęła, gdyby nie dostała od niego
żadnego prezentu. Właściwie może byłaby nawet zadowolona, zawsze narzekała, że
kupowali jej różne rzeczy, a ona nie miała się jak odwdzięczyć. Mógł jej dać
zwykłą symboliczną czekoladę, że pamiętał i takie tam. Mógł. Corny nie była
wybredna i nie wymagała wielkich gestów. To było w niej dobre i jednocześnie
irytujące, bo człowiek nie mógł znaleźć nic idealnego. A musiał coś znaleźć.
Merlinie, jak on nie znosił szukania prezentów.
Gdy zapinał koszulę, nagle jego wzrok padł na zdjęty przed snem i właśnie
leżący na biurku srebrny sygnet Malfoyów z błyszczącą literą M. Draco zamarł
przy ostatnim guziku.
Coś wyjątkowego.
Coś osobistego.
Coś, co mógł dać tylko Draco.
— M-melinie skrzaci! — pisnął przerażony Paskuda, na którego chłopak
wpadł w drzwiach sypialni. Lewitowana dwa kroki przed stworzeniem taca
zachybotała się niebezpiecznie, chlapiąc kawą. — P-paniczu? Dokąd panicz tak
biegnie?
Draco jednak go nie słuchał, zajęty własnymi myślami. Potrzebował czegoś
wyjątkowego i osobistego. Czegoś, co będzie wyraźnie mówiło, że był to prezent
od niego. Że też wcześniej na to nie wpadł!
Od odejścia matki Draco ani razu nie był w jej pokojach. Po prostu nie
potrafił się do tego zmusić. Teraz też zawahał się z ręką na klamce, ale szybko
się otrząsnął. Nie bądź sentymentalny, Malfoy, powiedział sobie i wkroczył do
środka.
Bawialnia była takiej samej wielkości jak salonik Dracona, ale już od progu
było widać, że należała do kobiety. Nawet nieco zakurzona wydawała się
przytulna i jasna, pełna ciepłych kolorów, miękkich linii i gustownych koronek.
Zarówno u Dracona, jak i u pana domu, wszystko było kanciaste, twarde i
chłodne, choć Draco gustował raczej w prostocie, z kolei Lucius w przepychu.
Poza tym w pokojach chłopaka wszystko pokryte było rysunkami bądź kartkami z
rysunkami. Utrzymana w bieli sypialnia Narcyzy wyposażona była w toaletkę z
trzyskrzydłowym lustrem, do której Draco od razu się skierował, starając się
jak najmniej rozglądać na boki. I tak czuł się tu źle i nie na miejscu, tak tu
chłodno i pusto. Sięgnął do stojącego na blacie kuferka z biżuterią, który
matka pozostawiła, odchodząc. Nie zabrała nic z rodowej biżuterii Malfoyów, zostawiła
nawet kilka par kolczyków, które należały do Blacków i które wniosła do tego
domu dwadzieścia lat temu, w dniu swojego ślubu. Draco nie patrzył jednak na
nie, doskonale wiedząc, czego szukał. I wiedział, gdzie to znaleźć.
Jego rodzice od lat nie nosili obrączek. Ojca poniewierała się w jednej z
wielu szuflad biurka w jego gabinecie, a matki spoczywała bezpiecznie w
przegródce tego drewnianego kuferka. Razem z pierścionkiem zaręczynowym, a
także tak zwanym pierścionkiem przedzaręczynowym. Draco z namaszczeniem wyjął
wszystkie trzy srebrne krążki i położył je sobie na otwartej dłoni. Mimo
wszystko pamiętał czasy, kiedy matka jeszcze je nosiła – pierścionek
przedzaręczynowy na środkowym palcu lewej dłoni, a obrączka i pierścionek
zaręczynowy na palcu serdecznym. Wszystkie trzy od wieków należały do rodowej
biżuterii Malfoyów, a Draconowi kojarzyły się wyłącznie z matką, z jej
chłodnymi dłońmi, które odgarniały mu włosy z czoła i gładziły go uspokajająco
po plecach. Odepchnął od siebie wspomnienia. Nie był w tym dobry, we
wspominaniu. Nie nauczono go wspominać.
Spojrzał na pierścionek przedzaręczynowy, delikatnie odkładając pozostałe
na miejsce. Był dość skromny i prosty jak na coś, co należało do Malfoyów – z
kilkoma maleńkimi srebrnymi kwiatkami oraz wplecionymi między nie diamencikami.
Od zawsze służył do oznaczania, jak
się to niezbyt pochlebnie nazywało – każdy dobrze wiedział, że jeśli jakaś
dziewczyna miała ten pierścionek na palcu, lepiej się do niej nie zbliżać.
Draco słyszał plotki, że ojciec nadużywał tego w Hogwarcie, w końcu chłopak po
kimś musiał odziedziczyć paskudny charakter oraz ogólne niemoralne prowadzenie
się. Tradycja Malfoyów nakazywała, że w dniu swoich szesnastych urodzin Draco
powinien dostać ten pierścionek od matki ze słowami, żeby dał go swojej
wybrance i upewnił się, że była to właściwa dziewczyna, zanim podaruje jej ten
właściwy pierścionek, już zaręczynowy. Matki nie było, więc musiał wziąć go
sobie sam. Takie życie.
