Dwie strony frontu
Jesteśmy z
tego samego materiału, co nasze sny.
William
Shakespeare
Pokój Życzeń był miejscem, którego funkcjonowanie zawsze go niezmiernie
fascynowało, bo nigdy nie mógł do tak końca go zrozumieć. Drzwi pojawiały się
wprawdzie zawsze w tym samym miejscu, na kawałku pustej ściany na siódmym
piętrze, naprzeciwko wyjątkowo urokliwego gobelinu z Barnabaszem Bzikiem oraz
trollami w różowych tutu, ale na… hm, ciekawych zasadach. Na specjalne życzenie
wejść do niego można było tylko po trzykrotnym przejściu wzdłuż wymienionej
wyżej ściany, ale można było też trafić tam zupełnie przypadkowo i wyłącznie za
naglącą potrzebą, a potem zazwyczaj nie mogło się po raz drugi znaleźć wejścia.
W środku zawsze znajdowało się to, co akurat było niezbędne i pożądane. Nie
wszyscy o wiedzieli tym niezwykłym pomieszczeniu. Nawet Ślizgoni trzymali to w
wielkiej tajemnicy, zwłaszcza ci starsi, bo miejsce to było idealne na intymne
schadzki.
Draco odkrył Pokój Życzeń – lub może raczej Pokój Przychodź-Wychodź, jak
go nazywały skrzaty domowe pracujące w Hogwarcie – dopiero na piątym roku, gdy
z polecenia ówczesnej profesor obrony, a także Wielkiego Inkwizytora Hogwartu,
czyli różowej Dolores Umbridge, z Brygadą Inkwizycyjną (młodzieżowe bojówki
obywatelskie, cóż za wspaniałe miejsce do wyszukiwania pomagierów) łapał grupę
dywersyjną, której szefem był Potter. Gwardia Dumbledore’a spotykała się
właśnie w Pokoju Życzeń. Białowłosy nie mógł potem przeżyć, że do tej pory na
wpadł na to miejsce, choć przecież często urządzał sobie misje zwiadowcze po
zamku.
O istnieniu tajemniczego pomieszczenia nie wiedzieli wszyscy, jednak
spora grupa osób posiadała o nim wiedzę. Nikt głośno o nim nie mówił, bo sam
miał coś do ukrycia. O tym, jak wiele osób okryło Pokój, można było dowiedzieć
się to tylko w jeden sposób – gdy próbowałeś coś w nim schować.
Pomieszczenie było zagracone całą masą niepotrzebnych, niebezpiecznych,
nielegalnych i wszelakich nie-jakichś rzeczy, które z różnych przyczyn nie
mogły być w posiadaniu właściciela. I dlatego zawalały Pokój Życzeń. Draco
przekonał się o tym już na początku roku, gdy potrzebował ukryć w nim pewien,
wcale nie małych rozmiarów przedmiot. Zatem były tam zniszczone szafki i
nieurodziwe rzeźby, czarnomagiczne księgi, puste i pełne butelki wszelkiego
rodzaju alkoholi, prawdopodobnie ukradziona biżuteria, wiele magicznych
produktów Weasleyów, a także rzeczy o nieokreślonym pochodzeniu i
przeznaczeniu. Draco natrafił nawet na damską bieliznę, pewnie zapomnianą po
miłosnym uniesieniu – swoją drogą dziwne wykorzystanie tej funkcji
pomieszczenia, w którym przecież mogło pojawić się całkiem przystępne łóżko,
kwiaty, świece i inne romantyczne głupoty. Uczniowie przez wieki przynosili i
ukrywali tu graty, a potem o nich zapominali i dlatego teraz przedmioty te
tworzyły wysokie stosy, niczym ściany korytarzy – cały labirynt, w którym można
było się zgubić.
Przez przeszło pół roku Malfoy nauczył się podążać wąskimi i chwiejnymi
korytarzami. W końcu poznał to miejsce na pamięć, przestał kluczyć i gubić się.
Rozpoznawał kolejne ściany do swojego celu, ale również inne, którymi chodził,
gdy potrzebował oderwać myśli i rozładować nadmiar energii. A zdarzało mu się
to nadmiar często, bo złość na siebie i wolno idącą pracę aż go rozpierała.
Wprawdzie był od zawsze przyzwyczajony do tego, że coś nie szło po jego myśli, jednak
od początku szóstego roku posmakował gorzkiej porażki tak wiele razy, że
stawało się to już nieznośne. I, co gorsza, nie mógł nic z tym zrobić.
Niekiedy, spacerując labiryntem podrzuconych tu przedmiotów, których
właściciele może od wieków już nie żyli, przyglądał się tym ułożonym bez ładu
stosom i zastanawiał się, jakie skarby mógłby tu znaleźć. Może coś, co by mu
się przydało. Coś co przyciągnęłoby do niego tłumy, pogrążyłoby jego wrogów lub
też może pozwoliło mu trzymać w szachu kilka niechcianych osób. A może nawet
ten cholerny klucz do zamkniętych drzwi w Malfoy Manor, który męczył go od
wielu lat i którego nie mógł odnaleźć, mimo że pod nieobecność ojca kilkadziesiąt
razy przeczesał dwór skrawek po skrawku.
Dość gdybania, rozkazał sobie. Czas wracać do roboty. Nie mógł dopuścić
do siebie myśli o niepowodzeniu. Skutki mogłyby być straszliwe.
Wśród krętych tuneli labiryntu, wtopiona w jedną ze ścian, stała stara
szafka, bardzo podobna do wielu innych tam stojących. Draco postarał się, żeby
przenieść ją niepostrzeżenie. Rok wcześniej to właśnie w niej na jakiś czas
zniknął Montague, wtedy kapitan domowej drużyny quidditcha, po tym jak został wepchnięty
do niej przez bliźniaków Weasley. Opowiadał później o swoich przeżyciach
każdemu, kto chciał go słuchać i tym samym przypadkowo podsunął Malfoyowi
niezły pomysł. Istniały bowiem dwie takie szafki – jedna tutaj, w Hogwarcie, a
druga na Nokturnie, w szemranym sklepie Borgina i Burke’a.
Problem w tym, że ta w Hogwarcie była zepsuta.
Gdyby Draco nie należał do wielkiego i wyniosłego rodu arystokratów, może
ojciec nauczyłby go radzić sobie w takich sytuacjach. Może nie trzeba było się
tak śmiać z Weasleyów? Ale na Znikającą Szafkę nie poradziłyby młotek i
gwoździe. Draco radził więc sobie jak mógł, ale jego draconowskie zdolności do
transmutacji i zaklęć też były ograniczone. Choć z zaklęciami radził sobie
niezgorzej, to jednak nowopoznane formuły były dla niego trudne do opanowania.
