Koszmar z Alei Śmiertelnego Nokturnu
Draco nie cierpiał tego miejsca. Jak każdy Malfoy lubił piękno, estetykę
oraz wyczucie dobrego smaku, duże i jasne pomieszczenia, ładne meble, najlepiej
w starym stylu, bo przecież był konserwatystą oraz kunsztowne i kosztowne
obrazy na ścianach. Mroczny Dwór był antytezą wszystkiego, co Draco lubił i
szanował. Ale w końcu nie bez przyczyny nazywano go Mrocznym Dworem.
Gdy pojawił się tu po raz pierwszy, pomyślał, że to miejsce stworzono do
cierpienia. Choćby psychicznego. Ciemne, duszne, przepełnione zapachem krwi,
potu i stęchlizny, przerażająco ciche. Tak bardzo nienaturalnie ciche. To nie
był dwór, bardziej zamek albo opuszczony klasztor, wysoki, kamienny, pełen
pustych okien. Były też lochy, które Draco omijał szerokim łukiem. Malfoyowie
stworzeni byli do wyższych celów niż torturowanie mugoli i przeciwników
Mrocznego. Nikt nie mógł go do tego zmusić. Znęcaniem się nad więźniami z
lubością zajmowała się ciotka Bellatrix, która była wręcz niezastąpiona, jeśli
chodziło o wyciąganie potrzebnych informacji. Draco nie chciał jej po prostu
odbierać przyjemności.
Od czasu bitwy o Hogwart wiele się zmieniło. Wprawdzie Draco nie mógł jej
uznać za swój wielki sukces, ale na pewno nie była to też jego totalna porażka.
Raczej małe potknięcie się na drodze po sławę, potęgę i władzę. Albo na prostej
ścieżce do Azkabanu. Draco lubił nazywać rzeczy po imieniu i nie omijał niczego
myślami, a już na pewno nie tego, że czarne charaktery zawsze przegrywały.
Niezależnie jak byłyby potężne, zawsze przegrywały. Nie oszukujmy się, władza
otumaniała do takiego stopnia, że bardzo łatwo było o śmiertelną pomyłkę. Teraz
nie było może Pottera i Dumbledore’a, ale Draco doskonale wiedział, że kiedyś
wrócą, zbiorą armię z niedobitków i jakimś cudem pokonają Mrocznego Lorda, a on
wyląduje w Azkabanie. Z tej sytuacji nie było innego wyjścia.
Nigdy nie chciałem być śmierciożercą, myślał, przemierzając brudne i
ciche korytarze Dworu. Płaszcz powiewał za nim niczym czarne skrzydła,
upodabniając go trochę do Snape’a, który w szkole zawsze nosił bardzo obszerne
szaty i nieco teatralnie nimi powiewał. Jednakże Draco był młody, przystojny i
absolutnie nie przypominał Mistrza Eliksirów. Już sama myśl wydawała się
niedorzeczna.
Nigdy nie chciałem być śmierciożercą, westchnął w duchu, wspinając się po
schodach na kolejny zatęchły korytarz. Malfoyowie zostali stworzeni do wyższych
celów niż bycie pomiatanymi przez jakiegoś wariata z manią wielkości. Nie, żeby
służyć, tylko rządzić.
Draco nie krył się z tym, że lubił wydawać rozkazy, lubił mieć władzę,
czuć się kimś i być panem własnego losu. Teraz zaś nie miał prawa nawet do
wyboru skarpetek. Śmierciożerstwo absolutnie nie było szczytem jego marzeń, nie
śnił o nim po nocach, a jeśli już, to budził się zalany potem. Miał nieco inne
priorytety i plany na przyszłość, ale jak zwykle zadecydowano za niego, nie
dając mu nawet dojść do głosu. Typowe.
Zastanawiał się, co tym razem wymyślił dla niego Voldemort. Odkąd odkrył,
że Draco miał dość niecodzienne magiczne zdolności nawet jak na czarodzieja,
był niesamowicie zafascynowany. I wykorzystywał to na wszystkie możliwe
sposoby. Draco błogosławił w duchu, że zdążył ukryć Corny, nim Mroczny Lord
wpadł na jej ślad. U Snape’a była bezpieczna, nawet jeśli bardzo odkryta. Chyba
wszystkie magiczne gazety w Anglii wciąż rozpisywały się o jej cudownym
odnalezieniu, acz nie bez pomocy. Draco z premedytacją podsycał wszelkie plotki
na ten temat, bo wiedział, że to co na wierzchu, było najtrudniejsze do
odnalezienia.
Obecnie na nic jednak nie narzekał. Stwierdził, że skoro nie miał zbytnio
możliwości wyjścia z sytuacji, mógł to przynajmniej jakoś wykorzystać. Odsunąć
innych i stać się pierwszym po Mrocznym Lordzie. Kiedyś może odsunie nawet
swojego obecnego pana, ale na razie tyle mu wystarczało. Tylko musiał to
jeszcze osiągnąć. Na razie na jego drodze stał jeszcze tylko Snape oraz…
— Draco, cukiereczku, dokąd zmierzasz, słoneczko?
Ciotka Bellatrix. Ostatnio było z nią jakby gorzej. Postępujące
szaleństwo, które czyniło ją jeszcze wierniejszą zwolenniczką Mrocznego Lorda.
Dziedziczne szaleństwo Blacków.
— Pan mnie wzywał — odparł sucho.
Bella zachichotała. Jak zwykle była w nieładzie, potargana, w brudnej
szacie i postrzępionym płaszczu, z rozbieganymi, czarnymi oczami. Stanęła tak,
że nie miał szans jej ominąć. Stłumił westchnięcie rezygnacji. Nie cierpiał
rozmów ze stukniętą ciotką. Merlinie, uchroń przed tym Corny.
— Pan cię wzywał, Draconku? Cóż od ciebie mógłby chcieć nasz mistrz, mały
chłopczyku?
— Myślę, że wkrótce się tego dowiem. O ile mnie przepuścisz.
Zastanawiał się, czy powinien dodać na końcu: ciociu, ale nie chciało
mu to przejść przez gardło. W ogóle nie była podobna do jego matki, swojej
rodzonej siostry. Narcyza może nieco chłodną, ale była cichą, spokojną osobą,
mającą małe trudności z okazywaniem uczuć, ale na pewno je posiadającą. W
przeciwieństwie do swojego męża, jasna cholera.
— Aż tak ci się śpieszy, cukiereczku? — Bella wydawała się całkiem dobrze
bawić. Uśmiechała się szyderczo. — Nie porozmawiasz ze starą cioteczką?
Westchnął w duchu.
— A możemy przełożyć to na później? W tej chwili jestem nieco spóźniony.
Zaśmiała się głośno, a jej głos odbił się echem po pustym korytarzu.
Patrzyła na Dracona w sposób, którego on nienawidził – jakby był czymś do
zjedzenia. Nie cierpiał grać roli ofiary.
— Pan nie lubi, gdy przychodzi się spóźnionym na spotkanie.
Miał ochotę warknąć: Co ty nie powiesz?, ale się powstrzymał i
ograniczył do zabijania kobiety wzrokiem. Oczywiście nie podziałało.
— Dlatego wolałbym przejść — powiedział najzimniej jak potrafił.
