Nowy wróg
Jeden
stracony przyjaciel - to co najmniej stu wrogów więcej.
Władysław
Grzeszczyk
Draco, zaalarmowany głośnymi wrzaskami, stanął w progu otwartej sypialni
i przyjrzał się pobojowisku w niemym zdumieniu. Pokój wyglądał jakby przetoczył
się przez niego front wojenny z ciężką artylerią, a potem sprawę poprawiły
huragan i trzęsienie ziemi. Obrazek był co najmniej groteskowy. W pomieszczeniu
panował totalny chaos, po podłodze poniewierały się książki oraz różne części
garderoby, w powietrzu unosiło się pierze i kawałki papieru, a po środku zniszczeń
stała Corny, zaciskając pięści, zaś rozczochrana jak sam diabeł Czarna skakała
po swoim łóżku, wzbijając tym samym kolejne chmary białego puchu.
— A więc dobrze! — krzyknęła Corny wściekle, tonem zupełnie nie podobnym
do tego, którego używała na co dzień. Draco przyznał w duchu, że wyglądała dość
przerażająco z włosami roztrzepanymi bardziej niż zwykle i zupełnie rozmazanym
makijażem. — Dobrze zatem, jak sobie chcesz! Zaraz idę do profesora, niech mnie
przeniesie do innego dormitorium!
Odwróciła się nagle i wybiegła z pokoju, prawie wpadając na Dracona,
który w ostatniej chwili usunął się jej z drogi. Nie zwracała uwagi na
przypatrujące się jej ciekawskie twarze ani na to, że wyglądała jak wyglądała –
po prostu wybiegła.
— Idź sobie, idź! Nikt nie będzie płakał! — wrzasnęła za nią Pansy i na
poparcie swoich słów cisnęła poduszką. Trafiła jednak tylko w prawą nogę białowłosego.
Draco poczuł się bardzo zdezorientowany. Zamrugał gwałtownie, ale ta
scena nie okazała się być tylko głupim snem. Chłopak omiótł plac boju
rozdrażnionym spojrzeniem, popatrzył na Parkinson z mordem w oczach i bez
wahania podążył w stronę, w którą pobiegła Corny. Jeszcze mogła zrobić sobie
krzywdę albo coś…
Jednak, aby poznać tę opowieść, należałoby wrócić do początku.
Już dzień po walentynkach rozniosła się po szkole plotka, że oto
niegrzeczny chłopiec porzucił na zawsze dawne nawyki i wstąpił na drogę cnoty. Draco
Malfoy i Corny Morgenstern spotykali się. Plotkę ubarwiały pikantne szczegóły,
szeptane z ust do ust z wielką ekscytacją. Niektórzy natknęli się na parkę
całującą się w pokoju wspólnym, inni nakryli ich na obściskiwaniu się w jakiejś
pustej klasie, jeszcze inni twierdzili, że widzieli, jak niedzielnym wieczorem znikali
w dormitorium Dracona, przez co biedny Zabini, wyrzucony z własnego łóżka, spędził
całą noc samotnie błąkając się po zamku i chlipiąc po kątach na zły los. Zdezorientowany
Blaise był z tego powodu pocieszany przez wielu współczujących mu paskudnego
losu bycia współlokatorem niewdzięcznego Malfoya, Corny za kolei prawie na
każdym kroku spotykała się z nienawistnymi spojrzeniami innych uczennic, które
do tej pory żywiły cichą nadzieję, że to właśnie którąś z nich spotka zaszczyt
bycia oficjalną dziewczyną Dracona Malfoya. Piętnastego lutego Blaise Zabini
mógł dostać medal najbardziej zdezorientowanego człowieka na świecie, bowiem
nie miał zielonego pojęcia, czym jego przyjaciel tym razem zasłużył sobie na
naganę. Morgenstern zwierzyła się Draconowi po kilku dniach ze swoich obaw, że
prędzej czy później któraś z jego fanek rzuci się na nią z kłami i pazurami.
Ale, jak przyznała, to nie byłby jeszcze problem – gorzej gdyby napadły na nią
wszystkie naraz.
