Słów kilka o wolności
Nikt nie
jest tak bardzo zniewolony jak ktoś, kto czuje się wolnym, podczas gdy w
rzeczywistości nim nie jest.
Johann Wolfgang Goethe
— I jak?
— Bez zmian. Nie odzywa się ani słowem.
— Mówiłem, żeby ją zamordować. Najlepiej otruć. Znam kilka
interesujących trucizn, praktycznie nie do wykrycia.
— Przestań, proszę. Tak nie można.
— Właśnie. Od razu będą wiedzieć, że to ty.
— Coś się wymyśli. Jakby co, zwali się na kogoś innego.
— Mówię ci, żebyś przestał. Mało masz swoich problemów?
To ostatecznie przemówiło do Dracona, który, westchnąwszy ciężko, założył
ręce za głowę i zamknął się w sobie.
Od wielkiej awantury w kwaterach szóstego roku minęło kilka dni. A potem
kilka tygodni i cała sprawa z wolna zaczęła tracić na sile przebicia i cichnąć.
Nikt z bezpośrednio zainteresowanych ani razu nie wspomniał o niej nawet
słowem, więc temat szybko się wyczerpał. Bo ile może spekulować? Nawet Pansy
nie szukała ukojenia, oplotkowując nowych wrogów, tylko ostentacyjnie na nich
nie patrzyła, dumnie unosząc głowę. Ci, którzy mieli nadzieję na pikantne
ploteczki i informacje z pierwszej ręki, musieli obejść się smakiem. Parkinson
milczała. A Corny chodziła przez cały ten czas jak struta. Jeszcze kilka dni po
kłótni nosiła się z zamiarem poproszenia Snape’a o przeniesienie, ale w końcu
stwierdziła, że to jednak byłoby już naprawdę poniżej jej godności. Ale ich grupa
ostatecznie się rozpadła i nawet jeśli kiedyś znów się połączą, dawna uraza
będzie wisieć nad nimi i przypominać o sobie co jakiś czas. Tak mawiała Corny.
Draco próbował zrzucić to na wiszącą w powietrzu groźbę wojny, która mieszała
im w głowach, sprawiała, że robili się nerwowi, powodowała spięcia itede, ale w
głowie kołatała mu myśl, że wojna to tylko wymówka.
Nic już nie będzie jak dawniej.
Wolno zbliżał się kwiecień, a z nim przerwa wielkanocna. Na zewnątrz
robiło się coraz cieplej, choć bardzo zimny, ulewny deszcz dawno już zastąpił
padający z nieba śnieg. Dni były coraz dłuższe, a nastroje stawały się coraz
bardziej wiosenne, a raczej z nadzieją na szybką wiosnę. Uczniowie wypatrywali tylko
jej nadejścia, mając serdecznie dość rozcierania skostniałych dłoni w
oczekiwaniu na lekcje.
Nawet Draco miał ostatnio lepszy humor, bo (tutaj właśnie należy
zacytować w całości jego słowa, ponieważ w inny sposób nie da się dokładnie
oddać ich sensu) ta cholerna, przeżarta przez korniki kupa drewna opałowego
wreszcie zaskoczyła. W końcu przestał warczeć na wszystkich i nawet
obrażona na cały świat Parkinson nie robiła na nim wrażenia. Pewnego dnia Corny
szepnęła do Blaise’a, że Draco nareszcie przypomniał sobie, jak się śmiać.
Gdy tylko śniegi stopniały, opieka nad magicznymi stworzeniami i
zielarstwo natychmiast zostały przywrócone na zewnątrz zamku. Hagrid odetchnął
z głęboką ulgą, powracając do milusich stworzonek, a profesor Sprout
bezzwłocznie zagoniła uczniów do cieplarni, nakazując chuchać i dmuchać na
swoje zmęczone mrozem mięsożerne roślinki. Wkrótce miały również zostać
wznowione wyczekiwane przez wszystkich rozgrywki quidditcha. Slytherin miał w
tym roku spore szanse na puchar, ale Draco patrzył na to sceptycznie. Niby co
roku szanse mieli największe, a od jakiegoś czasu Puchar Quidditcha wraz z Pucharem
Domów stały w gabinecie McGonagall, opiekunki Gryffindoru. Wszystko to było
oczywiście zasługą Pottera, bo kogo innego. No niestety, nieszczęścia chodziły…
Potterami.
