sobota, 5 maja 2012

Rozdział dziesiąty

Niewygodne sekrety

Nigdzie nie jesteśmy bardziej samotni, niż leżąc w łóżku, z naszymi tajemnicami i wewnętrznym głosem, którym żegnamy lub przeklinamy mijający dzień.
Anais Nin

Obudziło go jaskrawe, kwietniowe słońce. Droczyło się z nim, drażniło go, wdzierało pod powieki, rozgrzewało skórę. Było ostre, drażniące i nie dawało spokoju. Jakby uwzięło się i zaparło, że musiało koniecznie go obudzić. Próbował je odgonić ręką jak natrętną muchę, przewrócić się na bok, nakryć kołdrą po uszy i spać dalej. Problem w tym, że jego dłonie nie odnalazły przykrycia. Miast tego dotknęły twardej i zimnej kamiennej posadzki. Spał na niej całkowicie ubrany, wprawdzie z głową na czymś miękkim, ale to na pewno nie była poduszka. A poza tym, przecież w lochach nie było okien…
— Cholera! — zaklął głośno Draco Malfoy, zrywając się na równe nogi.
Przez wielkie, witrażowe okna Pokoju Życzeń wpadały poranne promienie słoneczne, zalewając całe pomieszczenie kolorami. Chłopak jednak wyraźnie nie miał natchnienia na podziwianie piękna gry świateł na kamiennych ścianach i labiryncie przedmiotów. Rzucił zdenerwowane spojrzenie na srebrny zegarek na swoim nadgarstku, który wskazywał ósmą piętnaście.
— Genialnie — sarknął, zbierając z podłogi swoją niezmiernie wygniecioną i zmiętą marynarkę, która, jak się okazało, służyła mu za poduszkę. — Obronę to ja już mogę sobie odpuścić, ale McGonagall mnie zabije. Obedrze żywcem ze skóry. I da szlaban.
Mruknąwszy pod nosem jeszcze kilka najpaskudniejszych przekleństw, jakie przychodziły mu na myśl, kopnął ze złości w Znikającą Szafę i rzucił się biegiem przez korytarze utworzone z pozostawionych tu przedmiotów. Stare, spróchniałe drewno jęknęło żałośnie, mebel zachwiał się niebezpiecznie, ale nie przewrócił, oparłszy tylko na ciężkim, zniszczonym, marmurowym posągu przedstawiającym starego czarodzieja z olbrzymim brzuchem, który przypominał nieco Slughorna. Ale Draco już tego nie widział, przebiegał kolejne korytarze zamku, klnąc na siebie i wszystko wokoło. Kilka obrazów, oburzonych jego słowami i sposobem, w jaki przemierzał Hogwart, krzyknęło za nim, ale nie zatrzymywał się i nawet nie machnął na nie ręką. Wbiegł do pokoju wspólnego, bez słowa minął zszokowaną Czarną i zamknął się w swoim dormitorium.
— Niech jasny szlag trafi to wszystko — warczał cicho do siebie, rozbierając się w drodze do łazienki i rzucając ubrania jak popadło. — Niech to licho.
Wziął bardzo szybki prysznic, wyciągnął z szafy pierwszą lepszą czarną szatę szkolną i założył ją na niedokładnie wytarte ciało, a ona natychmiast się do niego przylepiła. Buty zawiązał w biegu, klnąc na robiące się supełki, wysypał z torby na swoje łóżko podręczniki z poprzedniego dnia i na oko włożył nowe. Gdy wypadł z sypialni, jego zegarek wskazywał, że do kolejnej lekcji miał dziesięć minut. Z lochów na piąte piętro był spory kawałek drogi, dlatego Draco nie mógł sobie odmówić mamrotania pod nosem wulgarnych wyrazów. Kolejne portrety odwracały się za nim, wołając głośno coś, czego on nie słyszał. Przepychał się przez tłum uczniów, nie zaprzątając sobie głowy czymś takim, jak powiedzenie: przepraszam. Ujrzawszy podążającego z dużą prędkością starszego chłopaka ze Slytherinu, grupa przestraszonych pierwszoroczniaków z Hufflepuffu odskoczyła szybko i rozpłaszczyła się pod jedną ze ścian. Nieco dalej zniesmaczony Ślizgon, Nathaniel Selwyn, starszy brat Katherine, krzyknął za nim:
— Malfoy, zwolnij! Pali się?
Ale on był już za zakrętem. Wskoczył na podążające w górę ruchome schody, licząc, że trafi tam, gdzie zamierzał. Jedna pomyłka i był już ugotowany. McGonagall poda go na gorąco.
— W ostatniej chwili — szepnęła Corny, gdy ustawił się obok niej na końcu kolejki do klasy transmutacji. — Podobno odpuściłeś sobie obronę. Z jakiej to przyczyny?
— Później ci powiem — zbył ją niezbyt uprzejmie.
Wzruszyła ramionami i usiadła w ich wspólnej ławce. McGonagall stała już na podniesieniu za katedrą, spoglądała srogo i upominała klasę o jak najszybsze zajęcie miejsc. Po bardzo krótkiej chwili gwar ucichł, zamilkły wszelkie rozmowy i wszyscy usiedli, a nauczycielka, poprawiwszy okulary w kanciastej oprawce, zaczęła odczytywać listę obecności.
— Malfoy, Draco — przeczytała, dotarłszy do jego numeru, podniosła wzrok i uważnie rozejrzała się po sali.
Wszyscy uczniowie nadstawili uszu.
