Chwila słabości
Coś się
kończy, coś się zaczyna.
Andrzej
Sapkowski
— Smoku, biała czy w kratę?
— Daj mi spać…
— Potrzebuję twojej pomocy. Która?
— Diabeł, weź się odwal. Szykujesz się na kolejny ślub swojej matki czy
jak?
— Nie no, jak zawsze można na ciebie liczyć.
— Mhm. Spieprzaj.
Zabini odrzucił koszulę w niebiesko-białą kratę na zawalony ciuchami
kufer i szybko wciągnął przez głowę śnieżnobiałą. Miał już na sobie jasne
jeansy, ale brakowało mu butów i skarpetek, które próbował skompletować z tych
walających się po podłodze wokół jego łóżka. Draco przewrócił się na brzuch,
otworzył jedno oko i przyjrzał się mu z rozbawieniem. Musiał przyznać, że
zakochany Diabeł to szalenie zabawny widok.
— Może jeszcze krawat załóż — zakpił.
— Zamknij się, idioto — warknął brunet, siadając na brzegu materaca, żeby
zawiązać buty.
— Nie ma sprawy — mruknął Malfoy. — Możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie
się tak stroisz?
— Nie.
— W porządku. Ale radzę ci się śpieszyć, bo Weasley nie będzie na ciebie
długo czekać — poinformował go głosem ociekającym jadem. — Rude są wredne i
niecierpliwe.
Blaise przestał zapinać guziki czarnego swetra i spiorunował kumpla
wzrokiem.
— Podsłuchiwałeś za rogiem? — zapytał ze złością.
— Nie musiałem. Twoje myśli pewnie słychać w Australii. A teraz
spieprzaj, bo się jeszcze spóźnisz.
Diabeł poprawił sweter, przeczesał dłonią zmierzwione włosy, tworząc na
głowie jeszcze większy nieład i wszedł jeszcze do łazienki. Przyjrzał się z
surową oceną swojemu odbiciu. Wyglądał na kogoś, kto nagle zwątpił sam w siebie
i swoją urodę, a nie na urzeczywistnienie dziewczęcych marzeń, które zwykle
przedstawiał swoją postawą i zachowaniem. Malfoyom się to nie zdarzało. Malfoy
zawsze był pewny siebie, niezależnie od sytuacji.
— Diabeł! Informuję cię, że zostało ci pięć minut! — zwołał Draco z
pokoju.
— Szlag! — zaklął brunet i wybiegł z łazienki, a potem z dormitorium.
Gdy trzasnęły drzwi, Draco przewrócił się na prawy bok i przykrył kołdrą
po same uszy. Rzadko widywał kumpla zdenerwowanego i musiał przyznać, że nadal
był to dla niego dziwny widok. Ale żeby się tak stresować z powodu randki, to
było nie do pomyślenia. On nigdy tak tego nie przeżywał. Może dlatego że jeszcze
się nie zakochał? Ciekawe, jakie to uczucie?, przemknęło mu przez myśl. Ale
motylki w brzuchu i to ogromne rozmarzenie nie było w jego stylu. Był przecież
Malfoyem, a Malfoyowie to nie ludzie. To całkiem osobny gatunek.
Nad czym ty rozmyślasz, Malfoy? Idź lepiej spać.
W przeciwieństwie do niego, Corny bardziej przeżywała tę pierwszą i
raczej decydującą o dalszej współpracy randkę Diabła z rudą Weasley. Na
śniadaniu siedziała jak na szpilkach, nieustannie zerkając w stronę wejścia do wielkiej
sali i nikt, zupełnie nikt, nie zorientowałby się po jej zachowaniu, że coś
było na rzeczy. Draco podetknął jej kubek z kawą, poświęcił się i posmarował
jej chleb dżemem wiśniowym, które odsunęła, krzywiąc się z niesmakiem, choć
uwielbiała dżem wiśniowy, aż w końcu zmusił ją, żeby coś zjadła, bo z nerwów
nie mogła niczego przełknąć. Wybrała płatki na mleku. Czy oni wszyscy
powariowali?, zapytał sam siebie, patrząc jak dziewczyna bezmyślnie miesza w
swoim talerzu, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem. A może to on był nienormalny?