W leniwy sobotni wieczór przedostatniego tygodnia marca Draco pomyślał,
że nadszedł czas, aby się zabawić. Ostatnio zajmował się jedynie obowiązkami (Misja,
misja, misja. Pamiętaj Draconie, że masz tę cholerną misję), a wiadomo, że
nie samą pracą żył człowiek. Potrzebował też nieco rozrywki. Dlatego upewniwszy
się, że w lochach była właśnie organizowana kolejna impreza, na którą
oczywiście miał zaproszenie bez zaproszenia, natychmiast postanowił udać się z
tą wieścią do kumpla. Znalazł go w ich dormitorium. Szczęście, nieszczęście, z
niewyjaśnionych przyczyn na malfoyowskim łóżku leżała na brzuchu Corny i
machając wesoło w powietrzu nogami, zapełniała pergamin swoimi bazgrołami.
Draco lubił Corny. I to było szczęście. W końcu nie bez przyczyny
przyjaźnił się z nią te dobre kilka lat, jednak chodziło o to, że dziewczyna
miała specyficzny charakter. Wiedziała o tobie więcej, niż ty sam i potrafiła spojrzeć
na ciebie w taki sposób, że chociaż nic jeszcze nie zrobiłeś, już czułeś
wyrzuty sumienia. Gdy tego wieczoru Draco oznajmił, że miał zamiar w końcu się
zabawić, bo, tu zacytujmy po raz kolejny; inaczej dostanie jasnej cholery,
jeśli nie czegoś jeszcze gorszego, co może skończyć się jego śmiercią w
okrutnych mękach (tak, tak, choć nie chciał się przyznać, nadal miał
skłonności do przesady i zachowywania się podobnie jak młodszy Nott), Corny na
chwilę oderwała się od bardzo zajmującego zajęcia, jakim było odrabianie nawału
zadań domowych i spojrzała na chłopaka w TEN sposób. I to było właśnie
nieszczęście.
— Draco, czy ty pamiętasz, że…
— Tak, tak, pamiętam — przerwał jej z westchnieniem,
wewnątrz wściekając się i klnąc, a na zewnątrz machnąwszy ręką z teatralnym
lekceważeniem. — Wiem,
moja wielka misja. Oczywiście jak zawsze masz rację. Co ja bym bez ciebie
zrobił? No tak, pewnie nic. To ja w takim razie pójdę teraz do Pokoju Życzeń i…
no, coś tam zrobię. Misja. Oczywiście, najważniejsza misja.
Wstał i podszedł do drzwi. Dziewczyna popatrzyła na Blaise’a, który, z
miną równie zdezorientowaną, wzruszył ramionami. Potem zrobił palcem kółko na
czole i wskazał głową na Dracona, wykazując wielkie zdolnościami w porozumiewaniu
się tylko za spojrzeń i gestów. Corny parsknęła krótkim śmiechem, a potem z
całej siły rzuciła poduszką w otwierającego już drzwi Malfoya.
— Na Morganę… Wracaj, wariacie!
— Nie. Masz rację, nie powinienem zapominać o misji — odparł białowłosy z powagą,
zaciskając mocno szczęki. — A teraz muszę wyjść.
Corny pokręciła głową, uśmiechając z politowaniem. Jej mina mówiła, że
ona dobrze wiedziała, że to gra. Podniosła się na kolana i szepnęła konspiracyjnym
tonem do siedzącego przy stoliku Zabiniego:
— Blaise, łapiemy go!
Natychmiast jednocześnie zerwali się z miejsc i rzucili się na Dracona,
przewracając go. Chłopak na szczęście w porę się zorientował, co było grane i
cofnął się trochę, zamykając drzwi – inaczej zapewne wyrżnąłby w nie głową.
Cała trójka upadła na dywan, zanosząc się głośnym śmiechem. Przez dłuższą
chwilę tarzali się po podłodze, wrzeszcząc i szturchając, ciągle się śmiejąc,
jakby mieli po pięć lat. Pewnie słychać ich było w całych lochach. Skończyło
się na tym, że pokonany i przyznający się do porażki Draco leżał na kamiennej
posadzce między stolikiem a drzwiami łazienki, Corny siedziała na nim okrakiem
z tryumfalną miną, natomiast Blaise znalazł się pod stolikiem, zaplątany we
własną pościel, którą przypadkiem ściągnęli z jego łóżka. Wszyscy dyszeli
głośno ze zmęczenia.
