Głębsze uczucia
Ucieczka
przed walką jest czymś najgorszym, co może się nam przytrafić.
Paulo Coelho
[UWAGA! WULGARYZMY]
Trzeba przyznać, że wzbudzili niemałe ożywienie wśród obecnych w pokoju wspólnym
Ślizgonów swoim hałaśliwym wejściem godnym Theo Notta. Garstka wychowanków Domu
Węża patrzyła z szeroko otwartymi oczami na niesamowite widowisko –
uśmiechniętego (sic!) Malfoya niosącego protestującą Morgenstern, która żądała
odstawienia na ziemię między kolejnymi atakami śmiechu. Draco miał doskonały
wręcz humor, gdy w końcu odstawił dziewczynę pod same drzwi jej dormitorium,
którymi trzasnęła mu przed nosem. Wcale się tym nie przejął, zwłaszcza, że
słyszał, jak wybucha po drugiej stronie głośnym śmiechem. Musiał wyglądać jak
szaleniec z tym szerokim uśmiechem przyklejonym do warg, jednak miał to gdzieś.
Gdy przekraczał próg swojej sypialni, nucił nawet pod nosem: I'm bad, I'm
bad, really, really bad [1]. Przemilczmy to, że strasznie fałszował.
— A coś ty taki wesoły? — zapytał Diabeł, marszcząc brwi. Półleżał na
swoim rozgrzebanym wyrku i studiował podręcznik od zielarstwa. — Spadłeś ze
schodów?
— Chyba powinienem posłać Czarnej kwiaty — rzucił Draco lekkim tonem,
padając na wznak na swoje idealnie zaścielone łóżko. Położył stopy na oparciu,
ręce założył za głowę i zamknął oczy. — Albo może raczej całe pudło czekolady,
bo chyba to reflektuje bardziej. Dziewczyny uwielbiają czekoladę.
Blaise otworzył szeroko oczy.
— Smoku, dobrze się czujesz?
— Ja? — zdziwił się Malfoy. Nie otworzył oczu, a z twarzy wciąż nie
schodził mu uśmiech — Świetnie. Doskonale. Powiem ci, stary, że dawno już nie
czułem się tak dobrze jak teraz.
Brunet przyjrzał mu się z podejrzliwością nad otwartą książką. Zlustrował
go od stóp do głów, potem w drugą stronę i jeszcze raz od nowa, wciąż marszcząc
brwi. Wreszcie zamknął z trzaskiem podręcznik i zapytał ostro:
— Malfoy, co ty ćpałeś?
Draco posłał mu rozbawione spojrzenie.
— Ja mam dobry humor, a ty posądzasz mnie o jakieś niegodne czyny —
rzucił ze śmiechem i znów zamknął oczy.
— Gadasz od rzeczy i na dodatek jak idiota — odparł Blaise grobowym
głosem. — Powiesz mi wreszcie, co ci jest, Malfoy? Czego znów się naćpałeś?
Anioł ci coś podrzucił, tak? No bo któżby inny — sarknął. — A może starszy
Nott, co?
— Daj spokój, Diable — westchnął już nieco poirytowany Draco,
przewracając oczami. — Jestem całkowicie czysty. Trzeźwy. Przytomny. Czy co tam
jeszcze. Nie mogę mieć po prostu dobrego humoru? Jeśli chcesz wiedzieć, to
ludzie miewają napady dobrego nastroju — powiedział moralizatorskim tonem. —
Mnie też się to czasem zdarza, wbrew pozorom.
— Najarałeś się, ot co — mruknął brunet, wzdychając ciężko. Zrezygnowany
otworzył podręcznik na właściwej stronie. — Nic nowego.
— Jak zwykle we mnie wątpisz.
— Nie, Smoku, ja cię po prostu znam jak złego knuta [2].
— Zdziwiłbyś się — mruknął Draco, uśmiechając się do siebie na
wspomnienie niedawnego zajścia. Dokładnie odtworzył scenę w pamięci i na jego
usta wpłynął naprawdę szeroki uśmiech, który zaniepokoił Diabła.
Zabini patrzył na kumpla jak na przybysza z kosmosu. Coś mu się tu nie
zgadzało. Nie dalej jak przed trzema godzinami widzieli się na śniadaniu i
brunet dałby sobie rękę uciąć, że określenie zły odnośnie humoru Malfoya
byłoby dużym niedopowiedzeniem. Draco niemal słyszał, jak przez jego głowę
galopowały setki myśli niczym stada zaniepokojonych hipogryfów. Jego prosty,
diabłowy rozumek nie potrafił pojąć tej nagłej zmiany nastawienia do całego
świata, która w ciągu niespełna kilku godzin zaszła u białowłosego. Blaise był
przyzwyczajony do nieco innego schematu: zły Malfoy – śniadanie – wściekły
Malfoy – Pokój Życzeń – jeśli chciałeś przeżyć, to lepiej nie podchodzić do
Malfoya. Brunet domyślił się, że pomiędzy punktem czwartym i piątym zaszło coś
jeszcze, co wywróciło wszystko do góry nogami. Nie, żeby miał coś przeciwko.
Humory kumpla były ostatnią rzeczą, jaką akurat miał ochotę znosić.
— Nie wysilaj się, Diable — rzucił Draco beznamiętnie. — I tak nie
wpadniesz na nic sensownego.
— Anioł miał rację, legilimencja jest nieetyczna — skarcił go Blaise
nieco automatycznie. Po raz kolejny zamknął podręcznik i odrzucił go za łóżko,
za co pewnie dostałby po głowie od Corny. — Masz zamiar mi powiedzieć, czy
będziesz czekał, aż dowiem się o tym od kogoś innego?
— Zastanowię się nad tym.
