Draco Zawodowiec
Jego pokoje, prywatna bawialnia oraz sypialnia z łazienką, były
jaśniejsze niż inne pomieszczenia w Malfoy Manor. Była to wyłącznie zasługa
Narcyzy Malfoy, która tym razem postawiła na swoim i nie pozwoliła mężowi
zamknąć ich jedynego syna w ciasnej i ciemnej celi, jak często nazywała
pomieszczenia w dworze. Mimo wszystko apartamenty Dracona i tak wyglądały dość
ascetycznie, choć urządzone ze smakiem, to jednak prosto oraz pedantycznie wysprzątane,
jakby nikt w nich nie mieszkał. Diabeł bardzo często śmiał się, że Draco miał
jakieś zboczenie na punkcie porządku i umarłby, gdyby ktoś poprzestawiał mu
książki na regale, wrzucił czarny ołówek do pudełka z czerwonymi albo ułożył
ubrania w szafie niekolorystycznie. W pokojach Dracona wszystko nie tylko
powinno, ale przede wszystkim musiało leżeć na swoim, ściśle określonym
miejscu. Prócz kartek papieru, które walały się dosłownie wszędzie – jedne
pokryte rysunkami w ołówku, inne farbami, a znaczna część zmięta w kulę i
rzucona w kąt. Draco dawno już stwierdził, że sprzątanie ich częściej niż raz w
tygodniu mijało się z celem, bo gdy łapało go natchnienie, nie zajmował sobie
głowy niczym innym, tym bardziej czymś tak przyziemnym.
Kiedyś kartki zbierała matka – większość z nich chowała do dużej
drewnianej skrzynki, która stała pod łóżkiem Dracona i została zamówiona
specjalnie z takim przeznaczeniem, zaś nieudane dzieła albo od razu wyrzucała,
albo zabierała ze sobą i po rozprostowaniu zmiętego pergaminu, wkładała do
własnej szkatułki. Luciusa niewiele obchodziło, co leżałoo na podłodze w pokoju
syna i w jakim stanie były jego prace poniewierające się teraz bezładnie na
każdej wolnej przestrzeni. Nikt nigdy nie wspominał panu na Malfoy Manor o
zdolnościach Dracona. Lucius twierdził, że mężczyzna nie powinien zajmować się
czymś takim jak rysowanie, bo sztuka była domeną kobiet i nieprzystosowanych do
życia artystów, którzy nie potrafili zarobić na chleb w normalny sposób.
Popierał stary typ wychowania – dzieci trzeba hartować i dawać im szkołę życia
od najmłodszych lat, co oznaczało praktycznie brak jakiejkolwiek zabawy i
nieustanną naukę – języków, szermierki, jazdy konnej, tańca i gry na
fortepianie w stopniu minimalnym, nauk ścisłych oraz eliksirów i zaklęć łącznie
z czarnomagicznymi.
Draco nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ojciec kazał mu iść się pobawić,
jak to zwykle mówili rodzice, gdy chcieli, żeby dzieci przestały zawracać im
głowę i w końcu sobie poszły. Gdy Lucius chciał się pozbyć syna, kazał mu iść
do biblioteki i przeczytać kolejną grubą księgę po łacinie albo przyswoić nowe
zaklęcie, z czego potem go odpytywał. Draco w dzieciństwie dużo chorował, a
matka kupowała mu pluszowe misie, które szybko ginęły w niewyjaśnionych
okolicznościach. Kiedyś wuj z Francji kupił mu kolorową, drewnianą lokomotywę,
ale Draco bawił się nią tylko przez kilka dni, bo zniknęła zaraz po wyjeździe
krewnych. Nigdy też nie miał żadnego zwierzątka, przynajmniej nie na dłużej.
Mając siedem lat, dostał od ciotki Amelii kociaka – małą, szarą kupę sierści,
która właziła na kolana każdego, kto tylko pojawił się w zasięgu wzroku i
domagała się głaskania. Zwierzak wypadł przez okno po miesiącu. Draco
przypuszczał, że było to raczej samobójstwo, bo nawet kot nie wytrzymywał
psychicznie z Luciusem Malfoyem.
Chłopak nie mógł jednak powiedzieć, że jego dzieciństwo było
nieszczęśliwe w pełnym wymiarze tego słowa. Nie było może różowe, ale niektórzy
po prostu nie lubili tego koloru. Tak naprawdę jego nieustanne chorowanie na
wszystko, co tylko możliwe, było dla niego bardzo korzystne, bo mógł się wyrwać
z Malfoy Manor i wyjechać na jakiś czas tylko z matką. Byli chyba w każdym
możliwym magicznym sanatorium na terenie całej Europy – w Yorku, Berlinie,
Frankfurcie, Mediolanie, Rotterdamie, Paryżu, Lyonie, Madrycie, Barcelonie,
Pradze, Zakopanem, a prócz tego w kilku innych mniejszych miastach, których
nazw Draco teraz już nawet nie pamiętał, bo było ich zbyt dużo. Niechcący
zwiedzili nieco świata. Mimo wszystko były to dla Dracona miłe chwile, matka
zabierała go na zakupy, pozwalała jeść tyle słodyczy, ile tylko chciał i
kupowała mu kolorowe książeczki z rysunkami.
A potem wracał do Anglii i świat znów wydawał się szary.
Teraz jego pokoje stały się dla niego pustelnią, ale też azylem. Ojciec
nigdy tu nie zaglądał, od odejścia matki wszedł do nich tylko raz, żeby zabrać
chłopaka do Czarnego Pana. Draco mógł liczyć na to, że Lucius nigdy nie dowie
się o dziele jego życia, które
powstawało na ścianach.
Bez zastanowienia przeszedł przez bawialnię i sypialnię, kierując się
prosto do łazienki. Chciał jak najszybciej wyrzucić z pamięci rozmowę w
salonie. Powrócił myślami do poranka w domu Snape’a i obrazu Corny, co
natychmiast poprawiło mu humor. Odkręcił kurek z ciepłą wodą nad wanną i w
czasie gdy ona napełniała się, zaczął zrzucać z siebie ubrania. Z westchnieniem
zanurzył się w przyjemnie ciepłej wodzie. Tego właśnie teraz potrzebował. Oparł
głowę o krawędź marmurowej misy i zamknął oczy, przywołując pod powiekami twarz
Corny. Uczepił się tej projekcji, jakby miała mu w czymś pomóc.
Pukanie do drzwi wyrwało go z półsnu, w który zapadł.
— Paniczu — odezwał się nieśmiało Paskuda z drugiej strony — pan pyta,
czy zejdzie panicz na śniadanie.
Draco namiętnie przyjrzał się białym płytkom, którymi wyłożone było całe
pomieszczenie, ale nie uzyskał od nich żadnej podpowiedzi. Ale sam tak naprawdę
nie widział, na co dokładnie liczył.
— Pyta czy żąda? — wymamrotał do siebie, zjeżdżając niżej do wody. —
Powiedz mu, że położyłem się do łóżka, bo mnie też rozbolała głowa — rzucił
głośniej.
— Nie będzie panicz jadł? — zmartwił się skrzat.
— Będę. Tutaj. Przynieś mi śniadanie do bawialni.