— No dobra — rzuciła w końcu dziewczyna, z trudem łapiąc oddech. — Niech będzie. Wszyscy pójdziemy na
tę twoją imprezę, Malfoy. Ale żebyście wiedzieli, że nie będę żadnego z was
prowadzić do dormitorium — zastrzegła, grożąc palcem.
— Będziemy grzeczni — obiecali zgodnym chórem, a potem
Draco dodał:
— I byłbym ci wdzięczny, gdybyś już ze mnie zeszła. Wybacz,
ale jesteś dość ciężka. Mówiłem ci, żebyś nie jadła tyle czekolady, bo idzie ci
w boczki.
Corny ze świstem nabrała powietrza. Popatrzyła na chłopaka z mordem w
oczach. Przez chwilę nic nie mówiła, tylko otwierała usta jak ryba wyjęta z
wody – najwyraźniej zabrakło jej słów. Zaś Corny, której brakowało słów, była
zaprawdę niezwykłym widokiem.
— Ty!… Ty!… Hampf, ty! — krzyknęła urwanym głosem. Zacisnęła
dłonie w pięści i uniosła je do góry. — Ach, ty!… Ty Brutusie jeden! Ja ci
dam boczki!
Dysząc ze złości zaczęła okładać go pięściami. Bronił się przed nią
niezbyt efektownie, jednocześnie walcząc z atakami niepohamowanego śmiechu. Zabini
wyplątał się ze swojego prześcieradła, usiadł ze skrzyżowanymi nogami, oparł
łokcie na kolanach i przyglądał się tej scenie ze szczerym zainteresowaniem. Co
chwilę dopingował którąś ze stron, ale dyplomatycznie nie brał w sporze udziału
cielesnego. No bo nie wiadomo, jakby się to skończyło. Morgenstern może była
cicha, ale to nie znaczy, że nie potrafiła walczyć.
— Corny! Corny, przestań!… Żartowałem!… Przestań!… No weź już
przestań! — wydyszał Draco, próbując zasłonić twarz przedramieniem.
— Teraz to żartowałem — żachnęła się dziewczyna, nie
przestając uderzać go swoimi małymi piąstkami. — Tak, najlepiej teraz się wszystkiego
wyprzeć.
W końcu chłopak opanował napady radości i jakoś udało mu się złapać ją za
nadgarstki. Próbowała się wyrwać, ale był od niej dużo silniejszy. Jednym
ruchem obrócił ich o sto osiemdziesiąt stopni i przycisnął dziewczynę do ziemi.
— I co teraz? — zapytał uśmiechając się psotnie.
Nieoczekiwanie oboje znieruchomieli. Wydawało się, że między ich dłońmi
przeskoczyła jakaś iskra. To chyba zaniepokoiło Corny, bo nagle przestała
walczyć i teraz leżała bezwładnie pod nim. Draco też zauważył, że coś było nie
tak. Z nią, z nim. Natychmiast puścił dziewczynę i odsunął się trochę od niej,
unosząc się nad nią na rękach. Nadal jednak czuł, że coś było między nimi. To
było jakby nić.
— Wygrałem — oznajmił, próbując pokryć poprzednie zmieszanie.
Corny delikatnie odepchnęła go na bok i usiadła. Machinalnie otrzepała
swoją czarną sukienkę i spojrzała na niego zadziornie, ale ostrożnie. Z jej
twarzy nie dało się jednak nic odczytać.
— Wygrałeś bitwę, ale nie wojnę — odparła.
— Dobra, dobra — wtrącił się niespodziewanie Zabini. Nić się urwała tak samo nagle,
jak się pojawiła i błyskawicznie znikło to dziwne uczucie, które czuł Draco.
Pozostała po nim jakaś dziwna pustka i niedosyt. — O ile pamiętam, mieliśmy iść na
imprezę. Potem się będziecie mordować, co?
Draco wstał i otrzepał spodnie. Potem podał rękę Corny. Nic się nie stało
– nie pojawiła się żadna iskra. Złapał się na tym, że czuł rozczarowanie. Był
tego bardzo ciekawy.
— Fakt — powiedział neutralnym tonem. — Nie licz, że ci odpuszczam — ostrzegł dziewczynę i zabrzmiało to
dwuznacznie, choć tego nie planował. — To tylko krótkie zawieszenie broni.
