sobota, 5 maja 2012

Rozdział dziewiąty

Nowe perspektywy


Głupi i zapominalski jest stary, który niedocenia siły młodości.
J. K. Rowling


Tak naprawdę Draco od zawsze miał dziwne sny. Od dzieciństwa. Niektóre były przyjemne, inne dużo mniej. Nigdy nie mówił o nich nikomu, zwłaszcza ojcu. Matce też nie. Bo po co? Uznaliby, że miał nierówno pod sufitem i oddaliby go do Świętego Munga. Pradziadek Ian podobnież był szurnięty, a Draco gdzieś wyczytał, że choroby psychiczne były dziedziczne.
Draco nie uważał siebie za osobę chorą psychicznie. Każdy miał jakieś swoje nietypowe przyzwyczajenia, fobie, zdolności czy małe zboczenia. On nie był pod tym względem wyjątkiem. Mówiło się raczej, że wyjątkami są osoby o szczególnych zdolnościach. Corny wiedziała, ale Draco był kompletnie przeciętny, tylko czytał w ludziach jak w otwartych księgach. Zawsze powtarzano mu, że był egoistą, ale przyglądając się ludziom wokoło dochodził do wniosku, że to nie od niego bił egoizm. On był tylko kroplą w morzu. Dość znaczącą i na dodatek nieco zamarzniętą kroplą. Za takiego właśnie go uważano – za zimnego i nieczułego drania. Ale inni nie byli lepsi od niego.
No i miał te swoje dziwne sny. Przyzwyczaił się do nich, stały się częścią niego. Niektóre były straszne, z innych nie chciał się obudzić. Jedne były bardzo realne, inne wręcz abstrakcyjne. A wszystkie dziwne i dziwniejsze. Przyzwyczaił się, zaczął je akceptować. I wyciągać z nich wnioski.
Przez kilka tygodni po rozmowie z Corny śnił o niej. Zawsze padały z jej ust te same zdania: Ja też jestem szlamą, a potem: Oni potrzebują tylko kogoś, kto ich poprowadzi. Do wolności. Początkowo był jeszcze pełen poczucia winy, że nie zwracał uwagi na drugie zdanie. W uszach ciągle mu brzmiało: Draco, ja jestem szlamą. Ja też jestem szlamą. Rozbierał to na części pierwsze, nieustannie drążył, myślał nad tym, zastanawiał się. Przez to sny nie ustawały, za to zamieniały się w koszmary. Zaczynał już nawet sądzić, że z tym szaleństwem to jednak mogła być prawda. Misja znów stanęła w miejscu, Czarna rzucała mu coraz śmielsze spojrzenia i uśmiechy, a ból głowy prawie nie ustawał. Profesor Snape też stawał się coraz bardziej wścibski. To wszystko razem doprowadzało Dracona do stanu lekkiego załamania nerwowego. Corny wprawdzie starała się jak mogła, udawała, że nic się nie stało, skończyła z wyrzutami, ale to nie pomagało. Malfoyowie z natury mieli dobrą pamięć.
Aż nadszedł kwiecień. Przerwa wielkanocna była coraz bliżej i Draco nagle uświadomił sobie, że wcale nie miał ochoty wracać do domu. Wtedy jak na złość w jego snach pojawiło się coś innego. Zamknięte na klucz drzwi na drugim piętrze. I oczywiście Corny, jakby nie miała zamiaru odpuścić, choć w rzeczywistości robiła, co mogła. Ale podobno sen odzwierciedlał prawdziwe pragnienia, pociągi i intencje. Była więc znowu ona, stojąca pewnie na tle tych cholernych drzwi i wyglądająca tak samo jak na tej nieszczęsnej imprezie, czarna i drapieżna, mówiąca do niego z powagą: Oni potrzebują tylko kogoś, kto ich poprowadzi. Do wolności. Jak tylko wypowiedziała te słowa, zaraz Draco budził się i niezależnie która była godzina, nie mógł już zasnąć. Leżał, patrząc w baldachim łóżka i zastanawiał: jacy oni?