Draco uśmiechnął się do siebie. Dokładnie o to mu chodziło. Był pewien,
że pierścionek spodoba się Corny, choć początkowo dziewczyna będzie się
opierała, protestowała przed podarowywaniem jej rodzinnej biżuterii i
katalogowaniem jako przyszłej pani Malfoy. A Draco stwierdzi, że w końcu nie była
to żadna propozycja małżeństwa, tylko zwykły kawałek srebra i diamentów, nic
nadzwyczajnego, każdy chłopak miał prawdo dać coś takiego dziewczynie, a wtedy
Corny się podda. Wciąż mamrocząc coś pod nosem, ale się podda. Znał ten schemat
doskonale.
Kiedy stałeś się takim beznadziejnym romantykiem, Malfoy?
W Proroku Codziennym zamieszczono krótką informację, że Walter Starsky,
lat pięćdziesiąt osiem, szef Służb Administracyjnych Wizengamotu, zmarł w nocy
na zawał serca. Świeć Merlinie nad jego duszą. Draco odrzucił gazetę na stolik,
nie zajmując się tym zbytnio. Robota wykonana, rozdział zamknięty. Voldemort od
dawna miał kandydata na miejsce bardzo teraz martwego Waltera Starsky’ego.
— Panicz już wychodzi? — zdziwił się Paskuda, wyglądając z salonu, w
którym trwało właśnie wielkie polerowanie rodowych sreber, zarządzone przed
wyjazdem przez Luciusa. Pan domu był upierdliwy, nawet gdy go w tym domu nie
było. — Nie ma jeszcze dziewiątej.
— Idę po Corny. Obiecałem jej, że spędzimy ze sobą cały dzień, zanim
zacznie się jej przyjęcie urodzinowe.
Draco poczuł się bardzo głupio, tłumacząc się skrzatowi. Chyba naprawdę
pozwalał mu na zbyt dużo. Stworzenie zaskrzeczało coś niezrozumiale pod nosem,
nim wróciło do salonu. Draconowi udało się jedynie zrozumieć, że była to
niezbyt pochlebna opinia na temat Pansy i jej sposobu taktowania skrzatów
domowych oraz zachowaniach nieprzystających dobrze wychowanej panience. Chłopak
uśmiechnął się do siebie. Oto opowieść o tym, jak Parkinson zraziła do siebie
Paskudę.
Po raz pierwszy kulturalnie zadzwonił do drzwi, a potem wszedł przez nie
do domu Snape’a, który powitał go w progu z miną mordercy na odwyku. Draco czuł
się trochę dziwnie. Może to przez te drzwi, przyzwyczaił się w końcu do okna, a
może wyglądało to trochę, jakby przyszedł zabrać dziewczynę na randkę i wpadł
na jej ojca, który od razu oceniał, czy chłopak się nadawał dla jego ukochanej
jedynaczki. Uroczo. Draco wątpił, czy w którymkolwiek z równoległych światów
(jeśli gdzieś tam jakieś były), w którym Mistrz Eliksirów byłby prawdziwym
ojcem Corny, Malfoy byłby w jego oczach idealnym chłopakiem dla panny Snape.
Prawda była taka, że mogły istnieć miliardy światów, a Snape w każdym z nich
byłby wrednym sadystą i starym kawalerem (nawet mając córkę), który uczył
eliksirów, dawał niesprawiedliwe szlabany i nie znosił Dracona. Inny Snape po
prostu nie miał prawa bycia.
— Dzień dobry, panie profesorze — przywitał się Draco uprzejmie.
Snape zacisnął usta, nie racząc mu odpowiedzieć. Wyglądał, jakby miał
raczej ochotę go zamordować i powstrzymywał go przed tym jedynie fakt, że jego córka będzie smutna. Naprawdę uroczo.
— Przyszedłem po Corny.
Mina Snape wskazywała, że doskonale o tym wiedział i że była to ostatnia
rzecz na świecie, której teraz pragnął. Draconowi trudno było go rozgryźć.
Taktował Corny jak skrzata domowego, warczał na nią, zamykał w pokoju i ogólnie
zachowywał się, jakby jej nie znosił, a jednocześnie rościł sobie do niej
jakieś dziwne prawo. I było to niepokojące.
— Draco! — rozległo się nagle gdzieś za plecami Mistrza Eliksirów. Natychmiast
przestali siłować się na spojrzenia i jednocześnie odwrócili się w kierunku
głosu.
Corny zbiegała ze schodów i wyglądała… hm, no cóż, jak Corny, którą Draco
znał i lubił. Od stóp do głów w czerni, w szpilkach, z puszczonymi luźno
włosami i mocnym makijażem. Draco z satysfakcją zauważył, że Snape’owi
najwyraźniej ta wersja Morgenstern podobała się znacznie mniej od Corny domowej, bo marszczył brwi i
spoglądał na nią bardzo ostrożnie. Malfoy lubił obie, choć ta była mu bardziej
znana i oswojona. Corny domowa miała
w sobie coś dziwnego, nieznanego, była zbyt lekka, uległa i nieśmiała. Nawet
jak na cichą, uległą i nieśmiałą Corny.
— Spóźniłeś się — oznajmiła dziewczyna, zgrabnie omijając Snape’a oraz
jego wciąż zmarszczone brwi.
— Nie umawialiśmy się na żadną konkretną godzinę.
— Mieliśmy spędzić razem cały dzień. Zaczął się o czwartej pięćdziesiąt
trzy — poinformowała go sucho, ale oczy jej się śmiały. — Zatem spóźniłeś się.
