Serce Smoka
Gdyby
wybory miałyby coś zmienić, to dawno zostałyby zakazane.
Janusz
Korwin-Mikke
[ UWAGA! WULGARYZMY]
Tamtego dnia Draco obudził się z myślą, że coś się wydarzy. Nie wiedział
co, ani też czy będzie to miało jakieś szczególne znaczenie, ale to uczucie
niezbyt mu się podobało. Nie lubił być przecież od czegoś zależny, a ta
denerwująca myśl, że coś już było mu przeznaczone…
Nie, tak naprawdę to trzydziestego czerwca roku pańskiego
tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego Draco Malfoy obudził się około
piątej trzydzieści tak samo zniechęcony i tak samo poirytowany, jak poprzedniego
dnia oraz każdego innego dnia od początku tego roku szkolnego. Ze znudzeniem
wbił wzrok w ciemność i pomyślał, że – do jasnej cholery! – mogłoby się w końcu
coś wydarzyć, bo miał już tego stanu nieważkości po dziurki w nosie. Kręcenie
się w kółko jak pies za własnym ogonem nie było szczytem jego życiowych planów
i zamierzeń. A poza tym, Malfoyowie nie kręcili się w kółko jak psy. Malfoyów w
żadnym wypadku nie można porównywać do psów.
Wszystkie świece w dormitorium były zgaszone i panowały w nim egipskie
ciemności. Jednak Draco spędził w tym pokoju trochę czasu i drogę do łazienki
znał na pamięć, nawet jeśli nie widział czubka własnego nosa. Nie chciało mu
się szukać różdżki i natychmiast tego pożałował. Wstając z łóżka niechcący
nadepnął na Lucyfera, który uwielbiał spać na kapciach niczym wierny pies – PIES!
– a ten miauknął rozdzierająco, najpierw podrapał nogę Dracona od małego palca
aż do kolana, a potem wskoczył na łóżko Diabła, który z kolei zleciał na
podłogę razem z całą pościelą. Oraz kotem. W ciemności zapanowała ogłuszająca
cisza.
— Żyjesz, Diabeł? — zapytał w końcu z niepokojem Draco, zastanawiając
się, czy lepiej od razu lecieć ratować kumpla, czy najpierw poszukać własnej
różdżki i uniknąć innych nieszczęśliwych wypadków.
Gdzieś z mroku posypały się przekleństwa.
— Na Merlina — wysapał Zabini, najwyraźniej wspinając się z powrotem na
materac. Łóżko zatrzeszczało cicho, a Lucyfer znów miauknął, tym razem nieco
zduszonym głosem, zapewne przytłumiony poduszką albo prześcieradłem. Blaise
ponownie zaklął i kot chyba wylądował na podłodze, bo na kamiennej posadzce
zatrzeszczały pazury. Wydawało się, że nie był to zbyt delikatny upadek. —
Jeśli chciałeś, żebym już wstał, wystarczyło mną potrząsnąć — rzucił Zabini
urażonym tonem. — Ten przeklęty kot rozorał mi całe przedramię.
— Sorry, stary, ale ten TWÓJ kot jest popierdolony gorzej od ciebie. Znów
leżał pod MOIM łóżkiem — wyjaśnił Draco z naciskiem, dając do zrozumienia, że
to on powinien czuć się tutaj poszkodowany. Po omacku szukał swojej różdżki na
nocnym stoliku, przy okazji zrzucając z niego kilka rzeczy.
— Gdyby mi się chciało wstać, to bym ci przyłożył. I nie świeć po oczach!
Malfoy skierował różdżkę w inną stronę.
— Sorry — powtórzył.
Ale Blaise już spał i chrapał głośno. Draco poświecił różdżką wokół
siebie, ale szatańskiego kota na szczęście nie było pobliżu. Chłopak
zlokalizował go pod szafą, skąd jarzyła się w jego stronę para zielonych,
urażonych oczu. I to byłoby na tyle, jeśli chodziło o coś niesamowitego na ten
dzień, pomyślał, wchodząc do łazienki i odpalając kilka świec od różdżki.
Ciasne pomieszczenie wydawało się być klaustrofobiczne w ich wątłych
płomieniach, rzucających drgające cienie na ściany. Właśnie wyczerpałem limit
na cały najbliższy tydzień, dodał z przekąsem, odkręcając wodę nad wanną.
Wracamy do szarej codzienności.
Chyba że ten kot miał zwiastować coś całkiem innego.
— Miau — doszło do niego zza drzwi.
— Spadaj na drzewo — odparł natychmiast, zanurzając się w ciepłej wodzie,
która zmywała z niego resztki snu.
— Miau?
— Odwal się, kocie.
— Miau? Miau!
Draco popatrzył ze złością w stronę drzwi, już otwierając usta, żeby
warknąć coś temu bardzo upartemu stworzeniu, ale nagle zrezygnował i trzasnął
się dłonią w czoło. Pokręcił głową nad własną głupotą.
— Gadam z kotem — wymamrotał do siebie z niedowierzaniem.
— Miau?
Zjechał niżej po krawędzi wanny, zanurzając się w wodzie po czubek głowy.
PIĄTEK, 27 CZERWIEC
Tik, tak, tik, tak.
Coś się kończy, coś się zaczyna. Nie da się uniknąć
nieuniknionego. Nie da się oszukać przeznaczenia, nie wierząc w nie. Czas nie
stanie w miejscu, bo my tak chcemy. Czasem trzeba się cofnąć, żeby iść do
przodu, a czasem trzeba po prostu nie oglądać się za siebie.
Niektórzy potrzebują psa przewodnika.
Tik, tak, tik, tak.
Sam nie wiedział, jak przetrwał ostatnie zajęcia. Mimo że było już dawno
po egzaminach, nauczyciele nadal ich naciskali, przerabiali nowe tematy, z
których zaliczenia miały być dopiero w przyszłym roku i zadawali prace domowe
za punkty – walka o Puchar Domów jeszcze się nie skończyła. Draco nie pamiętał
jednak ani jednej lekcji z tego dnia – zielarstwo najzwyczajniej przespał
(wśród kąśliwych uwag Diabła, który twierdził, że mógł wstać jeszcze
wcześniej), na opcm udawał, że słuchał i wykonywał polecenia, a na zaklęciach
tylko machał różdżką, przy czym raz mało nie podpalił niechcący szaty
Flitwicka. Chwilę przed kolacją postanowił jednak wykorzystać na coś
pożytecznego i zamknął się w Pokoju Życzeń. Z chwili zrobiła się godzina, z
godziny dwie, potem trzy, tak że zapomniał o kolacji, nie zdając sobie sprawy z
upływu czasu. Słyszał wciąż w swoich myślach irytujące cykanie zegara.
Przyprawiało go to o mdłości.
— No — mruknął, patrząc na trzymane w dłoni kolorowe gargulki. Było ich
osiem, dwa razy więcej niż poprzednio. — Miejmy nadzieję, że nie wyczerpałem
chociaż mojego limitu szczęścia na najbliższy tydzień — stwierdził z przekąsem.
— Dzisiejszy wypadek z Lucyferem powinien mi go wyzerować.
Z miną pełną zwątpienia włożył błyszczące kulki do Znikającej Szafy i
zamknął ją. Oparł czoło o chłodne drewno, biorąc głęboki wdech. Ze skupieniem,
i może trochę z nadzieją, wyszeptał w myślach zaklęcie. Movererei [1].