Na szczęście nie posiadał informacji odnośnie miejsca pobytu kumpla oraz
jego wybranki i ona też nic nie wiedziała. Inaczej pewnie by tam wkroczyła,
żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nadopiekuńczość Corny Morgenstern
niekiedy była… cóż, kłopotliwa i w pewnym sensie nieznośna. Draco stawiał
jednak na Pokój Życzeń. Wystarczyło wiedzieć, o co poprosić i jak, a idealna
sceneria sama do ciebie przychodziła. Zabini zapewne wiedział, co robił, bo
przecież obaj odwiedzali to miejsce nie raz, nie dwa. Draco nie rozumiał tylko,
dlaczego Diabeł wybrał akurat piątek na pierwszą randkę. W sobotę był wypad do
Hogsmeade. To byłaby bardzo publiczna i pełna bardzo, bardzo wścibskich oczu
randka. Faktycznie, lepszy piątek.
— Dobra, chodź, Cors, wracamy do lochów — powiedział z westchnieniem.
Dziewczyna zerwała się z miejsca prawie z radością, a na pewno z wielką
ulgą. Wydawało się, że bardziej przeżywała sytuację niż sam Diabeł, a do tej
pory Draco myślał, że to nie możliwe. A jednak.
— A jeśli ktoś ich przyłapie? — szepnęła zmartwiona, gdy przekroczyli
próg pPokoju wspólnego. — Wywołają skandal.
— Nich ich nie przyłapie, Cors — zapewnił ją również szeptem. — Gdzie się
podziała moja przyjaciółka Corny Morgenstern, niepoprawna optymistka? — zapytał
już głośniej ze śmiechem.
Przewróciła oczami i nic nie powiedziała. Trochę go to martwiło, bo Corny
była na ogół osobą bardzo wesołą i lubiła żarty. Nie mógł zrozumieć, dlaczego
tak bardzo przejmowała się diabłową sprawą, która przecież nie dotyczyła jej
bezpośrednio. Ani nawet pośrednio. Diabeł wychodził już z gorszych opresji, a
przecież o randce z Weasley marzył od tak dawna, że Malfoya mdliło już od jego
tęsknych westchnień do cienia Gryfonki. Tylko… był mały problem. W Draconie
zrodziły się podejrzenia, gdy Weasley tak łatwo przyjęła zaproszenie. Przecież
od wieków nienawidzili się z Zabinim, a ona tak nagle zmieniła zdanie. Fakt,
Diabła też trzepnęło z dnia na dzień, ale to był Diabeł i było to mu wybaczone,
ale Weasley?… To tak, jakby nagle on, Draco Malfoy, zaprosił na randkę Granger,
a ta zgodziła się bez oporów. To też byłoby co najmniej podejrzane.
To wszystko jest… szalone, pomyślał, gdy prowadził Corny do swojego
dormitorium. Na zewnątrz trwała wojna, Czarny Pan oczekiwał od niego wykonania
zadania, a w Hogwarcie kwitła miłość. I co najdziwniejsze, on też wpakował się
w zawirowania miłosne. To było nie w jego stylu. Był po prostu idiotą, bo
inaczej nie dało się tego nazwać. Kto normalny namawiałby do spisku,
przygotowywał powstanie, działał jako podwójny agent i jednocześnie pakował się
w problemy miłosne? Czyste szaleństwo.
Dormitorium było w opłakanym stanie, po tym jak o ósmej rano przeszedł
przez nie diabłowy huragan. Corny ledwie zwróciła na to uwagę i od razu padła
na niepościelone łóżko Dracona. On sam zastanawiał się, czy posprzątać bałagan
uczyniony przez kumpla, czy poczekać, aż ten wróci i zrobić mu awanturę niczym
stara, zrzędliwa żona. Malfoy, czym ty się zajmujesz?, skarcił sam siebie. Czy
ty jesteś normalny? Weź się ogarnij. Nie mógł uwierzyć, że tak się ostatnio
zmienił. Przecież patrzenie w przeszłość nigdy nie było w jego stylu. Wielki
Draco Malfoy zawsze żył teraźniejszością, liczyło się dla niego tylko tu i
teraz. Jak to się stało, że stał się sentymentalny? A może… Może po prostu
zrozumiał, że ludzkie odruchy to nie oznaka słabości? Na Merlina, Malfoy,
jesteś coraz gorszy. Życie nie wystarczająco mocno dało ci kopa?
