niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział pierwszy

 Dni naszego życia; część 2


Tydzień po tej rozmowie, Severus jak zwykle obudził się koło siódmej i ze zdziwieniem stwierdził, że jak nigdy dotąd, dni mijały mu szybko i zaskakująco podobne do siebie. Morgenstern nie prosiła już o księgi, ale tęsknie spoglądała w stronę sejfu, w którym były zamknięte. Pewnej nocy Severus wyniósł je wszystkie z domu. Przypuszczał, że gdyby dopadł ją większy głód, dziewczyna poradziłaby sobie z nim bez większego problemu. Wolał nie kusić losu.
Przyglądając się jej, jak opowiadała mu przy stole o błahych sprawach, które go nie interesowały, jak układała pasjansa w salonie, jak z ołówkiem w zębach leżała na podłodze, rozwiązując głupią krzyżówkę z najnowszego numeru Czarownicy, którą prenumerowała, Severus myślał, że widząc ją, nikomu nie przyszłoby do głowy, że ta dziewczyna miała cokolwiek wspólnego z czarną magią. Ma, miała czy będzie mieć. Ta drobna, prawie przez cały czas uśmiechnięta jak wariatka dziewczyna z włosami zaplątanymi w gruby warkocz. Wyglądała jak uosobienie niewinności, jak miły, dobry dzieciak z dobrego domu, który karmił bezpańskie koty, oddawał krew dla potrzebujących i przeprowadzał staruszki przez ulicę.
Severus nigdy nie wyglądał choć w połowie tak niewinnie. Nigdy nie był aniołem, w młodości popełnił wiele błędów, ale zdawało mu się jednak, że przez całe swoje życie nie zrobił nawet połowy z masy głupich rzeczy, w które wplatała się ta dziewczyna. Prawie widział, jak to wszystko zżerało ją od środka, jak pragnęło krwi, magii, mocy, jak w jej żyłach śpiewało TO. Zew Krwi wołający tylko o śmierć i zniszczenie. Żądający krwi. Dawno już nie była małą dziewczynką, która bawiła się w domu z innymi małymi dziewczynkami i pozwalała ciągnąć się za warkocze małym chłopcom. Severus nigdy nie zdawał sobie sprawy, że od zawsze czuł bijącą od niej czarną magię. Odkąd tylko pierwszy raz przekroczyła próg Hogwartu. Nieustannie kręciła się w pobliżu pretendentów na śmierciożerców: młodego Malfoya, Zabniego, Nottów, Avery’ego. Zrzucał to na nich, starał się kontrolować i nie zaprzątał sobie nią głowy. Teraz poznał swój błąd – gdy poczuł Zew płynący w jej krwi, nawet teraz, gdy nie używała czarnomagicznych zaklęć i nie dotykała niczego z nią związanego. Tego nie dało się tak po prostu pozbyć, choć Severus nie mógł powiedzieć, że nie próbował. Czarna magia pozostawiała ślad, głęboką rysę na duszy, nieodwracalnie zmieniała człowieka.
Nie mówił nic. Usunął ze swojego domu wszystko, co miało w sobie choć odrobinę czarnej magii, wyniósł księgi, eliksiry, przeklęte przedmioty. On nic nie mówił, nikt go o nic nie pytał. Była pod jego opieką, nikt mu nie mówił, co miał z nią zrobić, więc działał po swojemu. Nie nadawała się już do wychowywania, to co miało się ukształtować, było już w niej ukształtowane, a on mógł jedynie zamknąć czarną magię daleko od niej i nic nie mówić.