Trzasnęło cicho. W środku szafki było pusto. Teraz to wóz albo przewóz, Malfoy,
pomyślał, przymykając drzwiczki. Retrorei [2], rzucił w myślach. Znów
trzasnęło, a gdy otworzył szafkę, na podłogę posypały się kolorowe, szklane
kulki. Jedna, druga, piąta, ósma… Poturlały się po kamiennej posadzce i
zniknęły między stertami rzeczy niechcianych i zapomnianych. Draco powiódł za
nimi wzrokiem pełnym zdumienia, a potem z niedowierzaniem spojrzał na Znikającą
Szafę. Otrząsnął się szybko z szoku. Jeszcze jedna próba, pomyślał. Tak, jedno
zwycięstwo wygranej wojny nie czyni, jak mawia ojciec. Potrzebował czegoś…
żywego. Co z tego, że bez szwanku przemieściły się martwe przedmioty? Z żywymi
istotami mogło się coś spieprzyć, a wtedy skończyłoby się dla niego to nie za
ciekawie…
Teoretycznie mógłby spróbować przeprowadzić na sobie. I w najlepszym – z
tych najgorszych – przypadku skończyć jak Montague. A on stanowczo nie chciał
być jak Montague. Potrzebował zatem jakiegoś królika doświadczalnego. Albo kota
doświadczalnego, stwierdził nagle, gdy wyszedłszy z Pokoju Życzeń, natrafił
wzrokiem na szaroburego kocura, akurat w tym momencie bezpańskiego. Kot jak kot
– cztery łapy, głowa, ogon, uszy, wąsy, para żarzących się na zielono ślepi i
tylko tak jakby trochę za dużo ostrych pazurów. W sumie, idealny obiekt badań,
pomyślał Draco, wyjmując różdżkę.
— Wingardium Leviosa.
Sierciuch z cichym miauknięciem zdziwienia uniósł się do góry. Popatrzył
na Dracona mrożącym krew w żyłach kocim spojrzeniem. Białowłosy prychnął i
przelewitował go do Pokoju Życzeń, starając się trzymać jak najdalej od siebie
dwadzieścia sztuk naturalnej kociej broni. Jakoś nie przejął się faktem, że choć
bura kupa sierści w tej chwili była nieokreślonego pochodzenia, prawdopodobnie
posiadała jednak właściciela. Jeśli eksperyment by się udał, kocisko – może
lekko w stanie nieważkości z powodu napromieniowania magią – wróciłoby sobie
zygzakiem na własną ścieżkę. Jeśli nie… No cóż, ktoś będzie sobie musiał
poszukać nowego pupila. Draco wielce nad tym nie ubolewał.
Niezbyt delikatnie upchnął drące się w niebogłosy stworzenie – doprawy,
jakby je ktoś ze skóry obdzierał albo coś – wewnątrz szafki i szybko zatrzasnął
drzwiczki. Kocur zaczął miauczeć jeszcze głośniej. Gryfon, stwierdził Malfoy i
prawie wrzasnął w myślach Movererei. Natychmiast ucichło. Odetchnął
głęboko z ulgą, a potem zachichotał. Zapewnie u Borgina i Burke’a odbywał się
właśnie koci koncert. Oczywiście, jeśli kocisko przeżyło transport na Aleję
Śmiertelnego Nokturnu. Białowłosy wypowiedział zaklęcie odwrotne. Trzask i
cisza. Skrzywił się kwaśno, zawiedziony wynikiem. W sumie, to trzeba było się
tego spodziewać. Otworzył drzwiczki i… Ledwo uchylił się przed wyskakującą na
niego wściekłą kupą futra i pazurów, która z kocim okrzykiem bojowym
przeleciała nad jego głową, spadła na podłogę i pognała labiryntem staroci.
Draco popatrzył za nim nieco oszołomionym wzrokiem. W otępieniu spojrzał na
Znikającą Szafę, potem na miejsce, w którym zniknął kot i znów na Szafę.
Uuuu…udało się? Jeszcze przez moment analizował wszystko w myślach, ale po
chwili odchylił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem.
UDAŁO SIĘ!
UDAŁO!
Udało, udało, udało!
TAK!
UDAŁO CI SIĘ, MALFOY!
Zaśmiał się jeszcze głośniej. Tak, tak, TAK! Miał wręcz ochotę wykonać
dziki taniec radości wokół tej stokroć przeklętej szafki. Udało mu się naprawić
to cholerstwo! W końcu to zrobił! Tak, to jemu się to udało, nikomu innemu!
Jemu i tylko jemu, Draconowi Azraelowi Malfoyowi. Wydawało mu się, że nie mógł
się przestać śmiać.
— Kto tu jest? — rozległo się nagle, chyba gdzieś spod drzwi, i Draconowi
śmiech zamarł na ustach. — Kto tu jest? — powtórzył zachrypnięty, kobiecy głos.
Malfoy zamarł na chwilę, sparaliżowany strachem, że ktoś go przyłapał,
ale nie trwało to długo. Szybko dotarło do niego, że nikt go nie przyłapał –
ktoś po prostu chciał ukryć coś w Pokoju Życzeń i nie spodziewał się zastać tam
nikogo innego. I na pewno nie wiedział, że tym kimś był on, Draco Malfoy.
Wyciągnął różdżkę i zakradł się do miejsca, z którego dochodził głos. Parę
kroków od drzwi stała nauczycielka wróżbiarstwa, Sybill Trelawney, jak zwykle
owinięta w tysiąc kolorowych, włochatych szali oraz milion błyszczących sznurów
paciorków. Do piersi obronnym gestem przyciskała kilka butelek sherry, której
picie – jak głosiła legenda – było jedynym źródłem pojawiania się wizji.
— Kto tu jest? — powtórzyła profesor po raz trzeci, rozglądając się
wokoło.
Draco stwierdził, że czas go gonił i należało podjąć drastyczne środki.
Szepnął w przestrzeń niesłyszalne dla nikogo przepraszam i machnął
różdżką. Raz – za kobietą otworzyły się wrota Pokoju Życzeń, a ona sama
obejrzała się z lękiem za siebie. Dwa – stara wariatka poleciała głową w przód
na korytarz.
— Jak… ŚMIESZ!… — wrzasnęła jeszcze w locie, a potem krzyknęła z bólu,
gdy uderzyła o kamienną posadzkę.
Trzy – drzwi zamknęły się przed jej oszołomionym nosem, ale zanim to się
stało, zdążył przez nie wyskoczyć jeszcze szarobury kocur, którego Draco nazwał
na potrzeby eksperymentu Sierściuchem Jebniętym [3].
— Może trochę zbyt drastyczne — stwierdził po chwili białowłosy,
wkładając różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty. — Trzeba było podejść, ładnie
przeprosić i poprosić o opuszczenie terenu na czas przybycia śmierciożerców.
Przewrócił oczami. Taaak, stara oszustka na pewno by go posłuchała. Choć
w sumie, mogłaby uznać, że stroił sobie z niej żarty. Kto przy zdrowych
zmysłach przyznałby się, że miał zamiar wprowadzić śmierciożerców do Hogwartu?
Ale kto powiedział, że Draco był normalny? Wrócił pod Znikającą Szafę i
zastanowił się, co dalej. Nie bardzo wiedział, co miał teraz począć. Westchnął.
Z jednej strony, przecież cały czas o to właśnie chodziło – cały rok
walczył z tym cholerstwem, żeby wykonać MISJĘ. Tę wielką, wspaniałą misję
powierzoną mu przez Pana i Władcę z kredytem zaufania. Z długiem zaciągniętym
przez ojca, który on musiał spłacić. Z drugiej, wcale tego nie chciał. Wykona
misję, wpuści śmierciożerców do Hogwartu, pójdzie do dyrektorskiej wieży, a
potem osobiście zabije Dumbledore’a… I tyle? To miało się tak właśnie skończyć?
Czy to naprawdę musiało skończyć się właśnie w ten sposób? Czy to musiało
skończyć się tak dla niego?
Nie podobało mu się to, co było dla niego przeznaczone. Wiecznie ten zły,
wiecznie ten niedoskonały, wciąż miotający się między jedną a drugą stroną –
taki miał zawsze być. No dobrze, wszystko wprawdzie miało swoje plusy. Nie to
że jakoś szczególnie nienawidził mugoli, mugolaków czy zdrajców krwi, ale
zawsze uważał, że byli nieco gorsi od niego. No i lubił władzę, dreszczyk
emocji, myśl, że to on był na samej górze… Hm, właśnie. Ktoś taki jak on raczej
nie nadawał się na wiernego sługę Jego Lordowskiej Mości Źródła Wszelkiego Zła.