O transmutacji nawet nie wspominał, bo dawno już spisał ją na straty. Niekiedy,
w przypływie poczucia bezradności, myślał nad poproszeniem o pomoc Corny, która
na pewno by nie odmówiła, jednak równie szybko porzucał ten pomysł. Był
niedorzeczny. Musiał to zrobić absolutnie sam.
Dumny i wyniosły Draco Malfoy nigdy nie prosił nikogo o pomoc.
Dlatego pół roku minęło, a cel przybliżył się tylko o kilka cali. Oznaczało
to, że białowłosy wiedział na razie, jakich mniej więcej zaklęć powinien użyć i
gdzie ich szukać. Nie był to powód do radości. Chłopak wiedział, że musiał
skończyć z tym do czerwca i czas go gonił. Miał rozkaz, miał swoją pierwszą
wielką misję, za którą odpowiadał głową i to nie tylko swoją.
Im bardziej się nad tym zastanawiał, im usilniej starał się wybrnąć z
sytuacji, tym gorszy ogarniał go strach. Przypuszczał, że może nic z tego nie
wyjść, a wtedy polegnie, a razem z nim kilka osób. Na pierwszy ogień pójdzie
ojciec (o to Draco akurat martwił się najmniej), ale potem dokopią się do
Blaise’a, Corny. O nie, nie, nie, do tego nie mógł dopuścić. Dlatego czasem
brała go taka złość, że miał ochotę rozwalić cały ten zamek w proch, żeby nie
został kamień na kamieniu.
Przypuszczał, że kilka osób zauważyło jego rozdrażnienie. Gdy dodali do
tego nieszczęsny wypadek ze ścigającą Gryfonów, łatwo można było wysnuć
wniosek, że Draco Malfoy zaczynał panikować i rzucać się na wszystkie strony. A
to z kolei stawiało go w złym świetle. Szukał więc owego idioty, pracującego w
jego cieniu i na jego imię, które tak było w kiepskim stanie, więc trzeba było
pilnować, żeby mu się nie pogarszało.
Pozostawało jeszcze jedno pytanie – ile tak naprawdę Dumbledore wiedział,
ile się domyślał, a o jakiej części nie miał najmniejszego pojęcia? Chłopak
zdawał sobie sprawę, że stary dyrektor nie był głupi. Wprawdzie próbował zrobić
z Pottera wojownika przeciwko ciemności, co samo w sobie było idiotyczne, ale
to wcale nie oznaczało, że brakowało mu inteligencji. W żadnym razie. Po
prostu… Każdy stary człowiek ma jakieś słabości. A że Dumble postanowił zrobić
z Pottera wielkiego zbawcę po stronie dobra to… hę, no cóż. W końcu Draco
powinien się cieszyć, że będzie walczył z takim czymś.
Jednak gdyby Dumbledore miał więcej inteligencji, zauważyłby, że to Draco
Malfoy miał wielki potencjał, a nie ten idiota Potter. A to wystarczyłoby
młodemu arystokracie, żeby wybrać stronę. Ale nie, dyrektor uparcie widział
tylko Złotego Chłopca. Potter, Potter i zawsze Potter. Draco był zły i
niedobry, i niestety nie mógł nic na to poradzić. Tak bardzo go to frustrowało.
Nikt go nie doceniał, ojciec, który był wiecznie rozczarowany, znajomi widzący
w nim wyłącznie rozpieszczonego księcia, Czarny Pan, bo dał mu tę misję, będąc
przekonanym, że on sobie z tym nie poradzi, no i Dumbledore. Święty Dumbledore,
który nic nie robił, żeby mu pomóc, zanim już będzie za późno. Przeklęty
Dumbledore…
Jednak czy to był wystarczający powód, żeby go zabić?
Draco potrząsnąwszy głową, wyrwał się z błędnego koła własnych dylematów
moralnych. Wstał i przeciągnął się, aż zatrzeszczały mu stawy. Bolały go plecy,
a głowa wręcz pękała mu na pół. Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził,
że było już dobrze po trzeciej rano, a on zaraz o ósmej miał zaklęcia. Flitwick
może nie urwie mu głowy za rozkojarzenie, ale lepiej nie ryzykować szlabanu. I tak
miał już jeden do odrobienia u McGonagall za brak pracy domowej, która całkiem
wyleciała mu z pamięci.
Wyszedł z Pokoju Życzeń, uważnie sprawdzając teren. Odkąd Mroczny się
ujawnił, noc w noc Zakon Feniksa wystawiał straże, które krążyły po zamku. Koło
trzeciej była zmiana, więc w tej chwili pewnie były one gdzieś na niższych
piętrach. Jednak ostrożności nigdy za wiele, stwierdził Draco, bezszelestnie
przemykając korytarzami. Był doskonały w skradaniu się. W okolicach dolnych
korytarzy będzie musiał się pilnować, żeby jakoś prześlizgnąć się między wartą.
Ale wbrew pozorom to nie było takie trudne. Przynajmniej nie dla niego, który
przemykał już tą drogą wiele razy. Wszystkiego można się nauczyć.
W pokoju wspólnym było zimno i pusto. Draco trochę się obawiał, że
natrafi na jakiegoś marudera, bo Ślizgoni lubili siedzieć do późna. No i
obcałowywać się w pokoju wspólnym po trzeciej w nocy. Dziś miał jednak
szczęście, bo w okolicy nie natrafił na żadną złączoną w namiętnym uścisku parkę.
Cicho minął to wielkie i przygnębiające pomieszczenie, a potem wolno zamknął
drzwi sypialni, uważając, aby tylko nie trzasnęły i nie obudziły połowy lochów.
W dormitorium było bardzo ciemno. Kwatery Ślizgonów nie miały przecież okien,
bo kto by się tam w ogóle przejmował wrednymi gadami ze Slytherinu. Niech cię
piekło pochłonie, Salazarze, z tym twoim umiłowaniem do zimnokrwistych
stworzeń. Białowłosy słyszał cichy, równomierny oddech śpiącego Diabła, a także
oddech jego przeklętego kota, który oczywiście
leżał dokładnie na środku dywanu. Starając się nie obudzić żadnego z nich, Malfoy
szybko przeszedł do łazienki i umył w błyskawicznym tempie. Potem padł jak
kłoda na własne łóżko.
Zasnął prawie natychmiast, pierwszy raz od dłuższego czasu bez snów, a
tym bardziej bez koszmarów.
— Draco, znów jesteś blady jak śmierć na chorągwi — powitała go Corny,
gdy pojawił się w wielkiej sali nieco spóźniony i siadał przy stole Slytherinu
między nią a Blaisem. Nie znosił się spóźniać.
— No naprawdę dzięki — sarknął.
— Do usług.
