sobota, 5 maja 2012

Rozdział czternasty

Ryzykowna gra

Miej serce i patrzaj w serce.
Adam Mickiewicz

Poniedziałek upływał wolno i leniwie. Jakby na to nie patrzeć, był to pierwszy formalny dzień ferii wielkanocnych. Ta pozostała w Hogwarcie garstka uczniów spała do późna w dormitoriach, nauczyciele poprawiali wypracowania w swoich gabinetach, duchy parami przenikały ściany, półgłosem wymieniając między sobą uwagi. Pani Norris miauczała żałośnie na szóstym piętrze, powieszona za ogon przez Irytka na uchwycie od pochodni. Wielka sala świeciła pustkami – niewiele uczniów zdecydowało się na wczesne śniadanie, mając przed sobą perspektywę leniuchowania do późna bez żadnych konsekwencji.
Jakoś tak koło południa Draco niechętnie otworzył jedno oko i spojrzał na Diabła, który klął przez zaciśnięte zęby. Malfoy prychnął, popatrzył na kumpla jak na idiotę i przewracając się na drugi bok, przykrył głowę poduszką.
— Zamknij się, kretynie — mruknął, na nowo zapadając w sen i podążając do krainy Morfeusza.
Zabini zawarczał na niego jak wściekły pies, wycharczał kilka obelg i już po chwili kontynuował swoją wyliczankę. Wkrótce do pokoju wkroczyła Corny. Bez pukania i bez zaproszenia. Wymienili z brunetem kilka słów – on wściekle, ona z pogodnym optymizmem. Wysokie, czarne szpilki z ćwiekami stuknęły kilka razy, a potem głucho opadły na kamienną podłogę, beztrosko porzucone gdzieś na środku dormitorium. Draco ponownie obudził się, gdy do jego łóżka wpakował się czarnowłosy chochlik, zabierając mu przykrycie i bezceremonialnie ściągając poduszkę z głowy. Chłopak znów otworzył tylko jedno oko. Corny miała na sobie czarną sukienkę na długi rękaw, a jej włosy wyglądały, jakby dawno nie widziały grzebienia. Na jej umalowanych na czerwono ustach błąkał się psotny uśmiech.
— Co ty robisz? — zapytał z bezsilną złością, nie mając ochoty się kłócić i odbierając dziewczynie swoją kołdrę, co wbrew pozorom nie było takie łatwe. Spod białego przykrycia wyjrzały chude nogi w grubych czarnych zakolanówkach z różowymi kokardami w okolicach kościstych kolan ich właścicielki.
— Ej, dlaczego mi to zabrałeś? — rzuciła urażona, ponownie pakując się pod jego pościel. Natychmiast wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej, że była całkowicie ubrana.
Zrezygnowany Draco przejechał dłonią po twarzy. Pomacał ręką po swojej prawej stronie i sięgnął po leżący na nocnym stoliku zegarek. Wskazywał godzinę dwunastą dziesięć. Równie dobrze chłopak mógłby wstać – wieczorem nie położył się znów wcale tak późno i nie należał też do osób, które uwielbiały wylegiwanie się w łóżku do południa. Nie lubił marnować dnia, ale tym razem nie chciało mu się wstać. Najwyraźniej miał kaca – moralnego.
Diabeł nadal słał przekleństwa i wyzwiska pod adresem swojego kota, który podarł mu ubrania zostawione na kufrze przed snem. Lucyfer podchodził do tego raczej obojętnie – siedząc na okrągłym stoliku, robił poranną toaletę i bardzo starannie mył swoje futerko. Draco powoli odpływał, czując unoszący się wokół siebie konwaliowy zapach perfum Corny. Dziewczyna dawno już spała, o czym świadczył jej równy oddech. W pewnej chwili Blaise spojrzał na łóżko kumpla i pokręcił głową. Wydawało się, że natychmiast zapomniał o swojej wcześniejszej złości na kota. Na jego ustach igrał kpiący uśmiech, oczy błysnęły wesołością, gdy przyglądał się śpiącej parce. Wyglądali niewinnie jak dzieci.