Zrobiła psotną minkę, wydymając blade usteczka.
— Nie martw się. Zawsze jestem przygotowana. A teraz
przepraszam panów, pójdę się przygotować.
Odkręciła się na pięcie i wyszła, a Blaise kulturalnie zamknął za nią
drzwi. Nie ruszając się spod nich, spojrzał na Dracona, unosząc brwi. Założył
ręce na piersi i wyraźnie oczekiwał jakiegoś wytłumaczenia. Malfoy taktycznie
udał, że nie wiedział, o co przyjacielowi chodziło. Podszedł do swojej szafy,
otworzył ją i bardzo uważnie zaczął przeglądać swoją garderobę.
— Co to było? — zapytał w końcu Blaise.
— Co?
— TO — zirytował się. — Dobrze wiesz, o co mi biega, Smoku. Nie udawaj idioty,
którym i tak jesteś. Powiedz mi, co jest między tobą a Corny.
Draco odwrócił się na chwilę i popukał w czoło.
— Zgłupiałeś? A co ma być? Przecież jest to co zawsze. Czyli
nic. — Wzruszył ramionami z nonszalancją. — Jesteśmy przyjaciółmi.
— Taak, jasne. Nic — przedrzeźniał go Diabeł, machając
rękoma nad głową w jakiejś parodii wołania o pomoc. — Taak, wielkie nic. Nie rób ze mnie
kretyna, okay? Widzę, że coś jest nie tak.
Draco postanowił zmienić strategię.
— Diabeł, błagam cię, nie męcz. Sam nie wiem, co to jest.
Błagam, nie zmuszaj mnie, żebym się nad tym zastanawiał. Tak jest lepiej. Tak
jak teraz jest najlepiej.
Zabini popatrzył w skupieniu na jego plecy, a następnie uczynił gest,
jakby chciał machnąć na to ręką, ale ostatecznie przeszedł przez pokój i usiadł
na swoim łóżku. Przedstawiało ono stan opłakany, pościel leżała po części na
podłodze, ale on nieszczególnie się tym przejął. Kilka razy otwierał i zamykał
usta, aż w końcu wyrzucił z siebie poważnym głosem:
— Czyli jednak coś jest.
Draco zazgrzytał zębami ze złości. Odwrócił się do kumpla i skrzyżował
ramiona na piersi.
— Zapytaj Corny — warknął mocno poirytowanym tonem, spoglądając wrogo na
bruneta. — Ja już ci wszystko powiedziałem. Czego jeszcze chcesz?
Zabini uniósł ręce w pojednawczym geście.
— Spokojnie, stary. Spokojnie.
Malfoy żachnął się, zaklął cicho, a potem bardzo nieuprzejmie odwrócił
się do przyjaciela plecami, tym samym definitywnie kończąc rozmowę. Odechciało
mu już się wszystkiego, ale miał nadzieję, że impreza poprawi mu humor. Tak, to
było to, czego akurat potrzebował. Dobra zabawa, alkohol i piękne, a co
najważniejsze – chętne, dziewczyny. Nic mu nie przeszkodzi tej nocy.
Nic.
Draco z niecierpliwością popatrzył na zegarek. Było już dobrze po ósmej i
byli już spóźnieni, a Corny nadal nie schodziła. Jeśli się ze mną droczy, to ją
zabiję, pomyślał, niespokojnie chodząc po pokoju wspólnym. Zdążył już przegnać
z niego grupkę pierwszo i drugoroczniaków, która według niego zachowywała się zbyt
głośno, a także dwa razy nawarczeć na rozłożonego w niedbałej pozie na kanapie Blaise’a,
który jednak nie bardzo się tym przejął. Malfoy po raz piąty albo szósty
spojrzał na swój srebrny Rolex i zaklął. Był coraz bardziej zły. Czy mógł się
na nią złościć? Oczywiście. Była przecież dziewczyną i jak wszystkie inne, była
tak samo irytująca, wszędzie spóźniająca się, wymądrzająca, próżna, złośliwa,
bezlitosna…
— Wystarczy. — Morgenstern nagle pojawiła się przed nim, opierając ręce na
biodrach. — Już wystarczająco dowiedziałam się na swój temat.