Przewrócił oczami i wziął do Anioła dzbanek z kawą, którą nalał do
swojej, a potem także i do jej szklanki. Talerz dziewczyny był jeszcze czysty,
więc musiała przyjść tuż przed nim. Draco rozejrzał się po stole, a Diabeł
przysunął mu koszyk z chlebem, intuicyjnie wyczuwając, czego chciał jego
kumpel. Malfoy czasem czuł się jak królewicz nawet w towarzystwie przyjaciół. Zawsze
wywierał duży wpływ na ludzi, którzy czuli się wręcz zmuszeni mu ustępować. No
może oprócz Corny – ona uwielbiała z nim wygrywać. Pomacał dłonią wokół swojego
nakrycia, ale nie znalazł noża w miejscu, w którym powinien on być. Białowłosy
zmarszczył brwi, zdezorientowany nagłą zmianą w jego codziennych czynnościach.
Podniósł talerz i spojrzał pod niego. Znalazł tam widelec, tuż obok dużą łyżkę,
a wyżej łyżeczkę do herbaty, ale noża ani kawałka. Bardzo wątpliwe, że skrzaty
zapomniały położyć, w końcu były przewrażliwione na punkcie jedzenia.
— Kto pożyczył sobie mój nóż? — zapytał Draco, nie mając siły się irytować.
— Eee… to ja — przyznał się Anioł. Wytarł przedmiot poszukiwań o serwetkę
i podał właścicielowi. — Sorry, stary.
Malfoy spojrzał na narzędzie sporu i odłożył je na obrus, nagle
rezygnując z jego używania. Bez pytania pożyczył sobie za to nóż Corny, który
wciąż był czysty. Dziewczyna uniosła brwi, ale nie skomentowała, żądając
jedynie posmarowania kromki chleba masłem i dżemem.
Posiłki przy każdym ze stołów przebiegały w innej atmosferze. U Gryfonów
z reguły było najgłośniej, prowadzono hałaśliwe dyskusje przez cały stół i nikt
nie przejmował się czymś takim jak savoir
vivre. Krukoni byli cicho, ale nawet podczas posiłków siedzieli z nosami w
książkach, głośno wymieniali poglądy na temat prac domowych oraz zakresu
materiału na kolejne zajęcia, a z kolei Puchonom zawsze coś spadało,
przewracało się i leciało z rąk, dlatego często nurkowali pod stołem w
poszukiwaniu widelców bądź noży.
Natomiast Ślizgoni, jako ci z arystokracji, byli z natury sztywni i
spokojni – zachowywali się tak zawsze i wszędzie. Jeśli któryś pierwszoroczniak
wymykał się od reguły, natychmiast starsi koledzy sprowadzali go na dobrą
drogę. Dlatego przy stole Domu Węża podczas wspólnych posiłków nie było
głośnych dysput ani też przekrzykiwania się, lecz ciche wymiany zdań. Szacunek
dla książek nakazywał nie kłaść ich między półmiski z potrawami, które mogły
zatłuścić kartki, zaś staranne wychowanie przykładało wagę do tego, żeby nie
czynić bałaganu na stole. Wszyscy uczniowie pierwszego roku czuli pod tym
względem na sobie wzrok starszyzny, która uciszała, zabierała książki leżące
pomiędzy talerzami i dawała po czuprynie za rozlany sok dyniowy.
Porządek i spokój przy stole Slytherinu miał jednak jedną wadę – nie
sprzyjał dyskretnym rozmowom. Ślizgoni byli z natury władczy, a do tego bardzo
wścibscy, zatem zawsze i wszędzie poszukiwali informacji, którymi mogliby
szantażować lub ewentualnie pogrążyć przeciwnika. Dlatego tutaj o delikatnych
sprawach nigdy nie rozmawiano publiczne. Nawet, a może zwłaszcza szeptem.
Szeptane wymiany zdań zbytnio przyciągały uwagę innych. Wychowankowie Domu Węża
uwielbiali mieć władzę, a odpowiednie informacje o niektórych osobach pozwalały
ją zdobyć. I, nie oszukujmy się, to był główny powód milczenia podczas
posiłków.
— Hm, dziś mam wolną pierwszą godzinę — zauważyła nagle Czarna, uważnie
studiując swój plan zajęć. Nigdy nie widziała powodu, aby uczyć się go na
pamięć, skoro było tyle innych, dużo ciekawszych rzeczy do zapamiętania, a na
drugi rok i tak będzie miała nowy plan. To przecież tylko zaśmiecało umysł. —
Doskonale się składa. Poćwiczę zaklęcia na transmutację. I spotkam się z Christianem.
Draco zmarszczył brwi. Christian? Że niby Millton, ten okularnik z
siódmego roku?, zastanowił się, starając się powiązać imię z nazwiskiem, a
potem z twarzą. Przyjrzał się krytycznie Parkinson. Czy ona chciała zaliczyć
wszystkich chłopaków z Ravenclawu, czy może raczej próbowała załapać się na
darmowe korki? Albo może raczej sama dawała korki z przedmiotów manualnych,
prychnął w duchu, a jego wewnętrzny chochlik uśmiechnął się paskudnie. Zaraz,
zatrzymał sam siebie, czy ona przypadkiem nie spotykała się ostatnio z Samuelsem?
— Strettonem — posunęła Corny konspiracyjnym szeptem, doskonale odgadując
jego myśli. — A potem był jeszcze Strange. Najwyraźniej wyczerpała już
krukoński zapas litery „s” i przerzuciła się na inne znaki alfabetu.
— Dużo ich tam jest pod „M”? — wtrącił Blaise, prawie nie otwierając ust.
— Diabli wiedzą — odparł na to Draco, spoglądając nieufnie na Parkinson. —
Oby było sporo, bo Millton jest podejrzanie blisko Malfoya.
Pansy i Theo najwyraźniej wcale nie zauważyli tej wymiany zdań, bo wciąż
rozmawiali o planie zajęć dziewczyny.
— Kto ma, ten ma — mruknął smutno Anioł. — Na mnie czeka godzina zaklęć.
— A potem dwie lekcje obrony — wtrąciła wesoło Corny, ukazując w uśmiechu
wszystkie zęby i prawie podskakując na krześle, jak Hermione Granger, która znała
odpowiedź na pytanie nauczyciela, ale czekała na udzielenie jej głosu.
— Tak, Corny — uprzedził ją sucho Draco — wszyscy wiemy, że ty po
zaklęciach masz dwie godziny wolnego i bardzo cieszysz się z tego faktu.
Miał minę człowieka, który zjadł całą cytrynę z powodu głupiego zakładu i
nie było mu teraz za dobrze. Niezrażona dziewczyna uśmiechnęła się do niego, nieco
teatralnie zatrzepotała rzęsami i posłała mu całusa. Blaise, Pansy i Theo
wybuchli śmiechem, a Draco pozwolił sobie na lekki uśmiech, zwracając na siebie
uwagę kilku Ślizgonów, a nawet Puchonów z sąsiedniego stołu, którzy spojrzeli
na nich z zaciekawieniem. Niektórzy z podopiecznych Domu Węża pokręcili
głowami, lecz żaden z nich nie interweniował.
