poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział piąty

Draco Zawodowiec

Jego pokoje, prywatna bawialnia oraz sypialnia z łazienką, były jaśniejsze niż inne pomieszczenia w Malfoy Manor. Była to wyłącznie zasługa Narcyzy Malfoy, która tym razem postawiła na swoim i nie pozwoliła mężowi zamknąć ich jedynego syna w ciasnej i ciemnej celi, jak często nazywała pomieszczenia w dworze. Mimo wszystko apartamenty Dracona i tak wyglądały dość ascetycznie, choć urządzone ze smakiem, to jednak prosto oraz pedantycznie wysprzątane, jakby nikt w nich nie mieszkał. Diabeł bardzo często śmiał się, że Draco miał jakieś zboczenie na punkcie porządku i umarłby, gdyby ktoś poprzestawiał mu książki na regale, wrzucił czarny ołówek do pudełka z czerwonymi albo ułożył ubrania w szafie niekolorystycznie. W pokojach Dracona wszystko nie tylko powinno, ale przede wszystkim musiało leżeć na swoim, ściśle określonym miejscu. Prócz kartek papieru, które walały się dosłownie wszędzie – jedne pokryte rysunkami w ołówku, inne farbami, a znaczna część zmięta w kulę i rzucona w kąt. Draco dawno już stwierdził, że sprzątanie ich częściej niż raz w tygodniu mijało się z celem, bo gdy łapało go natchnienie, nie zajmował sobie głowy niczym innym, tym bardziej czymś tak przyziemnym.
Kiedyś kartki zbierała matka – większość z nich chowała do dużej drewnianej skrzynki, która stała pod łóżkiem Dracona i została zamówiona specjalnie z takim przeznaczeniem, zaś nieudane dzieła albo od razu wyrzucała, albo zabierała ze sobą i po rozprostowaniu zmiętego pergaminu, wkładała do własnej szkatułki. Luciusa niewiele obchodziło, co leżałoo na podłodze w pokoju syna i w jakim stanie były jego prace poniewierające się teraz bezładnie na każdej wolnej przestrzeni. Nikt nigdy nie wspominał panu na Malfoy Manor o zdolnościach Dracona. Lucius twierdził, że mężczyzna nie powinien zajmować się czymś takim jak rysowanie, bo sztuka była domeną kobiet i nieprzystosowanych do życia artystów, którzy nie potrafili zarobić na chleb w normalny sposób. Popierał stary typ wychowania – dzieci trzeba hartować i dawać im szkołę życia od najmłodszych lat, co oznaczało praktycznie brak jakiejkolwiek zabawy i nieustanną naukę – języków, szermierki, jazdy konnej, tańca i gry na fortepianie w stopniu minimalnym, nauk ścisłych oraz eliksirów i zaklęć łącznie z czarnomagicznymi.
Draco nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ojciec kazał mu iść się pobawić, jak to zwykle mówili rodzice, gdy chcieli, żeby dzieci przestały zawracać im głowę i w końcu sobie poszły. Gdy Lucius chciał się pozbyć syna, kazał mu iść do biblioteki i przeczytać kolejną grubą księgę po łacinie albo przyswoić nowe zaklęcie, z czego potem go odpytywał. Draco w dzieciństwie dużo chorował, a matka kupowała mu pluszowe misie, które szybko ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedyś wuj z Francji kupił mu kolorową, drewnianą lokomotywę, ale Draco bawił się nią tylko przez kilka dni, bo zniknęła zaraz po wyjeździe krewnych. Nigdy też nie miał żadnego zwierzątka, przynajmniej nie na dłużej. Mając siedem lat, dostał od ciotki Amelii kociaka – małą, szarą kupę sierści, która właziła na kolana każdego, kto tylko pojawił się w zasięgu wzroku i domagała się głaskania. Zwierzak wypadł przez okno po miesiącu. Draco przypuszczał, że było to raczej samobójstwo, bo nawet kot nie wytrzymywał psychicznie z Luciusem Malfoyem.
Chłopak nie mógł jednak powiedzieć, że jego dzieciństwo było nieszczęśliwe w pełnym wymiarze tego słowa. Nie było może różowe, ale niektórzy po prostu nie lubili tego koloru. Tak naprawdę jego nieustanne chorowanie na wszystko, co tylko możliwe, było dla niego bardzo korzystne, bo mógł się wyrwać z Malfoy Manor i wyjechać na jakiś czas tylko z matką. Byli chyba w każdym możliwym magicznym sanatorium na terenie całej Europy – w Yorku, Berlinie, Frankfurcie, Mediolanie, Rotterdamie, Paryżu, Lyonie, Madrycie, Barcelonie, Pradze, Zakopanem, a prócz tego w kilku innych mniejszych miastach, których nazw Draco teraz już nawet nie pamiętał, bo było ich zbyt dużo. Niechcący zwiedzili nieco świata. Mimo wszystko były to dla Dracona miłe chwile, matka zabierała go na zakupy, pozwalała jeść tyle słodyczy, ile tylko chciał i kupowała mu kolorowe książeczki z rysunkami.
A potem wracał do Anglii i świat znów wydawał się szary.
Teraz jego pokoje stały się dla niego pustelnią, ale też azylem. Ojciec nigdy tu nie zaglądał, od odejścia matki wszedł do nich tylko raz, żeby zabrać chłopaka do Czarnego Pana. Draco mógł liczyć na to, że Lucius nigdy nie dowie się o dziele jego życia, które powstawało na ścianach.
Bez zastanowienia przeszedł przez bawialnię i sypialnię, kierując się prosto do łazienki. Chciał jak najszybciej wyrzucić z pamięci rozmowę w salonie. Powrócił myślami do poranka w domu Snape’a i obrazu Corny, co natychmiast poprawiło mu humor. Odkręcił kurek z ciepłą wodą nad wanną i w czasie gdy ona napełniała się, zaczął zrzucać z siebie ubrania. Z westchnieniem zanurzył się w przyjemnie ciepłej wodzie. Tego właśnie teraz potrzebował. Oparł głowę o krawędź marmurowej misy i zamknął oczy, przywołując pod powiekami twarz Corny. Uczepił się tej projekcji, jakby miała mu w czymś pomóc.
Pukanie do drzwi wyrwało go z półsnu, w który zapadł.
— Paniczu — odezwał się nieśmiało Paskuda z drugiej strony — pan pyta, czy zejdzie panicz na śniadanie.
Draco namiętnie przyjrzał się białym płytkom, którymi wyłożone było całe pomieszczenie, ale nie uzyskał od nich żadnej podpowiedzi. Ale sam tak naprawdę nie widział, na co dokładnie liczył.
— Pyta czy żąda? — wymamrotał do siebie, zjeżdżając niżej do wody. — Powiedz mu, że położyłem się do łóżka, bo mnie też rozbolała głowa — rzucił głośniej.
— Nie będzie panicz jadł? — zmartwił się skrzat.
— Będę. Tutaj. Przynieś mi śniadanie do bawialni.
— Teraz czy później?
— Teraz.
— Oczywiście, paniczu.
Draco nie miał zamiaru kłaść się do łóżka. Kilka godzin snu w domu Snape’a wystarczyło mu aż nazbyt. Białowłosy nie należał do osób, które lubiły wylegiwać się do późna i kłaść się spać przy najmniejszej okazji. Jak Diabeł dla przykładu. Ale każda wymówka była dobra, żeby nie spędzić godziny sam na sam z Luciusem, słuchając jego zrzędzenia, jakiego to miał beznadziejnego syna.
Na biurku czekał na niego list od Zabiniego. Blaise pisał w nim, że ślub został odwołany, bo pan młody (lat pięćdziesiąt pięć) najzwyczajniej w świecie dał nogę. Chyba poznał się na morderczej mamuśce Diabła. A tym samym uratował głowę, majątek, a przy okazji wybawił także niedoszłego pasierba od męki znoszenia go przez najbliższe kilka miesięcy przy każdej okazji. List kończył się lakonicznym stwierdzeniem, że teraz mieli co świętować. Draco uśmiechnął się paskudnie pod nosem, składając pergamin i rzucając go na biurko. Blaise kochał matkę miłością wielką i niezrozumiałą dla nikogo, kto choć trochę znał Simone Zabini, niedoszłą Rivers. Najbardziej niezrozumiałą dla samego Dracona, którego matka była cicha i uległa, zupełne przeciwieństwo.
Simone Zabini może była niezwykle piękna, ale tak naprawdę nic poza tym. Zresztą większość Ślizgonek była ładna, dziewczyny z klasy Dracona na pewno i nikt nie robił z tego powodu zamieszania. Pansy przypominała nieco Simone, ale w przeciwieństwie do niej, potrafiła być urocza, gdy chciała, Daphne przyciągała łagodnością, Lily Moon zawsze uśmiechała się do każdego, jakby to właśnie na niego od dawna czekała, a Anie Gibbon była nieśmiała i skromna w sposób, który faceci uwielbiali. O Corny nawet nie wspominając, bo obecnie dla Dracona stała poza kolejką i nie patrzył na nią obiektywnie. Chłopak nie lubił typu urody, jaki prezentowała matka Blaise’a, pogłębiał to jedynie osobisty uraz, którego nie dało się zapomnieć. No i, po trzecie, ostatnio kobieta stanowczo zbyt często kręciła się wokół Luciusa, częściej niż przedtem. Upojony alkoholem nestor rodu Malfoyów mógł podpisać intercyzę małżeńską i nawet tego nie zauważyć. Gdyby na dodatek zniknął nagle w niewyjaśnionych okolicznościach, Draco zostałby z niczym. Od pewnego czasu spędzało mu to sen z powiek.
Na stoliku w bawialni czekała na niego taca z kanapkami, jeszcze ciepłymi pieczonymi kiełbaskami i grzankami z serem oraz dzbanek z kawą. Lucius wolał bardziej wymyślne posiłki nawet podczas zwykłego dnia, jednak skrzaty domowe doskonale wiedziały, że Draco niespecjalnie podzielał ten nawyk. Tak naprawdę po prostu nie lubił zajmować sobie głowy czymś tak błahym, jak wybór menu na zwyczajne śniadanie i typowe angielskie stanowczo mu wystarczało. Z wyjątkiem owsianki. Od dziecka miał awersję do owsianki. Obok tacy leżała zwinięta świeża gazeta, którą chłopak wziął do ręki ze sporą dozą niechęci. Prorok Codzienny nie mógł napisać nic, czego Draco nie dowiedziałby się wcześniej od ojca, ciotki lub bezpośrednio od Mrocznego ani też niczego, co byłoby prawdą. Szmatławiec od wieków był na usługach władzy. Każdej. Mimo wszystko chłopak rozwinął go i od razu rzucił mu się w oczy ogromny nagłówek głoszący:

