Ryzykowna gra
Miej serce
i patrzaj w serce.
Adam
Mickiewicz
Poniedziałek upływał wolno i leniwie. Jakby na to nie patrzeć, był to
pierwszy formalny dzień ferii wielkanocnych. Ta pozostała w Hogwarcie garstka
uczniów spała do późna w dormitoriach, nauczyciele poprawiali wypracowania w
swoich gabinetach, duchy parami przenikały ściany, półgłosem wymieniając między
sobą uwagi. Pani Norris miauczała żałośnie na szóstym piętrze, powieszona za
ogon przez Irytka na uchwycie od pochodni. Wielka sala świeciła pustkami –
niewiele uczniów zdecydowało się na wczesne śniadanie, mając przed sobą
perspektywę leniuchowania do późna bez żadnych konsekwencji.
Jakoś tak koło południa Draco niechętnie otworzył jedno oko i spojrzał na
Diabła, który klął przez zaciśnięte zęby. Malfoy prychnął, popatrzył na kumpla
jak na idiotę i przewracając się na drugi bok, przykrył głowę poduszką.
— Zamknij się, kretynie — mruknął, na nowo zapadając w sen i podążając do
krainy Morfeusza.
Zabini zawarczał na niego jak wściekły pies, wycharczał kilka obelg i już
po chwili kontynuował swoją wyliczankę. Wkrótce do pokoju wkroczyła Corny. Bez
pukania i bez zaproszenia. Wymienili z brunetem kilka słów – on wściekle, ona z
pogodnym optymizmem. Wysokie, czarne szpilki z ćwiekami stuknęły kilka razy, a
potem głucho opadły na kamienną podłogę, beztrosko porzucone gdzieś na środku
dormitorium. Draco ponownie obudził się, gdy do jego łóżka wpakował się
czarnowłosy chochlik, zabierając mu przykrycie i bezceremonialnie ściągając
poduszkę z głowy. Chłopak znów otworzył tylko jedno oko. Corny miała na sobie
czarną sukienkę na długi rękaw, a jej włosy wyglądały, jakby dawno nie widziały
grzebienia. Na jej umalowanych na czerwono ustach błąkał się psotny uśmiech.
— Co ty robisz? — zapytał z bezsilną złością, nie mając ochoty się kłócić
i odbierając dziewczynie swoją kołdrę, co wbrew pozorom nie było takie łatwe.
Spod białego przykrycia wyjrzały chude nogi w grubych czarnych zakolanówkach z
różowymi kokardami w okolicach kościstych kolan ich właścicielki.
— Ej, dlaczego mi to zabrałeś? — rzuciła urażona, ponownie pakując się
pod jego pościel. Natychmiast wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Najwyraźniej
nie przeszkadzało jej, że była całkowicie ubrana.
Zrezygnowany Draco przejechał dłonią po twarzy. Pomacał ręką po swojej
prawej stronie i sięgnął po leżący na nocnym stoliku zegarek. Wskazywał godzinę
dwunastą dziesięć. Równie dobrze chłopak mógłby wstać – wieczorem nie położył
się znów wcale tak późno i nie należał też do osób, które uwielbiały wylegiwanie
się w łóżku do południa. Nie lubił marnować dnia, ale tym razem nie chciało mu
się wstać. Najwyraźniej miał kaca – moralnego.
Diabeł nadal słał przekleństwa i wyzwiska pod adresem swojego kota, który
podarł mu ubrania zostawione na kufrze przed snem. Lucyfer podchodził do tego
raczej obojętnie – siedząc na okrągłym stoliku, robił poranną toaletę i bardzo
starannie mył swoje futerko. Draco powoli odpływał, czując unoszący się wokół
siebie konwaliowy zapach perfum Corny. Dziewczyna dawno już spała, o czym
świadczył jej równy oddech. W pewnej chwili Blaise spojrzał na łóżko kumpla i
pokręcił głową. Wydawało się, że natychmiast zapomniał o swojej wcześniejszej
złości na kota. Na jego ustach igrał kpiący uśmiech, oczy błysnęły wesołością,
gdy przyglądał się śpiącej parce. Wyglądali niewinnie jak dzieci.