Dlaczego te drzwi miały jakikolwiek związek z nimi? Właściwie kim byli oni? Było tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Zdawało mu się, że coś pamiętał. Później zdał sobie sprawę, że nawet wiedział, gdzie tego szukać. Odświeżał wspomnienie tej rozmowy w lochach, na którą nie zwrócił wtedy uwagi. Corny mówiła o tych wszystkich bawiących się, właśnie o nich. Chodziło o wolność. Oni wszyscy pragnęli wolności i potrzebowali tylko przewodnika w drodze do niej. Tak mówiła Corny, jakby czytała nie w myślach, ale w marzeniach i snach tych ludzi. Tak samo młodych i zbuntowanych jak ona i on. Co ja mam z tym wspólnego?, zapytał wtedy. Och, Draco, Draco. Ty sam wiesz najlepiej, odpowiedziała mu, uśmiechając się pobłażliwie. Dlatego wzruszył ramionami i wyrzucił to z pamięci. A teraz wróciło to do niego w snach. I zastanowił się. Czy to on ma być tym przywódcą? Ta myśl wydawała mu się tak nierealna, że wręcz śmieszna. Kto go posłucha? Miał opinię skandalisty, imprezowicza i cynika. Mówiono o nim, że z nikim się nie liczył, że nie miał serca, że dla niego najważniejsza była czysta krew i pieniądze. Po części miano rację, plotek nie dementował. To nie miało sensu, bo zaraz pojawiały się nowe. Im bardziej się starał, tym było gorzej. Nie było więc szans, żeby ktoś za nim poszedł. A może tylko jemu się wydawało? Postanowił zapytać Diabła, ale rzucił tylko jedno spojrzenie na kumpla i rozmyślił się. Może i by go zrozumiał, ale Draco wzdrygał się przed odsłonięciem przed kimkolwiek swoich myśli. Poza tym Diabeł nie usłyszał nawet jednego zdania z jego kłótni z Corny. Spał jak zabity. Ten to ma zdrowie, skwitował to Draco z przekąsem.
Ale ta myśl nie dawała mu spokoju. Zapomniał już o wyrzutach Corny i skupił się po raz kolejny na drzwiach oraz na nich. Trzeba odszukać ludzi, którzy myślą jak ja, postanowił. Wiedział, że to nie będzie łatwe. To jak szukanie igły w stogu siana. Malfoy, od kiedy jesteś idealistą?, zapytał sam siebie. Przecież zawsze kierowałeś się swoim egoizmem i chęcią zaspokojenia własnych potrzeb i było ci z tym dobrze. Dlaczego teraz szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma? Znów pojawiły się pytania bez odpowiedzi.
— Draco? Co się dzieje? — zmartwiła się nie po raz pierwszy Corny, gdy próby nawiązania z nim kontaktu przy śniadaniu spełzły na niczym. — Coś się stało? Draco? Hej! — Pomachała mu dłonią przed twarzą. — Od kilku dni jesteś jakiś nieobecny. Co się dzieje?
— Nic — odparł z obojętną miną. Spojrzał w jej czarne oczy i natychmiast zmienił zdanie. — Pamiętasz naszą rozmowę na imprezie w lochach? — Pochylił się w jej kierunku i maksymalnie zniżył głos.
Spojrzała na niego z bezgranicznym zdumieniem. Tak naprawdę to wolałby uwielbienie graniczące z fanatyzmem, ale brał to, co mu dawała. A potem zdziwił się, że stać go jeszcze na autoironię.
— O wielu rzeczach rozmawialiśmy — odpowiedziała z wahaniem.
— Wiem. Chodzi mi o to, co mówiłaś o tych, co tam byli. No wiesz, wolności i o idealistach… — urwał, szukając odpowiednich słów w pamięci. Nagle jakby mu ich zabrakło, a to było do niego niepodobne.
— Dobra, powiedzmy, że wiem, o co ci chodzi — odrzekła ostrożnie. Nadal słychać było w jej głosie wahanie.
Ich szeptanie zaciekawiło siedzących najbliżej Ślizgonów, którzy wbili w nich wścibskie spojrzenia, mówiące: Wiemy, że macie coś do ukrycia. Jeśli jest to coś paskudnego, to tym bardziej chcemy wiedzieć. Draco skierował na każdego z nich swój lodowaty wzrok. Podziałało. Jednak zirytowany chłopak nie miał już chęci na prowadzenie rozmowy w tak doborowym towarzystwie.
— Skończyłaś już? — zapytał niezbyt uprzejmie, samym tonem głosu dając do zrozumienia, że nawet jeśli jeszcze nie skończyła, to nic go to nie obchodziło. Corny nienawidziła tego tonu. — Musimy porozmawiać na osobności.