Draco przewrócił oczami.
— Dla mnie dzisiejszy dzień zaczął się o siódmej.
— I według tego też jesteś spóźniony. Jest osiem po dziewiątej.
Cmoknął z rozdrażnieniem, na co ona zachichotała i uśmiechnęła się do
niego radośnie. Jej obwiedzione mocno na czarno oczy błyszczały. Snape za to
przyglądał się tej scenie z miną, która wskazywała, że nie miał zielonego
pojęcia, o co chodziło.
— Idziemy?
Draco skinął głową.
— W lodówce ma pan obiad na dziś i jutro, wystarczy tylko odgrzać —
rzuciła do wciąż stojącego w drzwiach zaciętego w sobie Snape’a, który zacisnął
zęby jeszcze mocniej i warknął:
— Umiem przygotować sobie posiłek, Morgenstern. Radziłem sobie całkiem
nieźle, kiedy ciebie tu jeszcze nie było.
Przewróciła oczami, mamrocząc coś o kiepskich zdolnościach kulinarnych i
cudownym braku ofiar śmiertelnych. Draco nigdy by nie pomyślał, żeby Snape był
dobrym kucharzem. Trudno było sobie wyobrazić Starego Nietoperza w fartuszku i
białej czapce, jak zagniatał ciasto. Prawie roześmiał się na tę myśl.
— Do widzenia, panie profesorze — powiedział grzecznie, stojąc już za
progiem, a w odpowiedzi Mistrz Eliksirów z trzaskiem zamknął drzwi. — Cóż za
kultura — mruknął chłopak pod nosem.
— Ma zły dzień — wyjaśniła Corny, przewracając oczami. — Wykipiały mu dwa
eliksiry, a trzeci przeżarł kociołek i kawałek podłogi razem z dywanem.
— To nie upoważnia do nieuprzejmego zachowania wobec całego świata.
— Przyganiał kocioł garnkowi — zaśmiała się i pociągnęła go na chodnik. —
To co dziś robimy?
Po trzech godzinach Draco poważnie zastanowił się, czy pozwolenie Corny
na robienie wszystkiego, czego tylko zapragnęła, nie było głupim pomysłem.
Został przeciągnięty po całym Londynie, zawleczony do kilku księgarni,
antykwariatów, a nawet sklepów z antykami, kilka razy wepchnięty do metra i raz
do taksówki, a na dodatek zaprowadzony do mugolskiego centrum handlowego, w którym
czuł się dziwnie i, co gorsza, nie wiedział, jak się zachować. Inwencja Corny
Morgenstern nie miała granic. Dobrze, że jej torba była większa w środku niż na
zewnątrz, bo musiałby jeszcze robić za tragarza, dźwigać torby książek i butów,
a tak nosił tylko jedną, małą torebkę.
Wystarczyło mu, że za to płacił.
Corny najwyraźniej stwierdziła, że ten jeden dzień w roku pozwoli sobie
na nieprzejmowanie się, że to wszystko zakupione było z pieniędzy Dracona.
Chyba doszła do wniosku, że siedemnaście lat kończyło się tylko raz w życiu i w
tym jednym szczególnym dniu mogła zaszaleć. Draco nigdy nie widział jej w szale
zakupów, ale było to dość fascynujące. Nawet jeśli kilka razy musiał odpuścić i
wyjść zapalić, bo nie miał ochoty sterczeć głupio między wieszakami, a przy
okazji skupiać na sobie ciekawskich spojrzeń zarówno klientów, jak i
ekspedientek. Jak również pewnego ekspedienta, który uśmiechnął się do niego
zalotnie i puścił mu oko. Draco od razu zrobił taktyczny odwrót i już nie
wrócił do tego sklepu. To wszystko przez tą jego piekielną, nie do końca
określoną urodę.
Corny na szczęście była jedną z tych nielicznych dziewczyn, która zakupy
robiła dość sprawnie, a przy okazji nie zadawała głupich pytań, w której
sukience wyglądała lepiej. Nerwy Dracona by tego nie zniosły.
Wystarczyło, że za to płacił.
Około pierwszej po południu zjedli lekki lunch w całkiem przytulnej
knajpce na brzegu Oxford Street, a potem Corny zapragnęła iść do kina. Bo u
Snape’a nie było telewizora, a ona czuła ogromną potrzebę obejrzenia czegoś, na
czym nie będzie musiała myśleć. Wybrała film pełen pościgów samochodami lub
pieszo, strzelanin, widowiskowych wybuchów i dam w potrzebie mdlejących w
ramiona bohaterów. Sala kinowa była prawie pusta, jakaś parka migdaliła się w
ostatnim rzędzie, niżej siedziało trzech znawców samochodów, a Draco już od
początku nie potrafił pojąć sensu płytkiej fabuły, choć Corny tłumaczyła mu, że
to nie o fabułę tu chodziło, tylko o samochody, strzelaniny i wybuchy oraz o
głównego bohatera, w którym kochały się wszystkie przewijające się na ekranie
kobiety. Właśnie o to chodziło w filmach akcji. Parka z tyłu wydawała z siebie
coraz głośniejsze mlaszcząco-ssące odgłosy, trzech chłopaczków w pierwszych
rzędach narzekało na kiepskie efekty specjalne, a Corny uparcie wyjaśniała
Draconowi wszystko, co działo się na ekranie i śmiała się z jego marnego
pojęcia o świecie mugoli. Też coś, nie widział potrzeby wiedzieć więcej, niż
musiał. W gruncie rzeczy było to nawet zabawne, ale zrobiło się o wiele
ciekawiej, gdy Morgenstern w końcu zrezygnowała ze śledzenia fabuły i
przysunęła się bliżej. Ciemność jakoś tak wzmagała w ludziach potrzebę
bliskości, tych dwoje z tyłu wiedziało o tym najlepiej.