Szóstoklasistów z zasady się nie uciszało, nie robili tego starsi
uczniowie, a o młodszych nie było nawet mowy. Tak zwany respekt do starszych.
— No, dobra ekipa — odezwał się nagle Diabeł, spoglądając na zegarek. —
Już za piętnaście ósma. Czas na niektórych.
— Racja. Idziemy, idziemy — ponagliła Corny, gdy wstawali od stołu. — Miejmy
nadzieję, że profesor Flitwick nie zada mam dzisiaj za dużo. Muszę potem przejrzeć
jeszcze notatki z eliksirów i chyba powinnam poprawić esej z runów…
Anioł wymownie spojrzał w sufit, który był tak zaczarowany, aby wyglądał,
jakby wielka sala była otwarta niebo. Tego dnia było ono szare i smutne, a chmury
tworzyły zwarty mur, przez który nie przebijało się słońce. Był to
przygnębiający widok, ale taki kolor nieba w Anglii nie był czymś niezwykłym,
skoro uważano ją za najbardziej deszczowy i zamglony kraj na świecie.
— Dziewczyno! — jęknął Nott. — Masz dwie godziny wolnego i chcesz się w
tym czasie uczyć?
Morgenstern posłała mu zdegustowane spojrzenie.
— Tak. Ty też powinieneś. Wiesz, że masz straszliwe zaległości z
transmutacji — przypomniała mu. Robiła to przy każdej możliwej sytuacji, chyba
licząc na to, że w końcu coś z tym zrobi. — McGonagall nie przepuści ci w tym
roku, nie daje forów na OWTMach. Jeśli nadal marzysz o szkole aurorskiej,
musisz zaliczyć ten przedmiot przynajmniej na powyżej oczekiwań.
— Oj tam, oj tam. Nie z takich rzeczy się człowiek w życiu wygrzebał.
Jakoś się przejdzie. W końcu jestem Ślizgonem, no nie?
Wzruszyła ramionami.
— Jak tam chcesz. Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałam.
— Jasne. Nim padnę ci do stóp, błagając cię o pomoc w krytycznej
sytuacji, przypomnę sobie, że kiedyś mnie ostrzegałaś — zażartował.
Draco uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że Theo i tak sobie nie
przypomni o jej ostrzeżeniach i na koniec semestru naprawdę będzie błagał Corny
na kolanach, żeby pozwoliła mu odpisać swoje notatki. Bez tego teatrzyku też by
to zrobiła, ale Anioł nigdy nie mógł powstrzymać się przed zrobieniem wokół
siebie szumu. A był naprawdę świetnym aktorem i wielu nauczycieli wciąż
nabierało się na jego miny bez żadnych podejrzeń. Ślizgoni podchodzili do
wszelkich rewelacji Notta z dużą rezerwą, a Draco z kolei z odrobiną
rozdrażnienia.
Błaganie na kolanach, ba! nawet proszenie o cokolwiek, w żadnej mierze
nie było w stylu Malfoyów. Dlatego Draco, mimo że z transmutacji był niewiele
lepszy od Theo, własnoręcznie pisał notatki. Czasem Corny sama postawiała mu
pod nos swój esej – jej nadgorliwość była wtedy ujmująca – więc żal było nie
skorzystać, ale działo się to rzadko. Była to ujma na honorze Malfoya, który
starał się, żeby tych poniżających sytuacji było jak najmniej i nie mówiono o
nich głośno. Draco bardzo lubił czuć się samowystarczalny. To poprawiało jego
nastrój.
Ogólnie Draco Malfoy był dumnym i pewnym siebie człowiekiem, o czym
dobrze wiedział i wcale temu nie przeczył. Zdarzało mu się wywyższać nad innymi
z powodu swojego pochodzenia i stanu majątkowego. Czasem nie mógł oprzeć się
pokusie. Mówiono, że jest nieczułym, zadufanym w sobie chłopcem, który nic i
nikogo nie kocha oraz jest zdolny tylko niszczyć. Może było w tym ziarno
prawdy, ale sam Draco nawet nie starał się poprawić swojej opinii wśród innych
uczniów. Przyzwyczaił się do takiego postrzegania jego osoby i nawet jeśli
zmienił się od chwili, w której pierwszy raz przekroczył próg zamku, to nikt o
tym nie wiedział.
No prawie nikt.
— Usiądźcie już, proszę — zaskrzeczał profesor Flitwick piskliwym głosem.
Był tak niski, że żeby było go widać zza katedry, musiał stać na prawie
trzystopowym stosie ksiąg. — Dziś będziemy uczyć się bardzo trudnego zaklęcia
Confundusa. Kto wie, co to za zaklęcie i do czego służy.
Ręka Hermione Granger wystrzeliła w górę z prędkością światła. Corny, jak
zawsze zajmująca miejsce na po lewej stronie od Dracona, wydała z siebie bliżej
niesprecyzowany dźwięk – coś między prychnięciem a westchnieniem frustracji.
Widząc nadgorliwość Gryfonki, czasem nawet święta Morgenstern Od Ofiar Losu nie
mogła się powstrzymać.
— Panno Granger?
— To najsilniejsze znane zaklęcie służące do wprowadzenia w błąd
człowieka, stworzenia lub przedmiotu magicznego — wyrecytowała dziewczyna
natychmiast, nieco nadętym głosem.
— Doskonale, panno Granger, pięć punktów dla Gryffindoru — zapiszczał
belfer, a Gryfonka rozpromieniła się, choć była jego ulubienicą i dostawała punkty
prawie za wszystko. — Jest to trudne zaklęcie — kontynuował nauczyciel —
wymagające dużej koncentracji, a odpowiednio rzucone, może zmylić każdą żywą
istotę oraz każdy magiczny przedmiot. Oczywiście, na poziomie szóstego roku nie
oczekuję wielkich efektów i choć pewnie niektórzy z was potrafiliby zmylić
człowieka — uśmiech w kierunku Granger, które zaczerwieniła się gwałtownie —
będę zadowolony, jeśli po pierwszych zajęciach przynajmniej połowa z was
opanuje ten czar.
Draco prychnął z cicha, mając ochotę przewrócić oczami, natomiast
siedzący po prawej stronie Blaise uśmiechnął się pod nosem. Confundus było w
Slytherinie podstawowym zaklęciem użytku codziennego, zaraz po wyciszającym i wszelkiej
maści czarach zamykających. Zapowiadała się zatem godzina lenistwa, a jako że w
klasie panował rozgardiasz, wszyscy oprócz obowiązkowego ćwiczenia zaklęcia, prowadzili
też mniej lub bardziej ożywione dyskusje, zaś możliwość podsłuchania przez osoby
niepożądane była znikoma.