Spojrzał na nią z poirytowaniem i jednocześnie nieufnością. Musiał
przyznać, że wyglądała bardzo pociągająco. Miała na sobie prostą koszulę, której
górne guziki były rozpięte, ale nie ukazywały zbyt wiele, krótką, plisowaną spódniczkę,
gładkie, jednolite rajstopy oraz wysokie botki i kurtkę ze skóry, nabijane
ćwiekami. To wszystko oczywiście w kolorze czarnym. „To kolor mojej duszy”,
mawiała. Oczy podkreśliła bardzo mocnym makijażem, ale jej twarz jak zawsze
była blada – nie używała żadnych pudrów, których nadużywały inne dziewczyny.
Włosy jak zwykle puściła wolno na plecy, a usta pomalowała na krwiście czerwony
kolor – tak jak lubiła najbardziej. Na jej szyi połyskiwał pojedynczy sznur
pereł, w uszach miała kolczyki do kompletu. To był ostatni gwiazdkowy prezent
od Dracona, który nigdy jej nie powiedział, że ta biżuteria należała do rodu i
przechodziła z pokolenia na pokolenie. Inaczej nigdy by tego nie przyjęła.
Oczywiście, poluje na nową ofiarę, przyszło mu natychmiast na myśl.
Poczuł, jak ogarniała go jeszcze większą złość. One wszystkie były takie same.
— Czy mi się wydaje, czy nie potrafisz czytać w myślach? — zapytał, taksując ją wzrokiem i
czując się jak idiota.
— I dobrze ci się wydaje — odparła obojętnie, wzruszając przy
tym ramionami. Wyzywająco patrzyła mu w oczy i miał nadzieje, że robiła to z
powodu ich ostatniej bitwy, a nie z jakichś innych, nieznanych mu powodów.
Które na pewno by mu się nie spodobały. Albo spodobały aż za bardzo. — To idziemy? — dodała.
— Jasne.
Blaise podniósł się z kanapy i przeczesał włosy palcami, czyniąc w nich
jeszcze większy nieład. Draco wiedział, że kumpel nie wtrącał się ani słowem, w
cichości ducha licząc na to, że coś się wyda. Tylko co? Przecież ani on, ani
Corny nic nie ukrywali. Nie przed Diabłem. Teoretycznie. W praktyce każde z
nich miało swoje sekrety i woleliby, żeby nikt, naprawdę nikt nie dowiedział
się o nich. Nawet najlepszy kumpel.
Zeszli w głębsze i bardziej mroczne rejony lochów. To właśnie tam, pod
samym nosem dyrekcji, nauczycieli, woźnego i wszystkich innych odbywały się
największe imprezy w historii tej szkoły. Organizowali je oczywiście Ślizgoni,
bo żaden z uczniów innego domu nie miałby tyle tupetu. I nic do stracenia.
Główna sala znajdowała się bezpośrednio pod klasą eliksirów. Jej okolice
były tak silnie wyciszone magicznie, że w pobliskich korytarzach tworzyła się
wręcz próżnia – raniąca uszy niesamowitą ciszą. Wokół było też kilka mniejszych
pomieszczeń przeznaczonych do różnych celów. Głównie na tak zwane miejsca
schadzek intymnych. Całowanie się w dyskotece to jedno, ale żeby doszło do
czegoś więcej, potrzeba klimatu i trochę prywatności. W głównej sali była scena
z didżejem, bar z drinkami oraz kilkanaście stolików, miękkich kanap i foteli.
Pod sufitem wisiała srebrna kula rzucająca kolorowe światła na ściany i
tańczących. Całe pomieszczenie wypełniał szary dym.
Gdy Draco, Blaise i Corny weszli na teren dyskoteki, pozornie nikt nie
zwrócił na nich uwagi. Parkiet zapełniony był tańczącymi, których ciała kiwały
się w rytm huczącej muzyki. Trudno było określić jej gatunek, bo było to
połączenie dźwięków mugolskich i magicznych. Unosił się zapach papierosów,
alkoholu, potu i pomieszanych ze sobą perfum, który uderzył nowo przybyłych.
Jednak szybko oswoili się z tą wonią. Wszystko zdawało się falować, powietrze
drgało pod wpływem muzyki, rozbijały je plamy różnobarwnego światła.
Trójka Ślizgonów skierowała się do stałego stolika w rogu pomieszczenia.