— Draco, coś nie tak? — Z rozmyślań wyrwał go głos Corny.
— Nie, skądże. Zamyśliłem się — wytłumaczył.
Zdał sobie sprawę, że od kilku minut tępo wpatrywał się w ścianę przed
sobą. Zwrócił wzrok na Corny, która siedziała ze skrzyżowanymi nogami na jego
łóżku. Wyglądała uroczo, niewinnie i nerwowo.
Pomyślał, że gdyby inaczej się ubierała i czasem uczesała te swoje
niesforne włosy, które wiecznie fruwały jej wokół twarzy jak w pełni
samodzielne, żywe istoty, faceci stawaliby do niej w kolejce. Ale wtedy nie
byłaby sobą. Corny w wersji Pansy Parkinson to nie to, co chciałby oglądać na
co dzień. Wolał ją taką czarną, nieuczesaną i niewinną. Przynajmniej wiedział,
że nagle nie wywinie mu jakiegoś paskudnego numeru. W przeciwieństwie do
Czarnej. Femme fatale były niebezpieczne, ale tylko pozornie. Draco
lubił dziewczyny, które potrafiły mu się przeciwstawić, a nie drażniły go i
pragnęły go zniszczyć, a to właśnie był sposób na życie Pansy.
Corny była taka delikatna, a jednocześnie stanowcza i władcza. Potrafiła
na niego nawrzeszczeć, wybić mu z głowy głupi pomysł, wyśmiać go i doprowadzić
do furii przez to, że myślała bardziej racjonalnie od niego, a jej płacz nie
powodował u niego wściekłości, tylko to dziwne uczucie, które ludzie nazywają
poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Corny… Corny byłaby dla niego idealną
dziewczyną. Gdyby tylko nie była Corny Morgenstern.
To właśnie twój problem, Malfoy. Kochasz niewłaściwą kobietę. A może jej
nie kochasz? Kto cię zrozumie.
Wstał od z krzesła i podszedł do niej. Usiadł obok niej na brzegu
materaca, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Naprawdę wyglądała na bardzo
zmęczoną. Miał wrażenie, że wiele rzeczy przed nim ukrywała, ale bał się,
zapytać ją, co to było. Każdy miał mroczne sekrety, których lepiej nie
pokazywać światu.
— Cors, będzie dobrze — powiedział. — Diabeł wróci z randki wniebowzięty,
Weasley się w nim zakocha, nikt się o tym nie dowie, a oni będą tragicznymi
kochankami, których rozdziela życie i w ukryciu będzie kwitła ich miłość. —
Spróbował obrócić to wszystko w żart. — Zobaczysz.
— Najbardziej przeraża mnie to słowo tragiczni — odparła słabo. —
Dlaczego my nie możemy być tragicznymi kochankami, Draco? — dodała ledwie
słyszalnym szeptem, podnosząc głowę i spoglądając mu w oczy.
— Ponieważ nasze pojęcie tragiczności jest bardziej tragiczne w skutkach
niż ich — stwierdził. - Ich może doprowadzić najwyżej do skandalu, a nasze…
— …do tragedii — dokończyła za niego.
Uśmiechnął się do niej blado, a ona odpowiedziała mu tym samym, ale ten
uśmiech nie objął jej smutnych, czarnych oczu. Coś jednak go niepokoiło. Może
to były malujące się na jej twarzy emocje, takie niepoukładane, pełne zawirowań
i sprzeczności. A może chodziło tylko o niego samego? Niebezpiecznie
przybliżyła swoją twarz do jego i poczuł jej oddech na swoich ustach. Oblizał
je machinalnie, wpatrując się jak urzeczony w jej różowe wargi, które
znajdowały się tak blisko jego. To tylko kilka cali. Wystarczyłby jedynie jeden
ruch, niedostrzeżone drgnięcie jego głowy. Jedynie jeden ruch…
— Uwielbiam dramaty — szepnęła.