SEVERUS SNAPE NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU

Draco nieelegancko zakrztusił się kawą.
Pod nagłówkiem znajdowało się czarno-białe ruchome zdjęcie nieruchomego Snape’a, który ze swoim firmowym uśmiechem seryjnego mordercy wpatrywał się w aparat. Jego spojrzenie mówiło: Zabiję cię [1]. Draco nie chciałby być na miejscu biednego fotografa. Zakaszlał kilka razy, wciąż nie wierząc własnym oczom. Snape dyrektorem Hogwartu? To jakiś absurd, pomyślał, wpatrując się w zdjęcie i licząc, że ono coś mu powie, ale potem uśmiechnął się krzywo. Odkąd Voldemort powstał z grobu, świat pełen był absurdu, jakby to tej pory było go mało.
Obszerny artykuł na pierwszej stronie wychwalał wręcz Snape’a pod niebiosa, jako doskonałego pedagoga i wieloletniego wychowawcę Slytherinu, a przy tym wspaniałego Mistrza Eliksirów, człowieka o wielkim sercu i posiadającego rozległą wiedzę nie tylko na temat eliksirów, ale również transmutacji, zaklęć oraz obrony przed czarną magią. A przede wszystkim czarnej magii, dodał Draco w myślach, ale tego akurat nikt nie napisał.
— Wielkie serce — prychnął z cicha, dolewając sobie kawy i przyglądając się zdjęciu, jakby widział mężczyznę pierwszy raz w życiu. — Dobre sobie. Czy Snape w ogóle posiada serce?
Pomyślał, że chyba powinien się tego spodziewać. Może Dumbledore zniknął, jednak szkoła miała działać dalej i dlatego właśnie potrzebowała nowego dyrektora, najlepiej na usługach nowej władzy. Ministerstwo musiało więc kogoś wyznaczyć, a Snape był wręcz idealnym kandydatem – pracował w Hogwarcie wystarczająco długo, żeby znać zamek jak własną kieszeń, jak również wszystkie sekrety starego dyrektora i kadry nauczycielskiej, a do tego był wystarczająco wredny, żeby bez trudu opanować dwustu uczniów, w których buzowały hormony i pragnienie obalenia tyranii. No może nie we wszystkich, ale w części na pewno. A prócz tego Mroczny ufał mu prawie bezgranicznie. Draco wciąż nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że ci wielcy czarodzieje, Dumbledore i Voldemort, ufali Snape’owi, choć każde z nich miało powody, żeby wierzyć w jego zdradę. Gdyby jeszcze był do obrzydzenia uprzejmy, właził w dupę i kłaniał się w pas każdemu z nich… Ale gdzie tam! Snape był wredny, brzydki i parszywie zły na cały świat, a do tego nawet przed Mrocznym wydawał się być po prostu zirytowany. Trudno więc było określić, kto był zatem bardziej szalony w tym całym ufaniu Snape’owi aż do obrzydzenia – Dumbledore czy może Mroczny.
Draco z trudem dotarł do końca długiego i zakłamanego artykułu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Białowłosy oderwał się od gazety i spojrzał w tamtą stronę nieco nieprzytomnie, wciąż pogrążony we własnych myślach, ale nim zdążył się odezwać, Blaise wetknął głowę do pokoju.
— Stary, widziałeś?
Najwyraźniej już zapomniał, że był załamany wiszącą nad nim groźbą nowego męża matki. Wyglądał zaskakująco rześko jak na kogoś, kto ostatnich kilka nocy z rzędu spędził na zmianę upijając się (z kimś bądź do lustra, bo towarzysze niedoli nie zdążyli trzeźwieć) lub planując mord na ojczymie in spe. Draco nie wiedział, że wilki miały krótką pamięć. Myślał, że raczej odwrotnie.
— Niestety — wymamrotał, rzucając Proroka na stolik.
Brunet wszedł do pomieszczenia, rozsiadł się na kanapie, po czym bez pytania o pozwolenie poczęstował kanapkami oraz kawą, do której wyczarował sobie drugi kubek. Zajęty obmyślaniem, jak dowiedzieć się, czy Snape miał fiolkę z eliksirem i jego sztylet, Draco nie zwrócił na to uwagi, nawet gdy z talerza zniknęło całe jego śniadanie, które ledwo zdążył tknąć. Zabini czuł się tu równie swobodnie co we własnym domu, bo przecież w dzieciństwie spędził w Malfoy Manor sporo czasu, gdy jego matka wyjeżdżała w kolejne podróże poślubne.
— Snape dyrektorem — rzucił w końcu białowłosy z niedowierzaniem. — Kto by pomyślał, że stary nietoperz w końcu dochrapie się takiej posadki.
— Lucius nic ci nie mówił? — zdziwił się Blaise, opróżniając dzbanek z kawą i spoglądając na jego puste dno, jakby nie mógł zrozumieć, dlaczego skończył się ten napój bogów. — Pewnie maczał w tym palce.
— Nasze relacje są dalekie od przyjaznych, Diable. Nie opowiadamy sobie na co dzień o swoich zainteresowaniach.
Zabini wzruszył ramionami.
— Nie moja wina. Cud, że się jeszcze nie pozabijaliście.
Draco przewrócił oczami. Nie uważał, że było tak źle. W końcu to on zawsze obrywał, więc nie było mowy o pozabijaniu się. Zajrzał do swojego kubka, a potem do dzbanka po kawie, ale w obu naczyniach świeciły wyraźne pustki. Spojrzał na kumpla ze zrezygnowaniem, a ten uśmiechnął się szeroko do niego, bez odrobiny zakłopotania. Krzywiąc się, Malfoy wezwał skrzata, który natychmiast dostarczył im kolejny dzbanek kawy i jeszcze więcej kanapek. Blaise znów mógł pochłonąć wszystko i nie zostawić nic dla białowłosego. Draco zastanawiał się tylko, gdzie, do cholery, jego przyjaciel to mieścił.
— Więc myślisz, że Dumbledore nie wróci? — Zabini zadał pytanie, które od początku wisiało w powietrzu. Wbił wzrok z trzymaną w dłoni kanapkę.
Draco nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywał się w ścianę tuż obok drzwi, na której od początku wakacji tworzył dzieło swojego życia. Egzystencja w Malfoy Manor była przeraźliwie nudna, a każdy dzień dłużył się niemiłosiernie, podobny do poprzedniego i wielu innych przed nim, dlatego dla zabicia czasu, Draco postanowił zapełnić farbami każdą wolną przestrzeń w swoich pokojach. Było to zajęcie po prostu idealne do oderwania myśli od nieprzyjemnych spraw i zajęcia czymś rąk. Zaczął od bawialni, gdzie obecnie można było odnaleźć na ścianie Corny uśmiechającą się w stronę obserwatora, nieogarniętego Blaise’a z rękoma w kieszeniach, matkę wyglądającą dokładnie tak, jak Draco ją zapamiętał, jak zwykle niezadowolonego z życia ojca, Voldemorta z błyszczącymi czerwonymi oczami i pionowymi szparami zamiast nosa, śmiejącą się szaleńczo ciotkę Bellę, co prawie było słychać, Mroczny Dwór, a także kilka zakapturzonych postaci. Draco musiał przyznać, że jak na razie szło mu nieźle, choć ojciec najpewniej dostałby zawału, gdyby zobaczył to coś na jakiejkolwiek ścianie w dworze, a jednocześnie ujrzał Malfoya Juniora wymazanego od stóp do głów farbami. Chłopaka niewiele to jednak w tej chwili obchodziło, czuł się zadowolony ze swojej pracy i musiał tylko dodać do niej jeszcze kilka elementów. Na przykład Dumbledore’a, tylko nie mógł się zdecydować, w jakiej formie – żywej czy martwej.