— Teraz czy później?
— Teraz.
— Oczywiście, paniczu.
Draco nie miał zamiaru kłaść się do łóżka. Kilka godzin snu w domu
Snape’a wystarczyło mu aż nazbyt. Białowłosy nie należał do osób, które lubiły
wylegiwać się do późna i kłaść się spać przy najmniejszej okazji. Jak Diabeł
dla przykładu. Ale każda wymówka była dobra, żeby nie spędzić godziny sam na
sam z Luciusem, słuchając jego zrzędzenia, jakiego to miał beznadziejnego syna.
Na biurku czekał na niego list od Zabiniego. Blaise pisał w nim, że ślub
został odwołany, bo pan młody (lat pięćdziesiąt pięć) najzwyczajniej w świecie
dał nogę. Chyba poznał się na morderczej mamuśce Diabła. A tym samym uratował
głowę, majątek, a przy okazji wybawił także niedoszłego pasierba od męki
znoszenia go przez najbliższe kilka miesięcy przy każdej okazji. List kończył
się lakonicznym stwierdzeniem, że teraz mieli co świętować. Draco uśmiechnął
się paskudnie pod nosem, składając pergamin i rzucając go na biurko. Blaise
kochał matkę miłością wielką i niezrozumiałą dla nikogo, kto choć trochę znał
Simone Zabini, niedoszłą Rivers. Najbardziej niezrozumiałą dla samego Dracona,
którego matka była cicha i uległa, zupełne przeciwieństwo.
Simone Zabini może była niezwykle piękna, ale tak naprawdę nic poza tym.
Zresztą większość Ślizgonek była ładna, dziewczyny z klasy Dracona na pewno i
nikt nie robił z tego powodu zamieszania. Pansy przypominała nieco Simone, ale
w przeciwieństwie do niej, potrafiła być urocza, gdy chciała, Daphne
przyciągała łagodnością, Lily Moon zawsze uśmiechała się do każdego, jakby to
właśnie na niego od dawna czekała, a Anie Gibbon była nieśmiała i skromna w
sposób, który faceci uwielbiali. O Corny nawet nie wspominając, bo obecnie dla
Dracona stała poza kolejką i nie patrzył na nią obiektywnie. Chłopak nie lubił
typu urody, jaki prezentowała matka Blaise’a, pogłębiał to jedynie osobisty
uraz, którego nie dało się zapomnieć. No i, po trzecie, ostatnio kobieta
stanowczo zbyt często kręciła się wokół Luciusa, częściej niż przedtem. Upojony
alkoholem nestor rodu Malfoyów mógł podpisać intercyzę małżeńską i nawet tego
nie zauważyć. Gdyby na dodatek zniknął nagle w niewyjaśnionych okolicznościach,
Draco zostałby z niczym. Od pewnego czasu spędzało mu to sen z powiek.
Na stoliku w bawialni czekała na niego taca z kanapkami, jeszcze ciepłymi
pieczonymi kiełbaskami i grzankami z serem oraz dzbanek z kawą. Lucius wolał
bardziej wymyślne posiłki nawet podczas zwykłego dnia, jednak skrzaty domowe
doskonale wiedziały, że Draco niespecjalnie podzielał ten nawyk. Tak naprawdę
po prostu nie lubił zajmować sobie głowy czymś tak błahym, jak wybór menu na
zwyczajne śniadanie i typowe angielskie stanowczo mu wystarczało. Z wyjątkiem
owsianki. Od dziecka miał awersję do owsianki. Obok tacy leżała zwinięta świeża
gazeta, którą chłopak wziął do ręki ze sporą dozą niechęci. Prorok Codzienny
nie mógł napisać nic, czego Draco nie dowiedziałby się wcześniej od ojca,
ciotki lub bezpośrednio od Mrocznego ani też niczego, co byłoby prawdą.
Szmatławiec od wieków był na usługach władzy. Każdej. Mimo wszystko chłopak
rozwinął go i od razu rzucił mu się w oczy ogromny nagłówek głoszący:
SEVERUS SNAPE NOWYM DYREKTOREM
HOGWARTU
Draco nieelegancko zakrztusił się kawą.
Pod nagłówkiem znajdowało się czarno-białe ruchome zdjęcie nieruchomego
Snape’a, który ze swoim firmowym uśmiechem seryjnego mordercy wpatrywał się w
aparat. Jego spojrzenie mówiło: Zabiję
cię [1]. Draco nie chciałby być na miejscu biednego fotografa. Zakaszlał
kilka razy, wciąż nie wierząc własnym oczom. Snape dyrektorem Hogwartu? To
jakiś absurd, pomyślał, wpatrując się w zdjęcie i licząc, że ono coś mu powie,
ale potem uśmiechnął się krzywo. Odkąd Voldemort powstał z grobu, świat pełen
był absurdu, jakby to tej pory było go mało.
Obszerny artykuł na pierwszej stronie wychwalał wręcz Snape’a pod
niebiosa, jako doskonałego pedagoga i wieloletniego wychowawcę Slytherinu, a
przy tym wspaniałego Mistrza Eliksirów, człowieka o wielkim sercu i
posiadającego rozległą wiedzę nie tylko na temat eliksirów, ale również
transmutacji, zaklęć oraz obrony przed czarną magią. A przede wszystkim czarnej
magii, dodał Draco w myślach, ale tego akurat nikt nie napisał.
— Wielkie serce — prychnął z cicha, dolewając sobie kawy i przyglądając
się zdjęciu, jakby widział mężczyznę pierwszy raz w życiu. — Dobre sobie. Czy
Snape w ogóle posiada serce?
Pomyślał, że chyba powinien się tego spodziewać. Może Dumbledore zniknął,
jednak szkoła miała działać dalej i dlatego właśnie potrzebowała nowego
dyrektora, najlepiej na usługach nowej władzy. Ministerstwo musiało więc kogoś
wyznaczyć, a Snape był wręcz idealnym kandydatem – pracował w Hogwarcie
wystarczająco długo, żeby znać zamek jak własną kieszeń, jak również wszystkie
sekrety starego dyrektora i kadry nauczycielskiej, a do tego był wystarczająco
wredny, żeby bez trudu opanować dwustu uczniów, w których buzowały hormony i
pragnienie obalenia tyranii. No może nie we wszystkich, ale w części na pewno.
A prócz tego Mroczny ufał mu prawie bezgranicznie. Draco wciąż nie potrafił
zrozumieć, jak to się stało, że ci wielcy czarodzieje, Dumbledore i Voldemort,
ufali Snape’owi, choć każde z nich miało powody, żeby wierzyć w jego zdradę. Gdyby
jeszcze był do obrzydzenia uprzejmy, właził w dupę i kłaniał się w pas każdemu
z nich… Ale gdzie tam! Snape był wredny, brzydki i parszywie zły na cały świat,
a do tego nawet przed Mrocznym wydawał się być po prostu zirytowany. Trudno
więc było określić, kto był zatem bardziej szalony w tym całym ufaniu Snape’owi
aż do obrzydzenia – Dumbledore czy może Mroczny.