Jednej niedzieli został wezwany do Czarnego Lorda późnym wieczorem, po długich wakacjach, jak to ironicznie nazywał te kilka dni, które Mroczny dał mu na oswojenie się z nową sytuacją. Wrócił wczesnym rankiem i od razu padł na łóżko, w płaszczu, ubraniach i butach. Gdy się obudził, miał niesmak w ustach, a zegarek na nocnym stoliku wskazywał dziesiątą piętnaście. Bolało go całe ciało od niewygodnej pozycji, ubrania śmierdziały błotem, potem, krwią i zatęchłym powietrzem – to wszystko zawsze wypełniało Mroczny Dwór. Severus od razu wyniósł się do łazienki, razem z całą pościelą, która cała przeszła tym zapachem.
Schodząc, ze zdziwieniem zauważył, że jego córka musiała być jeszcze w kuchni, mimo późnej pory. Jeszcze na górnym korytarzu słyszał brzęk talerzy i sztućców, do tego doszedł szum wody. Najwyraźniej sprzątała po śniadaniu, które jego ominęło. Choć początkowo myślał, że pragnął samotności, teraz stwierdził, że potrzebował odciągnąć umysł od wspomnień. Potrzebował jej świergotania o tym, jak to Daphne Greengrass zniszczyła jej podręczniki na drugim roku.
— Ciężka noc? — zapytała, gdy wszedł w milczeniu i opadł na krzesło. Przed nim natychmiast zmaterializowała się kawa i talerz kanapek.
Tym razem jej koszulka głosiła rażąco czerwonymi literami, które odbijały się wyraźnie od czerni: Romeo musi umrzeć. Wydawało się, że z liter spływała krew i kapała na brzeg bluzki. Severus uniósł brwi. Może nigdy nie uznawał jej za osobę przesadnie romantyczną, jak każdego Ślizgona, ale żeby aż tak?
Kawa smakowała jak napój bogów. Severus szybko zapchał się kanapkami, postanawiając nie odpowiadać. Przecież nie musiał, mógł zignorować. Zresztą, był pewien, że dziewczyna nawet tego nie oczekiwała. Czasami zastanawiał się, czemu ludzie pytali o rzeczy banalne, tak beznadziejnie głupie jak to, czy miał ciężką noc, gdy wyglądał jak żywy trup. Czemu zadawali pytania, na które nie chcieli znać odpowiedzi? Zaraz pierwszego dnia Severus zauważył, że Morgenstern była mistrzynią pytań retorycznych i bzdurnych rozmów o pogodzie. Zawsze idealna, zawsze wiedziała, co należało powiedzieć, o co zapytać, jak powinny wyglądać pozory normalności. Szkoda, że on tego nie wiedział.
Siedząc naprzeciwko, wbijała w niego intensywne spojrzenie.
— Profesorze, czy… Mogę o coś zapytać?
— Właściwie, to już jest pytanie, Morgenstern — odparł od razu, nawet na nią nie spoglądając. — Ale chyba możesz. O ile nie będzie miało to związku z zeszłą nocą, Czarnym Panem, Dumbledore’em, Potterem i tym, dlaczego zgodziłem się na tę popieprzoną farsę z ojcostwem — zastrzegł, krzywiąc się nieznacznie. — Od razu mówię, że co do ostatniego, to nadal nie mam pojęcia.
Zamilkła na dłuższą chwilę, nie spuszczając z niego wzroku. Najwyraźniej jej pytanie mieściło się w obrębie któregoś z wyżej wymienionych tematów, na które nie wolno było rozmawiać w tym domu.
— Dlaczego został pan śmierciożercą? — rzuciła w końcu, ostrożnie.
Nie zmieniło to faktu, że Severus o mało nie zakrztusił się kawą.
— Słucham? — warknął nieuprzejmie, patrząc na nią takim wzrokiem, jakby co najmniej złożyła mu propozycję matrymonialną.
— Pytam, dlaczego został pan śmierciożercą, skoro pan tego tak nie cierpi — powtórzyła beznamiętnie, jakby wcale nie zadała bardzo osobistego pytania. Na dodatek Severus odniósł wrażenie, że miała ochotę przewrócić oczami. — Bo pan tego nie cierpi, trudno nie zauważyć. Dlatego nie rozumiem, dlaczego przyłączył się pan do Czarnego Lorda.
— Morgenstern — wycedził najspokojniej jak potrafił — obawiam się, że jest to pytanie z zakresu pytań o Czarnego Pana, czyli z pytań zakazanych.
Wzruszyła ramionami.
— Po prostu jestem ciekawa — odparła lekko, wstając i zabierając talerze do zlewu. Puściła wodę. — No bo przecież to, że był pan Ślizgonem nie oznacza, że musiał zostać tym, kim został, no nie? Na przykład Pettigrew był w Gryffindorze i został śmierciożercą, a…
— Twoja ciekawość kiedyś cię zgubi, Morgenstern.
— Już zgubiła — wymamrotała, a szum wody zagłuszył jej słowa. — Czyli pan nie odpowie? — dodała głośniej.
— A może to ty mi powiedz, dlaczego nie chciałaś zostać śmierciożerczynią, co Morgenstern? — odpowiedział złośliwie pytaniem na pytanie. — To jest równie interesująca kwestia.
Przez chwilę milczała i Severus uznał, że stchórzyła. Nie widział jej twarzy, ale był pewien, że się skrzywiła, a to poprawiło mu humor. Nawet uśmiechnął się paskudnie pod nosem, czego nie mogła widzieć, odwrócona do niego plecami i zajęta myciem brudnych naczyń.
— To nie tak, że nie chciałam — odparła w końcu grobowym głosem. — Nie, to znaczy, nie chciałam — poprawiła się szybko — ale moje chęci, czy może ich brak, to nie jedyny powód. Po prostu nie mam dobrej krwi. Tak mi powiedział jeden śmierciożerca na spotkaniu dla adeptów: że nie mam wystarczająco czystej krwi, nawet jeśli jestem córką profesora. To niedorzeczne — mruknęła do siebie.
— Nie widzę w tym nic niedorzecznego.
— Ale pana profesora przyjęli, a przecież niby krew mamy tę samą. A mnie nie chcieli. Skoro teraz jestem pana córką, to powinni…
— Moją i jakiejś przypadkowej mugolaczki, którą znaleźliśmy z Malfoyem w spisie osób z mojego rocznika — przerwał jej warknięciem. Jak ona chciała zerwać z czarną magią, do cholery, skoro wciąż marzyło jej się śmierciożerstwo? — Moja krew jest już i tak wystarczająco rozcieńczona przez małżeństwo mojej matki z mugolem, Morgenstern. — Niech się w grobie przewraca, kanalia jedna. — Dodając do tego mugolskie korzenie od twojej matki, sama widzisz, co wychodzi.
Odwróciła się do niego i oparła o blat szafki. Stwierdził, że wyglądała na zbyt zawiedzioną jak na osobę, która nie chciała. Przygryzła dolną wargę i nerwowo wyłamywała sobie palce.
— Czyli nic z tego? — rzuciła w końcu.
Popatrzył na nią jak na wariatkę.
— Morgenstern, z tego, co przedtem powiedziałaś, wyszło, że NIE CHCESZ być śmierciożerczynią. Teraz sobie zaprzeczasz.
— No bo ja… — zająknęła się. — Ja… Chodzi o to, że… Pan nie zrozumie — westchnęła w końcu z rezygnacją.
— To mi wytłumacz.
— No bo wszyscy Ślizgoni z mojego roku są czystej krwi — powiedziała z nutą zazdrości w głosie. — Wszyscy zostali śmierciożercami, nawet Tracey Davis, która boi się własnego cienia. Tylko ja zawsze inna niż wszyscy.
— I to jest twój największy problem, Morgenstern? Że nie jesteś jak wszyscy?
— Nie. To, że nie mogę się z nimi oficjalnie spotkać, żeby oni nie musieli się tłumaczyć przed wyższą instancją — odparła ze złością. — Pan nie wie jak to jest, gdy wszyscy deklarują, że cię lubią, a jak się pojawiasz, to starają cię omijać. Nie chcę być wyrzutkiem społeczeństwa.
— Świat nie kończy się na Ślizgonach, Morgenstern — powiedział spokojnie. — Są jeszcze inne domy.
— Może Gryffindor? — zakpiła. — Żaden Gryfon w życiu do mnie nie zagadał i pewnie nie zagada. Wbrew temu, co głosi legenda, to straszne cykory. No może prócz bliźniaków Weasley — stwierdziła, zmieniając na chwilę ton na lżejszy. — No ale bliźniacy to są wyjątki od każdej reguły. No i Granger, ale to były kontakty czysto służbowe, bo wymieniałyśmy się wiedzą. Krukoni większość czasu siedzą w książkach i nawet nie ma z nimi o czym pogadać, a jedyna czarna magia jaką znają, to rozmowy na luźne tematy — prychnęła złośliwie. — Na randkach zawsze pieprzą o pogodzie. O Puchonach to nawet nie wspomnę, bo ostatni Puchon, z którym rozmawiałam, uciekł w podskokach nim skończyłam pierwsze zdanie — wymamrotała ze złością, przewracając oczami. — Tak, panie profesorze, są jeszcze inne domy. Problem polega na tym, że nie można być Ślizgonem i przyjaźnić się z kimś z innego domu. To nie tak, że my nie lubimy nikogo innego — dodała, gdy Severus otwierał usta, żeby zaprzeczyć. — To oni widzą w nas jedynie przyszłych śmierciożerców. I to jest właśnie powód, dla którego nimi zostajemy.