— Oj, pozwalasz sobie, Smoku, pozwalasz — wymamrotał pod nosem.
A potem uśmiech zgasł na jego twarzy i w oczach. Brunet zacisnął mocno usta i szybko odwrócił się tyłem do tego obrazka. Zamknął oczy i westchnął ciężko. O czym pomyślał? To wiedział tylko on sam.

W czasie spóźnionego obiadu – poszli na niego dopiero tuż przed trzecią – Draco zrozumiał, że pełne szczęście naprawdę nie istniało. Sam nie wiedział, jak kiedykolwiek mógł w nie wierzyć i dumał nad tym, wpatrując się nienawistnie w chude plecy Pottera. Nic nie mógł poradzić, że miał uraz do tego rozczochranego Gryfona. W czasie tej dwutygodniowej przerwy w nauce miał zamiar całkowicie się odprężyć. Absolutne zero uczenia się, porannego wstawania na transmutację, znoszenia dwuznacznych spojrzeń Czarnej, słuchania Corny wciąż gadającej o egzaminach końcowych, przejmowania jakąś spróchniałą szafą czy skretyniałym patyczakiem i jego drużyną I – jak Idioci – z Gryfolandu. Dwa tygodnie totalnej wolności. A tu pewnego razu zszedł do wielkiej sali i co zobaczył? Jak przy stole Domu Lwa siedziały dwie rude pokraki, ciemna sterta siana i bliznowate coś. No ja pytam: za co?
Westchnął cicho, całkowicie tracąc apetyt. Znów nie miał nic w ustach od wczorajszej kolacji, ale jakoś odechciało mu się jeść. Jego wielkie plany wzięły w łeb i poszły sobie polatać po błoniach. Dlaczego zawsze jego to spotykało? Przecież nic nikomu nie zrobił.
— Draco, no zjedz coś — rozkazała Corny, podsuwając mu pod nos półmisek z pieczonymi ziemniaczkami. — Zaraz mi tu zejdziesz z tego świata.
— Nie chce mi się — odparł tonem naburmuszonego trzylatka.
— A wiesz, ile mnie to obchodzi?
Popatrzył na nią z mordem w oczach, tym swoim słynnym spojrzeniem Malfoyów, na widok którego nie ednemu odważnemu ciarki przechodziły po plecach ze strachu. A ona zamiast się przestraszyć, przysunęła jeszcze sałatkę warzywną i cielęcinę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, dawno już leżałaby martwa, ale to chyba wcale jej nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że nie mogło.
— Dzieci, dzieci — wtrącił Diabeł, patrząc na nich pobłażliwie z drugiej strony stołu. — Spokojnie.
— My jesteśmy spokojni — warknął Draco, a Corny dodała do tego:
— …mamusiu.
— Właśnie widzę. — Zabini przewrócił oczami.
Stając w obliczu tak nieugiętego uporu Corny, Draco skapitulował, wywiesił białą flagę i nałożył sobie na talerz ziemniaków. Zimnych. Doszedł do wniosku, że najwyraźniej szaleństwo nie czuło strachu. Inaczej nie byłoby szaleństwem. A wtedy Corny przestałaby być tak bardzo cornowata i unikatowa. Bo była. Czasem sam nie wiedział, czy śmiać się, czy może jednak nad tym płakać. Najczęściej po prostu odpuszczał i robił to, co chciała. I wszyscy byli zadowoleni.
Zaczęli błahą rozmowę na błahe tematy. Układali wspólne plany na wieczór, zażarcie dyskutując. Corny oczywiście proponowała odrobienie zadanej przez McGonagall długiej, trudnej i nudnej pracy na transmutację oraz poćwiczenie nowego zaklęcia, z którym Draco – jak zwykle zresztą – miał drobny problem. Blaise był za tym, aby posiedzieli w ich dormitorium, napili się kremowego piwa lub Ognistej i pograli w pokera. Tak dla relaksu. Draco nie miał konkretnych planów ani nawet względnie ogólnych zamiarów co do nadchodzącego wieczoru. Głosik w mózgu szeptał mu coś o kolejnej imprezie w lochach, które z racji ferii odbywały się prawie codziennie. Ale to nie miało zbytniego sensu – znaczna część uczniów wyjechała do domów i nawet nie było z kim się zabawić. Sama myśl o transmutacji powodowała u niego odruch wymiotny, ale słuchanie pijanego Diabła też mu się nie uśmiechało. Próbował więc wybrać mniejsze zło.
