Wieża rozjarzona błyskawicami
Jeśli chce
się mieć przyjaciela, trzeba też chcieć prowadzić o niego wojnę; aby zaś
prowadzić wojnę, trzeba umieć być wrogiem.
Friedrich
Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra
[UWAGA! WULGARYZMY]
30 czerwca
1997
20:44
Hogwart był cichy i śpiący, nie przeczuwał nadchodzącej grozy, nie
widział zaczynającej się wojny. Draco pomyślał, że mógłby teraz wysadzić cały
zamek w powietrze, a on przeszedłby tylko z jednego snu w drugi. Wieczny.
Rozdzielili się w sali wejściowej. Blaise pobiegł na błonia, tuż pod
zamkową bramę, mając za zadanie pilnować, aby żadnemu ze śmierciożerców nie
przyszło do głowy otworzyć jej i wpuścić innych. Wprawdzie plan tego nie
przewidywał, ale po swojej szalonej ciotce Draco mógł spodziewać się wszystkiego.
Na trzecim piętrze przemknął tuż za plecami wielkiego jak szafa aurora oraz
jednocześnie członka Zakonu Feniksa, czarnoskórego Kingsleya Schacklebolta,
który tej nocy patrolował korytarze. Na siódmym piętrze pojawiła się znikąd
przed Draconem McGonagall, chyba wychodząca z wieży Gryffindoru, co zatrzymało
go na chwilę za najbliższą zbroją. Wstrzymał oddech, gdy przechodziła obok
niego i wypuścił powietrze, dopiero gdy zniknęła za rogiem. Dzięki swojemu
wilkołactwu Blaise zawsze miał wyostrzone zmysły, nawet gdy nie było blisko
pełni i Draco nie miał pojęcia, czy u animaga w ludzkiej postaci też to tak
działało. McGonagall minęła go bez zatrzymywania i dopiero wtedy odetchnął z
ulgą.
20:57
Pod Pokojem Życzeń, zgodnie z zapowiedzią Corny, czekało na niego dwoje
rudych jak wiewiórki Weasleyów i Longbottom w wojowniczym nastawieniu. Nie
wyglądali jednak zbytnio groźnie, gryfońsko – owszem, ale Draco nigdy nie bał
się jakichś tam Gryfiaków. Co nie oznaczało, że nie psuli mu planów.
— Super, kurwa — wymamrotał, przyglądając im się zza rogu.
Nawet gdyby udało mu się przemknąć obok nich pod zaklęciem Kameleona, co
byłoby wręcz dziecinnie łatwe, bo przecież Weasley i Longbottom nie grzeszyli
spostrzegawczością i tylko z Weasleyówną byłby problem, w życiu nie otworzyłby
drzwi Pokoju tak, żeby się nie zorientowali. Szlag by to, pomyślał, chowając
się za ścianę. Po jaką cholerę ja w ogóle stamtąd wyłaziłem? Rozważał coś
pomiędzy zamordowaniem całej trójki a jedynie ogłuszeniem, ewentualnie mógł
jeszcze rzucić na korytarz trochę Peruwiańskiego Proszku Natychmiastowej
Ciemności lub w jakiś mniej wyszukany sposób zgasić im światło, gdy
nagle donośny huk wybuchu – zlokalizowanego zdaje się, że jakoś tak piętro
niżej – zatrząsł całym zamkiem od jego fundamentów, chyba aż po zwieńczenia
licznych wież i baszt, z dyrektorską włącznie. Zadrżały szyby w oknach,
najbliższe zbroje zaklekotały, niektórym z nich poodpadały części ciała i
trzasnęły o posadzkę, zaś marmurowy posąg na końcu korytarza zachybotał się,
przewrócił i rozbił w drobny mak na kamiennej posadzce.
Cholera, co jest?, pomyślał Draco z niepokojem, wychylając się odrobinę
zza rogu i przyglądając podejrzliwie wychowankom Domu Lwa.
Wśród Gryfonów zapanowała chwilowa konsternacja. Popatrzyli po sobie, nic
nie rozumiejąc, zachwiali się w prawo i w lewo niczym pingwiny i nagle wszyscy
troje jednocześnie rzucili w kierunku schodów, jakby goniło ich stado
jadowitych węży, morderczych smoków, ewentualnie rozszalałych hipogryfów. Przez
krótką chwilę Draco zastanawiał się, czy nie pobiec za nimi. Zerknął na
zegarek. Corny, zamorduję cię, rzucił w myślach.
Bezszelestnie przemknął do Pokoju Życzeń.
21:03
Był spóźniony. Aż trzy minuty. To nie był raczej dobry znak. Szaleńczo
gnał labiryntem staroci, z sercem bijącym tak mocno, że mało nie wyskoczyło mu
z piersi. Oby to naprawdę była Corny, myślał gorączkowo. Oby to była ona, nawet
jeśli będę ją musiał za to zamordować. Oby to była ona, oby to była ona… Stanął
przed Znikającą Szafą prawie ze strachem widocznym na twarzy. Weź się, do
ciężkiej cholery, w garść, Malfoy, warknął na siebie.
Wdech, wydech, wdech, wydech… Po chwili w Pokoju Życzeń, naprzeciwko
starej i rozklekotanej Znikającej Szafy, stał już nikt inny, jak zimny i jak
zwykle obojętny na wszystko białowłosy Draco Malfoy o chłodnym spojrzeniu.
Pięć minut spóźnienia.
Jestem martwy, pomyślał, nie zmieniając wyrazu twarzy. Zabiją mnie. Jak
nic mnie zamordują. Wypatroszą, obedrą ze skóry, wyrwą serce, a potem ugotują i
zjedzą na obiad, niczym jakiś pieprzony Hannibal Lecter, o którym to wciąż z
takim zachwytem opowiada Corny.