Draco z trudem dotarł do końca długiego i zakłamanego artykułu, gdy
rozległo się pukanie do drzwi. Białowłosy oderwał się od gazety i spojrzał w
tamtą stronę nieco nieprzytomnie, wciąż pogrążony we własnych myślach, ale nim
zdążył się odezwać, Blaise wetknął głowę do pokoju.
— Stary, widziałeś?
Najwyraźniej już zapomniał, że był załamany wiszącą nad nim groźbą nowego
męża matki. Wyglądał zaskakująco rześko jak na kogoś, kto ostatnich kilka nocy
z rzędu spędził na zmianę upijając się (z kimś bądź do lustra, bo towarzysze
niedoli nie zdążyli trzeźwieć) lub planując mord na ojczymie in spe. Draco nie wiedział, że wilki
miały krótką pamięć. Myślał, że raczej odwrotnie.
— Niestety — wymamrotał, rzucając Proroka na stolik.
Brunet wszedł do pomieszczenia, rozsiadł się na kanapie, po czym bez
pytania o pozwolenie poczęstował kanapkami oraz kawą, do której wyczarował
sobie drugi kubek. Zajęty obmyślaniem, jak dowiedzieć się, czy Snape miał
fiolkę z eliksirem i jego sztylet, Draco nie zwrócił na to uwagi, nawet gdy z
talerza zniknęło całe jego śniadanie, które ledwo zdążył tknąć. Zabini czuł się
tu równie swobodnie co we własnym domu, bo przecież w dzieciństwie spędził w
Malfoy Manor sporo czasu, gdy jego matka wyjeżdżała w kolejne podróże poślubne.
— Snape dyrektorem — rzucił w końcu białowłosy z niedowierzaniem. — Kto
by pomyślał, że stary nietoperz w końcu dochrapie się takiej posadki.
— Lucius nic ci nie mówił? — zdziwił się Blaise, opróżniając dzbanek z
kawą i spoglądając na jego puste dno, jakby nie mógł zrozumieć, dlaczego
skończył się ten napój bogów. — Pewnie maczał w tym palce.
— Nasze relacje są dalekie od przyjaznych, Diable. Nie opowiadamy sobie na
co dzień o swoich zainteresowaniach.
Zabini wzruszył ramionami.
— Nie moja wina. Cud, że się jeszcze nie pozabijaliście.
Draco przewrócił oczami. Nie uważał, że było tak źle. W końcu to on
zawsze obrywał, więc nie było mowy o pozabijaniu
się. Zajrzał do swojego kubka, a potem do dzbanka po kawie, ale w obu
naczyniach świeciły wyraźne pustki. Spojrzał na kumpla ze zrezygnowaniem, a ten
uśmiechnął się szeroko do niego, bez odrobiny zakłopotania. Krzywiąc się,
Malfoy wezwał skrzata, który natychmiast dostarczył im kolejny dzbanek kawy i
jeszcze więcej kanapek. Blaise znów mógł pochłonąć wszystko i nie zostawić nic
dla białowłosego. Draco zastanawiał się tylko, gdzie, do cholery, jego
przyjaciel to mieścił.
— Więc myślisz, że Dumbledore nie wróci? — Zabini zadał pytanie, które od
początku wisiało w powietrzu. Wbił wzrok z trzymaną w dłoni kanapkę.
Draco nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu
wpatrywał się w ścianę tuż obok drzwi, na której od początku wakacji tworzył dzieło swojego życia. Egzystencja w
Malfoy Manor była przeraźliwie nudna, a każdy dzień dłużył się niemiłosiernie,
podobny do poprzedniego i wielu innych przed nim, dlatego dla zabicia czasu,
Draco postanowił zapełnić farbami każdą wolną przestrzeń w swoich pokojach.
Było to zajęcie po prostu idealne do oderwania myśli od nieprzyjemnych spraw i
zajęcia czymś rąk. Zaczął od bawialni, gdzie obecnie można było odnaleźć na
ścianie Corny uśmiechającą się w stronę obserwatora, nieogarniętego Blaise’a z
rękoma w kieszeniach, matkę wyglądającą dokładnie tak, jak Draco ją zapamiętał,
jak zwykle niezadowolonego z życia ojca, Voldemorta z błyszczącymi czerwonymi
oczami i pionowymi szparami zamiast nosa, śmiejącą się szaleńczo ciotkę Bellę,
co prawie było słychać, Mroczny Dwór, a także kilka zakapturzonych postaci.
Draco musiał przyznać, że jak na razie szło mu nieźle, choć ojciec najpewniej
dostałby zawału, gdyby zobaczył to coś na jakiejkolwiek ścianie w dworze, a
jednocześnie ujrzał Malfoya Juniora wymazanego od stóp do głów farbami. Chłopaka
niewiele to jednak w tej chwili obchodziło, czuł się zadowolony ze swojej pracy
i musiał tylko dodać do niej jeszcze kilka elementów. Na przykład Dumbledore’a,
tylko nie mógł się zdecydować, w jakiej formie – żywej czy martwej.
— Nie wiem — odparł w końcu zgodnie z prawdą, wciąż nie odrywając wzroku
od malowidła. Kojąca zieleń tła działała na niego uspokajająco. — Ale jakoś nie
chce mi się wierzyć, że tak po prostu zostawił Hogwart i Anglię z tym całym
bałaganem i pojechał sobie na wakacje. Albo że Potter dał nogę. To trochę nie w
jego stylu rzucić wszystko w cholerę i zwiać, no nie? To w końcu Potter, a
przecież Gryfoni mają niezdrowe hobby ratowania świata.
— Może niekoniecznie zwiał. Sam mówiłeś, że Dumbledore nie był w zbyt
dobrym stanie, gdy opuszczał zamek.
— No tak…
— Więc może wróci? — Trudno było określić, czy w głosie Zabiniego
brzmiała nadzieja czy niepokój. A jeśli nadzieja – odnośnie czego?
— Nie mam pojęcia. — Draco w zamyśleniu podrapał się po brodzie, która
nosiła znamiona prawie dwudobowego pobytu poza domem. — Możliwe.
Blaise przyjrzał mu się uważnie. Draco zastanawiał się, kiedy to jego
kumpel podprowadził to spojrzenie od Corny i to tak, że białowłosy zauważył je
dopiero teraz. Stanowczo powinien ograniczyć im kontakty, zanim zawrą ze sobą
jakiś pakt, przywiążą go w jakiejś zawszonej chacie na totalnym odludzi i
zmuszą go, żeby tam siedział do zakończenia wojny. Byli do tego zdolni. Aż
nadto świadczyło o tym to przeszywające spojrzenie Zabiniego.
— Możliwe, mam nadzieję, czy: możliwe, oby nie?
— Możliwe, nie mam pojęcia, co z tym zrobić, więc się ode mnie odwal, bo
ci przyłożę — zirytował się Malfoy. Jednak na widok uniesionych w rozbawieniu
brwi przyjaciela nieco spuścił z tonu. Wzruszył ramionami. — Nie wiem i
absolutnie nie chcę tego wiedzieć. Zresztą, to bez znaczenia, skoro i tak
skończę w piekle.
— No cóż, stary, podobno w piekle można spotkać ciekawszych ludzi [2]. —
Brunet wyszczerzył się.