— Masz dziś wyjątkowo dobry humor — zauważyła Corny, gdy wyszli z kina na
zalaną słońcem ulicę i zaczęli kierować się w stronę Upper Brook Street.
Do godziny zero zostało jeszcze coś koło czterech godzin, ale Pansy
zażądała porwania jubilatki odpowiednio wcześniej, żeby ją przygotować, cokolwiek to według niej znaczyło.
— A czemu mam nie mieć dobrego humoru?
— No wiesz, w nocy morderstwo, a w dzień randka i impreza. Jakoś tak
dziwnie to wygląda.
— Powinienem zamknąć się w pokoju i rozpaczać nad swoim losem? — zapytał,
unosząc brwi.
Corny wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Ale ten twój dobry humor też wygląda nieco dziwnie.
— Wygląda na to, że Draconowi Malfoyowi też zdarza się mieć dobry nastrój
— stwierdził, przyciągając ją do siebie i całując w czubek głowy. — A
morderstwa nie mają tu nic do rzeczy.
— Hm.
Zaśmiał się, ale nic już nie dodała.
Właściwie sam nie wiedział, czemu miał dobry humor. Może chodziło o to,
że przebywanie zbyt długo w towarzystwie Morgenstern sprawiało, że człowiek
jakoś tak automatycznie przejmował jej nastroje i zachowania. Może powodem było
to, że od kilku dni Lucius Malfoy przebywał za granicą i wciąż nie było
wiadome, kiedy wróci. A może po prostu Draco cieszył się na nachodzącą imprezę.
No i miał idealny prezent dla swojej dziewczyny, więc już nie musiał się tym
przejmować. A to było już coś.
Upper Brook Street nie wyglądało tak źle, jak się spodziewał. Kilka
kloszów z kwiatami w dolnym holu, kilka w salonie, stoły nakryte białymi
obrusami i tylko to mieniące się wszystkimi kolorami tęczy: Wszystkiego najlepszego, Corny tuż nad
kominkiem. Mogło być gorzej i zdawało się, że Corny pomyślała dokładnie to
samo, bo odetchnęła z ulgą.
— Ładnie — stwierdziła.
— To prezent od Diabła — powiedział na to Draco, prowadząc ją do salonu. —
No może trochę też ode mnie i od Czarnej, ale głównie od Diabła. Ja mam swój.
Corny łypnęła na niego ostrożnie, siadając na samym brzegu kanapy, jakby
była gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Moody mógłby być dumny z
jej nieustannej czujności. Draco zajął wygodnie całą resztę mebla, nie mogąc
przestać się uśmiechać. Pewnie wyglądał jak szaleniec.
— A to wycieczka do Londynu nie była prezentem?
— Była jego pierwszą częścią.
— Nie podoba mi się twoja mina — rzuciła, wydymając lekko usta. — Uśmiechasz
się jak opętany. Zwykle oznacza to kłopoty.
Przewrócił oczami.
— Wszędzie widzisz podstęp.
— Bo ty jesteś jednym wielkim podstępem, panie Malfoy — wyjaśniła,
uważnie dobierając słowa. — Co ty tam znowu knujesz, hm?
Sapnął.
— Z wami jasnowidzami jest ten problem — westchnął teatralnie, osuwając
się nieco na skórzanej kanapie, żeby przybrać jeszcze wygodniejszą pozę. — Nie
potraficie cierpliwie czekać. Zawsze chcecie mieć wszystko na tacy i niepokoi
was, gdy czegoś nie wiecie.
— Draco.
— Och, już dobrze. — Cmoknął z rozdrażnieniem. — Nie można się nawet z
tobą podroczyć.
Wyjął z kieszeni spodni małe, czarne pudełeczko, na widok którego Corny
od razu zmarszczyła brwi. Popatrzyła na nie, jakby oczekiwała, że zaraz
wybuchnie, a potem spojrzała Draconowi prosto w oczy. Jej usta zacisnęły się w
wąską kreskę, w identyczny sposób jak zwykle robiła to zniesmaczona McGonagall.
— Co to jest?
Draco uniósł brwi.
— A na co wygląda?
— Jeśli to jest to, co ja myślę, że to jest, to chyba naprawdę oszalałeś —
rzuciła na to Corny ze złością, zakładając ręce na piersi. — A jeśli to nie
jest to, to i tak nie mogę tego przyjąć.
Zazgrzytał zębami.
— Dlaczego? — sapnął. — To nie jest propozycja małżeństwa.
— Nie, ale jest niczym czerwony neon krzyczący: To dziewczyna Malfoya, nie waż się jej tknąć nawet małym palcem u lewej
stopy, bo stracisz głowę.