— Teraz?
— Natychmiast — warknął gniewnie, czując na sobie kolejne niedyskretne zerknięcia ślizgońskich oczu. A wiadomo, że każdy wychowanek Domu Węża miał po kilka par ocząt, żeby zauważyć każdy błąd wroga.
Dziewczyna posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, odstawiając kubek z niedopitą kawą trochę głośniej niż należało. Wstali prawie równocześnie i wyszli wśród zaciekawionych szeptów, które rozlegały się za ich plecami. Draco widział jak Diabeł powiódł za nimi wzrokiem, a potem wzruszył ramionami. Każdy miał swoje tajemnice.
— No dobra, jaśnie panie Malfoy. — Corny stanęła na środku pustej klasy i wzięła się pod boki. To dziwne, ale Draconowi nagle przypomniała się ruda i gruba pani Weasley, którą widział dawno temu na Pokątnej, jak wrzeszczała na bliźniaków. Corny miała podobną minę i stała w takiej samej pozie. — Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? Bo nie bardzo łapię.
Corny rzadko się denerwowała, ale Draco kiedyś błędnie stwierdził, że nie można było jej wyprowadzić z równowagi. To przecież coś całkiem innego. Nie krzyczała, nie rzucała wszystkim, co miała pod ręką, nie sapała gniewnie i nie ciskała błyskawic. Po prostu brała się pod boki i patrzyła na człowieka z lekką urazą. Od razu było widać, że była w stanie dalekim od pełnej harmonii ducha.
— Pamiętasz tę rozmowę czy nie? — z miejsca wrócił do poprzedniego tematu.
— Czy to takie ważne? — zapytała, przekrzywiając głowę na bok. — Nawet jeśli pamiętam, to co?
Prychnął.
— A ty możesz mi powiedzieć, dlaczego teraz się tego wypierasz? — zirytował się lekko. Nie lubił, gdy ktoś się z nim sprzeczał.
Punkt pierwszy: Draco Malfoy miał zawsze rację. Punkt drugi: Jeśli Draco Malfoy nie miał akurat racji, patrz punkt pierwszy[1].
Przetarł najbliższą ławkę i skrzywił się na widok sporej ilości kurzu, która została na jego dłoni. Bardzo ostrożnie usiadł na brzegu blatu z wyraźnie zniesmaczoną miną, nieco obawiając się zniszczenia nowej szaty szkolnej. Te puste klasy są bardzo przydatne, stwierdził w myślach. Ale ktoś mógłby tu od czasu do czasu sprzątać, dodał bez wahania. Nie myślał nawet o Filchu – nie był takim sadystą, żeby kazać jednemu staremu zrzędzie doprowadzić do porządku kilkaset niesprzątanych od wieków sal. Ale stary Dumble mógłby oddelegować do tego skrzaty domowe. W Hogwarcie była ich ponad setka, więc kilka mniej w kuchni nie zrobiłoby różnicy
— Nie wypieram się. Po prostu nie wiem, o co ci biega.
— Już tłumaczę, wasza wysokość. — Skłonił się głęboko z teatralną powagą. Z niepokojem zauważył, że znów się kłócili. — Chodzi mi o jedne, konkretne zdanie, które wypowiedziałaś: Oni potrzebują tylko kogoś, kto ich poprowadzi. Do wolności. Byłabyś łaskawa to wyjaśnić?
— Wiesz, że wyciąganie zdań z kontekstu zwykle źle się kończy? — sarknęła.
Machnął niedbale dłonią. Spojrzał na zegarek. Za piętnaście ósma. Musiał się streszczać, bo spóźnienie się na obronę nie wchodziło w grę. Snape zabiłby go wzrokiem, mimo tego że był jego wychowankiem.
— Słuchaj, nie baw się ze mną, bo nie mam czasu, okay? To ważna sprawa.
— Oj, dobra, już dobra. Sorry. — Cmoknęła lekceważąco. Jednak przestała z niego kpić i wydawało się, że można już prowadzić z nią poważną rozmowę. — Ale nadal uważam, że nie ma co wyjaśniać. Jesteś na tyle inteligentny, by sam to zrozumieć.
— Jasssne — prychnął. On też zmienił nastawienie i przestał się denerwować. — Z mojego rozumowania wyszło, że chcesz, żebym stworzył w Hogwarcie sektę albo, co gorsza, jakąś tajną organizację spiskową. Sam nie wiem, która opcja bardziej mnie przeraża.