Zaczynała już boleć go głowa. — Czy byłaby ciotka łaskawa się nieco odsunąć? —
Albo ciotkę przestawię, a to nie będzie przyjemne, dodał w myślach.
Bellatrix zachichotała ponownie, a potem minęła go i pobiegła korytarzem
w podskokach. Draco powiódł za nią wzrokiem. Miał szczerą nadzieję, że jemu nie
przypadł w udziale ten cholernie wadliwy gen Blacków. Jakoś nie uśmiechało mu
się szaleństwo.
Mroczny Lord wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać stereotypowy
czarny charakter. A przynajmniej do takiego właśnie stwierdzenia doszedł Draco,
gdy zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Voldemort nie był ani młody, ani
stary, a to dlatego że nadmiar czarnej magii zmienił go do tego stopnia, że
utrudniało to określenie jego wieku. Oprócz tego był bardzo wysoki i bardzo
chudy, prawie jak wyobrażenie o śmierci, miał długie, blade palce, łysą
czaszkę, pergaminową skórę o nienaturalnie bladym odcieniu, czerwone oczy i
dwie wąskie szparki zamiast nosa. Stanowczo nie był to zbytnio przyjemny widok
i już samo to powodowało, że ludzie się go bali. Czarne charaktery zawsze były
paskudne, przerażające i do tego stopnia szpetne, że patrzenie na nie prawie
bolało. Bo przecież ktoś do tego stopnia zły, nie mógł być piękny. Tylko
Malfoyowie swymi szlachetnymi osobami śmieli zaprzeczać tej tezie, cóż za
bezczelność!
Pokój, w którym zwykle rezydował Voldemort i do którego wstęp mieli tylko
nieliczni poplecznicy, był duży, ciemny i duszny. Nie można było powiedzieć, że
jakoś szczególnie szkaradny, acz niezbyt gustownie urządzony. Mroczny nigdy nie
przywiązywał uwagi do harmonii, przez co znajdowały się tu meble z różnych epok
historyczny, każde zdobione w inny sposób, wykonane w innym drewnie i w różnym
stopniu zniszczone. Było tu więc mahoniowe biurko i dębowa komoda z epoki
wiktoriańskiej, zdaje się że renesansowy kredens z orzechowego drewna i
dwudziestowieczne łoże z nieco przeżartym przez mole zielonym baldachimem,
całość zaś dopełniał perski dywan z plamą zaschniętej krwi na środku i wyblakłe
niebieskie zasłony w drobne kolorowe kwiatki. W Draconie wszystko krzyczało i
jęczało, za każdym razem gdy tylko przekraczał próg tego przybytku.
— Wzywałeś mnie, panie — powiedział od progu i skłonił delikatnie głowę.
Wymóg kłaniania się Mrocznemu przy każdym słowie przyprawiał go o mdłości.
— Draco, taaak — wysyczał Voldemort [1] w zadumie, odwracając się od
okna. Jego szata była cienka i opływała go niczym druga skóra, ostro
kontrastowała z jej nienaturalną bladością. W połączeniu z nagą czaszką i
brakiem nosa, Mroczny wyglądał trochę jak duch albo przybysz z innej planety.
Ale o gustach się nie dyskutowało, każdy miał to, czego pragnął. — Czekałem na
ciebie, Draconie.
— Wybacz, panie, ciotka Bellatrix zatrzymała mnie na korytarzu.
Cóż za bzdurny ceremoniał, pomyślał Draco, wodząc wzrokiem za postacią
przechadzającą się niespiesznie wzdłuż pomieszczenia. To całe kłanianie się w
pas, przepraszanie, że człowiek miał czelność oddychać tym samym powietrzem,
słowa przepełnione miłością i uwielbieniem, spowiadanie się z każdej czynności,
nawet z tego, co jadło się na śniadanie. Draco nie potrafił tego zrozumieć. Z
całą pewnością nie nadawał się na wspaniałego, oddanego sługę. Nie bez
przyczyny służba była niewykształcona, a najczęściej po prostu głupia i ciemna.
Jednostki myślące zbyt często się buntowały.
— Draco, Draco, Draco. Mój drogi Draco —rzucił Voldemort lekkim, prawie
miłym tonem. Malfoy błogosławił właśnie w duchu, że w jego imieniu nie było
żadnego pieprzonego s, które można by było wyciągnąć do syku. Dźwięk ten
w ustach Lorda przypominał odgłos łamanych kości. — Powiedz mi, mój
przyjacielu, dlaczego nasi bracia i siostry czarodzieje buntują się przeciwko
temu, co pragnę im dać?
Może dlatego że nie wszyscy mają zapędy na seryjnych morderców?, zakpił
Draco w duchu. Niektórzy zauważali, że mugole to też gatunek ludzi. Można by
było się sprzeczać z tym bardziej prymitywnym. To w końcu mugole wymyślili
elektryczność, która napędzała ich świat bez magii, te blaszane puszki na
kołach, które były szybsze od miotły, tele-coś-tam z ruchomymi obrazami,
żelazne ptaki, małe pudełka z muzyką, które grały to, co akurat chcieli
słyszeć. Czasem Draco myślał, że to oni, czarodzieje, byli prymitywniejszą
rasą. Przecież to wszystko, co mieli teraz, mugole dawno już odrzucili – lampy
naftowe, długie szaty, listy, szary pergamin, pióra i atrament, czarno-białe
zdjęcia.
— Nie wiem, panie. Sądzę, że jeszcze nie są gotowi, żeby docenić to, co
dla nich robisz. Jestem pewien, że kiedyś zauważą, że robisz to wszystko dla
nich.
— Draco, Draco, Draco. Zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby mnie zadowolić.
Skłonił lekko głowę, przyjmując te słowa uznania. Voldemort nie potrafił
mówić komplementów, na pewno nie swoim sługom. Dlatego trzeba było brać to, co
dawał, bo nic innego się nie dostanie.
Choć wydawałoby się, że Mroczny przechadzał się od okna do przeciwległej
ściany z całkowitym spokojem, Draco zauważył u niego oznaki nerwowości. Nie po
to spędził tutaj ostatni miesiąc, żeby teraz nie widzieć takich rzeczy.
Wiedział, że Voldemort lubił myśleć, że był nieprzewidywalny, że trudno było go
odczytać, opanować jego nawyki. Nie, on lubił myśleć, że nie miał żadnych
nawyków, że byył ponad to – ponad to, co ludzkie, co ziemskie, co zwyczajne i
łatwe do nauczenia. On był inny, wielki, potężny i wspaniały, dawno już pozbył
się typowo ludzkich odruchów. Nie brał przy tym jakby pod uwagę pragnienia
władzy, żądzy zemsty, pożądania (oczywiście w aspekcie typowo
materialistyczno-politycznym), złości, rozczarowania, żalu, frustracji,
szaleństwa. Te uczucia wcale nie oznaczały, że był jak tysiące przez nim i
miliony po nim!