Draco westchnął. Spodziewał się tego, oczywiście, że się spodziewał. Znał
ją wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jak zareaguje. Nie miał wprawdzie
pojęcia, dlaczego ktokolwiek miałby dotykać ją małym placem u lewej stopy i
czemu akurat tym palcem, ale z Corny nigdy nic nie wiadomo. A dotykając jej
naprawdę można było stracić głowę, zarówno dosłownie, jak i w przenośni.
— Cors, nie chcesz chyba sprawić mi przykrości, odmawiając przyjęcia
długo poszukiwanego przeze mnie prezentu?
Łypnęła na niego złowrogo.
— Daj spokój — ciągnął uparcie, jakby tego nie zauważył. — Już i tak
wszyscy wiedzą, że się spotykamy i nawet bez specjalnego oznaczenia wiedzą, że
dotykanie ciebie jest zabronione. Więc nie histeryzuj.
— Nie histeryzuj — prychnęła trochę słabo. — Jasne, ja zawsze
histeryzuję.
— Oczywiście, że tak.
Wyjął pierścionek z pudełeczka, jednocześnie chwytając dziewczynę za lewy
nadgarstek. Delikatnie, ale stanowczo. Pociągnął lekko jej dłoń do siebie i
zanim zdążyła zaprotestować, założył jej srebrny krążek na środkowy palec.
Pierścionek natychmiast sam dopasował się idealnie, zmniejszając się do obwodu
palca. Nie ma to jak dobra goblińska robota, pomyślał, przyglądając się z
zadowoleniem efektowi swoich działań. Gdy uwolnił nadgarstek dziewczyny, ta
popatrzyła na swoją dłoń bardzo niepewnie, przygryzając dolną wargę.
— Jest piękny, ale, Draco, ja nie wiem, czy…
— Oczywiście, że możesz go przyjąć — przerwał jej obcesowo, machnąwszy
lekceważąco ręką. — Nie oświadczam ci się w końcu.
— A jak go zgubię?
Wypuścił ze świstem powietrze.
— Możesz przestać histeryzować?
Posłała mu nieco urażone spojrzenie, ale przestała oponować. Jakby to
mogło coś dać, w końcu rozmawiała z Malfoyem. Draco się uparł i nie istniała
żadna rzecz na świecie, która wybiłaby mu ten pomysł z głowy. Amen.
— Halo?! — zawołała Pansy z holu. Trzasnęły drzwi i na korytarzu rozległy
się kroki, które zaczęły przybliżać się do salonu. — Draco? Corny? Jesteście
już? Och, to bardzo dobrze, że jesteście tak wcześnie — stwierdziła, stając w
progu i łapiąc się pod boki. Brakowało jej tylko fartuszka w kwiatki i wałka. —
Będziemy mieli więcej czasu, żeby cię przygotować, Corny — dodała, klaszcząc w
dłonie z zadowolenia.
Corny spojrzała na Dracona ze zbolałą miną.
_______________
Opis do tytułu: Dzień sądu (ang. Judgment Day: The John List Story) –
amerykański dramat z 1993 roku.
[1] zero bezwzględne – 0 Kelwinów,
czyli -273˚C.
Nie chciałam przedłużać i trzymać Was w niepewności, zwłaszcza że poprzedni rozdział zamieściłam już prawie półtorej miesiąca temu i dzięki Morganie za bonus, który w między czasie popełniłam, bo aż wstyd. Nowy rozdział podoba mi się fragmentami, końcówkę nieco zepsułam i chyba mogłam się nieco więcej rozpisać o pokoju Narcyzy, ale jak to stwierdził Draco, Malfoyowie nie potrafią wspominać. Krótka akcja na Squires Way też chyba była za krótka, ale nie jestem zbyt zdolna w tym kierunku. I nie, nie zmienię Dracona, ma być idealny i koniec. Po co pisać o zwyczajnych bohaterach, no nie? Wystarczy nam przecież ten nieśmiały, dobry i niedoskonały Potter, Draco może być idealny. Amen. Poza tym, mam nadzieję, że w rozdziale nie było za dużo kiczu i cukru, wiem, że miejscami trochę przesadziłam, ale mówi się trudno. Bea się starzeje i robi coraz bardziej romantyczna, a przez to Draco... hm, jaki jest, każdy widzi.
Bea pozdawała egzaminy, a w międzyczasie nie miała internetu, dzięki czemu powstało to oto dzieło, w przypływie natchnienia stworzone. Na następny rozdział mam wstępny plan, ale nie obiecuję, że pojawi się szybko.
Chętnych wciąż też zapraszam na Kroniki Andalarskie. Jest już tam pierwszy rozdział.
EDIT. Na moim chomiku (Bea_Corny) pojawił się cały pierwszy tom "Serca Smoka" w jednym pliku oraz całość "Dzieci Slytherinu". Zatem udostępniam to publicznie i z możliwością ściągnięcia sobie na dysk, ale biada istocie, która postanowi sobie przypisać moje dzieło. Wywęszę to. Prócz tego dodałam także kilka moich ulubionych opowiadań z fandomu. Może coś się komuś spodoba.
Wasza,
Nim przeczytam to chcę się poskarżyć, że mi się nie wyświetla, że na Twoim blogu pojawiają się nowe rozdziały...
OdpowiedzUsuńIdę z tego powodu popłakać w kącie :(
Eh, przykro mi, ale nie jesteś jedyna. Proponuję się odpisać i jeszcze raz zapisać w obserwowanych. Podobno to działa.