Uśmiechnęła się pobłażliwie, co wywołało u niego déjá-vu. Ten sam temat, to samo spojrzenie, ten sam uśmiech, tylko miejsce inne.
— Draco, na wielką Morganę… — westchnęła. — Ja cię do niczego nie namawiam, a już na pewno nie zmuszam. Ja tylko… sugeruję.
— Sugerujesz – co?
— Że masz siłę przebicia i możesz coś zrobić. No i jesteś bardzo zbuntowany. Bardziej niż inni myślą, przecież to wiesz — znów tłumaczyła mu jak wyjątkowo tępemu dziecku. — Brakuje ci tylko kolczyka w języku i niebieskich włosów — dodała z psotnym uśmiechem.
Draco nie bardzo słyszał ostatnie zdanie. On ma siłę przebicia? Dobre sobie. Do tej pory jego siłą przebicia była kasa ojca. No i lodowa skorupa, którą się otaczał. Ale żeby stworzyć jakąś organizację… Nawet nie organizację. Grupę ludzi takich jak on. Coś jak ta Gwardia, którą Potter stworzył w zeszłym roku. Nie. Do tego trzeba czegoś większego.
— Ten kolczyk to nie głupia myśl — mruknął po dłuższej chwili. — Ojciec by się wściekł. Ale o włosach zapomnij. Nie będę łaził jak debil i świecił niebieskimi włosami. Poza tym bardzo lubię swój naturalny kolor.
Zachichotała.
— Jak uważasz. Ale ja myślę, że zaraz będziesz świecił oczami przed naszym kochanym profesorem — odparła, patrząc na zegarek. — Jest za dwie ósma.
— Co?! Cholera! — wrzasnął i wybiegł z klasy, sprintem zmierzając do lochów na lekcję obrony.
A jeśli ona ma rację?, myślał, mijając kolejne korytarze. (Zwolnij chłopcze!, krzyknął za nim chudy czarodziej z jednego z obrazów). Gdzieś w połowie drogi zabrzmiał dzwonek. Przyśpieszył. Co jeśli można coś zrobić? Nie mógłby sobie wybaczyć, jeśli zmarnowałby jakąkolwiek okazję, żeby wyrwać się spod wpływów ojca i Czarnego Pana. Musiał spróbować. Zrobiłby wszystko, żeby choć przez chwilę poczuć się wolnym. A Hogwart był idealnym miejscem, żeby podjąć ku temu pierwsze kroki.
— Jesteś wreszcie — szepnął do niego Diabeł, gdy stanął obok niego w tłumku cisnącym się do drzwi sali opcm. — Już myślałem, że się spóźnisz.
— Czy ja kiedykolwiek się gdzieś spóźniłem? — wysapał Draco, próbując uregulować oddech, żeby nie wyglądać jak zdyszany kundel.
Brunet wzruszył ramionami. Będziesz ze mną, czy przeciw mnie, Diable?, zastanowił się Malfoy, patrząc na jedynego kumpla jakiego kiedykolwiek miał. Tak, to od niego powinien zacząć. Diabeł nie mógł czuć się wykluczony, Draco był mu to winien. W końcu znosił jego draconowską mość przez tyle lat i ani razu nie jęknął. Był mu winien szczerość. A Zabini sam zadecyduje, co z tym zrobi.

— Mówisz poważnie?
Blaise Zabini patrzył na swojego najlepszego przyjaciela, jakby wyrosła mu druga głowa. Albo robił sobie z niego jaja. Draco nie mógł tego zrozumieć. Czy on kiedykolwiek żartował? Przecież uważany był za najgorszego sztywniaka i snoba w Hogwarcie.
— Absolutnie poważnie — odparł ze spokojem.
Diabeł wyglądał, jakby z wrażenia miał zamiar zlecieć z łóżka. Dobrze, że nie wpadłem na pomysł, aby Corny była przy tej rozmowie, pomyślał. Zrobiłbym z siebie idiotę. Potem zastanowił się, dlaczego zależało mu, żeby nie wyjść na debila przy przyjaciółce. Przecież nie raz była świadkiem kompromitującej go sytuacji i jakoś nie robił z tego hecy. Ona też nie. Później nad tym podumam, postanowił. Teraz miał inne zmartwienie.