Natomiast Draco lubił swoje człowieczeństwo. Nie wstydził się próżności,
pewności siebie, skłonności do używek, do popadania ze skrajności w skrajność,
przywiązania do rzeczy i osób, tolerancji i jej braku, żądzy władzy, mocy, krwi
i czego tam jeszcze, przy czym te ostatnie raczej nie były jego chlubą. Lubił
czuć alkohol we krwi, nawet jeśli następnego dnia musiał to odchorować,
odprężające działanie nikotyny, kiedy zaciągał się papierosem, pęd wiatru, gdy
leciał na miotle, piękne dziewczyny, dobre jedzenie, ubrania z najwyższej półki
oraz te mugolskie zabawki, które syciły jego ciekawość. Dlaczego niby miałby
się tego wyrzekać? Po jaką cholerę niszczyć świat, który dostarczał tyle
przyjemności?
Przyjemność to jednak pojęcie bardzo względne, westchnął w duchu. Kto
wiedział, czym dla Mrocznego była ta przyjemność? Może odczuwał ją w swojej
brzydocie, mordowaniu każdego, kto mu się tylko nawinął i sławie największego
bydlaka wszechczasów? Nie było sensu dyskutować z szaleńcami.
— Bellatrix wspomniała, że dwa dni temu w okolicach Nokturnu zaginęło
trzech śmierciożerców. — Voldemort przerwał jego bzdurne rozmyślania.
— Tak? — zdziwił się uprzejmie Draco i natychmiast skarcił się w duchu za
swoją głupotę. Czasem po prostu się zapominał, a to mogło się źle skończyć. Na
przykład niewinnym zaginięciem w okolicach Nokturnu. — Niestety o niczym nie
słyszałem, mój panie — poprawił się szybko.
Szczęśliwie Mroczny był zbyt zainteresowany własnymi problemami, żeby
zauważyć jego faux pas. Patrzył przez okno, z którego widok rozpościerał
się na ciemny, gęsty las otaczający Mroczny Dwór ze wszystkich stron. Z
założonymi do tyłu rękoma, mówiąc przed siebie, a nie konkretnie do kogoś i
będąc bardziej pochłoniętym własnymi myślami, niż zajętym rozmową, Voldemort
przypominał Draconowi Lucjusza Malfoya. Chłopak czuł się przy nim tak samo
ignorowany i niedostatecznie doskonały, żeby zasłużyć na jego zainteresowanie.
— Mieli odebrać zamówienie od Borgina i Burke’a, ale Bellatrix twierdzi,
że do tej pory się nie pojawili — kontynuował Voldemort takim tonem, jakby Malfoy
w ogóle się nie odzywał.
Może dali nogę?, zastanowił się chłopak w myślach.
— Chcę, żebyś to sprawdził.
— Myślisz, mój panie — zaczął z wahaniem, uważnie dobierając słowa — że
próbują uciec?
Czarnoksiężnik milczał przez chwilę.
— Nie, nie zdradzili mnie — powiedział w końcu, bardzo cicho, ale pewnie.
— Wiem, że byli mi wierni, ale nie mogę zrozumieć, co tam zaszło. Bo przecież
nie może to być zasługa Zakonu Feniksa — wyrzucił te słowa jak przekleństwo. —
Tego śmiesznego stowarzyszenia na czele z Dumbledore’em, który myślał, że w ten
sposób może mnie pokonać. Nawet jeśli uchowały się jego resztki, wątpię, żeby
bez Dumbledore’a byli zdolni zrobić cokolwiek. — Mówił to w taki sposób, jakby
całkowicie wykluczał, że dyrektor Hogwartu przeżył bitwę.
— Panie — rzucił Malfoy ostrożnie, znów ważąc słowa — czy ci
śmierciożercy byli aż tak ważni? Wciąż któryś z nas znika w niewyjaśnionych
okolicznościach, nie oni pierwsi i nie ostatni.
— Nie dbam o nich, Draconie, najważniejsza jest przesyłka. Dowiedz się,
czy zdążyli ją odebrać, a jeśli tak, to co się z nią stało.
— Czego dokładnie mam szukać?
Znów zapadło krótkie milczenie. Draco wyczuł, że Voldemort się zawahał.
Nie był do końca pewien, czy mógł mu zaufać, powierzyć swój sekret.
— Borgin miał sprowadzić dla mnie pewien eliksir, małą niepozorną fiolkę
z eliksirem — powiedział w końcu Mroczny, nie podając żadnych szczegółów. Nie
odwrócił się, tylko wciąż wpatrywał w gęstwinę drzew rozpływającą się we mgle i
zapadającym zmroku. — Nie można pozwolić, żeby wpadł w niepowołane ręce.
— Rozumiem.
Czysta sprawa, wszystko albo nic. Draco widział, że Voldemortowi bardziej
zależało, żeby nikt nie dowiedział się, jaki to dokładnie eliksir sprowadzał
dla niego Borgin, może z samych czeluści piekielnych, niż żeby się odnalazł.
Choć równocześnie jedno wynikało z drugiego, nikt się nie dowie tylko wtedy,
gdy ta mała fiolka się odnajdzie. Co w niej było? Draconowi nie przychodziło do
głowy nic sensownego, czego nie potrafiłby uwarzyć Snape. Eliksir na
nieśmiertelność? Trucizna niewykrywalna w żaden znany czarodziejom sposób?
Diabeł w stanie ciekłym?, zakpił w końcu z bezsilnością. A może dżin
spełniający życzenia? Cóż takiego Voldemort tak usilnie starał się ukryć?
Draco powstrzymał paskudny uśmiech, który wpełzał mu na usta. Cruciatus
nie był przyjemnym zaklęciem. Jednak nie mógł nie czuć pewnej niewielkiej dozy
satysfakcji, że to właśnie jemu powierzono to delikatne zadanie. Równie dobrze
mogła być to ciotka Bella albo Snape, jednak Mroczny uważnie dobierał sobie
najwierniejszych i żadnemu z nich nie mówił wszystkiego. Każdy wiedział tylko
jedną część, której nie zdradzał pozostałym, dzięki czemu Voldemort nie bał
się, że któreś z nich wiedziało za dużo. Dokładnie opracowywał tę strategię.
Cały misterny plan Czarnego Pana powierzony w kawałkach zaledwie trzem
osobom: Bellatrix, Snape’owi i Luciusowi. A Draco powoli zdobywał dostęp do
własnej porcji informacji.
— Czas odgrywa tu istotną rolę, Draconie.
— Rozumiem — powtórzył chłopak.
Mroczny uznał rozmowę za zakończoną i machnął na niego ręką w sposób, w
jaki odganiało się natrętną muchę. Malfoyowska duma mimo wszystko poczuła się
odrobinę urażona takim zachowaniem. Nawet jeśli bała się ujawnić, żeby nie
zostać połaskotaną Cruciatusem. Mroczny rozdawał je jak Dumbledore cytrynowe
dropsy – z uśmiechem na ustach, od którego zamarzała krew w żyłach.
— Możesz iść.
Draco skłonił się lekko, ceremonialnie, choć odwrócony do niego plecami
czarnoksiężnik nie mógł tego widzieć. Ale cholera go wiedziała. Nie bez powodu
wzbudzał strach, no nie?