Westchnął.
— Jak widać, są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają.
— Tak. A najgorsza z tego wszystkiego jest McGonagall… I proszę mnie nie poprawiać, profesorze, bo sam pan wie, jak jest! — rzuciła szybko, nim zdążył coś wtrącić. Kłapnął ustami, czując się idiotycznie. Strofowała go siedemnastolatka! Łypnął na nią urażonym wzrokiem. — Wszyscy wiedzą, że pan jej nie lubi, ona pana zresztą też nie bardzo, trudno tego nie zauważyć. Nie uważa pan, że trochę trudne i nieco dziwne byłoby, żebyśmy my ją lubili? Zresztą, dla nikogo nie jest tajemnicą, że Żelazna Dziewica traktuje nas jak przyszłych seryjnych morderców, gwałcicieli i degeneratów. I nikt z tym nic nie robi.
Severus bardziej zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe, że bardzo tajny przydomek, którym kobieta została ochrzczona jeszcze za czasu jego młodości, nadal funkcjonował w hogwarckim społeczeństwie i on, Severus Snape, nawet o tym nie wiedział. Tytuł Żelaznej Dziewicy został nadany profesorce na krótko przed jego odejściem ze szkoły jako uczeń. Morgenstern miała rację, wciąż nie pałali do siebie zbytnią sympatią, mimo licznych, acz nieskutecznych prób pogodzenia ze strony Dumbledore’a. Cóż, bywały rzeczy, których nie dało się wybaczyć.
— Morgenstern, w tym roku wstawiałem się za tobą u profesor McGonagall ze sto razy — odparł, celowo akcentując tytuł. — U dyrektora byłem drugie tyle razy i nie mów mi tu, że nikt nic nie robi.
— Ale ja nie powiedziałam, że PAN nic z tym nie robi — oburzyła się na to dziewczyna. — Założę się, że dyrektor powiedział panu, że absolutnie nie widzi w tym nic złego i że to pan mógłby przestać faworyzować Ślizgonów.
— O dyrektorze też nie masz za dobrego zdania — zauważył.
Wzruszyła ramionami.
— Trudno mieć dobre zdanie o kimś, kto przy każdej uczcie pożegnalnej daje sto punktów dla Gryffindoru za samo to, że szanowny pan Harry Potter przeżył kolejny rok.
— Potter dostaje je za zasługi, Morgenstern.
— Od kiedy pan profesor tak go broni?
Zamilkł, przyglądając jej się spode łba. Nigdy nie lubił z nią rozmawiać ani tym bardziej dyskutować, chociażby na temat eliksiru na zajęciach. Coś w tonie jej głosu zawsze sprawiało, że stawał się wobec niej agresywny. Albo przybierał rolę adwokata diabła, broniąc nawet osób, których nie trawił i nie miał zamiaru choćby tolerować.
Dziewczyna najwyraźniej uznała, że nic już z siebie nie wydusi, bo zaczęła w milczeniu zbierać ze stołu. Severusa zadziwiało, jak łatwo weszła w rolę pani domu, choć przecież wychowała się w mugolskim sierocińcu, gdzie trudno było o takie wzorce. Przyglądał się jej z delikatnym zainteresowaniem, jak wkładała chleb do szuflady, przykrywała folią niezjedzone kanapki i wstawiała talerz do lodówki, jak wylewała do zlewu jego zimną już kawę. Stwierdził, że mógłby ją nawet polubić, gdyby tylko nie wydawała się być na każdym kroku tak przerażająco idealna. Nie spotkał jeszcze drugiej osoby, która zawsze wiedziała, co powiedzieć, miała tak szeroką wiedzę na wszelkie możliwe tematy (Granger się nie liczyła), potrafiła dostosować się do każdej sytuacji oraz zależnie od aktualnych potrzeb była albo miła, sympatyczna i uśmiechnięta, albo wredna, pewna siebie i pyskata. A prócz tego bardzo, bardzo zaradna.
— Gdzie ty się tego nauczyłaś, co Morgenstern? — zapytał z ciekawością, gdy znów przybrała maskę grzecznej dziewczynki. — Pewnie potrafisz rozpłakać się na zawołanie, co?
— Chyba tak.
— Ile razy nabrałaś na to Malfoya?
— Ciągle pan pyta i pyta — stwierdziła beznamiętnie, odkładając umyte kubki na suszarkę. — A ja wciąż nie uzyskuję odpowiedzi. Wciąż nie powiedział mi pan, czemu został śmierciożercą.
— Ach to — mruknął, z teatralną przesadą udając, że całkowicie wyleciało mu z głowy. — Dlaczego… Co wiesz o profesorze Lupinie, Morgenstern?
Posłała mu zdumione spojrzenie przez ramię. Mówiło ono: co ma pudding do hipogryfa? Pewnie gdyby się uprzeć, znalazłoby się jakieś powiązanie. Severus założył ramiona na piersi i czekał.
— Noooo… — zaczęła dziewczyna elokwentnie. — No jest wilkołakiem… Był z panem profesorem na jednym roku w Hogwarcie, ale w Gryffindorze… — mówiła wolno, usilnie przypominając sobie wszystko, co majaczyło jej gdzieś w pamięci. — Przyjaźnił się z ojcem Pottera, z Syriuszem Blackiem i Glizdogonem. Znaczy z Pettigrewem — poprawiła się szybko, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
— Cóż, tym sposobem wyjaśnimy dwie kwestie. Albo może nawet i trzy — rzucił kwaśno. — Lupin był w Gryffindorze. Przyjaźnił się z Potterem i Blackiem. Wielki i zły nietoperz z lochów nie cierpi Gryfonów, a w szczególności Pottera…
— Znęcali się nad panem? — przerwała mu gwałtownie, siadając naprzeciw niego, na miejscu, które można było już nazwać jej.
— Wnioskujesz, czy wiesz? — Uniósł brwi.
— Wnioskuję.
— Jak rozróżnić, kiedy wnioskujesz, a kiedy wiesz?
Wzruszyła ramionami z pozorną nonszalancją.
— Nie panuję nad tym — odparła, uważnie dobierając słowa. Kreśliła palcem wzory na blacie stołu. — Czasem… — Przerwała, zastanowiła się. — Czasem zdarza mi się, że coś wiem, ale nie mogę tego wywołać. To przychodzi samo.
— Jak wizja? — dopytywał z jawnym zaciekawieniem.
— Nieee, chyba nie. Raczej jak… wspomnienie. Jakbym od zawsze wiedziała, ale po prostu o tym zapomniała. I, uprzedzając pana następne pytanie, nie, nie przemawiam nagle obcym głosem, potem tego nie pamiętając.
— Próbowałaś czytać z fusów? Fusów, kart, szklanej kuli, czegokolwiek?
Spojrzała na niego z urazą.
— Kpi sobie pan ze mnie? — fuknęła obrażona. — Czy ja wyglądam na jakąś stukniętą wieszczkę? Nawet nie chodziłam na wróżbiarstwo.
Zastanowił się. Na wieszczkę wprawdzie faktycznie nie wyglądała, ale z tą stukniętą to mógłby jednak dyskutować.
Przypomniało mu się, jak wiele lat temu czytał, że Zew miał czasem inne skutki uboczne niż ciągłe pragnienie krwi, śmierci i czarnej magii. Dziwne moce, które pojawiały się nagle i nie dawały się kontrolować. Albo dawały, ale jedynie za pomocą krwi. Nie wiedział jednak, czy jasnowidzenie w to wchodziło. Chyba że to był tylko zwykły dar jasnowidzenia, jak u Trelawney, tylko mocniejszy i bardziej świadomy, choć wciąż niedający się opanować. Może.
Do diabła, Snape, nie nadajesz się do wygłaszania moralizatorskich mów i nawracania zagubionych duszyczek na właściwą drogę. Masz do tego najmniejsze prawo ze wszystkich ludzi na tej ziemi.
— Powracając do twojego pytania, Morgenstern — zaczął z chłodną rezerwą, czując, że to bardzo, bardzo głupi pomysł. Spowiadanie się uczennicy, dodatkowo Ślizgonce, potrafiącej wszystko wykorzystać dla własnej korzyści, było nawet nie tyle głupie, co idiotyczne. Westchnął. — Nie będę się tłumaczyć, kajać, prosić o przebaczenie ani wyrażać skruchy, ale skoro już chcesz wiedzieć, to nie wstąpiłem w szeregi Czarnego Lorda tylko dlatego, że inni Ślizgoni to robili. Nie mam pojęcia, ile o mnie wiesz, w Slytherinie pewnie nie jest żadną tajemnicą, że moje dzieciństwo nie było cudowne i beztroskie, dodatkowo dochodziły do tego szykany ze strony Pottera i jego bandy. — Skrzywił się, słysząc gorzką nutę w swoim głosie. To nie powinno brzmieć, jakby się nad sobą użalał. On nigdy się nad sobą nie użalał.
— I wtedy przyszedł ktoś i powiedział, że może panu pomóc? — zaryzykowała stwierdzenie.