Chociaż tak w sumie, to nie miał zbytniego wyboru…
Z ciężkim westchnieniem usiadł na podłodze i oparł się plecami o
Znikającą Szafę. Wyciągnął z kieszeni papierosy. Potrzebował mocnej dawki
nikotyny, żeby rozjaśnić umysł i wszystko dokładnie przemyśleć. Jeśli w ogóle
było jeszcze coś do przemyślenia.
— Tu jesteś. — Nad nim stanęła Corny. To dziwne, że nie słyszał jej
kroków, choć w pomieszczeniu panowała dusząca wręcz cisza. — Szukałam cię.
Wciąż nie mogę zrozumieć, jak ty się tutaj odnajdujesz.
— Kwestia czasu — odparł ze wzruszeniem ramion. Usiadła obok niego. Jej
długa suknia rozpostarła się na brudnej podłodze niczym żałobny całun. I znów
nie miała gorsetu. — Po co mnie szukałaś? — zapytał.
— Tak w ogóle to nie ja, tylko Daph Greengrass. Swoją drogą, myślałam, że
nie rozmawiacie ze sobą.
Uniosła brwi w śmieszny sposób.
— Też tak myślałem — odpowiedział natychmiast.
— No to mamy zagadkę życia. Dobra, ale do puenty — ponagliła sama siebie.
— Nie wiem, czy ci to w ogóle do czegoś potrzebne, ale Daph dowiedziała się od
swojej siostry, a ta z kolei dowiedziała się od jakiejś Krukonki ze swojego
roku, coś na m się nazywała. Matters? Miller? Zresztą, mniejsza. —
Machnęła ręką. Brwi Dracona podjeżdżały coraz wyżej w górę, gdy słuchał tego
całego łańcuszka. — Ta cała Matters czy Miller, wszystko jedno, słyszała, jak
Ginny Weasley tłumaczyła Lunie Lovegood, że ona, znaczy Ginny, oraz Ron Weasley
i Neville Longbottom będą trzymali straż pod Pokojem Życzeń, a Luna wraz z
Hermione Granger będą pilnowały gabinetu Snape’a.
Draco przez dłuższą chwilę analizował łańcuszek jak z głuchego telefonu,
że dopiero po jakimś czasie dotarł do niego główny sens tej całej pokrętnej
wypowiedzi. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
— Dokładnie — potwierdziła Corny, widząc jego minę pełną niedowierzania. —
Najwyraźniej skądś o wszystkim wiedzą i nie mają zamiaru do tego dopuścić. Nie
będzie łatwo. Ale to nie koniec rewelacji — dodała szybko. — Pansy szepnęła mi
na ucho w pokoju wspólnym, także poszukując zresztą ciebie, że dosłownie przed
chwilą dyrektor opuścił Hogwart. Chyba z Potterem, ale nie mam stuprocentowej
pewności — dodała, wzruszając ramionami.
Skrzywił się.
— Cors, błagam cię, czasem dozuj takie sensacje — wymamrotał z przekąsem,
gasząc niedopałek o kamienną podłogę. Bezceremonialnie rzucił go na jedną ze
ścian, między stare rzeczy. — Małymi porcjami, żeby nie doprowadzić do zawału.
Albo dziel na dobre i złe, wszystko jedno.
— Przykro mi, słońce, ale jakoś trudno byłoby te podzielić. Mam dla
ciebie dwie wiadomości: złą i bardziej złą. Którą chcesz najpierw?
Przewrócił oczami, ale zaraz spoważniał. Nagle drzwi Znikającej Szafy
stały się bardzo niewygodne i zaczęły uwierać go w plecy. Od początku wiedział,
że czego by nie wybrał i tak będzie to zły wybór. Ale gdyby wybory miały
cokolwiek zmieniać, dawno byłyby już zakazane, czyż nie?
— Dobra, wcielamy w życie plan B.
— A to mamy plan B? — zapytał Blaise ze zdziwieniem, pojawiając się nagle
nad nimi. Z nonszalancją oparł się ramieniem o bardzo brzydki posąg jeszcze
brzydszego czarodzieja, który zachybotał się niebezpiecznie.
— Nie, Diabeł, nie mamy planu B — odparł Draco ze zrezygnowaniem. — Ale
zawsze możemy go ułożyć i udawać, że mieliśmy go od początku.
— Aa.
Brunet usiadł pod posągiem i wziął sobie papierosa z poniewierającej się
pod nogami paczki. Odpalił go od różdżki i głęboko zaciągnął się dymem. Draco,
niewiele myśląc, też zapalił. Kolejnego. Corny zmarszczyła nos i ostentacyjnie
zaczęła odganiać od siebie dłonią kłęby szarego dymu.
— To jaki jest ten plan B? — rzucił Zabini, gdy cisza przedłużała się.
— Jak go wymyślę, to ci powiem.
— A jaki był plan A?
— Plan A brzmiał: Nie ma żadnego planu.
— Aha.
Draco spalił papierosa i natychmiast sięgnął po następnego. Jego płuca i
tak były już wystarczająco zniszczone. Zresztą, na coś kiedyś trzeba było
umrzeć, no nie? Jeśli nie zabije go rak płuc, na pewno zrobi to Voldemort.
— No to jesteśmy w impasie — stwierdziła Corny z westchnieniem
rezygnacji, wciąż wachlując się dłonią. — Trzeba szybko coś wymyślić. Zdaje
się, Draco, że masz kilka osób, które zbierając dla ciebie informacje. Może dałoby
je radę…
— Wykorzystać do nieco innych celów? — podpowiedział jej z dość złośliwym
uśmiechem. — W takich chwilach zadziwia mnie, że kiedykolwiek wątpiłem w twoją
ślizgonowatość, Cors.
— Mam wiele ukrytych talentów.
— Ekhem, macie zamiar stworzyć tu prywatną armię? — wtrącił Blaise,
trafnie rozpracowując ich myśli. — Przepraszam, ale niby po której stronie?
Halo, ziemia do Dracona! Wojna ma raczej dwa fronty, nie uważasz?
— Impas numer dwa — wymamrotała Corny.
Draco stwierdził, że to mogło stanowić pewien problem, chyba nawet warty
zapalenia kolejnego papierosa. Z przykrością stwierdził, że te mu się kończyły
i możliwe, że nie dotrwają do końca obrad.
Obecny plan B był, delikatnie mówiąc, do dupy. A zegar tykał – cyk, cyk,
cyk, cyk, cyk, cyk… Jakoś nie bardzo śpieszyło mu się na drugą stronę, nawet
jeśli – podobno! – miało być tam lepiej niż tutaj. Wbrew pozorom, dosyć lubił
to swoje paskudne, draconowskie życie, w którym nie pozwalano mu nawet myśleć
za siebie, a mowa o dokonywaniu wyborów.
— No cóż, zawsze można jeszcze pozostać po środku — stwierdził w końcu,
wolno dobierając słowa.
Zarówno Blaise, jak i Corny, spojrzeli na niego z niezrozumieniem,
unosząc wysoko brwi. Ślizgoni w ogóle mieli coś z unoszeniem brwi, stwierdził
Draco. Prawie każdy był w tym mistrzem, nie mówiąc nawet o tych ich morderczych
spojrzeniach. Chyba stąd wziął się stereotyp, że każdy Ślizgon to potencjalny
morderca – patrzyli na wszystkich z mordem w oczach, więc trudno się dziwić.
— Nie patrzcie tak na mnie — fuknął Draco, marszcząc brwi dla odmiany.
— Nie da się patrzeć na ciebie inaczej. Ty jesteś kompletnie
niezrozumiały i gadasz jak… jak… jak jakaś pieprzona Enigma!