— Obecny, pani profesor. — Zrezygnowany Draco podniósł rękę, pokazując się ze swojej ostatniej ławki w rzędzie pod oknem.
McGonagall zmarszczyła brwi i znów poprawiła okulary. Przyjrzała się mu surowym wzrokiem, który mówił: Gdybyś był w moim domu, inaczej byś się zachowywał. Wypadało więc błogosławić fakt, że Draco nie trafił do Domu Lwa. Wszyscy wiedzieli, że profesor transmutacji potrafiła bez skrupułów dać szlaban swojemu wychowankowi. W przeciwieństwie do profesora Snape, który wyraźnie faworyzował Ślizgonów.
— Malfoy, masz nieobecność u profesora Snape — poinformowała go belferka, przypatrując mu się znad listy i wyraźnie oczekując tłumaczenia.
Draco zaklął w duchu, widząc zaciekawione twarze odwrócone w jego stronę i złośliwe uśmieszki na nich oraz spojrzenia życzące mu wszystkiego najpaskudniejszego. Corny posyłała mu rozpaczliwe znaki dymne, sugerujące, jak się wyłgać.
— Wiem, pani profesor — powiedział, siląc się na spokojny ton. — Zaspałem na pierwszą lekcję — wyjaśnił, zakładając, że najlepszym kłamstwem jest półprawda.
— Zaraz po transmutacji idź do profesora, żeby ci to usprawiedliwił — poradziła mu oschle. Wróciła wzrokiem do listy. — Inaczej każdy nauczyciel będzie cię o to pytał.
— Oczywiście, pani profesor.
Reszta obecnych w klasie uczniów oczekiwała, że McGonagall odejmie choć z pięć punktów Domowi Węża, ale nic takiego się nie stało. Belferka spokojnie wróciła do sprawdzania obecności i tylko wyraźna zmarszczka między brwiami świadczyła, że pamiętała jeszcze o poprzednim zajściu.
Morgenstern, Corny.
Obecna.
Patil, Padma…
Draco zerknął ukradkiem na swoją przyjaciółkę, która suchym piórem rysowała zygzaki na brzegu pergaminu. Zastanawiało go, jak udało jej się wmówić nauczycielom, że nazywała się Corny a nie Ceridwen. Bo tak właśnie miała na imię, Ceridwen Riannon. Był bardzo ciekawy, czy na liście obecności pisało Corny czy Ceridwen.
Machinalnie przeczesał dłonią włosy, których końcówki wciąż jeszcze były mokre. Musiały tworzyć na jego głowie całkiem ładną fryzurkę, ale wolał sobie tego nie wyobrażać. Gdyby wyglądał jak Potter, roztrzepany i nieogarnięty albo, co gorsza, niechlujny… Brr… Nie mógł znieść myśli, że w jakikolwiek sposób mógł upodobnić się do swojego odwiecznego wroga. Nawet jeśli chodziło tylko o fryzurę, która wyglądała, jakby Gryfon nie wydział nigdy na oczy grzebienia i nie wiedział, jak go używać. Draco w zamyśleniu potarł brodę i stwierdził, że zapomniał się ogolić. Jeszcze lepiej.
— Rusz się, Draco. — Corny niedelikatnie szturchnęła go w żebra, zerkając na McGonagall. — Wstawaj, ćwiczymy zaklęcie.
Spojrzał na nią z miną zbitego psiaka, ziewnął, zakrywając dłonią usta i z westchnieniem podniósł się z krzesła. Myślał, że szokująca pobudka w Pokoju Życzeń całkowicie odpędziła od niego sen, ale okazało się, że się pomylił. Miał ciężką głowę, kleiły mu się oczy i nie mógł się na niczym skupić. Przegapił tłumaczenie tematu przez nauczycielkę, a teraz zastanawiał się, co ma robić. Zerknął ukradkiem na Corny, przyglądając się jej poczynaniom i próbując cokolwiek z nich wywnioskować. Dziewczyna westchnęła, po czym pośpiesznie wytłumaczyła mu szeptem zadanie.
Draco pomachał chwilę różdżką, udając, że coś ćwiczył, ale dobrze wiedząc, że i tak nic mu nie wyjdzie. McGonagall miała rację – od zawsze był fatalny z transmutacji. Po kilku minutach przestał się wysilać i rzucił za siebie kilka spojrzeń. Miejsce Diabła wciąż było puste. Od dwóch dni.

— Co teraz?
— Ja mam numerologię, a ty dwie godziny wolnego. Weź idź i się prześpij, bo wyglądasz paskudnie.
— Jasne. To na razie.
— Eee… Draco?
— Hm?
— Lochy są w drugą stronę.
— A tak, jasne.

Corny stała na środku korytarza, twarz ukryła w dłoniach i patrzyła między palcami, jak chłopak zawrócił i odchszedł w kierunku lochów. Miała na wpół rozbawioną, na wpół zmartwioną minę. Draco zniknął w gęstym tłumie, a ona westchnęła ciężko, pokręciła głową i wolno ruszyła w przeciwną stronę.
Co myślała? Tego nie wiedział nikt.

Śnił mu się Czarny Pan.