— Nie, nikt mi nie proponował pomocy, przynajmniej nie początkowo. Sam zainteresowałem się czarną magią, trzymałem się blisko innych Ślizgonów, na przykład koło Victora Avery’ego, ojca Caspiana Avery’ego, znasz go, w tym roku skończył Hogwart. — Kiwnęła głową jedynie dla formalności. — Dopiero później pojawili się śmierciożercy. Lucius Malfoy powiedział, że wie, czego pragnę i jak mogę to dostać. Jestem pewien, że wiesz, jak to działa, młody Malfoy musiał ci o tym mówić. Śmierciożercy interesują się takimi sprawami, jak dzieciaki z rodzin półczarodziejskich, nienawidzące swojej mugolskiej strony rodziny. Właśnie w ten sposób werbuje się nowych. Specjalnie wyznaczeni ludzie wypatrują osób, które kręcą się po podejrzanych lokalach, młodych, zdesperowanych, próbujących znaleźć rozwiązanie problemów w czarnej magii lub zwyczajnie ciekawych, co może im ona dać. Obiecuje się takim złote góry, moc, władzę, potęgę i inne takie dyrdymały, wciągając głębiej, żeby w końcu zrobić z nich młodych adeptów, a w konsekwencji nowych, obiecujących śmierciożerców. Zanim się obejrzysz, już jest za późno. Jednym się to podoba, innym szybko przestaje, ale wtedy zauważają, że nie ma już odwrotu. Czarna magia jest jak narkotyk – nie możesz przestać i wciąż chcesz więcej i więcej, dopóki cię nie opanuje i nie zniszczy. Wiesz, jak to jest, nie zaprzeczaj, że nie.
— Nie miałam zamiaru.
— Doskonale to znasz, prawda, Morgenstern? Oczywiście, że tak — odparł za nią prawie natychmiast, nawet nie udając, że czeka na odpowiedź.
— Skoro pan to wie, to po co pan pyta? — Przymknęła powieki i wbiła wzrok w punkt gdzieś nad jego głową. Severus dopiero teraz dostrzegł ciemne sińce pod jej oczami, większą niż zwykle bladość skóry. Była doskonałą aktorką, wiedziała jak przyćmić to, co widoczne było nawet na pierwszy rzut oka. — Co pan jeszcze chce wiedzieć? — zapytała napastliwie, patrząc mu w oczy. — Czy w dzieciństwie wyrywałam skrzydełka muchom i rzucałam kamieniami w bezpańskie koty? Czy szczypałam inne dzieci podczas wspólnej zabawy i bluźniłam w kaplicy w czasie niedzielnej mszy? Czy kogoś zabiłam? Chce pan to wiedzieć?
— A zabiłaś?
Wzruszyła ramionami.
— Może tak, może nie. Czasem zdaje ci się, że coś jest twoją winą, a to tylko ciąg zdarzeń, na które nie masz wpływu. To jak domino, które rusza dokładnie w momencie, w którym ty chcesz, żeby ruszyło, ale nie możesz go przyśpieszyć ani zatrzymać. Nie masz na to wpływu.
Wstała od stołu. Severus zauważył sztywność w jej ruchach. Nalała wody do czajnika, a potem wstawiła go na gaz. Wyjęła z szafki dwa kubki i nasypała do obu kawy po trzy łyżeczki, nie pytając o nic Severusa, jakby doskonale wiedziała, że pomyślał właśnie o kawie w chwili, gdy skończył swoją patetyczną przemowę zgorzkniałego śmierciożercy. Severus dawno już zauważył, że Ślizgoni pili kawę w nadmiarze, dużo więcej niż mieszkańcy innych domów razem wzięci.
— Chyba nie bardzo zrozumiałem, Morgenstern — powiedział w końcu, gdy postawiła przed nim kubek wypełniony po brzegi napojem bogów, czarnym jak noc, mocnym jak sama śmierć. Zastanawiał się, gdzie nauczyła się pić taką kawę. — Nie da się zabić kogoś przez przypadek, Morgenstern. — Starał się, żeby jego głos był rzeczowy, a nie moralizatorski. Ślizgoni nie cierpieli, jak prawiło się im morały. — Czarna magia to nie przypadek. Trzeba chcieć spróbować, żeby cię opanowała, a nie tylko otworzyć pierwszą lepszą księgę z nudów.
Westchnęła. Powinna teraz powiedzieć, że było jej bardzo przykro, że ona nie chciała, że to nie jej wina, że nie miała z tym nic wspólnego, że to po prostu się stało, a ona była tam tylko przypadkiem. Powinna teraz zacząć się gorączkowo tłumaczyć, nawet jeśli Severus nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Powinna czuć skruchę i obiecywać poprawę. Powinna. Jednak żadne z tych słów nie padło z jej ust i nie miało paść. Severus dobrze wiedział, co zaraz powie i wiedział też, że to mu się nie spodoba, że nie to powinna powiedzieć i że nie tego on powinien od niej oczekiwać. Ale to była Morgenstern.
— To nie był przypadek, to było tylko niekontrolowane zrządzenie losu, które doprowadziło do tragedii — powiedziała wyzutym z emocji tonem. Jej twarz była skryta za maską idealnego spokoju. — Kto jak kto, ale akurat pan powinien mnie zrozumieć.
A jednak. Prośba o przebaczenie, prośba o zrozumienie. Może jednak źle ją ocenił, może widział w niej jedynie to, co chciał widzieć. Albo to, co chciała mu pokazać. Noszenie maski było jedyną skuteczną formą obrony. Ale w jej oczach nie było nawet odrobiny skruchy. On sam też pewnie wiele razy tak patrzył na innych. Czasem trzeba stanąć ponad tym i iść dalej. A potem jest tylko gorzej.
Bezmyślnie skubała warkocz, wyciągając z niego cienkie czarne pasma, a on szybko przestał być idealnie ułożony. Severus nie mógł określić, czy był to wyraz zdenerwowania czy znudzenia. Jeśli zdenerwowania, zatem czym? Zdradzeniem jemu swojego największego sekretu czy może braku zrozumienia z jego strony? A może po prostu zatopiła się w swoich wspomnieniach.
— Powiedz mi jedną jedyną rzecz, Morgenstern — rzucił ostrzej niż zamierzał na początku. — Tylko jedną. Dlaczego przez ostatni rok siedzieliście cicho, nie bawiliście się w czarną magię, dlaczego Malfoy tak uparcie uciekał przed byciem śmierciożercą, dlaczego wszyscy Ślizgoni od tego uciekali, a teraz nagle wam się odmieniło? Mój nieszczęsny rozum nie potrafi tego ogarnąć.
Podniosła na niego wzrok znad swojego kubka z kawą i spojrzała mu prosto w oczy. Mógłby użyć legilimencji, mógłby zajrzeć do jej umysłu, bez problemu przedrzeć się przez tę barierę, którą skutecznie wznosiła w swojej głowie. Tak, mógłby to zrobić. Ale czy chciał ujrzeć to wszystko, co czaiło się we wszystkich mrocznych zakamarkach jej umysłu? Czy nie miał dość własnych koszmarów?
— Nie mogę tego panu powiedzieć — powiedziała w końcu, a głos zadrżał jej niezauważalnie przy prawie samym końcu zdania. — Przyrzekłam, że nikomu tego nie powiem.
— Co? — zachłysnął się powietrzem. — Komu to przyrzekłaś? Co przyrzekłaś? — Co takiego zrobiłaś, co zrobiliście, że nie możesz tego powiedzieć? — To co do niego napłynęło, to nie była złość. To nawet nie była irytacja. To był niepokój, który nadawał jego głosowi ostre nuty. — Zabiłaś kogoś? Swoich rodziców?
Spojrzała na niego, krzywiąc się z niesmakiem.
— Moi rodzice mają się dobrze — odparła z niechęcią, jednym ruchem dłoni odrzucając warkocz do tyłu. — Ojciec jest lekarzem, a matka prawnikiem.
Severusowy mózg stwierdził, że to za dużo informacji na raz. Musiał szybko przerzucić się ze skrajnego niepokoju na skrajne zdziwienie. Corny Morgenstern siedząca w jego kuchni i opowiadająca o swoich mugolskich rodzicach, to było za dużo jak na jednego Severusa Snape’a.
— Znasz swoich rodziców?
Wzruszyła ramionami.
— Widziałam ich kilka razy, ale tylko z daleka. Mieszkają w Londynie, kilka przecznic od mojego sierocińca, mają trójkę dzieci w wieku piętnastu, trzynastu i sześciu lat, przy czym żadne z nich nie jest magiczne. Dwójka starszych na pewno, najmłodsze nie wykazuje objawów. Są jak najbardziej zwyczajną rodziną bez żadnych dziwactw, bez podejrzanych spraw, bez tajemnic. Jedynie bardzo dawno temu, urodziło im się nieco porąbane dziecko, taka mała wiedźma, którą od razu podrzucili pod drzwi najbliższego sierocińca.
— Mówisz to tak, jakby cię to w ogóle nie obchodziło — stwierdził.
— Przyzwyczaiłam się — odparła beznamiętnie. — Zresztą, też by pan tak mówił, gdyby był na własnym grobie. Niech pan tak na mnie nie patrzy, to nie moja wina. Sfingowali moją śmierć, wystawili mi ładny, mały pomniczek i już, po kłopocie — dodała, uśmiechając się gorzko. — Clarissa Rebecca Madison oficjalnie nie żyje od siedemnastu lat.
Severus musiał przyznać, że choć jego ojciec był kanalią, nigdy nie wpadłby na taki pomysł. Może był na to za głupi?… Ale sfingowanie śmierci własnego dziecka… To przechodziło ludzkie pojęcie, nawet pojęcie Severusa, który myślał, że w życiu widział już wszystko. Dopóki nie spotkał Morgenstern.