— Nie wiem — odparł w końcu zgodnie z prawdą, wciąż nie odrywając wzroku od malowidła. Kojąca zieleń tła działała na niego uspokajająco. — Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak po prostu zostawił Hogwart i Anglię z tym całym bałaganem i pojechał sobie na wakacje. Albo że Potter dał nogę. To trochę nie w jego stylu rzucić wszystko w cholerę i zwiać, no nie? To w końcu Potter, a przecież Gryfoni mają niezdrowe hobby ratowania świata.
— Może niekoniecznie zwiał. Sam mówiłeś, że Dumbledore nie był w zbyt dobrym stanie, gdy opuszczał zamek.
— No tak…
— Więc może wróci? — Trudno było określić, czy w głosie Zabiniego brzmiała nadzieja czy niepokój. A jeśli nadzieja – odnośnie czego?
— Nie mam pojęcia. — Draco w zamyśleniu podrapał się po brodzie, która nosiła znamiona prawie dwudobowego pobytu poza domem. — Możliwe.
Blaise przyjrzał mu się uważnie. Draco zastanawiał się, kiedy to jego kumpel podprowadził to spojrzenie od Corny i to tak, że białowłosy zauważył je dopiero teraz. Stanowczo powinien ograniczyć im kontakty, zanim zawrą ze sobą jakiś pakt, przywiążą go w jakiejś zawszonej chacie na totalnym odludzi i zmuszą go, żeby tam siedział do zakończenia wojny. Byli do tego zdolni. Aż nadto świadczyło o tym to przeszywające spojrzenie Zabiniego.
Możliwe, mam nadzieję, czy: możliwe, oby nie?
— Możliwe, nie mam pojęcia, co z tym zrobić, więc się ode mnie odwal, bo ci przyłożę — zirytował się Malfoy. Jednak na widok uniesionych w rozbawieniu brwi przyjaciela nieco spuścił z tonu. Wzruszył ramionami. — Nie wiem i absolutnie nie chcę tego wiedzieć. Zresztą, to bez znaczenia, skoro i tak skończę w piekle.
— No cóż, stary, podobno w piekle można spotkać ciekawszych ludzi [2]. — Brunet wyszczerzył się.
— Idiota — prychnął Draco, co jedynie powiększyło uśmiech Blaise’a.
Gdyby białowłosy miał kiedykolwiek wymienić największą zaletę przyjaciela, odparłby bez wahania, że jest to ta przedziwna zdolność Zabiniego do obracania wszystkiego w żart. Gdyby potem miał wymienić jego największą wadę, wskazałby na to samo. Ta cecha u Diabła była równie przydatna co irytująca, czasem może nawet bardziej irytująca niż przydatna, ale mimo to Draco nigdy nie zastanawiał się, co by było, gdyby brunet jej nie miał. Sama myśl o tym, że jego kumpel mógłby być kimś takim jak, no cóż, nie ukrywajmy, on sam, wydawała się absurdalna. Blaise po prostu nie mógł być chłodny, sztywny i cyniczny. Cała ta diabłowatość polegała na jego komizmie i ciągłym uprzejmym wyśmiewaniu się ze wszystkiego, zwłaszcza ze swojego największego przyjaciela, który pukał się w czoło i taktycznie milczał. Draco dawno już stwierdził, że wytrzymywanie ze sobą samym dwadzieścia cztery godziny na dobę było prawie nie do zniesienia, a mowa o znoszeniu kogoś, kto był twoją dokładną kopią. Prawdopodobnie nigdy by się nie zaprzyjaźnili, gdyby mieli podobne charaktery i zainteresowania.
Draco dobrze pamiętał Blaise’a-dzieciaka. Nieśmiałego, stojącego zawsze z boku i robiącego wszystko, co mu się kazało, byleby dano mu spokój. On sam był na czele każdej grupy, nieustannie przejmował kontrolę i rozkazywał innym, czy im się to podobało, czy nie. Najczęściej nie, ale nikt głośno nie protestował. Po części była to zasługa draconowskiej charyzmy, która sprawiała, że inni automatycznie mu się podporządkowywali, po części strachu przed Malfoyem, bo w końcu każdy Malfoy wzbudzał respekt, nawet ten pięcioletni, w jakimś stopniu siły perswazji fizycznej, którą Draco nierzadko stosował wobec innych dzieci, ale w jakiś sposób także obecności Zabiniego, który nawet jako pięciolatek górował nad wszystkimi rówieśnikami wzrostem i przeważał siłą.
Draco nie mógł nie przyznać, że zawsze czuł się bezpiecznie, gdy wiedział, że przyjaciel stał krok za nim. I nie chodziło tylko o to, że Blaise bez trudu pokonywał każdego, kto im się przeciwstawił. Równie dobrze sprawdzali się w tym Crabbe i Goyle, oni też zawsze byli nieco przerośnięci i silni, ale mimo wszystko to nie było to samo. W przeciwieństwie do nich, Blaise zawsze potrafił powiedzieć Draconowi nie, wybić z głowy głupi pomysł i spuścić mu porządny łomot, gdy przeholował. I to naprawdę zupełnie nic nie znaczyło, że mimo to w większości przypadków prawie z przyjemnością właził za białowłosym w środek piekła tylko po to, żeby zobaczyć, czy ogień rzeczywiście parzył. Draco najczęściej prawie nie musiał go namawiać, bo gdy padało magiczne słowo zakazane, Zabini reagował na nie jak każdy normalny Ślizgon. W ślizgońskim słowniku nie istniało to słowo. Zakazane oznaczało trochę trudniejsze do wykonania. A potem kończyło się to jak ten nieszczęsny wypadek z wilkołakami. O ile można było to nazwać wypadkiem.