— Oj, pozwalasz sobie, Smoku, pozwalasz — wymamrotał pod nosem.
A potem uśmiech zgasł na jego twarzy i w oczach. Brunet zacisnął mocno
usta i szybko odwrócił się tyłem do tego obrazka. Zamknął oczy i westchnął ciężko.
O czym pomyślał? To wiedział tylko on sam.
W czasie spóźnionego obiadu – poszli na niego dopiero tuż przed trzecią –
Draco zrozumiał, że pełne szczęście naprawdę nie istniało. Sam nie wiedział,
jak kiedykolwiek mógł w nie wierzyć i dumał nad tym, wpatrując się nienawistnie
w chude plecy Pottera. Nic nie mógł poradzić, że miał uraz do tego
rozczochranego Gryfona. W czasie tej dwutygodniowej przerwy w nauce miał zamiar
całkowicie się odprężyć. Absolutne zero uczenia się, porannego wstawania na
transmutację, znoszenia dwuznacznych spojrzeń Czarnej, słuchania Corny wciąż
gadającej o egzaminach końcowych, przejmowania jakąś spróchniałą szafą czy
skretyniałym patyczakiem i jego drużyną I – jak Idioci – z Gryfolandu. Dwa
tygodnie totalnej wolności. A tu pewnego razu zszedł do wielkiej sali i co zobaczył?
Jak przy stole Domu Lwa siedziały dwie rude pokraki, ciemna sterta siana i
bliznowate coś. No ja pytam: za co?
Westchnął cicho, całkowicie tracąc apetyt. Znów nie miał nic w ustach od
wczorajszej kolacji, ale jakoś odechciało mu się jeść. Jego wielkie plany
wzięły w łeb i poszły sobie polatać po błoniach. Dlaczego zawsze jego to
spotykało? Przecież nic nikomu nie zrobił.
— Draco, no zjedz coś — rozkazała Corny, podsuwając mu pod nos półmisek z
pieczonymi ziemniaczkami. — Zaraz mi tu zejdziesz z tego świata.
— Nie chce mi się — odparł tonem naburmuszonego trzylatka.
— A wiesz, ile mnie to obchodzi?
Popatrzył na nią z mordem w oczach, tym swoim słynnym spojrzeniem
Malfoyów, na widok którego nie ednemu odważnemu ciarki przechodziły po plecach
ze strachu. A ona zamiast się przestraszyć, przysunęła jeszcze sałatkę warzywną
i cielęcinę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, dawno już leżałaby martwa, ale to
chyba wcale jej nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że nie mogło.
— Dzieci, dzieci — wtrącił Diabeł, patrząc na nich pobłażliwie z drugiej
strony stołu. — Spokojnie.
— My jesteśmy spokojni — warknął Draco, a Corny dodała do tego:
— …mamusiu.
— Właśnie widzę. — Zabini przewrócił oczami.
Stając w obliczu tak nieugiętego uporu Corny, Draco skapitulował,
wywiesił białą flagę i nałożył sobie na talerz ziemniaków. Zimnych. Doszedł do
wniosku, że najwyraźniej szaleństwo nie czuło strachu. Inaczej nie byłoby
szaleństwem. A wtedy Corny przestałaby być tak bardzo cornowata i unikatowa. Bo
była. Czasem sam nie wiedział, czy śmiać się, czy może jednak nad tym płakać.
Najczęściej po prostu odpuszczał i robił to, co chciała. I wszyscy byli
zadowoleni.
Zaczęli błahą rozmowę na błahe tematy. Układali wspólne plany na wieczór,
zażarcie dyskutując. Corny oczywiście proponowała odrobienie zadanej przez
McGonagall długiej, trudnej i nudnej pracy na transmutację oraz poćwiczenie
nowego zaklęcia, z którym Draco – jak zwykle zresztą – miał drobny problem.
Blaise był za tym, aby posiedzieli w ich dormitorium, napili się kremowego piwa
lub Ognistej i pograli w pokera. Tak dla relaksu. Draco nie miał konkretnych
planów ani nawet względnie ogólnych zamiarów co do nadchodzącego wieczoru.