Zabiją.
Retrorei.
21:07
Pierwsza wyszła ciotka Bellatrix.
Jeśli kiedykolwiek ktoś zapytałby Dracona, jak wyglądałaby za dwadzieścia
lat szalona Corny-morderczyni, on bez wahania odpowiedziałby, że dokładnie tak
jak jego stuknięta ciotka Bella. Kobieta miała na sobie zniszczoną, czarną
suknię z cienkiego, gładkiego materiału, podartą na rękawach i wystrzępioną na
dole, a spod niej wyglądały nagie żebra i kości wszystkich stawów. Przerzedzone
włosy, zwijające się w czarne strąki-loki, upięła niechlujnie do góry, tak że
luźne pasma opadały jej na twarz i na nagie ramiona. Miała przerażająco bladą
skórę, chude dłonie z długimi palcami o połamanych, czarnych paznokciach. Ale
najbardziej przerażająca była jej twarz – zniszczona Azkabanem, wychudzona i
trupioblada, o zapadniętych policzkach, popękanych, fioletowo-sinych wargach
oraz ciemnych, mocno zaznaczonych cieniach pod czarnymi, rozbieganymi oczami.
Draco zawsze miał nadzieję, że Corny jednak nigdy nie oszaleje aż tak,
żeby zostać seryjną morderczynią i skończyć w więzieniu czarodziejów jak
Bellatrix Lestrange. Choć, jak nie patrzeć, niewiele im obojgu do tego
brakowało.
Śmierciożerczyni uśmiechnęła się w krwiożerczy sposób, odsłaniając dwa
rzędy zepsutych zębów. Odsunęła się, żeby zrobić miejsce dla innych, nie
spuszczając z oczu Dracona. Czuł się, delikatnie mówiąc, odrobinę niepewnie i
milcząc, stał z boku, próbując nie rzucać się w oczy. Ciotka budziła w nim
niezbyt przyjemne uczucia, kojarząc mu się z ojcem, o którym sama myśl napawała
go wstrętem i nienawiścią. Jej szaleństwo sprawiało, że nie potrafił
przewidzieć jej zachowań, co go irytowało. Przyzwyczaił się już do tego, że
znał każdy ruch przeciwnika.
— Spóźniłeś się, Draconie — syknęła w końcu Bella, mrużąc oczy. Wyglądało
jednak na to, że miała spory problem ze skupieniem wzroku. Podobno u Blacków
szaleństwo było wrodzone.
— Wiem — odparł, siląc się na spokój. — Nastąpiły chwilowe komplikacje,
ale już zostały rozwiązane. — Chyba, dodał w myślach.
Dla odmiany wyszczerzył się Fenrir Greyback, którego Draco miał wątpliwą przyjemność
poznać w wakacje i który swoim zwierzęcym wyglądem sprawił, że chłopaka
zmroziło jeszcze bardziej. Niestety, jakoś nie przewidział pojawienia się w
Hogwarcie kogoś bardziej krwiożerczego od jego własnej, osobistej ciotki. Miał
wrażenie, że Pokój Życzeń wypełnił nagle zapach krwi i trzask łamiących się
kości. Rodzeństwo Carrow, oboje wyglądający jak książkowy przykład
psychopatycznych seryjnych morderców, niscy, grubi i, zdaje się, nieco
przygłupi, nie sprawiali wrażenia sympatycznych, a tuż za nimi wyszło jeszcze
trzech równie paskudnych śmierciożerców o równie paskudnych myślach i
krwiożerczych zapałach. Draco nie znał żadnego z nich i chyba wolał nie znać
bliżej, przynajmniej w najbliższym czasie.
Nie ma co, ciekawe towarzystwo, pomyślał, starając się nie zmienić ani na
sekundę wyrazu twarzy, a już tym bardziej nie dać poznać po sobie strachu czy
choć odrobiny niezadowolenia. Sam nie wiedział, co byłoby gorsze. To twoi nowi
kumple, Malfoy, dodał szyderczy głosik w jego głowie. Poczuł, że robiło mu się
tak jakby trochę słabo.
— Idziemy? — zapytał Greyback ze zniecierpliwieniem, gdy tłusty blondyn o
pustym spojrzeniu wyblakłych niebieskich oczu zatrzasnął drzwi szafki. Miał nieprzyjemny
głos, niski, ochrypły, niczym szczekanie psa na łańcuchu, który za wszelką cenę
pragnie się zerwać. Draco zastanowił się, czy tylko on pomyślał, że
sprowadzenie tutaj wilkołaka było bardzo złym pomysłem. Pozostali byli jednak
zbyt zaaferowani faktem, że znaleźli się tak blisko obietnicy darmowej wyżerki
dla Zewu Krwi, że nie zastanawiali się nad tym nawet przez sekundę.
— Gdzie ci tak śpieszno, zapchlony kundlu? — Bellatrix szybko pohamowała
wilkołaka, choć sama wyraźnie wyrywała się do wywołania małej apokalipsy. Jej
czarne oczy sprawiały wrażenie jeszcze bardziej szalonych. — Draco prowadzi,
prawda, skarbie? — Jej ociekający słodyczą ton i uśmiech pełen zepsutych zębów
sprawił, że chłopakowi zjeżyły się wszystkie włosy.
Kiwnął tylko głową, niedowierzając własnemu głosowi.