W gruncie rzeczy trudno było jednak zrozumieć, dlaczego chłopcy przyjaźnili się przez te wszystkie lata. Pięcioletni Draco na pewno nie był uroczym dzieckiem. Dość niski, bardzo chudy, blady i z nieustannie podkrążonymi oczami, nie grzeszył urodą, a do tego zachowywał się, jakby wszystko mu się należało i żądał od innych, aby go słuchali. Gdy coś nie szło po jego myśli, po prostu wpadał w furię – szybko odkrył, że to była doskonała metoda, żeby wszyscy wokoło robili to, co on chciał. Był jednocześnie rozpieszczonym księciem, który od zawsze miał podstawione wszystko pod nos i przerażonym chłopcem, który panikował na sam dźwięk słowa ojciec. Przyzwyczajony do tego, że ciągle chorował i wszyscy mu nadskakiwali z tego powodu, domagał się, aby inne dzieci też to robiły i nie przyjmował do wiadomości, że mogły nie chcieć. Natomiast Blaise był zupełnie inny – był ładnym chłopcem, a każdy, kto go zobaczył, zachwycał się jego urodą. Zawsze cichy, uprzejmy, trochę smutny i do tego bardzo nieśmiały, nie mówił niepytany, pozwalał innym zabierać swoje zabawki i mimo że był większy od każdego z wyjątkiem Crabbe’a i Goyle’a, nigdy tego nie wykorzystał. Prawdą było, że przez większość czasu w dzieciństwie chłopcy byli po prostu na siebie skazani – Simone była daleką kuzynką Luciusa i jego kochanką, a chłopcy przerzucani byli między Londynem a Malfoy Manor w zależności od tego, kto miał chwilę się nimi zająć. Najczęściej była to Narcyza. Jednak nie oznaczało to, że musieli się zaprzyjaźnić na całe życie. Były też inne dzieci w ich wieku, które znali – Theo Nott charakterem bardzo przypominał Dracona, a Oliver Rivers Blaise’a. Mogli pójść do Hogwartu i tam wszystko zakończyć, teoretycznie nie byli już na siebie skazani, a pierwszoroczni Ślizgoni sami mogli wybrać, z kim chcieli dzielić dormitorium przez następne siedem lat. Draco nie wyobrażał sobie, że mógłby mieszkać dziesięć miesięcy w roku z kimkolwiek innym i sądził, że jego kumpel myślał tak samo. Gdy ówczesna prefekt Slytherinu zapytała ich wtedy, sześć lat temu, z kim chcą mieszkać, jednocześnie i bez wahania wskazali na siebie.
Tym, za co Draco tak naprawdę polubił Blaise’a, był właśnie jego spokój. Gdy młody Malfoy wpadał w furię, Zabini stał i patrzył na niego bez słowa. Nie uciekał jak inne dzieci, nie zaczynał mu nadskakiwać, nie płakał, gdy białowłosy rzucił się czasem na niego z pięściami, tylko najzwyczajniej w świecie mu oddał. On, Blaise Zabini, który nikogo nie bił. Draco potem często myślał, że Blaise musiał czuć się naprawdę samotny, skoro go polubił. Jego, najmniej sympatycznego człowieka w całym uniwersum. A jako że malfoyowska wdzięczność nie miała granic, białowłosy od tej pory bronił bruneta przed innymi dziećmi, które nierzadko wykorzystywały jego łagodność i dokuczały mu, bo wiedziały, że nic im nie zrobi. Wkrótce stali się prawie nierozłączni, zaczęli rozumieć się bez słów i pakować w kłopoty. Dopiero wtedy dołączyła do nich Corny.
Jednak z Corny była całkiem inna sprawa. Draco nie od razu ją polubił, bo jako dziecko ulicy nie bardzo chciała mu się podporządkować, a wiadomo że grupa mogła mieć tylko jednego lidera. Z kolei Blaise’owi od razu przypadła do gustu, bo była po prostu inna. Żaden z nich nie widział nigdy tak żywiołowego dziecka o niewyparzonym języku, które potrafiło wszędzie wejść, zdobyć wszystko, czego pragnęło i, najważniejsze, nie było ograniczane przez rodziców. Z czasem Corny przycichła, spuściła z tonu, przestała gryźć każdego, kto przeszkadzał jej robić to, na co miała ochotę, zaczęła mówić w cywilizowany sposób i ubierać się bardziej jak dziewczyna, a nie jak chłopak. Do tego czasu Draco i Blaise nauczyli się bić, kląć w każdym języku świata (zasłyszanym oczywiście od Simone Zabini, ale bez Corny nigdy nie wpadliby na pomysł, żeby tego używać), chodzić po drzewach, używać niektórych mugolskich urządzeń oraz poruszać się i czuć w londyńskich slumsach jak u siebie w domu. To były bardzo przydatne umiejętności.
Zwłaszcza gdy było się śmierciożercą.
Draco skrzywił się mimowolnie, co nie umknęło uwadze Blaise’a. Od razu brwi bruneta podjechały delikatnie w górę.
— Co jest, stary?
— Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić — odparł spokojnie Malfoy, a Zabini tylko się uśmiechnął i rzucił:
— Chciałbym to zobaczyć. Coś jest wyraźnie na rzeczy.
— Byłem w nocy u Corny. Tak, wiem, co myślisz — dodał szybko, przewracając oczami, gdy na usta przyjaciela wpływał paskudny uśmieszek. — Zanim wyciągniesz pochopne wnioski, lepiej tego posłuchaj.
Pokrótce streścił wszystko, co opowiedziała mu w nocy dziewczyna. Diabeł był stanowczo dobrym słuchaczem, nie przerywał, nie wydawał z siebie zbędnych okrzyków: Serio? Niemożliwe! Szaleństwo!, które zawsze irytowały Malfoya, a w odpowiednich momentach unosił brwi lub kręcił głową z niedowierzaniem. To był jeden z powodów, dla których Draco lubił rozmawiać z Zabinim. Jednak gdy dotarł do momentu, w którym Corny poinformowała Snape’a o akcji na Nokturnie, brunet nie wytrzymał.
— Co? — przerwał mu ostro. — Stary, powiedz, że żartujesz.
— Chciałbym — westchnął na to Draco. Założył ręce za głowę, wyciągnął przed siebie nogi, po czym położył stopy na niskim stoliku obok znów pustego dzbanka. — Corny nie widzi w tym nic dziwnego. Ani niestosownego. Ani zagrażającego życiu mojemu, twojemu czy jej. Właściwie, ona nie wie, o co ja się właściwie denerwuję.
—- Umarłem i trafiłem do piekła — jęknął Diabeł.
— Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że można spotkać tam ciekawszych ludzi niż w niebie — zauważył białowłosy z paskudnym uśmiechem.
Blaise przewrócił oczami.
— Więc Snape prawdopodobnie ma twój sztylet? — powiedział, najwyraźniej próbując zebrać wszystko do kupy.
— Dokładnie. Oraz fiolkę z Bardzo Ważnym i Bardzo Tajnym Eliksirem, który to ja mam odnaleźć — dodał Draco tonem uprzejmej pogawędki. — O ile nie pochował go razem z tymi trzema przygłupami, którzy wpadli na pomysł atakowania Cors.
— No naprawdę, trzeba być kompletnym idiotą, żeby atakować filigranową nastolatkę błądzącą nocą samotnie po Śmiertelnym Nokturnie.
— Ten sarkazm był zbędny, Diable. Już i tak zostałem przez nią wystarczająco pogrążony. Nie musisz mnie dobijać, naprawdę.
— Widzę. — Blaise zaśmiał się, choć sytuacja nie była ani odrobinę zabawna. — A co do Corny, to ja właściwie wpadłem tutaj w jej sprawie — rzucił, zmieniając nagle ton na lżejszy.
Draco zmarszczył brwi.
— Zdaje się, że Corny już za cztery dni kończy siedemnaście lat — kontynuował brunet, gdy Malfoy nic nie powiedział. — Masz jakiś specjalny pomysł czy coś?
Zdanie to dotarło do Dracona dopiero po krótkiej chwili, której potrzebował na wyrwanie się z własnych myśli. Na moment kompletnie się zapomniał i spojrzał na kumpla z niedowierzaniem. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że musiał mieć bardzo głupią minę, więc zamknął usta i dla odmiany spopielił Zabiniego wzrokiem. Bezskutecznie. Wilkołaki bywały strasznie uparte. Białowłosy zgrzytnął zębami z bezsilnością.