Głosik w mózgu szeptał mu coś o kolejnej imprezie w lochach, które z racji ferii
odbywały się prawie codziennie. Ale to nie miało zbytniego sensu – znaczna
część uczniów wyjechała do domów i nawet nie było z kim się zabawić. Sama myśl
o transmutacji powodowała u niego odruch wymiotny, ale słuchanie pijanego
Diabła też mu się nie uśmiechało. Próbował więc wybrać mniejsze zło.
— Blaise! Hej, Blaise, ziemia do Blaise’a!
Spojrzał na Corny, która machała brunetowi dłonią przed twarzą. Zabini
ocknął się z zamyślenia i szybko odwrócił wzrok od stołu Gryffindoru. Rudowłosa
Weasley nawet nie spojrzała w jego kierunku. Biedne diabłowe serce.
— W porządku? — zapytała Corny z troską.
— Jasne.
Oczywiście, że w porządku. Wszystko było w porządku, tylko jakoś tak
serce pękało na pół, a w mózgu palił się czerwony neon: Zróbcie coś albo sam
się zabiję. Draconowi żal było kumpla. Zwłaszcza, że ostatnio jemu też
często zapalała się ta czerwona lampka. Tylko nikt o tym nie wiedział. Malfoy,
od kiedy ty jesteś taki melodramatyczny?, zachichotał złośliwie jakiś paskudny
głosik w jego głowie. Czyżbyś się zakochał, ty cholerny draniu?
Musiał odwrócić głowę o sto osiemdziesiąt stopni, żeby spojrzeć na Ginny
Weasley. Akurat śmiała się ze swojego brata, który wylał na siebie cały puchar
soku dyniowego. Draco przyjrzał się jej uważnie. Dobra, może i była ładna, ale
stanowczo nie w jego guście. Nie lubił rudych dziewczyn, wcale nie uważał, że
piegi były urocze ani też że ognisty temperament dodawał kobiecie uroku. Raczej
utrudniał wspólne życie. Jak każdy Malfoy lubił mieć kontrolę, a przypuszczał,
że Weasley nie poddałaby się tak łatwo. Bez kilku awantur, huraganów i trzęsień
ziemi by się nie obyło. Chociaż… Z drugiej strony, to mogłoby być ciekawe
doświadczenie. Wyzwanie godne jego samego. Uwiedzenie rudej Weasleyówny. Uwieść
i uczynić uległą. Zrobić z niej swoją niewolnicę. Uśmiechnął się na samą myśl,
a potem odwrócił i powiedział do Diabła:
— Zaproś ją do Hogsmeade w sobotę.
— Hę? Kogo? — zapytał tamten, rozglądając się po ślizgońskim stole.
Draco spojrzał w sufit i zaczął kontemplować szare, kwietniowe niebo. Nie
był to wybitnie fascynujący obrazek, ale w Szkocji kwiecień był raczej mglistym
i deszczowym miesiącem.
— Czasem to mnie dobijasz, Diable — wymamrotał zrezygnowany, kręcąc głową
z politowaniem. — No jasne że Weasley, ty tępy ośle.
Brunet zakrztusił się kawą i zaczął dusić. Siedzący dwa krzesła dalej
Damon Rillieux pochylił się w jego stronę i kilka razy mocno grzmotnął go w
plecy. Draco sprawnym ruchem szukającego złapał Corny za brzeg swetra i
brutalnie posadził z powrotem na krześle, gdy zerwała się, żeby pobiec na drugą
stronę stołu ratować przyjaciela. Przytrzymał ją w miejscu, spokojnie czekając,
aż Zabini przestanie kaszleć i doprowadzi się do porządku. Rillieux popatrzył
jeszcze na bruneta przez chwilę z nieufnością, ale zaraz wrócił do przerwanej
rozmowy – a może raczej flirtowania – z Kathie Selwyn.
— Słucham? — wydusił w końcu Diabeł, ocierając łzy.
— To co słyszałeś. Zaproś Weasley do Hogsmeade — powtórzył Draco ze zniecierpliwieniem.
— Na randkę. Albo ja to zrobię — dodał po chwili.