— Blaise! Hej, Blaise, ziemia do Blaise’a!
Spojrzał na Corny, która machała brunetowi dłonią przed twarzą. Zabini ocknął się z zamyślenia i szybko odwrócił wzrok od stołu Gryffindoru. Rudowłosa Weasley nawet nie spojrzała w jego kierunku. Biedne diabłowe serce.
— W porządku? — zapytała Corny z troską.
— Jasne.
Oczywiście, że w porządku. Wszystko było w porządku, tylko jakoś tak serce pękało na pół, a w mózgu palił się czerwony neon: Zróbcie coś albo sam się zabiję. Draconowi żal było kumpla. Zwłaszcza, że ostatnio jemu też często zapalała się ta czerwona lampka. Tylko nikt o tym nie wiedział. Malfoy, od kiedy ty jesteś taki melodramatyczny?, zachichotał złośliwie jakiś paskudny głosik w jego głowie. Czyżbyś się zakochał, ty cholerny draniu?
Musiał odwrócić głowę o sto osiemdziesiąt stopni, żeby spojrzeć na Ginny Weasley. Akurat śmiała się ze swojego brata, który wylał na siebie cały puchar soku dyniowego. Draco przyjrzał się jej uważnie. Dobra, może i była ładna, ale stanowczo nie w jego guście. Nie lubił rudych dziewczyn, wcale nie uważał, że piegi były urocze ani też że ognisty temperament dodawał kobiecie uroku. Raczej utrudniał wspólne życie. Jak każdy Malfoy lubił mieć kontrolę, a przypuszczał, że Weasley nie poddałaby się tak łatwo. Bez kilku awantur, huraganów i trzęsień ziemi by się nie obyło. Chociaż… Z drugiej strony, to mogłoby być ciekawe doświadczenie. Wyzwanie godne jego samego. Uwiedzenie rudej Weasleyówny. Uwieść i uczynić uległą. Zrobić z niej swoją niewolnicę. Uśmiechnął się na samą myśl, a potem odwrócił i powiedział do Diabła:
— Zaproś ją do Hogsmeade w sobotę.
— Hę? Kogo? — zapytał tamten, rozglądając się po ślizgońskim stole.
Draco spojrzał w sufit i zaczął kontemplować szare, kwietniowe niebo. Nie był to wybitnie fascynujący obrazek, ale w Szkocji kwiecień był raczej mglistym i deszczowym miesiącem.
— Czasem to mnie dobijasz, Diable — wymamrotał zrezygnowany, kręcąc głową z politowaniem. — No jasne że Weasley, ty tępy ośle.
Brunet zakrztusił się kawą i zaczął dusić. Siedzący dwa krzesła dalej Damon Rillieux pochylił się w jego stronę i kilka razy mocno grzmotnął go w plecy. Draco sprawnym ruchem szukającego złapał Corny za brzeg swetra i brutalnie posadził z powrotem na krześle, gdy zerwała się, żeby pobiec na drugą stronę stołu ratować przyjaciela. Przytrzymał ją w miejscu, spokojnie czekając, aż Zabini przestanie kaszleć i doprowadzi się do porządku. Rillieux popatrzył jeszcze na bruneta przez chwilę z nieufnością, ale zaraz wrócił do przerwanej rozmowy – a może raczej flirtowania – z Kathie Selwyn.
— Słucham? — wydusił w końcu Diabeł, ocierając łzy.
— To co słyszałeś. Zaproś Weasley do Hogsmeade — powtórzył Draco ze zniecierpliwieniem. — Na randkę. Albo ja to zrobię — dodał po chwili.