Najbardziej jednak dziewczyna przeżywała zachowanie swojej przyjaciółki,
która stała się nagle jej najbardziej zagorzałą przeciwniczką. Już w
walentynkową noc Pansy wypytała Corny o jej randkę z młodym Malfoyem,
ale gdy nie uzyskała żadnych informacji, ba! gdy Morgenstern wszystkiemu
zaprzeczyła, Czarna uznała oficjalnie przyjaciółkę za zdrajczynię, po czym
kategorycznie przestała się do niej odzywać. Wszyscy przecież wiedzieli, że
ona, Pansy Parkinson, od ponad pięciu lat starała się o względy Dracona Malfoy
i będzie o niego walczyła, nawet gdyby miała szarpać wroga zębami i pazurami. Corny,
nieszczęśliwa z powodu sytuacji, w której przypadkiem się znalazła i od
początku nie mająca bladego pojęcia, co z tym fantem zrobić, powoli
przekonywała się na własnej skórze, co to znaczyła nienawiść Pansy. Współlokatorka
nie odezwała się do niej jednym słowem od nocy z czternastego na piętnastego lutego
i wyglądało na to, że stan ten miał już utrzymać się na zawsze. A przynajmniej tak
twierdziła Parkinson.
Plotek nie sposób było zdementować. Zapewnienia Zabiniego, że przecież
noc z czternastego na piętnastego spędził we własnym dormitorium, grając z
Malfoyem w karty, odbijały się jak od ściany. Plotkujący wiedzieli lepiej nawet
od samych bezpośrednio zainteresowanych i wkrótce pikantne opowieści zaczęły
żyć własnym życiem. Można było zatem dowiedzieć się, że Malfoy i Morgenstern od
dawna byli ze sobą, ale ukrywali to przed całym światem z powodu niepewnego
pochodzenia dziewczyny, prócz tego chodziły pogłoski o ciąży, śmiertelnej
chorobie, trójkącie miłosnym z Zabinim, Parkinson, starszą Greengrass, czy
nawet z Nottem, a także o planowanej przez parę ucieczce na Madagaskar. Czemu
akurat tam – tego nikt nie wiedział. Cały ten cyrk doprowadzał Corny do płaczu,
nieustannie chlipała smętnie w dormitorium Dracona i Blaise’a (do swojego wciąż
bała się wejść), opuszczając je, wyłącznie gdy musiała iść na zajęcia.
Białowłosego z kolei szczerze to wszystko wkurzało i warczał na każdego, kto mu
się nawinął. Prawdą było, że do tej pory i tak miał sporo kłopotów, a teraz jeszcze
musiał przejmować się coraz pikantniejszymi ploteczkami, które krążyły po zamku
i szarpały go niczym sępy. Okay, może i lubił skandale, nic tak nie przynosiło
człowiekowi popularności, ale od Corny wara.
Cały ten zamęt doprowadził go do takiego stanu, że nikt nie odważył się nawet
do niego zbliżyć. W gruncie rzeczy, nie irytowały go same plotki – w końcu były
nieodłączną częścią życia osoby publicznej – jak ich obiekt. Bo gdyby chodziło
o jakąś inną dziewczynę, nawet samą Granger, to nie miałby nic przeciwko.
Pewnie nawet dolewałby oliwy do ognia, żeby wywołać jak największe poruszenie i
zapaść w pamięć na długo. Ale gdy skupiano się na Corny, dostawał cholery. No
przecież ona nie była niczemu winna, a cierpiała na tym najbardziej.
Wszystko to było jego winą, jego i tylko jego, dobrze o tym wiedział. Bił
się w piersi i samoudręczał. To w końcu on wpadł na ten jakże genialny pomysł nie-randki
w Hogsmeade i takie były tego skutki. Najgorsze, że nie miał bladego
pojęcia, jak z tego wybrnąć. Nie można było tego ciągnąć w nieskończoność, samo
w sobie było to już śmiesznym pomysłem, a z kolei gdyby poderwał inną
dziewczynę, Corny od razu zostałaby przypięta plakietka: kolejna porzucona
zdobycz Dracona Malfoya, a przecież właśnie tego chciał uniknąć.
Najwyraźniej nie istniała właściwa decyzja.
I jeszcze ta jego wielka misja. Teraz to już całkiem mu nic nie szło, nie
miał wręcz głowy do takich spraw. Czuł, że czasu było coraz mniej, ale po
jednym kroku w przód robił dwa w tył. I zaczynał wysiadać psychicznie.
— Chyba się otruję — mruknął pewnego wieczoru do Diabła, gdy wyczerpany
padł na swoje łóżko.