Zabini zapowietrzył się, zachłysnął, otworzył usta i zaraz je zamknął.
Oczy nagle zrobiły mu się wielkie jak galeony i patrzył na kumpla z
przerażeniem pomieszanym z chęcią mordu. Wyglądało, że nie mógł się zdecydować
między tymi dwoma uczuciami. Brakowało tylko, żeby odsłonił kły, które były
subtelnie większe niż u normalnego człowieka.
— C-co?
— Na Merlina — westchnął Malfoy. — Masz dziś problemy ze słuchem, Diable?
Mówię, żebyś ją zaprosił albo ja to zrobię.
— Przecież wciąż powtarzasz, że nie jest w twoim guście! — wydyszał
brunet. — Nawet jej nie lubisz!
Przerzucił błagalne spojrzenie na Corny, ale ona nie zwróciła nie niego
uwagi, tylko wpatrywała się w białowłosego z takim samym osłupieniem. Chyba
chciała nawet coś powiedzieć, ale się powstrzymała.
— I co z tego? — Draco wzruszył ramionami. — Nie mam zamiaru się z nią
wiązać. Chcę ją po prostu zdobyć. Taka trudna sztuka to niezłe wyzwanie, a ja
lubię wyzwania. Jak widzisz, masz wybór — przeszył przyjaciela wzrokiem. — Albo
ty zaczniesz się do niej zalecać, albo ja ją zdobędę, zaliczę i zostawię.
— Nie możesz!…
— Oczywiście, że mogę. — Uśmiechnął się paskudnie, a w jego oczach
pojawił się niebezpieczny błysk, który ostatnio gościł w nich dosyć często. —
Ona nie jest zarezerwowana, Diable. Będzie zarezerwowana, jeśli będzie się z
kimś spotykać. Jeśli zaczniecie się spotykać. Teraz… Hm, teraz, no cóż, muszę
przekazać ci tę bolesną prawdę, ale Weasley w tej chwili należy do wszystkich.
Albo do tego, kto odważy się ją zdobyć jako pierwszy. Wybieraj.
— Ale ona spotyka się z Potterem — jęknął rozdzierająco Blaise, ale tak
cicho, że nie usłyszał go nikt prócz Dracona i Corny. — Z Potterem, Smoku. Mam
odbić dziewczynę Potterowi?
Malfoy prychnął lekceważąco, dolewając sobie kawy.
— Potter, Potter, święty Potter — wymamrotał. — Potter się nie liczy,
Diable. Po pierwsze jej nie zdobył, a po drugie… mogę zdradzić Ci pewną
tajemnicę — zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i od razu widać było, że
dobrze się bawił kosztem kumpla. — Weasley spotyka się z nim, bo jak każda
dziewczyna widzi w nim ideał dobra, miłosierdzia i takie tam kretynizmy. A ty
nie jesteś od niego gorszy, czyż nie? Raczej spekulowałbym, że obaj jesteśmy
lepsi od tego Grzmottera.
— Ale… ale…
— Żadne ale — zdenerwował się. — Tu nie ma miejsca na żadne ale.
Selekcja naturalna, Diable. Przeżyje najsilniejszy. A tak na marginesie —
zmienił ton na bardziej swobodny i uśmiechnął się mściwie — Potter to Gryfon, a
my jesteśmy Ślizgonami, więc przy okazji możemy załatwić międzydomowe
porachunki. — Jego mina wyrażała, że miał na to wielką ochotę.
Corny nieśmiało uniosła dwa palce, niczym uczeń na lekcji, czekający na
udzielenie mu głosu przez nauczyciela.
— Ona ma sześciu starszych braci. Pamiętacie o tym, prawda? — zapytała.
— Jasne — odparli jednocześnie. Draco z próżną pewnością siebie, a Blaise
z delikatnym niepokojem.
— I nie robi to na was wrażenia?
— Nie.
— Tak.
— Do cholery, Diable, nie bądź cykorem.
— Odwal się. — Zabini pozwolił sobie się wkurzyć. W końcu. — Będę robił
to, na co mam ochotę i nie pozwolę, żebyś mi rozkazywał — wycharczał, rzucając
spojrzenie godne bazyliszka.