Zawsze się zastanawiał, jak to by było całować się z Corny Morgenstern
tak naprawdę. To co było w czwartej klasie, tak jakby się nie liczyło, bo oboje
po prostu chcieli po czuć, jak smakuje pierwszy pocałunek. Ale teraz…
Draco sam nie wiedział, kiedy ich usta się złączyły. Ten moment przed
pocałunkiem był najdziwniejszym doświadczeniem w jego życiu. Widział tylko te
jej czarne, ogromne oczy, które patrzyły na niego z oczekiwaniem. A potem
wszystko samo się potoczyło. Corny przybliżyła się jeszcze bardziej i musnęła
jego usta swoimi. A potem znowu i znowu, drocząc się z nim i domagając, by to
on przejął inicjatywę. I zrobił to. Położył rękę w jej talii i przyciągnął ją
do siebie, tak że usiadła okrakiem na jego kolanach. Drugą położył na jej
policzku. Corny wplotła mu dłonie we włosy i zaczęła napierać ustami na jego
usta. Jej twarz znajdowała się nad jego, oczy miała zamknięte, a on wpatrywał
się w nią, całując ją, jak nigdy wcześniej nie całował żadnej dziewczyny. Chcę
więcej!, krzyczały jej myśli. Więcej, więcej, więcej! Świat przestał istnieć.
Sam nie wiedział, kiedy znalazł się nad nią, przygniatając ją swoim ciałem do
białej pościeli. Jej usta miały taki słodki smak. Jak czekolada. Była jak
czekolada. Jego dłonie błądziły po jej ciele, jej długa, czarna suknia
powędrowała nieco wyżej, ukazując zgrabną nogę odzianą w czarną zakolanówkę i
czarne szpilki. Oboje zapomnieli się w doznaniach, zatracili kontakt z
rzeczywistością. Świat przestał istnieć. Byli tylko oni i nic poza nimi.
— Smoczydło, straszydło, nawet twój paskudny charakter nie popsuje mi
dziś hu… moru… Co do…?
Zabini wtargnął do pokoju w świetnym nastroju, lekkim krokiem i z bardzo
szerokim uśmiechem na ustach. Ten uśmiech zamarł mu na twarzy, gdy zobaczył
Dracona i Corny. Diabeł stanął jak wryty, otworzył szeroko ze zdziwienia usta i
wytrzeszczył oczy. Stanowczo przydałby mu się ktoś, kto pomógłby mu pozbierać
własną szczękę z podłogi. To było zbyt wiele jak na diabłowy rozumek. Wyraźnie
nie wierzył własnym oczom, bo nagle zamknął je i znów otworzył, jakby miał
nadzieję, że to tylko przywidzenie. Ale to była prawda.
Całująca się parka natychmiast oderwała się od siebie i przez chwilę
wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc, z takim samym szokiem, z jakim on
gapił się na nich. Pierwszy otrzeźwiał Draco i odsunął się od Corny, a potem
wstał z łóżka. Dziewczyna zaczęła poprawiać sukienkę, która nosiła wyraźne
ślady grzesznego aktu. Jej zwykle blade policzki miały kolor dorodnej maliny.
— Co? — zapytał szczerze zdumiony Blaise, patrząc to na jedno, to na
drugie. Trudno było mu złożyć sensowne zdanie. — Co wy… razem… Jak?… Co?…
Dlaczego?… — Złapał się za głowę. — Co wy wyprawiacie? Oszaleliście?
— Odezwał się ten co jest normalny — prychnął Draco, starając się
rozładować napięcie. Jednak on też był nieco speszony, bo zbladł jeszcze
bardziej niż zwykle. — To nie ja właśnie wróciłem z randki z rudą cholernicą.
— Ale… ale… Jak?… Co?… Wy… razem?