Draco uznał, że ta zabawa bardzo mu się podoba. Trzymanie Diabła w tej
niepewności poprawiało mu nastrój, nieco nadszarpnięty insynuacjami kumpla. Z
drugiej strony, trochę obawiał się, że brunet zareaguje tak jak poprzednio i
znów się na niego rzuci. Tym razem pewnie oberwałby dużo mocniej. Blaise nigdy
się nie patyczkował, a prawy sierpowy miał naprawdę potężny.
Zabini przewrócił oczami.
— No więc? — ponaglił.
— Tylko mnie nie zabij, okay? — Draco otworzył jedno oko i spojrzał na
niego z niepokojem i niemym błaganiem.
— Spróbuję. Co znów zrobiłeś?
No, Malfoy, bądź mężczyzną, pomyślał. Chyba nie boisz się przerośniętego
kundla, co nie? Który waży dwa razy tyle co ty i potrafi powalić trzech facetów
jednym uderzeniem. Niee, absolutnie nie. Skąd w ogóle taki pomysł?
— Dostałem szlaban od Snape’a — rzucił.
Diabeł westchnął ciężko ze zrezygnowaniem, przejechał dłonią po twarzy i
popatrzył na niego jak na ostatniego idiotę.
— Znowu? — jęknął, kręcąc głową. — Za co tym razem?
— Noo… Za całowanie się z Corny na środku korytarza. — Z wymuszonym
lekceważeniem wzruszył ramionami. Uważnie śledził każdy ruch bruneta, gotów w
każdej chwili rzucić się do natychmiastowej ucieczki. Nie był samobójcą, żeby
próbować się bronić.
Blaise otworzył usta i zamarł. Zabiłem go, pomyślał Draco, zrywając się
na równe nogi, gdy Zabini nawet nie mrugnął przez kilka chwili. Normalnie
zszedł mi tu na zawał, stwierdził białowłosy z rozpaczą. Podbiegł do kumpla i
pomachał mu dłonią przed twarzą.
— Diabeł? Hej, Diabeł! Żyjesz?
— Weź mi tu nie machaj przed nosem — zdenerwował się brunet i trzepnął go
w rękę. Draco odetchnął w duchu z ulgą. Przynajmniej żył, a że miał go zamiar
zamordować, to już inna sprawa. — Czy ty normalny jesteś, Malfoy? Znów się do
Corny dobierasz?
— Tak jakoś wyszło — wymamrotał, siadając na swoim łóżku.
— Tak jakoś wyszło — przedrzeźniał go Blaise ze złością. —
Jaaasssne. Tobie wszystko zawsze tak jakoś samo wychodzi. Jesteś
kompletnym idiotą, wiesz?
Draco westchnął.
— Diabeł, już to przerabialiśmy. Corny nie jest znowu taka święta, a ja
nie mam zamiaru… — urwał.
— Zamiaru… czego? — Zabini uniósł brwi. — Ty naprawdę jesteś
idiotą.
— Weź mnie nie wyzywaj, okay? — wkurzył się Draco. Wstał i zaczął chodzić
po dormitorium z rękoma w kieszeniach. — Ja nic na to nie poradzę, że tak samo
to wszystko jakoś wychodzi. Nie planuję tego, jeśli chcesz wiedzieć.
— Może powinieneś zacząć?
Draco zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na Zabiniego, kompletnie nic
nie rozumiejąc. Blaise coś mu tam sugerował, coś insynuował, poszturchiwał go,
ale Draco za cholerę nie mógł go zrozumieć. Zmarszczył brwi.
— Diabeł, mów jaśniej — zażądał.
— Czy przekaz: Jesteś kompletnym idiotą, nie jest dla ciebie
wystarczająco jasny? — zakpił brunet. — Może rozłożę ci to na sylaby?
— Sam jesteś idiotą — warknął Malfoy, ostro już wkurzony. — O co ci
chodzi, do kurwy nędzy? Myślisz, że ja jestem jasnowidzem, czy jak, do cholery?
Z tym to do Czarnej, a nie do mnie — prychnął.
Blaise uśmiechnął się.
— Ciepło, ciepło — mruknął z kpiną w głosie i położył się na swoim łóżku
w takiej samej pozycji, w jakiej leżał przed chwilą Draco. — Dumaj dalej.
— Przyłożę ci zaraz.
— Chciałbym to widzieć.
— Nie wkurwiaj mnie, Zabini.
— Coś ty taki nerwowy, Malfoy? — Diabeł zamknął oczy, wciąż niewzruszony
niczym lodowa góra. Za to Draco kipiał jak wulkan. — W ciąży jesteś, czy jak?
Draco westchnął i zrezygnowany usiadł na najbliższym krześle. Zamknął
oczy i pomasował grzbiet nosa. Gdy je otworzył, biło z nich już jedynie chłodne
opanowanie.
— Kłócimy się jak stare dobre małżeństwo — stwierdził z niesmakiem. — W
następnym roku nie mieszkam z tobą, bo normalnie dostanę kurwicy — oznajmił
beznamiętnie.
— Dziecko, jak ty się wyrażasz? — mruknął Blaise z przesadnym oburzeniem,
nie ruszając się z miejsca. — Kto cię nauczył tak rzucać kurwami?
— Jesteś pojebany — rzucił Draco, przyglądając mu się z niechęcią. —
Wzdłuż, wszerz i jeszcze na ukos.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
— Dziękuję. A tej Czarnej to radzę ci wysłać przynajmniej wagon czekolady.
Jaka jest, każdy widzi, ale nawet jej zdarza się czasem coś mądrego powiedzieć,
choć bardziej przypadkiem, niż przekonaniem.
— Ja się nie zakochałem! — zaprzeczył gwałtownie Draco.
— Oczywiście, że nie — zakpił Blaise. — Sam w to nie wierzysz — powiedział,
spoglądając na niego z powątpiewaniem spod na wpół przymkniętych powiek.