Chłopcy popatrzyli się po sobie.
— Co to jest Enigma? — zapytał Blaise z rezerwą.
Corny spojrzała w sufit z rezygnacją.
— To taka mugolska maszyna szyfrująca. Wykorzystywali ją Niemcy w czasie
drugiej wojny światowej. Doprawdy — westchnęła, kręcąc głową — ale czarodzieje
powinni znać choć odrobinę mugolskiej historii. Na pewno jest dużo ciekawsza
niż jakieś wojny trolli i powstania gobilnów.
— Na dziurawe majtki Merlina, Corny, my tu prawie mamy wojnę, a ty się
zajmujesz czarodziejskim systemem edukacji? — jęknął Draco, patrząc na nią jak
na wariatkę. — Jeśli jakoś dożyję do następnego lata, to obiecuję, że nauczę
się całej mugolskiej historii i wyrecytuję ją całą z pamięci. A teraz bądź
łaskawa zająć się wreszcie naszym obecnym problemem, jakim jest Czarny Pan
dyszący nam w kark! — zawołał.
— Ty to powinieneś pracować w teatrze, stary — mruknął Diabeł z ogromnym
rozbawieniem, za co natychmiast został zgromiony wzrokiem.
— Dobrze, w takim razie plan jest taki — oznajmił Draco, prawie odpalając
papierosa od papierosa. Zignorował mamrotanie Corny, która informowała go, że
jego płuca wyglądały już pewnie jak okopcony ser szwajcarski. — Skoro Gryfiaki
będą pilnować mnie i Snape’a, ktoś musi pilnować ich, żeby się, nie daj Boże,
nie ukrzywdzili przypadkiem po drodze. Anioł i Czarna powinni na to pójść, z
Daph może być gorzej, bo ona nie lubi się w nic mieszać. Co do starszego Notta,
to nie wiem, ale można by jeszcze zwerbować Casa Avery’ego. Z tego co wiem,
ojciec już go przeznaczył Czarnemu Panu, a on pewnie chętnie się z tego
wywinie.
— Ja stawiam jeszcze na Kathie Selwyn i Anie Gibbon — powiedziała Corny. —
Kathie może jest trochę przygłupia, ale wydaje mi się, że stoi po odpowiedniej
stronie. Jeśli w ogóle którakolwiek jest odpowiednia — dodała grobowym głosem. —
A Anie to naprawdę inteligentna dziewczyna.
— Wygląda na to, że twoja Armia Pana będzie się składała prawie z samych bab,
Smoku — zachichotał Zabini, a Draco natychmiast trzepnął go w głowę. — Ej!
— Nie śmiej się z mojej armii — zagroził mu.
— Jeśli potrzebni ci jeszcze jacyś faceci, to ja proponuję Leo Harpera —
rzuciła Corny beznamiętnym głosem. — Chodziłam z nim trochę w zeszłym roku i
wydał się być bardzo konkretny i nie bardzo przekonany do śmierciożerstwa.
Blaise wytrzeszczył na nią oczy i otworzył usta z wrażenia, a Draco
zatknął się dymem. Zakaszlał i otarł łzy, które nabiegły mu do oczu. Popatrzył
na nią tak, jakby zrobiła to specjalnie i tylko dybała na jego życie.
— W zeszłym roku chodziłaś z Harperem? — wydyszał w końcu. — Dlaczego ja
nic o tym nie wiem?
Przewróciła oczami.
— Morgano, a czy ty musisz o wszystkim wiedzieć? Chyba nie muszę ci się
spowiadać z takich rzeczy. Żadnemu z was nie muszę się spowiadać — poprawiła
się, gdy Blaise już otwierał usta, żeby coś wtrącić. — To moja prywatna sprawa,
z kim się spotykam.
— Ale dlaczego nie wiedziałem, że Z KIMKOLWIEK się spotykasz?!
Popatrzyła na niego spojrzeniem typu: gdyby wzrok mógł zabijać…
Zabini zaczął delikatnie trącać białowłosego w ramię w obawie, że to nie wzrok
będzie mógł zabijać. Morgenstern wyraźnie pałała rządzą mordu. I chyba nie
tylko ona.
— NIE JESTEŚ moim ojcem, Draconie Malfoyu! — krzyknęła, zrywając się na
równe nogi. — Ani tym bardziej moim CHŁOPAKIEM! Mam prawo spotykać się z kim
tylko mi się podoba i ty NIE MUSISZ o tym wiedzieć!
— O co ty się wściekasz, dziewczyno?! — zdenerwował się Draco. Też wstał
i też wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zamordować. Albo chociaż ukrzywdzić, w
ten czy w inny sposób. — Oczywiście, że POWINIENEM wiedzieć! Dobrze wiesz, że
chłopakom chodzi tylko o jedno!
— Jasne, że wiem — prychnęła wściekle. — W końcu przyjaźnię się z tobą od
ładnych paru lat — rzuciła z jadem. Diabeł skulił się za swoim bardzo brzydkim,
ale chyba solidnym posągiem bardzo brzydkiego czarodzieja. — Tobie, Malfoy, to
akurat chodzi TYLKO o jedno!
Malfoy zazgrzytał zębami, fuknął, prychnął i zaklął paskudnie pod nosem w
dość wyszukany sposób, na dodatek w kilku językach. Blaise skurczył się jeszcze
bardziej za Brzydkim-Ale-Chyba-Solidnym-Posągiem, prawdopodobnie udając, że
jego wcale nie tam było. Jednak gdyby białowłosy przez przypadek na niego
spojrzał, zapewne skończyłoby się to na rękoczynach – na twarzy bruneta gościł
uśmieszek rozbawienia. I najwyraźniej nikt poza nim nie widział nic śmiesznego
w obecnej sytuacji.
— Czyli jak zwykle to wszystko moja wina, tak?! — warknął Draco lodowato,
że sam jego ton wystarczyłby na utrzymanie stałej temperatury, gdyby Antarktydę
przenieść do Afryki. — To ja jestem ten zły i całe zło świata jest przeze mnie!
— Och tak, jasne! Oczywiście! Znów się nad sobą użalaj, Malfoy! Cały
świat spiskuje przeciwko tobie!
— To nie ja wszczynam kłótnie o byle co!
— Ha, o byle co! — Corny wybuchła strasznym śmiechem. — Ty nazywasz to
BYLE CZYM? Puknij się w czoło! Nie pozwolę ci, słyszysz? NIE POZWOLĘ, żebyś
wyznaczał mi jakiekolwiek zasady! Nie masz do tego prawa!
— Najwyraźniej ktoś musi. Przecież ty jesteś jeszcze jak dziecko!
— TAK?! — wrzasnęła, a w jej oczach błysnęła ślepa furia. — Ty
popierdolony hipokryto! Sam się ze mną całowałeś! I co, wtedy nie byłam
dzieckiem?!
Dracona na dłuższą chwilę zatknęło. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć,
jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Szare oczy miał szeroko otwarte –
najwyraźniej ów drobny szczegół całkiem wyleciał mu z pamięci.
Morgenstern wykorzystała sytuację i, odwróciwszy się na pięcie, z wysoko
podniesioną głową wymaszerowała z Pokoju Życzeń. Drzwi huknęły donośnie. Zabini
dopiero wtedy wychylił się nieco ze swojego bezpiecznego schronienia za
Brzydkim-Ale-Chyba-Solidnym-Posągiem, ocenił sytuację i dopiero wtedy wstał.
— To sobie nagrabiłeś, stary — wymamrotał cicho i skulił się pod mrożącym
krew w żyłach spojrzeniem Malfoya.
— Mam zabić siebie czy ją? — zapytał białowłosy, ale było to chyba
pytanie retoryczne. Zresztą, sam tego nie wiedział.
Zabini taktycznie jedynie wzruszył ramionami.