— A wtedy szkołę obiegnie plotka, że to z nieszczęśliwej miłości do
Corny, z którą nie możesz być, bo jest ona nieokreślonego pochodzenia — odparł jego
kumpel z bolesną szczerością i paskudnym uśmiechem. — Albo z powodu waszego
jeszcze nienarodzonego dziecka.
— Dzięki, stary. Wiesz jak pocieszyć przyjaciela w potrzebie.
Zabini był niewzruszony jego zniesmaczonym tonem. Uśmiechając się szerzej
i bardziej złośliwie, odrzucił podręcznik od transmutacji, po czym wyciągnął
się na swoim posłaniu i odparł:
— Polecam się na przyszłość.
Draco prychnął, ale nie skomentował. W duchu przekonał sam siebie, że po
prostu trzeba to przeczekać. Im mocniej się denerwował i próbował wszystkiemu
zaprzeczyć, tym bardziej plotki nabierały na sile i zajadłości. A po
wyciągnięciu wniosków wychodziło człowiekowi, że jeśli się odpuści, to sprawa
kiedyś wreszcie przycichnie. Postanowił w milczeniu znosić szeptanie za plecami
i to załzawione spojrzenie rannej łani posyłane mu przez Corny. To było
najgorsze – nieszczęśliwa i wciąż płacząca Corny, która błagała go wzrokiem,
żeby coś z tym zrobił. Kilka razy miał ochotę wrzasnąć głośno, żeby wszyscy się
zamknęli i zajęli swoimi sprawami, bo on miał już ich dość, ale jakoś się
powstrzymał. Stwierdził, że po prostu trzeba to przeczekać, nie ma siły.
I miał rację. Jak zwykle, oczywiście.
Otóż pierwszego marca ktoś postanowił otruć Weasleya zwanego popularnie
przez Ślizgonów Wiewiórem. Haniebna próba morderstwa najlepszego przyjaciela wspaniałego
Harry’ego Pottera przyćmiła wszystkie inne wypadki w Hogwarcie, przez co nieszczęśliwa
miłość Malfoya i Morgenstern przestała być interesująca i z dnia na dzień
zeszła na drugi plan. Tym sposobem Draco wrócił do dawnego stylu życia –
przesiadywania w Pokoju Życzeń, imprezowania i zdobywania dziewczyn, a Corny
zaczęła wychodzić do ludzi. Białowłosy podziękował w duchu niedoszłemu zabójcy
Gryfona za wyświadczenie mu przysługi, pomoc w odzyskaniu wolności i dawnej opinii
– złej, acz pozbawionej obecności Corny. Gotów był nawet samemu przyznać się do
tego haniebnego czynu, jeśli to by bardziej pomogło, jednak skoro niektóre
osoby (Potter nie śpi) i tak uznawały, że to on, Draco Malfoy, próbował
zamordować Weasleya, po co to jeszcze podsycać?
W piątek po lekcjach Draco, Corny i Blaise siedli znów we trójkę w pokoju
wspólnym, ciesząc się brakiem szeptów na swój temat za plecami. Parkinson wciąż
konsekwentnie się fochała, a Nott z niewiadomego powodu czuł z nią solidarność.
W ten sposób ich nierozłączna grupa najzamożniejszych i najniebezpieczniejszych
uczniów Domu Węża właśnie się rozleciała.
— Już myślałem, że się z tego nie wyplączemy — westchnął Draco,
wyciągając się wygodnie na kanapie i opierając stopy o oparcie sąsiedniego
fotela.
Zabini wyciągnął z torby potrzebne przybory do napisania eseju na
eliksiry i podsunął sobie księgi przydźwigane wraz z Corny z biblioteki, która
weszła tam z wyrazem ulgi i nabożnej czci na twarzy. Bądź co bądź, przez to
zamieszanie nie była tam prawie dwa tygodnie i było to stanowczo za długo jak
na nią. Większym molem książkowym od niej była chyba tylko Granger. Po chwili brunet
wsiąkł w pierwsze z brzegu tomiszcze, a Draco przypuszczał, że tylko po to, żeby
nie musieć włączyć się do rozmowy. Ot, cały Diabeł.
— Nic mi nie mów — mruknęła Corny znad eseju na runy. Założyła niesforny
kosmyk za ucho, co wydawało się chłopakowi bardzo pociągające. — Na Morganę, to
było straszne — westchnęła, przerywając pisanie i wpatrując się w jakiś odległy
punkt w głębi pomieszczenia.