Malfoy wypuścił powietrze z płuc i skapitulował. Tylko ta jego
malfoyowska duma poczuła się nieco dotknięta tym faktem i zaskamlała jeszcze
cicho, acz bez przekonania. Najwyraźniej miał być pierwszym Malfoyem na
świecie, który się zakochał i jakoś nie skakał przez to z radości. Uderzyła w
niego jego własna hipokryzja, odbiła się rykoszetem i upadła za nim, a potem
skoczyła na równe nogi i wyśmiała go za bzdurne poglądy, które wygłaszał wszem
i wobec z takim przekonaniem. Masz za swoje, Malfoy.
— Już po tobie — mruknął Diabeł z jawną kpiną.
— Zamknij się, kretynie.
Punktualnie o dwudziestej stawili się oboje z Corny pod gabinetem
Snape’a, choć każde przyszło oddzielnie i z innej strony. Draco nie widział się
z nią od chwili, gdy postawił ją na progu jej sypialni i był ciekaw, jak oboje
zareagują na swój widok. Jemu nie drgnęło serce ani też nie poczuł tych
słynnych motylków w brzuchu, a ona nie podskoczyła z radości i nie rzuciła mu
się na szyję. Sam nie wiedział, czego właściwie oczekiwał, ale zdawało się, że
nie tego i chyba trochę się rozczarował. Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech
i tyle. Może to wszystko było jedynie jedną wielką pomyłką?
Zapukali do drzwi i natychmiast usłyszeli nieuprzejme warknięcie, które z
założenia miało być chyba zaproszeniem. Lub ostrzeżeniem. Kto tam rozumiał
Snape’a. Draco nacisnął klamkę i puścił Corny pierwszą. Choć z drugiej strony,
może było to jednak trochę głupie, bo po opiekunie Slytherinu można było się
wszystkiego spodziewać – nawet tego, że postanowił zamordować dwoje swoich
wychowanków, przy czym jednego to już od bardzo dawna. No ale ostatecznie żadne
nie zginęło rażone od progu morderczym zaklęciem, co można było uznać już za
jakiś sukces.
— Malfoy, Morgenstern. — Snape siedział za biurkiem z piórem w dłoni, a
po jego obu stronach piętrzyły się sterty zwojów pergaminów. Zapewne sprawdzał
egzaminy teoretyczne z opcm. Spojrzał na zegar stojący na regale po jego prawej
stronie, między słojami z nieznanymi substancjami. — Co do sekundy. Malfoy,
zaczynam się o ciebie martwić.
— Nie wiedziałem, że punktualność jest grzechem, profesorze — odparł
Draco, niezrażony napastliwym tonem.
— U ciebie jest chyba oznaką nieznanej nikomu choroby. — Snape miał chyba
dobry humor, skoro kpił sobie z niego, zamiast warczeć i zabijać go wzrokiem. —
Odkąd tylko pamiętam, ty zawsze się spóźniasz. Na pewno dobrze się czujesz, czy
mam cię wysłać do skrzydła szpitalnego?
— Bywało lepiej, dziękuję za troskę, profesorze — odszczeknął natychmiast
chłopak, patrząc na nauczyciela z lodowatym spokojem w oczach.
Zgodnie z oczekiwaniem oczy opiekuna Domu Węża pociemniały i zwęziły się
ze złości. Draco doskonale wiedział, że wychowawca nie cierpiał, gdy przyglądało
się mu z takim chłodem i opanowaniem. Mistrz Eliksirów wolał, gdy jego
uczniowie się go bali lub przynajmniej spoglądali na niego z respektem. Ale
Draco nie byłby sobą, gdyby nie ukąsił i choć trochę nie podrażnił jadowitego
węża. Do tej pory niezauważona Corny kopnęła go w kostkę.
— Draco — syknęła kącikiem ust.
— Siadać tam — warknął Snape, machnąwszy niedbale ręką w stronę jednego z
mrocznych kątów gabinetu. Stał tam niewielki stolik z górą pergaminu i dwa
krzesła, straszliwie niewygodne, jak pamiętał Draco z poprzednich szlabanów w
tym pomieszczeniu.
Znów papierkowa robota, westchnął Draco w myślach. Był pewien, że nie
mógłby pracować w Ministerstwie Magii jako jakiś przeciętny urzędnik z biura,
który całe życie spędzał za biurkiem. Dostałby tam świra. On potrzebował ruchu,
zamieszania, ludzi, którym mógłby rozkazywać i czegoś, co zajęłoby jego umysł,
a nie znudziłoby przy tym śmiertelnie. Przepisywanie kartoteki Filcha było dla
niego idealną karą. Już chyba wolałby segregować słoje z jakimś paskudztwem
albo sprzątać śmierdzącą łazienkę. Zerknął na najbliższy pergamin i zobaczył,
że nie była to żadna kartoteka, a egzamin końcowy z obrony jakiegoś Bena
Robertsa. Spojrzał na Snape’a ze zdumieniem.
— Nie patrz tak na mnie, Malfoy — warknął nauczyciel, nie podnosząc głowy
znad sprawdzanego testu. Miał znudzoną minę. — Pióra i atrament są gdzieś tam
pod spodem. Im szybciej zaczniecie, tym szybciej skończycie.
— Pan profesor chce, żebyśmy to sprawdzili? — zapytała Corny niepewnie i
ze zdziwieniem, siedząc sztywno na krześle, jakby połknęła kij od miotły.
— A jak myślisz, Morgenstern? — Snape spojrzał na nią jak na kretynkę,
unosząc brwi. — Wy wszyscy myślicie, że ja mam ochotę robić wam egzaminy i
potem czytać te wszystkie brednie, które mi wypisujecie? Skoro migdalenie się w
miejscach publicznych nie było dla was problemem, to sprawdzenie kilku testów
pierwszoklasistów też nie powinno. Zwłaszcza, że oboje dostaliście W z waszych
egzaminów, jeśli się nie mylę.
— Ale… Profesorze! — zawołała Corny z przerażeniem. — Czy to legalne?
— A jak myślisz, Morgenstern? — zirytował się nauczyciel i spojrzał na
nią wymownie. — Nie zadawaj głupich pytań. Oczywiście, że to nie jest legalne.