— Więc? — ponagliła Alecto Carrow o cienkich, jasnych włosach zebranych w
tłusty kok i mętnych oczach, z których wprost ziało okrucieństwo. — Będziemy
tak tu stać, aż się zestarzejemy? Drops raczej nie poczeka, aż ktoś łaskawie
przyjdzie, żeby go zabić. Mamy go sprzątnąć, no nie?
Drobne uogólnienie, pomyślał Draco, przyglądając się jej ciekawie. Ojciec
często powtarzał, że Carrowowie nie byli lepsi od Greybacka – tak samo
nieludzcy i krwiożerczy niczym oszalałe drapieżne zwierzęta wypuszczone z
klatki. A może raczej padlinożerne hieny. Draco nie mógł się zdecydować, co
bardzie pasowało do tego rodzeństwa z piekła rodem.
— Dumbledore’a nie ma w tej chwili w Hogwarcie — powiedział bardzo cicho,
maskując strach lodowatym spokojem i niskim tonem, który wyćwiczył latami na
młodszych Ślizgonach. — Jest teraz pewnie w Hogsmeade. Często opuszcza zamek
wieczorami i zachodzi na kilka godzin do Trzech Mioteł albo Świńskiego Łba.
Niedługo wróci — dodał, gdy oczy Amycusa Carrowa błysnęły złowieszczo.
— Świetnie. — Wielki, tłusty blondyn, który wszedł jako ostatni, zatarł
ręce z dzikim uśmiechem. Nigdy nie będę taki jak on, pomyślał Draco, starając
się nie patrzeć na niego zbyt natarczywie. Nigdy nie będę bezmyślną maszyną do
zabijania. — Nie wiem jak wy, ale ja nie mam nic przeciwko małej rozróbie przed
powrotem Dumbla. Zrobimy mu ciepłe powitanie.
— Uspokój się, Rowle — zgasiła go Bellatrix, której Czarny Pan
najwyraźniej powierzył misję panowania nad całym towarzystwem. — Mamy trzymać
się planu, idioto — wycharczała, a blondyn skulił się lekko. — Pan nie chce
żadnego przelewu krwi młodzików. Zabijemy starego i wynosimy się stąd.
— Najpierw on musi pojawić się w zamku.
— Pójdziemy na Wieżę Astronomiczną — zarządził Draco, opracowując
strategię na poczekaniu i zapamiętale grzebiąc w swojej starej torbie, którą
zabrał pośpiesznie z dormitorium. Jakoś tak z miesiąc temu Corny kazała
spakować w nią wszystkie możliwie przydatne przedmioty, które mogą pomóc w
walce i obronie, czyli kilka zabawek Weasleyów (Proszek Natychmiastowej
Ciemności, Bombonierki Lesera i detonatory pozorujące to niezła sprawa) oraz
parę rzeczy od Borgina i Burke’a. — Wyczarujemy nad nią mroczny znak i
poczekamy tam na Dumbledore’a. Wieża jest doskonale widoczna z Hogsmeade, więc raczej
trudno byłoby nie zauważyć stamtąd znaku wiszącego nad zamkiem. — Mógłbym być
szefem jakiejś bojówki obywatelskiej albo coś, stwierdził biorąc w dłoń garść
Proszku Natychmiastowej Ciemności i wręcz nie mogąc się nadziwić swojej
pomysłowości. — Dyrektor zaraz przybędzie na ratunek. Nie zostawi swojej
ukochanej szkoły bez pomocy — dodał z nutą sarkazmu. Strach nagle się ulotnił,
a w żyłach zaczęła buzować adrenalina.
— Nieźle zmyślone — wycharczał Greyback z niechętnym uznaniem.
Draco doszedł do wniosku, że komplement wilkołaka wcale nie spowodował u
niego przypływu samozadowolenia.
— Nie będzie łatwo się tam dostać, możliwe, że będziemy musieli przebić
się przez Zakon Feniksa, żeby dostać się na Wieżę. Jestem pewien, że Dumbledore
rozstawił straże na czas swojej nieobecności. Nie wspominając nawet o Potterze,
Wybawcy Świata, i jego paranojach — odruchowo przewrócił oczami, wypluwając to
nazwisko jak przekleństwo. — Zapewne kręci się tu pełno jego kumpli.
— Wywęszył cię? — warknął Amycus, dając krok w jego stronę.
Draco posłał mu chłodne spojrzenie, mając ochotę odruchowo cofnąć się o
krok, ale nogi miał jak wrośnięte w ziemię. Miał przy tym nadzieję, że żaden
śmierciożerca nie usłyszał, jak głośno przełyka ślinę. Weź się w garść, do
jasnej cholery, skarcił się w duchu. Jesteś panem świata, Malfoy, a nie jakimś
trzęsącym majtkami ze strachu… Puchonem.
— Nie wywęszył — prychnął lekceważąco. Głos mu nie drżał. Też
zrobił krok do przodu i spojrzał wyzywająco na Carrowa. Śmierciożerca sięgał mu
ledwie do ramienia. — Tak cwany to on mimo wszystko nie jest. Po prostu ma
setkę manii prześladowczych połączonych z ostrą paranoją i uważa, że jestem
tutaj źródłem wszelkiego zła. Od bazyliszka, przez dementorów, aż po rozpętanie
wojny. Na kogoś trzeba zwalić winę — sarknął, spoglądając na Amycusa z góry.
Siłowali się przez dłuższą chwilę w milczeniu, aż w końcu śmierciożerca
skapitulował.
Draco słyszał jak krew szumi mu w uszach. Od nadmiaru adrenaliny prawie
zakręciło mu się w głowie. Czuł, że teraz mógłby zrobić wszystko.
Ale czy był w stanie zabić Dumbledore’a?