Co się ze mną dzieje?, zapytał Draco siebie nie po raz pierwszy od
początku semestru, a może nawet roku. Jakoś tak dziwnie mu było, jakby żałował,
że jednak się wyplątali. Niechętnie oderwał wzrok od dziewczyny i dla odmiany
wpatrzył się w jasne włosy Astorii Greengrass, która siedziała wraz z
koleżankami z piątego roku przy sąsiednim stoliku i zerkała na niego zalotnie.
Nigdy nie lubił blondynek, ale były świetne w łóżku. Torii była jednak pilnie strzeżona
przez starszą siostrę, która odganiała od niej zalotników niczym cerber
strzegący wejścia do Hadesu.
— Nie masz co się martwić. Twoja opinia mocno nie ucierpiała. Obawiałem
się raczej, że uznają cię za moją kolejną ofiarę — rzucił Draco pozornie obojętnie.
Corny uniosła głowę znad pergaminu i zaczęła zakręcać włosy na piórze.
— Od kiedy to tak przejmujesz się moją opinią? — zapytała, przechylając
lekko głowę na prawą stronę.
Jej nieco nieobecny wzrok znów przyprawił Dracona o dziwne uczucie. Weź zbierz
się wreszcie do kupy, idioto, pomyślał ze złością. Co ty znów odwalasz, do
cholery? Gdyby wiedział, byłoby mu o wiele łatwiej.
— Od zawsze, Cors. Od zawsze.
Prychnęła.
— Tiaaa. Gdybyś się wszystkimi tak przejmował, świat byłby lepszy i
bardziej kolorowy — sarknęła.
— Proszę? Widziałaś kiedykolwiek Malfoya przejmującego się wszystkim i
wszystkimi? Poprawiającego świat? — Popukał się w czoło. — Za dużo zachodu.
Właśnie wtedy obok nich przeszła Parkinson. Nie spojrzała w ich stronę,
tylko wyżej uniosła głowę. Wyglądała jak jakaś modelka na wybiegu albo jak
mugolska cele-Brytyjka, czy jak to się tam zwało. W każdym razie jak jedna z
tych pięknych i niebotycznie bogatych – czarne włosy ułożone w misterne loki,
niebieska sukienka opinająca jej kobiece kształty, srebrne szpilki z
diamentami, błyszczące bransolety, długie brylantowe kolczyki i idealny
makijaż. Była doskonała w każdym calu i, co najgorsze, wiedziała o tym. Draco
rzucił jej spojrzenie spod rzęs, bo trudno było nie zwrócić na nią uwagi, a
potem popatrzył na czarną, spokojną Corny w mocnym makijażu, niemodnych
strojach w gotyckim stylu i długich, puszczonych wolno, nie zawsze uczesanych
włosach. Chłopak zastanowił się nagle, czy to możliwe, żeby ktoś kiedykolwiek
pomyślał, że właśnie ta mała, niepozorna istotka przebije wielką i
niezwyciężoną Pansy Parkinson.
No oczywiście, że on.
Było coś, co przyciągało go do Corny, równocześnie odpychając od Czarnej
i wszystkich innych dziewczyn, które znał. Chyba chodziło o to, że Morgenstern
była niedostępna i całkowicie niezainteresowana jego osobą, niewrażliwa na jego
urodę, urok osobisty i to wszystko, co przyciągało do niego laski. To właśnie
interesowało w niej Dracona – zakazany owoc i takie tam. Pociągało go to, że
nie mógł jej mieć, bo po pierwsze była jego przyjaciółką, a po drugie szczerze wątpił,
czy wypuściłaby go potem tak łatwo. Może była niepozorna, ale potrafiła walczyć
o swoje. Draco miał okazję zobaczyć, co działo się z różnymi chłopakami, na
których rzuciła swoje sidła – Cas Avery latał za nią przez kilka miesięcy,
jeden Krukon chciał się otruć z żalu, natomiast kapitan Gryfonów, Oliver Wood,
który postanowił upiec dwa trolle na jednym ogniu i spotykał się z jednocześnie
z nią oraz jakąś Gryfonką ze swojego roku, został poważnie skompromitowany. A Caus
Yaxley… Lepiej przemilczeć.