Sam nie wiedział czy to sen, czy już może rzeczywistość. Czarny Pan stał nad nim, a on leżał na ziemi w kałuży własnej krwi. Czerwone oczy patrzyły z pogardą i nienawiścią. Zawiódł. Stracił wszystko. Nie było już odwrotu. Nie było ratunku. Czarny Pan z różdżką w ręku, o białej jak pergamin skórze, o nagiej czaszce, o wąskich ustach bez warg, o nosie jak u węża, o pionowych źrenicach. Jego pan. I różdżka. Wycelowana nie w niego, nie w Dracona Malfoya, ale w kogoś za jego plecami. Nie widział tej osoby, ale wiedział, kto to. Słyszał cichy szloch. To bolało gorzej niż dziesiątki Cruciatusów.
Czarny Pan uniósł nieco wyżej białą dłoń o długich, kościstych palcach i wykrzywił wargi. A potem otworzył usta i wydobył się z niego syk zaklęcia.
Avada…

— Draco! Hej, Draco, budzimy się!
Ktoś potrząsnął go za ramię. Poczuł czyjś ciepły oddech na twarzy, zapach konwalii dotarł do jego nozdrzy. Wolno rozchylił powieki. Zobaczył na sobą parę czarnych oczu, które wpatrywały się w niego z intensywnością. Niżej znajdował się mały nosek, a pod nim krwistoczerwone usta. Twarz Corny wisiała o dwa cale od jego twarzy, czarne włosy dziewczyny łaskotały go w skórę. Doszedł do wniosku, że dziewczyna wyglądała jak mały, psotny chochlik z tymi swoimi ogromnymi oczętami i zadartym noskiem. Wprawdzie mówiono, że leśne nimfy, rusałki, wróżki i tego typu istoty powinny być rude, ale ona wcale nieźle klasyfikowała się do zbiorowiska tych stworzeń. Może była to wina tych oczu, zbyt melancholijnych i zamyślonych jak na człowieka.
— Ładna jesteś — stwierdził nagle, nim zdążył ugryźć się w język.
— Co? — zdziwiła się.
Zamrugała gwałtownie, wyraźnie zbita z pantałyku. Na jej policzkach pojawiły się blade rumieńce. Natychmiast odsunęła się od niego, przysiadając na krawędzi łóżka. Przyglądała mu się uważnie, jakby oceniała, czy wszystko z nim w porządku.
— Co? — zapytała ponownie.
— Ładna jesteś — powtórzył.
Leżał w swoim łóżku w swoim dormitorium i na dodatek w ubraniach. Zbyt poważnie wziął sobie do serca radę Corny, aby nieco się przespał w czasie wolnym. Drzemka w szacie szkolnej była nieco… niekomfortowa. Poza tym powinien się ogolić. I coś jeszcze. Co on jeszcze miał zrobić?
— Draco?
— Hę?
— Uderzyłeś się w głowię pod moją nieobecność? — Corny nie spuszczała go z oka, gdy podniósł się i raźno ruszył w stronę łazienki. — Wiedziałam, że nie powinnam puszczać cię samego — warknęła na siebie.
— Po czym wnioskujesz, że się uderzyłem? — zawołał z łazienki. Do kolejnej lekcji miał jeszcze dwadzieścia minut.
Przez chwilę w jego dormitorium panowała pełna konsternacji cisza. On natomiast miał świetny humor. A przynajmniej starał się taki mieć. Całą siłą woli wyrzucał z pamięci wspomnienie snu, które nakrywało go niby żałobny całun. Nie dziś, powiedział sobie.
— Jak inaczej wytłumaczyć to, z czym wyskoczyłeś przed chwilą? — Corny nie dawała za wygraną.
— Sugerujesz, że nie jesteś ładna?
Z sypialni doszło do niego westchnienie, które usłyszał mimo szumu wody płynącej z kranu. A może bardziej je wyczuł.
— To swoją drogą — rzuciła. — Ale nie o to mi chodzi. Nagle stwierdzasz, że jestem ładna. Może nawet ci się podobam, co? — dodała zgryźliwie.
— Żebyś wiedziała — mruknął do siebie, ale głośno odparł:
— Ja ci tu prawie komplementy, a ty mi z takimi zaraz wyjeżdżasz. Po prostu staram się być miły.
Wytarł się pierwszym z brzegu ręcznikiem, który równie dobrze mógł należeć do Diabła i wyszedł z łazienki. Dziewczyna nie ruszyła się nawet o cal, nadal siedziała tak, jak ją zostawił. I nawet minę miała identyczną – zaskoczoną, skonsternowaną, podejrzliwą i niedowierzającą.
— Draco, ty miły? A gdzie sarkastyczno-kpiąca powłoczka? — Uniosła brew w draconowskim geście, który zawsze wnerwiał go u niej. Za dużo przebywała z nim. — Miły to jest Blaise. Ty jesteś… malfoyowski.
— Dzięki za uświadomienie — mruknął ironicznie. — To znaczy, że zawsze mam być tym samym niesympatycznym dupkiem? Nie można się zmienić?
Westchnęła. Podniosła z podłogi swoją torbę i wstała.
— Można — stwierdziła, wzruszając ramionami. Jej spojrzenie przestało być podejrzliwe i nabrało na nowo melancholijności. — Tylko bądź łaskaw mnie aż tak nie szokować, okay? To wprawia mnie w… zakłopotanie.
— Jasne — odparł. Przepuścił ją w drzwiach. — Następnym razem cię uprzedzę.
— Dzięki.
— Jak zwykle do usług — skłonił się teatralnie, zamaszystym gestem zamiatając podłogę niewidzialnym kapeluszem (zapewne z pawim piórkiem).