— Taaa, jasne — prychnął Draco. — Wliczając w to robienie w
arystokratyczne gacie z powodu sześciu niedorobionych Weasleyów. Weź się
uspokój, do licha. Jesteś arystokratą, Diable.
Brunet spojrzał na niego spod byka.
— Czy ja mówiłem ci już kiedyś, że cię nienawidzę?
— Oczywiście. Co najmniej sto razy dziennie. Ale wiesz gdzie ja to mam? —
Malfoy posłał mu kpiarski uśmieszek. — Tam gdzie słońce nie dochodzi.
Na chwilę zapadła cisza. W tym czasie bili się ze sobą na spojrzenia, a
Corny przyglądała się temu z miną wiernego kibica. Problem w tym, że nie
wiadomo było, po której stronie stała. Ale w końcu nie bez powodu nazywano ją
adwokatem diabła.
Pierwszy milczenie przerwał Blaise. Westchnął ciężko, zacisnął usta i
nieco niechętnie odwrócił wzrok. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze niedawno
siedziała grupa Gryfonów. Wielka sala świeciła pustkami. Zostało w niej jedynie
dwóch Krukonów i kilku Ślizgonów. Rillieux i Selwyn dawno się ulotnili – pewnie
w jakieś bardziej ustronne miejsce.
— Mam rozumieć, że nie odpuścisz? — zapytał błagalnie Dracona, drapiąc
się po brodzie z kilkudniowym zarostem. Preferował styl niegrzecznego
chłopca.
— Nie. — Białowłosy wykazywał chłodne opanowanie. — Męczy mnie to. Do tej
pory odpuszczałem, bo wiem, że ci się podoba, ale, do jasnej cholery, ile
można? Weź się jakoś określ i nie będzie problemu. Zresztą. — Wzruszył
ramionami. — Nawet jeśli nie ja, to ktoś inny pozbawi twoją wielką miłość
niewinności, masz to jak w banku.
— Dzięki.
— Do usług.
— Hm, Blaise — Corny nieśmiało odważyła się wtrącić — myślę, że Draco ma
rację. Wiesz, jak jest w Hogwarcie. Wiesz też, że Ginny jest… hm, uważana za
atrakcyjną dziewczynę i… — Zakłopotana podrapała się nad prawą brwią. — Draco
nie jest jedyny, który na nią czatuje. On przynajmniej powiedział ci, jak jest
i na czym stoisz.
— Aha. Czyli mam być wdzięczny, tak? — zdenerwował się brunet.
Corny bezradnie spojrzała na Dracona, szukając w nim oparcia. Chłopak
przewrócił oczami. Jasne, pomyślał. Jak trwoga, to do Malfoya. A oni myślą, że
mnie to wszystko tak łatwo przychodzi?
— Nie, wcale nie twierdze…imy — w ostatniej chwili zmienił końcówkę — że
masz być wdzięczny czy coś. Po prostu… Do jasnej cholery, weź się do roboty i
zrób coś z tym! Chcesz całe życie patrzeć na nią z daleka i wzdychać tęsknie?
— No nie…
— To weź się w garść, rusz dupę i do niej zagadaj!
Nie no, normalnie jak kobieta w ciąży, prychnął w duchu, patrząc, jak na
twarzy Diabła pojawiła się mina zbitego szczeniaka. Od wściekłości do rozpaczy
w dwie sekundy. A on myślał, że to Corny miała zmienne nastroje! Przy tym to
jej szaleństwo to pikuś. Pan Pikuś.