— Idiota — prychnął Draco, co jedynie powiększyło uśmiech Blaise’a.
Gdyby białowłosy miał kiedykolwiek wymienić największą zaletę
przyjaciela, odparłby bez wahania, że jest to ta przedziwna zdolność Zabiniego
do obracania wszystkiego w żart. Gdyby potem miał wymienić jego największą
wadę, wskazałby na to samo. Ta cecha u Diabła była równie przydatna co
irytująca, czasem może nawet bardziej irytująca niż przydatna, ale mimo to
Draco nigdy nie zastanawiał się, co by było, gdyby brunet jej nie miał. Sama
myśl o tym, że jego kumpel mógłby być kimś takim jak, no cóż, nie ukrywajmy, on
sam, wydawała się absurdalna. Blaise po prostu nie mógł być chłodny, sztywny i
cyniczny. Cała ta diabłowatość polegała na jego komizmie i ciągłym uprzejmym
wyśmiewaniu się ze wszystkiego, zwłaszcza ze swojego największego przyjaciela,
który pukał się w czoło i taktycznie milczał. Draco dawno już stwierdził, że
wytrzymywanie ze sobą samym dwadzieścia cztery godziny na dobę było prawie nie
do zniesienia, a mowa o znoszeniu kogoś, kto był twoją dokładną kopią.
Prawdopodobnie nigdy by się nie zaprzyjaźnili, gdyby mieli podobne charaktery i
zainteresowania.
Draco dobrze pamiętał Blaise’a-dzieciaka. Nieśmiałego, stojącego zawsze z
boku i robiącego wszystko, co mu się kazało, byleby dano mu spokój. On sam był
na czele każdej grupy, nieustannie przejmował kontrolę i rozkazywał innym, czy
im się to podobało, czy nie. Najczęściej nie, ale nikt głośno nie protestował.
Po części była to zasługa draconowskiej charyzmy, która sprawiała, że inni
automatycznie mu się podporządkowywali, po części strachu przed Malfoyem, bo w
końcu każdy Malfoy wzbudzał respekt, nawet ten pięcioletni, w jakimś stopniu
siły perswazji fizycznej, którą Draco nierzadko stosował wobec innych dzieci,
ale w jakiś sposób także obecności Zabiniego, który nawet jako pięciolatek
górował nad wszystkimi rówieśnikami wzrostem i przeważał siłą.
Draco nie mógł nie przyznać, że zawsze czuł się bezpiecznie, gdy
wiedział, że przyjaciel stał krok za nim. I nie chodziło tylko o to, że Blaise
bez trudu pokonywał każdego, kto im się przeciwstawił. Równie dobrze sprawdzali
się w tym Crabbe i Goyle, oni też zawsze byli nieco przerośnięci i silni, ale
mimo wszystko to nie było to samo. W przeciwieństwie do nich, Blaise zawsze
potrafił powiedzieć Draconowi nie,
wybić z głowy głupi pomysł i spuścić mu porządny łomot, gdy przeholował. I to naprawdę
zupełnie nic nie znaczyło, że mimo to w większości przypadków prawie z
przyjemnością właził za białowłosym w środek piekła tylko po to, żeby zobaczyć,
czy ogień rzeczywiście parzył. Draco najczęściej prawie nie musiał go namawiać,
bo gdy padało magiczne słowo zakazane,
Zabini reagował na nie jak każdy normalny Ślizgon. W ślizgońskim słowniku nie
istniało to słowo. Zakazane oznaczało trochę trudniejsze do wykonania. A
potem kończyło się to jak ten nieszczęsny wypadek z wilkołakami. O ile można
było to nazwać wypadkiem.
W gruncie rzeczy trudno było jednak zrozumieć, dlaczego chłopcy
przyjaźnili się przez te wszystkie lata. Pięcioletni Draco na pewno nie był
uroczym dzieckiem. Dość niski, bardzo chudy, blady i z nieustannie podkrążonymi
oczami, nie grzeszył urodą, a do tego zachowywał się, jakby wszystko mu się
należało i żądał od innych, aby go słuchali. Gdy coś nie szło po jego myśli, po
prostu wpadał w furię – szybko odkrył, że to była doskonała metoda, żeby
wszyscy wokoło robili to, co on chciał. Był jednocześnie rozpieszczonym
księciem, który od zawsze miał podstawione wszystko pod nos i przerażonym
chłopcem, który panikował na sam dźwięk słowa ojciec. Przyzwyczajony do tego, że ciągle chorował i wszyscy mu
nadskakiwali z tego powodu, domagał się, aby inne dzieci też to robiły i nie
przyjmował do wiadomości, że mogły nie chcieć. Natomiast Blaise był zupełnie
inny – był ładnym chłopcem, a każdy, kto go zobaczył, zachwycał się jego urodą.
Zawsze cichy, uprzejmy, trochę smutny i do tego bardzo nieśmiały, nie mówił
niepytany, pozwalał innym zabierać swoje zabawki i mimo że był większy od
każdego z wyjątkiem Crabbe’a i Goyle’a, nigdy tego nie wykorzystał. Prawdą
było, że przez większość czasu w dzieciństwie chłopcy byli po prostu na siebie
skazani – Simone była daleką kuzynką Luciusa i jego kochanką, a chłopcy
przerzucani byli między Londynem a Malfoy Manor w zależności od tego, kto miał
chwilę się nimi zająć. Najczęściej była to Narcyza. Jednak nie oznaczało to, że
musieli się zaprzyjaźnić na całe życie. Były też inne dzieci w ich wieku, które
znali – Theo Nott charakterem bardzo przypominał Dracona, a Oliver Rivers
Blaise’a. Mogli pójść do Hogwartu i tam wszystko zakończyć, teoretycznie nie
byli już na siebie skazani, a pierwszoroczni Ślizgoni sami mogli wybrać, z kim chcieli
dzielić dormitorium przez następne siedem lat. Draco nie wyobrażał sobie, że
mógłby mieszkać dziesięć miesięcy w roku z kimkolwiek innym i sądził, że jego
kumpel myślał tak samo. Gdy ówczesna prefekt Slytherinu zapytała ich wtedy,
sześć lat temu, z kim chcą mieszkać, jednocześnie i bez wahania wskazali na
siebie.
Tym, za co Draco tak naprawdę polubił Blaise’a, był właśnie jego spokój.
Gdy młody Malfoy wpadał w furię, Zabini stał i patrzył na niego bez słowa. Nie
uciekał jak inne dzieci, nie zaczynał mu nadskakiwać, nie płakał, gdy
białowłosy rzucił się czasem na niego z pięściami, tylko najzwyczajniej w
świecie mu oddał. On, Blaise Zabini, który nikogo nie bił. Draco potem często
myślał, że Blaise musiał czuć się naprawdę samotny, skoro go polubił. Jego,
najmniej sympatycznego człowieka w całym uniwersum. A jako że malfoyowska
wdzięczność nie miała granic, białowłosy od tej pory bronił bruneta przed
innymi dziećmi, które nierzadko wykorzystywały jego łagodność i dokuczały mu,
bo wiedziały, że nic im nie zrobi. Wkrótce stali się prawie nierozłączni,
zaczęli rozumieć się bez słów i pakować w kłopoty. Dopiero wtedy dołączyła do
nich Corny.