Posłała mu jeden z tych najładniejszych uśmiechów, które, jak wiedział, były zarezerwowane tylko dla niego. Szkoda, że Diabła z nimi nie było. Miałby chłopczyna nowy powód do rozmyślań. Niezwykły uśmiech Corny do Dracona. I ich wspólne wymiany spojrzeń. A może Diablisko miało rację?

Zbytnie zmęczenie i skłonność Draco do snu spowodowały, że oboje z Corny opuścili drugie śniadanie. Wprawdzie dziewczyna zdążyłaby po numerologii iść coś zjeść i wrócić do ślizgońskich lochów, aby go obudzić na czas, ale wolała przez ten czas odrobić zadania domowe w swoim dormitorium. Teraz prawie nie spędzała tam czasu, bo nadal dzieliła je z Czarną. Sypialnia służyła jej jedynie, co tu dużo mówić, jako miejsce do spania. Żaden azyl, przestrzeń do odpoczynku, odrabiania lekcji, plotek i takich tam. Draco widział wyraźne starania Corny, aby za wszelką cenę nie wchodzić w drogę pannie Parkinson.
Podążając na zaklęcia, Draco czuł, że był potwornie głodny. Jak wilk albo coś gorszego, większego i głodniejszego. Jak smok! Wiedział, że Corny bardzo spodobałoby się to porównanie, ale on sam nie widział w nim nic zabawnego. Był głodny, zły, śpiący i… Sam nie wiedział. W głowie kołatała mu jakaś myśl, jakby o czymś zapomniał, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć o czym.
— Draco, jak będziesz tak myślał, przegrzejesz sobie mózg — stwierdziła Corny, gdy spotkali się na obiedzie przy stole Slytherinu.
Chłopak zachodził głowę, gdzie była przedtem – na pewno nie w Pokoju Wspólnym, bo czekał tam na nią, chcąc komuś wyżalić się z powodu swojego paskudnego nastroju – i dlaczego nie wyglądała na tak głodną jak on. A potem sobie przypomniał. Nie miał nic w ustach od wczorajszej kolacji! W końcu na śniadanie też zaspał.
Ale czy to na pewno było to, o czym zapomniał?
— Mój mózg ma się całkiem dobrze — odparł, dziobiąc widelcem smażone ziemniaki. — Ale chyba powinienem o czymś pamiętać, a nie pamiętam…
— Alkohol zabija szare komórki.
— Szare komórki odpowiadają za inteligencję — odparował natychmiast.
Gdy uniósł wzrok, zobaczył patrzące na niego bardzo roześmiane czarne oczy, w których skakały iskierki wesołości i uśmiech błąkający się na wąskich, (o dziwo!) bladych wargach siedzącej obok niego dziewczyny. Wcale mu się to nie spodobało.
— Co jest takie zabawne? — zirytował się.
Niezrażona Corny nadal wydawała się czymś bardzo rozbawiona, mimo jego ostrego tonu. Wsadziła nos w puchar z kawą i długo nic nie mówiła. Przypuszczał, że nie chciała wybuchnąć głośnym śmiechem.
— Właśnie powiedziałeś coś bardzo głupiego — odpowiedziała w końcu z szerokim uśmiechem.
— Cóż takiego? — zapytał, odtwarzając w pamięci swoją ostatnią wypowiedź.
— Powiedziałeś, że szare komórki odpowiadają za inteligencję. — Uniósł brwi, nic nie rozumiejąc. — Jeśli odpowiadają tylko za inteligencję, to powinieneś być na poziomie czteroletniego dziecka. W tym roku wypiłeś tyle alkoholu, że sama się dziwię, że jeszcze żyjesz.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego — oburzył się i odwrócił od tej wariatki. Bo inaczej nie można było jej nazwać.
Corny wzruszyła ramionami, ale na jej ustach przez cały czas gościł bardzo szeroki uśmiech, a Draco mógł tylko przypuszczać, co ją tak rozbawiło. Sam naprawdę nie widział w swojej wypowiedzi nic, co mogłoby wydawać się choćby trochę śmieszne. Nawet jeśli szare komórki nie odpowiadały tylko i wyłącznie za inteligencję, to przecież każdy mógł się pomylić. Ale Corny miała własny świat i najwyraźniej właśnie w tej chwili postanowiła do niego odpłynąć.
— Idziesz odwiedzić Blaise’a?
Zerknął w lewą stronę. Dziewczyna przyglądała mu się uważne, zniknął obłąkańczy uśmiech i wesołe iskierki. Była całkiem poważna, na ile poważna może być Corny Morgenstern. Jej spojrzenie mówiło: Nawet jeśli nie miałeś zamiaru iść, to i tak pójdziesz, bo ja ci każę.
— Tak, wieczorem. Przecież wiesz — odparł ze spokojem, odwracając wzrok na swój talerz i dziobiąc widelcem udko z kurczaka. Nikt prócz Ślizgonów nie przejmował się etykietą podczas posiłków, a Draco musiał przyznać, że jedzenie kurczaka nożem i widelcem było… cóż, kłopotliwe.
— Ucałuj go ode mnie.
Draco skrzywił się w duchu, wyobrażając sobie, jakby to musiało wyglądać. Natychmiast jednak odegnał od siebie takie absurdalne myśli i odpowiedział, może trochę zbyt szybko i porywczo:
— Jasne.