Zwłaszcza, gdy te osoby zajmowały ławki po przeciwnej stronie sali.
— Robisz jakieś postępy? — zapytał Diabeł, wcale nie konspiracyjnie.
— Hę? W zaklęciach? Czy w tym, co ja myślę, że ty myślisz? — odparł Draco
bardzo pokrętnym pytaniem na pytanie.
Brunet wywrócił oczami. Zawzięcie machał różdżką, niezbyt zdolnie udając,
że ćwiczy czar, który dawno już opanował. Jeśli chciało się przeżyć w Domu
Węża, należało jak najszybciej nauczyć się oszukiwać, żeby ktoś inny cię nie
oszukał. Po drugiej stronie Dracona Corny zupełnie nie udawała, tylko siedziała
przy stoliku i czytała kolejną mugolską książkę. Jednak Flitwick i tak niczego nie
zauważył, gdyż był właśnie zajęty Hermione Granger, która oczywiście mała masę
pytań i musiała natychmiast uzyskać odpowiedzi. Inaczej by umarła.
— Dobrze wiesz, stary, o co mi chodzi.
— Owszem, przez większość czasu myślisz głośno — odparł białowłosy.
Milczący dotąd Anioł nie mógł dłużej siedzieć cicho, bo nie leżało to w
jego naturze. Wychylił się zza Zabiniego i oczywiście wtrącił do dyskusji.
— Jak można myśleć głośno?
— Można, można. Ale po pierwsze trzeba w ogóle myśleć.
— Czy ty coś insynuujesz? — Theo zrobił minę, która wyraźnie pytała, jak
jego przyjaciel mógł w ogóle wątpić, że on, Theodoric Nott, używał szarych
komórek?
Jednak tym razem to Draco – wcale zresztą nie zbity z tropu, bo mało co
mogło skonfundować jego skromną osobę – przewrócił oczami. Trochę go bawiło ten
foch, a trochę drażnił. Jak każda rzec na świecie.
— Ja nigdy nie insynuuję, Nott. Ja precyzyjnie oskarżam.
Anioł wydął wargi, wyraźnie czując się urażony. Już otwierał usta, żeby
coś na to odwarknąć, gdy uprzedził go Diabeł, odrobinę brutalnie odsuwając go
do tyłu i zapobiegając konfliktowi na większą skalę. Miał przy tym minę bardzo
podobną do miny Corny – zniesmaczoną tym, że w ogóle można kłócić się
publicznie. Draco nie po raz pierwszy stwierdził, że powinien postarać się,
żeby jego przyjaciel spędzał nieco mniej czasu z Morgenstern. Jednego
nadgorliwca był gotów jakoś przeżyć, ale dwoje mogło być dla niego dawką
śmiertelną.
— Dobra, dobra, spokojnie, panowie. Zeszliśmy z pierwotnego tematu. Jak
twoja robota, Smoku?
Obaj zignorowali groźne pomruki odizolowanego Anioła, który złościł się,
że wszyscy przeszkadzali mu wyrażać swoje myśli i bronili Dracona, jakby był
nie wiadomo kim, co było dyskryminujące. Theo był przeciw wszelkiej
dyskryminacji – zwłaszcza jego samego.
Draco nie odpowiedział od razu. Już jakiś czas temu skonfundował swojego
chochlika kornwalijskiego i teraz przyglądał się, jak zdezorientowane
stworzenie obija się o pręty małej klatki, próbując z niej wydostać, ale nie
potrafiąc ocenić odległości. Chochlik Corny siedział grzecznie i podgryzał
kawałek drewna, pewnie myśląc, że jest to coś jadalnego, a dziewczyna zerkała
znad książki z niesmakiem na poczynania królika
doświadczalnego Dracona. Białowłosy tylko czekał na wykład o znęcaniu się
nad żywymi istotami.
Blaise chrząknął. Z kolei jego chochlik został spetryfikowany po rzuceniu
na niego Confundusa, bo robił za dużo hałasu. W tej chwili tylko Nott nadal
męczył się z zaklęciem, którego nigdy nie zdołał w pełni opanować.
— Coś tam idzie, ale niemrawo — westchnął Draco, wiedząc, że nie wywinie
się od odpowiedzi. — Szczerze zaczyna mnie już ta sytuacja wnerwiać.
— Nic dziwnego. Myślisz, że zdążysz do końca roku?
— Powinienem, ale niczego nie jestem pewny. W ogóle się na tym
cholerstwie nie znam. Nie jestem mechanikiem.
Diabeł bezmyślnie intensywniej pomachał swoją różdżką, zastanawiając się
zapewne nad słowami przyjaciela. Było dziwne, że z magicznego patyka nie sypały
się jeszcze snopy iskier, a te na pewno zaalarmowałyby profesora zaklęć, że coś
było na rzeczy. Zabini szybko zorientował się, co robił i zaprzestał
gwałtownych ruchów.
— Ciężka sprawa. Naprawdę nie chcesz, żebyśmy ci trochę pomogli? Corny
jest dobra ze wszystkiego, a ja znam się trochę na transmutacji…
— Dzięki, stary, ale jakoś sobie poradzę. — Draco uniósł się honorem. —
Fakt, sprawa idzie powoli, ale idzie. Wydaje mi się nawet, że już tam coś
zaczyna łączyć, ale nie mam pewności. — Wzruszył ramionami.
Kłamał.
Z różdżki Notta nagle poleciało kilka czerwonych iskier, gdy w geście
irytacji chłopak trzepnął nią zbyt gwałtownie i nieuważnie. Znajdujący się w
tej chwili przy ławce przed nimi Krukon z ich roku, Terry Boot, spojrzał na Notta
z dezaprobatą i lekką obawą. Zapewne pomyślał, że Ślizgon zrobił to specjalnie
i chciał przypalić mu tył szaty albo nawet i gorzej. Corny szybko posłała mu
przepraszający uśmiech, a Zabini zgromił Theo wzrokiem, po czym wrócił
spojrzeniem do przyjaciela.
— No jak tam sobie chcesz. Ale wiedz, że my zawsze chętnie ci pomożemy.
— Wiem, wiem. — Draco przewrócił oczami. — Naprawdę dzięki, ale dam radę.
Zabrzmiał dzwonek i cała klasa natychmiast z westchnieniem porzuciła
realne lub udawane ćwiczenia. Lekcje zaklęć nie były męczące, ale zawsze lepiej
ich nie mieć, niż mieć. W sali zapanował jeszcze większy bałagan, a nauczyciel próbował
bezskutecznie go przekrzyczeć, podskakując na swoim stosie ksiąg, który chwiał
się pod nim niebezpiecznie.
— Pamiętajcie, żeby poćwiczyć po zajęciach! — piszczał Flitwick.