Corny była cicha i delikatna, ale bez przesady. Czasem odzywały się w
niej dawne cechy. Na przykład wytrwałość i pragnienie zemsty. A mściła się w
straszny sposób, bardzo bolesny. Po ślizgońsku. Wprawdzie zdarzało się to bardzo
rzadko – bo w końcu nie dawała się tak łatwo wyprowadzić z równowagi – ale dla
sprawcy jej gniewu skutki były katastrofalne. Dlatego Draco wolał uważać i się
narażać. Poza tym uwielbiał być wolnym, a Morgenstern raczej nie nadawała się
na dziewczynę na jedną noc. Nie mógłby jej tego zrobić. No i Zabini by na to
nie pozwolił.
— Chyba powinnam ją przeprosić — westchnęła Corny, spoglądając za
znikającą w przejściu osobą panny Parkinson.
Draco automatycznie powiódł wzrokiem w tym samym kierunku i prychnął, a
Blaise zerknął tylko i zaraz się skrzywił. Nie było dla nikogo nowością, że
szczerze nie znosił Pansy i vice versa.
— Ty? A niby dlaczego? Przecież to ona zaczęła.
Corny ze skonfundowaną miną podrapała się nad prawą brwią, jak zawsze,
gdy była zakłopotana.
— Ale to ona jest obrażona, więc to ja powinnam przeprosić.
Jej tok myślenia nieodmiennie zadziwiał Dracona.
— Smok ma rację, Corny — wtrącił Zabini, wracając do Tysiąca
magicznych ziół i grzybów. — Nie zadręczaj się, nie ma czym.
Mruknęła coś, co zabrzmiało jak: Łatwo ci powiedzieć. Draco
pokręcił głową, wykrzywiając usta. Dlaczego nie mogła po prostu dać sobie
spokój? Od zawsze tak było – Pansy wywoływała kłótnię, ale to Corny za nią
przepraszała. Jakby nie mogła utrzymać równowagi i popadała ze skrajności w
skrajność – czasem doprowadzała kogoś do całkowitej destrukcji, a częściej to
ona się kajała i przepraszała, choć nie była to jej wina. Aż chciało się wrzasnąć,
że była kompletnie stuknięta. Ale co to by dało? Pewnie tylko wzruszyłaby
ramionami.
— Cors, daj spokój — mruknął białowłosy. — Przegrana sprawa. Wiesz, że z
nią zawsze tak jest.
Znów westchnęła.
— Niby tak, ale głupio mi mimo wszystko. Oboje wiedzieliśmy, że się w
tobie buja i że nie trzeba jej drażnić — dodała zniżając głos prawie do szeptu.
— Nie można cackać się z nią jak ze śmierdzącym jajem.
— Nie cackam się z nią, tylko po prostu chcę postąpić właściwie. Źle się
czuję z myślą, że jest na mnie obrażona.
Przewrócił oczami z miną wskazującą na to, że mało się tym przejmował.
Tak, oboje wiedzieli, że Pansy podkochiwała się w Draconie. Jednak dużo
dziewczyn się w nim bujało, może nawet pół Hogwartu i nie było to niczym
szczególnym. Ale Corny oczywiście musiała przejmować się Pansy. W czym Parkinson
była inna od takiej Greengrass czy Selwyn?
Przyjaciółka, wytknęło Draconowi sumienie. Ha, piękna mi przyjaciółka.
Czy gdyby białowłosemu spodobała się dziewczyna, w której podkochiwał się
Zabini, przyjaciel obraziłby się na niego? Pewnie jeszcze by mu pogratulował,
że w końcu się ustatkował. Jasne, dodał paskudny głosik w jego głowie. I dałby
ci tak w mordę, że zaraz wyleciałoby ci z głowy podkochiwanie się w kimkolwiek,
a swoich zębów musiałbyś szukać na posadzce. Wiesz, jaki ma mocny prawy
sierpowy.
Ale to co innego, nie wiadomo czemu bronił strony Corny. Miał wrażenie,
że można wygrać. Zabini od roku bujał się w Weasley, ale nie dlatego że była
piękna, bogata czy popularna. Podobała mu się, tak po prostu. Pansy pociągało w
Draconie to, że miał wszystko i mógł jej to samo dać. Dać jej to, co ona
chciała – bogactwo, władzę, sławę. Wystarczyło tylko go zdobyć, jego, Dracona
Malfoya. Problem w tym, że było więcej przeszkód niż przewidziała. No i teraz
jeszcze Corny…
Dracona to śmieszyło, ale ją chyba nie bardzo.
— Diabeł, jeśli kiedykolwiek powiem ci, że rozumiem kobiety, wytknij mi
tę chwilę i przywal w zęby, żebym otrzeźwiał — rzucił, zakładając ręce za
głowę.