Obdarzył Corny spojrzeniem typu: I co teraz, panno Doskonała? Co
dziwne – ona zrobiła to samo. Popatrzyli po sobie, a potem zwrócili się do
Zabiniego z pewną obawą. Ale on się nie rozpłakał, czego obawiał się Draco (w
napadzie złośliwości). Zamyślił się głęboko i całkowicie stracił kontakt z
rzeczywistością. Chyba słowa Dracona go przekonały. No nareszcie, pomyślał
Draco. Koniec z oglądaniem zbolałej miny i wysłuchiwaniem jego żalów, jakie to
życie było niesprawiedliwe, a on sam nieszczęśliwy. Liczył na to, że jego
kumpel podejmie jakieś działania albo ewentualnie wycofa się. Wtedy to on
wkroczy do akcji. Uwiedzenie Weasley może być nieco żmudnym i kłopotliwym
zajęciem, ale osiągnięcie trudnego celu sprawia największą przyjemność. Zgodnie
z malfoyowską zasadą trzy razy zet: zdobyć, zaliczyć, zostawić. [1]
Rozwinąłby pewnie bardziej swój doskonały plan poskromnienia rudowłosej
złośnicy (a może zołzy?), gdyby nie ostry ból kostki, który pojawił się nagle i
nie wiadomo skąd. A raczej bardzo dobrze wiadomo. Draco spojrzał z wyrzutem na
Corny, pocierając bolące miejsce.
— Za co to? — jęknął.
— Za chęć do życia — odcięła się. — To się nie uda.
Popatrzył na nią jak na wariatkę, a potem popukał się w czoło. Siedzący
naprzeciw nich Diabeł nic nie zauważył, nadal pochłonięty we własnych myślach.
— Co się nie uda? — zapytał Draco. — Do cholery, Corny, ja wiem, że ty
jesteś normalna na swój nienormalny sposób, ale czasem mogłabyś być normalna na
normalny sposób, okay? — Dodał do tego jeszcze kilka cichych przekleństw.
— Od mojej normalno-nienormalnej normalności to ty się odwal. Nie uda ci
się uwieść Ginny — zniżyła głos do szeptu. — Zapomnij o tym. Inaczej stracisz
najlepszego kumpla, a tego nie chcesz, co nie?
Draco zostawił w spokoju swoją nogę, spojrzał na Zabiniego, potem na
Corny i znów na niego. W końcu zmarszczył brwi, westchnął i skapitulował.
— Dobra. Ten jeden jedyny raz odpuszczę — powiedział. — Ale…
— Ale co? — zainteresowała się.
— Chcę coś w zamian.
Dziewczyna uniosła brwi zdumiona. W jej oczach czaił się niepokój, a
Draco niemal widział czerwoną lampkę zapaloną w jej umyśle. Kazała jej uciekać
albo przygotować się do walki. Na co tym razem zdecyduje się Corny Morgenstern?
— W zamian? Co ty chcesz w zamian, Draco? — zapytała ostrożnie.
Uśmiechnął się w paskudny sposób.
— Teraz jeszcze nic. Później. Chodź, Diabeł. Wracamy do lochów — rzucił
do kumpla, a potem odsunął Corny krzesło i pomógł jej wstać. — W swoim czasie
się po to zgłoszę — szepnął jej do ucha.
PONIEDZIAŁEK, 21 KWIECIEŃ
Nie podoba mi się sposób, w jaki ostatnio na mnie patrzy.
Niepokoi mnie. Coś czuję, coś widzę, ale sama nie wiem co. Próbuję złapać
wizję. Jest delikatna, rwie się, wymyka, przecieka między palcami. Niczym
pajęczyna. Co widzę? Co czuję? Skąd ten niepokój?
Draco poważnie wziął sobie do serca mój wywód na temat
wolności. Nie wiedziałam, że tak łatwo pójdzie. Zaczyna zbierać ludzi. To
dobrze? Źle? A może to nie ma znaczenia? Nie mam pojęcia, co robić. Do tej pory
wszystko wydawało się jasne, ale… Ale wizje są subiektywne, zależą od ludzi, od
wyborów. Przyszłość zawsze może się zmienić. A ja… Hm, potrzebuję kogoś, kto mnie
poprowadzi. Stąpam po kruchym lodzie i błądzę w ciemności. Jak ślepiec. Brakuje
mi przewodnika. Całe życie szukam kogoś, za kim będę mogła iść.
No i Blaise. Kochany Blaise. Szczerze życzę mu, żeby udało im
się z Ginny. Pasują do siebie, a Blaise zasługuje na szczęście. Zasługuje na
miłość. Tak dużo wycierpiał w życiu.