Za drzwiami chłopak wpadł wprost na ciotkę Bellę, można by nawet rzec, że
prawie w jej rozpostarte ramiona. Miała taką minę, jakby od dłuższego czasu na
niego czekała, ale jednocześnie była zdziwiona jego zbyt szybkim pojawieniem
się. Albo zaglądała przez dziurkę od klucza i podsłuchiwała, co nie byłoby dla
niej zbyt korzystne, gdyby jej pan przypadkiem się dowiedział. Jednak
Voldemort pilnie strzegł swoich sekretów i dlatego pomieszczenie było
wytłumione tyloma zaklęciami, że usłyszenie czegokolwiek graniczyło wręcz z cudem.
Ewentualnie kończyło śmiercią – szybką, powolną, bolesną lub nie, zależnie od
aktualnego humoru Jego Morderczej Mości, ale na pewno nieodwołalną.
— Jak tam rozmowa z Panem? — zaświergotała słodko Bellatrix i
natychmiast przypadła do Dracona z taką
natarczywością, jakby nie widziała go z rok i bardzo się za nim stęskniła. A w
to akurat bardzo wątpił. — Pan dał Draconkowi cukierka i pogłaskał po główce?
— Mogłaby ciotka mnie przepuścić? — westchnął Malfoy ze zrezygnowaniem,
próbując wyswobodzić ramię. Kobieta miała jednak żelazny uścisk. — Może to się
wydawać ciotce dziwne, ale miałem ciężki dzień i chciałbym już wrócić do domu.
Bellatrix wykrzywiła usta w parodii niewinnego rozczarowania.
— Nie porozmawiasz chwilę ze starą, samotną cioteczką? A fe, wstydź się,
chłopczyku, wstydź się.
Draco powstrzymał ostre warknięcie, które cisnęło mu się na usta.
Niektóre nawyki trudno było stłumić. Niektórych ludzi trudno było znieść, bo
sam ich widok powodował u człowieka mdłości. Albo chęć mordu. Ostatnio Draco
jakoś częściej skłaniał się ku drugiej opcji.
— O czym ciotka chciałaby rozmawiać? — zapytał chłodno i mimo wszystko
ostrzej niż zamierzał. Błąd. Ale konsekwentnie brnął dalej. — Może o pogodzie?
Dobrze. Zimno, deszczowo i mgliście. Tak samo jak wczoraj. I przedwczoraj. Jak
tydzień temu. Jak prawie codziennie w Anglii.
Lestrange nagle go puściła i odsunęła się od niego, mrużąc złowieszczo
oczy i odsłaniając nadpsute zęby w grymasie wściekłości. Draco musiał przyznać,
że wyglądała niebezpiecznie – jakby miała zaraz rzucić mu się do gardła i
rozerwać nimi tętnicę. W sumie to nawet by się mocno nie zdziwił. W końcu była
szalona. Zła. Nieobliczalna. Jak Corny. Tylko w ten gorszy sposób, bo Corny nie
miała w zwyczaju odsłaniać zębów ani rzucać się ludziom do gardła. A
przynajmniej on o niczym takim nie wiedział.
— Uważaj, chłoptasiu — warknęła Bella przez zaciśnięte zęby. Jej
potargane włosy i podarta szata dodawały mroku i dramatu sytuacji, jakby do tej
pory było go mało. — Uważaj, co mówisz, bo skończysz jak mamusia, moja świętej
pamięci, tfu — splunęła obficie pod jego nogi — siostra. Kolejna wyrodna do
kolekcji.
Draco poczuł się dziwnie. Jakby ktoś uderzył go w tył głowy czymś ciężkim
i twardym. Na chwilę go nawet zamroczyło. Otrząsnął się z szoku i spojrzał na
kobietę jak na ostatnią idiotkę.
— O czym ciotka mówi?
Tym razem pokazała wszystkie zęby w przerażającym uśmiechu. Przez chwilę
napawała się widokiem jego zdumionej miny, której nie zdążył ukryć pod maską
obojętności. Zachichotała szaleńczo.
— Ojczulek nic ci nie powiedział? Och, biedactwo ty moje.
— O czym mi nie powiedział? — wydusił jakoś z siebie, powstrzymując chęć
chwycenia kobiety za gardło i uduszenia gołymi rękoma. — O czym ciotka w ogóle
mówi? Ciotka oszalała. Matka żyje. Odeszła dwa lata temu.
— Zapytaj tatusia — odparła z tajemniczą miną, którą psuło jednak
rozbiegane spojrzenie. Z marnym skutkiem próbowała skupić je na twarzy Dracona.
— Jestem absolutnie pewna, że chętnie podzieli się z tobą tą informacją, licząc
na uznanie i podziękowania na kolanach. — Zaśmiała się, a ten dźwięk jeżył
włosy na całym ciele. — W końcu jaki ojciec taki syn. Zdaje się, że Lucius cię
nie doceniał — mruknęła całkiem innym głosem, jakby nie jej.
Zrobiła kilka kroków w jego stronę, a on instynktownie się cofnął.
Uderzył plecami w ścianę. Bellatrix zachichotała znowu i przybliżyła się
jeszcze, pewniej niż poprzednio, doskonale wiedząc, że odgrodziła mu drogę
ucieczki. Draconowi nie podobał się jej wyraz twarzy – jej pożądliwe
spojrzenie, drapieżny uśmiech i ten błysk w oczach. Już to znał. Pamiętał, choć
starał się o tym zapomnieć, nie wracać do tego, wyrzucić z umysłu, nie
wiedzieć. Tymczasem po raz kolejny czuł się jak na polowaniu – on był zwierzyną
łowną, a ona drapieżnikiem. Zabij albo giń. Przerażające było, że znów był ktoś
lepszy od niego i znowu była to kobieta. Dlaczego kobiety po tej stronie frontu
są takie mordercze?!, wrzasnął jego umysł, próbując jednocześnie znaleźć jakąś
drogę ucieczki.
Śmierciożerczyni wyraźnie dobrze się bawiła, napawając się jego paniczną
reakcją na każdy jej ruch. Stanęła kilka cali od niego, tak że poczuł bijące od
niej ciepło, a na twarzy jej nieprzyjemny oddech. Skrzywił się, co ją jeszcze
bardziej rozbawiło. Przejechała mu palcem po policzku z dziwną miną.
— Malfoyowie — wymruczała mu cicho wprost do ucha. Trzymała go mocno za
ramiona, najwyraźniej po to, żeby jej nie uciekł. — Wszyscy jesteście tacy
sami. Bogaci, piękni, wymuskani i wypachnieni, jak jasna cholera, w tych
waszych drogich szatach szytych na miarę, obwieszeni złotem i skrzywieni na
wszystko jak jacyś pieprzeni królowie. Rozkochani w przepychu, ponad wszystko
wielbiący piękno i sztukę, gardzący brudem, brzydotą i nędzą. Szlachetnie
urodzeni, dobrze wychowani. Jakby jedynie te białe włosy i szare oczy
wyznaczały waszą wyższość. Lucius, Draco, co za różnica? — mruknęła odrobinę
nieprzytomnie, przesuwając palcem po jego szyi. Mimowolnie wstrząsnęło nim
obrzydzenie, co spowodowało kolejny wybuch szaleńczego śmiechu. Złapała go za
przód szaty i przyciągnęła do siebie. Merlinie, o co tu chodzi?!, wrzasnął jego
umysł. — Wszyscy jesteście tacy sami. Mordercy w białych rękawiczkach — wypluła
mu to zdanie prosto w twarz, jak najgorszą obelgę. — Choćbyście nie wiem jak
się starali, uciekali, przeczyli, wciąż będziecie tacy sami jak my, brudna,
szara masa, jak ten motłoch, którym tak gardzicie. Jesteście niczym innym jak
zarazą, która gnębi ten świat. Zarazą w jedwabiach i aksamitach, pachnącą
pieprzoną wodą kolońską, jedzącą na złotych półmiskach dania z królewskiego
stołu. Jesteście niczym — warknęła mu do ucha.