Zabini rzucił mu ciekawskie spojrzenie, a potem wyszczerzył się.
— Jasne. Masz to jak w banku.
Corny nie odezwała ani słowem. Zawzięcie pisała zadania domowe, ale Draco
dałby sobie rękę uciąć, że myślami była gdzie indziej. On też w końcu się ugiął
i z niechęcią przeszedł do porządku dziennego. Pół rolki pergaminu na eliksiry,
dwie na transmutację, rolka na obronę i jeszcze poćwiczyć na zaklęcia. Aż
chciało się wyć do księżyca. Problem w tym, że był akurat nów.
— Chyba pójdę już spać. — Corny odłożyła pióro i ziewnęła. Szybko
zgarnęła ze stolika swoje rzeczy do torby i wstała. — Dobranoc.
— Dobranoc — mruknęli jednocześnie w odpowiedzi.
Pokój wspólny wkrótce zaczął świecić pustkami, gdy coraz więcej osób szło
w ślady Morgenstern. Białowłosy był akurat w połowie wypracowania na obronę,
gdy wróciła Parkinson, rozlewając piękno i wdzięk na tych, którzy byli jeszcze
obecni w mrocznym salonie Slytherinu. Tym razem zerknęła w kierunku Dracona i
Blaise’a, ale wyraźny brak zainteresowania ze strony tak jednego, jak i
drugiego, ochłodził ją nieco. Weszła na schody prowadzące do jej sypialni i
odwróciła się, aby jeszcze na nich spojrzeć. Malfoy nie odwrócił się, choć czuł
jej spojrzenie na sobie. Po chwili to wrażenie ustało i mógł wrócić do pisania.
Tormenta, w przeciwieństwie do Cruciatusa, nie jest uważane
za czarną magię, gdyż nie powodu stałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym
ofiary. Może być używane nawet jako…
Nie zdążył dopisać kolejnego zdania, bo na schodach, na których chwilę
temu zniknęła Pansy, zrobiło się zamieszanie. Choć początkowo Draco nie zwrócił
na nie uwagi, wkrótce zaczęło mu przeszkadzać, zwłaszcza że nagle zupełnie
zapomniał, co miał napisać. Z irytacją przerwał w połowie swoją myśl, która
przecież rodziła się w bólach, oderwał się od eseju i wytężył słuch.
— Och przepraszam, panno Doskonałość! Zapomniałam, że jesteś sto razy ode
mnie lepsza i mądrzejsza! Powiedz mi, czy ty musisz wszystko zawsze psuć?! — Ten
wzburzony głos na pewno należał do Pansy.
— Ja nic nie zrobiłam! To nie moja wina! Przecież sama wiesz, że między
nami nic nie było! — A to niewątpliwie była Corny.
— Oczywiście, jak zwykle! Ty jesteś niewinna, to tylko wszyscy się na
ciebie uwzięli! Jak zwykle! Panna Ja-Zawsze-Niewinna! Uch, nienawidzę cię!
Draco i Blaise przez dłuższą chwilę wbijali wzrok w otwór w ścianie,
który prowadził do kwater szóstego roku, a potem jednocześnie spojrzeli na
siebie, nic nie rozumiejąc. Kłótnie w Slytherinie nie były niczym niezwykłym,
ale nie odbywały się publicznie, bo Ślizgoni uważali to za upokarzające. Coś tu
nie grało i to Zabini odezwał się jako pierwszy, choć z wyraźnym wahaniem w
głosie.
— Czy mi się wydaje, czy Corny i Czarna właśnie wydzierają się na siebie?
Draco zamrugał gwałtownie.
— Chyba ci się nie wydaje — odparł nieco niepewnie, co było do niego zupełnie
niepodobne. — Hm, ja… Ja chyba pójdę to sprawdzić.
Zerwał się z miejsca i w dwóch susach dopadł do przejścia. Z góry dochodziły
kolejne fale krzyków i wyrzutów, coraz głośniejsze i bardziej emocjonalne. To
było coś naprawdę dziwnego, zwłaszcza że Corny nienawidziła kłótni, a już na
pewno nigdy nie pozwoliłaby sobie na publiczne obrażanie z kimkolwiek. Jak
twierdziła, rodzinne brudy prało się tylko wewnątrz rodziny. A teraz darła się
bez przeszkód na zmianę z Parkinson, jakby całkiem o tym zapomniała.