— I niewiele się pomylił — powiedziała Bellatrix, uśmiechając się jak
wariatka i rzucając na boki rozbiegane spojrzenia. Draco mimowolnie pomyślał,
że jego matka tuż przed swoją ucieczką miała takie same szalone oczy.
Natychmiast zdusił w sobie tę myśl. Rozpamiętywanie przeszłości było kiepskim
pomysłem w obecnej chwili. — Gibbon, ty wyczarujesz znak — rozkazała Lestrange.
Cherlawy, niski mężczyzna o czarnych włosach, brudnozielonych oczach i w
szacie, która wyglądała, jakby należała do jego starszego, dwa razy większego
brata, zabulgotał gniewnie na jej słowa. Draco rzucił śmierciożercy krótkie,
ale za to bardzo wścibskie spojrzenie i ocenił go najdyskretniej jak mógł.
Mężczyzna w żadnym razie nie przypominał słodkiej i delikatnej Anie, która była
z Malfoyem na jednym roku. Jednak zbieżność nazwisk była mało prawdopodobna,
zwłaszcza wśród śmierciożerców i dzieci śmierciożerców. To pewnie jakiś daleki
kuzyn ciotki pociotki stryjka wujka brata szwagra, stwierdził w końcu.
— Dlaczego ja? — pisnął Gibbon. Nawet głos miał cherlawy. — Ominie mnie
cała zabawa!
— Bo jesteś idiotą i zawsze są z tobą największe kłopoty — ucięła
Bellatrix, mrużąc oczy i próbując skupić na nim wzrok. — Nie mam pojęcia, czemu
Pan cię z nami wysłał, ale Pan jest nieomylny i musi mieć w tym jakiś cel.
Prędzej zabijesz któregoś z nas niż kogoś z Armii Zbawienia. Albo ktoś cię
uśmierci nim zdążysz wyjąć różdżkę.
Draco doszedł do wniosku, że nie mogła się wiele mylić, liczył tylko, że
nie ucierpi na tym jego Armia Pana, z której naśmiewał się Diabeł. Wymoczkowaty
Gibbon nie był typem wielkiego i tępego półgłówka, lecz małego cwaniaczka, z
którym więcej było problemów niż pożytku. Jak Theo Nott, którego wiecznie
trzeba było wyciągać z bagna. Może byli spokrewnieni?
— Idziemy? — zapytał chłopak ze zniecierpliwieniem, w jednej dłoni
ściskając wyschniętą rękę Glorii (którą zakupił oczywiście za namową Corny, jak
zawsze przewidującą każdy możliwy rozwój sytuacji i wszelkie potrzebne środki),
a w drugiej garść Proszku Natychmiastowej Ciemności.
— No wreszcie — prychnęła Alecto, przyglądając mu się jednak ze sporą
dozą rezerwy. Mrużyła oczy w sposób, który stanowczo mu się nie podobał. — Już
zaczynałam się obawiać, że zapuścimy tu korzenie
21:37
Bez przeszkód przeprowadził śmierciożerców przez labirynt Pokoju Życzeń,
który był mu równie dobrze znany, co rozkład pokoi i korytarzy w jego własnym
domu, w Malfoy Manor. Zatrzymał ich tuż przed drzwiami i kazał złapać się za
ręce albo tył szaty, tak żeby szli razem, tuż za nim. Świeca umieszczona w ręce
Glorii dawała światło jedynie osobie, która ją trzymała, dla innych
pozostawiając nieprzeniknione ciemności. Można by powiedzieć, że w tym momencie
było mu to nawet na rękę. Uśmiechnął się do własnych myśli.
Wyjrzał na korytarz. Na krótką chwilę jego spojrzenie skrzyżowało się ze
spojrzeniem Ginny Weasley i przemknęło mu przez myśl, że nawet była ładna, choć
on nigdy nie lubił rudych dziewczyn. Ładna, wierna, mało naiwna, gotowa na
wszystko, drapieżna, a przy tym chyba nadal zbyt gryfońska (pomijając czysto
ślizgońskie metody niszczenia wrogów). Ale Diabeł nigdy nie był za ślizgoński,
przynajmniej nie tak ślizgoński jak Draco, więc powinni się dogadać. I miał
zawsze dobry gust. Może coś z niej jeszcze będzie, pomyślał białowłosy i
uśmiechnął się do dziewczyny. Z jej miny wyczytał, że nie odebrała tego zbyt
pozytywnie. Trudno, stwierdził. Poradzi sobie bez jej miłości.
Trwało to ułamek sekundy i nim którekolwiek z Gryfiaków zdążyło podjąć
choćby małą próbę działania, Draco rzucił w powietrze garść proszku i w okolicy
naprawdę zapanowała natychmiastowa ciemność.
— Za mną — powiedział przez ramię.
21:49
Minięcie trójki niezbyt rozgarniętych Gryfonów było dużo łatwiejsze, niż
się tego spodziewał. Problemy zaczęły się nieco dalej, gdy w korytarzu
prowadzącym wprost na Wieżę Astronomiczną trafili na niewielki patrol Zakonu
Feniksa w postaci Lupina, dawnego nauczyciela obrony przed czarną magią, oraz
nieznanej Draconowi kobiety przed trzydziestką, o ciemnych oczach i półdługich włosach
w niezidentyfikowanym, mysim kolorze. Draco miał dziwne wrażenie, że gdzieś już
widział jej twarz. Za ich plecami stali Weasley, Weasley i Longbottom.
W jednej chwili rozgorzała walka.