Pchnęła go na ścianę. Uderzenie pozbawiło go tchu. Nie spodziewał się
kolejnego zwrotu akcji, dlatego ledwo utrzymał równowagę i nie upadł na brudną
podłogę. Kobieta patrzyła na niego z drapieżnym półuśmiechem. Jego umysł nie trawił
tych informacji, po prostu nie. Do reszty oszalała, pomyślał, patrząc na nią
nieufnie, gotowy natychmiast zablokować każdy jej ruch. W końcu jego otępiały
mózg zaskoczył i zaczął pracować, najpierw słabo, potem szybciej, aż osiągnął
najwyższe obroty.
O nie, nie, nie, stwierdził Draco w myślach. Drugi raz na to nie pozwolę.
Co jest nie tak z tym światem, do jasnej cholery?! Czy wszyscy powariowali?!
— Bellatrix, do mnie! — rozległo się nagle w przestrzeni.
Śmierciożerczyni zamarła wpół kroku i trochę nieprzytomnie spojrzała w
głąb mrocznego korytarza, jakby oczekiwała właśnie tam zobaczyć swojego pana i
mistrza. Stała tak kilka sekund, wpatrując się bezmyślnie w ciemność, a potem
nagle potrząsnęła gwałtownie głową i ruszyła w stronę drzwi prywatnego pokoju
Mrocznego, od których odsunęli się zaledwie kilka kroków. Draco wiedział, że to
doskonały moment na ucieczkę, jednak nie mógł się ruszyć z miejsca. Nogi miał
jak z waty, a żołądek podchodził mu do gardła i jedynie ściana powstrzymywała
go przed upadkiem. Miał wrażenie, że zaraz zwróci swój obiad prosto na wytarty
chodnik, który kiedyś chyba był czerwony. Mocno otępiały, uważnie przyglądał
się ciotce, która wyglądała, jakby budziła się ze snu. Dla Dracona był to
prędzej koszmar. Cholernie pokręcony koszmar z Alei Śmiertelnego Nokturnu.
— Dokończymy innym razem, cukiereczku — rzuciła jeszcze do niego przez
ramię, nim zniknęła za drzwiami.
— Niedoczekanie — syknął Draco przez zaciśnięte zęby.
Odczekał jeszcze chwilę, aż jego organizm przestał wariować i oderwał się
od zimnej ściany. Bezmyślnie poprawił szatę i jak najszybciej ruszył do
wyjścia. Byle dalej od tych drzwi, byle dalej od tej wariatki. Choć raz głos
Voldemorta był dla niego wybawieniem. Korytarz, zakręt, korytarz, schody, potem
znów korytarz i kolejne schody, aż wreszcie hall. Draco prawie biegł, jakby coś
go goniło. Nie można był mieć pewności, w końcu mowa była o Mrocznym Dworze.
Wypadł na zewnątrz, o mało nie potykając się o wysoki próg. Z hukiem zatrzasnął
za sobą wrota i dopiero wtedy odetchnął głębiej. Przejechał dłonią po twarzy.
Merlinie, o co w tym wszystkim chodziło?, pomyślał z niedowierzaniem.
Było już całkiem ciemno, a chmury zasłaniały gwiazdy i księżyc, którego z
dnia na dzień ubywało. Było zimno i Draco zadrżał, gdy przeniknął go lodowaty
wiatr. Czuł, jakby zanurzył się w na wpół zamarzniętym jeziorze. Wrażenie to
potęgowały jeszcze wspomnienia ostatniego zdarzenia. To jakiś cholernie głupi
sen, przemknęło mu przez myśl. Wiedział, że jego ciotka była nienormalna i że
jej stan pogarszał się, ale żeby aż tak? To było wręcz absurdalne. Wiedział, że
po niej można spodziewać się wszystkiego, ale, do jasnej cholery, przecież był
jej siostrzeńcem! Więzy krwi i takie dyrdymały…
Ta myśl pociągnęła za sobą inną. Natychmiast przypomniały mu się słowa
ciotki. Uważaj, co mówisz, chłoptasiu, bo skończysz jak mamusia, moja
świętej pamięci siostra. Nie mógł zrozumieć, o co jej chodziło. Matka
odeszła. Ojciec wciąż się o to wściekał, wciąż wypominał Draconowi, że chłopak był
taki sam jak ona i że kiedyś też coś mu odbije. Że miał krew Blacków z tym
wadliwym genem szaleństwa, który dziedziczyli wszyscy bez wyjątku. Skończysz
jak moja świętej pamięci siostra. Te słowa nie dawały mu spokoju. Zapytaj
tatusia. O co miałby zapytać? Co się stało z matką? Co stało się z Narcyzą
Malfoy? Wszyscy wiedzieli, co się stało. Odeszła. Na salonach do tej pory nie
było innego tematu plotek, jak odejście pani na Malfoy Manor. Chętnie
podzieli się z tobą tą informacją, licząc na uznanie i podziękowania na
kolanach. Draco tego nie rozumiał. Wprawdzie nie miał najmniejszych
wątpliwości, że ciotka była zdrowo walnięta i że ten stan wciąż się pogarszał,
jednak… Wydawało mu się, że tym razem mówiła całkiem trzeźwo. Jak na
śmierciożercę z ponad dwudziestoletnim stażem. Jakby wiedziała coś, czego on
nie wiedział i bardzo ją to bawiło…
Nie, nie, nie, skarcił się w duchu, potrząsając głową. To złe myślenie.
Co masz niby z tym zrobić? Ciotka Bella doskonale zdaje sobie sprawę, że
będziesz się teraz tym zadręczać i zastanawiać, czy to prawda. Po prostu
zakpiła sobie z ciebie, żadna nowość. Jednak jeśli…
Merlinie, to szaleństwo.
Deportował się tuż pod bramę Malfoy Manor, którą zdobiła wielka, ciężka
litera M na złączeniu. Zamiast przejść przez nią, spojrzał przez pręty na dwór
spowity w mroku. W żadnym z okien nie paliło się światło, ale chmury były tutaj
jakby mniej zwarte i przebijało się kilka gwiazd oraz słabe światło księżyca
tuż przed nowiem. Całą okolicę okrywała gęsta, biała mgła wisząca tuż nad
ziemią, a przez to rzadkie księżycowe światło powodowało, że wszystko
błyszczało się jak srebro. Nie dodawało to jednak dworowi uroku. Przeciwnie,
Draco miał wrażenie, że stawał się przez to bardziej ciemny i niedostępny.
Komu miał wierzyć? Ojcu, który tyle razy już go zawiódł, który nie potrafił
mówić do niego w inny sposób niż z pogardą i wyrzutem o to, że jeszcze żył i
wciąż go rozczarowywał? A może ciotce, którą bawiło jego niezdecydowanie? Nie
wiedział, jaka była stawka, ale wątpił, żeby to on miał w tej rozgrywce
cokolwiek wygrać. Niektórzy z góry skazani byli na porażkę.