Zaniepokojony Malfoy rozepchnął zebrane na schodach towarzystwo, gniewnym
pomrukiem wysłał je do wszystkich diabłów i rozgonił do dormitoriów, a potem
stanął w drzwiach sypialni dziewczyn. To co tam zobaczył przestało wydawać mu
się tylko dziwne. To było wręcz nienormalne.
Bo jak można wytłumaczyć fakt, że w powietrzu unosiło się pierze i
strzępki papierków, a Czarna skakała po swoim łóżku roztrzepana i rozmazana?
Corny wyglądała jakby miała ochotę albo rzucić się na nią, albo rozryczeć
głośno i zwiać. I nie bardzo wiedziała, co wybrać. Zaciskała pięści, a łzy –
złości czy upokorzenia? – zaznaczyły się na jej policzkach czarnymi smugami
rozmazanego tuszu. Była tak wzburzona, że chyba nawet nie zauważyła, że miały
publiczność, podczas gdy coraz więcej osób zaglądało białowłosemu przez ramię.
— A więc dobrze!
Draco musiał mocno wytężyć pamięć, żeby przypomnieć sobie, kiedy ostatni
raz widział Corny tak wściekłą i pałającą rządzą mordu. Nie było to łatwe.
Zanim zaczęli chodzić do Hogwartu, dziewczyna miała w zwyczaju dowodzić swoich
racji za pomocą pięści i walczyć o nie z zawziętością hipogryfa. Ale było to
dawno temu, nikt już o tym nie pamiętał. Do dzisiaj.
— Dobrze zatem, jak sobie chcesz! — krzyknęła. — Zaraz idę do profesora,
niech mnie przeniesie do innego dormitorium!
I wybiegła, o mało nie wpadając na
Malfoya.
— Idź sobie, idź! Nikt nie będzie płakał! — wrzasnęła Czarna w ślad za
nią.
Poduszka poleciała w stronę drzwi i uderzyła chłopaka w kolano. Z
wyrzutem i jednocześnie mordem w oczach spojrzał na Parkinson. Dziewczyna nie
wyglądała już tak pięknie jak przed kilkoma minutami – szminkę i tusz do rzęs miała
całkiem rozmazane, a jej rozbiegane oczy rzucały nieco obłąkańcze spojrzenie.
Włosy były rozwiane i Draco mógłby się założyć, że złapały za nie w geście
obrony chude, ale sprytne piąstki. Teraz Pansy przypominała raczej harpię czy
chimerę niż modelkę prosto z wybiegu mody. W każdym razie coś drapieżnego i
niebezpiecznego. No i bardzo wściekłego.
Jeszcze przez kilka krótkich sekund Draco przyglądał się pobojowisku, po
czym odwrócił się nie pięcie i szybkim krokiem podążył za Morgenstern. Nie miał
problemu z odszukaniem dziewczyny, wiedział, gdzie się kierowała, gdy była zła
lub zdołowana. Odetchnął głęboko przed drzwiami, a potem gwałtownie wszedł do
damskiej toalety na drugim piętrze, zwanej popularnie łazienką Jęczącej Marty.
Duch Marty unosił się nad jedną z kabin, a smętne jej zawodzenie
połączyło się z chlipaniem Corny. Białowłosy westchnął ciężko. Siedem lat temu dziewczyna
wydrapałaby Pansy oczy, poodgryzała kończyny i wrzuciła do kociołka z kwasem, a
teraz jęczała zamknięta w toalecie. Nie do pomyślenia.
Zapukał w drzwi kabiny.
— Cors?
— Idź sobie. — Ten zapłakany głos niewątpliwie należał do jego
przyjaciółki.
— Cors, wyjdź, proszę.
Ze środka nie słychać już było nawet płaczu. Tylko cisza. Zawahał się
przez chwilę, nasłuchując. Co z nią? Umarła sobie tak nagle w łazience, jak
Marta? Nie, chyba nie można tak po prostu umrzeć od płaczu, no nie? Zastanawiał
się tak przez jakiś czas, gdy za drzwiami coś zaszeleściło. Zapewne długa
suknia dziewczyny.
— Cors, przestań. Wyjdź stamtąd, proszę — powtórzył stanowczym tonem.
— Nie.
Westchnął zrezygnowany. Duch Jęczącej Marty zawodził głośno w okolicach
umywalek. Draco stwierdził, że Corny nie mogła wybrać bardziej malowniczego i
podnoszącego klimat miejsca do ryczenia i użalania się nad sobą.