Draco na krótką chwilę wrócił do kwater Slytherinu i bez ociągania
wcielił w życie opracowany naprędce plan B. wyjątkowo żaden z wtajemniczonych w
akcję Ślizgonów nie protestował, jedynie biedny Leo Harper patrzył na Malfoya z
niepokojem, w żaden sposób nie mogąc pojąć, czemu ten wyglądał, jakby miał
ochotę posłać go do piachu. Na zdumione spojrzenie siódmioroczniaka Zabini
wzruszył ramionami z miną mówiącą: kto tam zrozumie Malfoya.
Corny była nieodwołalnie obrażona. Naciskana przez białowłosego Czarna
powiedziała tylko, że Morgenstern wpadła do sypialni jak burza z piorunami i od
razu zamknęła się w łazience. Nie wystawiła z niej nosa, więc albo ryczała,
albo układała plan zniszczenia. Draco nie wiedział, co gorsze. Gdyby miał
więcej czasu, odczekałby trochę, a potem poszedł z nią pogadać. Ale czasu miał
akurat deficyt i nie bardzo wiedział, co robić. Trochę tak głupio umrzeć
niepogodzonym ze swoją najlepszą przyjaciółką, stwierdził z niesmakiem.
Zresztą, już sama myśl, że ona siedziała w swoim dormitorium i płakała, była
wystarczająco dekoncentrująca. Gdy Diabeł mimo próśb, gróźb i prób przekupstwa stanowczo
odmówił podjęcia się roli mediatora, Draco spojrzał na zegarek – cyk, cyk, cyk,
cyk – zebrał się w sobie i zapukał do jaskini lwa. Czuł się bardziej jak
pieprzona dziewica niż rycerz w lśniącej zbroi. Zresztą, rolę rycerza zawsze
przejmowały Gryfiaki. Ślizgon już prędzej dostałby angaż na smoka.
— Zjeżdżaj, Malfoy — rzuciła Corny zza drzwi.
— Możemy pogadać? — zapytał najbardziej spokojnym i uprzejmym tonem, na
jaki było go stać. Wcale nie był bardzo złym smokiem.
— Nie.
— Corny, bardzo cię proszę, nie rób scen.
— Spadaj, Malfoy — odwarknęła. — Czas ci leci. Zaraz wpadnie cioteczka
Bella z kumplami i ominie cię impreza — zakpiła.
Westchnął. Poskrobał w drzwi jak jakaś pieprzona mysz. Albo, co gorsza,
jak jakiś niewyżyty kochanek, którego cholerna pannica złośliwie przetrzymywała
pod drzwiami, żeby sprawdzić jego wytrzymałość. No, w każdym bądź razie czuł
się dosyć głupio.
— Corny, naprawdę nie mam czasu na głupie kłótnie — rzucił tracąc powoli
resztki cierpliwości. — Otwórz te cholerne drzwi albo je wyważę.
— To jest kiepski sposób negocjacji — odparła natychmiast, ale czuł, że
chyba zaczynła się poddawać. Chociaż Corny Morgenstern z natury była dosyć
uparta, więc mogło to jeszcze trochę zająć. — Wymyśl coś lepszego.
— Nie żartuję — ostrzegł.
— Ja też.
— Jak sobie chcesz — warknął, wyciągając różdżkę.
W tej samej chwili szczęknął zamek i po chwili w wąskiej szparze pojawiła
się twarz Corny – bardziej wściekła niż zapłakana. Właściwie to można by było
uznać, że rozmazała sobie makijaż, gdy ze złości pocierała twarz. Gdzie
zniknęła ta krucha istotka, która nie dalej jak w lutym płakała w łazience
Jęczącej Marty, bo pokłóciła się z najlepszą przyjaciółką?
Ta Corny była ostra, gniewna i niezaprzeczalnie wściekła.
— Mów — rzuciła krótko.
Westchnął.
— Mam rozumieć, że nie zaprosisz mnie do środka?
— Cyk, cyk, cyk, cyk, cyk — zabrzmiało to bardziej jak syk jadowitej
kobry niż tykanie zegara. Spotęgowane uniesioną brwią.
— Dobra — mruknął zrezygnowany. W sumie to niczym w niego nie rzuciła,
więc powinien się raczej cieszyć. — Słuchaj, nie mam zamiaru przepraszać cię za
moje słowa, bo wcale nie uważam, że nie mam racji. — Czarna brew podjechała
jeszcze wyżej. — Przepraszam, że się wściekłem i na ciebie nakrzyczałem. Mimo
wszystko nie powinienem się tak denerwować. Tak, to twoje życie i masz prawo
robić, co ci się podoba. Ale ja się po prostu o ciebie martwię, jasne?
— To najdłuższy monolog, jaki od ciebie usłyszałam, Malfoy. I na dodatek
wygląda na to, że potrafisz mówić o swoich uczuciach.
— Nie bądź wredna — żachnął się.
— Więc nadal uważasz, że jestem jeszcze dzieckiem? — zmieniła temat.
— Dobra, sorry, przesadziłem — wymamrotał niewyraźnie, jakby samo słowo przepraszam
nie przechodziło mu przez gardło. — Wcale nie jesteś dzieckiem. Ale nie
podoba mi się to, że spotykasz się ze starszymi chłopakami.
Prychnęła.
— Na cycki Morgany, Draco, on jest tylko rok starszy! Rok, nie dziesięć!
Ty spotykałeś się z Poppy Tripe i nikt nie robił z tego problemu.
— Ale z nią nie sypiałem — odparł natychmiast.
— Ja też nie sypiałam z Leo.
To zmienia postać rzeczy, pomyślał Malfoy, próbując zachować niezmienny
wyraz twarzy. Trochę głupio by to wyglądało, gdyby jakoś zareagował. W ogóle to
cała ta sytuacja była głupia.
— Dobra, sorry, nie będę się już tak wściekał — stwierdził, unosząc
dłonie w obronnym geście. — Koniec tematu.
Wzruszyła ramionami.
— Okay, jak chcesz — odparła. — Tylko, do jasnej cholery, nie zachowuj
się jak mój ojciec albo jakiś pieprzony starszy brat!
— Ee, spróbuję? — Zrobił minę pełną dobrych chęci. Ale wiadomo że dobrymi
chęciami piekło wybrukowane.
Przewróciła oczami. A potem nagle spoważniała.
— A może ty jesteś zazdrosny, co? — zapytała, unosząc brwi.
— Wcale nie jestem zazdrosny — zaprzeczył trochę za szybko i zbyt
gorliwie, że jej brwi prawie zniknęły pod włosami. — Merlinie — westchnął z
rezygnacją. — Tylko się o ciebie martwię, jasne? Czy ty musisz wszędzie widzieć
problemy?
— Naprawdę? — drążyła.
— I znowu zaczynasz — wytknął jej z oburzeniem. — Przyszedłem się z tobą
pogodzić, a ty zaczynasz kolejną kłótnię.
— Po prostu pytam.
— Insynuujesz.
— Dobra — przewróciła oczami z lekceważeniem. — Koniec tematu. — Cyk,
cyk, cyk — przypomniała mu. — Zdaje się, że czas cię chyba goni, Malfoy.
— Chyba tak. — Z nieznanych przyczyn jej twarz znajdowała się jakby
trochę za blisko. Stanowczo za blisko. — Straże rozstawione, śmierciożercy
wezwani, Snape powiadomiony pocztą pantoflową, a Dumbledore’a nadal nie ma… —
Miała zaróżowione policzki, chyba jeszcze ze złości, i lekko rozchylone usta… —
Zdaje się, że powinienem iść — wymamrotał z wargami prawie na jej wargach.
— Mhm — odparła niewyraźnie.
Poczuł dobrze znany smak, doskonale znany dotyk. Od ostatniego razu
pamiętał dużo więcej. Owionął go zapach konwalii. Poznałby ją w tłumie ludzi po
samym zapachu. Poddała się od razu i poczuł, że nagle mu się osuwa. W ostatniej
chwili złapał ją w pasie, zanim upadła na ziemię. Zaśmiał się, z ustami na jej
ustach. Oboje oddychali ciężko.