Jednak z Corny była całkiem inna sprawa. Draco nie od razu ją polubił, bo
jako dziecko ulicy nie bardzo chciała mu się podporządkować, a wiadomo że grupa
mogła mieć tylko jednego lidera. Z kolei Blaise’owi od razu przypadła do gustu,
bo była po prostu inna. Żaden z nich nie widział nigdy tak żywiołowego dziecka
o niewyparzonym języku, które potrafiło wszędzie wejść, zdobyć wszystko, czego
pragnęło i, najważniejsze, nie było ograniczane przez rodziców. Z czasem Corny
przycichła, spuściła z tonu, przestała gryźć każdego, kto przeszkadzał jej
robić to, na co miała ochotę, zaczęła mówić w cywilizowany sposób i ubierać się
bardziej jak dziewczyna, a nie jak chłopak. Do tego czasu Draco i Blaise
nauczyli się bić, kląć w każdym języku świata (zasłyszanym oczywiście od Simone
Zabini, ale bez Corny nigdy nie wpadliby na pomysł, żeby tego używać), chodzić
po drzewach, używać niektórych mugolskich urządzeń oraz poruszać się i czuć w
londyńskich slumsach jak u siebie w domu. To były bardzo przydatne
umiejętności.
Zwłaszcza gdy było się śmierciożercą.
Draco skrzywił się mimowolnie, co nie umknęło uwadze Blaise’a. Od razu
brwi bruneta podjechały delikatnie w górę.
— Co jest, stary?
— Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić — odparł spokojnie Malfoy, a
Zabini tylko się uśmiechnął i rzucił:
— Chciałbym to zobaczyć. Coś jest wyraźnie na rzeczy.
— Byłem w nocy u Corny. Tak, wiem, co myślisz — dodał szybko,
przewracając oczami, gdy na usta przyjaciela wpływał paskudny uśmieszek. —
Zanim wyciągniesz pochopne wnioski, lepiej tego posłuchaj.
Pokrótce streścił wszystko, co opowiedziała mu w nocy dziewczyna. Diabeł
był stanowczo dobrym słuchaczem, nie przerywał, nie wydawał z siebie zbędnych
okrzyków: Serio? Niemożliwe! Szaleństwo!,
które zawsze irytowały Malfoya, a w odpowiednich momentach unosił brwi lub
kręcił głową z niedowierzaniem. To był jeden z powodów, dla których Draco lubił
rozmawiać z Zabinim. Jednak gdy dotarł do momentu, w którym Corny poinformowała
Snape’a o akcji na Nokturnie, brunet nie wytrzymał.
— Co? — przerwał mu ostro. — Stary, powiedz, że żartujesz.
— Chciałbym — westchnął na to Draco. Założył ręce za głowę, wyciągnął
przed siebie nogi, po czym położył stopy na niskim stoliku obok znów pustego
dzbanka. — Corny nie widzi w tym nic dziwnego. Ani niestosownego. Ani
zagrażającego życiu mojemu, twojemu czy jej. Właściwie, ona nie wie, o co ja
się właściwie denerwuję.
—- Umarłem i trafiłem do piekła — jęknął Diabeł.
— Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że można spotkać tam ciekawszych ludzi
niż w niebie — zauważył białowłosy z paskudnym uśmiechem.
Blaise przewrócił oczami.
— Więc Snape prawdopodobnie ma twój sztylet? — powiedział, najwyraźniej
próbując zebrać wszystko do kupy.
— Dokładnie. Oraz fiolkę z Bardzo Ważnym i Bardzo Tajnym Eliksirem, który
to ja mam odnaleźć — dodał Draco tonem uprzejmej pogawędki. — O ile nie
pochował go razem z tymi trzema przygłupami, którzy wpadli na pomysł atakowania
Cors.
— No naprawdę, trzeba być kompletnym idiotą, żeby atakować filigranową
nastolatkę błądzącą nocą samotnie po Śmiertelnym Nokturnie.
— Ten sarkazm był zbędny, Diable. Już i tak zostałem przez nią
wystarczająco pogrążony. Nie musisz mnie dobijać, naprawdę.
— Widzę. — Blaise zaśmiał się, choć sytuacja nie była ani odrobinę
zabawna. — A co do Corny, to ja właściwie wpadłem tutaj w jej sprawie — rzucił,
zmieniając nagle ton na lżejszy.
Draco zmarszczył brwi.
— Zdaje się, że Corny już za cztery dni kończy siedemnaście lat —
kontynuował brunet, gdy Malfoy nic nie powiedział. — Masz jakiś specjalny
pomysł czy coś?
Zdanie to dotarło do Dracona dopiero po krótkiej chwili, której
potrzebował na wyrwanie się z własnych myśli. Na moment kompletnie się
zapomniał i spojrzał na kumpla z niedowierzaniem. Dopiero po jakimś czasie
dotarło do niego, że musiał mieć bardzo głupią minę, więc zamknął usta i dla
odmiany spopielił Zabiniego wzrokiem. Bezskutecznie. Wilkołaki bywały strasznie
uparte. Białowłosy zgrzytnął zębami z bezsilnością.
— Diable, czy ty się dobrze czujesz? — warknął przez zaciśnięte zęby. —
Właśnie poinformowałem cię, że moje życie wisi na włosku, właściwie nie tylko
moje, tylko nas wszystkich, a ty planujesz jakąś popieprzoną imprezkę
urodzinową? Otaczają mnie wariaci — jęknął, zakrywszy twarz dłonią.
— Co się tak od razu denerwujesz? Jeszcze jakaś żyłka ci pójdzie — odparł
brunet, przewracając oczami z lekceważeniem. — Życie jest za krótkie, żeby się
nie zabawić od czasu do czasu, Smoczysko — perorował ze znawstwem,
wyszczerzywszy się do przyjaciela w taki sposób, że ten miał wrażenie, że w
powietrzu wisiał tylko uśmiech bez ciała, niczym u Kota z Cheshire. — Czarne
charaktery też muszą mieć trochę przyjemności w tej swojej nędznej egzystencji
na tym ziemskim padole. Nic ci się nie stanie, jak raz na jakiś czas oderwiesz
się od tej swojej wielkiej misji niszczenia świata i wrócisz do tego, co obaj
kochamy najbardziej. — W tym miejscu uśmiech stał się jeszcze szerszy, nawet
jeśli do tej pory wydawało to się niemożliwe. — Seks, alkohol i dobra zabawa,
Smoku. Tylko to ma prawdziwy sens.