Jego cienki głos zginął w jednak hałasie. Przypuszczalnie jedynie Corny wraz
z Hermione Granger zanotowały w pamięci to polecenie, a pozostali uczniowie
albo pokiwali bezmyślnie głowami, zajęci już czymś innym, albo nawet nie zwrócili
uwagi na nauczyciela podrygującego za swoją katedrą. Podopieczni Domu Węża jako
pierwsi opuścili salę zaklęć.
— Co mamy teraz? — zapytał Anioł, któremu oczywiście nie chciało się
szukać planu w torbie, a miał z nim ten sam problem co Pansy.
— Ja idę do dormitorium pouczyć się na test z runów — odparła Corny,
posyłając im uśmiech i kierując się w stronę lochów. — Nie zróbcie nic
głupiego, gdy mnie nie będzie! — zawołała jeszcze przez ramię na końcu
korytarza.
— Jasne — mruknął niewyraźnie Blaise. — A nas czekają dwie godziny obrony
z wściekłym Snapem — westchnął.
Na usta Dracona mimowolnie wpłyną paskudny uśmiech, gdy o tym pomyślał,
wsadzając ręce do kieszeni szaty. Oczywiście, dwie godziny ze Snapem wściekłym
na cały świat, a przede wszystkim półświatek Gryfonów. Kusząca perspektywa.
— Mam nadzieję, że będziemy robić coś interesującego.
— Jak rozumiesz słowo interesujące w odniesieniu do lekcji obrony
z naszym ukochanym profesorem, Smoku? — zaciekawił się Anioł.
Diabeł przewrócił oczami.
— Nott, on rozumie to wyłącznie jako znęcanie się nad Potterem.
— Aaa… — skwitował to elokwentnie Theo.
Draco wciąż uśmiechał się krwiożerczo do siebie, na co Zabini spojrzał w
sufit, jakby szukał tam wytłumaczenia tej niezrozumiałej dla niego nienawiści swojego
największego kumpla do pewnego Gryfona. Białowłosy dobrze wiedział, co Blaise o
tym myślał. A myślał, że chociaż Potter był nieco (doprawdy, nieco!, prychał na to za każdym razem Draco i brunet
poprawiał się na: eh, no dobrze, Potter
jest bardzo denerwujący), nie trzeba było go zaraz aż tak nie cierpieć i
życzyć mu śmierci przy każdej okazji. Zabini pokręcił głową. To może i byłaby
podejrzana sprawa, gdyby chodziło o kogoś innego, ale Draconowi Malfoyowi można
było wybaczyć takie akty nienawiści. W końcu był nieobliczalny. I
niereformowalny.
Wielką i nierozłączną trójkę z Gryfolandu zastali pod salą opcm. Stanęli
jak najdalej od nich z powodu smoczej alergii na cnotę – jak to zwykle Corny
nazywała tę niezwykłą niechęć Dracona do owych Gryfonów. Zresztą, tamci
odwdzięczali się pięknym za nadobne i sami też starali się omijać Ślizgonów
szerokim łukiem. Choć wydawałoby się, że to powinno załatwiać sprawę, nadal
dochodziło jednak między nimi do słownych przepychanek i przyjaznych wymian
ognia, które kończyły się czasem wizytami w skrzydle szpitalnym, a częściej na
dywaniku u wychowawcy. Draco wciąż nie mógł sobie wybaczyć tych naprawionych
niechcący na czwartym roku zębów Granger… Choć jeśli chodziło o Gryfonkę,
Malfoyowi chwile słabości z jej udziałem zdarzały się nader często. Choćby
„wypadek” na imprezie w lochach z okazji Święta Duchów… Draco nawet nie chciał
o tym myśleć.
Po chwili do chłopaków dołączyła Czarna, roznosząc wokół siebie woń bzu i
jaśminu. Kilku uczniów płci męskiej, niezależnie od domu i poglądów obejrzało się
za nią z westchnieniem. Pansy Parkinson – zdobywczyni męskich serc, które potem
rozgniatała obcasem nowiusieńkich szpilek. Draco nie lubił tego typu dziewczyn,
może dlatego że sam też nie przejmował się uczuciami swoich kochanek.
Równo z dzwonkiem otworzyły się drzwi sali. Nie pojawił się w nich Snape,
zapewne siedzący już za katedrą. Uczniowie w ciszy wlali się do klasy i zajęli
swoje miejsca, w ciszy wyjęli różdżki i podręczniki, a potem wbili spojrzenia w
katedrę, która emanowała ciemnością. Mroczny profesor odczytał listę grobowym
głosem, jakby była to lista nazwisk do egzekucji. Draco by się nie zdziwił.
— Dziś powtórzymy zaklęcia niewerbalne. — Snape od razu przeszedł do
tematu lekcji, a jego chichy głos docierał w najdalsze zakamarki sali. — Omawialiśmy
je, jak zapewne pamiętacie — zabrzmiało to jak: jeśli chcecie żyć, lepiej jednak zapomnijcie o tym, co się wtedy stało
— na pierwszych zajęciach i od tamtej pory mieliście sporo czasu, aby się ich
nauczyć. Jeśli jednak nadal są wśród was osoby, które ich jeszcze nie opanowały
— w tym miejscu posłał wymownie spojrzenie siedzących razem Potterowi i
Weasleyowi — to przygotują one na następną lekcje trzy rolki pergaminu na temat
tych zaklęć oraz tego, dlaczego nie potrafią rzucić ich poprawnie. A teraz podzielcie
się teraz w pary i chcę widzieć poprawnie rzucone i poprawnie odbite zaklęcie niewerbalne
— rozkazał groźnie.
W pomieszczeniu rozległ cichy szmer, gdy prawie trzydzieści osób podnosiło
się ze swoich krzeseł. Ławki szybko zostały odsunięte pod ściany, zaś uczniowie
ustawili się w parach naprzeciwko siebie. Niektórzy się uśmiechali, szczęśliwi,
że to tylko powtórka i profesor nie będzie znęcał się nad nimi za pomocą
kolejnego zaklęcia, z kolei niektórzy mieli nietęgie miny. Wśród tych ostatnich
nich był Harry Potter, co sprawiło Draconowi chorą satysfakcję. Białowłosy dawno
opanował już zaklęcia niewerbalne, które były bardzo przydatne w życiu.
— Biedny Pottuś — mruknął do Diabła, który pokręcił głową.
— Odpuść mu.
— Dlaczego?
— Z przyczyn humanitarnych — wyjaśnił brunet.