Trochę tak głupio, że przyszedłeś tylko przeprosić i powiedzieć, że mogła
spotykać się z kim chciała, a ty zaczynasz ją całować, nie uważasz, Malfoy?
— Ostatnim razem byłaś bardziej wojownicza.
— Spadaj, Malfoy — odparła słabo.
— W tej chwili jest to aż nazbyt wykonalne, a nawet pożądane — mruknął,
ale nie odsunął się nawet na pół cala.
— No to idź.
— Idę.
Stwierdził, że musiała mieć jakąś czekoladową szminkę, bo to niemożliwe,
żeby wciąż tak smakowała. Słodka, mleczna czekolada. Jej ulubiona. Pieprzyć to
wszystko, pomyślał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję. Pieprzyć wojnę, Voldemorta
i Dumbledore’a. A niech sobie sami walczą.
— Ekhem. Nie chcę przeszkadzać, ale…
— Ale jak zwykle i tak przeszkadzasz, Diabeł — warknął Draco, odsuwając
się nieco od lekko oszołomionej dziewczyny, która popatrzyła na bruneta z
wyrzutem nad jego ramieniem. — Musisz zawsze włazić w nieodpowiednim momencie?
— Sorry. — Zabini podrapał się w głowę. — Nie przychodziłbym, ale…
— Och, wiem — westchnął Draco. — Zaraz idę. A teraz spadaj z łaski
swojej, a prośby mojej.
Brunet wymamrotał coś niewyraźnie z przesadzonym oburzeniem i poszedł sobie,
ale Malfoy był pewien, że kumpel uśmiechał się do siebie z tryumfem, gdy
schodził po schodach. Czuł w powietrzu jego uśmiech i obiecał sobie, że bardzo
poważnie porozmawia na ten temat z przyjacielem. Najlepiej z użyciem słynnej
malfoyowskiej siły perswazji.
— Muszę iść — powiedział, całując Corny po raz ostatni.
— Idź — odparła, puszczając go niechętnie.
— Niedługo wrócę — mruknął, czując się jak w kiepskiej telenoweli. A
raczej czułby się tak, gdyby wiedział, co to telenowela. — Nie ruszaj się
nigdzie, okay? — poprosił, stając stopień niżej. Zabrzmiało to bardziej jak
rozkaz. Morgenstern znów miała zaróżowione policzki, ale teraz z powodu nieco
innych emocji. — Nie wychylaj się za bardzo.
— Spadaj, Malfoy, zanim znajdę różdżkę — prychnęła, a jej w oczach na
nowo błysnęła złość. — Będę łaziła, gdzie mi się podoba, nawet bez twojego
pozwolenia. Zwłaszcza bez twojego pozwolenia — dodała, unosząc głowę.
— Jeśli nie obiecasz mi, że spędzisz tę cholerną bitwę tutaj, przyrzekam,
że przywiążę cię do łóżka — zagroził lodowatym tonem.
Posłała mu filuterne spojrzenie.
— Kusząca propozycja, ale chyba nie masz na to czasu, panie Malfoy.
Westchnął zrezygnowany i spojrzał w sufit, a potem posłał jej spojrzenie,
w którym rozdrażnienie z mieszało się rozbawieniem. Nie mógł zdecydować, czy ją
zabić, czy może jeszcze nie. Dawno temu doszedł do wniosku, że pozbycie się jej
raz na zawsze zakończyłoby znaczną część jego problemów.
— Jesteś niemożliwa.
— Też cię kocham — odparła niezrażona, szczerząc zęby.
— Jeśli zobaczę cię tam na górze, to źle się dla ciebie skończy —
ostrzegł ją. — Mówię całkiem poważnie.
— Och, idź już — westchnęła z rozdrażnieniem. — Cyk, cyk, cyk, pamiętasz?
Jakby w odpowiedzi, gdzieś z dołu wrzasnął Diabeł, żeby ruszył
wreszcie ten swój cholerny malfoyowski tyłek, nim ich wszystkich pozabijają.
Dodając jeszcze, że całowanie się może poczekać. Draco przewrócił oczami.
— No idę! — odkrzyknął. — Co się tak denerwujesz jak kobieta w ciąży? —
dodał nieco ciszej, tak że kumpel nie mógł go usłyszeć.
— Mężczyzna idzie na wojnę, a kobieta żegna go w progu, co? —
zachichotała Corny, ale jej oczy były poważne. — Brakuje tylko sporej gromadki
drących się w niebogłosy dzieciaków, żeby obrazek był kompletny.
Pokręcił głową. Pokonał dzielącą ich odległość i pocałował ją namiętnie,
a potem bez słowa zbiegł ze schodów i dołączył do znerwicowanego Zabiniego,
który nerwowo przytupywał w miejscu. Draco przewrócił oczami, wypychając kumpla
z pokoju wspólnego, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć.
Cyk, cyk, cyk.
Była dwudziesta czterdzieści dwie.
_______________
[1] Movererei
- (łac. movere - przenieść, rei - rzecz) zaklęcie przejścia lub,
jak kto woli, przeniesienia, wymyślone przeze mnie.
[2] Retrorei
- (łac. retro - z powrotem, rei - rzecz) zaklęcie przywołania,
też wymyślone przeze mnie.
[3] Nie
wiem, czy znacie tę historię. Niektórzy z Was może pamiętają czasy, jak to na
TVP1 leciał taki program Od przedszkola do Opola, że dzieci śpiewały
różne piosenki. I kiedyś prowadzący zapytał jedną z uczestniczek, taką małą
dziewczynkę, czy ma jakieś zwierzątko. Powiedziała, że ma kotka. Facet zapytał,
jak kotek na imię ma, a ona nic. No to facet dopytuje: A jak tatuś woła na
kotka? A na to dzieciak rezolutnie: sierściuch jebany. Zawsze mi się
to przypomina, jeśli chodzi o wymyślanie imion dla kotów.
Po długiej nieobecności i równie długim obiecywaniu powrotu, córa marnotrawna zawitała w te progi. I nawet skleciła coś w miarę sensownego. Przynajmniej mam nadzieję, że moje wypociny mają jako taki sens, bo pisane są w jeden wieczór. Zamiast chemii.
Jak widać, zamiast madame Rosmerty mamy Daph Greengrass, która słyszała od Astorii, która z kolei słyszała od kogoś tam. No i Pansy Parkinson, która zawsze wszystko wie. Już jakoś tak mam, że kanon u mnie leży i kwiczy, umierając w straszliwych mękach. Ale wykreśliłam wszystkie te nieudane akcje - nadal nie wiem, kogo nimi obarczyć - i musiałam więc wykreślić Rosmertę.
W ogóle to miała być bitwa, ale jak zwykle przeciągam. Jakoś tak nie mogłam wrócić i od razu z grubej rury. Poza tym, pisałam z improwizorki i samo mi jakoś tak szło. Zwłaszcza ta kłótnia. Za cholerę nie miało jej tam być. W ogóle to zakończenie miało wyglądać inaczej. Ta scena w drzwiach miała wyglądać inaczej. Ale wyszło jak wyszło. Zbyt cukierkowo, zbyt brrrr… zmierzchowo. Idę popełnić harakiri. No ale nie wiem, czy Wam się podoba, czy nie, ale ja osobiście lubię ten rozdział, choć jest zbytnio przegadany - zresztą jak każdy.
Nie macie nawet pojęcia, jak trudno jest przestawić się z znowu na tory serca-Smoka. To opowiadanie jest ciężkie i trudne. Dzieci Slytherinu pisze się sto razy łatwiej, może dlatego że nie ma tam trudnych wyborów i niejasnych sytuacji - bez Voldemorta świat jest dużo prostszy.
Mój brat rodzony wyrodny ucieszyłby się z cytatu. Pan Korwin-Mikke to jego życiowe guru, mistrz, jedyny mędrzec.