UsuńZrobiłam tak jak kazałaś i zadziałało ;). Całe szczęście, bo tak to raz na tydzień wpadałam tu całkiem niespodziewanie i sprawdzałam czy nowego rozdziału nie ma.
UsuńGratuluję zdania egzaminów! Cieszę się, że Ci się udało ;).
Och ten Draco... No mogę się nad nim rozpływać. Jego idealność nie jest nawet przesłodzona. Ona jest po prostu normalna.
Draco morderca idealny. Ani jednej wpadki. No cóż sądzę, że nawet najlepszy auror w życiu nie wpadłby na to, że pan jakiś tam z ministerstwa kopnął w kalendarz bo zabił go uczeń z Hogwartu używając swoich magicznych zdolności. No cóż.
Dobrze, że Draco pędząc po prezent dla Corny nie zabił skrzata domowego. Zaczęłam się śmiać gdy go nagle oświeciło. Nie spodziewałam się, że z Dracona taki romantyk. Zapewne gdybym ja próbowała z niego zrobić kogoś takiego to straciłby swoją malfoy'owatość. Chociaż udało mi się w jednym rozdziale go trochę uromantycznić i dalej był Draconem, więc może nie byłoby tak źle.
Och Potter jest doskonały. Co prawda nie ma bogatych rodziców, ale ma bogatą skrytkę w banku - jak Draco. No i jest mega dobry to znaczy, że jest idealny. Niestety. Matko idealni, dobrzy bohaterzy są troszkę nudni jak się na nich patrzy z perspektywy tych idealnych, złych postaci lub też idealnych, źle ukierunkowanych postaci.
Pozdrawiam, Lady Spark
Cieszę się, że działa. Eh, blogspot często płata figle jeśli chodzi o tego bloga, o czym niestety przekonałam się nie raz.
UsuńCóż, Potter jest idealnym bohaterem, a w życiu już tak bywa, że wszystko ma swoją przeciwwagę. Stąd Draco jako morderca idealny ;) Mam nadzieję, że tego nie zepsułam i nie wyszło zbyt sztucznie. I tak już długo zwlekałam z pokazaniem "drugiej strony" osobowości magicznej Dracona.
Z Dracona jest beznadziejny romantyk, choć sam o tym nie wie :) Tak to już jest z tymi tradycjonalistami, sami nie zdają sobie sprawy, że w oczach innych ludzi są beznadziejnie romantyczni.
Czarne charaktery są dużo ciekawsze. Zwłaszcza tak zewnętrznie idealne i trudne do odgadnięcia. Jak Jonathan/Sebastian z "Darów Anioła". Nie wiem, czy czytałaś, ale mnie ta postać straszliwie się podobała. Najlepszy czarny charakter od czasów Voldemorta i Vilgefortza.
A Draco jest Ci wdzięczny, że się poprawiłaś ;)
Pozdrawiam.
Niczego nie zepsułaś :). Wszystko wyszło tak jak trzeba.
UsuńMoże to i lepiej, że nie wie o tym, że jest beznadziejnym romantykiem, bo taka świadomość mogłaby zaważyć na jego zdrowiu psychicznym, a nikt nie chce, żeby w tej blond główce coś się pomieszało ;).
Aaa no i jak mogłabym urazić Draco? Musiałabym być niespełna rozumu ryzykując brak poprawy... Zły Draco to nieobliczalny Draco ;).
Pozdrawiam, Lady Spark
Och, w takim razie dzięki Morganie i Merlinowi, bo bałam się, że scena w domu urzędnika będzie zbyt przerysowana i do obrzydzenia przepełniona "wielkością" Dracona. Mocarni super-bohaterowie są przereklamowani.
UsuńHa! To prawda, od powietrza, głodu, ognia i gniewu Dracona Malfoya chroń nas... Corny! xD
Na początku trochę pozapominałam, o co w tym wszystkim chodzi. Ale zaraz sobie przypomniałam.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, jak zwykle z resztą. Taki lekki, obfity w opisy i emocje.
Magiczny.
Pozdrawiam, em.
Uch, tak, wiem, długo nie dawałam rozdziału. Nie dziwię się, że trochę Ci się zapomniało, zwłaszcza że moje rozdziały to naprawdę kupa tekstu ;)
UsuńPozdrawiam.
No nareszcie :), nie mogłam się doczekać opisu tego morderstwa :) Ten pierścionek to najlepszy prezent jaki mogłaś wymyśleć, ciesze się że nie jest zaręczynowy bo to by było zbyt oklepane. Draco miodzio jak zwykle.
OdpowiedzUsuńP.S. Gratuluje pozaliczania egzaminów, ja na szczęście mam jeszcze wakacje.Mam też pytanie czy oglądałaś Zbuntowanych czy aktorkę grającą Corny porostu gdzieś podpatrzyłaś.Pozdrawiam :)
Myślę, że na pierścionek zaręczynowy trochę za wcześnie ;) A pierścionek ogólnie sam w sobie jest oklepany, ale wydaje mi się, że pasuje do takiego tradycjonalisty jak Draco.
UsuńJeszcze w gimnazjum na "Zbuntowanych" namówiła mnie przyjaciółka i obejrzałam kilka odcinków, ale przyznam szczerze, że ten serial mi nie leżał. Choć bardzo polubiłam postać graną przez Maite, wydawała mi się taka cornowata ;) Moim zdaniem świetnie pasuje do roli Corny. Osobiście jestem zaskoczona, że ktoś skojarzył postać z tym serialem :)
Pozdrawiam.