Corny popatrzyła bezradnie na Dracona. Wyglądała, jakby chciało jej się
płakać. Malfoy, co dziwne, był nieco zakłopotany. Nie codziennie twój najlepszy
kumpel przyłapuje cię na całowaniu się z waszą wspólną najlepszą przyjaciółką,
którą oboje znacie od zawsze i jesteście jak rodzeństwo. Widać braterskie więzy
przegrywają ze zwykłym pożądaniem.
— My… Yhym. — Draco odchrząknął, bo nie bardzo wiedział, co powiedzieć. —
My właśnie…
— Całowaliście się — dokończył za niego Zabini. — To akurat sam
widziałem, ale kompletnie nie potrafię tego pojąć.
— Nie ty jeden — mruknął białowłosy.
Atmosfera w powietrzu zgęstniała. Corny wyraźnie powstrzymywała cisnące
się jej do oczu łzy. Draco widział, jak niebezpiecznie drżała jej dolna warga.
Usta miała czerwone, choć przecież nie malowała ich szminką, makijaż rozmazany,
a włosy w większym nieładzie niż zazwyczaj. Nerwowo wygładzała nieznośnie
pomiętą przez niego sukienkę, nie patrząc na nikogo. Nienawidził takich
sytuacji i nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjdzie mu w jakiejkolwiek
znaleźć.
— Nie wiedziałem, że jesteście razem — rzucił Diabeł z urazą. Nie
podobało mu się, że mu o tym nie powiedzieli.
— Nie jesteśmy — odparli jednocześnie.
— Nie? To jak wytłumaczycie TO?
— Co? — zapytał zaczepnie Malfoy, a Zabini wydobył z siebie wnerwione
prychnięcie.
— Nie udawaj gorszego idioty niż jesteś — warknął na niego.
Draconowi nie bardzo podobał się ton kumpla, ale akurat w tej chwili miał
inne zmartwienie. Bezradnie podrapał się w głowę. Nie przychodziło mu na myśl
żadne tłumaczenie. Miał kompletną pustkę i czuł się trochę otumaniony. Usta
Corny podziałały na niego jak porządna dawka Ognistej. Kto by pomyślał, nie
mógł się powstrzymać od wypowiedzenia w myślach kąśliwej uwagi. Nie odważył się
jednak powiedzieć nic takiego głośno.
— To… — zaczęła Corny. — Hm… Blaise, to nie oznacza, że… że…
— Że mamy zamiar wziąć ślub — wpadł jej w słowo Draco. — To tylko zwykły
pocałunek, Diabeł. Tylko pocałunek.
— Tylko. — Zabini uśmiechnął się z kpiną. — Czy aż? Smoku, ty prawie
zdarłeś z niej ubranie! — zawołał, wyrzucając ręce do góry.
— Przesadzasz, Diabeł — prychnął Malfoy, próbując zachować kamienną
twarz. — Jak zwykle przesadzasz. A poza tym, jesteś jakimś obrońcą niewinnych
dziewic, czy jak?
— Jasne. Ja przesadzam, jestem przewrażliwiony i nienormalny. A ty za to
jesteś skończonym durniem.
Po tych słowach Zabini wyszedł z dormitorium, zostawiając ich samych ze
swoim zakłopotaniem oraz z emocjami, których sami nie rozumieli. Bo trudno
zrozumieć coś, czego doświadczyło się pierwszy raz w życiu.
— Niezmiernie mnie cieszy, że zawsze mogę na ciebie liczyć! — krzyknął za
nim, ale wątpił, czy jego kumpel to usłyszał. A może już eks-kumpel?
Spojrzał na bezradną Corny, a jego spojrzenie złagodniało. Zastanawiał
się, co miał jej teraz powiedzieć. Nic nie przychodziło mu do głowy. Nie
wiedział, co ona od niego oczekiwała. Miał ją przeprosić, pocieszyć,
powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że już będą razem i tego typu puste
słowa? Przecież tak nie myślał i nie miał zamiaru rezygnować ze swojego stylu
życia. To ona na niego napadła, a on po prostu się nie bronił. Jednak teraz nie
potrafił jej tego powiedzieć. Mimo wszystko czuł się współwinny. Następnym
razem będą całować się w jej pokoju, bo tam Diabeł na pewno nie wkroczy bez
zaproszenia.