— No dobra, ale co dokładnie chcesz zrobić? — zapytał Diabeł z wahaniem. — Określ to jakoś. Bo z tego co zrozumiałem, chcesz zawiązać spisek.
— Żaden spisek — sprzeciwił się Draco. — Jasne, nie będzie to jawne, ale też nie mam zamiaru obalać rządu czy dyrektora. Chcę tylko…
— Co?
— Wolności. — Jego samego zaskoczyło to wyznanie. — Nie zastanawiałeś się czasem, jak to byłoby mieć całkowitą wolność? Tak jak Weasleyowie. Niby nie są zbyt kasiaści, ale zawsze robili, co im się podobało. Na przykład bliźniacy. Pomyśl, co powiedziałaby twoja matka, gdybyś oznajmił jej, że masz zamiar otworzyć sklep z magicznymi zabawkami — zaproponował.
— Dostałaby zawału -— mruknął Zabini. — I powiedziałaby, że po jej trupie.
— Właśnie — podchwycił Draco, nie poprawiając, że jeśliby Simone Zabini dostała zawału, nie mogłaby już nic powiedzieć. — Mój ojciec też. Nie znaczy to, że mam zamiar coś takiego zrobić — poinformował, widząc pytającą minę kumpla. — Po prostu oni… ograniczają nasze możliwości wyboru. Zawsze musimy robić, co oni chcą. To wkurzające, nie sądzisz? — Wcale nie czekał na odpowiedź i mówił dalej. — Przypuszczam, że w Hogwarcie jest więcej osób takich jak my. Co nie zgadzają się z planami rodziców, które oni układają na naszą przyszłość. I można by ich odnaleźć. W kupie moglibyśmy coś zrobić.
Brunet spojrzał na niego powątpiewająco.
— Jasssne — prychnął, kręcąc głową. — Jak odetną ci dopływ gotówki to inaczej zaśpiewasz.
— Diabeł, czy ja mówię, że mam zamiar prowadzić otwartą wojnę. — Draco uśmiechnął się paskudnie. To wyraźnie zaniepokoiło Zabiniego. — Gdy skończę szkołę stary przepisze na mnie część fortuny. Spadek po dziadkach czeka tylko, aż osiągnę pełnoletniość. Wiesz, ile tego jest?
— Zapewne mógłbyś kilka razy przeżyć swoje życie i jeszcze by ci zostało — mruknął Diabeł w odpowiedzi.
— Właśnie. Wtedy może mnie pocałować.
Młody Malfoy był bardzo zadowolony ze swojego planu. Na razie nie przejmował się, czy znajdzie jakiś podobnie myślących osobników. Zawsze wiedział, że pryśnie, gdy tylko ojciec przepisze na niego część rodowej fortuny. Była to całkiem ładna sumka, która w połączeniu ze spadkiem pozostawionym mu przez dziadków (błogosławić ich za to), mogła przyprawić o zawrót głowy niejednego bogacza szczycącego się stanem skrytki u Gringotta. Diabeł miał rację – wystarczyło, aby kilka razy przeżył swoje życie. I nie tylko on. Mógłby zapewnić godne warunki również Corny.
Właśnie, Corny.
— To Corny podsunęła mi ten pomysł — powiedział nagle, sam nie wiedząc czemu. Nie było takiej potrzeby.
— Corny? — Zabini zdziwił się niepomiernie. — Nie no. Nie spodziewałem się tego po niej. Zawsze myślałem, że chce dla nas jak najlepiej.
— Sugerujesz, że coś zmieniło się w tej sprawie?
Diabeł wzruszył ramionami i nic już nie dodał. Draco przypuszczał, że jego kumpel trochę się obawiał, żeby nie wynikła jakaś kłótnia. On zawsze bronił Corny, niezależnie czy miała, czy nie miała racji. Ale teraz… No tak, stawiała go w sytuacji podbramkowej.
— No dobra — rzucił. — Też nie wiem, co o tym myśleć. Ale nie wiem jak ty, jednak ja nie mam zamiaru pozwalać, żeby ojciec kierował moim życiem zamiast mnie. Chcę w końcu sam dokonać wyboru.