— I to dlatego?
—Dlaczego co?
— Dlatego zainteresowałaś się czarną magią, Morgenstern?
— Bo rodzice mnie nie kochali? — prychnęła, przewróciła oczami. — No proszę pana, profesorze. To śmieszne. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Jak Godric Salazarowi, tak Salazar Godricowi [1], nie będę się im pakować w życie.
— Więc?
Zawahała się.
— Ja… Naprawdę chce pan to wiedzieć? — zapytała, a w jej głosie brzmiała nadzieja. Nie wiedział tylko, czego to była nadzieja. Że będzie mogła w końcu to wszystko z siebie wyrzucić, czy może tego, że jednak nie będzie musiała?
— Nie, nie chcę — odparł zgodnie z prawdą. — Ale mimo to powiedz.
— Miałam osiem lat.
— Proszę?
— Miałam osiem lat, gdy to się stało — wyjaśniła ze zmęczeniem. Zamilkła na chwilę, zatraciwszy się we wspomnieniach. — Mieliśmy kiedyś u nas w sierocińcu jedną opiekunkę. Nazywała się Sarah Smith. Rozumie pan? — zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. — Tak zwyczajnie i przeciętnie – po prostu Sarah Smith, zwykła Sarah Smith bez żadnych udziwnień, bez niecodzienności. Ona była więc tą przeciętną Sarah Smith, a ja nie byłam ani przeciętna, ani zwyczajna i nawet nie miałam normalnego imienia. Kto w ogóle nazywa dziecko Ceridwen? — prychnęła ze złością. — Jakby mało było normalnych imion. Nawet na “c”. Clary, Cassandra, Cornelia, Constancia, nawet pieprzona Cleopatra. Ale Ceridwen? No proszę was, kto w ogóle wymyślił takie powalone imię?
Severus odchrząknął znacząco, gdy zdał sobie sprawę, że za bardzo zbaczali z tematu. Najwyraźniej Morgenstern bardziej nienawidziła swojego dziwnego imienia niż tę całą do bólu przeciętną Sarah Smith. Jak Tonks, która kazała mówić do siebie po nazwisku, bo matka nazwała ją Nymphadora.
Dziewczyna otrząsnęła się, przerywając swój monolog. Przez krótką chwilę milczała, jakby zbierając zgubiony wątek. Podciągnęła nogi pod brodę i zaczęła kiwać się na krześle w tył i w przód. Miała nieobecny wzrok.
 — Sarah Smith. Przyszła do nas, gdy miałam sześć lat. Prócz przeciętnego imienia i nazwiska nie była przeciętnie neutralna. Jednego dnia tak mnie pobiła, że gdy wieczorem przebierałam się w piżamy, musiałam zerwać bluzkę z pleców razem z zaschniętą krwią i skórą. To był przerażający ból. Zaciskałam zęby na poduszce, żeby nie krzyczeć. Ja… — zacięła się nagle. Nie patrzyła mu w oczy, a jej wzrok skakał po ścianie nad jego głową. — Pan musi zrozumieć — powiedziała prawie błagalnie. — Ja nie mogłam pozwolić, żeby się do mnie jeszcze kiedyś zbliżyła. Żeby zbliżyła się do kogokolwiek. Wiedziałam, że zawsze przed snem bierze tabletki nasenne i jeszcze jedne, które leżały na jej nocnym stoliku. Jak sobie teraz pomyślę, to chyba były psychotropy. Rozumie pan? Była stuknięta i wysłali ją do nas, bo nigdzie indziej jej nie chcieli. — Zaśmiała się bez wesołości. — Tamtego dnia ukradłam naszej dyrektorce butelkę whisky, której piła tyle, że nawet by nie zauważyła zniknięcia jednej. Gdy wszyscy byli już w łóżkach, poszłam do pokoju Sarah i kazałam jej połknąć wszystkie swoje tabletki, dwa opakowania, a potem popić je całą butelką whisky. Patrzyłam jak umiera i nic. Po prostu czułam, że w końcu stała się sprawiedliwość, że tak powinno być.
Ciszę, którą nastała, można było kroić nożem. Mózg Severusa miał pewien problem z przetworzeniem informacji. Mistrz Eliksirów patrzył na dziewczynę z otępieniem, próbując objąć rozumem to, co od niej usłyszał. Co najgorsze, nie miał z tym najmniejszego problemu. Sam miał osiem lat, wiele razy musiał gryźć pięść, żeby jego płaczu nie słychać było przez ścianę. Sam wiele razy miał ochotę zamordować.
Czy gdyby wtedy potrafił to, co ona, zrobiłby to samo?
— Co to znaczy zmusiłaś ją? — zapytał w końcu i przeraził się swojego głosu. Był lodowaty i pozbawiony jakichkolwiek uczuć. — Jak?
— Draco mnie tego nauczył — odparła cicho, nie zaprzestając kiwania. Jak pajacyk z pudełka, w przód i w tył, w przód i w tył. — To nie jest łatwe, ale trzeba po prostu mocno skupić myśli. Ja… Ja widziałam kiedyś, jak zmusił swoją ciotkę, żeby skoczyła z czwartego piętra. Kazałam mu mnie tego nauczyć, ale i tak do tej pory jest w tym lepszy. Mnie potrafi wytrącić jakiś hałas, krzyk, uderzenie, a jego nic. Staje się niczym głuchy, ślepy i nieczuły na otoczenie.
To… To chyba przerażające, pomyślał Severus. Był pewien, że miał szeroko otwarte oczy ze zdumienia i prawie cieszyło go, że dziewczyna na niego nie patrzyła. Do tej pory widział, jak młody Malfoy robił dziwne, prawie niemożliwe rzeczy, jak zdenerwowany rzucał śmierciożercą o ścianę jednym ruchem dłoni, jak przesuwał meble spojrzeniem, wciąż miał przed oczami Mroczny Dwór drgający, trzęsący się w posadach… Ale nie słyszał nigdy, żeby Malfoy potrafił zabić kogoś myślą. Żeby potrafił rzucać Imperiusa bez różdżki, niewerbalnie.
Najstraszniejsze było jednak to, że nie tylko on.
To niemożliwe, twardo stwierdził Severus w myślach. To najzwyczajniej niemożliwe. Przecież nawet Dumbledore czegoś takiego nie potrafił, sam często powtarzał swojemu Mistrzowi Elikirów, że przydałaby mu się zdolność wnikania w ludzkie umysły i odwodzenia ludzi od straszliwy rzeczy. Skoro najpotężniejszy czarodziej świata czegoś takiego nie potrafił, niemożliwe, żeby byle dzieciaki to umiały. To było po prostu niemożliwe.
— To możliwe — powiedziała chłodno Morgenstern, doskonale odgadując jego myśli. — Ale nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. Ja… Ja staram się tego nie używać. Po tym, Sarah Smith, nie zrobiłam już nigdy nic takiego. Choć jak tak sobie dobrze pomyślę, to kilka razy wyszło mi coś, co chyba kwalifikuje się jako przez przypadek.
— Co to znaczy przez przypadek, Morgenstern? — zapytał grobowym głosem. Czuł nadchodzący z wolna ból głowy. — Chyba ustaliliśmy, że nie da się nikogo zabić przez przypadek.
Spojrzała na niego nieco wystraszona.
— Ja… Chodzi o to… Tego nie da się czasami kontrolować. Na przykład, gdy jestem wystraszona albo spanikowana. To… to dzieje się samo, ja tego nie chcę.
Severus zamknął oczy i potarł nasadę nosa. To było nieco za dużo, jak na jeden raz. Za dużo informacji. Stwierdził, że tym razem naprawdę miał już dość i bez słowa wstał od stołu. Nieco chwiejnym krokiem wyszedł z kuchni. Zamknął się w swojej sypialni i dopiero tam odetchnął głęboko.
Nigdy nie był przesadnie emocjonalny, od zawsze miał małe problemy z okazywaniem uczuć, nawiązywaniem nowych znajomości i dlatego wpasował się w społeczność Domu Węża prawie idealnie, choć i tam uważany był za mruka i nieuprzejmego outsidera. Słuchając Morgenstern doszedł do wniosku, że on przynajmniej miał jakieś konkretne pobudki, zostając śmierciożercą i przez jakiś czas nawet czerpał z tego przyjemność. Prawda, pożałował tego szybko, jak i żałował wielu innych rzeczy, ale coś z tego miał. Morgenstern była tak wyprana z wszelkich emocji, że trudno było stwierdzić, czy była jeszcze człowiekiem, czy już tylko maszyną do zabijania. Jeśli ona taka była, ona, która twierdziła, że miała dość czarnej magii, to co z Malfoyem? Co z Zabinim, który stał za przyjacielem jak cień, lojalny i gotowy iść za nim w ogień? W takim razieco z młodszym Nottem wpatrzonym w białowłosego jak w obrazek? A z Parkinson, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi adeptów? Caspianem Averym, który zapamiętale wykonywał każdy rozkaz młodego Malfoya? Czy oni wszyscy tak na to patrzyli? Zabijali, ale sami nie wiedzieli czemu? Nie czuli nic – ani radości, ani żalu?
Severus doszedł do wniosku, że chyba nie chciał tego wiedzieć.