W końcu przeczytałam, chociaż trochę mi to zajęło.
OdpowiedzUsuńGłównie przez te fascynujące opisy, które fantastycznie podajesz w tle.
Normalnie jak czytam o Draco to mam go przed oczami, chociaż w pewnym momencie miałam wrażenie, że pokazujesz go jako zimnego morderce, chociaż podkreśliłaś że on nie lubi tej roboty tylko adrenalinę, która jest temu przypisywana. Mimo wszystko nie zmieniłaś jego charakteru, co mi się naprawdę podoba przez co Twój Draco jest naprawdę fascynujący. No i jeszcze sama Corny. Aj biedna jest z tymi urodzinami. Dla niej to faktycznie nie jest łatwa sytuacja. Podobał mi się natomiast sam pomysł z pierścionkiem. Ciekawa jestem, czy dziewczyna się dowie do kogo należał. A jeśli tak to jak zareaguje? Chociaż Draco z góry zaznaczył, że to nie zaręczyny, ale czy jest możliwe żeby było między nimi coś więcej? W końcu nie wiadomo jak dokończysz to opowiadanie a ja lubię niespodzianki. Ty już wiesz jak sprawić żeby mnie zaintrygować he he he;) Ogółem też jestem zadowolona że dodałać "Dzieci". Na pewno zerknę żeby poczytać opowiadanie do końca gdyż wciąż jestem zła że narobiłaś smaku i nie zakończyłaś wszystkiego.
Twoja wierna fanka!
Hah, to aluzja, żebym nieco mniej opisów dawała? ;) I tak ograniczam je do zbędnego minimum, bo gdybym miała opisywać, wszystko o czym myśli Draco i co rzuca mu się w oczy, gdy rozgląda się wokoło, to pewnie rozdziały zajmowałby mi nie siedem, a dwadzieścia stron ;p
UsuńHm, cóż, każdy zawodowy morderca jest w pewien sposób wyrachowany, no nie? Inaczej nie nadawałby się do tej roboty, bo zeżarłyby go wyrzuty sumienia i nie mógłby spać po nocach. Myślę, że Draco potrzebuje być taki zimny i nieczuły, żeby móc jakoś wstać co rano i spojrzeć na siebie w lustrze bez chęci naplucia sobie w twarz.
Corny to... Corny. Ona chyba nigdy nie byłaby w pełni zadowolona.
Hm, "Dzieci" są niedokończone i chyba nieodwolalnie. Na chomiku jest po prostu to wszystko, co pojawiło się na blogu. Może ktoś chciałby sobie to ściągnąć albo coś. Nigdy nie wiadomo ;)
Pozdrawiam.
Heh jakoś sobie nie wyobrażam, aby Draco, znany z książek Rowling przechadzał się po mugolskim centrum handlowym i oglądał film w mugolskim kinie. Gdyby Lucjusz się o tym dowiedział, chyba by go potraktował cruciatusem i wydziedziczył. Chyba, że chłopak zabiłby kilkunastu mugoli, wtedy senior byłby dumny z syna ;p.
OdpowiedzUsuńAle twój Draco jest nieco inny. Może daleko mu do Pottera, ale to dobrze. Chwała ci za takiego Malfoy'a ;d.
Udało mu się zabić tego urzędasa. I to bez śmierciożerskich sztuczek. Miało być cicho i bez większego rozgłosu.
No, no ten nasz Draco dojrzewa. Zdecydował, że rodowy pierścionek przekaże właśnie Corny. Ach, jakie to romantyczne ;p.
Czas na imprezkę, a szanowna młodzież co nieco chlapnie. Nich się bawią. Wojna nadchodzi ;p.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
Myślę, że Draco znany z książek J.K.Rowling nie zrobiłby połowy z tych rzeczy, które wyprawia "mój" Draco :p To właśnie urok fanfiction, można sobie do woli zmieniać znane już postacie i nikt nie ma do Ciebie o to pretensji ;) To jedna z wielu rzeczy, które uwielbiam w tym gatunku.
UsuńPozdrawiam.
'To co? Mogę ci już wytknąć jedną literówkę? :P
OdpowiedzUsuń"pęknięty wrzód żołądka lun nawet(...)
Powtarzać, że jest to jedno z moich ulubionych opowiadań, że uwielbiam Twoich bohaterów, że Draco opisany jest w sposób rzeczywisty i IDEALNY, chyba nie ma sensu, prawda? Bo ty to wszystko już wiesz, ale nawet jeśli nie, to ja ci o tym przypominam.
Jest w tych rozdziałach coś takiego, że zwykłe obyczajowe wątki człowiek wręcz pochłania i się nimi nie nudzi. Nie wiem, czy to przez dodatkowy opis bieżących przeżyć i wrażeń, czy może po prostu przez sam styl Twojego pisania, ale fakt jest faktem - wszystko co sprawia, że to opowiadanie jest cudowne, właśnie w tym się zawiera.
I niech nikt mi nie mówi, że Draco nie jest romantyczny, i że nie kocha na zabój, bo w obu kwestiach byłoby to kłamstwo. Już sam fakt, że pofatygował się do pokoju matki ,i pamiętając o tradycji, zabrał pierścionek przedzaręczynowy aby wręczyć go Corny świadczy o jego romantyzmie. A chodzenie po mugolskim mieście, oglądanie filmów, czy nawet branie prysznica co trzy godziny ( xDDD)z kolei jest dowodem na to, że ją kocha.