— Diable, czy ty się dobrze czujesz? — warknął przez zaciśnięte zęby. — Właśnie poinformowałem cię, że moje życie wisi na włosku, właściwie nie tylko moje, tylko nas wszystkich, a ty planujesz jakąś popieprzoną imprezkę urodzinową? Otaczają mnie wariaci — jęknął, zakrywszy twarz dłonią.
— Co się tak od razu denerwujesz? Jeszcze jakaś żyłka ci pójdzie — odparł brunet, przewracając oczami z lekceważeniem. — Życie jest za krótkie, żeby się nie zabawić od czasu do czasu, Smoczysko — perorował ze znawstwem, wyszczerzywszy się do przyjaciela w taki sposób, że ten miał wrażenie, że w powietrzu wisiał tylko uśmiech bez ciała, niczym u Kota z Cheshire. — Czarne charaktery też muszą mieć trochę przyjemności w tej swojej nędznej egzystencji na tym ziemskim padole. Nic ci się nie stanie, jak raz na jakiś czas oderwiesz się od tej swojej wielkiej misji niszczenia świata i wrócisz do tego, co obaj kochamy najbardziej. — W tym miejscu uśmiech stał się jeszcze szerszy, nawet jeśli do tej pory wydawało to się niemożliwe. — Seks, alkohol i dobra zabawa, Smoku. Tylko to ma prawdziwy sens.
Draco pokręcił na to głową. Może te słowa nie brzmiałyby dziwnie w ustach Blaise’a – w końcu cały rok prawie nie robili nic innego i to tylko dlatego że Corny trochę ich kontrolowała – gdyby nie sytuacja, w której padły. Białowłosy nie mógł pojąć, jak jego przyjaciel potrafił w ogóle myśleć o zabawie, gdy świat walił im się na głowy. Nie, to jedynie tobie wszystko leci na łeb, Malfoy, przemknęło mu zaraz przez myśl. Prawda była taka, że Zabini nie był śmierciożercą, a przez to nie dostał po raz kolejny od Mrocznego cholernie trudnego i cholernie ważnego zadania, które musiał wykonać pod groźbą utraty części ciała i rzucenia ich Nagini, dlatego mógł do woli myśleć, o czym tylko sobie chciał. O seksie, alkoholu i dobrej zabawie. Z kolei uwaga Dracona od wczorajszego wieczoru krążyła wyłącznie między Corny, Snape’em, a Czarnym Panem i nie napawało go to optymizmem. Tym samym nawet nie starał się powstrzymać skrzywienia ust, gdy rzucił cierpko do przyjaciela:
— Nie wierzę, że to mówisz. Zdawało mi się, że w naszym związku to ja jestem żądzą i chucią, a ty głosem rozsądku.
— Masz rację, zdawało ci się — odparł Blaise, wciąż szczerząc się szaleńczo. — To jak, robimy coś? — Nie dawał za wygraną. — Tak w ogóle, dawno już nigdzie nie byłem, a to oznacza, że pewnie wszyscy marzą o jakiejś dobrej imprezce. Mamy szansę urządzić imprezę stulecia.
— Jak nie znajdę tego eliksiru, za tydzień pewnie i tak będę już martwy, więc czemu nie — rzucił Draco gorzko, pukając palcami w oparcie fotela. Ciemna skóra lekko tłumiła odgłos uderzeń. — Głównym punktem wieczoru będzie powieszenie solenizantki i wkroczenie śmierciożerców.
— Optymista.
— Realista.
Zabini przewrócił oczami.
Resztę dnia spędzili na planowaniu przyjęcia urodzinowego, jak to szumnie nazywał Blaise. Na dodatek cieszył się prawie jak pięciolatka. Po krótkiej dyskusji zgodnie przyjęli, że najlepszym miejscem na urządzenie niemałej imprezki będzie londyńska rezydencja Malfoyów przy Upper Brook Street, której nikt nie używał od odejścia Narcyzy. Przedtem to właśnie tam nestor rodu sprowadzał swoje kochanki, ale gdy żona zniknęła, bez skrupułów przyprowadzał je do Malfoy Manor, wcale się z tym nie kryjąc przed synem. Draco wiedział, że dom stał pusty i zarastał brudem, bo jakiś czas temu Paskuda poinformował go, że pan zarządził, aby skrzaty tam już nie sprzątały. Oznaczało to, że Lucius nawet nie miał zamiaru tam zaglądać, a to stwarzało dogodną sytuację.
Mimo wszystko Draco nadal był sceptycznie nastawiony do pomysłu kumpla, nawet jeśli czuł, że bardzo przydałaby mu się trochę odprężenia. Poza tym, niektórych osób nie widział od wakacji i choć stwierdzenie, że stęsknił się za nimi, byłoby już lekką przesadą, to jednak miał ochotę zobaczyć niektórych znajomych i pogadać z nimi o czymś tak głupim i nieproduktywnym jak ostatni mecz Armat z Puddley albo wykaz podręczników, na który wciąż czekali, a który mógłby być interesujący po objęciu stanowiska dyrektora Hogwartu przez Snape’a. Może i pomysł był głupi i nierozsądny w jego sytuacji, ale jakże kuszący.
Tak, potrzebował nieco rozluźnienia. Trochę promili we krwi i wciąż jeszcze beztroskich znajomych ze szkoły, z których trzy czwarte za rok o tej porze będzie w dokładnie tej samej sytuacji co on. Na razie jednak mogą pomóc mu zapomnieć na chwilę, że służy Bydlakowi Nad Bydlakami, jak czasami w myślach Snape nazywał Mrocznego, gdy sądził, że są one dokładnie skryte przed wszystkimi, a zwłaszcza przed samym Mrocznym. Draconowi podobało się to określenie. I podobała mu się też myśl, że jego rezydencja w Londynie miał tak dużo pokoi, że będzie mógł spędzić kilka długich godzin sam na sam z Corny, nie na szybko, kradnąc odrobinę czasu między jednym zadaniem dla Voldemorta a drugim i bez Snape’a dyszącego pod drzwiami jak przyzwoitka. To był absolutnie przyjemny pomysł.
A tak w ogóle, to do dwudziestego czwartego były jeszcze trzy całe dni, bo obecny raczej już się kończył. Trzy dni, które Draco mógł w całości przeznaczyć na szukanie Cholernie Ważnej Fiolki Bydlaka Wszechczasów. Organizację imprezy można było ze spokojem zlecić Pansy, która była mistrzynią w robieniu przyjęć na każdą okazję, a Draco był pewien, że Diabeł w zupełności wystarczał, żeby opłacić interes. A potem mógłby, zliczyć koszty, podzielić je na pół i wystawić Draconowi rachunek, ot i cała filozofija. W ten sposób obecność Malfoya była zbędna w całym procesie twórczym.
Podejdzie do tego jak zawodowiec. Trzy dni to naprawdę kupa czasu, jeśli wie się, jak go wykorzystać. A Draco nie byłby sobą, gdyby nie wiedział. Trzeba tylko zmusić Corny, żeby wyciągnęła od Snape’a, co zrobił ze sztyletem i czy widział fiolkę, a jeśli nie, gdzie pochował tych kretynów. Bułka z masłem.
Westchnął w duchu. To będą ciężkie trzy dni.