A miało być tak pięknie, pomyślał, w ostatniej chwili uchylając się przed
morderczym zaklęciem posłanym przez Alecto w niewiadomo kogo. Jeśli w jego
malfoyowski tyłek, śmierciożerczyni była bardziej szalona, niż przypuszczał. W
nagłym zamęcie trudno było rozróżnić poszczególne osoby, śmierciożercy mieszali
mu się z Zakonnikami, korytarz wypełniły okrzyki, huk zaklęć i sypiącego się
tynku. Draco westchnął w myślach, rzucając Drętwotę w tę nieznaną kobietę o
czarnych oczach. Bardzo podobnych do oczu ciotki Bellatrix.
22:02
— Gibbon, na wieżę! — wrzasnął wprost do ucha chudzielca, który próbował
skryć się za plecami wielkiego blondyna siekającego zaklęciami na prawo i lewo,
w Zakonników i w śmierciożerców zarazem.
Dźgnął mężczyznę różdżką w żebra, a ten spojrzał na niego nieprzytomnym
wzrokiem, mętnym i bezmyślnym od żądzy krwi. Miał zamiar wyrzucić Gibbona
zaklęciem w kierunku schodów, ale nagle pojawiła się znikąd Bellatrix i zrobiła
to za niego. Złapawszy chuchro za tył szaty, wypchnęła na schody, poprawiając
jeszcze kopniakiem. Draco pomyślał, że to może jednak głupota wysyłać takiego
kretyna z tak ważnym zadaniem. Szybko ruszył za śmierciożercą, gdy nagle dwie
świetliste smugi, czerwona i fioletowa, poszybowały w jego stronę. Cofnął się
instynktownie, a zaklęcia zderzyły się w locie i wybuchły w miejscu, gdzie
przed sekundą była jego głowa. W ścianie powstała ogromna wyrwa. Nie miał czasu
zastanawiać się, czy on by to przeżył, bo najbliższa zbroja zaklekotała i
runęła wprost na niego. Odskoczył w tył. Żelastwo zwaliło się na ziemię i
odgrodziło go od schodów, a kolejne zaklęcie lecące w jego stroną dało mu do
zrozumienia, że brał czynny udział w bitwie i raczej nie powinien stać w
miejscu, bo stawał się doskonałym celem ataku. Ostatecznie stwierdził, że nawet
idiota pokroju Gibbona powinien poradzić sobie z wyczarowaniem Mrocznego Znaku.
22:11
Nawet zauważył, kiedy do walki dołączyły inne osoby. Dobrze zbudowany
młody mężczyzna z rudymi włosami ściągniętymi w koński ogon mógł być tylko
kolejnym Weasleyem. Czarnoskóry Shacklebolt miotał zaklęcia z celnością godną
aurora i śmierciożercy musieli zewrzeć szeregi, żeby się przed nim bronić. Ale
wielki blondyn (wyglądający niczym prosie w peruce wciśnięte w o wiele za mały dla
niego czarny worek) nadal rzucał wokoło morderczymi zaklęciami. Wszyscy, bez
względu na poglądy polityczne i przynależność partyjną, musieli mieć się na
baczności. W pewnej chwili Draco zauważył w zamęcie McGonagall, ale zaraz
zniknęła mu z oczu. Mignęła mu Bellatrix, jak zwykle rechocząca szyderczo, a za
nią pobiegła ta nieznana kobieta o ciemnych oczach, którą Draco sklasyfikował
jako swoją własną kuzynkę, Nyphadorę Tonks. Na sekundę z kurzu wyłonili się
niczym zjawy Harper i Avery dyskretnie ratując Longbottoma przed stratowaniem i
natychmiast usuwając się z powrotem w cień, zabierając ze sobą porządnie
pokiereszowanego Longbottoma. Draco chyba odetchnął z ulgą, wiedząc już, że
jego Armia Pana (ta nazwa bardzo mu się spodobała) czuwała nad wszystkim lepiej
niż on sam.
22:27
Na dole schodów Wieży Astronomicznej pojawił się nagle Gibbon i równie
szybko padł, trafiony jednym z zaklęć prosiaka w peruce (Bellatrix wrzeszczała
na niego: popierdolony Rowle). Draco usunął się z pola rażenia i miał
zamiar cisnąć jakimś zaklęciem w Shacklebolta, gdy kątem oka zauważył, że leciało
na niego coś czarnego, dużego i włochatego. Cofnął się odruchowo, potknął o coś
i runął na plecy na posadzkę, boleśnie zawadzając kręgosłupem o leżące wszędzie
odłamki kamiennych ścian. Przeleciała nad nim śmierdząca kupa szmat i futra, bryzgając
na niego śliną, krwią i potem. Draco jednym ruchem przewrócił się na brzuch. To
był Greyback w półwilczej, półludzkiej postaci. Mimo że do pełni było jeszcze
trochę czasu, on korzystał z okazji, żeby wbić w kogoś zęby. Rzucił się na
starszego brata Weasleyów. Draco widział, jak zarył pazurami w piersi
rudzielca, jak wpił się w jego szyję, krew tworzyła kałużę na kamiennej
posadzce. Zrobiło mu się niedobrze. Niewiele myśląc, cisnął Drętwotą w
wilkołaka. Zaklęcie trafiło go w kręgosłup i zmiotło z mężczyzny na ścianę, w
którą uderzył ogromną siłą i z jękiem upadł pod nią. Draco natychmiast zerwał
się na równe nogi. Już miał podbiec i sprawdzić, co z Weasleyem, gdy na końcu
korytarza zauważył kogoś, kogo nie powinien tu zobaczyć.