A przypuszczam, że jeśli Malfoy już kocha, to miłością wielką i na pewno nie chwilową ;)
A poza tym to mogłabyś już dodać ten rozdział urodzinowy Corny :D Nie wiem, jak tam młodzież będzie się bawić, ale i tak jestem ciekawa całości :D
Pozdrawiam.
Hehe, najwyraźniej ta literóweczka zagubiła się specjalnie po to, żebyś mogła mi ją wytknąć xD
UsuńSłodzisz, sweety. Cukier wylewa mi się już uszami ;p Nie wiem, czy to jest możliwe, ale mogę Cię zapewnić, że tak właśnie robi. To opowiadanie jest takie "doskonałe" tylko dlatego, że mam doskonałych czytelników, którzy przymykają oko na moje potknięcia i lubią moje swobodne wariacje na temat kanonu ;p Nie widzę żadnego innego wyjaśnienia.
Hm, chyba masz rację, jeśli Draco już coś robi, to na amen. W sumie, Corny nie da się kochać inaczej, to w końcu taki uroczy kłębek szaleństwa, o który trzeba nieustannie dbać, żeby się sam nie unicestwił xD No a Draco to uwielbia, nawet jeśli się do tego nie przyznaje. W końcu, jak już pisałam wielokrotnie, to taki beznadziejny romantyk starej daty jest xD
Uch, rozdział dam, jak go napiszę xD A to nieco jeszcze potrwa, bo ostatnio wen nie jest zbyt łaskawy. I obyś się nie zawiodła. Albo nie przeraziła :D
Pozdrawiam.
Nareszcie Dusia dotarła na miejsce. Ostatnio wstąpił we mnie taki leń, że nadrabianie zaległości idzie mi jak krew z nosa.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście boski. Uwielbiam Twoje opisy, można się w nich zatracić całkowicie. Bardzo podobał mi się ta definicja zła, jak to wszystko postrzegane jest przez Dracona. Niezwykle to opisałaś. Włamanie się na posesje i zamordowanie urzędnika bardzo napięta. Ach, Draco rzeczywiście byłby znakomitym aurorem. Szkoda, że nasz blondyn z takim niezwykłym talentem musi działać po stronie Czarnego Pana. Prezent dla Corny bardzo pomysłowy i wpadł na ten pomysł w dniu przyjecia. Niebywałe szczęście ma ten chłopak ^^ Jedynie, co mi brakowało w tym rozdziale, to obecności Blaise'a :) Dlatego z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego rozdziału.
Tak przed poznaniem się z rozdziałem, odwiedziłam Twoje zakładki. Jestem pod ogromnym wrażeniem, że stworzyłaś coś takiego jak streszczenia - ach, że też Ci się chciało. Podziwiam, podziwiam. To bezwątpienia przyda się osobom, które teraz zawitają do Ciebie:) Aha, i taki mały błądzik znalazłam w Bibliotece. Blog "Rozmowy pozaziemskie" bodajże powinny być w "Myślach mugolskich, bo to jest autorskie opowiadanie Shy ;)
Ach... i wczoraj zagłosowałam na Ciebie w tym konkursie. Jeden głosik już masz ^^
Pozdrawiam ;*
Ja się naprawdę zastanawiam, czy te Wasze zachwalanie opisów to nie jest taka insynuacja, żebym pisała je nieco mniej rozwlekłe ;p Obawiam się jednak, że nie szybko mi się to zmieni, bo bardzo lubię pisać opisy.
UsuńBlaise będzie w rozdziale następnym ;) Kurczę, ale stworzyłam postać - żeby to bohater drugoplanowy był bardziej lubiany i wręcz pożądany przez Czytelników xD Muszę się chyba zastanowić nad stworzeniem opowiadania o Blaisie normalnie...
Streszczeń mi się nie chciało i nadal nie chce, ale powoli je tworzę. A jeśli chodzi o "Rozmowy pozaziemskie", to miałam z nimi problem, ale w końcu stwierdziłam, że nie będę stwarzać oddzielnej zakładki dla opowiadań potterowskich dziejących się poza Anglią i oddzielnej dla opowiadań magicznych niepotterowskich. Dlatego wrzuciłam to razem.
Dziękuję bardzo :* Takie małe, a cieszy ;)
Pozdrawiam.
Mimo, że jestem ogromną fanką dramione i wchodząc na tego bloga nie spodziewałam się zbyt wiele.. to po przeczytaniu paru początkowych linijek ostatniego rozdziału już byłam zainteresowana na tyle, żeby przeczytać opowiadanie od początku. i szczerze była to chyba jedna z moich lepszych decyzji :) opowiadanie jest genialne ! :D po każdym poszczególnym rozdziale miałam ogromną chęć, żeby dowiedzieć się co dzieje się dalej, a to dla mnie przy czytaniu opowiadań jest najważniejsze. :) może to głupie ale cieszę się jak porąbana widząc jak idealny w tym opowiadaniu jest Draco a postać Corny dosłownie rozwala mnie na łopatki :D czekam na kolejny rozdział ! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że "Serce" przyciągnęło Twoją uwagę na tyle, że dałaś radę przeczytać całość i że Ci się to spodobało :) Dziękuję też, że skomentowałaś. To wiele dla mnie znaczy.
Usuń