Westchnął. Przeszedł przez bramę [2] i ruszył alejką w kierunku budynku.
Miał nadzieję, że ojciec już spał albo przynajmniej zdrowo upijał się w swoim
gabinecie i chociaż tej nocy nie będzie musiał go oglądać. Była to ostatnia
rzecz, na jaka miał w tej chwili ochotę. To mogłoby źle się skończyć dla ich
obu. Ale pewnie i tak Draco wyszedłby na tym gorzej, jak zwykle zresztą, bo on
miał przynajmniej tyle wyczucia, że nie ciskał Cruciatusów na własnego ojca.
Niestety, w drugą stronę jakoś to nie działało.
W progu przywitał go Paskuda. A raczej, pewnie miał zamiar go przywitać,
ale skrzacisko było już stare i przysnęło, przytulone do stojaka na parasole.
Draco nie wiedział, czy powinien go budzić i spowodować tym samym poczucie
winy, które pojawi się tak czy owak rano, czy raczej go nie budzić i wzbudzić
jeszcze większe poczucie winy. Znów westchnął. Teraz przynajmniej uchroni
skrzacie palce przed przysmażeniem żelazkiem, przyciśnięciem drzwiami,
wsadzeniem do piecyka na ciasto, czy co tam jeszcze potrafiły wymyślić sobie te
stworzenia jako karę za wyimaginowane przewinienia.
— Paskudo — powiedział cicho. Licho wiedziało, kto jeszcze był w pobliżu.
— Paskudo, obudź się. — Delikatnie dotknął chudego ramienia skrzata.
Stworzenie drgnęło i otworzyło oczy. Spojrzało na chłopaka najpierw nieco
nieprzytomnie, a potem z rosnącym przerażeniem, tak że wkrótce jego oczy były
prawie wielkości sporych spodeczków pod filiżanki. Skrzat natychmiast zerwał
się na równe nogi, ale równie szybko potknął o nogę stojaka, zatoczył i mało
nie upadł pod nogi Dracona. Chłopak złapał go w ostatniej chwili.
— Panicz Draco! — zawołał Paskuda szeptem. Złożył chudziutkie dłonie jak
do modlitwy i wbijał w Dracona spojrzenie pełne poczucia winy. Tylko nie to,
westchnął białowłosy w duchu. Był kiepskim pocieszycielem. — Paskuda panicza
przeprasza! Paskuda nie chciał zasnąć! Paskuda tylko…
— Spokojnie — odparł Draco, przerywając skrzaci monolog, który mógł trwać
całą wieczność. Przysiadł na podłodze (co ojciec uznałby za hańbę, dyshonor i
nie wiadomo co jeszcze) i zaczął zdejmować buty. — Nic się nie stało. Nie
rozumiem, co tu robisz o tej porze. Ojciec ci kazał na mnie czekać? — zapytał
podejrzliwie.
Skrzat gwałtownie pokręcił głową, że o mało mu się nie oderwała
— Pan cały wieczór spędził w gabinecie. Prawdę mówiąc, cały dzień spędził
w gabinecie, obiad i kolację też tam zjadł. Paskuda czekał na panicza, bo nie
było panicza w domu od wczorajszego wieczoru, a rano przyszedł do panicza list.
Podał Draconowi zwykłą, szarą kopertę zaadresowaną dobrze mu znanym
charakterem pisma, prostym, starannym, może nieco ascetycznym.
Corny.
Na widok tych drobnych literek Draco poczuł coś jakby przyjemną ulgę. Nie
wiedział jednak, czemu miałoby to służyć, skoro nie musiał się martwić chociaż
o tę jedną sprawę. Corny na pewno siedziała teraz bezpiecznie w zagrzybionym
jak jasna cholera domu Snape’a i robiła mu obiadki, ten natomiast warczał na
nią, że nie potrzebował służby, a gdyby nawet, wtedy kupiłby sobie skrzata.
Albo ożenił się, choć trudno byłoby znaleźć taką desperatkę. Mowa przecież o
Snapie.
Możliwe jednak, że po prostu chodziło o to, że nie widzieli się całe trzy
dni. Zaledwie i aż trzy. Draco miał wrażenie, jakby minęła wieczność. Do tej
pory nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za dziewczyną. Ostatnio
odkrył, że sama jej obecność leczyła nawet największy ból głowy, a jej
opowieści o wszystkim i niczym pozwalały choć na małą chwilę zapomnieć o
problemach. Sam dźwięk jej głosu powodował, że Draco po prostu odpływał. I
nagle nie miewał problemów ze snem. Nie wiedział, czy działało to na
wszystkich, czy tylko na niego.
Mimo wszystko odrobinę się zaniepokoił. Corny nigdy nie wysyłała listów
przez sowy, mając na uwadze, że poczta była teraz kontrolowana przez nową
władzę. Zwykle wykorzystywała jako posłańca Blaise’a albo Theo, ewentualnie
kogoś innego, kto niechcący jej się nawinął. O co mogło chodzić?
Wziął kopertę od skrzata i od razu rozerwał. W środku była mała
karteczka, a na niej zaledwie kilka słów:
Mam kłopoty. Przyjdź.
Draco w milczeniu oddał pergaminy Paskudzie i wciągnął buty, których
skrzat nie zdążył jeszcze pochwycić do czyszczenia. Miał nadzieję, że Snape nie
widział nic przeciwko wizytom w środku nocy. I że nie nałożył żadnych blokad na
okna, bo chłopak absolutnie nie miał zamiaru wchodzić drzwiami.
Niczym stęskniony kochanek wemknę się cicho oknem, niezauważony przez
rodzica, przemknęło mu przez myśl i na jego usta wypełzł paskudny uśmiech.
_______________
Opis do
tytułu: Koszmar
z Alei Śmiertelnego Nokturnu – parafraza Koszmaru z ulicy Wiązów (ang. A
Nightmare on Elm Street), tytułu amerykańskiego horroru z 1984 roku.
[1] W języku
angielskim będzie to brzmiało: Draco, yesss, dlatego stwierdzenie wysyczał
byłoby bardziej zasadne. Ale cóż.
[2] W tym
przypadku słowo przeszedł należy rozumieć bardzo dosłownie. Może
niektórzy z Was nie pamiętają z książki (odsyłam do tomu Harry Potter i
Książę Półkrwi), ale przez bramę prowadzącą na posiadłość Malfoyów po
prostu się przenikało, chyba uprzednio szepcząc jeszcze jakieś zaklęcie, acz
pewności nie mam. Przypuszczam, że nieproszeni goście nie mogliby tego zrobić
albo zostaliby poszatkowani jak do sałatki, ale np. Sever przenikał przez tę
bramę. Jeśli chodzi o robienie z ludzi krojonych pomidorów, spotkałam się z tym
w fanficku (a raczej jego tłumaczeniu) Draco Dormiens.