Jeśli chcesz wiedzieć, to całowanie się z chłopakiem na szkolnym korytarzu też
nie jest legalne. Nie wspominając już o całowaniu się z dziewczyną.
Czarnowłosa spłonęła rumieńcem.
— Będzie nam to profesor wypominał do końca życia? — westchnął Draco.
— Nawet i dłużej, jeśli zaraz nie zabierzecie się do roboty, panie
Malfoy. To wszystko samo się nie sprawdzi.
Draco popatrzył zrezygnowany na tonę pergaminu i westchnął. Spojrzał w
sufit, ale niebo nie miało zamiaru się otworzyć, żeby mu pomóc. A nawet jeśli,
to przecież byli w lochach. Komu chciałoby się go tu szukać? Usiadł przy
stoliku i przysunął sobie pierwszy zwój z brzegu.
— Corny, następnym razem znajdziemy sobie bardziej prywatne miejsce na
schadzki — wymamrotał z niechęcią.
Dziewczyna posłała mu tylko niewyraźny uśmiech, ale on mógłby przysiąc,
że za jego plecami Snape uśmiechnął się paskudnie do siebie pod nosem.
— Ile wam jeszcze zostało? — zapytał Mistrz Eliksirów po dwóch godzinach,
które dla Dracona były wiecznością.
Malfoy szybko ogarnął wszystko wzrokiem.
— Ze cztery — mruknął znudzony, powstrzymując ziewnięcie. — Chociaż nie,
może jednak pięć.
Bezceremonialnie rzucił sprawdzony pergamin obok krzesła do setki innych
i odłożył pióro. Nadgarstek bolał niemiłosiernie. Pomachał dłonią, żeby
rozluźnić mięśnie, a potem przeciągnął się.
— Malfoy, to nie pokój wspólny.
Przewrócił oczami i sięgnął po następny zwój. Rozwijając go, trącił pod
stolikiem stopą Corny. Dziewczyna wolno podniosła głowę, do tej pory opartą na
ręce i spojrzała na niego bez zainteresowania. Uśmiechnął się do niej, ale ona
tylko westchnęła i wróciła do pracy ze zrezygnowaną miną. Trudno się dziwić, bo
to, co czytali, to w większości były totalne brednie, jak to określił ich
wychowawca. Draco zastanawiał się, czy jego własne prace też tak wyglądały z
perspektywy każdego nauczyciela.
Gdy wreszcie skończyli, Draco spojrzał na zegarek i zobaczył, że
dochodziła jedenasta, a nie trzecia nad ranem. Musiał przyznać, że opiekun Domu
Węża był świetny w wymyślaniu paskudnych kar i nie musiało to być wcale
czyszczenie słoików po żabim skrzeku. Wystarczyło dać pergamin, pióro i
atrament.
— Dobrze, wystarczy — rzucił równie znudzony Snape, odkładając pióro i
zamykając oczy. Pomasował sobie skronie. — Możecie iść. Choć nie — zreflektował
się. — Malfoy, zostań jeszcze chwilę.
Corny zebrała się leniwie i wyszła z gabinetu, mówiąc niewyraźne dobranoc
i rzucając chłopakowi pokrzepiające spojrzenie. Draco też podniósł się z
krzesła i stanął przed biurkiem wychowawcy, masując obolały nadgarstek. Snape
przez chwilę patrzył na niego bez słowa.
— Zastanawiam się, Malfoy, czy ty pamiętasz, że jesteś prefektem
Slytherinu — powiedział, odchylając się nieco na krześle. — Bo czasem odnoszę
wrażenie, że nie bardzo. Robisz, co chcesz i kiedy chcesz, nie chodzisz na
lekcje, pyskujesz nauczycielom, znęcasz się nad innymi uczniami, a potem ja
muszę za ciebie oczami świecić przed dyrektorem. Masz mi coś do powiedzenia na
ten temat?
— Chyba nie, profesorze — odparł Draco beznamiętnie, marząc tylko o
kąpieli i własnym łóżku. — A powinienem?
— Tak mi się wydaje. Wiesz, kto typuje prefektów, Malfoy?
Pokręcił głową, bo nawet nie chciało mu się nad tym zastanawiać.
— Wychowawca. Wybiera dwie osoby z roku i przedstawia je dyrektorowi, a
ten albo zatwierdza, albo odrzuca i wtedy trzeba znaleźć inne — wyjaśnił Snape
znużonym tonem. — Wychowawca, czyli ja, Malfoy. Wybrałem ciebie i Parkinson, a
dyrektor to zaakceptował. Przez swoje zachowanie pragniesz mi powiedzieć, że
się pomyliłem? — Uniósł brwi.
Draco patrzył na niego bez większego zainteresowania. Nigdy nie lubił
tego moralizatorskiego tonu, który pasował do McGonagall, opiekunki Gryfiaków,
ale nie do starego, dobrego Snape’a, który nie wtrącał się w ich wewnętrzne
sprawy i na wszystko przymykał oko. Snape wrzasnął sobie na nich, gdy chciał,
ale rzadko prawił morały. Czyżby coś się zmieniło?
— Jestem tylko nastolatkiem, profesorze. Hormony i te sprawy, rozumie
pan.
— Po tym dzisiejszym spektaklu, jaki zafundowaliście mi z Morgenstern, to
aż za bardzo, Malfoy — prychnął cicho wychowawca, krzywiąc się z niesmakiem. —
Nigdy nie spodziewałbym się tego po Morgenstern, ale widocznie przebywanie z
tobą na wszystkich wpływa destrukcyjnie.
— Też mi się czasem tak wydaje, profesorze. A mógłbym w przyszłym roku
nie mieszkać z Blaise’em? — zapytał, ożywiając się nieco.
Brwi Snape’a podjechały wysoko w górę.
— Dlaczego? Czyżbyście się rozwodzili?
— On powoduje u mnie rozstrój nerwowy, profesorze — wyjaśnił, lekceważąc
kpiącą uwagę. — Mam go dość.