Diabeł podszedł do baru, a potem przyniósł trzy szklaneczki alkoholu i postawił
je na okrągłym blacie. Draco rozsiadł się wygodnie i wolno sącząc drinka,
zaczął wodzić wzrokiem po sali.
Najbliżej nich tańczyła zielonooka Ślizgonka, Katherine Selwyn, z ich
roku, w krótkiej, białej spódniczce i zielonej bluzce. Łatwo można było wyłowić
ją z tłumu, bo miała ogniście czerwone włosy. A poza tym całkiem zgrabny tyłek
i długie nogi. Jej partnerem był Dorian Wolfe z Ravenclawu, bardzo przystojny,
ciemnooki brunet z siódmego roku. Jego siostra, drobna, ciemnowłosa Alice,
której śniada twarz co rusz przemykała w tłumie, przez jakiś czas prześladowała
Dracona. Odpuściła po pewnej nocy, która na długo zapadnie jej w pamięć. Draco
Malfoy nie zwracał uwagi czy dziewczyna jest dziewicą, czy nie. Było mu
wszystko jedno. Nieco dalej błyszczały złote bransolety na przegubach dłoni jak
zwykle słodkiej Astorii Greengrass, kolejnej wychowanki Domu Węża. Tej akurat
Draco nigdy nie uwiódł, bo jej starsza siostra, Daphne, strzegła jej niczym pies
obronny. Obie siostry były drobnymi, ładnymi blondynkami o wielkich oczach i
pełnych ustach. Krukonka, Mandy Brocklehurst, była już wyraźnie wstawiona –
obracała się w kółko, a jej niebieska sukienka powiewała do góry, odsłaniając
koronkowe majteczki. Zachariasz Smith, nielubiany przez większość blondyn z
Hufflepuffu obściskiwał się ze swoją nową dziewczyną, Megan Jones, ciemnowłosą
Krukonką w obcisłej jeansowej mini i wkładał jej rękę pod bluzkę. Równie miły
co Smith uczeń z Ravenclawu, ciemnowłosy Anthony Goldstein właśnie wymykał się
w ustronie z pewną ciemnoskórą Ślizgonką – Ophelie Moon, która miała opinię
dziewczyny bez zahamowań, która dawała każdemu. Ian Salvatore, Gryfon i znajomy
bliźniaków Weasley, którzy już opuścili szkołę, przyczaił się pod jedną ze
ścian, blisko tańczących. Wszyscy wiedzieli, że pracował dla Freda i Georege’a
Weasleyów, rozprowadzając w szkole towar – dragi, amfa, hera, maryśka, wszelkie
możliwe prochy, które były na rynku, coś dla Krukonów, którzy chcieli zwiększyć
obroty swojego mózgu. Co tylko dusza zapragnie. Bliźniacy nie zarobili przecież
takich kokosów na handlu magicznymi gadżetami dla małolatów. Ich najmłodsza i
zarazem jedyna siostra, Ginny Weasley, dość mocno już pijana płomiennoruda
dziewczyna z Gryffindoru, przyciągała spojrzenia znacznej części chłopaków
będących na tej imprezie. Na kanapie przy stoliku obok Draco, Corny i Blaise’a,
Caspian Avery, śliczny blondynek o niewinnej twarzy, ten który kiedyś latał za
Corny, trzymał na kolanach koleżankę Ginny, Demelzę Robins, Gryfonkę z piątego
roku o ciemnych włosach i bardo dużym dekolcie przy białej sukience. Gdzieś tam
pojawiała się twarz Czarnej, równie piękna i pełna drapieżności co zawsze.
Draco próbował uchwycić wzrokiem Anioła, ale chyba go nie było. Na zajmowany przez
trójkę Ślizgonów stolik zatoczyła się przyklejona do siebie parka – Conrad
Adams i Mary Armstrong, oboje byli Puchonami, on rudym chudzielcem z siódmego
roku, a ona małą i zgrabną blondyneczką z czwartego.
A to wszystko działo się w podziemiach Hogwartu, gdy grzeczne dzieci
(patrz: Potter i spółka) dawno już spały. Zakon Feniksa patrolował korytarze i
choć zapuszczał się w głąb lochów, nie odkrył jeszcze tego łamiącego wszelkie
zasady i regulaminy przybytku. Gdyby to miejsce zostało odkryte, zapewne organizatorów
imprez czekałyby niezłe atrakcje. Wątpliwe, czy skończyłoby się tylko na
szlabanach.