PS. Zapraszam także wszystkich gorąco na Dzieci Slytherinu, gdzie wczoraj również pojawił się kolejny rozdział.
EDIT. Możliwe, że znaczna część z Was już tego nie doczyta, ale postanowiłam dopisać jeszcze pod ten rozdział. Od dziś NIE POWIADAMIAM O NOWYCH ROZDZIAŁACH, czyli jak w ramce na lewo. Naprawdę nie mam na to czasu. Jeśli Wy też nie macie, nie musicie powiadamiać także mnie. Mam Was wszystkich w obserwowanych i na bieżąco pilnuję, gdzie pojawiają się nowe notki. Amen.
Wasza,
Eos zawitała w Twoje skromne progi Beatrice. Drodzy czytelnicy- Wybaczcie me okrucieństwo z odciąganiem korekty, ale studia to nie żarty. Bea, jak zwykle, bredzi, że rozdział beznadziejny etc. a ja myślę, że Wam się spodoba. Jak na filologa przystało, żegnam się z Wami słowami 'Enjoy and have a nice evening! Greetings people!' :)
OdpowiedzUsuńCicho siedź, Eos. Zawsze musisz wtrącić swoje trzy grosze ;) Zdaje się, że zaraziłam Cię moją wredotą ;p
UsuńWiesz, że powróciłaś w wielkim stylu z tym opowiadaniem. Bardzo, ale to bardzo podobał mi się ten rozdział^^ Muszę sie przyznać, że rzeczywiście, lubię "cukierkowe" scenki. To przy drzwiach było najlepsze. A w szczególności ten fragment w którym szanowny pan Zabini musiał im przerwać i to wkurzające spojrzenie Dracona:)
OdpowiedzUsuńMam to nadzieje, że nie będziemy długo czekać na kolejny rozdział, bo tak walka mnie fascynuje i jestem to ciekawa jak to się potoczy po tym, jak Draco naprawił Szafkę Zniknięć. Swoją drogą ten wątek z Kotem był śmieszny. Choć żal mi było tego sierściucha. Sama mam kota, więc nigdy bym tak go nie potraktowała^^
Całuję:**
No cóż, cieszę się, że choć jednej osobie się podobało ;p Eos ma trochę racji, strasznie zrzędziłam nad tym rozdziałem, bo ja wręcz przeciwnie - nie cierpię scen miłosnych.
UsuńNowy rozdział nie zaczął się jeszcze pisać, ale już mam lekki zarys fabuły, więc to już jest jakiś sukces xD Postaram się napisać go i dodać jak najszybciej, prawdopodobnie gdzieś na początku grudnia. Od stycznia chcę ruszyć z nowym tomem, więc powinnam się sprężać ;)
Osobiście miałam wielki zaciesz pisząc o Panu Kocie xD Ja też bardzo lubię koty, obecnie posiadam trzy swoje oraz kilka przybłąkanych od sąsiadów, które wylegują się na sianku i nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego jak Draco. No ale Draco ma nieco inny obraz tego, co można, a co nie ;p
Pozdrawiam.
Masz bardzo śliczny szablon:) Aż wdech mi zaparło, gdy go zobaczyłam na stronie Shy z szablonami, a potem tutaj, gdy do Ciebie weszłam:)
UsuńJejciu, trzy kotki:) U mnie to by się nie przyjęło, bo mieszkam w blogu. Moja Hania tak bryka, że czasami mam wrażenie, że mam właśnie trzy koty, a nie jednego^^
Prawda, że ładny? Mnie też się strasznie podoba. Stwierdziłam, że tamten stary kojarzy się z długą przerwą i brakiem weny, więc potrzebowałam nowego.
UsuńNo wiesz, ja mam własny dom, rodzice posiadają gospodarstwo, to i mleko jest własne. Dlatego koty sąsiadów tak często do nas wpadają. Szczerze? Chyba nie mogłabym trzymać kota w domu. Wszędzie sierść, czasem sprzątanie, gdy zapragnie mu się podlać dywanik w łazience, wilgotny nosek wpakowany nie tam, gdzie trzeba. Nie, nie mogłabym.
Oj tak, ładny, ładny^^ Aż ja się skusiłam i zostawiłam u niej zamówienie na Tajemnice:) Ma bardzo śliczne szablony:)
UsuńU mnie na szczęście Hania robi do kuwety:) Nie mam takiego problemu, by co chwilę po niej sprzątać. Choć ostatnio musiałam ziemię z kwiatków, bo zrzuciła mi kwiatka z parapetu^^
Podpisuję się pod słowami Dusi. Wczoraj przeczytałam ten rozdział ale byłam tak padnięta, że nie miałam siły aby go skomentować.
OdpowiedzUsuńNo więc zaczynamy!
Nie wiem, to chyba moje zboczenie ale za każdym razem gdy pomiędzy Corny, a Draco dochodzi do roooomantyyycznej scenki cieszę się jak szurnięta ale gdy ktoś im przeszkodzi warczę na lewo i prawo. Snape jest moją najukochańszą postacią z sagi Rowling ale gdy tam się wtedy pojawił gdy Corny i Draco... Ehhh... No po prostu źle by było dla Severa gdybym była tam ja.
Uwielbiam Blaisa, utożsamiam się z nim. Z charakteru jesteśmy tacy sami. Też cały czas bym tylko spała i spała i spała.
Uwielbiam też te zapiski Corny. Jej przemyślenia są cudowne.
Draco jest taki wyrafinowany, pełen gracji. No co tu dużo pisać? Moja dawna miłość do niego chyba powoli się odradza i to przez Ciebie! :)
Jestem strasznie ciekawa bitwy, tego jak się potoczy. No i tego powstania pod przewodnictwem młodego Malfoya. Czy w ogóle się odbędzie? Eh, pozostaje mi tylko czekać. Mam jednak nadzieję, że nie długo.
Pozdrawiam!
Romantyczne sceny są przereklamowane, moja droga ;p Przynajmniej po obejrzeniu przeze mnie drugiej części "Przed świtem". Mam dość miłości przynajmniej na sto lat xD
UsuńBlaise, Blaise... Wszyscy go kochają. To dziwne, że w sadze prawdę mówiąc został pominięty, a w fandomie rozwija karierę jako łotr, syn marnotrawny, czarny charakter lub nawrócony na gryfoństwo Ślizgon. No ale ja też go bardzo lubię.
No wiesz co? Jak może przestać kochać Malfoya? To w ogóle jest możliwe? xD
Jeszcze się okaże, jak będzie wyglądać bitwa. Ale już mogę powiedzieć, że kanon pogalopuje głęboko w las na tęczowym jednorożcu xD
Pozdrawiam
No w końcu do Ciebie dotarłam ale staram się po kolei oblecieć wszystkie blogi.
OdpowiedzUsuńNo cieszę się że wróciłas na mojego ukochanego Smoka.
Rozdział jak zwykle mnie powalił szczególnie w momencie kłótni Dracona i Corny.
Pod wieloma względami Corny ma racje gdyż Draco zachował sie jak typowy hipokryta i szczerze powiem nie spodziewałam się tego po nim.
No ale tą sceną między nimi przeszłaś samą siebie.
Biedny Blaise chyba w pewnym momencie nie wiedział nawet, co się dzieje.
no i ten moment pogodzenia sie.
Myślałam, że znowu sie pocałują... aj chciałabym żebyś doprowadziła do jakiegoś erotycznego finału między nimi.
Wybacz tu odezwała sie moja zboczona natura i wszędzie widzę romans;p
no ale warto było czekac tyle czasu.
moim zdaniem ten rozdział jest najlepszy jakie napisałas do tej pory.
niecierpliwie czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.
Ja też się cieszę, że tu wróciłam. Chyba stęskniłam się za tym blogem i wręcz pozorom jest to także odskocznia od innych opowiadań.
UsuńAleż Draco jest hipokrytą. Udowadnia to na każdym kroku. Ale nie byłby przecież Malfoyem, gdyby nie był hipokrytą, no nie?