Zabini zapowietrzył się, zachłysnął, otworzył usta i zaraz je zamknął. Oczy nagle zrobiły mu się wielkie jak galeony i patrzył na kumpla z przerażeniem pomieszanym z chęcią mordu. Wyglądało, że nie mógł się zdecydować między tymi dwoma uczuciami. Brakowało tylko, żeby odsłonił kły, które były subtelnie większe niż u normalnego człowieka.
— C-co?
— Na Merlina — westchnął Malfoy. — Masz dziś problemy ze słuchem, Diable? Mówię, żebyś ją zaprosił albo ja to zrobię.
— Przecież wciąż powtarzasz, że nie jest w twoim guście! — wydyszał brunet. — Nawet jej nie lubisz!
Przerzucił błagalne spojrzenie na Corny, ale ona nie zwróciła nie niego uwagi, tylko wpatrywała się w białowłosego z takim samym osłupieniem. Chyba chciała nawet coś powiedzieć, ale się powstrzymała.
— I co z tego? — Draco wzruszył ramionami. — Nie mam zamiaru się z nią wiązać. Chcę ją po prostu zdobyć. Taka trudna sztuka to niezłe wyzwanie, a ja lubię wyzwania. Jak widzisz, masz wybór — przeszył przyjaciela wzrokiem. — Albo ty zaczniesz się do niej zalecać, albo ja ją zdobędę, zaliczę i zostawię.
— Nie możesz!…
— Oczywiście, że mogę. — Uśmiechnął się paskudnie, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, który ostatnio gościł w nich dosyć często. — Ona nie jest zarezerwowana, Diable. Będzie zarezerwowana, jeśli będzie się z kimś spotykać. Jeśli zaczniecie się spotykać. Teraz… Hm, teraz, no cóż, muszę przekazać ci tę bolesną prawdę, ale Weasley w tej chwili należy do wszystkich. Albo do tego, kto odważy się ją zdobyć jako pierwszy. Wybieraj.
— Ale ona spotyka się z Potterem — jęknął rozdzierająco Blaise, ale tak cicho, że nie usłyszał go nikt prócz Dracona i Corny. — Z Potterem, Smoku. Mam odbić dziewczynę Potterowi?
Malfoy prychnął lekceważąco, dolewając sobie kawy.
— Potter, Potter, święty Potter — wymamrotał. — Potter się nie liczy, Diable. Po pierwsze jej nie zdobył, a po drugie… mogę zdradzić Ci pewną tajemnicę — zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i od razu widać było, że dobrze się bawił kosztem kumpla. — Weasley spotyka się z nim, bo jak każda dziewczyna widzi w nim ideał dobra, miłosierdzia i takie tam kretynizmy. A ty nie jesteś od niego gorszy, czyż nie? Raczej spekulowałbym, że obaj jesteśmy lepsi od tego Grzmottera.
— Ale… ale…
— Żadne ale — zdenerwował się. — Tu nie ma miejsca na żadne ale. Selekcja naturalna, Diable. Przeżyje najsilniejszy. A tak na marginesie — zmienił ton na bardziej swobodny i uśmiechnął się mściwie — Potter to Gryfon, a my jesteśmy Ślizgonami, więc przy okazji możemy załatwić międzydomowe porachunki. — Jego mina wyrażała, że miał na to wielką ochotę.
Corny nieśmiało uniosła dwa palce, niczym uczeń na lekcji, czekający na udzielenie mu głosu przez nauczyciela.
— Ona ma sześciu starszych braci. Pamiętacie o tym, prawda? — zapytała.
— Jasne — odparli jednocześnie. Draco z próżną pewnością siebie, a Blaise z delikatnym niepokojem.
— I nie robi to na was wrażenia?
— Nie.
— Tak.
— Do cholery, Diable, nie bądź cykorem.
— Odwal się. — Zabini pozwolił sobie się wkurzyć. W końcu. — Będę robił to, na co mam ochotę i nie pozwolę, żebyś mi rozkazywał — wycharczał, rzucając spojrzenie godne bazyliszka.