_______________

Opis do tytułu: Draco zawodowiec – parafraza: Leon zawodowiec (franc. Leon) francuskiego dramatu z 1994 roku.
[1] I’ll kill you w anglojęzycznej wersji brzmi dużo lepiej, ale, jak wspomniałam w jednym z wcześniejszych rozdziałów, nie chcę plątać języków. Zresztą, wszystkie rozmowy w teorii są już tak jakby tłumaczeniami z angielskiego na polski, więc to nie miałoby sensu.
[2] Freddie Mercury.


Taka przejściówka. Podsumowanie poprzedniego i zapowiedź następnego, że tak się wyrażę. To naprawdę będą ciężkie trzy dni, ciężkie do stworzenia. Będę musiała nad nimi posiedzieć, żeby tego nie zepsuć i nie dać Wam kolejnego szmatławca jak w Proroku Codziennym.
Za oknem zima, a ja chora jak cholera. Przeziębiłam się, jak zwykle na święta. Na dodatek jestem kolejny dzień z rzędu niewyspana i jutro też się nie przekimam, bo rano jadę na zakupy. Ale położyć się wcześniej oczywiście nie potrafię. To nie w moim stylu. No chciałam Wam jeszcze rozdział dokończyć i dodać, bo dawno nic tu nie było, a nie lubię zastojów. Takim sposobem znów jestem w dołku, a weźcie tam.
Muszę wspominać, że niebetowany?

Wasza,

13 komentarzy:

  1. Jak zwykle komentuje pierwsza chociaż z lekkim opóźnieniem.

    Rety jak ja jestem z tego dumna aż cała sie pusze he he.

    Od razu jak tylko zobaczyłam tytuł wiedziałam z czym mi sie kojarzy.
    Osobiście nie lubię klasyki "Leona Zawodowca" i pewnie zraziła mnie do tego Natalie Portman, którą wręcz znienawidziłam po roli Amidali w Gwiezdnych Wojnach jednak podoba mi się pomysł tego porównania.

    Czytając coraz lepiej patrzę na świat oczami Dracona Malfoya.
    Chłopak wpakował się w poważne kłopoty i ciekawa jestem jak teraz odzyska eliksir i czy w ogóle mu się to uda.