— Dobra, dobra. Ale żeby to zrobić, masz zamiar stworzyć w Hogwarcie tajną armię przeciw Voldemortowi? — Zabini popukał się w czoło. — Nawet jeśli ja w to wejdę i dajmy na to jeszcze kilka osób, to i tak nie damy rady. Voldemort ma…
— Tak, wiem — przerwał mu Draco, lekceważąco machnąwszy dłonią. — On ma wielką armię, a my jesteśmy bandą dzieciaków. Ale pomyśl o czymś, czego on nie ma, ale mamy my.
— Pryszcze? — zasugerował Diabeł ironicznie.
Draco zrobił palcem kółko na skroni. Jednak mimo krytyki i wątpliwości, które głośno wyrażał Diabeł, widać było, że się zastanawiał. Młody Malfoy prawie widział, jak obracały się malutkie trybiki w mózgu jego kumpla – najpierw opornie, z trudem, potem coraz szybciej i szybciej…
— Chcesz wykorzystać to, że jesteś śmierciożercą.
— Wiesz co, już Crabbe i Goyle myślą szybciej — zakpił Draco. — Tak, Diable, mam zamiar to wykorzystać. I myślę, że ty też w końcu mógłbyś wykorzystać… swoje umiejętności.
Blaise spojrzał na najlepszego przyjaciela prawie z przerażeniem.
— Nie rozumiem.
— Jaaasssne. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Diabeł wstał i nagle urósł w oczach kilka razy. Draco przeraził się i już wiedział, że palnął głupotę. Nic nowego i nic bardziej idiotycznego. Wkurzony Zabini był gorszy od wkurzonego wilka. I silniejszy.
— Jeśli komuś powiesz…
— Spokojnie, Diabeł — Draco przerwał mu natychmiast, unosząc pojednawczo ręce i kątem oka wybierając najdogodniejszą drogę ucieczki. Lubił swoje zęby i nie chciał ich szukać na podłodze. — Nic nikomu nie powiem. Słowo.
To nieco uspokoiło Blaise’a, ale ten nadal był podenerwowany. Strach, że jego największa i najwstydliwsza tajemnica mogła ujrzeć światło dzienne, był silniejszy od wszystkiego innego. Draco wiedział, że jego kumpel był gotów zrobić wszystko, aby tylko to się nie wydało. Zwłaszcza teraz, gdy zakochał się tak na poważnie. Draco miał pewne obiekcje, co do obiektu diabłowej miłości, ale nic nie mówił. O gustach podobno się nie dyskutowało, a skoro Diabeł wolał rude i niepokornie, to on, Draco Malfoy, nie miał nic do gadania. Chociaż, naturalnie rude podobno były najlepsze w łóżku. Namiętne i energiczne.
Malfoy, wracaj na ziemię, przywołał go do porządku jego własny umysł.
Mieć Blaise’a Zabini za sojusznika to poważna sprawa. Draco nie chciałby być jego wrogiem. Nawet jeśli Diabeł na co dzień był pełen spokoju i zbytnio milczący, nawet gburowaty, to jednak bić się potrafił. Zarówno na różdżki, jak i po mugolsku. Miał silny uścisk i prawy sierpowy. I był całkiem szybki. Draco nie chciałby stać naprzeciw niego. Jedyna pociecha była w tym, że to właśnie Draco szybciej biegał. Zawsze mógł zwiać.
— No dobra, Diabeł, wchodzisz w to? — zapytał, gdy brunet wrócił do stanu wyjściowego, czyli harmonijnego spokoju i opanowania.
Blaise westchnął.
— Przypuszczam, że będę tego żałował — mruknął niechętnie — ale nie mogę zostawić takiego idioty jak ty samego. Jeszcze byś sobie zrobił krzywdę.
— Dzięki — prychnął Draco.
Akurat w tej chwili rozległo się pukanie. Nim któryś z nich zdążył rzucić zaproszenie, drzwi uchyliły się i do dormitorium zajrzała czarna głowa Corny o bardzo roztrzepanych włosach.
— Nagadaliście się już? — zapytała uprzejmie.
Draco spojrzał na nią z oburzeniem, ale dziewczyna wcale się nie przejęła. Weszła do pomieszczenia i w podskokach dotarła do blaise’owego łóżka, przy którym toczyła się poprzednia dyskusja. Usiadła obok bruneta, uśmiechając się przy tym jak pacjentka zakładu dla umysłowo chorych. Kto wiem, może się tam kwalifikowała.
— Podsłuchiwałaś? - wyrzucił jej Draco.