Jeśli dojdzie do następnego razu.
Ale Corny nic od niego nie oczekiwała. Nawet na niego nie spojrzała,
tylko natychmiast podbiegła do drzwi, które przez sekundą zamknęły się za
wściekłym Zabinim. W pierwszej chwili Draco pomyślał, że chciała pobiec za
przyjacielem, ale jej mina mówiła coś innego. Potrzebowała tylko jakiegoś
cichego, ustronnego miejsca, żeby po prostu się wypłakać. Corny zawsze płakała
w takich sytuacjach, ale w tej chwili Draco nie miał siły polecieć za nią, żeby
ją pocieszyć. Nie, nie miał nawet na to ochoty. Pieprzyć wyrzuty sumienia!
Gdy tylko trzasnęły drzwi, padł na wznak na swoje łóżko i wbił spojrzenie
w zielony baldachim. Opłakiwanie tego nie miało sensu. Tak samo jak złość
Diabła. Gdyby Draco go nie znał, mógłby nawet pomyśleć, że jego kumpel po
prostu był zazdrosny. Ale to nie była prawda. Tak jak to, że nic nie mogło
popsuć mu humoru po randce z Weasley. Jednak istniała taka rzecz. Był to widok
dwójki najlepszych przyjaciół całujących się we wspólnym dormitorium. Tylko dlaczego
się tak wściekł? Przecież Corny nigdy go nie fascynowała, ani też nie patrzył
na nią inaczej, niż patrzyłi się na siostrę. Co innego Malfoya – on zawsze
lubił przyjrzeć się jej zgrabnym nogom w tych rzadkich sytuacjach, gdy
zakładała krótszą kieckę lub wąskie spodnie. Lubił patrzeć, jak się rumieniła,
jak śmiały się jej oczy, nawet jak nakładała krwiścieczerwoną szminkę na swoje
wąskie, delikatne usteczka. To było takie… pasjonujące. Niesamowite.
Fascynujące. I wcale się w niej nie bujał. Nooo, może troszeczkę.
— Malfoy, ty naprawdę jesteś skończonym durniem — mruknął do siebie.
Nikt nie miał pojęcia, ja bardzo w tym momencie żałował, że nazywał się
Malfoy. Gdyby był Blaise’em, jakoś łatwiej byłoby mu patrzeć na świat. Gdyby
był Potterem, miałby na głowie inne zmartwienia niż jakieś bzdurne problemy
sercowe. Gdyby był Longbottomem, wszyscy by mu pomagali, bo niezdarom i
mazgajom z reguły się pomaga. Gdyby był Weasleyem… Niee, to już chyba wolał być
Malfoyem. Wzdrygnął się z obrzydzeniem na samą myśl, że choć przez krótką
chwilę mógłby być przygłupim Ronaldem Weasleyem z okropną fryzurą, paskudnymi
piegami na całej twarzy i czerwonymi uszami. Potter przynajmniej sprawiał
wrażenie inteligentnego w przeciwieństwie do swojego najlepszego przyjaciela.
Nowa miłość Diabła musiała chyba być adoptowana. Wszystko, tylko nie Weasley.
Nie w tym życiu ani w żadnym z następnych.
Te bzdurne myśli na chwilę oderwały go od męczącego tematu, który był dla
niego jak kac po udanej imprezie. Tak jak w każdą niedzielę zastanawiał się, czy
gra warta była świeczki. Była, odparło jego ego. Dla ciebie może tak, ale dla
Cors niekoniecznie, dodało jego sumienie. I chyba to ono wygrało. Aż do tej
chwili myślał, że gorzej się czuć nie było już można, a jednak się mylił.
Zabini wrócił po kolacji i wcale nie wyglądał, jakby w niej uczestniczył.
Bez emocji zaczął przeglądać swoje rzeczy w kufrze i wolno wyjmować
podręczniki, potrzebne do odrobienia prac zadanych na ferie. Przez cały ten
czas nie odezwał się do Dracona ani jednym słowem. Ten śledził go wzrokiem ze
swojego łóżka, także milcząc. W końcu jednak cisza między nimi stała się dla
Malfoya nie do zniesienia. Westchnął ciężko.