— A do kogo niby mam cię przydzielić, Malfoy? Może do Morgenstern? — W
oczach nauczyciela pojawiła się iskierka rozbawienia, co mogłoby wydawać się
niemożliwe. Snape i poczucie humoru? Coś niesamowitego.
— Nie miałbym nic przeciwko.
— Sądzę, że dyrektor jednak by miał.
Dyrektora może nie być w przyszłym roku, pomyślał Draco, ale ugryzł się w
język. Gdyby wypowiedział to na głos, byłaby to największa i zapewne ostatnia
głupota, jaką zrobiłby w życiu. Zresztą, to nie było jeszcze pewne.
— Malfoy, jesteś całkowicie niepoprawny — stwierdził Snape z niechęcią,
ale w kącik jego ust drgał lekko. — Gdybyś był w Gryffinforze, profesor
McGonagall po kilku miesiącach umarłaby na atak serca. Albo na rozstrój
nerwowy. Czy ty nie możesz być choć przed dwie minuty poważny?
— Ale ja cały czas jestem śmiertelnie poważny — zaprzeczył Draco z urazą.
Nauczyciel prychnął.
— Właśnie widzę.
Draco patrzył na niego z uwagą i zwykłą chłodną obojętnością, gdy nagle
wpadł mu do głowy pewien pomysł. Bardzo głupi i bardzo niebezpieczny, ale do
tego jakże kuszący pomysł. To może się udać, pomyślał.
— Panie profesorze, czy…
— Nie mogę ci pomóc, Draconie — powiedział Mistrz Eliksirów, nim Draco
zdążył cokolwiek powiedzieć.
Chłopak zamknął się i spojrzał na niego z urazą.
— Skąd pan wie, co miałem zamiar powiedzieć?
— Przyjmijmy, że domyśliłem się tego wszystkiego po twojej minie — odparł
nauczyciel bez choćby cienia skruchy, patrząc na niego świdrującym spojrzeniem
godnym samego Albusa Dumbledore’a. Tylko brakowało mu okularów połówek. —
Chciałbym, ale nie potrafię ci pomóc.
— Dlaczego? — zapytał Draco tonem obrażonego pięciolatka, nim zdążył się
opanować. Na szczęście zrobił to, zanim założył ręce na piersi.
— Bo nie jestem wystarczająco wysoko postawiony. Przykro mi, Draconie.
— Mnie też — odrzekł, odwracając się na pięcie.
Wyszedł, trzaskając drzwiami, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że
takie zachowanie było naganne wobec nauczyciela i groziło kolejnym szlabanem.
To już go nie obchodziło. Zrobił to, czego Snape zawsze od niego oczekiwał,
czego domagał się od wszystkich swoich ślizgońskich wychowanków – zaufał mu.
Czy miało to sens? Nie, bo Snape nie mógł dać nic w zamian. Doskonale wiedział,
że nie ma żadnych możliwości, a mimo wszystko wciąż chciał być ojcem dla bandy
niesympatycznych i wrednych młodych arystokratów. Czy opiekun Domu Węża
naprawdę oczekiwał, że Draco nagle zaufa mu bezgranicznie i bezinteresownie,
nie żądając nic w zamian? Że przestanie być Malfoyem, Ślizgonem, arystokratą z
zawyżonym ego i rzuci się w jego nietoperze ramiona? To chyba była największa
hipokryzja na świecie.
O tej porze zamek był pusty i cichy. Nawet wkurzający Irytek nie plątał
się po korytarzach, zakłócając spokój uczniów, nauczycieli oraz pozostałych duchów-rezydentów.
Może to był tylko jego koszmarny nastrój, ale przemierzając lochy w kierunku
kwater Slytherinu, Draco miał dziwne wrażenie, że była to martwa cisza przed
burzą. Zatrzymał się przed wejściem do pokoju wspólnego i nie wiedział, co miał
ze sobą zrobić. Miał powiedzieć hasło, ale zawahał się i zamknął usta, nim
wydobył się z nich choć jeden dźwięk. Doszedł do wniosku, że nie chciał jeszcze
wracać do własnego dormitorium. Było bardzo prawdopodobne, że czekała tam na
niego Corny, ciekawa, czego chciał od niego Snape. Co miał jej powiedzieć? Że
płaszczył się przed wychowawcą i to z tego samego powodu, przez który oboje
zaliczyli szlaban? Że chciałby rzucić wszystko w cholerę i wyjechać daleko
stąd, ale tylko i wyłącznie z nią? Że chciałby mieć swoje życie? Może by to
zrozumiała, nie, na pewno by to zrozumiała, ale Draco wywnętrzał się już o
jeden raz za dużo tego wieczora. Nie miał już siły na tłumaczenia i opowieści o
sobie. Malfoyowie lubili być w centrum uwagi, ale rozczulanie się nad sobą i pokazywanie
słabości – o ile jakieś mieli – nie leżało w ich naturze.
Draco w zamyśleniu popatrzył na nagą, kamienną ścianę, która zamykała
wejście do prywatnych kwater Ślizgonów, a potem zawrócił w miejscu i odszedł w
przeciwnym kierunku. Szybko wydostał się z lochów, a potem ruszył w górę,
pokonując kolejne kondygnacje schodów. Droga na Wieżę Astronomiczną zajęła mu
mniej czasu niż zwykle, bo przeskakiwał po dwa stopnie na raz. Wejście na wieżę
jak zwykle nie było chronione żadnym zaklęciem, a z pokonaniem zamka poradziłby
sobie nawet uczeń pierwszego roku. Wystarczyła jedynie zwyczajna allohomora i
drzwi stanęły otworem. Chłopaka natychmiast owiał chłodny wiatr. Zadrżał, a
całe jego ciało natychmiast pokryło się gęsią skórką. Zamknął oczy i kilka razy
odetchnął głęboko. W końcu zamknął za sobą drzwi, a potem podszedł do krawędzi wieży
otoczonej solidnymi blankami [3]. Usiadł w przerwie między nimi – które były
dość szerokie, tak że zmieściłyby się w nich spokojnie dwie w miarę szczupłe
osoby – z nogami spuszczonymi poza krawędź i spojrzał w dół. Natychmiast
przyszło mu na myśl, że Diabeł zawsze dostawał tu zawału i nie mógł powstrzymać
uśmiechu. Diabeł i ten jego paniczny lęk wysokości. Mimo wszystko Draco nie
mógłby trzymać się z daleka od kumpla dłużej niż sekundę, bo chyba dostałby
gorszej nerwicy niż w jego towarzystwie. Blaise był dla niego jak brat i miał
nadzieję, że tak pozostanie.