Corny mieszała słomką w swojej szklaneczce, ciekawskim spojrzeniem
ogarniając galerię cieni. Lubiła tu przychodzić tylko po to, żeby popatrzeć na
tych wszystkich ludzi. Każdy z nich miał własne kompleksy, słabości i problemy,
może nie dogadywali się z rodzicami, zmarła im ukochana babcia, kogoś rzucił
ukochany czy ukochana, inny ćpał, któraś puszczała się za pieniądze. To była
właśnie galeria cieni. Nic więcej.
Wszyscy byli młodzi, pełni chęci do życia i buntu. Zwłaszcza buntu. Jeden
mądry mógłby to nieźle wykorzystać.
— Wiesz, Draco, dlaczego walkę z Dumbledore’em Knot zaczął od
szkoły? — dziewczyna zwróciła się do siedzącego po jej prawej stronie Malfoya,
pochylając się w jego stronę. — Wiesz?
— Wszyscy to wiedzą — wywrócił oczami. Ale ta odpowiedź
wyraźnie nie usatysfakcjonowała Corny, więc po namyśle dodał:
— Knot myślał, że stary Dumble tworzy tu swoją armię.
Corny pokiwała głową z poważną miną. Przez chwilę nic nie mówiła, a jej
milczenie miało w sobie jakąś wymowę, której Draco nie potrafił zrozumieć.
Dlatego zainteresował się bardzo, co takiego miała do powiedzenia. Ciekawiło
go, po co w ogóle zaczęła ten temat.
W końcu dziewczyna dopiła drinka i ponownie się odezwała.
— A zastanowiło cię kiedyś dlaczego w Hogwarcie? Armia dzieci?
Pomyśl, dlaczego Knot nie wziął się za Zakon Feniksa? Za aurorów, nauczycieli,
ludzi obeznanych z życiem? Dlaczego bał się bandy młodych ludzi? — wyrzuciła z siebie wszystkie pytania
na raz.
To nieco zdekoncentrowało chłopaka. Nie wiedział, na które odpowiedzieć
najpierw. A może była jedna odpowiedź na wszystkie? Spojrzał wymownie na Corny
w oczekiwaniu.
— Bo widzisz, Draco — zaczęła mentorskim tonem — młodzi ludzie są podatni na wszelkie
wpływy. Łatwo nimi manipulować, jeśli wmówi się im, że da to, czego pragną.
Albo że to, co można im dać, jest tym, czego pragną. Wszystko jedno.
— Co to oznacza? — Nic nie rozumiał.
— Wiesz, czego najbardziej pragną młodzi ludzie? — odparła, pytaniem na pytanie. Mimo
woli pomyślał, że ten wyraz bardzo jej pasował. Spróbował skupić się na jej
słowach.
— Nie — odparł zgodnie z prawdą.
— Wolności. Wiesz dlaczego wolności? Bo są młodzi, a przez
całe życie ktoś ich krępuje – rodzice, szkoła, nauczyciele, pochodzenie. Nie
chcą tego. Pragną być wolni, żyć po swojemu. Voldemort to wykorzystał. — Nie bała się wymówić tego imienia,
jak to zdarzało się większości czarodziejom. Corny tylko pozornie nie była
odważna. — W pierwszych latach tworzenia swojej armii zbierał samych młodych. Twój
ojciec też był nastolatkiem, gdy wstąpił do śmierciożerców. — Zabrzmiało to, jakby go
usprawiedliwiała. — Pewnie w twoim wieku. Voldemort wmówił tym młodym arystokratom, że da im
wolność. Że wolność to śmierć mugoli, bo mugole ją ograniczają. I w ten sposób
ściągnął wielu młodych. Ale wiesz, jaki jest problem Voldemorta?
— Jaki?
Uśmiechnęła się z pobłażaniem, jakby odpowiedź była tak oczywista, że
powinien sam na nią wpaść.
— Problem polega na tym, że ci, którzy kiedyś byli młodzi,
teraz już nimi nie są. A nowi nie wstępują, bo nie widzą już wolności, która
była dawniej.