— Dobra, wygrałeś — powiedział grobowym głosem.
— Nie grałem w żadną grę, Malfoy — odparł Diabeł obojętnym tonem.
Nie odwrócił się, nie spojrzał w bok, nie drgnął też żaden z jego
napiętych mięśni. Jakby naprawdę nic go to wszystko nie obchodziło. To było po
prostu niemożliwe. Draco zmarszczył brwi i usiadł gwałtownie. Właśnie znalazł
się w obliczu obrażonego Blaise’a Zabiniego i zaczął obawiać się o swoje zęby,
o swój nos, który naprawdę lubił. Z podbitym okiem też nie miał zamiaru
chodzić. Ale tylko głęboko obrażony Diabeł mówił do niego po nazwisku.
— Diabeł, weź mi powiedz, o co chodzi, okay? Nie rozumiem w tej chwili, o
co się denerwujesz. — Skrzywił się, bo w jego uszach zabrzmiało to jak
błaganie, ale uparcie brnął dalej. — Słuchaj, nigdy nie mówiliśmy, że żadne z
nas ma nie umawiać się z Corny, więc…
— Ale ty wcale się z nią nie umawiasz, Smoku — przerwał mu brunet w dość
brutalny sposób, odwracając się na pięcie w jego stronę. W końcu jakaś
emocjonalna reakcja, pomyślał białowłosy. — To tylko — specjalnie
zaakcentował to słowo — się z nią całowałeś. Przecież nie masz zamiaru brać z
nią ślubu.
— Nie wykorzystuj moich własnych słów przeciwko mnie, okay? — warknął
Malfoy, nieco wkurzony.
— To ty nie wykorzystuj Corny.
— Ja jej nie wykorzystuję! — wrzasnął zrywając się na równe nogi. — To
ona się na mnie rzuciła!
— A ty jakoś nie miałeś nic przeciwko temu — sarknął Zabini z ogromną
złością, rzucając o ścianę książką, którą akurat trzymał w ręku. — Nie, skądże!
Ty po prostu skorzystałeś z okazji.
— Nie! Po prostu… po prostu… — zająknął się białowłosy. — Po prostu nie
wiedziałem, co robić!
— Taaak, jaassne. Draco Malfoy nie wiedział, co robić, gdy rzuciła się na
niego napalona dziewczyna — zakpił Blaise. — Wielki Draco Malfoy spanikował.
Twoje argumenty są godne pięcioletniego dziecka, Smoku. Nawet bronisz się jak
pięciolatek przyłapany na podglądaniu kuzynek w wannie.
— A idź do diabła — warknął Draco i wyszedł trzaskając drzwiami.
Ogromna wściekłość aż go rozpierała od wewnątrz. Czuł się, jakby miał
zaraz wybuchnąć. Był jak tykająca bomba – eksplozja mogła nastąpić w każdej
chwili. Jeszcze nigdy nie pokłócił się tak z Blaise’em. Czasem wydawało się, że
byli jak stare, dobre małżeństwo. I było im z tym dobrze.
Co się z nami dzieje, zapytał sam siebie, ale nie potrafił udzielić sobie
odpowiedzi. I nikt nie mógł mu pomóc.
Sam nie wiedział, gdzie miałby pójść. Corny nie wchodziła w grę, Daph nie
chciał się spowiadać z grzechów dnia dzisiejszego. Nie miał ochoty na jej
bardzo dociekliwe pytania, które w tej chwili bardziej by go rozsierdziły. Poza
tym, jakby to wyglądało? Najpierw całował się z Corny, a potem poszedł do łóżka
z Daphne – zaliczyłby jednego dnia dwie największe przeciwniczki. Całe
szczęście w pobliżu nie było Czarnej, bo z dwóch mogłyby się zrobić trzy.
Westchnął na głupotą własnych myśli. Nawet jeśli nikt by się o tym nie
dowiedział, on sam czułby się paskudnie. Jeśli można było czuć się gorzej, niż
on w tamtej chwili. Po krótkim wahaniu skierował swoje kroki do Pokoju Życzeń.