22:40
Draco w biegu oszołomił ciemnowłosego śmierciożercę, który przedostatni
wyszedł ze Znikającej Szafy. Siła zaklęcia cisnęła mężczyzną o ścianę i osunął
się po niej bezwładnie, nie wydając żadnego dźwięku. Corny spojrzała na Dracona
nieco nieprzytomnie. Miała brudną twarz, włosy roztrzepane nawet bardziej niż
zwykle, a spódnicę z prawej strony rozdartą od kostki aż do biodra.
— Zamorduję cię — wycharczał przez zaciśnięte zęby. Chwycił dziewczynę za
nadgarstek dłoni, w której trzymała różdżkę i gwałtownie pociągnął za róg.
Popchnął ją na ścianę, nieco brutalniej niż zamierzał, nie wypuszczając
przy tym nawet na chwilę z stalowego uścisku, którym miażdżył jej nadgarstek.
Choć tuż za rogiem, pod samymi schodami Wieży Astronomicznej trwała walka,
tutaj było całkiem pusto. Nie dało się jednak zapomnieć o bitwie – wszędzie
było pełno dymu, nawet tutaj podłoga zasłana była gruzem i szczątkami zbroi, w
ścianach ziały dziury, a same odgłosy walki były tak wyraźne, jakby w tym
właśnie miejscu właśnie było jej epicentrum.
— Co tu robisz, do cholery? — syknął wściekle białowłosy. Gdyby wzrok
mógł zabijać, Morgenstern umarłaby sto razy w ciągu tej jednej sekundy. —
Miałaś nie wytykać nosa z dormitorium!
Dziewczyna jednej chwili otrząsnęła się z otępienia i popatrzyła na niego
ze zniecierpliwieniem. Malfoy odniósł nawet wrażenie, że robiła mu nieme
wyrzuty o to, że w ostatniej chwili uratował ją przed dostaniem się w łapy
śmierciożercy z niezbyt przyjaznymi zamiarami. Corny jednak nie wyglądała na
wdzięczną. Szarpnęła się, próbując uwolnić rękę, jednak w końcu poddała się z
westchnieniem i tylko patrzyła na niego z pretensją.
— Co tu robisz? — powtórzył, jeszcze bardziej wkurzony.
Posłała mu mordercze spojrzenie.
— Podkładam ładunki wybuchowe, Malfoy — odparła tak spokojnie, jakby była
to najnormalniejsza rzecz na świecie i nie rozumiała w ogóle jego oburzenia. No
jasne, ludzie codziennie wysadzali w powietrze różne rzeczy! — Bądź łaskaw mnie
puścić — dodała rozkazującym tonem.
Draco zignorował ostatnie zdanie. Źrenice rozszerzyły mu się ze
zdumienia, ciśnienie skoczyło mu gwałtownie w górę i nagle poczuł, że robiło mu
się jakoś tak słabo. Zastanowił się, kto tu zwariował: on czy ona.
— Co proszę? — zapytał słabo, próbując otrząsnąć się z szoku. Patrzył na
nią, jak na kompletną wariatkę. — Co za pierdolone ładunki? — Złapał ją za
ramiona i mocno nią potrząsnął, żeby się nieco obudziła. — Czy ty całkiem
oszalałaś? Miałaś zamiar wysadzić w powietrze korytarz pełen ludzi, do jasnej
cholery?! — wrzasnął i znów nią potrząsnął.
— Draco, to boli — jęknęła. — Puść mnie.
Zmniejszył uścisk, ale całkowicie jej nie puścił. Obawiał się, że wtedy
zaraz uciekłaby i niczego więcej by się
od niej nie dowiedział. Trzymał ją na odległość wyciągniętych ramion i
przyglądał się jej z rezerwą, jakby była tykającą bombą zegarową. Nie licząc
ogólnego nieładu, wyglądała dość normalnie, jak zawsze lekko roztargniona,
zatracona we własnych myślach i nie precyzująca słów.
— Pytam po raz kolejny, co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz?!
— Marnuję czas na kłótnię z tobą, idioto! — wrzasnęła poirytowana. Patrzy
na mnie, jakby miała do tego prawo, wściekł się w myślach. — Miałam zamiar
wysadzić kolejny posąg na szóstym piętrze, kiedy napatoczył mi się ten kretyn i
musiałam uciekać. Nic nie poradzę, że łatwiej było mi w górę niż w dół!
Draco wzdrygnął się. Zdał sobie sprawę, że im dalej w las, tym więcej
drzew i coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.
— Czekaj. Po cholerę wysadzasz kolejny posąg?!
Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Zakłopotała się, zdając sobie sprawę,
że ostatnio niektóre informacje niekoniecznie do niego docierały.
— Pansy przesłała mi wiadomość z Hogsmeade — wyjaśniła dużo spokojniej. —
Dumbledore wraca. Musisz iść na wieżę, ja zrobię ci zasłonę — powiedziała.
Draco puścił ją i potarł skronie. Odruchowo spojrzał na zegarek.
— Kiedy się z tobą kontaktowała?
— Kilka minut temu.
— Czyli jak zwykle mamy deficyt czasowy, no oczywiście — wymamrotał ze
zrezygnowaniem, a potem westchnął. Spojrzał na Corny z zaciętą miną. — Dobra,
idź na dół i rozwal coś, ale potem masz wrócić prosto do dormitorium!
Przewróciła oczami.
— Dobrze, już dobrze — żachnęła się. — Znów mi rozkazujesz.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował tak namiętnie, jakby to miał być
ostatni raz w jego życiu. Biorąc pod uwagę wszystkie działające w tej chwili
czynniki, było nawet to bardzo prawdopodobne.
— Idź już — szepnęła, gdy w końcu się od niej odsunął.