Przebywanie jedynie z ludźmi, którzy bez cienia sprzeciwu spełniają każdy
twój rozkaz i zachciankę może być męczące, pomyślał, wychylając się i próbując
wypatrzeć coś w ciemnościach pod sobą.
Był nów i choć niebo było pełne gwiazd rozsypanych po nim niby diamenty,
to jednak biła od niego jakaś pustka. Dla Dracona nów zawsze był przerażającą
fazą księżyca – okrywał świat całkowitą ciemnością i nigdy nie mogłeś mieć
pewności, co się w niej chowało. Chłopak spojrzał w górę. Bez problemu odnalazł
na nieboskłonie obie Niedźwiedzice, Smoka, Łabędzia – zwanego także Krzyżem
Północy – Kasjopeję, Strzelca oraz Gwiazdę Polarną. Ojciec nauczył go patrzeć
na gwiazdy i to była chyba jedyna przydatna wiedza, którą przekazał mu w ciągu
całego jego życia.
— Piękna noc — rzuciła Corny niefrasobliwym tonem, siadając obok niego.
Jej długa spódnica trzepotała na wietrze. — Nigdy nie mogłam zapamiętać, gdzie
leży który gwiazdozbiór — dodała lekko, zadzierając głowę do góry i mrużąc
oczy.
— Skąd wiedziałaś, że tu jestem? — zapytał ze zdumieniem.
Wzruszyła ramionami.
— A gdzie mógłbyś być?
Nie patrzyła na niego, tylko uważnie przyglądała się gwiazdom, jakby to
one były celem jej wędrówki tutaj. A może były? Draco odwrócił wzrok i wbił go
w ciemne błonia. W jednym z okien niewielkiej chatki gajowego Hagrida paliło
się słabe, migające światło, a w stronę Zakazanego Lasu przemknęły szybko dwa niewyraźne
cienie. Gryfoni, pomyślał Draco, starając się śledzić je wzrokiem, ale szybko
wchłonął je wszechobecny mrok. Nikt inny nie szukał chwil prywatności i
intymności w Zakazanym Lesie, kiedy Hogwart pełen był zakamarków, tajnych
przejść, schowków i nieużywanych klas. Ale Gryfoni najwyraźniej potrzebowali
nieco więcej adrenaliny, niż dawała im możliwość przyłapania przez nauczyciela,
choćby był to sam Jego Straszylencja Profesor Snape.
— Powiesz mi, o czym rozmawialiście z profesorem?
Draco z ociąganiem pokręcił głową, wciąż mając spojrzenie utkwione w
skraju Lasu, choć parka dawno już w nim zniknęła.
— Dlaczego?
— Nie wiem —- odparł bez emocji, nie patrząc na nią. — Chyba nie ma o
czym mówić. Albo po prostu tego nie chcę.
— Dobrze. Nie chcę cię zmuszać — powiedziała z troską, ale mógłby
przysiąc, że gdzieś w jej głosie czaiło się rozczarowanie. — Ale wiesz, że
jeśli będziesz chciał, potrzebował, to ja zawsze jestem gotowa cię wysłuchać,
prawda, Draco? — Samym tonem głosu zmusiła go, żeby na nią w końcu spojrzał.
— Jasne. — Wzruszył ramionami z pozorną obojętnością.
— Dobrze — powtórzyła. — Wracajmy do lochów. Nie wiem, jak ty, ale ja nie
mam ochoty na kolejny szlaban.
Pokiwał leniwie głową, po czym posłusznie wstał i poszedł za nią, niczym
cień. Przyglądał się jej sylwetce, trochę niewyraźnej w ciemnościach, jak
unosiła spódnicę na schodach, żeby na nią nie nadepnąć, jak z roztargnieniem
odrzucała do tyłu włosy, wpadające jej do oczu. Teraz już był wszystkiego
pewien. Tak był pewien, w końcu to wiedział, przemyślał i poukładał sobie w
głowie, ale nie miał pojęcia, jak jej o tym powiedzieć.
______________
[1] Michael
Jackson Bad – okay, przyznaję się, podprowadziłam ze Slytherinady,
ale nie mogłam się wręcz powstrzymać.
[2] znać
kogoś jak złego knuta – mugole powiedzieliby: znać kogoś jak zły szeląg, czyli
znać bardzo dobrze wszystkie jego wady i zalety.
[3] blanki –
element architektoniczny w postaci zwieńczenia murów obronnych i baszt tzw.
zębami, pomiędzy którymi znajduje się wolna przestrzeń, co miało ułatwić obronę
w czasie oblężenia – w wolnych przestrzeniach rozlokowani byli łucznicy. Blanki
wykorzystywano w budownictwie obronnym, głównie w średniowieczu, bądź w stylach
nawiązujących do średniowiecza, jako element dekoracyjny, wieńczący budowle
nieobronne (tak sobie teraz pomyślałam, że nie wszyscy są mną i jednak nie
wszyscy muszą to wiedzieć).
Nie wiem, jak Wy, ale ja uważam, że to jeden z moich lepszych rozdziałów pod względem dialogów. Przepraszam, jeśli kogoś uraziło słownictwo, ale samo się pchało na usta, gdy wyobrażałam sobię tę scenę w dormitorium i nie dodanie tych wszystkich wulgaryzmów zepsułoby efekt. Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że mi wybaczycie.