Dlaczego Ślizgoni nie mają dzieciństwa? Dlaczego Ślizgoni nie
mają młodości? Dlaczego od razu musimy być dorośli i odpowiedzialni?
— Hej, Corny?
Draco wetknął głowę do jednego z dormitoriów dziewcząt z szóstego roku. W
tym nadal panował podział na strony. Jedna była czysta, nienaganna, wręcz
pedantycznie posprzątana, a druga wyglądała, jakby przeleciał przez nią
huragan. Aż dziw brał, że Czarnej nie było od dwóch dni. Przy okrągłym stoliku
siedziała Corny i skrobała coś piórem.
— Co robisz, Cors? — zapytał, wchodząc do środka bez zaproszenia.
Dziewczyna zatrzasnęła jakąś książkę i odłożyła pióro. Pewnie pisała esej
z czegoś. Obstawiał eliksiry albo runy.
— Już nic. O co chodzi?
Ostrożnie ominął łóżko Parkinson, przezornie starając się na nic nie
stanąć. Skończyłoby się to na dwa sposoby – Czarna zabiłaby go za zniszczenie
jej mienia albo on sam ucierpiałby potykając się o coś. Łóżko czarnowłosej
piękności nieco przypominało wyrko Diabła. Potencjał wypadkowy w skali od zera
do dziesięciu równał się jedenaście. I jak tu nie mieć mani prześladowczej,
skoro wszyscy wokoło czyhali na jego życie?
— Słuchaj, musimy obgadać tę wielką miłość Diabła — rzucił, siadając na
łóżku Corny, względnie najbezpieczniejszym miejscu w całym pomieszczeniu.
— Myślałam, że już to wyjaśniliśmy. — Dziewczyna bez wahania przysiadła
się do niego. — Zostawiasz ją w spokoju, czyż nie? Ja ci się za to mam jakoś
odwdzięczyć, ale nie bardzo rozumiem jak, co jest tylko drobnym szczegółem.
Ustaliliśmy wszystko przecież.
— Niby.
— Niby? Co to znaczy? — Zmarszczyła brwi.
Draco oparł łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach i wpatrzył się w
okno, które znajdowało się dokładnie naprzeciw niego. Minę miał poważną i
skupioną.
— Myślisz, że to mądre pozwolić Diabłowi związać się z tą rudą
cholernicą? W końcu to Weasley.
— Draco — Corny spojrzała na niego jak na idiotę - sam kazałeś mu coś z
tym zrobić. To nie ja na niego napierałam, żeby wziął się w garść i zaczął do
niej startować. Zaczynam podejrzewać, że masz rozdwojenie jaźni.
— No tak, tak, ale… — Zadumał się. — Wiesz, jaki jest Diabeł. Taki
poważny i ułożony. A ona jest całkiem inna i… Wiesz, no… - zaczął się plątać. —
Nie chcę, żeby potem narzekał, że namawiałem go, a ona go zostawiła.
Nagle Corny zaczęła się głośno śmiać. Draco poderwał się i spojrzał na
nią ze strachem. Dziewczyna złapała się za brzuch i zaczęła tarzać po łóżku.
Stał nad nią, nic nie rozumiejąc.
— Corny? Corny, do cholery!
A ona nadal się śmiała. Trwało to dobre kilka minut, aż w końcu otarła
łzy i usiadła, krzyżując nogi. Na jej ustach gościł bardzo szeroki uśmiech,
który stanowczo nie podobał się Draconowi.
— O co ci chodzi, ty szalona istoto? — zdenerwował się.
— O nic — wyszczerzyła się. — Tylko nie wiedziałam, że tak bardzo
martwisz się o Blaise’a.
— Ja wcale się o niego nie martwię!
— A owszem. Nie kłóć się ze mną.
— Ja ci tu zaraz…
Rzucił się na nią i zaczął ją łaskotać. W dormitorium i całych lochach
znów rozległ się szalony śmiech panny Morgenstern. Ale nikt tego nie słyszał.
_______________
[1] Trochę
przerobiona zasada uczniowska trzy razy zet brzmiąca: zakuć, zaliczyć,
zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.