— Taaa, jasne — prychnął Draco. — Wliczając w to robienie w arystokratyczne gacie z powodu sześciu niedorobionych Weasleyów. Weź się uspokój, do licha. Jesteś arystokratą, Diable.
Brunet spojrzał na niego spod byka.
— Czy ja mówiłem ci już kiedyś, że cię nienawidzę?
— Oczywiście. Co najmniej sto razy dziennie. Ale wiesz gdzie ja to mam? — Malfoy posłał mu kpiarski uśmieszek. — Tam gdzie słońce nie dochodzi.
Na chwilę zapadła cisza. W tym czasie bili się ze sobą na spojrzenia, a Corny przyglądała się temu z miną wiernego kibica. Problem w tym, że nie wiadomo było, po której stronie stała. Ale w końcu nie bez powodu nazywano ją adwokatem diabła.
Pierwszy milczenie przerwał Blaise. Westchnął ciężko, zacisnął usta i nieco niechętnie odwrócił wzrok. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze niedawno siedziała grupa Gryfonów. Wielka sala świeciła pustkami. Zostało w niej jedynie dwóch Krukonów i kilku Ślizgonów. Rillieux i Selwyn dawno się ulotnili – pewnie w jakieś bardziej ustronne miejsce.
— Mam rozumieć, że nie odpuścisz? — zapytał błagalnie Dracona, drapiąc się po brodzie z kilkudniowym zarostem. Preferował styl niegrzecznego chłopca.
— Nie. — Białowłosy wykazywał chłodne opanowanie. — Męczy mnie to. Do tej pory odpuszczałem, bo wiem, że ci się podoba, ale, do jasnej cholery, ile można? Weź się jakoś określ i nie będzie problemu. Zresztą. — Wzruszył ramionami. — Nawet jeśli nie ja, to ktoś inny pozbawi twoją wielką miłość niewinności, masz to jak w banku.
— Dzięki.
— Do usług.
— Hm, Blaise — Corny nieśmiało odważyła się wtrącić — myślę, że Draco ma rację. Wiesz, jak jest w Hogwarcie. Wiesz też, że Ginny jest… hm, uważana za atrakcyjną dziewczynę i… — Zakłopotana podrapała się nad prawą brwią. — Draco nie jest jedyny, który na nią czatuje. On przynajmniej powiedział ci, jak jest i na czym stoisz.
— Aha. Czyli mam być wdzięczny, tak? — zdenerwował się brunet.
Corny bezradnie spojrzała na Dracona, szukając w nim oparcia. Chłopak przewrócił oczami. Jasne, pomyślał. Jak trwoga, to do Malfoya. A oni myślą, że mnie to wszystko tak łatwo przychodzi?
— Nie, wcale nie twierdze…imy — w ostatniej chwili zmienił końcówkę — że masz być wdzięczny czy coś. Po prostu… Do jasnej cholery, weź się do roboty i zrób coś z tym! Chcesz całe życie patrzeć na nią z daleka i wzdychać tęsknie?
— No nie…
— To weź się w garść, rusz dupę i do niej zagadaj!
Nie no, normalnie jak kobieta w ciąży, prychnął w duchu, patrząc, jak na twarzy Diabła pojawiła się mina zbitego szczeniaka. Od wściekłości do rozpaczy w dwie sekundy. A on myślał, że to Corny miała zmienne nastroje! Przy tym to jej szaleństwo to pikuś. Pan Pikuś.