Przechyliła głowę, wpatrując się w niego ciekawie, a potem uśmiechnęła się delikatnie, smutno i melancholijnie. W końcu wstała i oznajmiła cicho, że musi iść do dormitorium, zabrać z niego rzeczy potrzebne do napisania eseju na runy, który powstawał już drugi dzień. Draco doskonale wiedział, że Corny korzystała z okazji, że Czarnej nie było we wspólnej sypialni. Później usiądzie z nim w Pokoju Wspólnym albo w jego dormitorium i będzie udawała, że nie wie o co mu chodziło, gdy zapyta ją, czemu to zawsze ona schodziła z drogi swoim wrogom, a nie oni jej. W zamyśleniu patrzył za nią, jak odchodziła wolnym krokiem, po czym pokręcił głową i wrócił do obiadu.
Dlaczego to Corny najbardziej cierpiała przez wojnę, którą Pansy Parkinson wypowiedziała jemu, Draconowi Malfoy?

Dobrze po dwudziestej korytarze Hogwartu bywały raczej puste. Uczniowie piątego roku mogli przebywać na nich właśnie do dwudziestej, a adepci magii z szóstego i siódmego jedynie godzinę dłużej. Reszta musiała zniknąć w Pokojach Wspólnych zaraz po kolacji. Fakt, nie zawsze było to przestrzegane, studenci nierzadko urządzali sobie nocne wycieczki, ale stanowczo lepiej było nie natknąć się w czasie jednej z nich na nauczyciela patrolującego zamek. Zwłaszcza gdy było się Gryfonem, a dyżur miał akurat profesor Snape.
Draco wolnym krokiem przemierzał korytarz za korytarzem. Kierował się w stronę skrzydła szpitalnego i uważnie obserwował okolicę. Gdyby ktoś go śledził i wlazł za nim do sali chorych, mogłoby to źle skończyć się dla Diabła. Jego tajemnica pozostawała w sekrecie przez ostatnie dwa i pół roku, a Blaise wolałby, żeby już tak zostało. Niektóre tajemnice były po prostu zbyt niebezpieczne, żeby je ukazać na światło dzienne.
Skrzydło szpitalne pachniało chorobą. Draco nienawidził tego zapachu. W dzieciństwie spędził wiele czasu na włóczeniu się z matką po szpitalach i uzdrowiskach w całej Europie z powodu swojego słabego zdrowia. Dlatego ten zapach źle mu się kojarzył. Przypominał mu białe, puste sale, w których leżał całkiem sam, obrzydliwe eliksiry, które musiał pić, zmarszczkę udręki na czole matki, której widok zawsze sprawiał, że czuł się paskudnie oraz, a może przede wszystkim, wieczną złość ojca, że jego jedyny potomek nie okazał się silnym i urodziwym chłopcem. Bo dawniej Draco raczej nie mógł uchodzić za ładne dziecko. Może nie był jakimś małym potworkiem, na widok którego uciekały inne dzieci, a wszystkie matki patrzyły współczująco na jego rodzicielkę, ale jego skóra zawsze miała chory, wręcz zielony odcień z fioletowymi cieniami pod oczami oraz wystającymi kośćmi policzkowymi i podbródku. On sam był w tym czasie bardzo niski, straszliwie chudy i tak delikatny, że wydawałoby się, że większy podmuch wiatru mógł go przewrócić. Przydługa, upiorna, biała grzywka opadająca na czoło potęgowała wrażenie chorobliwej bladości, a zbyt duże, szare oczy… no cóż, przypominały nieco wyłupiaste spojrzenie PomyLuny Lovegood, strasząc na chudej, zapadniętej i zmęczonej kolejną chorobą twarzy. Draco prawie nie miał zdjęć z tamtego okresu, jedynie kilka ze zdrowszych miesięcy, jak to zwykle nazywała matka: z krótkich wakacji spędzonych z Diabłem w Grecji, wyjazdu z matką na Karaiby, spędzonym z ojcem Mistrzostwem Świata w Quidditchu w Niemczech, itepe. Naprawdę było tego niewiele, ledwie kilka czarno-białych zdjęć, a i te nie przedstawiały zdrowego, uśmiechniętego chłopca, jakim zawsze był Blaise Zabini. Stojąc obok niego, Draco stale wyglądał jeszcze bardziej chudo, blado i chorowito. Wszystkie niekorzystne fotografie skrupulatnie zbierała matka i starannie ukrywała przed jego oczami. Pewnie nie chciała sprawić mu przykrości, a Draco nie mógł zrozumieć powodów jej postępowania. Przecież go nienawidziła. A przynajmniej tak zawsze sądził.
Dlatego przekraczając próg skrzydła szpitalnego, Draco powstrzymywał się od skrzywienia, gdy wróciły do niego niemiłe wspomnienia. Nie lubił szpitali ani uzdrowisk i raczej omijał je szerokim łukiem. Gdyby to był ktoś inny, nikt na świecie nie zmusiłby młodego Malfoya do wkroczenia na białe, pachnące zbyt dużą ilością wybielacza i środków czystości tereny madame Pomfrey. Ale to nie był ktoś inny. To był Diabeł. Draco co miesiąc tylko zaciskał zęby, wstrzymywał oddech i ze zbolałą miną przekraczał próg skrzydła szpitalnego.
Sala była wielkości pokoju wspólnego Ślizgonów, prostokątna i zastawiona dwoma szeregami pokrytych białą pościelą łóżek – ogólnie to wszystko było tu białe – z których większość była pusta. Gdzieś w połowie rzędu prawego leżał pierwszoroczniak z Hufflepuffu, który uszkodził się w czasie lekcji latania na miotle, a nieco dalej spała Krukonka z piątego roku, która już nie wytrzymywała stresu przed SUM-ami. Drzwi do gabinetu oraz prywatnych pokoi madame Pomfrey, znajdujące się na końcu sali na prawo, były zamknięte. Łóżko Diabła, ostatnie po lewej, zostało odgrodzone od innych białym parawanem. Draco bez wahania skierował swoje kroki w ich stronę.