No to nie mam już notek na przód i trzeba zacząć pisać. Ostatnio w ogóle nie mam nastroju na HP i siedzę w innych opowieściach. Ale stara miłość nie rdzewieje, jak to mówią i kiedyś do tego wrócę. Nowy rozdział najpewniej gdzieś we wrześniu, ale sama nie wiem, kiedy.
A na koniec mała sonda - wolelibyście długie rozdziały, ale rzadziej, czy krótkie, za to częściej? Tak z czystej ciekawości.
Całuję.
Wasza,
Krótkie czy długie? Hmm dobre pytanie. Ale jeśli miały być częściej, to wybieram krótkie ;p.
OdpowiedzUsuńAle Draco i Corny są do siebie dopasowani. Dziewczyna wiedziała gdzie go szukać. A przecież mógł być w Pokoju Życzeń i naprawiał szafę.
Nie uraziło mnie ów słownictwo, wręcz przeciwnie, nawet rozśmieszyło. Zajebiście się kłócą, nie ma co.
Rozdział mi się oczywiście podobał i czekam na kolejny.
Kurdę muszę się wziąć za siebie i coś napisać u siebie. Niby mam tyle czasu, ale chęci brak, a w głowie jakieś pomyślunki są. No masakra.
Pozdrawiam :).
Dialogi genialne. Mężczyźni to zawsze tak śmiesznie ze sobą rozmawiają :D A Wieża Astronomiczna przypomniała mi mój ostatni wyjazd nad zalew i tak jakoś popadłam w melancholię... :)
OdpowiedzUsuńNo ja zdecydowanie bardziej te dłuższe i wiesz co!!
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale pobiłaś samą siebie.
Naprawdę się postarałaś a ja mało nie zadławiłam się śniadaniem czytając rozmowe Smoka z Diabłem.
Bea to było po prostu genialne aż brak mi słów.
I jeszcze ta sytuacja między Corny i Draco.
Wyczuwam między nimi jakieś takie napięcie czy mi się wydaje?
I błagam nie każ na siebie czekać tyle czasu.
Normalnie notorycznie wchodzę na Twojego bloga z nadzieją że coś jest;)
niecierpliwie oczekująca ciągu dalszego wierna fanka Twojego opowiadania i Dracona Malfoya;*
śliczny rozdział:) Bardzo, ale to bardzo mi się podobała. Choć swoją drogę, który rozdział mi się nie podobał, skoro piszesz tak fantastycznie. I musisz się przyzwyczaić, że będę to Ci powtarzać co chwila.
OdpowiedzUsuńScena w dormitorium była bardzo fajni. Nie było aż tak źle pod sensem wulgaryzmów, jeśli chodzi o mnie. Moim zdaniem Blaise trochę łagodniej przyjął wiadomość pocałunku Dracona i Corny. Ale dobrze, że tak się to skończyło, a nie na jakimś pobiciu. Dialogi w gabinecie Snape były cudowne. Szczególnie Dracona:) Coś mi się zdaję, że jednak Dracon się w niej zakochał.. ale zobaczymy jak to będzie:)
Życzę wenki:)
Całuję:*
nie chce mi się komentować. wiem, wiem, szczerość. przeczytałam już dawno, ale za cholerę nie chce mi sie komentować.
OdpowiedzUsuńpodobało mi się. było lepiej niż ostatnio. można by rzec że wróciłaś do formy.
wulgaryzmy dało się przeżyć, choć osobiście nie param do nimi sympatią. Blaise był nazbyt spokojny.
Ale u gabinecie Snape'a akcja była bezbłędna.
Pozdrawiam!
Matko z córką, czytam ten rozdział już chyba po raz trzeci, bo rzeczywiście, jest to jeden z lepszych. Kocham dialogi (o czym może świadczyć choćby ich nagminna ilość w moich notkach), a Ty perfekcyjnie swoje ułożyłas. Scenę w dormitorium odtwarzalam sobie w głowie milion razy :)
OdpowiedzUsuńByły wulgaryzmy, fakt że nie lubię ich w większych ilościach w opowiadaniu, ale co tam, żyję i nadal się szczerzę na myśl o wesolutkim Draco.
Co do sondy, ja preferuje te dłuższe notki. Oczywiście, jeżeli ktoś nie przegina z datami publikacji kolejnych rozdziałów, tzn. maks miesiąc, półtora.
Oho, Malfoy jest chyba ‘in love‘ jakby to określiła moja siostrzyczka. Z resztą Czarna też wydaje się nie być kompletnie obojętna na białowlosego.
No, jestem niezwykle ciekawa czy chłopak wyjawi się ze swoimi uczuciami.
Pozdrawiam serdecznie :*
witam. nie wiem jak uratować tło, bo u mnie jest prosto. możesz kombinować z szerokościami na własną rękę jak chcesz. a co do czcionek, spróbuj jasne. podam Ci kilka przykładów: b39e97, ccb6ae, f8be94
OdpowiedzUsuńpozdrawiam.
Szablon całkiem ładny chociaż zdecydowanie wolałam poprzedni.
OdpowiedzUsuńAle masz racje to zdjęcie Dracona jest wręcz urzekające.
Niecierpliwie oczekuje kolejnej części.
Snape - miłość moja! Uwielbiam go! Jest po prostu genialny. Ta jego ironia. Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać wszystkie jego cudowne cechy (nie koniecznie te dobre) i nigdy bym nie przestała. Co do Draco to e no ten po prostu pogubił się Blondyn i nie wie co zrobić. Corny jest taka jak zawsze i nie bardzo wiem jak odczytać jej zachowanie. Jest jeszcze bardziej tajemnicza niż Malofy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Lady Spark.