Obdarzył Corny spojrzeniem typu: I co teraz, panno Doskonała? Co dziwne – ona zrobiła to samo. Popatrzyli po sobie, a potem zwrócili się do Zabiniego z pewną obawą. Ale on się nie rozpłakał, czego obawiał się Draco (w napadzie złośliwości). Zamyślił się głęboko i całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Chyba słowa Dracona go przekonały. No nareszcie, pomyślał Draco. Koniec z oglądaniem zbolałej miny i wysłuchiwaniem jego żalów, jakie to życie było niesprawiedliwe, a on sam nieszczęśliwy. Liczył na to, że jego kumpel podejmie jakieś działania albo ewentualnie wycofa się. Wtedy to on wkroczy do akcji. Uwiedzenie Weasley może być nieco żmudnym i kłopotliwym zajęciem, ale osiągnięcie trudnego celu sprawia największą przyjemność. Zgodnie z malfoyowską zasadą trzy razy zet: zdobyć, zaliczyć, zostawić. [1]
Rozwinąłby pewnie bardziej swój doskonały plan poskromnienia rudowłosej złośnicy (a może zołzy?), gdyby nie ostry ból kostki, który pojawił się nagle i nie wiadomo skąd. A raczej bardzo dobrze wiadomo. Draco spojrzał z wyrzutem na Corny, pocierając bolące miejsce.
— Za co to? — jęknął.
— Za chęć do życia — odcięła się. — To się nie uda.
Popatrzył na nią jak na wariatkę, a potem popukał się w czoło. Siedzący naprzeciw nich Diabeł nic nie zauważył, nadal pochłonięty we własnych myślach.
— Co się nie uda? — zapytał Draco. — Do cholery, Corny, ja wiem, że ty jesteś normalna na swój nienormalny sposób, ale czasem mogłabyś być normalna na normalny sposób, okay? — Dodał do tego jeszcze kilka cichych przekleństw.
— Od mojej normalno-nienormalnej normalności to ty się odwal. Nie uda ci się uwieść Ginny — zniżyła głos do szeptu. — Zapomnij o tym. Inaczej stracisz najlepszego kumpla, a tego nie chcesz, co nie?
Draco zostawił w spokoju swoją nogę, spojrzał na Zabiniego, potem na Corny i znów na niego. W końcu zmarszczył brwi, westchnął i skapitulował.
— Dobra. Ten jeden jedyny raz odpuszczę — powiedział. — Ale…
— Ale co? — zainteresowała się.
— Chcę coś w zamian.
Dziewczyna uniosła brwi zdumiona. W jej oczach czaił się niepokój, a Draco niemal widział czerwoną lampkę zapaloną w jej umyśle. Kazała jej uciekać albo przygotować się do walki. Na co tym razem zdecyduje się Corny Morgenstern?
— W zamian? Co ty chcesz w zamian, Draco? — zapytała ostrożnie.
Uśmiechnął się w paskudny sposób.
— Teraz jeszcze nic. Później. Chodź, Diabeł. Wracamy do lochów — rzucił do kumpla, a potem odsunął Corny krzesło i pomógł jej wstać. — W swoim czasie się po to zgłoszę — szepnął jej do ucha.

PONIEDZIAŁEK, 21 KWIECIEŃ
Nie podoba mi się sposób, w jaki ostatnio na mnie patrzy. Niepokoi mnie. Coś czuję, coś widzę, ale sama nie wiem co. Próbuję złapać wizję. Jest delikatna, rwie się, wymyka, przecieka między palcami. Niczym pajęczyna. Co widzę? Co czuję? Skąd ten niepokój?
Draco poważnie wziął sobie do serca mój wywód na temat wolności. Nie wiedziałam, że tak łatwo pójdzie. Zaczyna zbierać ludzi. To dobrze? Źle? A może to nie ma znaczenia? Nie mam pojęcia, co robić. Do tej pory wszystko wydawało się jasne, ale… Ale wizje są subiektywne, zależą od ludzi, od wyborów. Przyszłość zawsze może się zmienić. A ja… Hm, potrzebuję kogoś, kto mnie poprowadzi. Stąpam po kruchym lodzie i błądzę w ciemności. Jak ślepiec. Brakuje mi przewodnika. Całe życie szukam kogoś, za kim będę mogła iść.
No i Blaise. Kochany Blaise. Szczerze życzę mu, żeby udało im się z Ginny. Pasują do siebie, a Blaise zasługuje na szczęście. Zasługuje na miłość. Tak dużo wycierpiał w życiu.