_______________

Opis do tytułu: Dni naszego życia – (ang. Days of our Lives) amerykańska opera mydlana emitowana nieprzerwanie od 1965 roku przez stację NBC.
[1] Jak Godric Salazarowi, tak Salazar Godzicowi – mugole mówią: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Rozwiałam wątpliwości niektórych, czy Corny naprawdę jest córką Severa. Nie może być. Jej rodzice mają się dobrze i żyją spokojnie gdzieś w Londynie. Nazywają się  Pheobe i Timothy Madison, są szczęśliwym małżeństwem z trójką dzieci i sekretem. Trochę jak państwo Dursley.
Wiem, że nienawidzicie mnie za to, co tu powstało. Wiem, że się nie spodziewaliście, nie oczekiwaliście i nie podoba Wam się takie rozwiązanie. Mnie też się kiedyś nie podobało. Po tym, jak jedna taka historia o takiej Corny umarła w zarodku, źle stworzona, źle opracowana. 
Chcecie wiedzieć? 
Dawno, dawno temu była inna Corny. Miała na imię Cornelia, nie Ceridwen, nosiła krótkie, wyzwające sukienki z ogromnymi dekoltami i imprezowała do woli. Ale poza tym, że była wredna, arogancka, niemiła i należała do Gryffindoru, niewiele różniła się od obecnej Corny. No może tym, że nazywała się Riddle. 
Czemu Wam to piszę? Nie wiem.
Co mam na swoje wytłumaczenie? Nic. Chyba stęskniłam się trochę za tamtą Corny. Za Corny, która radziła sobie ze wszystkim, która nie bała się własnego cienia, która nie była zależna od Dracona i Blaise'a. A może... Może nasza droga Corny Morgenstern zawsze taka była, nigdy zła, ale też nie do końca dobra. Myślę, że postanowiła zmienić wszystko razem ze zmianą imienia, ale Ceridwen zawsze się gdzieś tam kryła, gotowa zająć swoje miejsce. Ale po co ja Wam to wszystko piszę.
Nie wiem, czy pokazują Wam się powiadomienia o nowych rozdziałach. Coś tam próbowałam z tym zrobić, ale jak sobie poczytałam na stronie Bloggera, to mi ręce opadły. Przypadłość to częsta i niestety nieuleczalna. Blogger nic z tym nie robi. Chyba przeproszę się z Onetem.

Wasza,

21 komentarzy:

  1. Hmmm... Rodzice mają się dobrze to cudowna wieść. Jednak mogłabyś mi wyjaśnić po czym jej rodzice poznali, że jest niezwykła? Bardzo mnie to interesuje. Możesz to opisać w jakimś rozdziale, albo odpowiedzieć w komentarzu - zostawiam pełną dowolność :). A no i jakim cudem mugolska dziewczyna znalazła się w Slytherinie? Musi być na to jakieś wytłumaczenie i ja się go domagam! Nie ma tak lekko!

    Ta rozmowa była dziwna. Nigdy nie posądziłabym Severusa o taką rozmowę. Zaskoczył mnie oczywiście na plus. Z kolei jeśli chciałaś żeby Corny zaczęła przerażać to Ci się udało. Zaczęłam się jej trochę bać i czekam na kolejną jej ewolucję w dalszych rozdziałach. Sev też mnie bardzo zaskakuje. Ta szczerość i te próby uchronienia dziewczyny przed czarną magią nie są do niego podobne.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o pierwszą część komentarza, mogę wyjaśnić Ci od razu, nie będzie to miało żadnego znaczenia dla dalszej fabuły i chyba nie pojawi się w rozdziałach. To mało ważna sprawa. Po prostu wokół Corny zaczęły krążyć przedmioty - jako niemowlę tworzyła wokół siebie coś jakby pole elektryczne i wszystkie małe przedmioty unosiły się w powietrze. Może czarodziejskich rozdziców by to nie przeraziło, ale mugoli już tak. A jak trafiła do Slytherinu? Tak samo jak Potter do Gryffindoru - wystarczy mocno chcieć i poprosić. Draco i Blaise zrobili z niej rasową Ślizgonkę.

      Cóż, ta rozmowa jest bardzo dziwna. Sześć stron dialogów, wyobrażasz to sobie? Byłam przerażona. Ale wolałam wyjaśnić to w dialogach, niż w opisach. Myślę, że tak sprawdziło się lepiej.

      Fakt, Snape jest nieco inny. Ale mówimy o znudzonym, zmęczonym i trochę wkurzonym człowieku, który znów został wplątany w coś, w co za żadne skarby świata nie wetknąłby swojego dużego nosa. Przedstawiłam go w sposób, w jaki go widzę. Tutaj jest odrobinę inny niż na "Dzieciach", ale niezmiennie snape'owski. Po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie pokazać jego drugiej strony natury - tej zmęczonej życiem i zawiedzionej śmierciożerstwem.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Fakt nie pomyślałam, że mogła poprosić jak Potter - najbardziej banalna rzecz wyleciała mi z głowy. Biedni mugole może myśleli, że zwariowali. Przykre, że tak szybko pozbyli się swojej córki, ale czasami tak jest.
      Fakt trochę odczułam długość tej rozmowy, ale wyjaśniła ona wszystko lepiej niż przemyślenia. Corny jest też tutaj inna. Zupełnie inna, boję się co dalej z niej wyrośnie.

      Snape masz rację jest zmęczony życiem. Granie podwójnego agenta nie może należeć do łatwych, bo przecież wszystko musi być dopracowane do perfekcji. Draco go w to wplątał i śmiem wątpić, że nasz Profesor nie omieszka mu się za to odpłacić. Jedak jakby nie patrzeć Sev robi dobry uczynek ;)

      Usuń
    3. Najprostsze rozwiązania leżą najdalej ;) Co do rodziców Corny, to ja w ogóle się nad nimi nie lituję. Stworzyłam ich takich, a nie innych i może dlatego wiem, że nie trzeba się litować. Ale z drugiej strony wiem też, że bardzo tego żałują i pewnie drugi raz rozegraliby to inaczej.

      Morgano, strasznie się dłuży? Sama nie wiedziałam, jak tu coś wywalić z tego, ale i tak na blogu pojawiła się mocno okrojona wersja, poprawiona setny raz. Więc powinniście się cieszyć.