Dotarłam do tego miejsca, ah. Przeczytanie całości, poczynając od prologu do rozdziału 26 zajęło mi niecałą dobę (wraz z przerwą na sen) i kurcze no szkoda, że póki co(podkreślam)więcej nie ma... Ale od początku.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, przepiękny szablon! Na pewno zachęca do pozostania na blogu i zobaczenia, co ty tutaj skrobiesz. Po drugie sam prolog naprawdę jest bardzo dobry, więc z zaciekawieniem przerzucam się po kolei na dalsze rozdziały. Masz świetny styl pisania, naprawdę! Zazdroszczę ci tego, szczególnie umiejętności przechodzenia z jednej sytuacji do drugiej tak płynnie i lekko, że prawie niezauważalnie... Ponad to sam opis sytuacji, uczuć czy nawet wyglądu nie sprawia wrażenia takiego wymuszonego i pisanego na siłę, gdzie u większości się zdarza. No i przede wszystkim cenię tutaj oryginalność, naprawdę. Chociaż jestem zwolenniczką Dramione i zazwyczaj stronie od innych tematyk ale związanych z Draconem (paradoks, bo sama piszę o nowym pokoleniu....) to Twoje opowiadanie wciągnęło mnie totalnie. Uwielbiam Corny, jest cudowna! Budzi sympatię i ogólnie jest taka przyjemna. Jeszcze bardziej ubóstwiam Diabła za jego lenistwo, zlewe na wszystko i umiejętność zasypiania w trzy sekundy. A Dracon... Cóż, Draco przedstawiony jest tak.. realistycznie. Niczym prawdziwy, żyjący osobnik. Czasem się czuję jakbym naprawdę koło niego stała. Podoba mi się jego szacunek do przyjaciół, podoba mi się to, że jednak zachowuje wobec nich jakieś lepsze uczucia, jednocześnie będąc wobec innych cynicznym dupkiem(wybacz za określenie). Nie uważam tego za tanie romansidło, jak określiłaś to pod jednym z rozdziałów. Zdradzę też, że czasem brakuje mi jakichś intymnych sytuacji między Corny a Malfoyem. A w ogóle to już czekam na moment, w którym Dracon się w końcu przyzna, żę TAK, ZAKOCHAŁ SIĘ.
No i jeszcze coś o czym nie napisałam, a o czym pamiętam - cytat, tak bardzo utkwił mi w głowie, tak bardzo jest piękny, że chyba nigdy go nie zapomne: Serce smoka raz zranione nie kocha już nigdy... CUDOWNY.
Co do długości i częstotliwości rozdziałów, myślę, że mogłyby być nieco krótsze i wstawiane wtedy, kiedy będziesz miała chwilę. Nie ważne jak długo trzeba będzie na nie czekać, bo warto...
No i cóż. Chyba zakończę swój monolog i pójdę pisać coś do siebie...
Pozdrawiam serdecznie, wyczekując numeru dwadzieścia siedem. ;))
[tracac-siebie.blospot]
Kurczę, miałam nie komentować pod tym rozdziałem, ale nie mogę się powstrzymać widząc tak długi komentarz. Zresztą, mimo wszystko zawsze jestem podekscytowana, gdy zyskuję nowego czytelnika ;p To takie miłe, gdy okazuje się, że wciąż znajdują się osoby, którym moja pisanina się podoba (nawet jeśli ja już straciłam nadzieję, że coś z tego "dzieła życia" jeszcze wyjdzie).
UsuńPowiem tak, nie uważam, żeby serce-Smoka było jakieś wybitne i cudowne, widzę w nim wiele błędów, potknięć, nieścisłości i w ogóle, pełne jest pomyłek, ale bardzo lubię to pisać. Może dlatego takie miłe, ciepłe słowa są niczym miód na moje serce ;p A tak serio, bardzo dziękuję, czuję się zaszczycona, że Ci się spodobało.
Autorką szablonu jest Elfaba z by-elfaba.blogspot.com. A co tam, zareklamuję xD
Na razie opowieść stoi i nie chce drgnąć, mam napisane zaledwie trzy linijki nowego rozdziału i pewnie szybko on nie powstanie, ale. Jak zapewne się domyślasz, muszę czymś to zrekompensować xD Jeśli pragniesz czytać więcej o Draconie, Corny i Blaise'ie, to zapraszam na mojego drugiego bloga. Przepraszam, znów reklama ;p Link znajduje się w prawej kolumnie w "Proroku Codziennym". Na razie są tam tylko dwie części pierwszego rozdziału i prolog, Dracona raczej mało, ale wkrótce wszystko się rozwinie. Zapraszam w wolnej chwili :)
A tak w ogóle to miło, że zainteresowało Cię coś ponad Dramione - ja osobiście nie bardzo to trawię, musi być naprawdę dobre, żeby mnie zaciekawiło, a po "Draco Trilogy" jest to bardzo trudne.
Pozdrawiam.
No powoli Dramione się trochę już przejadło, tym bardziej, że wśród blogów leci masówka na ten temat i naprawdę ciężko jest znaleźć coś naprawdę godnego uwagi. Sama też kiedyś pisalam o miłości Hermiony i Draco, ale fakt faktem, zanim do niej doszło, ja skapitulowałam, bo jakoś irytowało mnie to wszystko. Było jedno i to samo: pociąg, uczta, prefekci, wspólne dormitoria i BIG LOVE. Dlatego aż na dwa lata sobie to wszystko po prostu odpuściłam. Teraz zaczęłam pisać na temat młodego pokolenia, gdzie Draco może nie będzie występować tak często, ale nie umiem się z nim pożegnać, dlatego piorytetem u mnie jest Scorpius i drugi syn Dracona, którego sama sobie wymyśliłam :D No ale jezu, czemu ja ci się tutaj nad tym rozwodzę? W każdym razie życzę ci powodzenia, żeby wena cie naszła, a ja napewno jeszcze w tym tygodniu nawiedzę drugiego twojego bloga, o to nie musisz się martwić. Pozdrawiam serdecznie ;))
Usuń