Draco pokręcił na to głową. Może te słowa nie brzmiałyby dziwnie w ustach
Blaise’a – w końcu cały rok prawie nie robili nic innego i to tylko dlatego że
Corny trochę ich kontrolowała – gdyby nie sytuacja, w której padły. Białowłosy
nie mógł pojąć, jak jego przyjaciel potrafił w ogóle myśleć o zabawie, gdy
świat walił im się na głowy. Nie, to jedynie tobie wszystko leci na łeb,
Malfoy, przemknęło mu zaraz przez myśl. Prawda była taka, że Zabini nie był
śmierciożercą, a przez to nie dostał po raz kolejny od Mrocznego cholernie
trudnego i cholernie ważnego zadania, które musiał wykonać pod groźbą utraty
części ciała i rzucenia ich Nagini, dlatego mógł do woli myśleć, o czym tylko sobie
chciał. O seksie, alkoholu i dobrej zabawie. Z kolei uwaga Dracona od
wczorajszego wieczoru krążyła wyłącznie między Corny, Snape’em, a Czarnym Panem
i nie napawało go to optymizmem. Tym samym nawet nie starał się powstrzymać
skrzywienia ust, gdy rzucił cierpko do przyjaciela:
— Nie wierzę, że to mówisz. Zdawało mi się, że w naszym związku to ja
jestem żądzą i chucią, a ty głosem rozsądku.
— Masz rację, zdawało ci się — odparł Blaise, wciąż szczerząc się
szaleńczo. — To jak, robimy coś? — Nie dawał za wygraną. — Tak w ogóle, dawno
już nigdzie nie byłem, a to oznacza, że pewnie wszyscy marzą o jakiejś dobrej
imprezce. Mamy szansę urządzić imprezę stulecia.
— Jak nie znajdę tego eliksiru, za tydzień pewnie i tak będę już martwy,
więc czemu nie — rzucił Draco gorzko, pukając palcami w oparcie fotela. Ciemna
skóra lekko tłumiła odgłos uderzeń. — Głównym punktem wieczoru będzie
powieszenie solenizantki i wkroczenie śmierciożerców.
— Optymista.
— Realista.
Zabini przewrócił oczami.
Resztę dnia spędzili na planowaniu przyjęcia
urodzinowego, jak to szumnie nazywał Blaise. Na dodatek cieszył się prawie
jak pięciolatka. Po krótkiej dyskusji zgodnie przyjęli, że najlepszym miejscem
na urządzenie niemałej imprezki będzie londyńska rezydencja Malfoyów przy Upper
Brook Street, której nikt nie używał od odejścia Narcyzy. Przedtem to właśnie
tam nestor rodu sprowadzał swoje kochanki, ale gdy żona zniknęła, bez skrupułów
przyprowadzał je do Malfoy Manor, wcale się z tym nie kryjąc przed synem. Draco
wiedział, że dom stał pusty i zarastał brudem, bo jakiś czas temu Paskuda
poinformował go, że pan zarządził, aby skrzaty tam już nie sprzątały. Oznaczało
to, że Lucius nawet nie miał zamiaru tam zaglądać, a to stwarzało dogodną
sytuację.
Mimo wszystko Draco nadal był sceptycznie nastawiony do pomysłu kumpla,
nawet jeśli czuł, że bardzo przydałaby mu się trochę odprężenia. Poza tym,
niektórych osób nie widział od wakacji i choć stwierdzenie, że stęsknił się za
nimi, byłoby już lekką przesadą, to jednak miał ochotę zobaczyć niektórych znajomych
i pogadać z nimi o czymś tak głupim i nieproduktywnym jak ostatni mecz Armat z
Puddley albo wykaz podręczników, na który wciąż czekali, a który mógłby być
interesujący po objęciu stanowiska dyrektora Hogwartu przez Snape’a. Może i
pomysł był głupi i nierozsądny w jego sytuacji, ale jakże kuszący.
Tak, potrzebował nieco rozluźnienia. Trochę promili we krwi i wciąż
jeszcze beztroskich znajomych ze szkoły, z których trzy czwarte za rok o tej
porze będzie w dokładnie tej samej sytuacji co on. Na razie jednak mogą pomóc
mu zapomnieć na chwilę, że służy Bydlakowi Nad Bydlakami, jak czasami w myślach
Snape nazywał Mrocznego, gdy sądził, że są one dokładnie skryte przed
wszystkimi, a zwłaszcza przed samym Mrocznym. Draconowi podobało się to
określenie. I podobała mu się też myśl, że jego rezydencja w Londynie miał tak
dużo pokoi, że będzie mógł spędzić kilka długich godzin sam na sam z Corny, nie
na szybko, kradnąc odrobinę czasu między jednym zadaniem dla Voldemorta a
drugim i bez Snape’a dyszącego pod drzwiami jak przyzwoitka. To był absolutnie
przyjemny pomysł.
A tak w ogóle, to do dwudziestego czwartego były jeszcze trzy całe dni,
bo obecny raczej już się kończył. Trzy dni, które Draco mógł w całości
przeznaczyć na szukanie Cholernie Ważnej Fiolki Bydlaka Wszechczasów.
Organizację imprezy można było ze spokojem zlecić Pansy, która była mistrzynią
w robieniu przyjęć na każdą okazję, a Draco był pewien, że Diabeł w zupełności
wystarczał, żeby opłacić interes. A potem mógłby, zliczyć koszty, podzielić je
na pół i wystawić Draconowi rachunek, ot i cała filozofija. W ten sposób
obecność Malfoya była zbędna w całym procesie twórczym.
Podejdzie do tego jak zawodowiec. Trzy dni to naprawdę kupa czasu, jeśli
wie się, jak go wykorzystać. A Draco nie byłby sobą, gdyby nie wiedział. Trzeba
tylko zmusić Corny, żeby wyciągnęła od Snape’a, co zrobił ze sztyletem i czy
widział fiolkę, a jeśli nie, gdzie pochował tych kretynów. Bułka z masłem.
Westchnął w duchu. To będą ciężkie trzy dni.
_______________
Opis do tytułu: Draco zawodowiec – parafraza: Leon zawodowiec (franc. Leon) francuskiego dramatu z 1994 roku.
[1] I’ll kill you w anglojęzycznej wersji
brzmi dużo lepiej, ale, jak wspomniałam w jednym z wcześniejszych rozdziałów,
nie chcę plątać języków. Zresztą, wszystkie rozmowy w teorii są już tak jakby
tłumaczeniami z angielskiego na polski, więc to nie miałoby sensu.
[2] Freddie
Mercury.
Taka przejściówka. Podsumowanie poprzedniego i zapowiedź następnego, że tak się wyrażę. To naprawdę będą ciężkie trzy dni, ciężkie do stworzenia. Będę musiała nad nimi posiedzieć, żeby tego nie zepsuć i nie dać Wam kolejnego szmatławca jak w Proroku Codziennym.
Za oknem zima, a ja chora jak cholera. Przeziębiłam się, jak zwykle na święta. Na dodatek jestem kolejny dzień z rzędu niewyspana i jutro też się nie przekimam, bo rano jadę na zakupy. Ale położyć się wcześniej oczywiście nie potrafię. To nie w moim stylu. No chciałam Wam jeszcze rozdział dokończyć i dodać, bo dawno nic tu nie było, a nie lubię zastojów. Takim sposobem znów jestem w dołku, a weźcie tam.
Muszę wspominać, że niebetowany?
Wasza,
Jak zwykle komentuje pierwsza chociaż z lekkim opóźnieniem.
OdpowiedzUsuńRety jak ja jestem z tego dumna aż cała sie pusze he he.
Od razu jak tylko zobaczyłam tytuł wiedziałam z czym mi sie kojarzy.