Blaise leżał skulony pod białym, jak zwykle skotłowanym i nieco zsuniętym na ziemię, przykryciem. Nigdy nie miał spokojnych snów, a nad ranem jego pościel zazwyczaj lądowała na ziemi. Był niespotykanie blady, jego zmęczona twarz miała szary odcień, a pod oczami rysowały się ciemne sińce. Wyglądał tak bezbronnie, że Draconowi zrobiło się go szkoda. Niestety, jak co miesiąc. Patrząc na niego, dość trudno było uwierzyć, że to ten sam chłopak, na którego widok piszczeli z przerażenia uczniowie pierwszego roku. Kulił się jak wystraszony szczeniak i oddychał chrapliwie. Mięsień na jego silnej szczęce drgał, powieki poruszały się od niespokojnego snu. Kiedyś Corny powiedziała Draconowi, że gdy widziała go w takim stanie, zawsze miała ochotę go przytulić. Chłopaka zastanawiało, jakby Diabeł zareagował na coś takiego. Zapewne nie byłby zbyt zadowolony i chyba by się obraził.
Draco nie żałował, że przyszedł, gdy jego przyjaciel już spał. Doskonale wiedział, że Diabeł nie lubił, gdy oglądano go w takim stanie. Dlatego ustalili z Corny, że będą rzadko zaglądać do skrzydła szpitalnego i na zmianę – ona rano, a Draco wieczorami. Jednak on w pełni zdawał sobie sprawę, że dziewczyna oszukiwała i przybiegała tu w czasie przerw. Zapewne siedziała cicho obok Blaise’a, z książką lub notatkami, a on udawał, że spał. Jej to nie przeszkadzało – po prostu pokazywała drugiemu ze swoich przyjaciół, że bardzo jej na nim zależało. Draco nie potrafił się do czegoś takiego zmusić – nawet dla swojego jedynego i najlepszego kumpla. Jedna wizyta na dzień i tak nadwyrężała siły młodego Malfoya. Wspomnienia bywały zabójcze.
Księżyc świecił jasno, jak zawsze dobę przed pełnią. Srebrzysta poświata zalewała całą salę, nadając jej jeszcze więcej klimatu choroby. W innym miejscu ktoś może zachwycałby się romantycznym nastrojem księżycowej nocy, pięknem srebrnego światła padającego na kamienne mury. Tutaj przywoływało one inne skojarzenia. Zwłaszcza niektórym.
Była pewna tajemnica, którą Diabeł ukrywał przed całym światem przez ostatnie dwa i pół roku. Wiedziało o niej tylko kilka osób, w tym Draco z Corny, Snape jako opiekun Domu Węża, Dumbledore jako dyrektor, McGonagall jako jego zastępca oraz oczywiście madame Pomfrey. Blaise bardzo starał się, żeby nikt prócz nich nie miał o tym pojęcia – nie powiedział nawet Czarnej i Aniołowi. A może w ich przypadku chodziło bardziej o to, żeby ich nie przerazić i nie obrzydzić do swojej osoby? Sekret Blaise’a Zabiniego był bardzo delikatny i bolesny dla niego samego. I nie miało tu znaczenia, że Draconowi i Corny wcale to nie przeszkadzało.
Blaise Zabini był wilkołakiem.
To, że się nim stał, wcale nie zależało od niego. Nie było również cechą wrodzoną – nie odziedziczył tego po wciąż nieokreślonym ojcu, którego przecież nie znała nawet jego własna matka. O to, kim się stał, nie obwiniał też Dracona, który, bądź co bądź, maczał w tym palce i wyszedł z tego cało, bez… małego futerkowego problemu. Kryptonim dla przypadłości Diabła wymyśliła Corny, a może gdzieś zasłyszała. Nikt ją o to nie pytał.