Draco bez trudu odbił jego Drętwotę i zaraz rzucił swoją. Diabeł
wyczarował w odpowiedzi całkiem zgrabną tarczę, która od razu wchłonęła
zaklęcie. Trochę dalej obiekt kpin czekał spokojnie, aż czerwony z wysiłku
Weasley wydobędzie z siebie zaklęcie. Białowłosy nie mógł się powstrzymać i
uśmiechnął się pod nosem. To było jak powtórka z rozrywki. Malfoy pamiętał, że
dokładnie tak wyglądało to na pierwszych zajęciach z opcm i zaklęć
niewerbalnych. Jedyna różnica, że Snape tym razem nie interweniował, trzymał
się z boku i tylko obserwował rozgrywającą się scenę, zapewne doskonale pamiętając
wypadek z początku roku. Tarcza Pottera zawsze była silna, a po tym jak zniosła
profesora aż na odsunięte pod ścianę szkolne ławki, pewnie nie chciał on wypróbowywać
jej po raz kolejny.
— Humanitarnych? Wobec Pottera? To w ogóle człowiek? — Draco udał szczere
zdumienie z nienawiścią wpatrując się w rozczochrany łeb odwiecznego wroga.
Zabini ze świstem wypuścił powietrze z płuc i pokręcił głową.
— Jesteś szurnięty, stary. I uparty jak osioł.
— Wolę określenie wytrwały lub nieugięty.
— A nazywaj sobie to, jak chcesz. — Blaise wzruszył ramionami. — Ale ja i
tak uważam, że czasem powinieneś odpuścić.
— Jasne — prychnął Draco. — Ja nigdy nie odpuszczam.
— No niestety.
Wymienili się jeszcze kilkoma niewerbalnymi zaklęciami, tak żeby coś
robić i nie stać bezczynnie. Mistrz Eliksirów nie znosił bezczynności i
wpatrywania się w ściany. Tuż obok nich, po kilku próbach Czarnej w końcu udało
się rozbroić Anioła, który głośno żądał rewanżu. Weasley nadal nie rzucił
żadnej klątwy w Pottera. No mogliby się zamienić!, zirytował się Malfoy z
nieznanych przyczyn. Domyślał się, że Potter zapewne poradziłby sobie z magią
niewerbalną. W końcu to był Potter, jemu wszystko wychodziło. A i Snape nie
miałby się do czego przyczepić. Chociaż nie, wychowawca Domu Węża słynął z
tego, że zawsze znajdował sposób, żeby się do czegoś przypier… no, przyczepić.
— Weasley, Potter — warknął Snape. W sali zrobiło się nagle bardzo cicho,
gdy wszyscy odwrócili głowy w stronę dwójki Gryfonów. — Widzę, że nie
wzięliście do serca mojej rady z września i nie ćwiczyliście.
Wyraz twarzy Pottera wskazywał, że Gryfon najwyraźniej wahał się między
chęcią ucieczki a pragnieniem zamordowania znienawidzonego profesora. Chyba nawet
chciał coś powiedzieć, ale w porę ugryzł się w język, zapewne obawiając się
kolejnego szlabanu. Draco z trudem powstrzymał ochotę zatarcia rąk i ograniczył
się tylko do złośliwego uśmieszku, który nie schodził mu z ust prawie od początku
zajęć. Poniżanie Pottera jakoś tak zawsze go odstresowywało, niezależnie, czy
robił to on sam, czy może ktoś inny.
— Malfoy.
Słowo to wystrzeliło niespodziewanie z ust nauczyciela opcm i w pierwszej
chwili sam adresat nie zrozumiał, o co chodzi.
— Tak, profesorze?
— Pokaż panu Potterowi, jak poprawnie rzuca się zaklęcie niewerbalne.
Draco zamrugał. Co proszę?, chciał zapytać, ale jak Potter ugryzł się w
język i tylko popatrzył na wychowawcę tępym wzrokiem. A potem otrząsnął się i
przeniósł spojrzenie na źródło swoich nieszczęść.
W innej sytuacji może by się ucieszył z takiego obrotu sprawy, ale
doskonale zdawał sobie sprawę, że tarcza Pottera była wystarczająco mocna, żeby
powtórzył nieszczęsny wypadek Snape’a z pierwszej lekcji. Zaśmiał się gorzko w
duchu. A to szczwany lis, pomyślał z podziwem mocno podszytym złośliwością. Oraz
irytacją. Lepiej wysłać mnie, żeby samemu się nie kompromitować kolejną porażką
i bardzo bolesnym wylądowaniem na czterech literach.
— Oczywiście, profesorze.
Draco nie miał pojęcia, ile z przypisywanych Potterowi cudownych
zdolności było prawdziwych, ile natomiast wyolbrzymionych lub urojonych. Zdawał
sobie za to sprawę, że Gryfon kilka razy cudem uniknął śmierci, przeżył bliskie
spotkanie z najpaskudniejszym czarnoksiężnikiem na świecie i w zeszłe lato
wyszedł w stanie prawie nie naruszonym z bitwy w Ministerstwie Magii, przez
którą Lucjusz Malfoy został wraz z innymi śmierciożercami uwięziony w
Azkabanie. Może i Potter miał więcej szczęścia niż rozumu, ale mimo wszystko
nie ujmowało mu to odwagi ani zdolności w wygrzebywaniu się z kłopotów w jednym
kawałku. A Draco w końcu miał okazję się z nim zmierzyć i sprawdzić, kto tak
naprawdę będzie lepszy. Mógł wreszcie pokazać, na co go stać, był przecież
żołnierzem.
Stanęli naprzeciw siebie na środku klasy, a reszta uczniów utworzyła
wokół nich krąg. Draco ściskał mocniej różdżkę, słysząc pełne podekscytowania
szepty, które uznawały dominację Gryfona w tym starciu. Twoje niedoczekanie,
pomyślał ze złością. Nie chciał, aby ucierpiała jego duma przez genialną myśl
profesora, ale jeszcze bardziej pragnął pokazać, że był lepszy. To on był
lepszy. Hardo spojrzał w zielone oczy Pottera, a ten odpowiedział mu tym samym.
Gdy stanęli vis-a-vis, natychmiast bardzo wyraziście zaznaczyły
się różnice między nimi. Byli przeciwieństwami, jak białe i czarne, dobro i
zło. Draco był tym złym, a Potter tym dobrym.
Mylił się ten, kto twierdził, że zło było brzydkie. Te wszystkie obrazy
wiedźm z kurzajkami na nosie i powykręcanymi palcami, zniekształconych twarzy
wampirów i czarnoksiężników przypominających potwory z koszmarów. To była tylko
jedna strona medalu, ta, którą tak zawzięcie pokazywano młodym i naiwnym,
próbując zniechęcić ich do zła. Tak naprawdę zło było kuszące, miało piękną
twarz i zgniłe wnętrze, jak jabłko z robakiem w środku. Prawdziwym złem nie był
Czarny Pan, który siał spustoszenie, grabił, palił i gwałcił, lecz Lucjusz
Malfoy, chowający się za bogactwem i szatami szytymi na miarę. Złem nie był
wredny Mistrz Eliksirów o ziemistej skórze i tłustych włosach, lecz przesłodzona
Umbridge o dziewczęcym głosiku i w różowych szatach.