Osobiście nie lubię klasyki "Leona Zawodowca" i pewnie zraziła mnie do tego Natalie Portman, którą wręcz znienawidziłam po roli Amidali w Gwiezdnych Wojnach jednak podoba mi się pomysł tego porównania.
Czytając coraz lepiej patrzę na świat oczami Dracona Malfoya.
Chłopak wpakował się w poważne kłopoty i ciekawa jestem jak teraz odzyska eliksir i czy w ogóle mu się to uda.
Podobają mi się również jego relacje z Zabinim. Wspaniale powróciłaś do przeszłości opisując we fragmentach jego poprzednie relacje z pozostałymi członkami grupy.
Co prawda brakowało mi w tym rozdziale Corny, ale same wspomnienia o niej poprawiły mi nastrój.
Az mogę ją sobie wyobrazić kim była jako dziecko i to mnie ujmuje najbardziej.
Co do zimy za oknem to mam takie uczucia, że szkoda gadać.
Co chwila łapie mnie jakaś smętna depresja, która nakazuje zamknąć się w sobie i nie wychylać.
Staram sie jej nie dawać, ale wiadomo jak to bywa.
Najchętniej zapadłabym w ten sen jak te niedźwiedzie zimowe i obudziła sie dopiero wiosną.
Te to mają dobrze kurczę;)
Pozdrawiam serdecznie i życzę ciepła i wakacji w jakimś ciepłym kraju xp.
Corny pojawi się. Niestety, gdy Corny mieszka u Snape'a i jest tam w jakiś sposób uziemniona, muszę rozbijać obecność jej i Blaise'a na oddzielne rozdziały. Ale za dwa albo trzy rozdziały będą mieli okazję, żeby się spotkać ;)
UsuńJa to wciąż chora jestem. W momencie pisania rozdziału, już prawie wyzdrowiałam, ale dwa dni poleciałam na zajęcia i teraz prawie głos straciłam. Wakacje na Malediwach by się przydały ;) Albo chociaż na Sycylii, tam pewnie jest cieplej niż u nas.
Pozdrawiam.
Tak jak wspomniała rosmaneczka stwierdzam iż mam focha na ludzi, bo nie zapadamy w sen zimowy:) Ja to mam taką jesienną chandrę w wersji zimowej. Czy tylko ja sądzę, że mamy kolejną epokę lodowcową? Brakuje tylko wiewióra, Mańka i Diega;)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to mi też brakuje Corny. Podoba mi się to "dzieło draconowskiego życia". Musi to całkiem fajnie wyglądać. Na tą ścianę można by dodać jeszcze Severusa. On jest mym idolem nr. 2 (nr. 1 to Draco i Corny).
Pozdrawiam serdecznie i proszę o lato (jak będę wtedy narzekać, że za gorąco, to mnie znajdź i walnij po tym moim głupim łbie).
Sen zimowy nie wydaje się taką głupią myślą. Że też to nasz gatunek musi być aktywny w ciągu całego roku... Nie zapominaj o Sidzie, tym uroczym półgłówku ;) Bez niego cała epoka lodowcowa nie miałby sensu xD
UsuńJak napisałam, rosmaneczce, Corny będzie. No i masz rację, całkiem zapomniałam o Severze, a jego obecność na "dziele draconowskiego życia" (genialna nazwa!) jest konieczna. Zaraz mu każę go dorysować. Jeszcze całkiem sporo miejsca jest.
Ja tu czegoś nie rozumiem. Dumbledore nie spadł z wieży tylko został uderzony czterema czarnomagicznymi zaklęciami, tak?
UsuńMasz rację, zapomniałam o Sidzie, sorry:) Draco może jeszcze dorysować Hogwart, Pansy i Theodora.
Cóż, tak jakby dopisałam swoje zakończenie "Księcia Półkrwi". Pierwszy tom "Serca" jeszcze jakoś tam bazuje na sadze, za wyjątkiem tego, że jest Corny, a drugi to już prawie wyłącznie moja wersja. Dlatego Dumbledore nie zginął w kanoniczny sposób. Właściwie, wciąż nie mogę się zdecydować, czy w ogóle zginął.
Usuń"Dzieło draconowskiego życia" jest jeszcze niekompletne. Do końca wakacji pozostało jeszcze dużo czasu i myślę, że przez ten ponad miesiąc Draco domaluje tam wiele rzeczy.
Czytałam ten rozdział jak urzeczona, prawdopodobnie z wielu powodów. Pierwszy z nich to oczywiście Draco, a drugi powód, co oczywiste to kto? BLAISE!!! ;-))
OdpowiedzUsuńUwielbiam go, kocham i wszystko co najlepsze, ponieważ jesteś jedną z niewielu osób, które potrafią dopracować jego postać w każdym szczególe. Uwielbiam go za charakter, miłość do spania, a przede wszystkim TYYYYYYYLE luzu, który posiada w sobie. Jest niesamowity i kiedy o nim czytam, wręcz zaraża entuzjazmem.
Swoją osobą stanowi kompletne przeciwieństwo Dracona, ale to właśnie sprawia, że są najlepszymi przyjaciółmi. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, co nie? A gdyby byli tacy sami, to prędko by się sobą znudzili i nie utworzyli takiej długiej przyjaźni.
Poza tym uważam, ze Zabini przyszedł do blondyna w idealnym momencie! I to nie dlatego, że Corny ma urodziny, a dlatego, że Draconowi przyda się trochę odreagowania i dobrej zabawy. Wiadomo, że bycie Śmierciożercą zobowiązuje do wielu rzeczy, wymaga poświęcenia, zimnej krwi i tak dalej, ale to są w końcu MŁODZI LUDZIE, potrzebujący wytchnienia, picia i wyżycia się we wszelkich aspektach życia(masło maślane, ale wiesz, o co chodzi).
Swoją drogą, jestem niezmiernie ciekawa, co też nasi Ślizgoni wymyślą, na huczną siedemnastkę, a raczej, jak wspomnieli, co zorganizuje Pansy, która jak mniemam zyskała już funkcję organizacji imprezy.
Niech to będzie dobra zabawa.
Czy jeszcze jest coś ważnego do omówienia? AHA! Nieszczęsna "przesyłka" dla Czarnego Pana. Oby Malfoy ją szybko znalazł i odeksportował w miejsce, gdzie miała się ona znaleźć, ponieważ nie ma nic gorszego niż zły humor Lorda Voldemorta. A ja naprawdę bym nie chciała, aby piękna buźka Dracona została w jakiś sposób pokiereszowana.
I w ogóle to nienawidzę Lucjusza, za ten rygor, chore zasady (a na pewno brak tych moralnych, skoro mlaszczył się po kątach z matką Blaisea) i brak jakiegokolwiek honoru i godności. Cieszę się, że w życiu blondyna pojawiła się Corny i Blaise, bo bez nich, w tym smutnym domu, by zginął.