      Hah, tylko mu tego nie mów, bo nie spodoba mu się fakt, że w jakiś sposób zrobił dobry uczynek ;) Jego wredna ślizgońska duma poczułaby się urażona. Ale tak, on sam chyba do końca nie zdaje sobie sprawy, że nie tylko musi, ale też chce pomóc Corny. Myślę, że to przez to, że są do siebie bardzo podobni.

      Usuń
    4. Dobra, dobra nie pisnę mu ani słówka. Niech sobie myśli co tak chce ten Severus :D. Myślę, że on w Corny odnajduje część siebie. Zagubioną istotę, która musiała sobie dać radę sama w całkiem obcym świecie. Która była pozostawiona sama sobie i wybrała złą drogę. Ufam, że gdyby Sev miał normalną rodzinę w sensie ojciec nie uważałby go za dziwoląga z powodu jego magicznych zdolności to on nigdy nie zostałby poplecznikiem Czarnego Pana. Tak przynajmniej ja sądzę.

      No troszkę się dłuży, ale powiem szczerze, że jak raz na jakiś czas taki rozdział się zdarzy to się świat nie zawali :).

      Usuń
    5. Hm, myślę, że tak, że gdyby ojciec go zaakceptował, jego historia skończyłaby się inaczej. Spójrzmy na przykład na Hermionę albo innych mugolaków. Ale jednych taka sytuacja łamie, a innych nie, Potter nie miał wcale lżejszego życia. Z drugiej strony, na to, że Sever wybrał taką drogę, a nie inną, złożyło się wiele czynników. Na przykład, ojczulek naszego drogiego Harry'ego Pottera.

      Usuń
    6. Masz rację. Mnie się jednak wydaje, że na wybór drogi życiowej największy wpływ mają rodzice - nie jedyny, ale największy. I nie chodzi mi też o to, że mając wspaniałych rodziców nie możemy skończyć źle... Tylko po prostu z reguły tak bywa, i żeby nie było nie generalizuje. James Potter... Postać która była taka hop do przodu, że jej tyłu brakło. Wszystko po prostu od otoczenia jakie mamy wokół siebie czyli rodziców, znajomych, nauczycieli... Jednak Sev nie był zły. Chciał ocalić Lily. Kochał ją i potem wybrał dobro ;)

      Usuń
    7. No tak, ja wiem, że przykład rodziców ma wielki wpływ na nasze dalsze życie, itede, itepe. Ale zdarza się, że dzieci za wszelką cenę chcą zrobić na złość rodzicom i stają się całkiem inni - dzieci przykładnych obywateli stają się złoczyńcami, a dzieci złoczyńców przykładnymi obywatelami. Ale to tak naprawdę wyjątki i, niestety, Sever się do nich nie zalicza.

      A wiesz, że ja na koniec to się załamałam z tej jego wielkiej miłości do Lily? ;) No bo zobacz, upadają teraz wszelkie teorie o jego córkach, żonach, kochankach, ulubienicach, bo skoro całe życie kochał Lily, to takowych nie posiadał xD

      Usuń
    8. No też to napisałam, że mając cudownych rodziców można zostać złoczyńcą.

      xD matko no każdy ma jakąś wadę, nie? W przypadki Seva jest to po prostu miłość do Lily, której notabene nie rozumiem, ale no cóż ponoć o gustach się nie dyskutuje. Kochał, kochał, ale to nie znaczy, że nie mógł mieć kochanki, z którą miał dziecko. Facet nie raz kocha jedną kobietę, a na boku ma miliony innych..... ale do Severusa coś takiego nie pasuje... Ech, masz rację teoria o jego podbojach miłosnych upadła! xD

      Usuń
    9. Taaa, w tym przypadku gust Severa pozostaje pod znakiem zapytania... Ale wiesz, moim zdaniem to bardziej fascynacja, podsycana tym, że nie mógł jej mieć, niż prawdziwa miłość.

      Hah, Severus Snape kobieciarz? xD Nie mogę go sobie takiego wyobrazić ;p Podboje miłosne Severusa Snape'a! Bea umarła w mękach ze śmiechu xD

      Usuń
  2. Podziwiam cię, że cały rozdział to jest z jednej strony jedynie rozmowa, ale z drugiej, to taka rozmowa :D Przeraziła mnie wzmianka o Malfoyu i o tym ile on potrafi. Jednak twoja bohaterka jest nie gorsza, także posiada niespotykaną moc. Więc czemu nie zabiła jeszcze Severusa, by móc dobrać się do ksiąg? :D
    Przykra jest także historia dzieciństwa dziewczyny, jeszcze gdyby została po prostu oddana do tego domu dziecka. Ale wybudować pomnik i udawać, że dziecko nie żyje? Bezduszność.
    Powalił mnie też opis innych domów w wykonaniu dziewczyny - "... ostatni Puchon, z którym rozmawiałam, uciekł w podskokach nim skończyłam pierwsze zdanie." Świetna rekomendacja :D
    Wpadłam na mały błąd - raz pisałaś, że gdy Corny zabiła swoją opiekunkę miała osiem lat, a raz sześć. Gdzieś tam było coś takiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corny nie jest wcale taka niezwykła. To po prostu czarna magia, to samo działo się przecież z młodym Tomem Riddle'em. Może miała nieco więcej zdolności niż przeciętny dzieciak w jej wieku, ale z czasem się to przytarło i gdyby tego nie rozwijała, teraz byłaby całkiem normalna. Ale czarna magia zmienia człowieka.

      Hah, zamordować Severa? Leire, błagam, toć to świętokradztwo. A ona przecież próbuje być dobra. Marnie jej to wychodzi, ale jakoś tam próbuje. Nie wiadomo, czy się uda.

      Jej, to nie miało na celu urazić Puchonów, ależ skąd xD Tylko wiesz, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jak przyjaźnisz się z Malfoyem, to mieszkańcy innych domów za bardzo za tobą nie przepadają. Takie życie.

      Corny miała sześć lat, jak opiekunka pojawiła się w sierocińcu, osiem, gdy się jej w końcu pozbyła. To nie był błąd.

      Cieszę się, że wpadłaś.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Byłaby, ale nie jest ;) Domyślam się, że szybko nie wyzbędzie się ochoty na czarną magię?
      Wiem, to był tylko taki żarcik, nie byłabyś zdolna do takiego posunięcia :)
      Próbowałam znaleźć jakiś wyjątek ze Slytherinu, który by jednak dobrze odnalazł się w towarzystwie z innego domu, jednak nie udało mi się. Co racja to racja, mają oni specyficzne podejście co do Ślizgonów, ale też nie bezpodstawne :)
      A to przepraszam, mój błąd (w sumie ciekawe, że wytrzymała, aż dwa lata z tą kobieta).
      Ja także i pozdrawiam, L. ;*

      Usuń
    3. No fakt, trochę ponadmagiczna jest. Uwielbiam takie wątki ;p Właściwie, po co czytać o jakiejś biednej dziewuszce, która jest do obrzydzenia przeciętna? Nawet wstrętna Bella ze "Zmierzchu" miała jakieś tam zdolności ponadprzeciętne. No ale u Cors to tylko czarna magia i tak, raczej szybko się jej nie pozbędzie. Cóż, czarna magia daje wiele możliwości, nie tylko te złe. Zobaczysz w następnym rozdziale ;)

      Hm, jedyna przyjaźń ślizgońsko-gryfońska, która wystąpiła w sadze, to Lily i Sever. Ale to też się szybko rozleciało, nie będziemy wypominać czyja to wina. Jak widać, to nie tak, że Ślizgoni wszystkich nie lubią. To działa w obie strony.

      Corny wytrzymała bardzo długo, jak na mój gust. Ale nie wiem, czy dałaby radę dłużej. To było tylko dziecko.