Dlaczego Ślizgoni nie mają dzieciństwa? Dlaczego Ślizgoni nie mają młodości? Dlaczego od razu musimy być dorośli i odpowiedzialni?

— Hej, Corny?
Draco wetknął głowę do jednego z dormitoriów dziewcząt z szóstego roku. W tym nadal panował podział na strony. Jedna była czysta, nienaganna, wręcz pedantycznie posprzątana, a druga wyglądała, jakby przeleciał przez nią huragan. Aż dziw brał, że Czarnej nie było od dwóch dni. Przy okrągłym stoliku siedziała Corny i skrobała coś piórem.
— Co robisz, Cors? — zapytał, wchodząc do środka bez zaproszenia.
Dziewczyna zatrzasnęła jakąś książkę i odłożyła pióro. Pewnie pisała esej z czegoś. Obstawiał eliksiry albo runy.
— Już nic. O co chodzi?
Ostrożnie ominął łóżko Parkinson, przezornie starając się na nic nie stanąć. Skończyłoby się to na dwa sposoby – Czarna zabiłaby go za zniszczenie jej mienia albo on sam ucierpiałby potykając się o coś. Łóżko czarnowłosej piękności nieco przypominało wyrko Diabła. Potencjał wypadkowy w skali od zera do dziesięciu równał się jedenaście. I jak tu nie mieć mani prześladowczej, skoro wszyscy wokoło czyhali na jego życie?
— Słuchaj, musimy obgadać tę wielką miłość Diabła — rzucił, siadając na łóżku Corny, względnie najbezpieczniejszym miejscu w całym pomieszczeniu.
— Myślałam, że już to wyjaśniliśmy. — Dziewczyna bez wahania przysiadła się do niego. — Zostawiasz ją w spokoju, czyż nie? Ja ci się za to mam jakoś odwdzięczyć, ale nie bardzo rozumiem jak, co jest tylko drobnym szczegółem. Ustaliliśmy wszystko przecież.
— Niby.
— Niby? Co to znaczy? — Zmarszczyła brwi.
Draco oparł łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach i wpatrzył się w okno, które znajdowało się dokładnie naprzeciw niego. Minę miał poważną i skupioną.
— Myślisz, że to mądre pozwolić Diabłowi związać się z tą rudą cholernicą? W końcu to Weasley.
— Draco — Corny spojrzała na niego jak na idiotę - sam kazałeś mu coś z tym zrobić. To nie ja na niego napierałam, żeby wziął się w garść i zaczął do niej startować. Zaczynam podejrzewać, że masz rozdwojenie jaźni.
— No tak, tak, ale… — Zadumał się. — Wiesz, jaki jest Diabeł. Taki poważny i ułożony. A ona jest całkiem inna i… Wiesz, no… - zaczął się plątać. — Nie chcę, żeby potem narzekał, że namawiałem go, a ona go zostawiła.
Nagle Corny zaczęła się głośno śmiać. Draco poderwał się i spojrzał na nią ze strachem. Dziewczyna złapała się za brzuch i zaczęła tarzać po łóżku. Stał nad nią, nic nie rozumiejąc.
— Corny? Corny, do cholery!
A ona nadal się śmiała. Trwało to dobre kilka minut, aż w końcu otarła łzy i usiadła, krzyżując nogi. Na jej ustach gościł bardzo szeroki uśmiech, który stanowczo nie podobał się Draconowi.
— O co ci chodzi, ty szalona istoto? — zdenerwował się.
— O nic — wyszczerzyła się. — Tylko nie wiedziałam, że tak bardzo martwisz się o Blaise’a.
— Ja wcale się o niego nie martwię!
— A owszem. Nie kłóć się ze mną.
— Ja ci tu zaraz…
Rzucił się na nią i zaczął ją łaskotać. W dormitorium i całych lochach znów rozległ się szalony śmiech panny Morgenstern. Ale nikt tego nie słyszał.

_______________

[1] Trochę przerobiona zasada uczniowska trzy razy zet brzmiąca: zakuć, zaliczyć, zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.