Draco zastanowił się głęboko. Musiał przyznać, że była to prawda. Patrzył
na tych wszystkich tańczących, z których znaczna część tak jak on należała do
Slytherinu. Mimo to przecież tylko on był śmierciożercą. Tylko on. Najmłodszy
śmierciożerca. Stracony na zawsze. Nie podobało mu się takie wyjście.
— No dobra, ale co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał, otrząsając się z własnych
rozmyślań. Odwrócił się z powrotem do dziewczyny. — O co w ogóle ci teraz chodzi?
Znów się uśmiechnęła, jak matka do wyjątkowo tępego dziecka, które mimo
to i tak jest przez nią kochane. Czy ona mnie kocha?, przyszło mu na myśl i
zaraz zawstydził się tej myśli, choć nikt jej nie słyszał.
— Spójrz na nich wszystkich, Draco — nakazała Corny, machając ręką w
stronę parkietu. — Spójrz, oni wszyscy pragną wolności. Wszyscy bez wyjątku. Wolność jest
ideą, a młodzi są idealistami. Za tą ideą pójdą wszędzie. A wiesz czym jest
idea? — zapytała go i nie czekając na odpowiedź, sama to wyjaśniła:
— Idea jest buntem, Draco, a widzisz, każdy bunt potrzebuje
przywódcy. Oni potrzebują tylko kogoś, kto ich poprowadzi. Do wolności. Można z
nimi zrobić wszystko, bo oni ci na to pozwolą. A jeśli wykorzystasz ich, tak
jak to zrobił Voldemort, oni przy tobie zostaną, ale twój bunt upadnie — ostrzegła go. — A wiesz czemu? Bo nowe pokolenie
tego nie chwyci. Będzie potrzebowało wolności, a ty już jej im nie dasz.
To wszystko zabrzmiało jak wykład McGonagall na temat SUM-ów. Miała taki
sam suchy ton, kompletnie nie pasujący do wypowiedzi. Jakby to wszystko, to
były tylko zwykłe fakty, powtarzane przez wszystkich przy każdej okazji, a jej
nie chciało się tego mówić, ale musiała.
— Rozumiem — rzekł Draco po dłuższej chwili zastanowienia. — Powiedz mi tylko, co ja mam z tym
wszystkim wspólnego? Po co ty mi to wszystko mówisz, co? — Uniósł brwi.
— Och, Draco, Draco. — Pokręciła głową wciąż z tym samym
uśmieszkiem. — Ty sam wiesz najlepiej. Wiesz to, choć sam nie wiesz, że wiesz. — Nie mógł się powstrzymać i jego brwi
podjechały jeszcze wyżej. Corny miała tendencję, żeby zagmatwać nawet
najprostsze sprawy. — Ich przywódcą może być jedynie najbardziej zbuntowany z nich wszystkich.
Musi czuć bunt. Czujesz bunt, Draco? — dodała, a on nie bardzo zrozumiał,
co miała na myśli.
I choć dopytywał jeszcze, nic już mu nie powiedziała, wciąż uśmiechając
się z lekką wyższością i pobłażaniem. Dawała mu do zrozumienia, że on sam musi
do tego dojść. Ale jak? Nie wiedział, z czym to jeść.
— Jesteś szurnięta, Cors — rzucił w końcu. — Nigdy nie wiem, o co ci biega.
— Wiesz, wiesz. Tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy — odparła niezrażona.
Prychnął z powątpiewaniem i w końcu porzucił temat. Pewna dziewczyna z
Ravenclawu, której imienia nie mógł sobie przypomnieć, dawała mu wyraźne znaki,
że mógłby do niej podejść i zagadać. Pewnie na tym by się nie skończyło, a on
miał właśnie ochotę na coś więcej. Chciał poczuć zapach kobiecego ciała, dotyk
gładkiej skóry, usłyszeć ten jęk rozkoszy. Pragnął tego. Tak dawno już nie miał
dziewczyny.
Gdy wstał z fotela, Corny pokręciła głową, krzywiąc się z niesmakiem. Nie
widział tego, zajęty patrzeniem na swoją dzisiejszą kochankę. Nie obchodziła go
już ich wcześniejsza rozmowa. Corny była nietykalna, dla niego i dla innych.
Sama tego chciała, więc nie może mu teraz niczego zabraniać. Potrzebował
trochę… Sam nie wiedział czego. Po prostu pragnął kobiecego ciała.
Miał szesnaście lat, a w tym wieku nie brało się pod uwagę żadnych zasad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.