    Podobają mi się również jego relacje z Zabinim. Wspaniale powróciłaś do przeszłości opisując we fragmentach jego poprzednie relacje z pozostałymi członkami grupy.

    Co prawda brakowało mi w tym rozdziale Corny, ale same wspomnienia o niej poprawiły mi nastrój.
    Az mogę ją sobie wyobrazić kim była jako dziecko i to mnie ujmuje najbardziej.

    Co do zimy za oknem to mam takie uczucia, że szkoda gadać.
    Co chwila łapie mnie jakaś smętna depresja, która nakazuje zamknąć się w sobie i nie wychylać.
    Staram sie jej nie dawać, ale wiadomo jak to bywa.
    Najchętniej zapadłabym w ten sen jak te niedźwiedzie zimowe i obudziła sie dopiero wiosną.
    Te to mają dobrze kurczę;)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę ciepła i wakacji w jakimś ciepłym kraju xp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corny pojawi się. Niestety, gdy Corny mieszka u Snape'a i jest tam w jakiś sposób uziemniona, muszę rozbijać obecność jej i Blaise'a na oddzielne rozdziały. Ale za dwa albo trzy rozdziały będą mieli okazję, żeby się spotkać ;)

      Ja to wciąż chora jestem. W momencie pisania rozdziału, już prawie wyzdrowiałam, ale dwa dni poleciałam na zajęcia i teraz prawie głos straciłam. Wakacje na Malediwach by się przydały ;) Albo chociaż na Sycylii, tam pewnie jest cieplej niż u nas.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Tak jak wspomniała rosmaneczka stwierdzam iż mam focha na ludzi, bo nie zapadamy w sen zimowy:) Ja to mam taką jesienną chandrę w wersji zimowej. Czy tylko ja sądzę, że mamy kolejną epokę lodowcową? Brakuje tylko wiewióra, Mańka i Diega;)

    Co do rozdziału to mi też brakuje Corny. Podoba mi się to "dzieło draconowskiego życia". Musi to całkiem fajnie wyglądać. Na tą ścianę można by dodać jeszcze Severusa. On jest mym idolem nr. 2 (nr. 1 to Draco i Corny).

    Pozdrawiam serdecznie i proszę o lato (jak będę wtedy narzekać, że za gorąco, to mnie znajdź i walnij po tym moim głupim łbie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sen zimowy nie wydaje się taką głupią myślą. Że też to nasz gatunek musi być aktywny w ciągu całego roku... Nie zapominaj o Sidzie, tym uroczym półgłówku ;) Bez niego cała epoka lodowcowa nie miałby sensu xD

      Jak napisałam, rosmaneczce, Corny będzie. No i masz rację, całkiem zapomniałam o Severze, a jego obecność na "dziele draconowskiego życia" (genialna nazwa!) jest konieczna. Zaraz mu każę go dorysować. Jeszcze całkiem sporo miejsca jest.

      Usuń
    2. Ja tu czegoś nie rozumiem. Dumbledore nie spadł z wieży tylko został uderzony czterema czarnomagicznymi zaklęciami, tak?

      Masz rację, zapomniałam o Sidzie, sorry:) Draco może jeszcze dorysować Hogwart, Pansy i Theodora.

      Usuń
    3. Cóż, tak jakby dopisałam swoje zakończenie "Księcia Półkrwi". Pierwszy tom "Serca" jeszcze jakoś tam bazuje na sadze, za wyjątkiem tego, że jest Corny, a drugi to już prawie wyłącznie moja wersja. Dlatego Dumbledore nie zginął w kanoniczny sposób. Właściwie, wciąż nie mogę się zdecydować, czy w ogóle zginął.

      "Dzieło draconowskiego życia" jest jeszcze niekompletne. Do końca wakacji pozostało jeszcze dużo czasu i myślę, że przez ten ponad miesiąc Draco domaluje tam wiele rzeczy.

      Usuń
  3. Czytałam ten rozdział jak urzeczona, prawdopodobnie z wielu powodów. Pierwszy z nich to oczywiście Draco, a drugi powód, co oczywiste to kto? BLAISE!!! ;-))
    Uwielbiam go, kocham i wszystko co najlepsze, ponieważ jesteś jedną z niewielu osób, które potrafią dopracować jego postać w każdym szczególe. Uwielbiam go za charakter, miłość do spania, a przede wszystkim TYYYYYYYLE luzu, który posiada w sobie. Jest niesamowity i kiedy o nim czytam, wręcz zaraża entuzjazmem.
    Swoją osobą stanowi kompletne przeciwieństwo Dracona, ale to właśnie sprawia, że są najlepszymi przyjaciółmi. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, co nie? A gdyby byli tacy sami, to prędko by się sobą znudzili i nie utworzyli takiej długiej przyjaźni.
    Poza tym uważam, ze Zabini przyszedł do blondyna w idealnym momencie! I to nie dlatego, że Corny ma urodziny, a dlatego, że Draconowi przyda się trochę odreagowania i dobrej zabawy. Wiadomo, że bycie Śmierciożercą zobowiązuje do wielu rzeczy, wymaga poświęcenia, zimnej krwi i tak dalej, ale to są w końcu MŁODZI LUDZIE, potrzebujący wytchnienia, picia i wyżycia się we wszelkich aspektach życia(masło maślane, ale wiesz, o co chodzi).
    Swoją drogą, jestem niezmiernie ciekawa, co też nasi Ślizgoni wymyślą, na huczną siedemnastkę, a raczej, jak wspomnieli, co zorganizuje Pansy, która jak mniemam zyskała już funkcję organizacji imprezy.
    Niech to będzie dobra zabawa.

    Czy jeszcze jest coś ważnego do omówienia? AHA! Nieszczęsna "przesyłka" dla Czarnego Pana. Oby Malfoy ją szybko znalazł i odeksportował w miejsce, gdzie miała się ona znaleźć, ponieważ nie ma nic gorszego niż zły humor Lorda Voldemorta. A ja naprawdę bym nie chciała, aby piękna buźka Dracona została w jakiś sposób pokiereszowana.

    I w ogóle to nienawidzę Lucjusza, za ten rygor, chore zasady (a na pewno brak tych moralnych, skoro mlaszczył się po kątach z matką Blaisea) i brak jakiegokolwiek honoru i godności. Cieszę się, że w życiu blondyna pojawiła się Corny i Blaise, bo bez nich, w tym smutnym domu, by zginął.