Po raz ostatni musnął jej usta.
22:51
Wrócił w sam środek walki. Miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie,
a jednocześnie, że w tym miejscu wszystko się zatrzymało na tę krótką chwilę, w
której pobiegł za Corny. Przybyło nieco gruzu i dymu, ale poza tym niewiele się
zmieniło. Nie można było określić, kto wygrywał, a kto przegrywał. Bitwa była
tylko jednym wielkim bałaganem, niczym więcej.
Draco uniknął zderzenia ze swoją kuzynką i zablokował zaklęcie Kingsleya,
który biegł z naprzeciwka. Potknął się o urwaną głowę posągu. Rowle nieustannie
siekał zaklęciami na prawo i lewo. Draco niehonorowo posłał Drętwotę w plecy
Amycusa, który ze śmiechem rzucał kolejne Cruciatusy na Ginny Weasley. Ginny
wydawała się tańczyć, gdy próbowała ich uniknąć. Dym był tak gęsty, że trudno
było zauważyć cokolwiek dalej niż na kilka kroków. Draco biegł na oślep, gdy
nagle poślizgnął się na kałuży krwi. Prawie przewrócił się na starszego
Weasleya. Rudzielec leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym chłopak go
zostawił chwilę temu. Chwila ta wydawała się być wiecznością. Upadek uchronił
Dracona przed zielonym promieniem, który uderzył w ścianę tuż nad nim. Posypały
się odłamki. Malfoy zasłonił przed nimi głowę przedramieniem, drugim zasłaniał
głowę Weasleya w rycerskim geście, którego sam nie rozumiał. Kolejne zaklęcie
trafiło w mur tuż przy uchu białowłosego i ogłuszyło go. Miał wrażenie, że
teraz wszystko działo się w zwolnionym tempie – widział śmierciożerców i
Zakonników, prących do przodu lub cofających się przed różdżką przeciwnika,
różnokolorowe świetlne smugi, śmigające we wszystkie strony, sypiący się ze
ścian tynk. Leżał płasko na podłodze, odcięty od wszystkiego przezroczystą,
dźwiękoszczelną ścianą, która z wolna zaczęła pękać.
Odgłosy walki z nagła uderzyły w niego, spotęgowane przez inny dźwięk,
huk wybuchu, który rozległ się piętro niżej i zatrząsł posadami zamku. Walczący
zatrzymali się na sekundę, paradoksalnie wszyscy tak samo zdezorientowani,
nawet Rowle przestał ciskać śmiercionośne zaklęcia, gdzie popadło. A potem
wszystko ruszyło od nowa.
Draco zerwał się na równe nogi.
23:07
Dobiegał do roztrzaskanej zbroi, która poprzednio zagrodziła mu drogę na
wieżę, gdy z dymu wyłoniła się postać Dumbledore’a. Tuż za nim truchtał Potter
z różdżką w ręku. Jednocześnie po drugiej stronie korytarza zrobił się jakby
większy bałagan i zza zakrętu wyłoniło się więcej śmierciożerców walczących z
jeszcze większą ilością Zakonników. Draco zamarł.
Ta historia będzie miała chyba nieco inne zakończenie.
KONIEC
TOMU PIERWSZEGO
_______________
Kilka słów na zakończenie. To się chyba posłowie nazywa.
Nie wiem, czy jesteście zaskoczeni. Ja jestem. Ta scena wyrosła mi w głowie nagle, bez ostrzeżenia, całkowicie burząc wszelkie inne wyobrażenia o finale tej części "Serca Smoka". Powstała nagle, bo nagle sam zaczął się pisać drugi tom, a ona musiała się do niego dostosować.
Co mogę powiedzieć na koniec? Dziękuję tym, którzy wytrwali ze mną do tej chwili i którzy będą czekać, na następną część. Postaram się jak najszybciej dokończyć pierwsze rozdziały i zacząć je publikować jeszcze w tym roku. Pewnie po świętach albo może jeszcze w ich trakcie. Ale zrobię to na pewno. "Serce Smoka" musi mieć prawdziwe zakończenie.
Pozostaje jedynie powiedzieć: do napisania!
EDIT.
Zapomniałam dodać poprzednio. Mam dla Was garść statystyk na koniec.
Tom pierwszy "Serca Smoka", razem z obydwoma prologami, liczy sto dziewięćdziesiąt jeden stron w Worksie (odpowiednik Worda) czcionką Times New Roman 10, przy czym każda kolejny rozdział zaczynany jest od nowej strony (trochę tak jak w książce, że nie ciągnę go na stronie pod poprzednim). Jest to razem, uwaga, 137258 wyrazów (słownie: sto trzydzieści siedem tysięcy dwieście pięćdziesiąt osiem).
Blog miał dwa adresy. Onetowy: serce-smoka.blog.onet.pl i blogspotowy: smoka-serce.blogspot.com. Blogspostowe serce-smoka było już zajęte w chwili przeprowadzki.
Pierwszy prolog opublikowałam siedemnastego maja 2011 na portalu onet.pl. Opublikowałam tam łącznie dwa prologi, dwadzieścia jeden rozdziałów oraz trzy bonusy. Ostatni rozdział na onet.pl został opublikowany trzynastego marca 2012.
Przeprowadzka na blogspot.com miała miejce piątego maja 2012, prawie rok od chwili, gdy "Serce Smoka" po raz pierwszy ujrzało światło dzienne. W sumie na Blogspocie pojawiło się siedem rozdziałów, jedna notka bonusowa oraz jedna informacja wyjaśniająca (sowia poczta).