Pozdrawiam! Bardzo czekam na nowość i jak zwykle przepraszam za poślizg!!!:)
Merlinie, rumienię się ;) Jeszcze nie tak dawno temu (rok, dwa lata? xD Boże, jak ten czas leci) moja beta zarzuciła mi, że zbyt małą wagę przykładam do opisywania Blaise'a i z tego powodu trudno mi spojrzeć na świat z jego perspektywy. Chyba właśnie to nadrobiłam ;p Myślę, że podświadomie chciałam stworzyć postać, która będzie kompletnym przeciwieństwem Dracona i wprowadzi trochę radości do jego sztywnego, malfoyowskiego życia. Sądzę, że mi się udało i nie mam zamiaru zakrywać się tu fałszywą skromnością ;) Masz rację, przeciwieństwa się przyciągają, bo, bądźmy szczerzy, wyobrażasz sobie dwóch takich wrednych, zimnych i zapatrzonych w siebie Draconów w jednym dormitorium przez siedem lat? Cóż, obawiam się, że Hogwart by tego nie wytrzymał xD
UsuńNo tak, Draco tak bardzo stara się nie stracić głowy (w przenośni i dosłownie), że chyba trochę zapomniał, co to znaczy mieć szesnaście, siedemnaście lat i korzystać z życia. Ale od czego ma się przyjaciół, no nie? ;p A Draco nieco lekkomyślnie powierzył Pansy przygotowywanie całego przedsięwziecia. Jeśli chodzi o organizowanie przyjęć, ona odrobinę przypomina Alice ze "Zmierzchu" (jedyną dającą się lubić postać z tej sagi).
Hm, czasem myślę, że Lucjusz nie chciał źle. Chyba po prostu nie potrafił wychować Dracona inaczej. Ale wyszło, jak wyszło i trudno się dziwić, że Draco ma żal do ojca za to wszystko. Jego życie mogłoby wyglądać całkiem inaczej, gdyby Lucjusz traktował go jak syna, a nie jak żołnierza.
Jaki poślizg, dziecinko! Nie masz pojęcia, jakie ja mam zaległości na blogach. Miesięczne. Totalna masakra.
A tak jakoś mnie natchnęło, żeby tutaj dzisiaj wejść, no i patrzę, nowy rozdział się kłania - tylko jakie spóźnienie. Czy nie byłoby szansy na to, abyś jednak napisała do mnie na gg krótką wiadomość: "Na sercu smoka nowy rozdział"? (Dusia w tym momencie robi oczka ze Shreka) Wtedy nie będę tak zalegać z notką.
OdpowiedzUsuńLucjusz to jest naprawdę bestią. Żeby kota przez okno wyrzucać? To jest brutalność! Aż mi się żal zrobiło tego kociaka. A w ogóle Lucjusz jest nie do wytrzymania, sądzę, że to się wzięło z tego, że nie lubisz tej postaci. Też jej nie lubię, dlatego u mnie ma rolę "pantoflarza" , coś na wzór podobnego do wójta z Rancza, jak przez chwilę jego żona była na szczycie władzy a on nie.Tylko u mnie jednak Narcyza jest cały czas na szczycie^^
I Zabini się pojawił*_* Uwielbiam go, i powiem, że świetnie opisałaś ich przyjaźń:) Zanim jednak wzięłam się za czytanie rozdziału, pozwoliłam sobie wejść do Bohaterów. Z tego co zauważyłam, Zabini u Ciebie jest biały i nieco mnie to zdziwiło, bo ja to zawsze wyobrażałam go sobie jako czarnoskórego i szczerze powiedziawszy nawet tutaj go sobie wyobrażałam czarnego. I w ogóle Zabini naprawdę na dziwny system wartości. Myśleć o imprezowaniu, kiedy taka ważna sprawa jest. Choć można przyznać, że te trzy punkty pozwalają trochę zapomnieć o problemach. A Draco ma naprawdę ciężką sytuacje. Znaleźć eliksir w trzy dni - no, rzeczywiście można by go nazwać Draconem Zawodowcem :D
Pozdrawiam serdecznie:*
Hm, w sumie, to mogę jednak napisać, choć nie obiecuję. Mam bardzo krótką pamięć i mogę jednak zapomnieć, ale postaram się Cię powiadamiać.
UsuńHm, myślę, że każdy potrzebuje czarnego charakteru. U Ciebie byli to wspólnik Dracona oraz teść Daphne (przynajmniej z tego, co pamiętam), u mnie jest to Lucjusz, za którym - i tu masz rację - bardzo nie przepadam. Według mnie jest to stary, zapatrzony w siebie hipokryta, który myśli wyłącznie o własnym interesie i stoi po stronie, która wygrywa. Czasem boję się, że trochę przesadzam w tej mojej nienawiści, ale lubię wyraziste postaci.
Cóż, dla mnie Blaise to zawsze będzie Shane West. Gdy pierwszy raz spotkałam się z tą postacią, właśnie jego zdjęcie wisiało w bohaterach i mocno utkwiło mi w pamięć. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że Blaise był czarnoskóry, a teraz nie potrafię tego zmienić. Więc to nie jest rasizm, to przyzwyczajenie. A przyzwyczajenie jest naszą drugą naturą. A ten system wartości przedstawia każdy Ślizgon, który nie musi tak jak Draco wciąż pilnować swojego tyłka. Myślę, że Blaise chce dobrze. Ale wiesz, mówią, że piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami ;p
A Draco sobie poradzi. W końcu jest Draconem.
Pozdrawiam.
Przeczytałam Hymn 1 Serce Smoka a teraz zaczęłam czytać część drugą (jestem na 2 rozdziale) i muszę przyznać ,że trochę się gubię. Czy to możliwe ,że niby ta sama postać tak się zmieniła? Możliwe ,że coś przeoczyłam albo jako jedyna tego nie pojmuję. Coś mi w tym wszystkim nie pasuję. Wiem ,że to bardzo idiotyczne pytanie (muszę je zadać ,ponieważ nie chcę się rozczarować) czy znajdę tu jeszcze dawną Corny?
OdpowiedzUsuńPs. Twoje pierwsze opowiadanie było cudowne, przeczytałam je w dwa dni.
Hm, jeśli się tak dobrze zastanowić, to problem leży we mnie. Miałam bardzo długą przerwę między pierwszym tomem, a drugim. Właściwie, to ta przerwa objęła jeszcze ostatnie dwa rozdziały pierwszego tomu i przez to wszystko co jest ponad tym, jest już nieco inne. Ja się zmieniłam, a przez co tak drametralnie zmienili się bohaterowie. Myślę, że gdybym pisała to w ciągu, bez tej przerwy, zmiany te nie byłyby tak gwałtowne.
UsuńCzy zajdziesz dawną Corny? Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, jaka była dawna Corny. Mogę jednak powiedzieć, że Corny, którą widzi Sever, nie jest tą Corny, którą widzi Draco. I może stąd taka różnica.
Cieszę, że Ci się podobało. Choć ja nigdy nie przeczytałam tego w całości. Myślę, że nie dałabym rady bez miliona poprawek xD
Pozdrawiam.
Cóż wpadam z nie małym spóźnieniem ,ale to wina wszystkich tylko nie moja. Podziwiam Cię, że umiesz tak cudownie opisać cały dzień w tak długim rozdziale. Ja tak nie potrafię :(. Cóż Draco dasz radę ;) znajdziesz fiolkę. Matko ten komentarz nie ma sensu, więc kończe i powiadam, że przeczytałam, a jutro dobrnę do końca zaległości na tym blogu ;)>
OdpowiedzUsuń