Uch! W końcu się pojawiłam, po prawie miesięcznej przerwie. Znów nawaliłam, wiem, ale tym razem to nie do końca moja wina. Za długo czekałam z formatem komputera i w końcu on sam dał mi do zrozumienia, że nic więcej nie da się zrobić. A ten rozdział czekał baaardzo dłuuugo, nim dałam radę go dodać. Napisałam go dawno temu. Osobiście, nawet jestem z niego zadowolona, choć jest w nim kilka rzeczy, które bym zmieniła. Jak to ja. No, ale najgorszy nie jest, mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Wyniki sondy mnie zaskoczyły. Wszyscy tak deklarowali miłość do Blaise'a, a tu proszę, wygrał Draco. Choć przez cały czas szedł łeb w łeb z Corny, w pewnej chwili dziewczyna wygrywała nawet chyba trzema punktami. Ale w końcu draconistki (tak się to pisze?) wygrały. Nie powiem, bardzo mnie to cieszy, bo chyba najbardziej zależy mi na spojrzeniu na Dracona. To przecież on jest tutaj głównym bohaterem.
Pojęcia nie macie, jak ja się cieszę, że wróciłam. Rozdział na "Dzieciach" nadejdzie wkrótce. Jak go napiszę *uśmiecha się krzywo*
Całusy i dziękuję za cierpliwość.
PS. Zapomniałabym. Niebetowany. Za wytknięcie błędów z góry dziękuję.
Wasza,
Normalnie kocham Cię!
OdpowiedzUsuńBea wróciła do świata żywych aby pojawić się razem z nowm rozdziałem.
I to jakim...
Nie spodziewałam się aż takich wydarzeń i tego właśnie brakowało mi w sercu od początku.
Ta akcja z Bellą wywarła na mnie niesamowite wrażenie.
Jestem ciekawa co za ważna tajemnica kryje się z matką Dracona.
Czyżby ona wcale nie odeszła?
Aj jestem ciekawa co z tego wyniknie.
I misja Czarnego Pana...
Biedny Draco coś czuje że będzie miał z tego powodu jeszcze kłopoty.
Intryguje mnie jeszcze wiele spraw ale mam mętlik w głowie.
Według mnie jeden z najlepszych rozdziałów napisancyh do tej pory.
Warto było czekać tak długo ale mam nadzieję że tych przerw nie będzie dużo.
Pozostaje oczekiwać na ciąg dalszy i porgatulować.
Mówiłam już że jesteś wspaniała?
Dziękuję, że tyle czekałaś i się nie zniecierpliwiłaś. Powrót tutaj to dla mnie sama przyjemność ;) Postaram się już więcej na tak długo nie znikać, ale wiadomo, wypadki losowe.
UsuńNo cóż, jest tu nieco akcji. Ta scena z Bellatrix "spłynęła na mnie" w akcie natchnienia, wcale jej nie miało tu być. Ale chyba nawet nieźle wyszła. Z Narcyzą też trochę namieszałam, ale to już od dawna za mną chodzi, więc... Ale zobaczycie ;p
Hah, dziękuję za te komplementy, choć nie wiem, czy na nie zasłużyłam.
Pozdrawiam.
Moim zdaniem zasłużyłaś.
UsuńPodczas gdy ja poddałam się przy "Nieśmiertelnej" tworząc nowego bloga Ty dalej trwasz przy Smoku, który jest genialny.
Tak i widać że to natchnienie było genialnym pomysłem.
Wprost uwielbiam Bellę bo jak jej nie lubić nie?
Nie powinnaś się poddawać. Ja też nie raz miałam ochotę rzucić "Serce" w cholerę, bo straciłam do niego zapał i zaplątałam się w wątkach. Ale uparłam się. Ty też po prostu powinnaś przeczekać okres niechęci, a potem spróbować wrócić. To pomaga.
UsuńJa uwielbiam Bellę w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jej szaleństwo czyni ją nietuzinkową postacią - nie można przewidzieć, co myśli, powie czy zrobi. Osobiście bałabym się powierzyć jej jakąkolwiek tajemnicę, żeby się nie wygadała.
Fajnie, naprawdę fajnie napisane. Ciekawy pomysł. Będę wyczekiwać z nie cierplwością na kolejne twoje rozdziały. Przy okazji...fajny szablon.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam
Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/
Dziękuję. Choć nie wiem, czy to szczery komentarz, czy tylko zwykły spam.
UsuńSpam. O tej samej godzinie dostałam bardzo podobną wiadomość. -,-
UsuńI wszystko jasne... :/
UsuńNo nareszcie! -Juz nie mogłam się doczekać nowego rozdziału:) Jak zwykle napisany świetnie i aż nie mogę się doczekać nast.- mam nadzieję ,że dodasz go szybko:) A i brakuje mi sceny Draco- Corny ^^ , pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :) Postaram się dodać nowy rozdział jak najszybciej i obiecuję, że będzie w nim scena między Draconem a Corny ;)
UsuńPozdrawiam.
Hej ^^.
OdpowiedzUsuńAle tu było opisów ^^. Rozdział długi, ale naprawdę świetny, może nie jestem na bieżąco, ale postaram się chociaż tą część nadrobić. Bo naprawdę to był kawał świetnego tekstu, i jak zaczęłam czytać początek, ani się obejrzałam, dobrnęłam do końca.
Widzę, że opowiadanie nie jest zbyt kanoniczne, ale uczucia oraz miejsca były opisane tak rewelacyjnie, a styl był tak lekki, że nie mogłam wyjść z podziwu. Kurczę, ty chyba naprawdę lubisz tego Malfoya, bo bardzo dobrze ci idzie przedstawianie go. Może często cię krytykuję za mugolizowanie go, ale ogólnie, jego kreacja jest bardzo dobra i oryginalna na tle wielu opowiadań o tym bohaterze. Pokazujesz go też jako takiego bardziej ludzkiego. Nie jest taki całkiem zły i lodowaty, ale mimo wszystko lubi niektóre wytwory mugoli, dużo rozmyśla... Nie mniej jednak, nie ma łatwo, musi służyć Voldkowi i reszcie, i w dodatku te zagadkowe słowa Belli o jego matce... Nawiasem mówiąc, lubię, jak się Bella pojawia w opowiadaniach. To dość pokręcona postać. Ale ciekawe, o co jej chodziło.
W ogóle, podziwiam, że nie gubisz się w tym wszystkim, choć nie przestrzegasz kanonu. Takie alternatywy są trudniejsze niż wersje ściśle wzorowane na oryginale.
Postaram się wkrótce przeczytać nowość na dzieciach ^^.
Opisy to moje drugie imię xD No cóż, jeśli masz zamiar czytać, to chyba będziesz musiała nieco ponadrabiać. Niektórych wątków nie da się zrozumieć bez znajomości pierwszego tomu.
UsuńKochanie, wiesz, że u mnie kanon leży i kwiczy. Cieszę się, że Cię to jednak mocno nie zraziło. Draco jest moją jedyną miłością, że się tak wyrażę ;p Staram się oddać jego uczucia jak najlepiej. Uważam, że Rowling po prostu go zbagatelizowała i mam zamiar to nadrobić ;) A mugolizowanie... Cóż, w końcu sama jestem mugolką, no nie? :p
Pozdrawiam.
Ja w mojej deklarowanej miłości do Blaisea nadal tkwię i głosowałam na niego!