— Skądże. Byłeś tak zaaferowany tą sprawą ze spiskiem, że gdy zamknęliście się tutaj z Blaise’em, były tylko dwie możliwości. Dlatego doszłam do wniosku, że mu o wszystkim powiedziałeś.
Mówiła tak lekkim tonem, że sama myśl o tym, że mogła kłamać, wydawała się świętokradztwem. Jednak obaj przyjrzeli się jej podejrzliwie. W końcu Diabeł poddał się i powiedział z westchnieniem:
— Nie chcę wiedzieć, jaka była druga opcja.
Corny pokazała mu w uśmiechu wszystkie swoje bielutkie ząbki.
Draco oderwał od niej wzrok i zaczął przechadzać się po sypialni. Musiał to wszystko jeszcze raz rozważyć. Baardzo głęboko. Choć mówił Diabłowi o tym z wielką pewnością, to jednak się wahał. Nie chciał popełnić żadnego błędu, który mógłby być brzemienny w skutkach nie tylko dla niego. Chciał przecież wciągnąć w to innych. Nie mógłby spojrzeć sobie w oczy w lustrze, gdyby jednym głupim pomysłem pogrążył przyjaciół i niewinne osoby. Nawet jeśli ta niewinność była pojęciem względnym.
Ale przecież Voldemort sam włożył mu w ręce idealny oręż. Mógł tego użyć, mógł działać, wykorzystać w pożyteczny sposób swoje położenie. Skoro nie dano mu wyboru i nie zapytano go o zdanie, niech by przynajmniej coś z tego miał.
Corny, ja chyba wiem, po której stronie stanę, pomyślał, przywołując na myśl ich  dawno zapomnianą w natłoku wrażeń rozmowę z tych pamiętnych walentynek. Wydawało mu się, że dziewczyna mrugnęła do niego. A może tylko mu się wydawało. Ale on miał zamiar wykorzystać to, co umiał, żeby stanąć po właściwej stronie. I pokazać innym, która to jest ta właściwa strona.
— No dobra, panie Malfoy. — Corny ziewnęła i wstała z łóżka. — To ty sobie dumaj dalej, a ja chyba pójdę spać. Nie wiem czemu, ale jestem padnięta. A, i nie zapomnijcie odrobić lekcji — dodała na odchodnym. — Dobranoc.
— Dobranoc — odparli jednocześnie, a potem nagle Draco, wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem, zawołał jeszcze za nią, gdy stanęła w drzwiach:
— Corny?
— Tak? — Odwróciła się i spojrzała na niego z uprzejmą ciekawością.
Zawahał się, bojąc, że zrobi z siebie idiotę. Ale w ciągu ostatnich kilku dni udało mi się to tyle razy, że tej jeden więcej nie robił różnicy.
— Czy ty masz jakieś zdolności ponadmagiczne, o których nie wiem?
Uśmiechnęła się do niego w bardzo podejrzany sposób. Nie odpowiadając, opuściła jego dormitorium, cicho zamykając drzwi i pozostawiając go z umysłem pełnym pytań bez odpowiedzi.

ŚRODA, 9 KWIECIEŃ
Namieszałam. Ale czy to, co zrobiłam, jest dobre? Czy ma jakiś sens? Czy może skutki wrócą do mnie rykoszetem? Nie wiem. Chciałam dobrze, ale piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. Namieszałam, wiem. Zdaje się, że zrobiłam to z powodu mojego egoizmu. To mnie uratuje. Ten cały spisek. Uratuje moją skórę przed Voldemortem. A przy tym zrobi może coś dobrego. Ale gdyby coś poszło nie tak… Hm, jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje. Wziąć za to odpowiedzialność.