Żadne inne miejsce nie przyjmowało tak jego żali jak Pokój Życzeń. Żadna też
inna szafa nie nadawała się tak do wyżywania się na niej jak ta, którą tam
ukrywał.
PIĄTEK, 25 KWIECIEŃ
To jest szalone. Oboje oszaleliśmy. On, ja, świat. Szaleństwo
w najczystszej postaci, bardziej upajające niż Ognista Whiskey i heroina. Świat
oszalał, a my razem z nim. Nie wiedziałam, że do tego dojdzie. Że to zajdzie tak
daleko.
Na wielką Morganę, jak ja się okropnie czuję! Najgorsze, że
nie żałuję niczego. Niczego! Może tylko tego, że Blaise tak szybko nam
przerwał. Chciałam więcej i on chyba też. O najpotężniejsza Morgano! Całowałam
się z Draconem Malfoy! Ze swoim najlepszym przyjacielem! To prawie jak
kazirodztwo!
Pożądanie wygrało z rodzinnym przywiązaniem.
Draco ma rację – przecież nie mamy zamiaru brać ślubu. Nawet
nie mamy zamiaru być razem. On nie jest gotowy na stały związek, a ja nie
jestem gotowa, aby wejść na stałe do jego życia i być w nim. Teraz jestem
bezpieczna, krążę wokół niego, ale zawsze mogę się odłączyć. Potem nie będzie
odwrotu. Wiem to.
Biedny Blaise. Co on teraz przeżywa. Pewnie wydarł się na
Dracona, bo uważa, że to jego wina. A to wszystko ja. Chciałam tego. Gdybym nie
podjęła ryzyka, nic by się nie stało. To wszystko moja wina. Mea culpa,
mea culpa, mea culpa. Możecie mnie zlinczować, ukamienować za cudzołóstwo,
skazać na wygnanie. Cokolwiek, bylebym nie miała w pamięci tego pełnego wściekłości
wyrazu twarzy Blaise’a. Przypuszczam, że między Blaise’em a Draco wytworzyło
się teraz niebezpieczne spięcie. Nawet mimo dzielących nas pięciu dormitoriów
słyszałam, jak się kłócili. I to wszystko moja wina. Będę musiała to odkręcić,
wytłumaczyć, załagodzić. W końcu jestem adwokatem diabła. Nie, nie można tego
tak zostawić. Inaczej moje skrzydła będą jeszcze bardziej czarne. Albo mnie z
nich obedrą. Upadły anioł – cóż za poetycka sprawa. Na Morganę, jaka ja jestem
potworna!
Morgano, jak to wszystko się skomplikowało! Nie wiedziałam,
że to tak się skończy. Chciałam tylko… właściwie, czego ja chciałam? Co ja
sobie myślałam? Czego oczekiwałam? Sądziłam, że ujdzie mi to wszystko płazem?
Draco pewnie zadręcza się przez to, że płakałam. A ja po prostu… Po prostu
nienawidzę być w takich sytuacji bez wyjścia. Zawsze doprowadza mnie to do łez,
nie mogę nic na to poradzić. Poza tym, to było straszne. Naprawdę straszne.
Mina Blaise’a była straszna. Jego wyjście było potwornym ciosem zarówno dla
mnie, jak i dla Dracona. Nie wierzę, że to zrobił. W ogóle nie wiedziałam, że
tak nas potraktuje. Że tak potraktuje Draco. Przecież są jak bracia! Draco nic
nie mówił i wspierał go w tej ślepej fascynacji Ginny. Wymusił nawet na nim,
żeby się z nią umówił. A Blaise… Blaise po prostu nie potrafi tego zrozumieć. I
nie dziwię mu się. Ja też mam z tym problem. I nie tylko ja.
Jakie to wszystko jest szalone! Świat oszalał! My
oszaleliśmy! Wspaniale się z tym czuję. Morgano, jestem okropna. Jestem
okrutnym potworem. Jestem zła. Jestem zła. Jestem zła! Zło w najczystszej
postaci. Szaleństwo.
I najgorsze – dobrze mi z tym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.