    Pozdrawiam! Bardzo czekam na nowość i jak zwykle przepraszam za poślizg!!!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Merlinie, rumienię się ;) Jeszcze nie tak dawno temu (rok, dwa lata? xD Boże, jak ten czas leci) moja beta zarzuciła mi, że zbyt małą wagę przykładam do opisywania Blaise'a i z tego powodu trudno mi spojrzeć na świat z jego perspektywy. Chyba właśnie to nadrobiłam ;p Myślę, że podświadomie chciałam stworzyć postać, która będzie kompletnym przeciwieństwem Dracona i wprowadzi trochę radości do jego sztywnego, malfoyowskiego życia. Sądzę, że mi się udało i nie mam zamiaru zakrywać się tu fałszywą skromnością ;) Masz rację, przeciwieństwa się przyciągają, bo, bądźmy szczerzy, wyobrażasz sobie dwóch takich wrednych, zimnych i zapatrzonych w siebie Draconów w jednym dormitorium przez siedem lat? Cóż, obawiam się, że Hogwart by tego nie wytrzymał xD

      No tak, Draco tak bardzo stara się nie stracić głowy (w przenośni i dosłownie), że chyba trochę zapomniał, co to znaczy mieć szesnaście, siedemnaście lat i korzystać z życia. Ale od czego ma się przyjaciół, no nie? ;p A Draco nieco lekkomyślnie powierzył Pansy przygotowywanie całego przedsięwziecia. Jeśli chodzi o organizowanie przyjęć, ona odrobinę przypomina Alice ze "Zmierzchu" (jedyną dającą się lubić postać z tej sagi).

      Hm, czasem myślę, że Lucjusz nie chciał źle. Chyba po prostu nie potrafił wychować Dracona inaczej. Ale wyszło, jak wyszło i trudno się dziwić, że Draco ma żal do ojca za to wszystko. Jego życie mogłoby wyglądać całkiem inaczej, gdyby Lucjusz traktował go jak syna, a nie jak żołnierza.

      Jaki poślizg, dziecinko! Nie masz pojęcia, jakie ja mam zaległości na blogach. Miesięczne. Totalna masakra.

      Usuń
  4. A tak jakoś mnie natchnęło, żeby tutaj dzisiaj wejść, no i patrzę, nowy rozdział się kłania - tylko jakie spóźnienie. Czy nie byłoby szansy na to, abyś jednak napisała do mnie na gg krótką wiadomość: "Na sercu smoka nowy rozdział"? (Dusia w tym momencie robi oczka ze Shreka) Wtedy nie będę tak zalegać z notką.

    Lucjusz to jest naprawdę bestią. Żeby kota przez okno wyrzucać? To jest brutalność! Aż mi się żal zrobiło tego kociaka. A w ogóle Lucjusz jest nie do wytrzymania, sądzę, że to się wzięło z tego, że nie lubisz tej postaci. Też jej nie lubię, dlatego u mnie ma rolę "pantoflarza" , coś na wzór podobnego do wójta z Rancza, jak przez chwilę jego żona była na szczycie władzy a on nie.Tylko u mnie jednak Narcyza jest cały czas na szczycie^^

    I Zabini się pojawił*_* Uwielbiam go, i powiem, że świetnie opisałaś ich przyjaźń:) Zanim jednak wzięłam się za czytanie rozdziału, pozwoliłam sobie wejść do Bohaterów. Z tego co zauważyłam, Zabini u Ciebie jest biały i nieco mnie to zdziwiło, bo ja to zawsze wyobrażałam go sobie jako czarnoskórego i szczerze powiedziawszy nawet tutaj go sobie wyobrażałam czarnego. I w ogóle Zabini naprawdę na dziwny system wartości. Myśleć o imprezowaniu, kiedy taka ważna sprawa jest. Choć można przyznać, że te trzy punkty pozwalają trochę zapomnieć o problemach. A Draco ma naprawdę ciężką sytuacje. Znaleźć eliksir w trzy dni - no, rzeczywiście można by go nazwać Draconem Zawodowcem :D

    Pozdrawiam serdecznie:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, w sumie, to mogę jednak napisać, choć nie obiecuję. Mam bardzo krótką pamięć i mogę jednak zapomnieć, ale postaram się Cię powiadamiać.

      Hm, myślę, że każdy potrzebuje czarnego charakteru. U Ciebie byli to wspólnik Dracona oraz teść Daphne (przynajmniej z tego, co pamiętam), u mnie jest to Lucjusz, za którym - i tu masz rację - bardzo nie przepadam. Według mnie jest to stary, zapatrzony w siebie hipokryta, który myśli wyłącznie o własnym interesie i stoi po stronie, która wygrywa. Czasem boję się, że trochę przesadzam w tej mojej nienawiści, ale lubię wyraziste postaci.

      Cóż, dla mnie Blaise to zawsze będzie Shane West. Gdy pierwszy raz spotkałam się z tą postacią, właśnie jego zdjęcie wisiało w bohaterach i mocno utkwiło mi w pamięć. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że Blaise był czarnoskóry, a teraz nie potrafię tego zmienić. Więc to nie jest rasizm, to przyzwyczajenie. A przyzwyczajenie jest naszą drugą naturą. A ten system wartości przedstawia każdy Ślizgon, który nie musi tak jak Draco wciąż pilnować swojego tyłka. Myślę, że Blaise chce dobrze. Ale wiesz, mówią, że piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami ;p

      A Draco sobie poradzi. W końcu jest Draconem.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Przeczytałam Hymn 1 Serce Smoka a teraz zaczęłam czytać część drugą (jestem na 2 rozdziale) i muszę przyznać ,że trochę się gubię. Czy to możliwe ,że niby ta sama postać tak się zmieniła? Możliwe ,że coś przeoczyłam albo jako jedyna tego nie pojmuję. Coś mi w tym wszystkim nie pasuję. Wiem ,że to bardzo idiotyczne pytanie (muszę je zadać ,ponieważ nie chcę się rozczarować) czy znajdę tu jeszcze dawną Corny?
    Ps. Twoje pierwsze opowiadanie było cudowne, przeczytałam je w dwa dni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, jeśli się tak dobrze zastanowić, to problem leży we mnie. Miałam bardzo długą przerwę między pierwszym tomem, a drugim. Właściwie, to ta przerwa objęła jeszcze ostatnie dwa rozdziały pierwszego tomu i przez to wszystko co jest ponad tym, jest już nieco inne. Ja się zmieniłam, a przez co tak drametralnie zmienili się bohaterowie. Myślę, że gdybym pisała to w ciągu, bez tej przerwy, zmiany te nie byłyby tak gwałtowne.

      Czy zajdziesz dawną Corny? Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, jaka była dawna Corny. Mogę jednak powiedzieć, że Corny, którą widzi Sever, nie jest tą Corny, którą widzi Draco. I może stąd taka różnica.

      Cieszę, że Ci się podobało. Choć ja nigdy nie przeczytałam tego w całości. Myślę, że nie dałabym rady bez miliona poprawek xD

      Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Cóż wpadam z nie małym spóźnieniem ,ale to wina wszystkich tylko nie moja. Podziwiam Cię, że umiesz tak cudownie opisać cały dzień w tak długim rozdziale. Ja tak nie potrafię :(. Cóż Draco dasz radę ;) znajdziesz fiolkę. Matko ten komentarz nie ma sensu, więc kończe i powiadam, że przeczytałam, a jutro dobrnę do końca zaległości na tym blogu ;)>

    OdpowiedzUsuń

Pod rozdziałami proszę zostawiać tylko komentarze na temat treści. Wszystko inne będzie traktowane jako spam, a na spam jest odpowiednia zakładka.