      Usuń
  3. Muszę przyznać, że to był jak dotąd najlepszy rozdział w tym tomie^^ Tyle ciekawych historii można tu było się dowiedzieć:)

    Zacznę może znów od koszulki Corny:) "Romeo Musi Umrzeć" - dość ciekawy napis, bo od razu mi się skojarzył z tytułem filmu, który bardzo lubię (występuje tam jedna z moich ulubionych artystek - Aaliyah^^).
    Pogawędka Corny z Severusem bardzo interesująca. Jakby takie mnie więcej poznanie siebie, w stylu, dlaczego taki jestem:) Z Corny wyskakuje cząstka zła. Nie sądziłam, że mogła za pomocą myśli kogoś zmanipulować i zabić tą sadystkę opiekunkę. W ogóle, jak można zatrudniać takie osoby, to niedorzeczne! Lecz jednak sądząc po wypowiedziach Corny, dyrektorka zaś miała problem z alkoholem, więc trudno się dziwić za taki personel sierocińca... żal mi jedynie tych dzieci. Nie dziwie się Severusowi, że z takim niedowierzaniem to wszystko przyjął.
    A rodzice Corny są bez serca!

    Nie przejmuj się tym , że Bolgspot nie pokazuje tym rozdziałów. Zawsze możesz mnie więcej powiedzieć kiedy dodasz nowy rozdział i każdy w odpowiednim momencie znajdzie się u Ciebie. Zauważyłam, że nie tylko Ty masz tym problemy. Mam nadzieje, że jakoś to wszystko się naprawi:)

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza, że to jak na razie pierwszy rozdział xD Ale mimo wszystko dziękuję za komplement.

      Też lubię ten film ;) Tak mi się jakoś przypomniał, gdy szukałam jakiegoś ciekawego tekstu na tę koszulkę. Stwierdziłam, że dość pasuje do sytuacji.

      Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, moja droga. W tym przypadku, według Corny wszyscy traktowali ją źle. Myślę, że ona uważa, że nie miała wyboru i zrobiła tylko to, co musiała. A prawda jest taka, że Severus sam siebie próbuje przekonać, że jest zszokowany. No ja bardzo przepraszam, czy można w ogóle jakoś zszokować śmierciożercę z takim stażem?

      Uch, dostanę nerwicy przez ten blogspot. Prawdopodobnie informacje o nowych rozdziałach będą pojawiały się na "Dzieciach", bo tam notki są wystarczająco regularne, żeby ludzie zaglądali i zauważali.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Czemu sądzisz, że cie nienawidzimy za to co stworzyłaś? Moim zdaniem jest to dobry pomysł, niespotykany i oryginalny. Potrafisz połączyć świat magii i intryg ze zwyczajną normalnością (czytaj - Sever je kanapki na śniadanie i popija kawą). :D
    Kiedy Corny opowiadała o swoim życiu w sierocińcu i o tej dziewczynce, zaświtał mi obraz z szóstej części filmu. Jeszcze lepiej - w momencie gdy czytałam o tym, co Morgenstern kazała zrobić Smith, widziałam oczami wyobraźni jej wyraz twarzy, który był taki sam jak Toma Riddlea we wspomnieniu Dumbledora... Przerażające.
    Zusić kogoś do czegoś niewerbalnie. ZMUSIĆ DO ŚMIERCI!Straszne. Taki dar to przekleństwo, nic poza tym. Czasem może by się przydało, ale ostatecznie. Uh. I Draco!! Naprawdę zmusił do tego swoją ciotkę? Mając kilka lat... Chryste. Jaka siła i magia musi w nich drzemać, to ja nie chce myśleć...

    Najlepsze jednak z tego wszystkiego jest to, że Corny i Severus rozmawiają o tak istotnych i skomplikowanych rzeczach podczas jedzenia śniadania/mycia naczyń/czytania gazety. Ha! Takie tam... codzienne pogaduszki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że niektórzy uznają, że robię z Cors idealną Mary Sue, że dostała za dużo mocy, za dużo zdolności, że wymyślam niestworzone rzeczy. Draco też jest "inny", w każdym tego słowa znaczeniu - inny niż w sadze, inny niż w poprzednim tomie, inny niż normalny czarodziej. Chyba najbardziej boję się, że to się nie spodoba. Ale piszę dla siebie w głównej mierze, mi się podoba, więc nie robię problemów ;p

      Podobieństwo do młodego Riddle'a niezamierzenie zamierzone xD A tak serio, to podświadomie o tym myślałam, stwierdziłam, że Tom nie mógł być aż tak wyjątkowy. Myślę, że to, co on robił w dzieciństwie, było w pewien sposób wyjątkowe, ale jednocześnie możliwe dla innych osób. Dumbledore, Potter, Grindewald, Severus - oni potrafiliby to robić, gdyby chcieli, ale jednak nie umieli. Dlaczego? Wybrali inną drogę.

      Hm, myślę, że ta historia ma zaskakiwać, szokować, ale mimo wszystko Draco nadal Draco, Corny pozostaje Corny i nic tego nie zmienia. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a teraz patrzymy na wszystko oczami Severusa. To wiele zmienia.

      A mordercy, szpiedzy i władcy świata też na śniadanie jadają kanapki ;p

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Wiem, ze jadają kanapki ale mi to totalnie nie pasuje - no tak obrazując to sobie: niezadowolony Snape w czarnej szacie do ziemi zajada się kanapką z serem żółtym i pomidorkiem... Boże XD

      Usuń
    3. Hahahaha, czemu? ;p Mnie to w sumie pasuje. Choć po Torojowej "Slytherinadzie" jestem raczej skłonna wierzyć w nieco inne żywieniowe zwyczaje Severa, niekoniecznie zgodne ze zwyczajami przeciętnych obywateli. Na przykład kanapki z szynką, majonezem i oliwkami ;) Nie wiem, co tam jeszcze było, może musztarda, a może coś całkiem niepasującego do kompozycji ;)

      Usuń
  5. Przeczytałam kolejny odcinek, heh ;). Sorry, że mi tak to mozolnie idzie, ale mam takiego lenia, że nawet pisać mi się nie chce.
    Coraz bardziej lubię Corny. Nie znam jej wcześniejszej, tylko tyle, ile z części drugiej Serca i z Dzieci, nie mniej jednak, lubię ją i coraz bardziej rozumiem, czemu tak chętnie piszesz o tej bohaterce. Jest bardzo interesująca. Z jednej strony taka mroczna, lubiąca czarną magię i niepokojąca, a z drugiej, to takie delikatne, bystre dziewczę. Lubię takie skomplikowane osobowości, tylko pozazdrościć, że udało ci się stworzyć kogoś takiego.
    O, czyli ona nie jest córką Sevka, a jakichś mugoli, którzy porzucili ją zaraz po narodzeniu? A ta bujda z ojcostwem faktycznie została wymyślona po to, aby nikt się nie czepiał jej pochodzenia? W sumie fajnie, że to wyjaśniłaś, bo mnie ciekawił ten wątek.
    Świetnie opisana rozmowa pomiędzy Snapem a jego córką. Bardzo mi się podobała zarówno sama rozmowa, jak i przemyślenia, i w ogóle... Widzę, że dziewczyna jest ciekawska i chciałaby wiedzieć wszystko. O, i poruszałaś też problematykę stereotypów na temat domów, ostatnio coś mam taką fazę na stereotypy. Lubię o nich czytać. I Snape chyba faktycznie się martwi o dziewczynę, skoro dba, by nie miała zbytnio do czynienia z czarną magią i jest sceptyczny co do jej zachwytu mroczniejszą stroną świata magii. Wgl, ukazujesz go inaczej niż w kanonie, zaczynam lubić tą twoją wersję. Malfoya na razie tu nie ma, ale jest dużo Corny, i dużo, dużo opisów! Piszesz długie rozdziały, ale dobrze mi się czyta, nawet lepiej, niż Dzieci ;).

    OdpowiedzUsuń

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.