W czasie wakacji przed czwartym rokiem Draco z Blaise’em niechcący wpakowali się w czasie pełni na trzy wściekłe, głodne i nieskore do negocjacji wilkołaki. Wyprawa do lasu w środku nocy była oczywiście pomysłem młodego Malfoya, który nie mógł wysiedzieć w domu z pijącym coraz więcej Ognistej Whiskey i sprowadzającym wciąż więcej piękniejszych i młodszych kochanek ojcem oraz z co dzień dziwniej zachowującą się matką. A Diabeł… Diabeł nie miał nic przeciwko tej całej wycieczce. Może gdyby zaprotestował, puknął się w czoło, potrząsnął kumplem i wybił mu ten pomysł z głowy… Draco często zastanawiał się, co by było gdyby… Ale na niektóre pytania nie było odpowiedzi. Poza tym Blaise chciał się rozerwać i przeżyć dreszczyk emocji równie mocno co jego białowłosy przyjaciel. Właśnie przyjechał do niego na wakacje, uwolnił się od arystokratycznej, pełnej wdzięku i piękna, ale równocześnie drażniącej matki, która przyciągała tak wiele męskich spojrzeń, że jej synowi czasem robiło się od tego niedobrze. Obaj chcieli poczuć się wolni, uwolnić od rodziców i zmartwień z ich powodu, powłóczyć w środku nocy po mrocznym, ale pustym lesie, w ciszy i milczeniu. Pogadać, jak kumpel z kumplem, poczuć trochę strachu, adrenaliny i wolności bez ograniczeń, która możliwa była tylko na łonie natury. Cała ta wyprawa skończyła się tragicznie i tylko cudem udało im się zwiać. Znaczy Draconowi, bo Diabeł był ledwo żywy i Malfoy musiał go nieść przez większość drogi. Wciąż nękała go myśl, dlaczego ten przeklęty wilkołak nie zaatakował jego, tylko rzucił się na Blaise’a. Przecież Draco stał tuż obok, bliżej…
Draco wiedział, co interesowało Diabła. Bruneta do tej pory zastanawiało, kto skonfundował jego matkę, skoro Simone nie wywaliła go z domu zaraz po tym, jak dowiedziała się, co stało się z jej synem. I dlaczego żaden z nich nie dostał żadnej kary. Za takie coś powinni im porządnie przetrzepać skórę… A może tylko on nie dostał, bo matka uznała, że to co od tej pory miało dziać się z nim co miesiąc, było wystarczającą karą? Diabeł nie wiedział, co z Draconem. Białowłosy nigdy się nie przyznał, ale przecież Lucjusz nie stronił od stosowania kar cielesnych za najmniejsze przewinienie, a dopiero za coś takiego. Jednak Blaise nie pytał, wiedząc, że nie otrzymałby odpowiedzi. Milczenie Malfoya na ten temat i brak jakiegokolwiek kontaktu z nim przez resztę wakacji okazało się wystarczająco wymowne.
Dla Dracona wymowniejsze były cztery grube blizny na jego plecach, które zawsze widział w lustrze. I to, że sam widok lochów, w których Ślizgoni mieli przecież kwatery, powodował u niego mdłości i niepowstrzymaną chęć ucieczki na powierzchnię. Do tego nie było tam okien…
Zmęczony zbliżającą się pełnią i dużą ilością wywaru tojadowego, który miał zapobiegnąć gwałtownemu zachowywaniu się podczas przemiany, Diabeł mruknął coś niewyraźnie przez sen, poruszył się gwałtownie i odgarnął kołdrę, która zsunęła się na posadzkę. Potem otworzył oczy i ujrzał Dracona, bujającego się na tylnych nogach trzeszczącego krzesła. W świetle księżyca zwykle blada twarz Malfoya miała upiorny wyraz, włosy wydawały się skrzyć i świecić, a oczy były ciemne i niebezpiecznie błyszczały w ciemności. Wyglądał jak bardzo zły i bardzo głodny wampir, który zastanawia się, czy zabić, czy jeszcze pobawić się ofiarą. A jej strach wywoływał u niego jedynie rozbawienie i podsycał głód.
— Co tu robisz? — wychrypiał Diabeł. Choć wyraźnie próbował to ukryć, jego głos był pełen wyrzutu i wstydu.
— Siedzę — odparł takim tonem, jakby uważał, że pytanie o takie oczywiste oczywistości to czysta kompromitacja. Machnięciem różdżki zapalił samotną świecę na stoliku nocnym obok łóżka. Stał tam też kubek z parującym eliksirem. — I zastanawiam się, ile jeszcze wytrzyma to paskudne krzesło. Doprawdy mogliby kupić jakieś lepsze. Szkołę stać na to, ale stary Dumble oczywiście nie wyłoży szkolnych pieniędzy. Czasem zachowuje się jak ostatni sknera.
Diabeł spojrzał na niego z wyraźnym zniechęceniem i niesmakiem, ale widać było, że nie chciał się sam przed sobą przyznać, że nieco poprawiło mu to humor. Takie rzeczy nad łóżkiem wilkołaka tuż przed pełnią mógł powiedzieć tylko Draco Malfoy, osoba kpiąca sobie ze wszystkich ludzi, całego świata i, przede wszystkim, wszelkich konwenansów.
— Widzę, że Corny zostawiła ci notatki z ostatnich kilku dni. — Draco bez pytania o zgodę wziął z szafki przy łóżku kilka zapisanych pergaminów, które wyglądały jak rozprostowane żelazkiem. Przeglądał je, jakby nie zauważył, że w pomieszczeniu było prawie kompletnie ciemno, a świeca dawała tak migotliwe i słabe światło, że nie miało ono szans rozjaśnić mroku. Jego wzrok wykorzystywał każdą najmniejszą ilość światła. — Czyżby sądziła, że w czasie pełni najdzie cię nagle ochota na naukę transmutacji?
— Po prostu jest miła i stara się pomóc. Czy ty zawsze musisz być względem niej taki paskudny i okropnie ironiczny? — Blaise podniósł się nieco i oparł o ramę łóżka. Wyglądał na całkowicie rozbudzonego i najwyraźniej zapomniał, że miał być odtrącający i zniechęcający. Prawdopodobnie w tamtej chwili nie pamiętał też, że był wilkołakiem tuż przed przemianą.
— A czy ty zawsze musisz jej bronić, jeśli jestem względem niej paskudny i okropnie ironiczny? — mruknął białowłosy, przedrzeźniając kumpla. — Przecież ona też ma usta, język i nawet potrafi mówić! Widziałeś coś takiego? — dodał z teatralnym zdziwieniem.
Diabeł przewrócił oczami.
— Nie rozumiem, dlaczego ona wciąż cię lubi.