Hahaha, wybacz, skarbie, ale sceny miłosne to nie jest moja działka ;p Wolę kłótnie i krwawe rzezie xD No ale romans będzie. Cierpliwości.
Nie jestem wielce zachwycona, ale ujdzie.
Pozdrawiam.
E no ten... Wiem, że mam zaległości na Dzieciach Slytherinu, ale to po prostu z braku czasu. Nadrobię w tym tygodniu. NIm przejdę do sedna mojego komentarza znalazłam jeden błąd (a przynajmniej tak sądzę)
OdpowiedzUsuń"Ale wiadomo że dobrymi chęciami piekło wybrukowane." - czy przypadkiem nie powinno być "Ale wiadomo że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane."? Tak po prostu jakoś mi coś tam nie gra w tym zdaniu.
Beatrice! Masz szczęście, że ten kot przeżył, bo inaczej bym była bardzo zła. Uwielbiam zwierzaki i gdy słyszę, czytam, widzę, że ktoś je źle traktuje to mi się nóż sam w kieszeni otwiera. Pamiętam ten odcinek "Od przedszkola do Opola". Od tej pory jak widzę kotka to wołam w myślach "Kici Kici koteczku, sierściuchu jebany"
Draco jest zazdrosny! Draco jest zazdrosny! Oł je! Oni się całowali! Draco umie mówić o swoich uczuciach. No, nie wierzę. Scena jak z telefnoweli tylko brakowało zalanej łzami Corny. Diabeł wystara na najzabawniejszą postać tego opowiadania <3.
Pozdrawiam i całuję :*
Nie śpiesz się, moja droga. Ja też mam wszędzie ogromniaste zaległości, więc znam ten ból. Nie ma co się śpieszyć.
UsuńCzasownik w wyżej wymienionym zdaniu został pominięty z premendytacją. Mam świadomość, że zdanie brzmi dziwnie, ale ja często spotykam się z nim w takiej formie. W końcu mądrości życiowe nie zawsze są poprawne gramatycznie.
Hah, wszyscy z tym kotem. Osobiście jest to moja ulubiona scena. A Draco nie jest dręczycielem czworonożnych stworzeń - po prostu był zdesperowany. Powinnam chyba zrobić dopisek na końcu, że żadne ze zwierząt użytych w opowiadaniu, nie ucierpiało podczas pisania xD
Diabeł wnosi powiew świeżości i rozluźnia atmosferę nawet przy najgorszych scenach. Potrzebna taka osoba, żeby zrównoważyć wiecznie niezadowolonego i skwaszonego Dracona, który tylko zrzędzi i zrzędzi.
Pozdrawiam.
Skoro pominęłaś czasownik z czystą premedytację to ja znikam w kąt i milczę ;).
UsuńZdecydowanie taki dopisek by mnie uszczęśliwił, no bo po prostu ja jestem taka zwierzolubna, że ło matko. Mój pies ma lepiej niż u Pana Boga za piecem! Bo kto normalny pozwalałby owczarkowi niemieckiemu spać na łóżku?!
Diabeł <3. Pewnie nie oglądasz polskiego tasiemca "Julka", ale tam jest taki Maciek, który zachowuje się trochę jak Diabeł w Twoim opowiadaniu :D. Oczywiście mówię w to bardzo pozytywnym znaczeniu :).
Hah, obiecuję, że dopiszę w epilogu. Specjalnie dla Ciebie xD Ja bardzo lubię zwierzaki i osobiście jestem przeciwna nawet próbom znęcania się nad nimi. Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia ;p No i sierściuchowi nic się przecież nie stało xD
UsuńNie, nie oglądam seriali, choć ten tytuł przewija mi się w pamięci, więc pewnie moja mama ogląda. A Diabeł ma być baaardzo pozytywny. Po to go mamy ;)
Pozdrawiam.
W sumie nic mu się nie stało, ale nie mogłam być tego pewna kiedy czytałam rozdział! W końcu to Malfoy. Nie żebym go oskarżała o jakieś znęcanie się nad zwierzętami czy coś, ale no gdyby się nie udało to co? :D No dobrze, ale może skończę z tymi różnymi spiskowymi teoriami dziejów :D.
UsuńDiabeł jest bardzo pozytywną postacią ;)
Oni się kłócą, a tu wojna wisi w powietrzu. N, ale na szczęście się pogodzili i to w bardzo całuśny sposób ;p.
OdpowiedzUsuńTo było najlepsze, jak Corny mówiła co, od kogo, kto słyszał. Plotki w Hogwarcie szybko się roznoszą ;d.
Już myślałem, że ten kot to Pani Norris, ale jednak nie. Ciekawe czy Draco odważył by się ją wykorzystać do swoich niecnych planów?
Ale żeby tak potraktować Sybille. Oj nie ładnie, nie ładnie.
Tak poza tym, to Draco ma na drugie Lucjusz. Ale to taki mały, nieistotny szczegół, który mogłaś oczywiście zmienić.
Jestem bardzo ciekawy jak przedstawisz bitwę, wiem, że to będzie trudne zadanie, ale wierzę w ciebie. Czekam więc na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
No cóż, drogi Felippe, w czasie wojny gwałtownie wzrasta liczba małżeństw xD Poza tym, nieco miłości od czasu do czasu nikomu jeszcze nie zaszkodziło, więc Draconowi też nie powinno ;p
UsuńHogwart to zamknięte społeczeństwo, a w takich plotki roznoszą się szybciej, niż się człowiekowi wydaje. Zwłaszcza jeśli znajdzie się taka Pansy Parkinson.
Drugie imię Dracona zmieniłam specjalnie. Zresztą, nie jest pewne, że miał Lucjusz, po ojcu, bo niektóre źródła podają, że Abraxas, po dziadku. Stwierdziłam, że nie zaszkodzi wymiśleć własnego. Zresztą, to pasuje do niego bardziej, o czym przekonacie się w następnym tomie "Serca"
Ja też jestem bardzo ciekawa, jak przedstawię bitwę xD
Pozdrawiam.
Pierwsze co... Biedny kot - za bardzo lubię koty i od razu zrobiło mi się go szkoda T___T
OdpowiedzUsuńCo oprócz tego... Rozdział dobry - przyjemnie się go czyta - w szczególności moje jakże moje ukochane dialogi ^^
+ wypraszam sobie takie romantyczne sceny (dobra, lubię je, ale nie rozpowiadaj tego) >o<
Luuuudzie, kot przeżył. I ma się dobrze. Nawet podrapał ostatnio właściciela, Bogu ducha winnego Puchona, który chciał go tylko delikatnie przenieść z własnej poduszki na równie własny kufer. Ten kot to szatan, a nie normalny kot. Draco doskonale wyczuł sprawę.
UsuńMoria, jak można nie lubić romantycznych scen? Przecież wszyscy kochają romantyczne sceny, prawda? Prawda? (Bea wymiotuje pod biurko)
Jasne, jasne - my je tak Bea obie kochamy, że to po prostu przechodzi ludzkie wyobrażenia. Ten lukier, ten cukier - na szczęście Ty to dawkujesz powoli, inaczej padłabym na cukrzycę
UsuńOczywiście, że obie je kochamy. Czyż można inaczej? xD Ha, czy uważasz, że nie potrafiłabym napisać super słodkiej historii miłosnej? O.o Zdziwiłabyś się *uśmiecha się psotnie*
UsuńPowinnam się bać? o__o
UsuńNie wątpię w Twoje super zdolności, ale jak walniesz mi coś takiego z księciem na białym rumaku i mega wysłodzoną księżniczką, to wiedz,że Cię uduszę >mentalnie nawet<
A jestem ucieszona rozdziałem. Choć trochę zaczyna mnie drażnić Corny, a to wchodzi mi za paznokieć Draco... ale właśnie dzięki temu nadal wsiąkam w to opowiadanie. Pozdrawiam c:
OdpowiedzUsuń