Draco ma szansę. Widzę to. Od zawsze mnie ciekawi, co myśli, gdy profesor Dumbledore przygląda mu się uważnie tymi swoimi przenikliwymi oczami. Czy odgadł kiedykolwiek dyrektorskie myśli? A może nie zaprzątał sobie nimi uwagi? Może wydały mu się głupie, bezsensowne? A ja wiem. Wiem, że stary profesor Dumbledore wiele razy porównuje w myślach Dracona do Voldemorta. Nie tylko jego. Harry’ego Pottera, profesora Snape, Lucjusza Malfoy, siebie samego, swoją czcigodną dyrektorską głowę do tej psychopatycznej czaszki Voldemorta. Profesor Dumbledore uwielbia porównywać. Wydaje mu się, że wtedy ma szersze spojrzenie. Ale nadal popełnia karygodne błędy. Właśnie dlatego potrzeba jest bezstronnej grupy. Grupy młodych, którzy nie dadzą sobą manipulować, ale wezmą sprawę w swoje ręce. To dorośli rozpętują wojnę za wojną, a my za to płacimy. My walczymy w tych wojnach i ponosimy straty. Choć to nie nasze wojny. Ale ta grupa potrzebuje przywódcy. Mógłby być nim Potter, gdyby nie to, że wciąż jest jak marionetka w rękach dyrektora. Mógłby być profesor Snape, ale już nie jest młody, więc młodzi go nie posłuchają. A przynajmniej nie tak, jak kogoś od nich. I co z tego, że miałby być to być Draco Malfoy, największy skandalista, najbardziej nieczuły i nielubiany osobnik w szkole? Ma szacunek wszystkich, mimo tych wszystkich paskudztw, które zrobił. Ma szacunek, bo nie potrafi się ugiąć. Oni to widzą, że mimo powłoki najbardziej arystokratycznego i zapalonego wroga mugoli, mimo tego że jest największym wrogiem Złotego Chłopca, Draco Malfoy nie ugina się pod presją pochodzenia. Nawet jeśli ci wszyscy nie zdają sobie z tego świadomie sprawy, to jednak podświadomie to czują. Dlatego to będzie Draco Malfoy. Draco Malfoy, a nie Harry Potter. Choć raz. Dziedzic Slytherina to nic w porównaniu z dziedzicem Merlina.
Ile Draco sam się domyślił? Ile trzeba mu jeszcze powiedzieć? Ile on da radę przekazać mnie? Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Jednak to wszystko się rozwiąże. Jeśli Draco pozna siebie, jego siła wzrośnie. A wraz z nim moja.
Jestem egoistką. Czuję się paskudnie, jak pasożyt. Jednak bez mojego egoizmu nie wygramy. Ani ja, ani on. Ani profesor Dumbledore. Gdyby siwa, czcigodna dyrektorska głowa wiedziała, że losy tej wojny nie zależą od tego roztrzepanego chłopca, w którym pokłada się taką nadzieję ani od niego samego, wielkiego Albusa Dumbledore’a, który pokonał Grindewalda, ale od nas, kilku zbuntowanych Ślizgonów, wychowanków Domu Węża… Gdyby siwa, czcigodna dyrektorska głowa o tym wiedziała, posiwiałaby jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Gdyby siwa, czcigodna dyrektorska głowa choć trochę wiedziała, że ten, który ma ją ściąć, tak naprawdę ma całkiem odmienne cele, może całkiem inaczej próbowałaby zaplanować tę ostateczną bitwę, która ma się pod koniec tego roku. Może zmieniłaby strategię. Ale profesor Dumbledore jest już stary i zapomina o sile młodości. Tylko… Jeśli on ma umrzeć, jeśli on już wszystko zaplanował, swoją śmierć i dalsze losy biednego Harry’ego Pottera, jakim cudem uda nam się go ocalić? Jak można ocalić kogoś, kto chce umrzeć? Nie wiem, czy można to zmienić, jak uzdrowić nagle ciało i ducha dyrektora. On już jest stary, do tego ta klątwa. Może to wszystko nie ma sensu? Gdyby moja magia się obudziła trochę bardziej, gdybym dała radę jakimś cudem potajemnie uzdrowić tą starą, siwą, czcigodną dyrektorską głowę, która próbuje ratować nasze zimne, ślizgońskie serduszka i biedne duszyczki, ale same nie wie jak. Nikt nie może nas uratować, prócz nas samych.
Ile jeszcze musimy zrobić? Ile jeszcze muszę namieszać, żeby zmienić przebieg tej wojny? Ile to będzie nas kosztować? Czy mi się uda? Czy nam się uda? A jeśli Draco zrezygnuje? Jeśli uzna, że to jednak nie ma sensu? Dlaczego jest tak wiele wątpliwości i pytań? Gdzie są odpowiedzi?
_______________

[1] Wolny przekład. W oryginale brzmi to mniej więcej tak: 1. Nauczyciel ma zawsze rację. 2. Jeśli nawet nauczyciel nie ma racji, odwołaj się do punktu 1.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.