Z jednej strony stał Draco Malfoy o bladej, prawie idealnej twarzy o
ostrych rysach, wysoki, wysportowany, dobrze ubrany. Z drugiej Harry Potter w
wytartych jeansach, patykowaty, rozczochrany, z okularami na nosie i
podkrążonymi oczami. Draco szczycił się swoim pochodzeniem, z przyjemnością
czerpiąc korzyści z bycia młodym i bogatym, pragnąc przyciągać spojrzenia i
zawsze robiąc wszystko, na co tylko miał ochotę. Harry za wszelką cenę próbował
chować się w cieniu, nie mogąc jednocześnie bezczynnie przyglądać się złu i nie
lubiąc swojej pozycji, nie potrafiąc się z nią pogodzić. Draco był żołnierzem,
Harry wojownikiem za wiarę. Draco brał życie takim, jakim było, Harry próbował
zmienić świat.
Draco zawsze marzył, by móc pokazać, na co go stać, by wszyscy zobaczyli,
że nie był już rozkapryszonym chłopcem o ulizanych włosach, chowającym się za
plecami niedorozwiniętych osiłków i straszącym bogatym ojcem. Nie chciał
zmieniać świata, nie chciał być jego panem, nie chciał niszczyć, ale nie chciał
też budować. Pragnął dowieść, że był kimś większym od zapatrzonego w siebie
arystokraty, dla którego liczyły się tylko pieniądze i czysta krew. Dlatego
właśnie miał zamiar zetrzeć swojego przeciwnika na proch. Pojedynek z Potterem
był najlepszą rzeczą, która mogła go teraz spotkać. To była droga do
zwycięstwa…
Ale oczywiście niebiosa zawsze były po stronie Pottera.
Dzwonek na przerwę rozbrzmiał niespodziewanie, przerywając pełną napięcia
i oczekiwania ciszę. Ślizgon i Gryfon jednocześnie drgnęli, jakby wyrwani z
letargu i obudzeni z własnych myśli, które przeczesywali w poszukiwaniu
odpowiednich zaklęć do zmiecenia przeciwnika z powierzchni ziemi. Inni uczniowie
jednocześnie odetchnęli, jakby przez ten cały czas się od tego powstrzymywali,
jednak nie było to westchnienie ulgi, lecz rozczarowania. Nawet Snape, a może raczej
zwłaszcza on, wydawał się być zawiedziony.
— Na następnych zajęciach chcę widzieć trzy rolki pergaminu na temat
zaklęć niewerbalnych od osób, które nie raczyły ćwiczyć od początku roku —
rzucił Snape, tym samym kończąc lekcję. — Dotyczy to zwłaszcza pana, panie
Potter i pańskiego mało rozgarniętego przyjaciela. A teraz wynocha.
Uczniowie natychmiast wylali się na korytarz, zanim Mistrz Eliksirów
zmienił zdanie i postanowił zatrzymać ich dłużej. Zaraz za drzwiami Draco minął
swojego odwiecznego wroga, na dowidzenia sycząc mu do ucha przez zaciśnięte
zęby:
— Nie martw się, Potter, będę czekał, aż w końcu się spotkamy twarzą w
twarz na ubitej ziemi. Wtedy zmiotę cię i uwolnię od ciebie świat.
— Twoje niedoczekanie — odszczeknął natychmiast Gryfon. — Lepiej uważaj,
żebyś sam nie przegrał.
Białowłosy roześmiał się głośno i ze złośliwością. Wiedział, że był górą
i miał zamiar to wykorzystać. Błysnął zębami w uśmiechu drapieżnika, który
zauważył swoją ofiarę, wiedząc, że niezbyt dobrze wpływa to na ludzi. Gdy
gryfońskie trio wstrzymało oddechy, oczekując, że się na nich rzuci, odwrócił
się i odszedł jakby nigdy nic, śmiejąc się do siebie. Zawsze działało. Po
prostu to uwielbiał. Dołączając do Blaise’a, Notta i Pansy, usłyszał jeszcze
jednak urwany fragment rozmowy na swój temat między Potterem a Granger.
— Haaarry. — Draco dawno zauważył, że Granger zawsze śmiesznie
przeciągała „a”, gdy tłumaczyła coś swoim przyjaciołom. — Haaarry, mówiłam ci,
że musisz na niego uważać. Tak, wiem, że to tylko Malfoy, ale przecież słyszałeś
plotki chodzące po szkole. Lepiej nie wchodzić mu w drogę. A jeśli — zniżyła
głos do szeptu i Draco miał problem z podsłuchiwaniem — masz rację i naprawdę
jest śmierciożercą?
— Jeśli nie zauważyłaś, Hermione, to nie ja wchodzę mu w drogę, ale on mnie
— odparł natychmiast Potter obrażonym tonem. — Mam się nie bronić?
— Tego nie powiedziałam — odrzekła trochę nadąsana dziewczyna. Draconowi
mimowolnie przypomniała się Corny, która często używała podobnego tonu, gdy to
on jej nie słuchał. — Po prostu sądzę, że trzeba na niego uważać.
To nad wyraz poprawiło Draconowi humor. Nie ma to jak kogoś przerazić na
dobry początek dnia, prychnął w myślach z samokrytyką. Wprawdzie nie lubił, gdy
uważano go za jakieś chodzące zło wcielone i źródło chorób, zarazy i wojny,
jakby był uosobieniem apokalipsy czy antychrysta, ale znęcanie się nad Potterem
i resztą gryfońskiej braci zawsze sprawiało mu wręcz chorą satysfakcję, bez
najmniejszych wyrzutów sumienia. W końcu jego ślizgońska część osobowości
bardzo to lubiła. I nie tylko ona. Zew krwi, który zwykle przysypiał ukryty
głęboko w draconowskiej podświadomości, mruczał z zadowoleniem jak mały kociak,
gdy ktoś spojrzał na chłopaka z łzami w oczach lub przerażeniem. Wszystko miało
swoją cenę.
— Co jest? — zainteresował się Anioł, widząc jego nadzwyczajnie dobry
nastrój.
— Absolutnie nic, co powinno cię zainteresować, Nott — odrzekł Draco prawie
wesoło z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Diabeł pokręcił głową, jakby domyślał się, o co chodziło, a Czarna najwyraźniej
nic nie zauważyła, bo akurat oglądała się za kolejnym Krukonem z siódmego roku,
który interesował ją od kilku dni. W czasie drogi na lunch nic już nie popsuło tego
doskonałego samopoczucia Dracona Malfoya.
Gdyby zawsze rzeczywistość była tak przyjemna.
poprawione: 16 czerwiec 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.