OdpowiedzUsuńA sama też byłam tak pochłonięta tym rozdziałem, że po prostu nie zauważyłam żadnych błędów, o ile jakieś były.
Jest i Draco! Super. Stęskniłam się za nim na Sercu, dawno go bowiem nie było. Ale nic nie stracił na swoim wyrachowaniu, klasie i magnetyzmie. Za każdym razem kiedy o nim tutaj czytam jestem całkowicie oczarowana. Idealnie oddajesz klimat każdej sytuacji, dzięki czemu ja potem mogę sobie wszystko bardzo dobrze zobrazować w głowie.
Też nie lubię ciemnych śmierdzących korytarzy czy lochów. Mam wtedy wrażenie, że słyszę za sobą odgłos czyichś kroków, i albo się nie odwracam, albo się odwracam, ale nikogo nie widzę. Tak samo też czuję, jakby ktoś mnie natrętnie obserwował.
Bellatrix jest totalnie szurnięta. Czy ona nie cierpi na rozdwojenie jaźni albo schizofrenię? Bo mnie się zdaje, że na to drugie owszem, i że jest w stadium dość zaawansowanym. W każdym razie ton jej głosu(który sobie wyobrażam) i te pozornie miłe słowa ("chłoptasiu") przyprawiają mnie o dreszcz. Totalna wariatka. Polecam ośrodek zamknięty ^^
Wracając do Dracona. Zmienia się. Dorośleje. Bardzo mi się to podoba, bo pomimo, że swoje starasze nieodłączne cechy w sobie zachował, to jednak budzi się w nim odrobina współczucia - urzekła mnie scena z Paskudą - oraz odpowiedzialności i troski o Corny. Podoba mi się to, że są razem. I że tak od razu bez zastanowienia do niej popędził. A kiedy tylko dodałaś na dole, że będzie wchodził oknem, to już całkiem wydało mi się to prawie romantyczne:)
I jeszcze, hahahaha, przy tym fragmencie „Płaszcz powiewał za nim niczym czarne skrzydła, upodabniając go trochę do Snape’a, który w szkole zawsze nosił bardzo obszerne szaty i nieco teatralnie nimi powiewał.”, to się tak zaczęłam śmiać, że musiałam na chwilę przerwać czytanie. Oczywiście generalnie nie ma w tym nic śmiesznego, dopóki sobie nie wyobrazisz Snape’a, który zamiata podłogę swoją szatą z ogromną gracją przy melodii walca wiedeńskiego. xDDD
Dobra, nieistotne. Idę do nauki, muszę się trochę DOmóżdżyć, bo głupoty gadam :D
Dobrze, trzymajmy się wersji, że błędów nie było ;p
UsuńDraco, Draco, Draco... Jak go nie kochać? xD Jest wrednym, cynicznym i zapatrzonym w siebie dzieciakiem, ale mimo wszystko ma w sobie to coś, no nie? Mam nadzieję, że uda mi się dalej poprowadzić to wchodzenie Dracona w dorosłość i nie spalić tego. To bardzo trudne. Romantyzm? O Morgano, to straszne! xD W następnym rozdziale będą całe cztery strony o Draco i Corny ;p
Bellatrix jest niesamowitą postacią. Samo jej pojawienie się, moim zdaniem, wprowadza do rozdziału nowość. Jest nietuzinkową postacią i trochę szkoda mi było ją ominąć ;p
O kurczę, Snape tańczący walca? *Bea zdechła* xD Niezła wizja.
Pozdrawiam.
Witaj. ;*
OdpowiedzUsuńBył to rozdział, który przeczytałam szybko. Może dlatego, że na telefonie, nie wiem. Albo dlatego, że długo nic się nie pojawiało i miałam ogromny zapał do tego :)
Lubię Draco naprawdę. Trochę mi tylko brzydł gdy zaczęli robić z niego taką ofiarę losu, ale prócz tego to go lubię. A u Ciebie jeszcze bardziej. Najprawdopodobniej dlatego, że jest inny, lepszy, bardziej ludzki. Jednak nie jest to w żaden sposób przesadzone, wszystkie uczucia są stonowane i nie odczuwam jakby coś było nie tak. Zresztą mam spokojne podejście do odbiegania od kanonu, bo wychodzę z założenia, że nikt nie jest taki sam przez całe życie. Twojego Malfoya chętnie bym poznała :)
Co do sceny ze skrzatem. Chyba moja ulubiona z tego rozdziału. Może jestem zbyt miękka, ale to było cudowne jak go potraktował. Prócz tego uwielbiam te stworki <3
Co do opisów, to były cudowne. Co wiesz, bo ci zazdroszczę, że umiesz tak pisać. Jak ja coś próbuję stworzyć to mi zazwyczaj to nie idzie, a u Ciebie wszystko czyta się z taką lekkością ;)
Kochana Ciotunia. To jest bardzo ciekawa i dziwna osoba. U ciebie tym bardziej. Zawsze miała coś nie tak pod sufitem, ale teraz jest chyba jeszcze gorzej xD Wyszła ci świetnie, choć z drugiej strony wygląda jak typowa wariatka :D
Scena z Czarnym Panem przerażająca z lekka. Wydawało mi się, że w każdej chwili może mu coś odbić i może jednym ruchem pozbawić chłopaka życia. Ale to już mój wymysł. Przecież wręcz przeciwnie, on miał coś specjalnego dla Draco. Ciekawe jak chłopak poradzi sobie z tym zadaniem. ;)
Pozdrawiam, L. ;*
No fakt, dawno mnie nie było. Miałam więc nadzieję, że choć część z moich czytelników stęskni się za mną i przeczyta rozdział z ciekawością. Efekt osiągnięty ;)
UsuńDraco jest tylko człowiekiem. I nie pasuje mu łatka ofiary losu, nigdy w życiu. Rowling zabiła mnie tym, co z niego zrobiła. To było przerażające. Dlatego mam zamiar to naprawić ;p A Paskuda jest takim małym przyjacielem Dracona ;)
Cóż, Voldemort jest zdolny do wszystkiego, sama nie potrafię przewidzieć, co mu wpadnie do głowy. Draco też tak myśli. Ale czuje się trochę zadowolony, że ma takie względy u Czarnego Pana, nawet jeśli nienawidzi tego, co robi. To wciąż mały chłopiec pragnący pochwał.
Bella to jest typowa wariatka xD
Nie wiem, czy widziałaś na "Dzieciach" apel, ale napiszę na wszelki wypadek jeszcze tutaj. Możesz mi podesłać na maila, co ta mam jeszcze zbetować. Zajmę się w tym tygodniu korektą.
Pozdrawiam.
Wiesz co opisałaś jak prawdziwa mistrzyni? szaleństwo Belli. Tak. zaczęłam się jej bać. na całe szczęście nie jest ciemno i mogę bez obaw wyjść z psem. gdybym czytała ten rozdział wieczorem pewnie miałabym pewne obawy czy gdzieś na rogu nie dopadnie mnie zwariowana Bella.
OdpowiedzUsuńLucjusz coś zrobił Narcyzie? hmmm... Rodzi się coś co lubię. Zagadka. jednak jest zbyt mało danych żebym próbowała ją rozwiązać.
Idę do z psem a potem przejdę do rozdziału czwartego ;)