— Dobrze. Zaczekam, aż się zdecydujesz i w końcu wyjdziesz — powiedział. —
Usiądę, o tutaj, pod drzwiami i sobie poczekam. — Wolno zsunął się na podłogę
po drzwiach i klapnął na zimne płytki. — Mamy dużo czasu.
— Nie możesz sobie pójść i zostawić mnie w spokoju? — zapytała dziewczyna
łamliwym głosem. — Chcę być sama.
— Co to byłby ze mnie za kumpel, gdybym sobie poszedł, co?
Odpowiedziało mu wymowne westchnienie. Przynajmniej podjęła negocjacje –
to zawsze jakiś postęp.
— Na wielką Morganę, pewnie wyglądam okropnie — stwierdziła nagle.
Kobiety, pomyślał. Miały tendencje do przejmowania się swoim wyglądem w
chwilach, w których było to całkowicie zbędne. Zamiast jednak skomentować to
głośno, odparł tylko:
— Mnie to nie przeszkadza. Wyjdziesz?
— No dobra.
Wbrew jego oczekiwaniom dość szybko się poddała. Myślał, że będzie musiał
walczyć z nią dużo dłużej, nawet nastawił się na ciężką batalię, a tu proszę.
Wstał i usunął się z drogi. Drzwi skrzypnęły cicho. Corny wyłoniła się z nich
ze spuszczoną głową, głośno pociągając nosem. Wyglądała jak siedem nieszczęść
albo gorzej. Aż chciało się wziąć i ją przytulić.
— Cors, możesz mi łaskawie wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi, bo
nie ogarniam? — rzucił Draco z lekkim wyrzutem.
— To nie ja! — jęknęła.
Nawet się nie spostrzegł, gdy wtuliła się w niego i zaczęła moczyć jego
sweter swoimi czarnymi od tuszu łzami. Zacisnął usta i postanowił, że nic już
nie będzie mówił, dopóki dziewczyna ostatecznie się nie uspokoi. Pozwolił jej
wypłakać się w spokoju w jego nowy sweter. Miał nadzieję, że to się dopierze.
— To ona zaczęła — wychlipała Corny w końcu.
To akurat wiedział nawet bez tłumaczenia. Parkinson zawsze zaczynała
takie awantury. Nierzadko udawało się jej też je skończyć.
— Powiedz mi coś, czego nie wiem — mruknął. — Dlaczego się nie broniłaś?
— Broniłam się. Ale chyba wyszłam z wprawy.
— Chyba tak — przyznał. Nie udało mu się ukryć rozbawiania w głosie. —
Corny, jesteś dzieckiem ulicy — zaczął jej tłumaczyć niczym bardzo tępej osobie.
Całkiem nieźle umiał naśladować jej ton, którym przemawiała do niego tak wiele
razy. — W końcu wychowałaś się na ulicy, no nie? A taka snobka jak Pansy
Parkinson potrafi cię teraz pokonać. To coś nie tak, nie sądzisz?
— Może… Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? — poprosiła.
Pokiwał głową. Usiedli na podłodze pod pustą ścianą. Białe, popękane
płytki były zimne i chyba mokre – białowłosy czuł to mimo grubego swetra.
Dziewczyna wtuliła się w jego ramię i płakała bezgłośnie. Westchnął. Nigdy nie
wiedział, co robić w takich sytuacjach. Nie lubił, gdy płakała. Uśmiechnięta
wyglądała ładniej i nie była kłopotliwa. Poza tym, lubił, gdy się uśmiechała,
nawet na ten obłąkańczy sposób, który upodabniał ją do tej całej Pomyluny
Lovegood. A płaczące kobiety nieodmiennie go frustrowały.
Draco Malfoy, pocieszyciel strapionych.
I jak ja mam się wyspać, kiedy tu co noc jest jakiś problem, pomyślał.
Albo muszę siedzieć nad tą głupią szafką, albo znów zaistniała impreza, której
żal było opuszczać, albo o, wypadek losowy. Chyba powinienem zamontować sobie
ten… no… tego autopilota, bo kiedyś nie wyrobię. Westchnął z cicha. Bolała go
głowa i był wściekły. A bardzo zły Draco Malfoy bywał niebezpieczny.
Czy jeśli rozszarpie Pansy na kawałki, ktoś zorientuje się, że to on?
Może nie zwalą winy na Corny. Miejmy nadzieję.
Plan na jutro – zamordować Pansy Parkinson.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.