Łącznie pod tymi dziewięcioma opublikowanymi postami zostawiliście sto dwadzieścia jeden komentarzy (do tej chwili, czyli szesnastego grudnia, 15:40), co średnio daje trzynaście komentarzy na jeden post.
Najczęściej wyświetlanym postem jest pierwsza część prologu - dwieście czterdzieści sześć wyświetleń. Najwięcej komentarzy (po trzydzieści) znajduje się pod rodziałami dwudziestym czwartym i dwudziestym piątym. Najrzadziej wyświetlany był bonus drugi (trzydzieści jeden wyświetleń), a najmniej komentarzy znajudje się pod rozdziałem dwudziestym drugim, jeśli nie licząc pierwszych dwudziestu jeden, pod którymi nie ma żadnych komentarzy (trudno byłoby przekopiować je z Onetu).
Łączna ilość wyświetleń "Serca Smoka" na dzień dzisiejszy liczy ponad dziesieć tysięcy (dokładnie 10961). W zwykłe dni, wyświetlenia wahały się w granicach 20-40, w weekendy od 50-100 i więcej.
Uważam, że mogę liczyć to za sukces. Dziękuję Wam.
Wasza,
Jak dobrze jest usłyszeć tę historię z perspektywy Dracona. Może nawet większe zmiany ubarwią tą scenę i cały następny tom. Nadal nachodzi mnie wrażenie, mam nadzieję, że nie omylne, iż Corny planuje coś wielkiego. Pozdrawiam i życzę nadmiaru weny na przyszłe rozdziały!
OdpowiedzUsuńJej, chyba nie tylko ja cierpię na bezsenność xD
UsuńCóż, ja tam uważam, że Rowling strasznie go skrzywdziła. Wszyscy jej Ślizgoni byli nadętymi dupkami, mówiącymi wprawdzie wiele "co to nie oni", ale jednak wielkimi tchórzami. Historia Dracona naprawdę powinna mieć inne zakończenie.
Co do Corny... Kurczę, co masz na myśli, mówiąc "coś wielkiego"? Sama nie wiem, co mam Ci na to odpowiedzieć.
Pozdrawiam.
Nie tyle bezsenność co wczesne wstawanie c:
UsuńSzczerze, racja. Tyle, że ona w moim mniemaniu nie pałała chęcią do większego wcielania w książkę historii z domu Węża. Więcej można tam czasem znaleźć o mugolach niż czarnej magii. Ale cóż i tak jej to dobrze wyszło!
Ach, Corny... ona jest dla mnie zagadką, jakby zwykła dziewczyna, choć niewiadomego pochodzenia, to jednak mam poczucie, że materializuje się w niej przyszła wersja wydarzeń, że wie o wiele więcej na niedostępne tematy niż powinna uczennica, aż w końcu, że ta spryciula sabotuje świat Czarnego Pana od Hogwartu! Ale oczywiście i tak pewnie nas zaskoczysz.
Ogólnie ciesze się ze natrafiłam na tego bloga, sama kiedyś (jak onet był jeszcze sprawny, a css'a nikt nie znał) pisałam, ale to dawno i nieprawda, lecz Dracon zawsze w moim sercu!
Kurczę, nie zazdroszczę. Zdarza mi się zasiedzieć do czwartej nad ranem, ale lepiej nie kłaść się do szóstej niż o szóstej wstawać xD
UsuńNo cóż, masz rację. Rowling potrzebowała czarnych charakterów i dlatego stworzyła Ślizgonów. Chyba jednak nie przewidziała, że nagle znajdzie się tyle osób, które zapałają ogromną miłością do Dracona ;p HP z natury ma wychwalać dobro i Pottera, a ganić czarną magię, ale coś tu jednak nie poszło jak trzeba xD
Mam spore plany odnośnie Corny, których Ci jeszcze nie zdradzę ;p Poznasz je na początku drugiego tomu. I obawiam się, że wiele osób znienawidzi mnie za to, co tam nabujałam. I stanowczo przestanie lubić Corny. Ale, jeśli mam być szczera, jestem strasznie podekscytowana tym nowym tomem. Wychodzi mi idealnie. Ale ciii... Nic nie pisałam xD
Ojej, ciepło się na sercu robi, gdy takie coś słyszę :) Dzięki bardzo. Ja również się cieszę, że Ci się podoba. Zawsze to miłe, gdy znajdzie się choć garstka osób, którym podoba się moja pisanina.
Zakładamy fanclub Dracona? xD
Jeeeja, urwałaś w taki momencie - zła kobieta z Ciebie Bea. Stopniowanie napięcia Ci wyszło, nie ma co. No i opisy śmierciożerców jakże realistyczne > dobra, jak ich sobie wyobraziłam to i tak mimochodem się uśmiechnęłam, ale to tylko moje spaczenie<
OdpowiedzUsuńWybacz mi, ze tak się ociągałam z przeczytaniem rozdziału, lecz miałam spore zaległości na blogach przez tą awarię. Ale przeczytałam i bardzo mi się podobało. Coś czułam, że zakończysz to troszkę inaczej i że jednak Dumbledore przeżyje tą sytuację. W sumie to bardzo się cieszę:D A scenka z Corny jak zwykle mnie zadowala :P
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero komentuję, ale wszystko się zwala na głowę od razu.
OdpowiedzUsuńScenka z Corny i Draco mistrzostwo świata. Bardzo podoba mi się ten Draco, którego poznajemy teraz. W sumie jest trochę podobny do tego mojego obecnego na Mandy.
I Dumbledore przeżyje to wszystko? Zaskakująco postanawiasz to zakończyć ;) w sensie, że pierwszy tom.