— Z tego samego powodu co i ty — odparł natychmiast Draco. Brunet mimo ciemności zauważył psotny uśmiech na jego ustach. Malfoy wyglądał z nim jeszcze bardziej niepokornie, na co dziewczyny leciały jak muchy do miodu. — Bo jestem uroczy, czarujący i bardzo przystojny.
— Wiesz co, Smoku? — Diabeł zmienił nastawienie i wyraźnie dusił w sobie wybuch śmiechu. Draco był z siebie bardzo dumny z tego powodu. — Chyba muszę cię zmartwić.
— Hę?
— Wolę dziewczyny.
Białowłosy zachichotał, ale zabrzmiało to trochę diabolicznie. Draco rzadko szczerze się śmiał – w większości z powodu Corny albo gdy siedzieli z Diabłem na kremowym piwem w ich dormitorium. Gdy był zmartwiony, nie miał nastroju albo po prostu w pobliżu była jakaś niepożądana osoba, jego śmiech powodował niezbyt przyjemne skojarzenia z samym diabłem.
— Cieszę się, że wolisz dziewczyny, Diabeł — rzucił nie zmieniając wyrazu twarzy. Założył, że kumpel nie zauważył jego nastroju. — Tak się składa, że ja też, więc mógłbyś liczyć tylko na niespełnioną miłość i wieczną przyjaźń.
— Tak jak Corny? — zapytał brunet neutralnym tonem i z miną niewiniątka.
Draco zamrugał gwałtownie, zbity z pantałyku. Dwie przednie nogi krzesła opadły z trzaskiem na posadzkę.
— Co?
Nagle przypomniała mu się niezwykle zdumiona mina Corny, którą miał okazję oglądać tego dnia we własnym dormitorium, gdy powiedział jej, że była ładna. I jej pełne zaskoczenia pytanie: Co?
— Zapytałem czy Corny też może liczyć tylko na niespełnioną miłość i wieczną przyjaźń — powtórzył Diabeł, nadal całkiem niewinnie.
Malfoy spojrzał na niego podejrzliwie, dostrzegając w jego oczach czające się niebezpieczeństwo. Co jak co, ale wzrok to Draco miał dobry. Natychmiast zmienił taktykę i przybrał pokerową minę. Najlepszą strategią od zawsze było udawanie, że nie wie się, o co chodzi.
— Nie rozumiem — powiedział.
— Faktycznie — mruknął Blaise ze znużeniem. Zamknął oczy i Draco wściekł się na siebie, widząc jak bardzo jego przyjaciel był zmęczony. — U was to idzie w obie strony. Jestem ciekawy, które z was pierwsze się połapie.
— Połapie się w czym? — Mimo wszystko, klnąc na siebie w duchu, Malfoy nie potrafił jednak zakończyć rozmowy na takim etapie. Nienawidził pytań bez odpowiedzi. — Diabeł, co ty kręcisz, co?
Brunet uchylił powieki. Światło świecy rzucało cienie na jego szarą twarz, pogłębiając kolor ciemnych sińców pod sennymi oczami. Draco pomyślał z ironią o absurdzie sytuacji – przecież do niedawna to on był tym słabym, chorowitym i kruchym. Diabeł zawsze był okazem zdrowia. Życie potrafiło być naprawdę przewrotne. I bardzo wredne.
— Z tego co ja widzę, to ty kręcisz, Smoku. Prawie nie śpisz, zamęczasz się w Pokoju Życzeń, imprezujesz do upadłego, pijesz na umór, a potem z ogromną ochotą pozwalasz Corny się ratować.
— Z tego co wiem, ty imprezujesz i chlejesz razem ze mną — zauważył Draco sarkastycznie.
Diabeł prychnął cicho. Jego powieki ponownie opadły. Malfoy zauważył, że przyjaciel powoli zapadał w sen, choć jeszcze próbował z tym walczyć. Ale spore ilości wywaru tojadowego tylko pogłębiały zdolności Zabiniego w tym kierunku.
— Ja przynajmniej otwarcie przyznaję się dlaczego — wymamrotał Blaise.
— A ja to nie? — zdziwił się Draco, próbując ukryć ironię, która niestety mu się wymknęła. — Co mam robić? Oznajmić wszystkim, że życie mnie przytłacza i dlatego muszę upić się raz na jakiś czas?
— Nie wiem, może powiedz Corny, że ci się podoba — podsunął uprzejmie Diabeł. Jego słowa stały się niewyraźne.
— Dziś rano powiedziałem jej, że jest ładna, a ona zapytała mnie, czy nie uderzyłem się w głowę — mruknął białowłosy. Nie był pewny, czy jego kumpel to usłyszał, bo po chwili do jego uszu doszedł równomierny oddech śpiącego Diabła.
Blaise znów skulił się na łóżku. Draco znów pobujał się trochę na tylnych nogach krzesła, które cały czas trzeszczało żałośnie, a potem opadł na podłogę i podniósł z niej blaise’owe przykrycie. Otulił nim przyjaciela z niepodobną do niego troskliwością i wstał. Podumał chwilę nad śpiącym Diabłem, westchnął i pokręciwszy głową, wyszedł ze skrzydła szpitalnego.
Zamek był pusty, cichy i ciemny. Spał zasłużonym snem. Zegar na Wieży Północnej wybijał dwudziestą trzecią, gdy Draco bezszelestnie przemierzał hogwarckie korytarze, a potem zamknął się w Pokoju Życzeń. Cokolwiek mówił o nim Diabeł, on i tak się nie zmieni.
Nie było sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.